Zaczarowanej pasieki wujaszka Władysława - Kolej - Część pierwsza

1
Tym razem – zupełnie inna bajka, bajka dla nielicznych. Jest to ciąg dalszy “Zaczarowanej pasieki wujaszka Władysława” – tak zwana proza poetycka, za którą zdecydowanie i w większości swej nie przepadacie. Grzecznie więc ostrzegam: oj, będzie się działo!
****************************************************************************************

W dni wakacyjne, skwarne jeździłem wraz z babcią oraz jej siostrą, ciocią Jadzią, pociągiem na zakupy. W wielkim bardzo mieście babcia kupowała mi lody, lizaki albo watę cukrową, której smak, ledwie wyczuwalny, przekraczający to wszystko, co zawierało się w wyrazie „słodycz”, wybrzmiewał na końcu cienką melodią aeryjną i ziszczał się w wyrazach: „delikatność”, „aksamitność”, „lepkość”, “miękkość”. Miasto wielkie nie było tak naprawdę, a raczej: zupełnie przeciętne, zwyczajne i maluchne jako i ja byłem. Ale wioska, ta, co się w niej wychowywałem, całkiem za to nieduża była – stąd może i ów kontrast-abis, w ramach którego jawił mi się cały ogrom miejscowości ościennych, gminnych i powiatowych, które z babuleńką odwiedzałem.
Wychodziliśmy z domu i wędrowaliśmy całe pół godziny na dworzec kolejowy, dostojny, ceglany, ze strupieszałym, spadzistym i efektownym dachem, a ciocia wychodziła nam naprzeciw.
Mijaliśmy najpierw ulicę Ogrodową – płaskie, gliniane klepisko, pełne widmowych ruin, mając po lewej swej stronie niebotycznie długaśny komin manufakturowy z bocianim matecznikiem na wyniosłym czubie, gdzie czuło się słowiańskość jak nigdzie indziej, gnieżdżącą się od wiosny do babiego lata z całym dobrodziejstwem inwentarza, abociem było to właśnie rozklekotane błogosławieństwo tego sioła: liczne, nienażarte, krotochwilne. Tutaj ekstrahowała się jak gdyby cała polskość w substancjalną „kolebkę”. I nie dość na tym, że się ziszczała! Maćkowa ta Perć, to gniazdo utkane było z wyschniętych źdźbeł krzewinek i trawska, trawsko zaś – poprzetykane mleczem, mniszkiem lekarskim o szyi żyrafiej, łepetynie przyobleczonej w najgorszą tandetę lipca, z tymi charakterystycznymi żółtymi kapeluszami: lechickimi becikami, łóżyckimi chustkami, ślężańskimi czepkami. Tak po prawdzie: wątpliwą mi się zdaje kwestia żółci opisanej, bo i czemuż by nie mogły być me feeryczne mlecze, na poły zmyślone, na poły realne, bieli i czerwieni pomieszaniem? Pamięć to dziwna rzecz, krucha rzecz. I doprawdy trudno jest jej ufać.
Ale oto teraz… oczekiwało się, że pociąg na stacji nie będzie stał w nieskończoność. Szliśmy więc dalej. Po chwili, w pobliżu poniemieckiego tunelu – surowego, zimnego i zastygłego jakby w tym swoim własnym sosie polodowcowym – droga nagle zakręcała w lewo o dziewięćdziesiąt stopni, zmieniała przynależność partyjną i opcję geopolityczną, stając się gliniastym bohomazem, żółtoszarym szlaczkiem na chlorofilowym tle, polną ścieżyną pełną białych i czerwonych punkcików-kwiatostanów, tu i ówdzie pozarastaną chwastem aż do niemożebności, ginącą w nadopiekuńczych objęciach bodiaków, opasłych łopuchów, w rozpaczliwych krzykach poskromionych pejczem upału pokrzyw, Urtica dioica. I jęła się piąć ta złota wić z powabem wysoko, hen w górę, wzdłuż majaczącego abrysu starego nasypu kolejowego. Aczci ktoś przypadkiem nie wiedziałby, dokąd wiedzie owa najsekretniejsza, zapomniana bocznica Arcus caelestis, ta żyła rozżagwionego El Dorado, to mógłby śmiało zgadywać, że kończy się gdzieś na modrych, rajskich sadzawkach Racławickich niebios.
I tak to przeprawialiśmy się z matką mojej matki ku kaskadom kolejarskich przystani, wąskich, poniemieckich przesmyków, cudzoziemskich, tajemniczych wysep i ramp; sunęliśmy ku mirażom kardamonowych szyn-tras, cynamonowych bocznic, miodowych alejek, jaśminowych fontann, polnych, zielnych i pastewnych wodogrzmotów.
Po pewnym czasie ścieżynka krzyżowała się z asfaltówką i przechodziła w tak zwany skrót, a w tym i tory, którymi nigdy nie dane mi było wędrować. I stąd być może pozostał w mym pacholęcym czerepie czarowny urok tego, co nienazwane, nieznane, niezbadane, buzujące w alembiku z potencjałem nigdy nietkniętej okowity. Podobno wielu przechodniów i wędrowców zostało tutaj stratowanych przez ciuchcie – wielgachne, parowe monstra, nieznające ludzkiej ani boskiej litości… ni żadnych innych uczuć.
My tymczasem szliśmy wiejskim gościńcem, przechodząc pod wiaduktem na drugą stronę torów i zwiększając tym samym nieco ambit naszej eksploracji. Te Racławickie wiadukty – kawał historii – niczym gigantyczne, upiorne rzutniki, za dnia dawały cień, a w nocy – majaki duchów poległych podczas wojny esesmanów: ludzi złych i okrutnych, ludzi-zwierząt, ludzi-nieludzi.
Człapaliśmy dalej. Przemykając na lewo i gwałtem zbaczając w bok, niczym darski, pijany od ciągłych przypływów i odpływów hedonizmu surfer, przełamywaliśmy następnie rozczapierzony wierzch krasnego stoku, na którym mościł się w całej swej okazałości przejazd – tak po chłopsku, wygodnie i rozłożyście – z tymi charakterystycznymi rogatkami i sygnalizatorami świetlnymi, których przeszywającej, niemalże bestialskiej czerwoności zawsze bardzo, tak bardzo się obawiałem.

Added in 1 minute 46 seconds:
Tytuł powinien oczywiście brzmieć: "Zaczarowana pasieka wujaszka Władysława". Sorki, mój błąd!

Zaczarowanej pasieki wujaszka Władysława - Kolej - Część pierwsza

3
Dzień dobry, Maćku! :D
maciekzolnowski pisze: Tym razem – zupełnie inna bajka, bajka dla nielicznych.
Niezbyt miło to brzmi! Jakbyś uważał swój tekst za elitarny. Wiem, też nieładnie zaczęłam - od razu się czepiam, ale chcę żebyś miał świadomość, że dość pyszny ma to wydźwięk.
maciekzolnowski pisze: W wielkim bardzo mieście
Zmieniłabym kolejność, aby uniknąć podwójnego w, bo nieładnie się czyta.
maciekzolnowski pisze: Miasto wielkie nie było tak naprawdę
Nie miałeś na myśli takie?
Miasto wielkie nie było takie naprawdę, a raczej...
maciekzolnowski pisze: maluchne jako i ja byłem
To mi przypadło do gustu :wink:

Ale dalej to już mi się nie podoba. Cóż, pewnie nie jestem czytelnikiem do jakich celujesz. Ja wolę jednak prościej. I tak jak Piro, widzę ciastko. Ciastko z polewą, posypką, lukrem, nadzieniem i wisienką, i figurkami flamingów. Ciastko, które przez takie udziwnianie ostatecznie jest bez smaku. Jednak ostrzegałeś, więc przepraszam, że już tak się czepiam. Rozumiem, że upiekłeś ciastko dla wyglądu :)

Proszę o wybaczenie jeśli zabrzmiałam miejscami niemiło, bo nie takie były moje intencje. Życzę miłego wieczoru i pozdrawiam! :>
„Powiedział tak: „pan jest częścią mnie, ja częścią pana”.”
Taco Hemingway, „To by było na tyle”

Zaczarowanej pasieki wujaszka Władysława - Kolej - Część pierwsza

4
wybrzmiewał na końcu cienką melodią aeryjną i ziszczał się w wyrazach
Wg mnie lepiej "ziszczał" bez się.
“miękkość”
Cudzysłów wszedł nie taki, jak powinien.
Miasto wielkie nie było tak naprawdę, a raczej: zupełnie przeciętne, zwyczajne i maluchne jako i ja byłem.
Tutaj trochę psujesz magię narracji dziecka. Niech to nie wybrzmi, niech zostanie w niedopowiedzeniach, że wielkie było tylko w oczach dziecka.
kontrast-abis
Tutaj muszę przyznać się do niewiedzy (ignorancji?) i powiedzieć, że nie mam pojęcia, co możesz mieć na myśli.
niebotycznie długaśny komin manufakturowy
Wysoki. Chyba, że komin upadł i tak sobie leżał - długaśny, rozciągniony.
Tutaj ekstrahowała się jak gdyby cała polskość w substancjalną „kolebkę”.
I znów stylistycznie zgrzyta. Było przyjemnie, swojsko, przaśnie, a tu wyskakujesz nagle z ekstrahowaniem i substancjalnością.
w rozpaczliwych krzykach poskromionych pejczem upału pokrzyw, Urtica dioica.
Wrzuciłbym nazwę łacińską w nawias. Albo po półpauzie. Albo bez przecinka, bo z przecinkiem zupełnie myli i wytrąca z rytmu.
I jęła się piąć ta złota wić z powabem wysoko
Ale że pokrzywy to złota wić? Bo na to by wychodziło z tekstu.
majaczącego abrysu starego nasypu kolejowego
Czy aby na pewno abrys? Wg Doroszewskiego to projekt/plan/szkic. I żadne nie pasuje tu do kontekstu.
owa najsekretniejsza, zapomniana bocznica Arcus caelestis
1. Wtręty łacińskie niezbyt przypadają mi do gustu w tym tekście.
2. Tym bardziej nie przypada mi do gustu figura bocznicy tęczy.
sadzawkach Racławickich niebios.
Od małej - racławickich.
Podobno wielu przechodniów i wędrowców zostało tutaj stratowanych przez ciuchcie – wielgachne, parowe monstra
Nijak tutaj te ciuchcie nie pasują w kontekście wypowiedzi.
zwiększając tym samym nieco ambit naszej eksploracji.
I znów archaizm nieco zagubiony w sensie i logice.
niczym darski, pijany od ciągłych przypływów i odpływów hedonizmu surfer
Chwilę musiałem poszukać darskiego; wg mnie "dziarski" zadziałałby tak samo, a nawet lepiej, bo nie zmuszałby czytelnika do szukania.
I uwaga podobna do wcześniejszej - ten hedonizm i surfer nie pasują do tego tekstu. Zupełnie inny rejestr, zupełnie inny świat.


Wg mnie największym minusem tekstu były wtręty z innego rejestru, przeintelektualizowane jak na ten fragment (do tego zaliczyć trzeba nazwy łacińskie, które pojawiają się ni z gruszki, ni z pietruszki). Jeśli chodzi o archaizmy - ograniczyłbym się do tych, przy których czytelnik nie będzie miał większych wątpliwości.

Sam tekst ciekawy, choć obecnie w stanie rozdarcia: z jednej strony kreuje obraz swojski i archaiczny, z drugiej wplata świat dziecka, a raczej pamięci dziecka, a z trzeciej jeszcze mamy aż nazbyt intelektualizowane wtręty.
W niektórych momentach warto też zastanowić się nad dodatkową kropką, bo część zdań staje się przez to rozmyta i trzeba przeczytać je raz jeszcze. Takie na przykład:
Po chwili, w pobliżu poniemieckiego tunelu – surowego, zimnego i zastygłego jakby w tym swoim własnym sosie polodowcowym – droga nagle zakręcała w lewo o dziewięćdziesiąt stopni, zmieniała przynależność partyjną i opcję geopolityczną, stając się gliniastym bohomazem, żółtoszarym szlaczkiem na chlorofilowym tle, polną ścieżyną pełną białych i czerwonych punkcików-kwiatostanów, tu i ówdzie pozarastaną chwastem aż do niemożebności, ginącą w nadopiekuńczych objęciach bodiaków, opasłych łopuchów, w rozpaczliwych krzykach poskromionych pejczem upału pokrzyw, Urtica dioica.
Ogólne wrażenia były pozytywne, ale raczej nie dałbym rady przeczytać czegoś dłuższego pisanego w takim stylu.

[W]Zaczarowanej pasieki wujaszka Władysława - Kolej - Część pierwsza

5
maciekzolnowski, takimi tekstami to ty mi po prostu lejesz miód na serce :D Wiem, że już ci to mówiłam wcześniej - ale świetne są te twoje tekstowe baroki - słowotoki, smakowite takie i nasycone, że aż się chce je wyssać co do ostatniej literki :) Malujesz słowem, piszesz - że tak pozwolę sobie zacytować ciebie - "wygodnie i rozłożyście".
maciekzolnowski pisze: I tak to przeprawialiśmy się z matką mojej matki ku kaskadom kolejarskich przystani, wąskich, poniemieckich przesmyków, cudzoziemskich, tajemniczych wysep i ramp; sunęliśmy ku mirażom kardamonowych szyn-tras, cynamonowych bocznic, miodowych alejek, jaśminowych fontann, polnych, zielnych i pastewnych wodogrzmotów.
Cudne to jest, po prostu.
A tutaj:
maciekzolnowski pisze: Mijaliśmy najpierw ulicę Ogrodową – płaskie, gliniane klepisko, pełne widmowych ruin, mając po lewej swej stronie niebotycznie długaśny komin manufakturowy
jest moja Łódź :) Fajnie wyszło - chociaż niezamierzenie - z tą manufakturowością przy Ogrodowej (jeśli nie wiesz czemu - góglnij sobie, proszę :) ). A pominąwszy już te łódzkie aspekty - świetnie skontrastowana nazwa ulicy z jej wyglądem.
Z wad tekstu - tutaj
maciekzolnowski pisze: Miasto wielkie nie było tak naprawdę
zmieniłabym szyk, na takie zwyczajne "Miasto tak naprawdę nie było wielkie".
Podsumowując (że tak pociągnę cukierniczą metaforykę): pyszne, bardzo dobrze upieczone ciacho - aż chce się więcej :D
Dobra architektura nie ma narodowości.
s

[W]Zaczarowanej pasieki wujaszka Władysława - Kolej - Część pierwsza

6
Witaj Kirke!
"Tym razem – zupełnie inna bajka, bajka dla nielicznych". Nie chciałem, ażeby to tak (źle) zabrzmiało. Chodziło mi wyłącznie o to, że nie każdy gustuje w tego typu prozie poetyckiej.
;D

Added in 13 minutes 7 seconds:
"(...) wysypane chrzęszczącym lukrem ciasto". Podziękować, Piro! Potrafię niekiedy pisać prosto i prosto pisać lubię, wierz mi! Ale akurat uznałem, że tylko w ten sposób jestem w stanie pisać o swym kolorowym i beztroskim dzieciństwie.

[W]Zaczarowanej pasieki wujaszka Władysława - Kolej - Część pierwsza

9
Zawstydzasz mnie, Isabel, oj, zawstydzasz! Strasznie się cieszę. "Takimi tekstami to ty mi po prostu lejesz miód na serce". I niech tak pozostanie, będę się starał sprostać Twoim, a także swoim oczekiwaniom. No a teraz: do roboty! Warto skorzystać z dobrych rad przedmówców, ograniczyć słodkości i napuszoną łacinę (Zaqr, Kirke, dzięki Wam przy okazji). ;)

Added in 1 hour 34 minutes 56 seconds:
OK, melduję, że co większe babole usunąłem. :)

[W]Zaczarowanej pasieki wujaszka Władysława - Kolej - Część pierwsza

10
maciekzolnowski, zgodnie z regulaminem wersje poprawione zamieszczamy jako nowy temat.
Tym razem rozdzieliłam posty, ale kolejne niestosowanie się do regulaminu nagrodzę ostrzeżeniem.
http://weryfikatorium.pl/forum/viewtopi ... 93&t=20338
gosia

„Szczęście nie polega na tym, że możesz robić, co chcesz, ale na tym, że chcesz tego, co robisz.” (Lew Tołstoj).

Obrazek

[W]Zaczarowanej pasieki wujaszka Władysława - Kolej - Część pierwsza

12
maciekzolnowski pisze: Dzięki za przypomnienie treści regulaminu, Ithilhin. No, w takim razie przepraszam. Poprawiony tekst zamieszczę za tydzień (jako osobny, nowy temat). Pozdrawiam, MZ
Poprawiona wersja jest wydzielona jako oddzielny temat :)
gosia

„Szczęście nie polega na tym, że możesz robić, co chcesz, ale na tym, że chcesz tego, co robisz.” (Lew Tołstoj).

Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”