Psyche

1
Psyche



"I’ve lived a thousand years in darkness

Banished all alone

Inside my mind with just my madness

Behind these walls of stone"

Meat Loaf, The Monster Is Loose



         Kamienny mur był zimny i wilgotny. Zawsze taki był.

         Dion nie pamiętał, kiedy po raz ostatni widział tę całą niezwykłą przestrzeń poza grubą ścianą. Nie pamiętał nawet, kiedy widział promienie słońca. Trzymali go tu w zamknięciu, w ukryciu przed resztą świata.

         Czasami zdarzało się więźniowi usłyszeć, co działo się poza ramami ciemnej przestrzeni i wykrzykiwał wszystko, co myśli o tym. Wątpił, czy zostanie przez kogokolwiek usłyszany. Nie wierzył, że ktokolwiek zainteresuje się jego zdaniem. Mimo to krzyczał - tylko to mu pozostawało. Mogli pozbawić go świata, mogli spętać go w nieprzeniknionej ciemności lochów twierdzy, mogli odebrać mu wszelki sens, ale nie byli w stanie pozbawić go jego samego, jego istoty. Zbyt bardzo się bali.

         Jednak żadna bariera nie trwa wiecznie. Nawet deszcz potrafi z czasem skruszyć kamienne mury, choćby miało mu to zająć tysiąc lat. W każdej ścianie kiedyś musi pojawić się rysa. Teraz ten czas właśnie nadszedł.

         Najpierw wyglądało to jak niepozorne zagłębienie w skale, ale uwięziony musiał przeczuwać, że na zewnątrz dzieje się coś, co drąży nieświadomie potężne mury niczym kornik, który niszcząc otoczkę kolejnego drzewa nie spodziewa się, że gdy dotrze do rdzenia, trafi na silną truciznę i swoją śmierć.

         Nie wiele się nad cała sprawą zastanawiając, więzień zaczął drapać mur tam, gdzie powstawała skaza. Drapał ostatkiem sił, bez opamiętania, czując zbliżająca się wolność. Nie wiele to dało - udało się Dionowi lekko naruszyć potężną kamienną ścianę. Musiał przy tym wystraszyć to coś, gdyż wycofało się.

         Więzień padł ze zmęczenia.

         Udało mu się wstać dopiero po kilku dniach. Podszedł wtedy do muru i obejrzał go dokładnie - rysa wciąż tam była. Tyle wystarczyło. Dion czuł, że teraz nadchodzi jego chwila. Zebrał w sobie cały gniew, pragnienie wolności i wszystko, co wprawiało go w ruch. Po jednym uderzeniu w murze powstała duża wyrwa.

         Teraz, gdy był już wolny, przyszła pora na zemstę…



***



         W pomieszczeniach zajmowanych przez redakcję kącińskiego dziennika jak zwykle panował straszny zaduch. Artur nie cierpiał tego wciąż stojącego powietrza, które sprawiało wrażenie, jakby nie opuszczało siedziby redakcji od pięćdziesiątego ósmego, kiedy zakończono budowę Domu Kultury. To właśnie na pierwszym piętrze tego jedynego miejskiego ośrodka kulturalnego postanowiono prawie dziesięć lat po Okrągłym Stole umieścić nowopowstałą redakcję gazety Kącin Wielkopolskich.

         Artur cicho przemknął się obok gabinetu redaktora naczelnego, przeszedł obok Alicji i Janiny, szeptem rozmawiających przy biurku i właśnie miał nacisnąć klamkę i wejść do pokoju, gdy za usłyszał za sobą niski, męski głos.

         - Nie za wcześnie, panie Nowak? - ton głosu naczelnego nie zapowiadał miłego poranka.

         Artur Nowak obrócił się szybko twarzą w stronę przełożonego. Władysław Jary, redaktor naczelny kącińskiej gazety, niski, gruby i łysy osobnik o charakterze niewiele ustępującym wyglądowi stanowił postrach nie tylko redakcyjnych biurek, ale i całej okolicy, z burmistrzem włącznie.

         - Powiedz mi, Nowak - kontynuował szef - jak to jest…? Ja staram się być dobrym pracodawcą, toleruję fakt, że wychodzisz przed czasem z redakcji, teksty ci daję do sprawdzenia… I co z tego mam?

         Zapadła niezręczna cisza. Artur, zajmujący się korekcją tekstów wolał nie przerywać Jaremu, kiedy mówił.

         - No właśnie! Nic! - na razie sprawy szły całkiem nieźle. Jeszcze redaktor naczelny nie zaczął na twarzy przyjmować barw dojrzałego buraka. - Po co ja cię jeszcze w ogóle trzymam, Nowak?! Raczysz mi w końcu odpowiedzieć?!

         - Eee... - zaczął nieśmiało Artur. Widać jednak redaktor oczekiwał odpowiedzi na pytanie, bo mimo jarzących się płomieni w źrenicach nie przerywał. - Jako jedyny sprawdzam długie teksty do gazety...?

         - Jakby Janina i ich sprawdzać nie mogła! - padła odpowiedź przełożonego. - Czy ty w ogóle coś ostatnio sprawdziłeś? Nie. Przychodzisz tu później niż inni, wychodzisz wcześniej i jedyna zaletą tego stanu rzeczy to, że kawy mało wypijasz. Daj mi jakiś dobry powód, żebym nie miał wyrzucić cię stąd na zbity pysk.

         - Wczoraj sprawdzałem... - Artur lekko się zaczerwienił - horoskopy. Janina musiała wcześniej wyjść - jej mama miała urodziny. Zresztą był u mnie wczoraj wieczorem Zbigniew i dał mi kolejny felieton do sprawdzenia. Skończyłem dopiero po północy.

         Twarz Jarego przyjęła zupełnie inny wyraz, nawet chyba trochę złagodniała. To pewnie na kolejną informację o czarnej owcy całej redakcji - Zbigniewie. Korektor ucieszył się skrycie, że znów udało mu wykręcić się sianem.

         - Janina! - krzyknął redaktor do rudowłosej kobiety. - Daj Nowakowi trochę tekstów do sprawdzenia, żeby się nie nudził! A... I wszystkiego najlepszego dla mamy! - w wydaniu naczelnego życzenia zawsze brzmiały, jakby kazali zapłacić mu za nie tysiąc złotych.

         - Nie będziesz mi się tu obijał - pogroził jeszcze Jary palcem mężczyźnie i odszedł do swojego gabinetu, mrucząc coś pod nosem coś o cholernych felietonistach.

         Artur z lekką ulgą nacisnął klamkę i wszedł do pustego pokoju. Kiedyś znajdowała się tu grupa zajmująca się pisaniem dłuższych tekstów, różnych felietonów, esejów, opowiadań i artykułów popularno-naukowych. Tylko jemu jednak udało się pozostać w Kącinach - reszta albo przeszła na emeryturę, albo wyjechała do większych miast, najczęściej Poznania.

         Mężczyzna usiadł przy jedynym czystym biurku pod ścianą, postawił na nim skórzaną teczkę i wyciągnął z niej gruby stos kartek spiętych bliskim kresu sił spinaczem. Artur kłamał, że sprawdził wczoraj tekst, choć już fakt odwiedzin przez Zbigniewa Drzewskiego, piszącego felietony równie długie, co dla nikogo niezrozumiałe oraz pełne wszelkich możliwych błędów, był niepodważalny. Tak na prawdę strasznie ciężko spało mu się ostatnim czasem i rano miał wrażenie, jakby w ogóle nie kładł się spać.

         Pomieszczenie, w którym siedział Nowak nie przyczyniało się poprawie samopoczucia. Pozostałe biurka już dawno stały się blokami mieszkalnymi dla różnych insektów po tym, jak zostały opuszczone przez swoich pracowników. Może by Artur poprosił szefa o przeniesienie do ciut przytulniejszych miejsc w redakcji, ale uwzględniając stosunek Jarego do korektora, większe szanse były na rozwścieczenie naczelnego.

         Mężczyzna zabrał się do wątpliwej przyjemności sprawdzania tekstu Drzewskiego. Felieton jak zwykle roił się od strasznych byków, zaś zagmatwanie ogólnego sensu tak uniemożliwiało jakiekolwiek zrozumienie tekstu, że zdaniem sprawdzającego pewnie nawet autor nie był pewien, co miał na myśli. Chodziło chyba o społeczną świadomość, czy coś takiego...

         W międzyczasie wpadła do pokoju Janina, spojrzała tylko ze współczuciem na siedzącego przy biurku ze stertą bezwartościowych kartek Artura, położyła na blacie kilka krótkich tekstów i poprosiła, żeby po całej robocie przyszedł do Alicji.



***



         Okazało się, że Alicja miała wykonać mały reportaż o tutejszych ruinach zamku, a ponieważ Artur nie raz w przeszłości poprawiał podobne teksty, liczyła na jego pomoc.

         Ruiny zamku znajdowały się na małym wzgórzu, otoczone z wszystkich stron leśną gęstwiną. Do pozostałości wielkiej, średniowiecznej budowli prowadziła tylko wyboista leśna dróżka, więc podróż lekko pordzewiałym polonezem nie należała do przyjemności.

         Mężczyzna często lubił w niedziele odwiedzać te stare, rozpadające się mury. Miały pewien niepowtarzalny klimat, który przyciągał do siebie pracownika kącińskiej gazety. Podobały mu się te kamienne, wysokie ściany dawnej twierdzy oraz toporny gamach znajdujący się pośrodku ruin i prawie że wyrastający z okalających go murów.

         - Rzeczywiście robi miłe wrażenie - powiedziała do Artura Alicja, gdy oboje wysiedli z samochodu., po czym wyciągnęła aparat i pstryknęła zdjęcie.

         - Tylko mi nie mów, że zabrałaś mnie tutaj, bym wskazał dobre miejsca do robienia zdjęć - odparł mężczyzna.

         - Ależ nie... - padła odpowiedź. - w każdym razie nie tylko. Pomyślałam, że najlepiej będzie, jak opowiesz mi o zamku właśnie w jego ruinach. No wiesz... chcę poczuć historię...

         Alicja Berkowska zarumieniła się trochę na twarzy. Artur nie mógł zarzucić jej, że nie chce być dobrą reporterką, choć cały czas uważał, że równie dobrze mogłaby sprawdzić miejskie archiwum.

         - Jest jeszcze jedna sprawa... - kontynuowała kobieta.

         - Tak?

         - Umówiłam się tu z osobą z biblioteki miejskiej i chciałam przeprowadzić z nią wywiad o zamku. Nie chcę wypaść przed nią na amatorkę, więc pomyślałam, że mógłbyś w razie czego pomóc mi... Jesteś jedyną osobą w redakcji, która umie o tym mówić w sposób zrozumiały dla niewtajemniczonych. Widziałam, jak kiedyś rozmawiałaś o tym z jednym z dziennikarzy przed wyborami na burmistrza.

         No i wszystko się wydało. Artur mógł tylko liczyć, że Alicja nie zechce przypisać sobie całej sławy.

         Pokrótce wytłumaczył jej, że zamek pochodzi ze średniowiecza i robił za punkt wypadowy oraz miejsc postoju dla różnych wypraw. Był nawet loch do przetrzymywania transportowanych więźniów i dobrze zaopatrzone spiżarnie. Kiedyś do budowli prowadziły dwie drogi - jedną przyjechali polonezem, druga zaś dawno temu zarosła dzikimi krzaczyskami.

         Po streszczeniu jeszcze, do kogo i w jakim czasie mała twierdza należała, Artur udał się z Alicją pod bramę, gdzie miała czekać osoba z biblioteki.

         Jak się okazało, tą osobą była starsza pani, która mieszkała niedaleko. Nie stała jednak u wejścia do ruin, tylko przeszła na mały dziedziniec i wpatrywała się w coś za załomem muru. Oboje podeszli do reprezentantki biblioteki.

         - Dzień dobry, pani Brzozowska - zaczęła reporterka i wyciągnęła rękę do staruszki. Ta zwróciła się w stronę kobiety i z krótkim "dziękuję" wymieniła uścisk dłoni. - Nazywam się Alicja Berkowska, a to - wskazała ręką za swojego towarzysza, zaś twarz starszej pani skierowała się ku mężczyźnie - Artur Nowak. Jesteśmy z "Wieści Kącińskich".

         Kiedy Artur witał się z pracownicą biblioteki miejskiej, reporterka spojrzała w stronę, w którą patrzyła staruszka przed ich przyjściem.

         - Co to za dziura? - zapytała z zaciekawieniem.

         - Nie było jej tu jeszcze kilka dni temu - odparła pani Brzozowska.

         - Mury się starzeją i rozpadają... - wtrącił mężczyzna.

         - No właśnie - podchwyciła temat Alicja i włączyła dyktafon. - To jest jedna z rzeczy, o której chciałam z panią porozmawiać...



***



         Dzień w ruinach upłynął Arturowi całkiem przyjemnie. Okazało się, że Alicja rzeczywiście z zainteresowaniem słuchała tego, co mówił, zaś pani z biblioteki postanowiła chwile jeszcze z nimi zostać i co jakiś czas wspomagała Nowaka, gdy zapomniał jakiś faktów. Całe jednak wtajemniczanie reporterki w historię ruin zamku trochę go zmęczyło. Szczególnie, że jeszcze pojechał z panną Berkowską do redakcji pomógł przy robieniu trzonu artykułu, który miał być później uzupełniony przez Alicję.

         Do swojego mieszkania w starej kamienicy wrócił Artur znacznie później niż zwykle. Mieszkał przy ulicy Paderewskiego, bardzo blisko zamku oraz o dziesięć minut drogi od redakcji. Zdaniem pracownika kącińskiej gazety było to jedno z lepszych miejsc w mieście, nie tylko z powodu łatwego dostępu do najważniejszych dla niego miejsc, ale i spokoju okolicy, czego nikt raczej nie mógł powiedzieć o nowych blokowiskach na drugim końcu Kącin Wielkopolskich.

         Mieszkał na pierwszym piętrze, w lokalu pośrodku korytarza łączącego dwie klatki schodowe. Pokój, do którego wchodziło się z malutkiego przedpokoju -mieszczącego tylko małą szafę na ubrania z lustrem po wewnętrznej stronie z niewielkim miejscem na obuwie - miał z około sześciu metrów szerokości i siedmiu długości.

         Zagospodarowanie pomieszczenia może nie było doskonałym przykładem logistyki, ale już od dawna służyło mieszkańcowi. Między dwoma wielkimi oknami na dłuższej ścianie znajdował się mały telewizor na stołeczku pamiętającym czasy Gierka, na środku znalazło się miejsce na długi stół z dwoma fotelami, wersalkę ulokowano naprzeciw odbiornika telewizyjnego, a obok niej nocny stoliczek i szafę z ubraniami. Na podłodze rozłożono stary dywan w różne dziwne wzorki. Gdzieniegdzie wsiały na ścianach małe obrazki średniej klasy pędzla.

         Artur ściągnął buty i zapalił światło w pokoju. Następnie udał się na lewo, do malej kuchni, ryzykując spotkanie z tym, co trzymał w lodówce. Niestety, jednak wędlina zaczęła żyć nowym życiem i powędrowała do małego foliowego woreczka, potem do śmieci. No cóż... zawsze pozostawały jeszcze parówki z supermarketu, przed którymi uciekały wszelkie owady.

         Po kolacji mężczyzna poszedł do pokoju, włączył telewizor i zasiadł w fotelu, przeglądając coraz to kolejne papiery z leżącej na stole stercie i co jakiś czas kreśląc coś na nich. Były to kolejne artykuły Drzewskiego, które podrzucił przy okazji wręczania felietonu. Artur musiał przyznać jedno - Zbigniew albo był całkowicie stuknięty, albo musiał niezwykle się nudzić, pisząc takie dziwactwa i bzdury. Jednak nikt nie mógł nic na to poradzić. Tak to jest, jak kuzyn właściciela Domu Kultury na siłę chce być poważnym felietonistą nie mając nic ciekawego do powiedzenia.

         Około północy połowa makulatury niby-felietonisty leżała pokreślona, a w telewizji miał właśnie być puszczony film o seryjnym mordercy. Ponieważ korektora nie interesowało ani takie wątpliwe "dzieła" kinematografii, ani dalsze ślęczenie nad wypocinami czarnej owcy redakcji, poszedł spać.



***



         Pogorzelisko miało niezwykle przyjemny zapach. Zdaniem Diona nic nie pachniało tak, jak zwęglone domy.

         Fakt, mieszkańcy pouciekali i być może nawet go spostrzegli, ale i tak zbyt bardzo się go bali, by komukolwiek o tym powiedzieć. Mężczyzna poprawił kaptur - zdobyty na jakimś napotkanym człowieku - wziął głęboki oddech i, napawając się ostatkami woni spalenizny, ruszył dalej.

         Czuł, że z każdą chwilą staje się silniejszy, jego moce rosną,

         Już był wolny, a niedługo nie będzie niczego, co mogłoby go powstrzymać - zrobi wszystko, co zechce. Oczywiście, jeżeli ONI się nie wmieszają. Miał tylko nadzieję, że nie wciąż będą czuli trwogę przed nim.

         Gdy żar zaczął dogasać, Dion ruszył w ciemną noc.



***



         Od rana w redakcji panował straszny gwar. Artur jak zwykle nie wyspał się, dręczony dziwnymi koszmarami, a naczelny zechciał osobiście zadzwonić do Nowaka na komórkę i wyrwać go z łóżka. Tak więc ze stwierdzeniem, że jego obecność jest wymagana, człowiek zajmujący się korekcją tekstów ruszył do siedziby kącińskiej gazety.

         - Nie wiedziałem, że rano panuje tu taki harmider - powiedział do Janiny, gdy zobaczył to wielkie, bezładne mrowisko.

         - Jary wszystkich rano zrywał z łóżek i wzywał do redakcji - odparła koleżanka po fachu.

         - To co się stało?

         - Nie wiesz? Było podpalenie na osiedlu Leśnym i napadnięto na człowieka w tamtej okolicy. Właśnie mam tam jechać z Alicją, by od razu przesłać z jej laptopa maila z wywiadem z właścicielami spalonego sklepu. Weź to... - kobieta wręczyła mężczyźnie stertę z niepoprawionymi artykułami. - Lepiej się z tym spręż, bo za piętnaście minut ma przyjść Grzybowski z wywiadem z komendantem policji.

         Przy obecnym rozgardiaszu i natłoku prac, mężczyzna nie udał się nawet do swojego pokoju, tylko przysiadł przy pierwszym lepszym biurku. Artur ledwo zdążył sprawdzać ostanie teksty, kiedy do redakcji wpadł dziennikarz z wywiadem. Jak zwykle zapisanym nieczytelnym pismem, zaś procesu korygacji błędów nie polepszał Jary, stojący nad korektorem i uważnie przypatrujący się wszelkim dokonywanym poprawkom.

         - Tylko mi się z tym sprężaj, Nowak. Ma to być gotowe za dziesięć minut - powiedział po jakimś czasie redaktor naczelny nieprzyjemnym głosem, po czym poszedł dręczyć innych pracowników redakcji.

         Jednak spokojna chwila, jeśli tak można było to nazwać obecny stan, nie trwała nawet pół minuty.

         - Artur... - podeszła do niego jedna z początkujących reporterek. Zwykle przy małym natłoku pracy korektor zwykle im pomagał.

         Tym razem jednak Nowak nie wytrzymał. Wstał, wziął pod pachę wywiad, poszedł do swojego zwyczajowego miejsca pracy i trzasnął drzwiami. Oczywiście nikt poza zainteresowaną reporterką nie zauważył zdarzenia w całym panującym chaosie. Po paru minutach wyszedł, złożył poprawiony tekst na biurku naczelnego i wyszedł na chwilę do ulokowanej na parterze budynku kawiarence.

         W przeciwieństwie do redakcyjnych kolegów, Artur nie został opanowany gorączką na punkcie wypadku niedaleko miejsca podpalenia. Choć musiał przyznać, że fakt zamordowania ofiary i pozbawienia jej ubrania nie przysłuży się i tak marnej opinii blokowisk.

         Gdy Janina i Alicja wróciły, poszedł z nimi na górę i pomagał trochę zorganizować sytuację w redakcji. Nie było wątpliwości, że numer sprzeda się całkowicie, choć korektor nie miał ochoty przyzwyczajać się do nowych, późnych godzin powrotu z pracy.

         Gdy Artur wrócił do domu, znów sprawdził kilka tekstów Zbigniewa, zjadł małą kolacje i położył się spać. Tym razem postanowił jednak zostawić przy łóżku parę kartek, długopis i liczył, że tym razem zapamięta coś z tych dziwnych koszmarów.



***



         Wiatr delikatnie poruszał migoczącym w księżycowym świetle listowiem drzew. Noc był spokojna, o wiele spokojniejsza niż ostatnio. Dla Diona wręcz nienaturalnie spokojna.

         Wciąż liczył, że natrafi na to coś, czym w końcu zacznie wyzwalać swoją moc, która wciąż rosła...

         Czuł, jak pełne szaleństwo wraca do jego umysłu. Ach! Jakie przyjemne uczucie. Powoli przestawał obawiać się ICH, choć miał pewność, że w końcu zareagują.

         Droga ginęła wśród drzew, parę wieśniaków już tej nocy spłonęło w swych domach. Jeszcze paru, jeszcze paru... Myśli powoli mieszały się, dając w ostateczności chaos i przyjemny dreszczyk. Krew. Ogień. Spalenizna. Brakowało tylko kilku rzeczy. Wszystkie działały jak narkotyk.

         Już przy obecnym stanie Dion czuł, że może puścić wszystko z dymem, rzeki i glebę przepełnić krwią tak, że tegoroczne kwiaty będą soczyście czerwone a robaki latały jak w amoku oszołomione tym niezwykłym winem.

         Ogień... Dużo ognia.

         Krew... Za mało krwi dziś spłynęło.

         Na końcu uliczki stało trzech biedaków i chowało się w cieniu. Nie przed nim, niestety. Wolał, kiedy próbują go unikać, gdy czują respekt. Wtedy pościgi byłyby zabawniejsze. Jednak nie narzekał - tych niczego niespodziewających się też można traktować jak zabawki.

         Po chwili trzy rozszarpane ciała poiły drzewa własną krwią.



***



         Rano Artur znalazł pod drzwiami pakunek od Drzewskiego z kilkoma kolejnymi tekstami. No cóż... Zapał godny pochwały. Gorzej, że korektor nie sprawdził jeszcze ostatnich tekstów.

         Redakcja znów przypominała mrowisko, w które małe dziecko wepchnęło patyk.

         - Znów? - zapytał napotkaną przy wejściu Alicję.

         - Tak, ale tym razem na większą skalę... Co tak marnie wyglądasz? - reporterka zaczęła się dokładnie przyglądać twarzy kolegi.

         - Mam ostatnio strasznie niespokojny sen. Koszmary i tym podobne, rozumiesz... - odpowiedział, ale nie zwrócił wcale uwagi na dziwnie spojrzenie młodej kobiety. Na horyzoncie pojawił się Jary i właśnie się zbliżał.

         - A już myślałem, że powinienem w stopce zmienić twoje nazwisko na "śpiącą Królewnę". Jednak się pojawiłeś. Bierz to i nie opierniczaj się! - redaktor naczelny nie dał zbyt wiele czasu na jakąkolwiek reakcję, gdyż wręczył Nowakowi plik tekstów do sprawdzenia i oddalił się.

         Artur poszedł do swojego pokoju i zabrał się za korektę. Sprawy miały się coraz gorzej - tym razem spłonęło kilka jednorodzinnych domów, w pożarach zginęło paru ludzi, część ofiar leżała w szpitalach. Zamordowano także trzech bezdomnych; wręcz "wkomponowano" ich w drzewo, jak niefortunnie określił to jeden z dziennikarzy. W tym tempie miasto opustoszeje w ciągu miesiąca - ludzie albo zginą, albo wyjadą.

         Kiedy mężczyzna skończył sprawdzanie, wyciągnął z teczki kartę z tym, co udało mu się zapisać, gdy się obudził. Niepokoiło go trochę, jak bezdomni zginęli - w jego śnie tez zostali wrzuceni na drzewo. Na kartce figurował napis:

"Trzech martwych, drzewo, Park Dębskich"

         Nie wiedział czemu, ale te drzewa ze snu przypominały mu te z parku znajdującego się niedaleko jego domu. Poniżej ledwo widocznie dopisał jeszcze datę. To na wypadek, gdyby miała się zrobić mała kartoteka.

         Poza napisem zrobił tez poglądowy rysunek tego "ozdobionego" drzewa.

         To wszystko wydawało mu się bardzo dziwne.



***



         Artur postanowił zrobić zakupy w spożywczym naprzeciw Domu Kultury. Powodów takiej decyzji było kilka - z jednej strony chciał wyrwać się z redakcyjnego rozgardiaszu, z drugiej była to dobra okazja do kilku przemyśleń na temat dręczących go snów. Jednak najbardziej przyziemnym i oczywistym problemem było zakupienie czegoś do jedzenia - jeśli psychopata, bo policja na podstawie opisów świadków podejrzewała jednego człowieka, nie zostanie szybko złapany, to niedługo korektor padnie od głodu, a nie przepracowania.

         Kiedy już z siatką pełną zakupów mężczyzna wrócił do redakcji, zauważył, jak Alicja i Janina rozmawiają, co jakiś czas przyglądając się mu. W swojej "pustelni" Artur dopiero zorientował się, czym zostało to spowodowane - na biurku, obok notatki ze snem leżał kolejny stos tekstów do sprawdzenia. Pewnie Janina przyszła tu z kolejną dostawą "gorących tematów" i zauważyła notatkę kolegi po fachu. Teraz pewnie młoda reporterka tłumaczyła przyjaciółce zaistniałą sytuację.

         Na samej górze stosu leżał reportaż Alicji o tutejszych zamkowych ruinach. Artur potraktował jako punkt honoru dokładne sprawdzenie tekstu nie tylko pod względem poprawności ortografii i interpunkcji - z którymi notabene Berkowska nie miała żadnych problemów, w przeciwieństwie do znacznej części redakcyjnej braci - ale i wszelkich faktów. Ucieszył się też, kiedy zobaczył wywiad z panią Brzozowską, w którym też figurował. Młoda reporterka nie omieszkała wypomnieć władzom miejskim, że zupełnie nie interesują się stanem kącińskich zabytków. Tak na prawdę nie trzeba było niczego poprawiać. Wszystko wskazywało też na to, że autorka podzieli się zaszczytami za udzielone wsparcie.

         Korektor jak tylko skończył sprawdzać tekst, zaznaczył poprawienie i zaniósł go szybko autorce. Gdy go wręczał, Alicja miała jakiś dziwny, lekko przestraszony wyraz twarzy. Widocznie bardzo przejęła się swoim pierwszym poważnym artykułem. Nowak pogratulował jakości tekstu i wrócił czym prędzej do pokoju.

         Korektę zakończył dopiero o wpół do dwudziestej, ale w redakcji i tak znajdowało się jeszcze z kilkanaście pracujących osób. Artur zostawił artykuły i felietony Drzewskiego na biurku redaktora naczelnego, wrócił do domu, szybko coś zjadł i padł zmęczony na łóżko.



***



         Ogeon cicho uchylił drzwi i wszedł do pokoju. Repuson od kilku dni siedział tylko i czytał przy świetle świec jakieś zapiski na pergaminach.

         - Co robisz? - zapytał Ogeon.

         - Witaj! - odparł siedzący mężczyzna. Widocznie dopiero teraz zauważył przybyłego. - To, co mam robić: czytam te różne wypociny i bazgrzę na nich, co myślę.

         W sumie pytanie było głupie - Repuson zawsze robił to, czego od niego chcieli.

         - A nie pójdziesz powstrzymać Diona? - spróbował jeszcze raz nowoprzybyły.

         - Nie - padła krótka odpowiedź.

         - Czemu?

         - Bo nie to mam robić.

         - Ale przecież on jest...

         - Wiem kim on jest - przerwał Repuson.

         - I nie zamierzasz nic z tym zrobić?

         - Nie.

         - Ale przecież już kiedyś go uwięziłeś.

         - Ale wtedy chciałem go uwięzić.

         - A teraz...? - Ogeon powoli przybliżył się do fotela i szybkim ruchem wyrwał kartkę Repusonowi.

         - Przecież dobrze wiem - kontynuował - że nie cierpisz Diona i nie chcesz pozwolić, by robił cokolwiek. Czyżby czasy się zmieniły? Nie musisz odpowiadać. Doskonale obydwaj zdajemy sobie sprawę, że w końcu będziesz musiał zareagować. Ale kiedy inni się zorientują, że Dion się wyzwolił i każą ci coś z tym zrobić, będzie za późno. Gdybyś nie próbował go zniewolić, nie byłby teraz jak huragan niszczący wszystko i wszystkich na swej drodze.

         Repuson nic nie odpowiedział. Wstał tylko z fotela, podszedł do wiszącego nad kominkiem miecza, podniósł go i podszedł do towarzysza.

         - Mam nadzieję, że idziesz ze mną - powiedział dopiero co uzbrojony mężczyzna do Ogeona.



***



         Nie! Nie teraz! Jeszcze nie!

         Dion ryczał jakby go palili żywcem. Wyczuł, że skończył się czas, kiedy mógł cokolwiek robić bezkarnie. ONI zaczęli działać i nie minie wiele czasu, nim go odnajdą.

         Wrzucił zmasakrowane zwłoki do palących się zgliszczy domu i ruszył przed siebie. Nie mógł się zatrzymywać. Musiał zdobyć wszystko, czego potrzebował, by się wyzwolić.

         Miał już krew, miał już ogień, zdobył dziś nienawiść. Jeszcze tylko trochę.

         Dion szedł w ciemny las, a za jego plecami kolejne domy barwiły niebo płomienną łuną.



***



         Artura rano obudził dzwonek. Lekko niewyspany i zmęczony podszedł w piżamie do drzwi i otworzył je. Ukazało mu się oblicze starszej pani, z którą kilka dni temu wraz z Alicją przeprowadzał wywiad w ruinach zamku.

         - Dzień dobry - zaczęła sympatycznym głosem pani Brzozowska. - Proszę wybaczyć za pobudkę, ale stwierdziłam, że powinien pan to zobaczyć. Zdobyłam pański adres w redakcji.

         Pracownica miejskiej biblioteki pokazała poranne wydanie "Wieści Kącińskich", które zaraz potem wręczyła mężczyźnie. Jak na razie Nowak nie wiele rozumiał poza tym, że pewnie tym razem psychopata nie przypuścił tak zmasowanego ataku jak ostatnio, skoro Jary postanowił wydać gazetę rano. Dopiero po lekkim rozbudzeniu się, zobaczył, na jakim artykule otworzyła "Wieści" pani Brzozowska.

         - Co!? - wyskoczył Artur z niedowierzaniem.

         W reportażu o zamku nie dość, że nie figurowało jego nazwisko, to jeszcze ta obłudna Berkowska podmieniła "Nowaka" w wywiadzie oraz dalszych opisach na „Znajomego".

         - Też zgodzę się, że to trochę nieuczciwe... - powiedziała starsza pani. - Może powinien pan tę sprawę załatwić z koleżanką?

         Korektorowi w tym wypadku słowo "koleżanka" nie za bardzo pasowało, ale w końcu nie tylko Alicja miała wpływ na ostateczny kształt artykułu - możliwe, że redaktor naczelny postanowił podręczyć najmniej lubianego pracownika "Wieści Kącińskich".

         Pani Brzozowska pożegnała się z Nowakiem i oddaliła się. Jak tylko odeszła, zanim Artur zdążył zamknąć drzwi, zjawił się Zbigniew Drzewski.

         - Witaj - powiedział felietonista, ale szybko obejrzał się jeszcze w kierunku starej bibliotekarki. - Chodziło o ten artykuł? Słyszałem, że pomagałeś tej smarkuli go przygotować... Powinieneś coś z tym zrobić.

         Zbigniew zamyślił się na sekundę. Wciąż stojący w drzwiach Nowak kompletnie nie wiedział, co zrobić.

         - A, tak! O mały włos bym zapomniał - Drzewski wręczył korektorowi kilka zapisanych kartek. - Mam kolejne felietony. Tym razem dam ci odpocząć... Ale ty strasznie wyglądasz! Może weź u Jarego kilka dni wolnego? Trzymaj się.

         Felietonista odszedł ku skrytej uciesze Artura. Kiedy ostatecznie drzwi małego królestwa Nowaka miały zostać zamknięte, otworzyły się... te znad przeciwka. Wyszła z nich Beata, bardzo miła i sympatyczna, nawet całkiem ładna, sąsiadka. Należała do nielicznego grona młodszych mieszkańców kamienicy, mając jeden rok życia mniej od korektora. Pracownik kącińskiej redakcji nie raz mógł polegać na jej wsparciu, szczególnie, kiedy jeszcze z siedem lat temu w redakcji pracowało więcej osób i często załatwiała za niego mniej ważne sprawy na mieście. Artur oczywiście rewanżował się pomocą w przypadku wszelkich awarii i usterek, których wówczas było wiele w kamienicy. Próbowali nawet chodzić ze sobą, lecz niewiele z tego wyszło - woleli traktować siebie jako zwykłych przyjaciół.

         Oczywiście w wyniku ostatnich wydarzeń rzadko mieli okazję natrafić na siebie, szczególnie, że Beata też miewała od paru miesięcy nadmiar pracy.

         W każdym razie wykazała więcej zrozumienia dla miny przyjaciela mówiącej: "Jestem niewyspany i tym gorzej dla świata" i po prostu uśmiechnęła się, pomachała ręką, następnie odeszła.

         Tum razem Artur czym prędzej zamknął drzwi. Wolał już nie spotkać nikogo znajomego.

         Na stole wylądowały kolejne wypociny Drzewskiego, który jakimś cudem ubzdurał sobie, że Nowak lubi czytać felietony wątpliwej jakości.

         Korektor zasiadł na łóżku i wziął do ręki czystą kartkę oraz długopis. Zaraz... Jak oni się nazywali?

         Di... Dion! Tak, na pewno Dion - w końcu nie przyśnił się po raz pierwszy. Ale jak ci dwaj. Też jakoś tak dziwnie... Chyba Oge... Tak to był Ogeon. A trzeci? Jego imię było trochę trudniejsze. Zaczynało się na R... I jak pozostałe kończyło na "-on". Chyba Rupe... Nie - Repu.. Tak - Repuson!

         Mężczyzna ucieszył się, że w końcu udało mu się przypomnieć tak dziwne imiona. Tylko zastanawiał się, gdzie mógł natrafić na podobne...

         Zanotował na kartce te trzy słowa, dopisał datę i odłożył papier na nocny stolik. Tym razem nie zamierzał zabierać ze sobą zapisków.

         Ledwo ostatni kęs śniadania wylądował w ustach Artura, zadzwonił telefon - znów Jary chciał w trybie natychmiastowym widzieć go w redakcji. Nowak wyruszył ku siedzibie kącińskiej gazety, mając nadzieję, że tym razem nie będzie zbyt dużo pracy. Na swoje nieszczęście miał rację.

         Problemem nie był psychopata, gdyż pomimo jego coraz bardziej niebezpiecznych działań sprzedaż "Wieści Kącińskich" wcale znacząco nie wzrosła. Mieszkańcy Kącin Wielkopolskich mimo wszystko preferowali albo ogólnopolskie dzienniki, albo pocztę pantoflową. Gazeta zaczęła więc ograniczać się tylko do krótkiego podsumowania ostatnich strat i zapewnienia - na pewno na żądanie władz miasta - że wszystko jest pod kontrolą, a policja niedługo ujmie sprawcę.

         Artur Nowak musiał teraz stawić czoła swojemu najgorszemu koszmarowi - znalazł się w gabinecie Władysława Jarego.

         - Nie siadaj, Nowak - powiedział z odrazą na samym początku redaktor naczelny.

         Korektor, mimo świadomości niechęci przełożonego, nie rozumiał całej sytuacji.

         - Raczysz mi coś wyjaśnić? - kontynuował redaktor. - Przyszła rano do mnie jakaś staruszka z miejskiej biblioteki i powiedziała, że to niedopuszczalne, by w tak "chamski sposób" pomijać autora reportażu. Tak powiedziała: "chamski sposób"! Czy ja wyglądam na chama?!

         Artur wolał nie odpowiadać na to pytanie.

         - No właśnie... - ciągnął dalej Jary, uznając milczenie podwładnego za "prawidłową" odpowiedź. - Też tak myślę. Ale wiesz, co jeszcze mi powiedziała? Stwierdziła, że nie może pojąć, jak można było uczynić coś takiego tak miłemu, sympatycznemu, inteligentnemu... i takie podobne pierdoły... młodzieńcowi. I wiesz co? Mówiła o TOBIE, Nowak!

         Wtajemnicz mnie, od kiedy płacę ci za pisanie reportaży na spółkę z Alicją? Wydawało mi się, że masz przesiadywać w redakcji i korygować teksty, a nie jeździć w plener. Trzymam cię tylko dlatego, że jako jedyny masz ochotę czytać idiotyzmy Drzewskiego. Czy masz mi coś do powiedzenia, Nowak?

         Artur z trudem powstrzymywał się, by nie zrobić najgłupszej rzeczy w swoim życiu - trzasnąć Jarego w ten jego kartoflany łeb. I nie chodziło o prawdopodobną i idącą za tym utratę pracy, gdyż w obecnej sytuacji było to bardziej niż pewne. Obawiał się, że naczelny zechce oddać, a z widział kiedyś, jak przełożony łamał gołymi rękoma grube deski. W każdym razie w umyśle korektora zaświtała pewna myśl. W końcu i tak nie miał nic do stracenia.

         - Czy mógłbym prosić o urlop?

         Po pytaniu Artura zapadła niezręczna cisza. Mężczyzna obserwował długopis w rękach naczelnego. Przed coraz mocniej ściskanym urządzeniem piszącym jawiły się różne przyszłości - mógł zostać roztrzaskany silnym uściskiem właściciela, co wzmogłoby tylko jego gniew; mógł zostać ciśnięty lub po prostu wbity w głowę Nowaka, co było najbardziej prawdopodobne. Gdyby jednak długopisy myślały, na pewno ten egzemplarz zaskoczony by był osłabieniem uścisku.

         Po raz pierwszy na twarzy Jarego korektor zauważył uśmiech.

         - Dobrze, Nowak. Na razie dwa tygodnie. Później i tak pewnie ci przedłużę. Ale nie chcę cię przez ten czas widzieć, o tobie słyszeć a przede wszystkim: ciebie słyszeć. I lepiej się o to postaraj, jeśli nie chcesz być wykopany z roboty na zbity pysk. Poza tym cały czas sprawdzaj teksty Drzewskiego i zanoś do redakcji. Pomyślę jeszcze, co zrobię z twoją wypłatą, ale na pewno coś dostaniesz. Jest tylko jeden warunek: masz sprawdzać te idiotyczne felietony, a jak coś ci podrzucą z redakcji, bez szemrania i do tego zastosujesz korektę. A teraz znikaj, pókim dobry.

         Artur z ulgą wyszedł z jaskini grozy i wrócił do domu. Z niechęcią zabrał się za już całkiem pokaźną stertę "dzieł" Zbigniewa.



***



         Po dłoni Diona wciąż spływała krew ze zdartej twarzy. Ona już nigdy nie spojrzy więcej na świat tym przeklętym obliczem. Już nigdy więcej. Wiedział, że musi ją zabić, kiedy zobaczył ją po raz pierwszy wychodzącą ze swego domu w kamienicy. Ale patrzył i czekał... Nie przejmował się, że musiało trwać to tak długo. Musiała zginąć, nim zdąży zrobić cokolwiek, nim zorientuje się, że może powstrzymać falę, której nawet najwytrzymalszy mur nie powstrzyma.

         Spojrzał z zadowoleniem na leżące na bruku zwłoki i rzucił w krzaki krwawą resztkę kobiecego oblicza. Podszedł do ciała i kopnął je jeszcze kilka razy.

         Z ciemności wyłoniła się ostrożnie staruszka przykurczająca ze strachu ręce do piesi i próbującą zdusić krzyk. Dion poznawał tę twarz - pieśniarkę przeszłości, posłankę złych wieści i zdrady. Widział ją dziś rano i kilka dni wcześniej, niedługo po swoim wyzwoleniu. I nie zamierzał więcej zobaczyć, szczególnie, że widziała. Powinien był zrobić to pierwszej nocy.

         Kilkoma szybkimi susami doskoczył do staruszki i chwycił ją za gardło. Waleczna. Nawet do ostatniego tchnienia, którego szybko została pozbawiona. Lubił, jak walczą o życie, szczególnie własne.

         Jednak, kiedy Dion stał w pozycji zwycięskiej, dzierżąc wciąż w dłoni martwe ciało starej kobiety niczym trofeum, zdarzyło się coś niespodziewanego.

         Za drzewami pojawiła się czerwona kareta, a z jej wnętrza wytrzeszczały na niego oczy ta suka, złodziejka i zdrajczyni, wraz ze swoją koleżanką. One wszystko powiedzą Ogeonowi i Repusonowi... Więc nie ma innego wyjścia.



***



         Janina nie mogła uwierzyć swoim oczom, właśnie wraz z Alicją były świadkami morderstwa. Oświetlona twarz mordercy była dziwnie znajoma, choć po części zasłaniał ją cień kaptura dresu. Obok mężczyzny leżało bezwładne ciało kobiety, a w ręce trzymał zwisającą martwą staruszkę, którą na ich oczach zadusił.

         Chyba zauważył pracowniczki redakcji, bo porzucił ofiarę i ruszył w ich kierunku.

         - Na co czekasz?! - zapytała korektorka siedzącą za kółkiem Alicję.

         Reporterka chyba ocknęła się z szoku, bo odpaliła samochód i szybko odjechała.

         - Czy to był...? - zapytała po chwili koleżankę.

         - Wydaje mi się, że tak... - Janina nie pozwoliła jej dokończyć. Mimo wszystko nie chciała usłyszeć tego imienia.

         Podjechały do domu Alicji znajdującego się bardzo blisko miejsca przelania krwi i czym prędzej poszły na mieszkania reporterki na piętrze.

         - Gdzie masz telefon? - zapytała korektorka, gdy tylko przeszły przez próg mieszkania.

         - To nie ma sensu... Już pewnie go tam nie ma... - odparła z zrezygnowaniem kobieta.

         - Ale to był...

         - Nie mamy pewności - przerwała Alicja. - Nie widziałyśmy całej twarzy. Zresztą jeśli to nie on, to nie wie, gdzie mieszkam.

         - Lepiej się zastanów - Janina była wyraźnie podenerwowana, kiedy spojrzała za okno. - Chyba się zbliża.

         Reporterka była wyraźnie zaniepokojona. Nie zamierzała się jednak tak łatwo poddawać.

         - Nie gaś światła. Chodź za mną, tylko cicho.

         Nie zamknęły drzwi na klucz i schowały się w ulokowanym na tym samym piętrze składziku dozorcy domu. Po chwili usłyszały na korytarzu lekkie kroki - niestety zamek na dole był zepsuty i każdy bez problemów mógł wejść do kamienicy. Minęło kilka minut i usłyszały, jak ten ktoś się oddala.

         - Czemu nas nie szukał po całym domu? - zapytała po kwadransie korektorka.

         - Bo nie chciał budzić domu. Wygląda na to, że chyba na razie odpuścił. Choć, zajrzyjmy do mieszkania. Tylko jak myszka...

         I weszły powoli do lokum Berkowskiej. Wszystkie rzeczy porozrzucano i panował teraz całkowity nieład. Alicja powoli weszła do nieoświetlonej sypialni. Kątem oka zauważyła idący w jej stronę kształt i szybko zwróciła głowę w tę stronę.

         To był tylko cień drzewa.



***



         Tym razem Artur mógł wstać później, ale i tak czuł się zmęczony. Tym razem sen był bardziej rzeczywisty niż ostatnio i mocno przeraził korektora.

         Jednak prawdziwym wstrząsem były poranne wiadomości. Znów wspomniano o działaniach psychopaty i kolejnych dwóch ofiarach. Na szczęście będący od wczoraj na urlopie pracownik kącińskiej gazety skończył śniadanie, bo nie byłby pewny, czy zdołałby cokolwiek przełknąć po takich wieściach.

         Jedną z ofiar była pani Brzozowska, która jeszcze wczoraj odwiedziła Nowaka, zaś druga kobieta... Telewizja nie chciała pokazać miejsca zbrodni z powodu okrucieństwa popełnionego mordu, więc jedynie na ekranie pojawiło się zdjęcie zamordowanej. Zaskakiwało niezwykłe podobieństwo do Beaty, jednak widniejące pod spodem "Patrycja Kowalska" trochę uspokoiło Artura. Nie na długo...

         Przez głowę mężczyzny zaczęły przelatywać obrazy ze snu. I spojrzenie staruszki, gdy umierała.

         Próbował jednak nie myśleć o tym i sprawdził jeszcze jeden felieton Drzewskiego. Zapowiadało się na spokojny dzień.

         Około piątej zadzwonił dzwonek do drzwi. Artur zdziwił się na widok Alicji.

         - Czego chcesz? - zapytał ponuro.

         Kobieta miała dziwny wyraz twarzy.

         - Chyba nie każesz mi stać w progu? - zapytała złośliwie. Korektor zaprosił więc ją do środka i posadził na fotelu. Wzrok reporterki spoczął na stercie kartek przy łóżku.

         - No więc? - zapytał zniecierpliwiony Artur.

         - Czemu? - padło dziwne pytanie ze strony Alicji.

         - Co?

         - Czemu to wszystko robisz?

         - O co ci chodzi? - Nowak był zbity z tropu.

         - Nie udawaj, widziałyśmy cię wczoraj z Janiną... w parku. Jak...

         Alicja zawiesiła głos. Widać, że słowa z trudem przechodziły jej przez gardło. Zamknęła oczy i zebrała się w sobie. Kolejne elementy zdania padały powoli i brzmiały niczym wyrok.

         - Jak mordowałaś te dwie kobiety...

         Reporterka otworzyła oczy i odetchnęła. Spojrzała na zdziwioną twarz Artura. Patrzyła tak jeszcze przez chwilę.

         - Nie pamiętasz? Dziwne, bo całkowicie zdemolowałeś mi mieszkanie. I jeszcze ten zapisek. Skąd mogłeś wiedzieć, jak ułożone były ciała na drzewie - przecież nie widziałeś zdjęć. Nikomu nie powiem... bo szanuję cię. Choć przyznam, że się bałam trochę i usunęłam cię z artykułu i masz prawo być na mnie z tego powodu wściekły. Ale co zrobiła ci pani Brzozowska? Co zrobiła ta kobieta? Wyglądała jak twoja była?

         Artur posępniał i spuścił wzrok. Pracowała dość długo z nim w redakcji, by zrozumieć ten wyraz twarzy - gdzieś w pamięci przewijały się obrazy, ale nie był pewien, czy to rzeczywistość. Nigdy nie potrafił udawać.

         - Proszę, zgłoś się na policję... - kontynuowała. - Wybacz, ale muszę iść. Jak niedługo nie wrócę, Janina zadzwoni na komisariat. Chciałam się tylko przekonać...

         I czym prędzej wyszła.

         Artur jeszcze z godzinę siedział w zastanowieniu. A jeśli Alicja miała rację? Jeśli na prawdę w nocy robił to wszystko? Te obrazy... Niczym pamięć. I ta twarz... Twarz mordercy. Twarz Diona.

         Dion... On... Artur Nowak.



***



         Samotnie, wąską drogą wśród drzew przechadzała się znajoma postać. Dion tym razem walczył ze sobą i sprzecznymi interesami. W końcu zaryzy
Wbrew pozorom świat nie jest skomplikowany - to tylko ludzie na siłę sami sobie go utrudniają.

2
Podoba mi się, jak najbardziej w moim typie tekst. Błędy nie rzucały się w oczy, jesli takowe sa. Styl także mi sie podoba, jednak miejscami wydaje mi sie niedopieszczony.



A te dwa zdania calkiem mi sie nie podobaja:





"zdobyty na jakimś napotkanym człowieku"



może od jakiegos ale na pewno nie pasuje tu na jakims.



"Próbowali nawet chodzić ze sobą,"



ogolnie nie lubie takiego zwrotu, chodzic ze soba? po bulki do sklepu? do pracy?moze lepiej "probowali sie spotykac", "probowali byc ze soba".



ocenki



Pomysł: 4+

Wplywanie czyjas psychike, pojawialo sie juz, ale nie w taki sposob, bynajmniej nie czytalem.



Styl: 4

Jak pisalem - miejscami nie dociagniecia.



Schematyczność: 4



Błędy: 5

Nie utrudniają czytania, nawet jesli są.



Ogólnie: 4+

Podobało mi sie.



Jestem na tak.



Korzystając z okazji, witam z powrotem.
Bliscy sąsiedzi rzadko bywają przyjaciółmi.





Tylko ci, którzy nauczyli się potęgi szczerego i bezinteresownego wkładu w życie innych, doświadczają największej radości życia - prawdziwego poczucia spełnienia.

3
[dokończenie]



         Artur czuł się spokojniejszy. Już było po wszystkim. Wiedział, że kiedy pójdzie spać, to uratują kobietę.

         Zarówno Ogeon, Repuson, Dion, jak i ON.



KONIEC



--------



Dzięki Hansu :)



Tak na stronie - dopiero teraz zauważyłem, że przez przypadek po sprawdzaniu skasowałem kilka ostatnich zdań. Mój błąd... (Jak zwykle coś popsułem przy kopiowaniu i weryfikacji tekstu :(.)

Mam nadzieję, że to niewiele zmienia w ogólnym odbiorze tekstu i przepraszam za pomyłkę...



[idzie się okładać biczem przez dwie godziny]
Wbrew pozorom świat nie jest skomplikowany - to tylko ludzie na siłę sami sobie go utrudniają.

4
Zakonczenie wiele wyjasnia, ale bez niego czytelnik moze puscic wodze fantazji w ruch ;)
Bliscy sąsiedzi rzadko bywają przyjaciółmi.





Tylko ci, którzy nauczyli się potęgi szczerego i bezinteresownego wkładu w życie innych, doświadczają największej radości życia - prawdziwego poczucia spełnienia.

5
Dziwny, dobry tekst.



Bez zakończenia rzeczywiście byłoby jednak ciężko. Trochę to wszystko skomplikowane, ale zahacza o Inner Space fantasy, a tego w Polszy mało, więc cieszy.



Ten świat Diona Ogeona i Repusona jest jednak trochę niewyraźny... Mógłbyś jakoś mocniej oddzielić go od "rzeczywistości", podając więcej detali. Bo szczerze mówiąc nie wiem, czy wyobrażać ich sobie na ulicach i uliczkach Kącina, czy w jakiejś fantastycznej krainie.



Generalnie dobre, ciekawe. Tylko jeszcze takie wrażenie jakiejś nieśmiałości mam, czy niezręczności. Nie do końca wiem dlaczego i skąd się to bierze, ale do rynkowego poziomu brakuje właśnie tego czegoś. Może ktoś inny to nazwie..?
Pozdrawiam
Nine

Dziewięć Języków - blog fantastyczny
Portfolio online

6

Ten świat Diona Ogeona i Repusona jest jednak trochę niewyraźny...


Tak jak sen ;)



Bo szczerze mówiąc nie wiem, czy wyobrażać ich sobie na ulicach i uliczkach Kącina, czy w jakiejś fantastycznej krainie.


Sukces! :D Właśnie nie chciałem, by było to takie oczywiste. :)



Dion, Ogeon i Repuson istnieją tylko w umyśle bohatera i są jego psychiką - podświadomością i świadomością (przyznam szczerze - jest tu szczypta Freuda ;) ). Ich "świat" na swój sposób pokrywa się z rzeczywistością, ale wszystkie toczące się w nim wydarzenia to pewne wypaczenie spowodowane przez Drzewskiego.



Jeżeli się pytasz, czy Dion, Ogeon i Repuson osobiście i materialnie chodzili po Kącinach, to... nie. Jednak sny Nowaka miały go przekonać o czymś zupełnie innym, zaś prawdziwy psychopata robił wszystko, by utwierdzić w tym bohatera. W końcu jakimś cudem i za sprawą odpowiedniego splotu wydarzeń Artur przekonał się, że to tylko sny i udało mu się pozbierać - wtedy też zmienił się świat-sen z Kącin na coś zupełnie innego (jakby krainę z książki ;) ). W sumie to w dobrą porę. :)

Dodane po 2 minutach:

PS Dzięki za uwagi :)
Wbrew pozorom świat nie jest skomplikowany - to tylko ludzie na siłę sami sobie go utrudniają.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron