"Nieumarły: złodziej, kruk i wiedźma" [Fantasy]

1
Pierwszy rozdział mojej powieści, której akcja umieszczona została w kreowanym przeze mnie uniwersum fantasy. Jestem bardzo ostrożny z publikowaniem tego tego tekstu, ponieważ chciałbym, aby w przyszłości ukazał się w druku. Mam nadzieję, że się wam spodoba :)

Rozdział 1: Las, warlag i napad
I
- Wracajmy już - nalegał Barnim, rozglądając się z niepokojem. - Galianie nie żyją.
- Czego się boisz, tchórzu? - odpowiedział Ciechan, wyciągając zakrwawioną strzałę z ciała mężczyzny, leżącego u jego stóp. - Trupów może? Przerażają cię bardziej, kiedy są martwi, niż kiedy szarżują na ciebie z mieczem? - dodał, uśmiechając się pod nosem. Na jego bladej, końskiej twarzy pojawiły się zmarszczki, kiedy ocierał grot o trawę i wkładał pocisk do kołczanu, przypiętego do pasa. Jako zwiadowca Wilczej Gwardii, widział już w życiu tyle śmierci, że nie robiła ona nim żadnego wrażenia. Okazywał emocje na zewnątrz, ale w środku nie czuł niczego. Był perfekcyjną maszyną do zabijania, budzącą szacunek i przerażenie. W istocie, młody rycerz sir Barnim, bardziej bał się jego, niż ciemnego lasu, w którym obaj się znajdowali. Obecność pozostałych towarzyszy polowania, milczącego Bedgosta, najemnika gildii Jastrzębia oraz Choromana, młodego zaciężnego mieszczanina, dodawała mu jednak sporo otuchy.
- Niezbyt dobrana z nas kompania - mruknął najemnik, odkładając swój potężny miecz do pochwy. - Zadanie wykonane, pieniądze czekają. Również sugeruję już wracać.
- Kolejny boibełt. - Ciechan założył swój łuk na plecy. - I ty się duchów boisz? Po tobie spodziewałem się więcej rozumu.
- Pan Barnim ma rację, z tym miejscem nie jest dobrze. - Znów odezwał się Choroman. - Nic tu po nas.
- W bajania wiarę dają, rycerze pieprzeni... - Łucznik oparł się o drzewo. - Nikt w tym lesie nie widział nawet bełta, a co dopiero warlaga. Zresztą. Co warlag miałby robić tak daleko od Nortdem?
- A kto by tam wiedział te bestie? Słyszałem na mieście, że Spark coś gadał o piratach, którzy w nocy w zatoce, gdzie ryby łowił cumowali. Skrzynię jedną na trzy metry wzwyż wielką i na dwa szeroką na ląd wywlekli, a głos z niej się piekielny wydobywał - oznajmił szlachcic.
- I to miałby niby być twój warlag? - Łowca zaśmiał się głośno. - Syna chłopa rozumiem, bo głupi. Najemnika też, bo złoto chce i nie w smak mu opóźnienia, ale po rycerzu pasowanym takiej głupoty żem się nie spodziewał.
Barnim powściągnął usta i spiął się. Zraniono jego dumę, ale nie tylko o to chodziło. Ten zwiadowca miał czelność traktować go z góry, choć sam pochodził zaledwie z rodziny kupieckiej. Dla szlachetnie urodzonego mężczyzny było to hańbiące. Pasowany został rok temu, nie miał zbyt wiele doświadczenia i dopiero od niedawna zaczęto wyznaczać go do bardziej poważniejszych misji niż patrolowanie targu, lecz podczas bitwy z galijskimi bandytami wykazał się męstwem i znajomością sztuki fechtunku. Nawet jeśli jego późniejsze słowa nie były odważne, gwardzista z organizacji o której prawie nikt nic nie wie, powinien okazywać mu szacunek.
- Zachowujecie się obaj, jak dziewki rozpieszczone -mruknął Bedgost. - W żadnego warlaga ja nie wierzę, bo za daleko te potworki żyją, a Spark to wariat stary. po Prostu mój czas jest cenny. Jak się pospieszymy, to zdążymy rozbić obóz na polanie, a nie w środku głuszy. Stamtąd już prosta droga do Breen. - To mówiąc, odwrócił się i zaczął iść w stronę zachodzącego słońca, którego czerwone promienie przebijały się przez liście. Za nim nieśmiało podążył Choroman, ściskając w ręku postawioną na sztorc kosę, brudną jeszcze od krwi.
- Krew za honor, zwiadowco - powiedział na odchodne rycerz, dołączając się do pozostałej dwójki.
II
Droga przez głuszę nie była prosta. Towarzysze przedzierali się, tarasując sobie drogę przez gałęzie i dzikie krzewy.
- Ciechan został z tyłu? - zapytał Bedgost, odcinając swoim wielkim ostrzem kolejne gałęzie.
- Myślałem, że idzie razem z panem Barnimem - odpowiedział Choroman.
- Nie oglądałem się na niego - zaprzeczył szlachcic.
- A, chędożył go pies. Ja zadanie wykonałem. - Najemnik zatrzymał się. - Coś mi mówi, że ta polana to w inną stronę, a już słońce zaszło. Przyjdzie nam nocować tutaj.
- Sprawdzę, gdzie ten cham polazł.
Młody rycerz wyciągnął krzemień spod płaszcza, uczynił z gałązki prowizoryczną pochodnię i zawrócił. Znajdowali się obecnie dwie godziny od pola bitwy, nie miał możliwości sprawdzić całej drogi, ale jako człowiek honoru nie mógł też zostawić kompana, choćby i znienawidzonego.
- Panie Ciechan! Jest tam pan? - wykrzyczał, kiedy światło ogniska rozpalonego przez Bedgosta zniknęło.
Odpowiedziała mu jedynie cisza.
- Cholera go podziała... - Spojrzał po ziemi. Ślady jego drużyny prowadziły prosto. Oprócz nich, nie było widać innych znaków, świadczących o czyjejś obecności. Jeśli zwiadowca podążał ich tropem, musiał być gdzieś dalej. Barnim przeszedł jeszcze kawałek. W jednym miejscu trop rozwidlał się, ale był nierówny, jakby ktoś przedzierał się szybko i w panice. Ruszył nim i zaledwie po kilku minutach znalazł się na polanie, będącej docelowym miejscem ich obozowiska.
ŚWIST! Szlachcic padł na ziemię. Strzała przeleciała mu koło głowy, szargając delikatnie ucho.
- Agh! -wykrzyczał.
- To ty?! - Doszedł go głos gwardzisty, który opuścił się z pobliskiego drzewa i podbiegł do niego. - Gdzie reszta? - Mówił spokojnym, pozbawionym emocji tonem. Twarz jego też nic nie wyrażała. Barnim widział go już takiego. W czasie bitwy z Galianami, kiedy posyłał w nich śmiertelne pociski. Jeśli Ciechan wyzbył się nawet zewnętrznych uczuć, musiało stać się coś złego.
- Kawałek na północ stąd rozpalili ognisko - odparł, powstrzymując się od zrugania łucznika. Wiedział, że nie jest to odpowiedni czas.
- Wyczuło ich, idziemy. - Łowca puścił się biegiem we wskazanym kierunku, za nim podążył rycerz.
Wybiegli na otwarty szlak z drugiej strony. Ten był szeroki. Mniejsze drzewka walały się na nim po trawie. Całość wyglądała jak po przejściu niewielkiego tarana oblężniczego. Biegli tak przez krótki czas, aż w końcu dostrzegli przebijający się obozowy płomień, oraz usłyszeli potężny ryk dobiegający stamtąd. Na miejscu spostrzegli Choromana, leżącego na glebie. Wypuścił z rąk kosę, która spoczywała obok. twarz jego była zdewastowana, prawa ręka, oderwana od reszty zwłok. Gdyby nie charakterystyczne ubranie piechoty zaciężnej, by go i nie poznali. Kawałek dalej, zakrwawiony Bedgost z trudem odpierał atak czegoś.
"Coś", było wysokim na dwie długości Barnima i szerokim na trzy jego szerokości, monstrum. Od kostek do głów pokryte było ciemnobrązowym włosiem. Stopy miało nagie, wielkie i grube. Pysk przybierał dziki, prymitywny wyraz barbarzyńcy. Nacierało to wszystko na najemnika, a ten z trudem odpierał uderzenia. Miecz zdawał się odbijać od futra, niczym od innego ostrza.
- Masz swojego warlaga, młokosie. - Ciechan naciągnął strzałę i wypuścił ją z prędkością błyskawicy. Pocisk ugrzązł we włosach. Barnim dobył miecza, powstrzymując ciało od drżenia i skupiając się na ataku. Nawet w tej sytuacji wyglądał poważnie, dostojnością dorównując weteranom wielu bitew.
- Odwróćcie jego uwagę, strzelę mu w gały! - Łucznik sięgnął do kołczanu. W tym momencie, warlag przełamał obronę Bedgosta. Potężna pięść potwora ugodziła wojownika w twarz z siłą, która oderwała ofierze głowę, po czym odwrócił się on do nowych napastników. W jego oczach byli zaledwie karłami. Jeden karzełek, trzymający ostry szpikulec, podbiegł i uderzył go nim w ramię, nie wyrządzając mu poważnych szkód. Monstrum cofnęło się tylko po to, aby ponownie zaatakować pięścią. Rycerz zrobił unik i wymierzył cios, tym razem w nogi. Znów bezskutecznie. Zaczął istny taniec wokół warlaga, mijając jego chaotyczne próby mordu i raz po raz w niego uderzając.
- Jeszcze trochę... Zaraz to zobaczę... - mruczał Ciechan, starając się wycelować. Zdał sobie właśnie sprawę, że pierwszy raz od dawien dawna czuje cokolwiek. Tym razem był to strach. Puścił cięciwę. Strzała popędziła w stronę oczu bestii, ale nigdy do nich nie doleciała. Bydle złapało w końcu denerwującego je szermierza i cisnęło nim wprost na tor lotu pocisku, który przeszył jego serce. Zwłoki Barnima spadły z wielką siłą na zwiadowce, przygniatając go. Ostatnią rzeczą, którą zobaczył łowca, była wielka łapa, zbliżająca się do jego twarzy.
III
Stukot kopyt dwóch koni podbijał do góry niewielkie kamienie na drodze, a zaprzężony do zwierząt wóz raz po raz podskakiwał na nierównym gruncie. Trzech mężczyzn siedziało w dorożce, a na ich twarzach widniał niepokój. Do Ther'kal, stolicy księstwa Lechii było jeszcze daleko i chociaż za mężnych wojów się mieli, to każdy chwat, kiedy w oberży piwo pije i bajania opowiada, a tchórz wtedy, gdy los, lub interesy, zawiedzie go w nocy na leśną ścieżkę. Siedzący z przodu Mszczuj, drobny człowieczek ze złotymi włosami opadającymi na kark, oraz jego kompan Melwin, wyższy i lepiej zbudowany, chociaż i też bardzo chudy, rozglądali się z przerażeniem dookoła. Wszystkiemu przyglądał się oparty o wewnętrzną ścianę powozu potężny mąż. Chociaż obecnie siedział, i tak górował wzrostem nad obydwoma swoimi towarzyszami. Jego szerokie ramiona ogarniały znaczną część pomieszczenia, w którym, prócz niego, znajdowała się jedynie drewniana szkatuła, ustawiona na piedestale i wielki miecz schowany w skórzanej pochwie.
- Na pewno dobrze jedziecie? - zapytał olbrzym, ziewając. Podróżowali już od kilku godzin, a był pewny, że z Breen do Ther'Khal droga jest o wiele krótsza.
- Tę drogę wskazali nam w karczmie, czyż nie? - odparł mu Mszczuj, przeciągając się i rozciągając ręce.
- Banda partaczy, a nie kupieccy czeladnicy. O drogę w zajazdach pytają... - Gigant prychnął. Chwycił swoje ostrze z zamiarem wypolerowania klingi.
- Ha! No oczywiście, pierwszy z brzegu najemnik wie lepiej od mistrza, jak ta robota wygląda? - zdenerwował się Melwin.
- Przynajmniej wiem, gdzie leży stolica.
- Więc czemu nie powiedziałeś, że to nie jest ten szlak?!
- Jestem tylko brudnym ochroniarzem, sam tak panie powiedziałeś na początku. - Wielkolud zaczął się śmiać. - Pozwalam mistrzowi wykonywać jego robotę, a ufanie spotkanemu w karczmie dzieciakowi, jak widać jest jej częścią.
- Ty plugawy mie... - zaczął kupiec, ale w połowie słowa ugryzł się w język. - To gdzie mamy jechać?
- Spokojnie... Na następnym rozdrożu skręć w prawo i wr...
Coś szarpnęło. Konie gwałtownie się zatrzymały, Mszczuj spadł na kamienną drogę, rozbijając kolano, ale reszcie udało się utrzymać na miejscach.
- Co się... - Jego towarzysz wstał i jak na zawołanie rozległ się szereg dziwnych, złowieszczych szumów zwielokrotnionych przez echo. Między nimi przeplatały się jakieś niezrozumiałe wyrazy. - To wiatr, prawda?
Dźwięki robiły się coraz głośniejsze. Kupczyków zaczął przeszywać zimny dreszcz.
- Co tam się dzieje? - Olbrzym wyszedł na zewnątrz i zeskoczył, w rękach trzymając swą broń. Była zbyt wielka, by nazywać ją mieczem. Zbyt toporna i prymitywna, by twierdzić, że chociaż po części przypomina wyrób kowalski. Najtrafniejszym określeniem, które opisywało ów oręż, był wielki kawał żelastwa. Potężnych rozmiarów mężczyzna, trzymający go oburącz, prezentował się groźnie, a mimo wszystko dostojnie, jak na rycerza przystało. W tej chwili cała jego postać, wraz z kolczugą narzuconą na szaty, budziła strach i szacunek.
- Kto śmie plugawić mą ziemię? - Zapytał ktoś. Miał niski, sztucznie brzmiący głos i ewidentnie przeciągał sylaby. Jednocześnie, kiedy się odezwał, szepty i szumy ucichły.
- Zależy, kto pyta i czemu się ukrywa - odparł woj, rozglądając się niepewnie. Przez echo nie mógł namierzyć swojego rozmówcy, co budziło w nim niewielki strach. Gdyby chodziło o coś innego, może trochę mniej by się przejmował, ale jego misja była zbyt ważna.
- Rohan z Kontor. Rozerwany końmi dwie dekady temu, dokładnie na tym gościńcu.
- D... Duch, zjawa, zmora! - Mszczuj i Melwin schowali się znowu do dorożki. - D... Dobromirze, uciekajmy stąd.
- Ty jesteś Dobromir z Chodowa - zaczęło widmo. - Wiem o tobie wszystko, rycerzu stu zwycięstw, strażniku mostu i pogromco dwudziestu wojów.
- Jesteś poinformowany - skwitował olbrzym. - Czego chcesz?
- Wjechałeś konno na miejsce, w którym konie mnie zamordowały. Ta zniewaga jest niewybaczalna.
- Rozumiem... - Gigant zaczął się powoli wycofywać.
- Stój, gdzie jesteś! - Głos ducha był silniejszy, ale teraz brzmiał bardziej naturalnie i nie był tak niski. Ukryta w koronie dębu postać, do której to należał, powśćiągnęła wargi w lekkim zakłopotaniu - Zostawcie wóz i odejdźcie stąd.
- Nie chcesz żebym zajrzał do tyłu, prawda?
- Ściągasz na siebie gniew z zaświatów!
- Nie wiedziałem, że zmarli używają lin z hakiem, aby zatrzymywać pojazdy. - Rozległ się świst, wielkolud wyciągnął rękę przed twarz, łapiąc coś w locie. - I, że strzelają z procy. - Dodał, podrzucając do góry niewielki kamień. Ale przyznam, że strzelać to umiesz, "Rohanie"... Wychodzić, tchórze! To oszust, nie zmora! - zakrzyczał do swych ziomków, którzy powoli wyszli, wystawiając ostrożnie łby.
- Cóż to ma być? Na Balarauga... - Mszczuj spoglądał na zaczepiony do tyłu pojazdu hak. Wiodła od niego uwiązana do drzewa lina.
Coś zaszumiało z prawej strony. Między roślinami ukazała się ciemna postać.
- Tu jesteś! - Dobromir skoczył ku bandycie. W tym momencie dwa nowe kamienie przecięły niebo. Stojący przy dorożce handlarze padli nieprzytomni na ziemię. - Co jest? - zapytał, kiedy spostrzegł, że trzyma w rękach wór wypełniony słomą.
- Rycerz nie ma podejścia do sił, które są poza granicami życia. - Teraz zmora brzmiała już zupełnie normalnie. Miała dość cienki, chłopięcy wręcz głos w którym wyraźnie można było wyczuć sarkazm i pewność siebie. Niezwykle działało to na nerwy.
- Więc niech siła, która jest poza życiem przestanie się chować! Niech walczy honorowo.
- Nie mierz innych swoją miarą, rycerzyku. Widma nie walczą honorowo.
Wojownik uskoczył, słysząc, jak kolejne pociski mkną ku niemu, mógł mniej więcej określić w którym miejscu znajduje się jego przeciwnik. Zaczął więc przemykać między drzewami, utrudniając tym samym oddanie poprawnego strzału. Po chwili rzucił jednak swą broń na gościniec, a sam przeskoczył, koziołkując za wóz. Przeciął linę i wszedł od tyłu, zasłaniając głowę kawałkiem deski. Rzucił się do lejc i już miał pognać do przodu, kiedy coś świsnęło, trzasnęło i jedno z tylnych kół ułamało się.
- Bez koła nie odjedziesz, panie - duch zachichotał, a jego śmiech rozniósł się jeszcze daleko.
Dobromir ześlizgnął się po pochyłej teraz powierzchni, wyskoczył i padł w krzaki po drugiej stronie. Kiedy się podniósł, ku swojemu zdziwieniu ujrzał w ciemnościach kolejny kontur. "Kukła?" Przeszło mu przez myśl, ale ten ktoś zaczął biec w przeciwnym kierunku.
Rycerz ruszył w pogoń dosłownie taranując roślinność, która stała mu na drodze. Dobył do drzewa, z którego zeskoczył jego cel i... Poczuł, że jego nogi podrywają się do góry, chwilę potem wisiał już w pułapce, kostki mając skrępowane umocowaną na gałęzi liną. W tym momencie rabuś znów się pokazał i spokojnym krokiem zaczął do niego iść. Spodziewając się ujrzeć miecz, który przeszyje jego brzuch, witeź wpatrywał się w twarz swojego pogromcy, ukrytą pod kawałkiem szmaty, pełniącym rolę maski. Jego honor i tak został już splamiony, nie wypełnił w końcu powierzonej mu misji, ale i tak myślał o śmierci honorowej, bez strachu i przyjętej z godnością. Jakże więc się zdziwił, kiedy złodziej, miast zakończyć jego życie, ukłonił się mu w pas i zachowując maniery nienaganne rzekł:
- Dobryś, panie rycerzu. Wiedziałem, że ochrona skarbu tak marna nie będzie, ale przerosłeś pan moje oczekiwania. - W tonie jego nie czuć było poprzedniego sarkazmu. Słowa płynęły szczerze, prosto z jego serca.
- I ja cię doceniam, panie - odparł zmieszany wojownik. Była to pierwsza fraza, która przyszła mu na myśl i wydawała się odpowiednia. Nie miał pojęcia, co powinien zrobić, jak się zachować... Ten zbój był biegły zarówno w mowie, jak i w etykiecie i zachowywał się, jakby oddawał szacunek przeciwnikowi, pokonanemu w pojedynku. Również sposób jego poruszania prezentował grację i dostojność, przywodząc na myśl szlacheckie pochodzenie chłopca. W każdym razie, w niczym nie przypominał on pospolitego bandyty.
Wyprostował się i przeszedł przez drogę, wskakując na dorożkę. Pogrzebał chwilę w środku i wyciągnął zeń niewielką szkatułkę. Uderzył otwartą dłonią w zamek, a okalający go kruchy łańcuszek pękł, wieko otworzyło się i młodzieniec mógł wyciągnąć zawartość na zewnątrz.
- Piękna robota... - zachwycił się, podrzucając do góry kozik z rękojeścią wysadzaną rubinami. Elegancki nóż dla cywilizowanych ludzi. - Idealny na prezent postrzyżynowy dla młodego królewicza.
- Wiesz, o... - Dobromir miał coraz większy mętlik w głowie. Oto ten człowiek był nie tylko nienagannie wychowany, a i dobrze poinformowany.
- Gdybym nie wiedział, nawet nie próbowałbym tego ukraść - odparł, po czym schował sztylet do kieszeni płaszcza, odwiązał jednego z koni i dosiadł go.
- Nie myśl panie, że to koniec! - krzyknął rycerz.
- Jeśli się jeszcze spotkamy, to nie spodziewaj się pan innego finału. - Złodziej popędził konno, znikając w mroku nocy.
Obrazek na Weryfikatorium.pl[/mimg]

"Nieumarły: złodziej, kruk i wiedźma" [Fantasy]

2
Subiektywnie - potwory, widma i inne fantastyki to nie moje klimaty :P Obiektywnie - jest dość przyzwoicie. Widać, że tekst jest ogarnięty technicznie, staranny, nie ma literówek, niechlujnej interpunkcji czy dziwacznych zdań. Sama historia też opowiedziana raczej sprawnie, ani oczy przy czytaniu nie krwawią, ani mózg nie staje dęba :wink:
Stylistycznie - przydałoby się jeszcze trochę tekst podszlifować. Niby nie ma stylu tego fragmentu nic złego, ale jednak - brak mu jakiejś takiej soczystości, "prawdziwości", jakoś nie do końca mnie przekonuje, czyta się odrobinę za monotonnie, jakoś tak te zdania ślizgają się po wierzchu... Boisz się średnika i myślnika - a niepotrzebnie, bo w rozsądnych ilościach dobrze robią tekstowi :) Np. tutaj:
Puchacz pisze: twarz jego była zdewastowana, prawa ręka, oderwana od reszty zwłok. Gdyby nie charakterystyczne ubranie piechoty zaciężnej, by go i nie poznali.
gdyby napisać to tak: "twarz jego była zdewastowana, prawa ręka, oderwana od reszty zwłok; gdyby nie charakterystyczne ubranie piechoty zaciężnej, by go i nie poznali." - bardziej widać powiązanie między dwoma zdaniami składowymi, tekst nie brzmi jak wyliczanka.
Z uwag dotyczących konkretów - absolutnie nie dorożka. Realia tekstu są pi razy oko średniowieczne, a dorożki to wynalazek dziewiętnastowieczny :)
Dobra architektura nie ma narodowości.
s

"Nieumarły: złodziej, kruk i wiedźma" [Fantasy]

4
Hej,
Puchacz pisze: Na jego bladej, końskiej twarzy
Wieńczysław Nieszczególny?
Puchacz pisze: Okazywał emocje na zewnątrz, ale w środku nie czuł niczego.
Nie można okazywać emocji "do wewnątrz". Zwrot "na zewnątrz" niezręczny i zupełnie niepotrzebny.
Puchacz pisze: W istocie, młody rycerz sir Barnim, bardziej bał się jego, niż ciemnego lasu, w którym obaj się znajdowali.
Piszesz jakby było ich tylko dwóch, a w następnym zdaniu pojawiają się Bedgost, Jastrząb i Choroman. Czytelnikowi ciężko wywnioskować czy "towarzysze polowania" są tam, czy też nie.
Puchacz pisze: - Niezbyt dobrana z nas kompania - mruknął najemnik, odkładając swój potężny miecz do pochwy.
Miecz do pochwy się wsuwa, ewentualnie chowa. Odłożyć to położyć coś na czymś.
Puchacz pisze: Również sugeruję już wracać.
Ale po co Ciechan sugeruje, jeśli jego towarzysz poprosił o to chwilę wcześniej?
Puchacz pisze: - Pan Barnim ma rację, z tym miejscem nie jest dobrze. - Znów odezwał się Choroman. - Nic tu po nas.
Albo mam problem z czytaniem, albo Choroman odzywa się po raz pierwszy.
Puchacz pisze: Pasowany został rok temu, nie miał zbyt wiele doświadczenia i dopiero od niedawna zaczęto wyznaczać go do bardziej poważniejszych misji niż patrolowanie targu(...)
Jak przymiotnik jest w stopniu wyższym, to bardziej jest błędne. Bardziej poważnych lub poważniejszych.
Puchacz pisze: Nawet jeśli jego późniejsze słowa nie były odważne, gwardzista z organizacji o której prawie nikt nic nie wie, powinien okazywać mu szacunek.
Młodemu rycerzowi ma okazywać szacunek gwardzista (nie wiem skąd wziąłeś tego gwardzistę, bo wcześniej Ciechan był zwiadowcą - a to zupełnie inne funkcje), na którego widok Barnim ma dreszcze, bo Ciechan jest perfekcyjną maszyną do zabijania, budzącą szacunek i przerażenie? Bez przesady.
Puchacz pisze: To mówiąc, odwrócił się i zaczął iść w stronę zachodzącego słońca, którego czerwone promienie przebijały się przez liście.
Zachodzące słońce już się nie przebija "przez liście".
Puchacz pisze: Za nim nieśmiało podążył Choroman, ściskając w ręku postawioną na sztorc kosę(...)
Ja rozumiem, że fantasy, ale postawiona na sztorc kosa, jest - delikatnie mówiąc - średnim wyborem do walki w warunkach leśnych.
Droga przez głuszę nie była prosta. Towarzysze przedzierali się, tarasując sobie drogę przez gałęzie i dzikie krzewy.
A ten z kosą na sztorc, to już w ogóle ma przekichane...
Młody rycerz wyciągnął krzemień spod płaszcza, uczynił z gałązki prowizoryczną pochodnię i zawrócił.
Z gałązki? I iskrą z krzemienia rozpalił? :shock:
ŚWIST! Szlachcic padł na ziemię. Strzała przeleciała mu koło głowy, szargając delikatnie ucho.
SJP
szargać
1. «powodować utratę wartości czegoś; też: traktować coś lekceważąco lub obraźliwie»
2. «doprowadzać do stanu wyczerpania fizycznego lub psychicznego»
3. «brudzić coś lub niszczyć»
- Agh! -wykrzyczał.
:D
- To ty?! - Doszedł go głos gwardzisty, który opuścił się z pobliskiego drzewa i podbiegł do niego.
Mój faworyt. Ze zdania wynika, że Barima doszedł głos gwardzisty (dawnego zwiadowcy), który opuścił się (sam - to ważne) z pobliskiego drzewa, a następnie do tego drzewa podbiegł.
Jeśli Ciechan wyzbył się nawet zewnętrznych uczuć, musiało stać się coś złego.
Uczucia zazwyczaj są wewnętrzne. O uczuciach "zewnętrznych" nie słyszałem.
- Wyczuło ich, idziemy. - Łowca puścił się biegiem we wskazanym kierunku, za nim podążył rycerz.
Powiedział "idziemy" i puścił się biegiem. Kawalarz.
Wybiegli na otwarty szlak z drugiej strony. Ten był szeroki. Mniejsze drzewka walały się na nim po trawie.
Nie wiem o co chodzi z ostatnim zdaniem ale - wybacz - brzmi jak bełkot.
Całość wyglądała jak po przejściu niewielkiego tarana oblężniczego.
Przejeździe, bo taran prawie zawsze miał koła. I nie niszczył wszystkiego wokół, służył do rozbijania bram i niszczenia murów, miał jeden, stosunkowo niewielki, punkt "uderzenia".
Nacierało to wszystko na najemnika, a ten z trudem odpierał uderzenia. Miecz zdawał się odbijać od futra, niczym od innego ostrza.
Odpierał, czyli ja to widzę tak, że leży Bedgost i z trudem paruje mieczem ciosy łap potwora. Paruje, nie atakuje. Z kolei miecz odbijający się od futra sugeruje, że to Bedgost atakuje stwora.
- Masz swojego warlaga, młokosie. - Ciechan naciągnął strzałę i wypuścił ją z prędkością błyskawicy. Pocisk ugrzązł we włosach.
W jakich włosach? :shock:
Zaczął istny taniec wokół warlaga, mijając jego chaotyczne próby mordu i raz po raz w niego uderzając.
To jest absolutnie złe zdanie. Jak można mijać "próby mordu"?

Trzeciego rozdziału już nie czytam.
To jest słabe. Bardzo słabe. Fabuła jest wyświechtana do bólu. Wielu z nas (ja też) przechodziło fascynację heroic fantasy i chciało tę fascynację przelać na papier - przeważnie te próby wyglądają tak jak Twój tekst. Dużo zapału - to dobrze, mało umiejętności - to źle. Nie panujesz nad językiem, tworzysz niepotrzebne i groteskowe konstrukcje, jak to nieszczęsne "mijanie prób mordu", gdzie proste "unikanie ataków" brzmi sto razy lepiej. Nielogiczności walą się z sufitu, facet toruje sobie drogę wśród chaszczy mieczem, jego kolega idzie w gęstwinie z kosą postawioną na sztorc, a potem krzemieniem odpalają gałązkę, która będzie pełnić rolę pochodni i z jej pomocą odczytują precyzyjnie (w nocy!) tropy. To się - kolokwialnie mówiąc - nie trzyma kupy.
Czytaj, czytaj, czytaj. Podglądaj w jaki sposób opisują rzeczy mistrzowie fantastyki.
I pisz.

Pozdrowienia i powodzenia,

G.
"Każdy jest sumą swoich blizn" Matthew Woodring Stover

Always cheat; always win. If you walk away, it was a fair fight. The only unfair fight is the one you lose.

"Nieumarły: złodziej, kruk i wiedźma" [Fantasy]

5
Puchacz pisze: - Czego się boisz, tchórzu?
Sir (SIR! SIR!) Barnę puszcza to mimo uszu. Dwa razy.
Rozumiem, w tej sytuacji są sami, daleko od cywilizacji. Ale kiedyś do tej cywilizacji wrócą, późniejsza wzmianka o B nie wskazuje żeby był pipą o wypielęgnowanych rączkach. Są starzy zwiadowcy i głupi zwiadowcy, nie ma starych głupich zwiadowców. B nie jest pierwszym urodzonym świeżakiem pod pieczą C.
Puchacz pisze: Skrzynię jedną na trzy metry wzwyż wielką i na dwa szeroką
Twój świat - twoje zasady, ale system metryczny jakoś nie przystaje do fantasy.
Puchacz pisze: po Prostu mój czas jest cenny
ekhem
Puchacz pisze: - Krew za honor, zwiadowco - powiedział na odchodne rycerz, dołączając się do pozostałej dwójki.
Puchacz pisze: Towarzysze przedzierali się, tarasując sobie drogę przez gałęzie i dzikie krzewy.
Torując. Bo była zatarasowana.
Puchacz pisze: - Nie oglądałem się na niego - zaprzeczył szlachcic.
W sumie to zwiadowca WG powinien wieść owieczki.
Puchacz pisze: Młody rycerz wyciągnął krzemień spod płaszcza, uczynił z gałązki prowizoryczną pochodnię
Orly? Rozpalałeś kiedyś gałązkę krzesiwem?
Puchacz pisze: - Panie Ciechan! Jest tam pan? - wykrzyczał, kiedy światło ogniska rozpalonego przez Bedgosta zniknęło.
1) Mało fantasiasty zwrot.
2) Nieno, srsly, TERAZ sie zorientowali że wcięło im najdoświadczeńszego?
3) Ido ido ido krzeszo ogień na gałązkę, a nawet nie zauważyli jak Bedzio całe ognisko rozpalił.
Puchacz pisze: Spojrzał po ziemi. Ślady jego drużyny prowadziły prosto
1) "droga przez głuszę nie była prosta"
2) Ślady. Po ciemku, w świetle gałązki. Nie będąc tropicielem.
Puchacz pisze: W jednym miejscu trop rozwidlał się,
Hellloł! On WRACA po ich własnych śladach!
Puchacz pisze: W czasie bitwy z Galianami,
Potyczki. Znaj proporcja mocium panie.
Puchacz pisze: Od kostek do głów pokryte było ciemnobrązowym włosiem. Stopy miało nagie, wielkie i grube. Pysk przybierał dziki, prymitywny wyraz barbarzyńcy.
Wszystko doskonale widoczne w mroku i słabym świetle ogniska.
Puchacz pisze: Miecz zdawał się odbijać od futra, niczym od innego ostrza.
I tak maładiec że dosięgnął, jak "coś" ma łapy cirka 2x dłuższe niż miecz. Chyba że jest jak T-rex ;)
Puchacz pisze: Jeden karzełek, trzymający ostry szpikulec, podbiegł i uderzył go nim w ramię,
Przeskok POV kamery zaburza płynność odbioru.
Puchacz pisze: Stukot kopyt dwóch koni podbijał do góry niewielkie kamienie na drodze,
Stukot kopyt podbijał kamienie? To panie brontozaury a nie konie. Oh wait, brontki nie miały kopyt...
Puchacz pisze: Zbyt toporna i prymitywna, by twierdzić, że chociaż po części przypomina wyrób kowalski.
Bo nie zrobił go kowal? Czyli co, ślepa córka kasztelana utkała na krosnach?
Puchacz pisze: rycerzu stu zwycięstw, strażniku mostu i pogromco dwudziestu wojów.
Zabił stu przeciwników, z których dwudziestu umarło a reszta uciekła.\
Puchacz pisze: Kiedy się podniósł, ku swojemu zdziwieniu ujrzał w ciemnościach kolejny kontur.
O! To tam się nagle ciemno zrobiło?
Puchacz pisze: Wiedziałem, że ochrona skarbu tak marna nie będzie, ale przerosłeś pan moje oczekiwania. - W tonie jego nie czuć było poprzedniego sarkazmu.
A generalnie powinien być bo pan uberkoks właził po kolei we wszystkie pułapki "losu" jak w massefekcie
Puchacz pisze: Uderzył otwartą dłonią w zamek, a okalający go kruchy łańcuszek pękł,
Zastanawiam się nad sensem otaczania zamka kruchym łańcuszkiem.

Ergo
Cel: przewieźć ładunek (sztylet, masa 200g, długość 30cm)
Środki: dorożka/(po)wóz (a może furgon) z 2 jełopami i 1 rycerzem. Też średnio sprytnym.
A może by tak przewiózłby go rycerz podróżując wierzchem, z asysta dwóch giermków i tyluż konnych strzelców? Eeee, panie, po co, pan wie co teraz owies kosztuje?

Sorry. To jest złe. Logika - dziura na dziurze i dziurą pogania.
Ostatecznie zupełnie niedaleko odnalazłem fotel oraz sens rozłożenia się w nim wygodnie Autor nieznany. Może się ujawni.
Same fakty to kupa cegieł, autor jest po to, żeby coś z nich zbudować. Dom, katedrę czy burdel, nieważne. Byle budować, a nie odnotowywać istnienie kupy. Cegieł. - by Iwar
Dupczysław Czepialski herbu orka na ugorze

[WW]"Nieumarły: złodziej, kruk i wiedźma" [Fantasy]

7
Jak na początek, to nawet nieźle. Pierwszy rozdział dość bełkotliwy, drugi zresztą też. Miałem duży problem z rozróżnieniem poszczególnych bohaterów i zorientowaniem się, co się w ogóle dzieje. Nielogiczności wypunktowali już przedpiszcy. Trzeci wydawał mi się nieco lepszy, choć nastawiałem się raczej na to, że rabuś jest tak naprawdę człowiekiem króla, który miał sprawdzić, czy cenny ładunek jest bezpieczny. Stylistycznie mam wrażenie, że nie najgorzej, choć trzeba nad tym jeszcze popracować. Najgorsze jest to, że choć w tekście dużo się dzieje, wieje z niego nudą - nie ma wyraźnego powiązania między rozdziałami I-II i III, nie wiadomo, do czego to wszystko zmierza, bohaterowie są stereotypowi i giną na tyle szybko, że człowiek nie zdążył się jeszcze do nich przywiązać.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”