Prolog
Inverno i Primavera
U zarania dziejów dwie potężne siostry, niezrównane czarodziejki, walczyły o władzę nad światem, bowiem każda chciała urządzić go po swojemu.
Primavera kochała złote słońce i jak nikt umiała sprawić, by karmiło ono ziemię swym dobroczynnym ciepłem. Dzięki jej czarom wszystko wokół zieleniło się i kwitło, a życie w najprzeróżniejszych formach wzrastało bujnie i wydawało na świat potomstwo. Uosobienie bezinteresownej miłości, oddania i poświęcenia, troszczyła się po matczynemu o każde stworzenie, szczególnymi względami darząc ludzi w pocie czoła uprawiających rolę. Odkąd pokazała ich praprzodkom wschodzące ziarno i nauczyła, jak o nie dbać, nieprzerwanie starała się przynosić im urodzaj, bywało jednak, że przez swą gorliwość oraz skłonność do popadania w roztargnienie sprowadzała dotkliwe susze i upały. Ulubioną jej rozrywką i przyjemnością było podpatrywanie z ukrycia zakochanych na łonie natury, szepczących sobie czułe słówka podczas przechadzki po lesie lub obsypujących się pieszczotami pośród upojnej woni kwiatów w ogrodzie. Ilekroć spleceni w miłosnym uścisku słyszeli nagle rozbrzmiewający w gęstwinie czyjś swawolny, bezcielesny chichot, mogli mieć pewność, że to lady Primavera napawa się ich szczęściem.
Druga z sióstr, Inverno, miała opinię pani nieczułej i zimnej. Obce były jej ludzkie uczucia przyjaźni, miłości, żalu i nienawiści; rozumiała je, jak lekarz pochylający się nad pacjentem rozumie jego chorobę, samemu nie chorując, lecz nie potrafiła prawdziwie ich doświadczyć. Liczyły się dla niej wyłącznie doznania natury estetycznej, była bowiem jedyną w swoim rodzaju artystką. Czuła się spełniona, w szale natchnienia wycinając w głębi jaskiń niesamowite lodowe rzeźby, wirując w tańcu pośród wycia wichrów i kontemplując skrzącą się biel śniegowej pierzyny pokrywającej lasy, pola i dachy domów po każdej wywołanej przez nią zamieci. Jej dziełem była niezwykła symetria płatka śniegu oraz przedziwne i tajemnicze mroźne rysunki na szybach, których piękno, poza dziećmi, bardzo niewielu doceniało. Większość ludzi, przeciwnie, ani myślała zachwycać się zimową sztuką Inverno, a ją samą, jako nieobliczalną, bezlitosną i obojętną na ludzki los, miała w głębokiej pogardzie i nienawiści. Podczas gdy Primavera była w ich oczach dobrym aniołem, w jej siostrze widziano zwykle demona. Chętnie straszono nią krnąbrne dziewczęta i chłopców, którzy nie chcieli wracać do domu z zabawy na śniegu, roztaczając przed nimi upiorne wizje białej damy wynurzającej się jak widmo z mroków nocy, by porwać ich i uwięzić na wieczność w swym pałacu.
Od niepamiętnych czasów Wiosna i Zima toczyły ze sobą wojnę, w której w walnym starciu żadna nie mogła zyskać przewagi, chcąc nie chcąc ograniczały się zatem do wzajemnego psucia efektów swojej pracy. Drzewa pokryte przez Inverno śnieżnym puchem dzień później uginały się już pod ciężarem owoców, a w pięknie urządzonych przez Primaverę ogrodach, w których pod wieczór roiło się jeszcze od pszczół i motyli, rankiem pośród zeschłych traw stały lodowe rzeźby. Po fali siarczystych mrozów przychodziły nagle skwar i gorąco, jeziora i rzeki zamarzały, by niebawem zupełnie wyschnąć, umajone kwieciem łąki zmieniały się w skute lodem pustkowia, zaś tam, gdzie do niedawna panował przeszywający ziąb, wyrastały duszne tropikalne lasy. Od waśni dwóch przeciwstawnych żywiołów cierpiało wszystko, co żyje, a świat z wolna pogrążał się w chaosie.
Widząc daremność i bezcelowość swych zmagań, siostry zwróciły się w końcu do samego Stwórcy z prośbą, by je rozsądził, i przed jego obliczem zawarły pokój, zgodnie z którym połowa kalendarza należeć miała do Primavery, a druga do Inverno. Primavera była z tego faktu bardzo zadowolona, jednak Inverno nigdy nie wyzbyła się przekonania, że została oszukana. Śniegiem i lodem mogła spowijać ziemię de facto jedynie na kilka miesięcy, z dziełami Primavery musiała obchodzić się łagodnie, kołysząc przyrodę do zimowego snu w smętnej i nijakiej porze zwanej jesienią, podczas gdy jej sztukę siostra wciąż niweczyła bezkarnie z dnia na dzień, obracając błyszczące sople i pocieszne bałwany w strugi błota. Choć w głębi duszy Inverno nie była istotą tak okrutną i złą, jak ją powszechnie przedstawiano, święcie wierzyła w wyższość zimy nad wiosną i latem, dlatego całą swą przemyślność skupiła na tym, jak zwyciężyć Primaverę, nie łamiąc zarazem zawartego z nią paktu.
Z czasem rozwiązanie objawiło jej się samo, a było ono genialne w swej prostocie. Na zaprzysiężony przed Bogiem układ nie musiał się oglądać ten, kogo ów układ nie obejmował i nie dotyczył, gdyby więc udało jej się przekazać komuś cząstkę swej magicznej mocy, czyniąc go swym wasalem i sprzymierzeńcem, równowaga pór roku niechybnie uległaby zachwianiu. Dla śmiertelnika, który zgodziłby się nim zostać, Inverno przygotowała niezwykły dar; ktokolwiek by go przyjął i użył zgodnie z przeznaczeniem, stałby się podobny do niej, potężniejszy od największych magów świata, lecz już na zawsze w straszliwy sposób odmieniony – zimny, bezwzględny, wyzuty z ludzkich uczuć.
Nikt nie kochał zimy na tyle, by w walce o jej prawa zapłacić taką cenę, toteż mieszkańcy ziemi – ludzie, sylfy i inne rozumne istoty – jak jeden mąż wzdragali się przed podarunkiem Inverno. Niejeden gotów był wprawdzie połasić się na oferowaną mu władzę i potęgę, pragnąc wykorzystać ją do własnych celów, lecz gdy tylko usłyszał, co miałby zrobić i co poświęcić, by ją otrzymać, natychmiast wycofywał się rakiem z targów z lodową czarodziejką. Mijały stulecia, królestwa powstawały i upadały, pory roku następowały po sobie tak, jak to zostało ustalone przed boskim tronem, a żaden godny kandydat nie kwapił się, by za nią pójść. Inverno była cierpliwa.
Wreszcie znalazła kogoś, kto bez wahania wyciągnął rękę po jej dar, gdyż to, co inni mieli za klątwę, dla niego było błogosławieństwem. Oto bowiem pewnego dnia spojrzenie jej chłodnych niebieskich oczu padło na skurczoną w sobie postać pogrążonego w rozpaczy nieszczęśnika, tkwiącego nieporuszenie nad brzegiem jeziora, w którego wodach bezpowrotnie zniknęło coś, co kochał najbardziej. Człowieka, który w tej najczarniejszej dla siebie godzinie wiele by oddał za to, by tak jak pani Zima mieć serce z lodu…