
Krucza Roza, czyli: co znaczy kochac...
Zawsze kochałem to poddasze, cóż za spokój... Stąd spoglądam każdego dnia na spieszących ulicami przechodniów i zastanawiam się, dokąd tak pędzą. Wiem, nie jest to najlepszy sposób spędzania zimowych poranków, ale cóż innego może robić ktoś taki jak ja w takiej metropolii jak ta. Nurtowało mnie to pytanie już przez pewien okres czasu.
Przyglądając się przez stłuczone, witrażowe okno opadającym płatkom śniegu nie zauważyłem nawet, gdy ktoś otworzył drzwi. Chłodne, świąteczne powietrze zawirowało w mroku naszej izby. Mimowolnie otrzepałem skrzydła i zatopiłem się myślami w głębie szarego nieba. Coś stuknęło. Odwróciłem głowę, jednak nie spostrzegłem żadnych większych zmian w otoczeniu. Może tylko czarna róża przechyliła się w doniczce o kilka stopni, by nacieszyć się zimowym brzaskiem. Usmiechnąłem się więc do niej jak zwykle i pomyślałem kilka ciepłych słow, by rozgrzać jej smutną duszyczkę. Och, jak często zastanawiałem się, co ona o mnie myśli, co czuje, czy jest jej tu dobrze. Zawsze była taka spokojna i milcząca. Taka piękna... Nie chcąc przeszkadzać jej w rozkoszowaniu się kolejnym dniem, wróciłem na okienną wnękę. Patrzyłem jeszcze długo na panujący w dole rumor z uśmiechem w sercu. Nagle przypomniałem sobie o czymś. Prezent dla róży... Jutro Wigilia, a ja jeszcze nic dla niej nie mam. Chciałem dać jej coś wyjątkowego, wiedziałem dobrze, że na coś takiego właśnie zasługuje. Dziwne... Mimo iż w moich myślach była teraz tylko ona, poczułem czyjąś obecność. Przeleciałem po drewnianej izbie z zaniepokojonym wzrokiem, lecz nikogo tam nie było. Usiadłem więc na oparciu starego bujanego fotela i wpatrywałem się z troską w jej czarne płatki.
Zapadł zmrok, ulice znowu przepełniły się ludzmi. Słychać było dźwięk dzwoneczków, a budki z pączem przyciągały do siebie pary zakochanych, przemarzniętych przez długie, romantyczne spacery. Pięknie jak zawsze - pomyślałem patrząc na różę, po czym przysunąłem ją bliżej okna i otuliłem skrzydłem, by było jej ciepło. Długie godziny patrzyliśmy wspólnie na ludzkie szczęście... A gdy jasne światła ulic wygasły, ułożyłem ją do snu, po czym usadowiłem się jak zwykle na oparciu fotela. To była cicha, spokojna noc, która wiła się w powietrzu niczym gęsty aksamit. Nagle przebudziłem się na krótką chwilę, by sprawdzić, czy czarnej róży nie dręczą aby jakieś koszmary i ponownie ułożyłem się do snu.
Wstał nowy dzień. Zaraz po tym, jak otworzyłem oczy i orzeźwiłem się śniegiem, który przez noc pokrył całą naszą okienną wnękę, wyleciałem cichutko z izby, tak by nie obudzić róży. Wróciłem jak zwykle z najczystszymi kropelkami rosy, jakie udało mi się znaleść i pozwoliłem im spłynąć po jej czarnych płatkach, dając energię na ten wspanialy dzień. Wyglądała równie pięknie jak zawsze... A nawet, choć mogło mi się tylko wydawać, była jakby weselsza. W dobrym nastroju poleciałem po świerkowe gałązki i szyszki, przygotowując nam świąteczną atmosferę. Pochłonięty strojeniem naszej izdebki nawet nie zauważyłem, kiedy zrobiło się ciemno. Powietrze pachniało piernikami i cynamonem, a gwiazdy świeciły jasno dając nadzieję. Usiadłem koło róży... Wpatrywałem się w nią dość długo, gdy nagle poczułem, jak cos przemyka po sieni. Odwróciłem się, lecz znowu nie zauważyłem nic prócz mroku. To tylko jakis zbłąkany cień - uspokoiłem myślami różę i uśmiechnąłem się do niej. Nagle dało się słyszeć trzask poruszonych przez wiatr drzwi. Nie odwrociłem sie jednak... Nie potrafiłem, patrzyłem tylko na opadający na ziemię czarny płatek jej jedwabnej duszy. Niedługo po nim opadł następny... To boli...! - krzyczało me serce. Patrzyłem jak umiera i nie mogłem zrobić nic. Kocham Cię... - pomyślałem dodając jej otuchy - zawsze Cię kochałem. Wtedy poczułem jak z mych oczu spływają łzy.... Były to jednocześnie łzy szczęścia i niepojętej rozpaczy, która rozdzierała moje serce. Wieczór był lodowato zimny, tak obcy... Moje łzy zamarzały na przemokniętych śniegiem piórach niczym małe samotne kryształy. Objąłem różę swymi skrzydłami. Kocham Cię... - chciałem by te myśli oplotły ją całą... by dały jej siłę. Ostatnie liście opadały... Złożyłem głowę u jej stóp. Zacisnąłem mocniej skrzydła na jej wątłym ciele... Nie odejdę... - nie potrafiłem nawet drgnąć. Trwałem przy niej... Trwałem, a gdy nadszedł ranek... został juz tylko grób z białego puchu... Nasze zamrożone ciała w miłosnym uścisku...
+ + +
(P.S. Jak sie tu robi akapity???
