Opowiadanie zawiera wulgaryzmy i przemoc
*
I can't open up and cry, 'cause i've been silent all my life.
I feel numb most of the time,
Lower I'll get the higher,
I'll climb, and I will wonder why,
I got dark only,
To shine."
Fragment piosenki Marinna and the diamonds "numb"
***
2007 rok
Mam tupet. Przyszłam na studniówkę w czarnej sukience i rękawiczkach – niczym wysłaniec diabła. Oczywiście sama. Czemu właściwe się tu zjawiłam? Może właśnie po to by im pokazać... Zabawny paradoks: lodowate spojrzenia moich byłych koleżanek palą mnie żywcem. Podobno nienawidzę mężczyzn, ale jeszcze bardziej nie cierpię kobiet, które mnie odrzucają, dziwki cholerne... Żebyście wszystkie zdechły. Chłopaki mijają mnie szerokim łukiem, żaden nawet nie patrzy mi w oczy. W dupie mam wasz cholerny sojusz milczenia. Mogłabym być jak ta dziewczyna z horroru i podpalić cały ogólniak, usmażylibyście się żywcem. Uśmiecham się do własnych myśli, bo do mnie nikt nie chce nawet podejść, a gdy zbliżam się do grupki z klasy, ludzie nagle się odsuwają. Czuję, że jestem wyklęta, już na zawsze naznaczona tym, co zaszło. Siedzę na parapecie w korytarzu, z głośników płynie „Say it right” Nelly Furtado.
***
Paweł był moim kolegą. Znaliśmy się już w piaskownicy. Gdy go pierwszy raz zobaczyłam, siedział na karuzeli, próbując dotknąć stopami ziemi. Podeszłam bliżej. Chwilę na siebie patrzyliśmy, po czym bez pardonu wskoczyłam na karuzelę, a ponieważ byłam nieco wyższa, udało mi się nas „zakręcić”. Chwilę potem przyszła moja mama, powiedziała tylko, że powinnam przyjść za godzinę. Chciałam żeby została. Wszystkie dzieci na placu zabaw miały mamy, a mojej tak cholernie się spieszyło. Za kilka minut, jakaś kobieta, biegnąc i dysząc krzyknęła: Pawełku, a jak spadniesz z karuzeli? Uważaj, czemu nie poczekałeś na mamusię? Czy ty wiesz jak ja się martwiłam? Spojrzałam na tę nieznajomą, a potem na Pawełka i coś mnie zakuło w sercu, jakby cierń – "Dziewczynko, a gdzie twoi rodzice?" - kobieta spytała czułym głosem. Okazało się, że mieszkaliśmy na jednym osiedlu.
Tydzień później znowu spotkałam tego chłopca. Zaczęliśmy razem budować babki z piasku, tak się nam spodobała wspólna zabawa, że dnia nie potrafiliśmy bez siebie wytrzymać.
Lata mijały. Poszliśmy do tej samej szkoły, klasy… Razem uczyliśmy się w domu u Pawła. Jego mama robiła dobre kanapki, ciągle pytała, czy czegoś nam nie brakuje. Była taka... wspaniała. Zazdrościłam mu, bo wobec większości kobiet budził uczucia troski i opieki, a ja nawet jak założyłam ulubioną sukienkę mamy, to dostawałam pochwałę jedynie od taty. Z ojcem trzymaliśmy się bardzo blisko. Miałam wrażenie, że rozmawia ze mną więcej niż z mamą, i że mama mnie nie lubi. Był w porządku, ale miał strasznie duże ambicje. Musiałam być lepsza od chłopaków w różnych męskich dziedzinach. – „Cieszę, się, że mam córkę, dołóż tym mięczakom, Aniu!” – dopingował mnie na treningach judo. Paweł nie miał taty, jego ojciec zostawił rodzinę wiele lat temu, podobno cierpiał na depresję – to chyba paradoks, bo pani Marianna- mama Pawła, była najsłodszą kobietą pod słońcem. I jak tu można było mieć przy niej choćby chandrę?
Pewnego dnia posprzeczaliśmy się. Paweł powiedział, że zazdrości mi taty, ja, że zazdroszczę mu mamy. Próbowałam argumentować: „Po co komu tata? Trenera to się ma na wf-ie. Mama, to jest dopiero coś!” Po chwili oboje wyzwaliśmy się od głupich, zaczęliśmy się szarpać, jak to dzieci, no, już w zasadzie nastolatki. Złapałam go za rękę, wykręciwszy ją. Jęknął z bólu.
- Ała! Ania, to boli! Bo zawołam mamę! – zagroził. Mamę zawołasz? Nie zasługujesz na nią, cieniasie . – Pomyślałam.
Nie wiem co mi odbiło, poczułam, jakby diabeł zalazł mi za skórę – jakiś przyjemny dreszczyk emocji. Drugą dłoń przyłożyłam mu do ust, tak żeby nie mógł krzyknąć.
- Cienias, mamusia ci nie pomoże, ani pani od polskiego, ani sąsiadka – Kwiatkowska – mażesz się, a trzeba być twardym – syknęłam. Ostatnie zdanie było jednym z ulubionych taty, co prawda pod moim adresem prawie nigdy nie padało, ale gdy przyjechali do nas np. kuzyni, było na porządku dziennym.
Paweł miał łzy w oczach, a mnie to nie ruszało. Boże! Podobało mi się to. Chwilę przytrzymałam go z wygiętą ręką . Gdy puściłam tego ślamazarę, skulił się. Wyglądał jak przestraszone zwierzątko. Wcale nie próbował mi oddać, zemścić się, czy cokolwiek. Każde z nas, po tym incydencie, zachowywało się tak, jakby nic dziwnego nie miało miejsca. Był moim najlepszym kolegą, a ja jego koleżanką. W klasie wszyscy go lubili, sporo dziewczyn kręciło się wokół, udawały takie pomocne .– „Paweł, a może pożyczyć ci książkę z matmy?” Paweł to, Paweł tamto… Czułam zazdrość, ale nie o koleżanki, tylko... o niego! Mi się z kumpelami nie układało. Byłam dość gwałtowna jak na dziewczynę, o modzie porozmawiać, się ze mną nie dało. Gdy któraś pisapsiółka krzyczała na widok pająka, wyśmiewałam ją, po czym rzucałam biednego owada na tę panikarę i patrzyłam, jak się trzęsie. Dziewczyny stopniowo zaczęły się ode mnie oddalać. Zapewne winny był mój brak delikatności i taktu. W końcu nie miałam już koleżanek. Tylko kolegów, to SKS-u, to z koła filozoficznego, no i… Pawła oczywiście. Zauważyłam, że wszyscy faceci zachowują się względem mnie podobnie - coś kombinują, nigdy nie mówią wprost, co myślą, są skryci i asekuracyjni – Tchórze i cieniasy… - podsumowywałam ich w myślach. Moja pogarda do płci męskiej stawała się coraz bardziej widoczna. Dlatego więc nie dziwi fakt, że i moi koledzy zaczęli się wykruszać. Paweł natomiast cierpliwie znosił moje złośliwe komentarze. Czułam, że za coś go nie lubię, ale nie wiem za co. Pewnego wieczoru, już w liceum, gdy uczyliśmy się do matmy, znienacka mnie pocałował. Poczułam się wtedy okropnie, jakby ktoś mnie zdradził – nie wiem czemu. Mimo wszystko odwzajemniłam jego pocałunek, choć nie do końca w taki sposób, w jaki by sobie tego życzył – przygryzłam mu wargę, całując go dalej – widziałam grymas bólu na jego twarzy, chyba chciał zakończyć tę udrękę, ale mu to uniemożliwiłam. Przyciągnęłam Pawła do siebie, nie pozwalając się ruszyć. Po chwili wykręciłam mu rękę.
- Aniu, przepraszam! Przestań! – jęknął.
Nie przestawałam. Był drobnym, delikatnym chłopaczkiem. Szybko zauważyłam, że tacy mnie kręcą, trudno powiedzieć na jakiej zasadzie, bo nie tak jak u moich koleżanek – nie w celu chodzenia z nimi za rękę i całowania się w kinie. Puściwszy go wreszcie, zauważyłam, że z oczu płyną mu łzy, stał smutny, zgarbiony, drżąc. Było mi trochę głupio, nie wiedziałam, co we mnie wstąpiło. Nagle pocałowałam go „tak jak trzeba całować”. Myślałam, że sam mnie ugryzie, albo się wyrwie, ale on łapczywie odwzajemnił to, jakbym wcześniej wcale się nad nim nie znęcała. W klasie uchodziliśmy za parę i wyglądaliśmy na taką zwyczajną, ale to były tylko pozory.
Czasem jak mi coś odbiło, tak bez powodu, nazywałam go żałosnym cieniasem, wykręcałam ręce, gryzłam, biłam. Chciałam patrzeć jak cierpi, i jak nie ma przy nim tych… dobrotliwych, zachwyconych nim kobiet. Pozwalał na wszystko. Po kilku takich zagrywkach, nawet nie próbował się opierać, był niczym bezwolna kukła. Po każdym akcie dręczycielstwa miałam wyrzuty sumienia, lecz zawsze gdy powinnam się powstrzymać, nie potrafiłam tego zrobić. Po wszystkim, czule go całowałam i przytulałam. Chyba najbardziej czekał na te końcowe „momenty”, cierpliwie znosząc to, co było wcześniej. Czasem pytał, jakby chcąc upewnić samego siebie – czy go kocham? Odpowiadałam, że tak. Coraz częściej interesowało go także, co robię, gdy nie jestem z nim, czy nie mam kogoś innego. Wydawało mi się to absurdalne – po co mam mieć kogoś innego, jeden do znęcania się w zupełności mi wystarczy, a może nie? Któregoś dnia, gdy pod dom odprowadził mnie kolega z SKS-u, Paweł zaczął coś marudzić w stylu, że już go nie kocham, że pewnie mam kogoś. Zaprzeczyłam, a on cięgle to samo. Chciałam, żeby się wreszcie przymknął, jego debilne gadanie strasznie mnie wkurwiało. Trzasnęłam go tak, że poszła mu krew z nosa. Upadł na podłogę, przyłożyłam chusteczkę do jego zakrwawionej brody. Chyba zauważył moje wyrzuty sumienia, które jak zwykle miały miejsce post factum. Nagle rzekł:
- Nie opuścisz mnie, bo wszyscy dowiedzą się jaka jesteś. Jesteś potworem!
- Tak? Co ty nie powiesz? – zaśmiałam się mu w twarz.
Płakał jak bóbr, znowu próbując mnie nabrać na te żałosne mięczakowate zachowania. Nie wiem, co we mnie wstąpiło, ale poprawiłam temu fajtłapie. Wył trzymając się z bólu za twarz. W tym momencie, zapobiegawczo przekręciłam klucz w zamku. I dobrze, bo pani Marianna chyba słyszała jakieś krzyki. Przyszła i zapukała. Popatrzyłam na Pawła, leżał zgięty w pół na łóżku – przytknąwszy palec do ust – pokazałam, że ma być cicho, posyłając mu uśmieszek pełen pogardy.
- Pani Marianno, zaraz otworzymy, oglądamy... film – rzekłam tonem słodkiej idiotki.
- Ach, tak, tak… Oglądajcie – rzekła.– Przyniosę wam później kanapki.
Popatrzyłam się teraz z tryumfem na Pawła, leżał spacyfikowany i poturbowany na łóżku. Patrzył na mnie smutnymi oczami. Sumienie znowu nagle zaczęło mnie gryźć, podeszłam i szepnęłam:
- Nie wiem, co się ze mną dzieje.
Milczał dłuższą chwilę, po czym rzekł:
- Wynagrodź mi to.
Zaczęłam więc go całować, jak miałam w zwyczaju. On jednak odsunął się.
- No to jak ci wynagrodzić?
Milczał, po chwili, z jakąś zuchwałością w oczach, rzekł:
- Róbmy to, co mama myślała, że robimy…
Rozjuszył mnie. Ściągnęłam go z łóżka za nogi, rzuciłam na podłogę i zaczęłam kopać. Robiłam to parę minut bez śladu wyrzutów sumienia, ale one jak zwykle… Przyszły po czasie.
- Przepraszam! Co ja zrobiłam?!
Paweł pluł krwią na podłogę. Podałam mu chusteczkę. Nawet nie patrzył na mnie. Zresztą, co tu się dziwić? Wzrok miał nieobecny, wyglądał okropnie. Chciałam go znowu pocałować, ale odwrócił głowę.
Bezczelny! Wyjeżdża mi z takimi propozycjami, należało się mu! I jeszcze pocałunkami gardzi! – próbowałam siebie usprawiedliwiać w myślach.
- Wszystko w porządku? – usłyszałam pukanie do drzwi. Znowu przyłożyłam palec do ust. Paweł jednak chciał już coś powiedzieć, gdy, niewiele myśląc, ściągnęłam z siebie bluzkę, podkoszulkę, a potem stanik, natychmiast ożywił się, łakomie spoglądając na moje nagie piersi.
- Wszystko w porządku, mamo – powiedział, nie spuszczając ze mnie wzorku.
- To jak będziecie głodni, zejdziecie na dół – stwierdziła.
- Dobrze, mamo – odparł. Wyglądał jak strzęp człowieka, z ledwością wstał i podszedł do mnie. Łapczywie objął i zaczął całować w szyję. Miałam wrażenie, że włosy jeżą mi się na głowie, niczym sierść zdenerwowanemu kotu.
- Zrobimy to – rzekł. Jego głos był lodowaty.
Czułam, że albo zatłukę cwaniaczka na śmierć, albo... Więc wybrałam to drugie.
- Dlaczego mnie nie kochasz? Dlaczego?! Co ja ci zrobiłem? Ale to nie ważne, że mnie nie kochasz– syknął.
Był niedelikatny. Plama krwi zabrudziła narzutę.
Po chwili, wypowiedziawszy moje imię, ni to płacząc, ni to się śmiejąc rzekł błagalnie:
- No powiedz, że mnie kochasz. Ja wiem, że ty mnie kochasz, tylko inaczej, tak po swojemu...
Chciało mi się rzygać.
- No powiedz że mnie kochasz! - Powtórzył. Jego słowa odbijały się w moich uszach niczym jakiś cholerny tętent.
- Kocham cię – stwierdziłam, szczerze pragnąc, by to wszystko się już skończyło, no i skończyło się, jakby właśnie takiej bredni brakowało mu do tego nieszczęsnego orgazmu.
W pośpiechu założyłam ubranie, ale wtedy on złapał mnie za rękę.
- Przepraszam, nie chciałem...
- Jesteśmy kwita – odparłam.
- Ja naprawdę przepraszam.
- Przestań. Skończmy wreszcie tę farsę
- Ale Aniu...
- Nie kocham cię.
- Przed chwilą mówiłaś, że mnie kochasz.
- Kłamałam. Nie mogę być z tobą.
- Czemu?
Wyzwalasz we mnie... zło.
- Kochasz mnie i się tego boisz.
- Nie, jedno czego jestem pewna, to że cię nie kocham.
- Kochasz.
- Co uważasz za miłość, to że wyładowuję na tobie swoje frustracje, że jesteś moim workiem treningowym?! - wrzasnęłam wkurwiona.
- Może tego chcę.
- Nie, nie chcesz tego, marzysz o kobiecie która naprawdę cię pokocha.
- Jak śmiesz twierdzić, czego ja chcę?! - rozzłościł się.
- Bo znam cię bardzo długo. Daj mi już spokój.
- Zrywasz ze mną, bo już się pobawiłaś, szukasz kolejnego chłopca do bicia?
- Nie, nikogo już nie szukam. Zajmij się lepiej wkuwaniem do matury.
- Nie wierzę ci, ty zimna suko!
- Mam to gdzieś, czy mi wierzysz, czy nie – powiedziałam i odepchnęłam go od drzwi, jak najszybciej wybiegłam. Pamiętam, że pani Marianna za moimi plecami zdążyła jeszcze coś krzyknąć, ale zignorowałam ją.
Gdy wróciłam do domu okazało się, że mamy gości. Kolega taty przyjechał z synem. Ledwie weszłam w drzwi, a stary już poprosił żebym się przebrała i pokazała jak potrafię kopać w worek. Mieśmy w domu siłownię. Bez namysłu zrobiłam to, o co poprosił.
- No walnij porządnie – powiedział. Kopnęłam. Worek zatrząsnął się, jakby zaraz miał spaść.
Syn kolegi ojca nie był aż tak dobry – jego cios okazał się słabszy, tata posłał mu pogardliwe spojrzenie i ja także.
- Teraz pokaż to drugie uderzenie, no dalej – dopingował mnie stary.
Czułam, że dłużej nie dam rady się skupić, nawet wzięłam porządnego prysznica po tym obrzydliwym pierwszym razie. Na twarzy miałam jedynie coś na kształt stężałej maski wyniosłości, mimo iż gdzieś w środku wszystko we mnie wyło. Nagle noga omsknęła mi się. Nie trafiłam w worek. Sama byłam zaskoczona jak to możliwe - to tak, jakby strzelając od wielu lat nie móc dopaść celu oddalonego o pół metra.
Ojciec zgromił mnie wzrokiem. Syn kolegi okazał się być znacznie lepszy w tej „konkurencji”. Poczułam okropny wstyd, jakby ziemia zapadła się pode mną Kątem oka spojrzałam na tego chłopaka, w jego wzroku nie było ani cienia wyniosłości, ale i tak go nie cierpiałam.
- Nie wiem, jak twój Andrzej, ale moja Ania idzie na Akademię Policyjną, tam sobie jeszcze podszlifuje co nieco – stwierdził stary, kładąc rękę na moim ramieniu. W końcu niedaleko pada jabłko... - Chciał skończyć, ale przerwałam mu w pół zdania.
- Nie idę, tato, na żadną cholerną Akademię Policyjną – powiedziałam zdziwiona swoim uporem.
- Tak, a na co niby? - spytał na tyle chłodno, że aż zrobiło mi się zimno.
*
Następnego dnia, ledwie zjawiłam się w szkole, podbiegła do mnie Zuzka.
- Boże, Ania, to takie straszne! - powiedziała z przejęciem.
Nie rozumiałam o co jej chodzi, popatrzyłam na nią zdziwiona.
- To ty nie wiesz?! - Wydukała z przejęciem.
- O co chodzi? - spytałam.
- Paweł skoczył.
- Co?
- No... połamany i nieprzytomny leży w szpitalu, Boże, Aniu, tak mi przykro, że to ja ci o tym mówię!
*
Nie chciałam tam iść, ale Zuzka i cały wianuszek dziewczyn nagle otoczył mnie ”troskliwą opieką”. Dziwki jedne – teraz jesteście takie milutkie, teraz nie odrzucacie mnie, co? Zawsze wam chodzi tylko o niego. Może jeszcze mu buty wyliżecie?! - pomyślałam. To było straszne – moja zazdrość była większa niż poczucie winy. Chrzańcie się pieprzone lizuski, właziwdupy jedne... - Pomyślałam. Przed szkołą dołączyło do nas kilku chłopaków, poszliśmy wszyscy do szpitala.
Stan Pawła był ciężki, ale stabilny. Marianna siedziała przy łóżku ściskając dłoń nieprzytomnego syna. I znowu ten impuls. Wściekła zazdrość. Gdybym tylko mogła, porwałbym sobie tę kobietę i zmusiła, żeby zachowywała się względem mnie jak wobec swojego ukochanego biedniutkiego Pawełka. Nagle oderwała wzrok od Pawła i spojrzała na mnie. Ona wiedziała, wszystko wiedziała! Przeszedł mnie lodowaty dreszcz. Nie, nie ze skruchy, tylko dlatego, że wszystko zrozumiałam. - Bezpowrotnie ją straciłam. Właśnie teraz niczym usychający na pustyni sukulent łapczywie pożądałam czułości z strony, Marianny, chciałam paść jej w ramiona i tulić, mieć tylko dla siebie. Porwać, nawet gdybym miała ją trzymać zamkniętą i związaną w piwnicy i patrzeć jak wyje z rozpaczy za synalkiem - na samą myśl o tym poczułam przyjemne ciepełko, jakby promyczek słońca nagle ogrzał moje serce.
Marianna patrzyła na mnie, chyba pierwszy raz, dokładnie tak, jak moja matka. Jej wzrok mnie zabijał, rwał na strzępy. Po chwili coś wyjęła z torebki.
- Znaleziono to w jego kieszeni – stwierdziła oschle, podając mi małe pudełeczko.
Spojrzałam na nią niczym otępiała.
- No otwórz – poprosiła, a raczej... rozkazała.
W środku był pierścionek z zielonym kamienieniem, chyba szmaragdem.
Koleżanki rozwyły się za moimi plecami. Romantyczki pierdolone.
- Czemu mi pani to daje? - spytałam.
- Jest twój. Paweł sam mnie prosił żebym go wybrała, a teraz nawet nie wiem, czy... – rzekła chłodno.
- Nie chcę go i nigdy nie chciałam! Niech pani sobie zabierze ten pierścionek! - nagle wrzasnęłam i wybiegłam z sali.
Już z korytarza usłyszałam szloch, wianuszek moich koleżanek pocieszał Mariannę, przepraszały za mnie, tak jakbym sama nie potrafiła mówić, pieprzone fałszywe dyplomatki - jak ja was nienawidzę...
*
2018 rok
Odkąd Marianna zmarła (udar ją wykończył), regularnie tu przychodzę. Co miesiąc od pięciu lat przynoszę świeże kwiaty. To chyba dla niego tortura gapić się na mnie, ale jedyne, co teraz potrafi to mrugać i łypać tymi wygłodniałymi oczami na wszystkie strony, jakby tylko one mu pozostały, jakby nimi chciał nakarmić swój najstraszniejszy głód. Siadam przy łóżku i czytam mu, kurwa, prasę, książki podróżnicze i kryminały, nie wiem po co to robię.
Świadomość, że on kontaktuje, jest dla mnie torturą nie do zniesienia.
Nostalgia diabła [studium psychlogiczne, dramat]
2Ja miałem studniówkę w 1998 i większość dziewczyn była na czarno (komentarz ojca: jak bal mafii), najwięcej uwagi przykuwała laska w jasnej, wręcz plażowej sukience. Ale to dygresja, nie uwaga

Rozumiem że w "byłe" w sensie towarzyskim a nie szkolnym.
Przybiegła i wydyszała: - Pawełku...
u większości kobiet.
"sąsiadka Kwiatkowska" raczej nie padnie w dialogu, bo Paweł doskonale wie kto zacz. Pani Kwiatkowska. Fabularnie wyjaśnienie że jest sąsiadką jest raczej zbędne.
Studniówka w 2007, akcja "teraz" w 2018, 5 lat po śmierci Marianny. Od 5 lat odwiedza Pawła. Brakuje 6 lat w trakcie których Anka robiła - co? Studia, wyjazd, szkoła policyjna (czy nie?). Inne związki, pewnie też przemocowe. Data studniówki sugeruje rocznik 89, ma już 29 lat. Tu jest spora dziura, nie wiemy, na ile (i po co, skoro te mosty były spalone) śledziła losy Marianny i Pawła. Mogła np kompletnie zapomnieć, przypadkiem przeczytać nekrolog M, zasięgnąć języka i - o cholera, on żyje. W pewnym sensie. Brakuje jakiegoś namacalnego katharsis, od razu przechodzisz do "po".
Co się stało z mamą Anki?
Masz tendencję do przerysowywania postaci. Nie twierdzę, że takie związki i takie osoby nie istnieją w rzeczywistości, ale idziesz w ekstrema. Anka taka przemocowa że aż PRZEMOCOWA. Paweł taki ciućmowaty, że...
Ale widzę postęp i to opowiadanie oceniam najwyżej z dotychczasowych.
Ostatecznie zupełnie niedaleko odnalazłem fotel oraz sens rozłożenia się w nim wygodnie Autor nieznany. Może się ujawni.
Same fakty to kupa cegieł, autor jest po to, żeby coś z nich zbudować. Dom, katedrę czy burdel, nieważne. Byle budować, a nie odnotowywać istnienie kupy. Cegieł. - by Iwar
Dupczysław Czepialski herbu orka na ugorze
Same fakty to kupa cegieł, autor jest po to, żeby coś z nich zbudować. Dom, katedrę czy burdel, nieważne. Byle budować, a nie odnotowywać istnienie kupy. Cegieł. - by Iwar
Dupczysław Czepialski herbu orka na ugorze
Nostalgia diabła [studium psychlogiczne, dramat]
3Przeczytałam. Brakowało mi pewnych odcieni subtelności (koleżanki - wszystkie jak jeden mąż za Pawłem, każdy z rodziców ma jedną cechę, podział świata na dobry i zły), ale przyjęłam, że bohaterka ma borderline. A że widzimy świat z jej perspektywy, no to taki wykrzywiony obraz jak dla mnie ok. Chyba że bohaterka nie ma borderline (w sumie w tekście nic o tym nie ma), a wyszło samo - no to można traktować to jako zarzut.
Boli mnie coś innego. Uzasadnienie rodem z poppsychologii: wszystko zaczyna się i kończy na rodzicach. Paweł nie ma ojca, za to ma dość dominującą matkę, pod płaszczem troski skrywającą chęć kontroli - no to mamy Pawła "miękkiego", delikatnego, znoszącego przemoc ze strony kobiety, nie umiejącego postawić granic. Ania ma nieobecną emocjonalnie matkę plus ojca, który zaprzecza jej kobiecości - no to mamy męską dziewczynę, spełniającą oczekiwania ojca, bo nie może się zidentyfikować z matką.
Świat jest bardziej skomplikowany i może zaczyna się, ale zdecydowanie nie kończy na rodzicach. Motywacje ludzi są bardzo złożone, a patologia rodzi się na różnorodnym gruncie.
Boli mnie coś innego. Uzasadnienie rodem z poppsychologii: wszystko zaczyna się i kończy na rodzicach. Paweł nie ma ojca, za to ma dość dominującą matkę, pod płaszczem troski skrywającą chęć kontroli - no to mamy Pawła "miękkiego", delikatnego, znoszącego przemoc ze strony kobiety, nie umiejącego postawić granic. Ania ma nieobecną emocjonalnie matkę plus ojca, który zaprzecza jej kobiecości - no to mamy męską dziewczynę, spełniającą oczekiwania ojca, bo nie może się zidentyfikować z matką.
Świat jest bardziej skomplikowany i może zaczyna się, ale zdecydowanie nie kończy na rodzicach. Motywacje ludzi są bardzo złożone, a patologia rodzi się na różnorodnym gruncie.
"ty tak zawsze masz - wylejesz zawartośc mózgu i musisz poczekac az ci sie zbierze, jak rezerwuar nad kiblem" by ravva
"Between the devil and the deep blue sea".
"Between the devil and the deep blue sea".
Nostalgia diabła [studium psychlogiczne, dramat]
4Niej jej byłe dziewczyny tylko koleżanki

Zostawiam zawsze dużo pytań, nie dopowiadam do końca, zmuszam czytelnika żeby sobie podumał trochę. Inaczej musiałbym chyba książkę napisać, bo ciężko wszystko na raz ująć. W dłuższym utworze można odkrywać postacie po woli, szczegółowo pokazać jak zachowują się w różnych sytuacjach. Tutaj musiałem się streszczać i wydobyć to co najostrzejsze i najważniejsze.Misieq79 pisze: Studniówka w 2007, akcja "teraz" w 2018, 5 lat po śmierci Marianny. Od 5 lat odwiedza Pawła. Brakuje 6 lat w trakcie których Anka robiła - co? Studia, wyjazd, szkoła policyjna (czy nie?). Inne związki, pewnie też przemocowe. Data studniówki sugeruje rocznik 89, ma już 29 lat. Tu jest spora dziura, nie wiemy, na ile (i po co, skoro te mosty były spalone) śledziła losy Marianny i Pawła. Mogła np kompletnie zapomnieć, przypadkiem przeczytać nekrolog M, zasięgnąć języka i - o cholera, on żyje. W pewnym sensie. Brakuje jakiegoś namacalnego katharsis, od razu przechodzisz do "po".Co się stało z mamą Anki?
Katharsis'u dla tej historii nie przewidziałem, bo kończy się tak, że ciężko o jakikolwiek katharsis. Ewentualnie Ania mogłaby spotkać jakąś dawną koleżankę z liceum i nawiązać z nią bliższą więź, mogłyby porozumieć się już jako nie nastolatki, ale kobiety, porozmawiać o tej tragedii z przed lat. No ale nie wiem, czy to nie byłoby takie robienie na siłę pozytywniejszego zakończenia.
Dzięki Misiek za poświęcony czas i wskazówki. Bardzo się cieszę, że skomentowałeś mój utwór.
To Ania, zazdrosna i zawistna, tak postrzega, że wszystkie koleżanki są za Pawłem, z drugiej strony nie daje im nawet najdrobniejszej szansy, żeby było inaczej. Borderline u młodzieży nie diagnozujemy. Co prawda bohaterka jest już dorosła, ale w dalszym ciągu to jeszcze nastolatka. Z diagnozami należałoby poczekać do około dwudziestego trzeciego - piątego roku życia, albo nawet jeszcze kilka lat - zależnie od konkretnego przypadku. W wieku nastoletnim możemy stwierdzić zaburzenia zachowania - jest to kategoria-worek jak np. patologiczne kłamstwo, naruszanie norm społecznych, uzależnienia, agresja itd. Jeszcze w tym wieku w umysłach dorastających ludzi zachodzą gwałtowne przemiany. Osobowość, którą, że tak powiem dźwigamy już do starości "zastyga" około trzydziestki.Wolha.Redna pisze: Przeczytałam. Brakowało mi pewnych odcieni subtelności (koleżanki - wszystkie jak jeden mąż za Pawłem, każdy z rodziców ma jedną cechę, podział świata na dobry i zły), ale przyjęłam, że bohaterka ma borderline. A że widzimy świat z jej perspektywy, no to taki wykrzywiony obraz jak dla mnie ok. Chyba że bohaterka nie ma borderline (w sumie w tekście nic o tym nie ma), a wyszło samo - no to można traktować to jako zarzut. Boli mnie coś innego. Uzasadnienie rodem z poppsychologii: wszystko zaczyna się i kończy na rodzicach. Paweł nie ma ojca, za to ma dość dominującą matkę, pod płaszczem troski skrywającą chęć kontroli - no to mamy Pawła "miękkiego", delikatnego, znoszącego przemoc ze strony kobiety, nie umiejącego postawić granic. Ania ma nieobecną emocjonalnie matkę plus ojca, który zaprzecza jej kobiecości - no to mamy męską dziewczynę, spełniającą oczekiwania ojca, bo nie może się zidentyfikować z matką. Świat jest bardziej skomplikowany i może zaczyna się, ale zdecydowanie nie kończy na rodzicach. Motywacje ludzi są bardzo złożone, a patologia rodzi się na różnorodnym gruncie.
U jednostek które nie mają okazji trafić do grupy rówieśniczej/ zostać zaakceptowanymi bo np. za mocno się wyróżniają, nie potrafią dostosować, nie zachodzi uspołecznienie, wtedy nie pobierają oni wzorców i identyfikacji, ról od rówieśników i nie rozwijają się społecznie. Wtedy bardzo dużo zależy od rodziców. Do powiedzmy piątego- szóstego roku życia guru dziecka są rodzice, później stopniowo tracą oni znacznie na rzecz grupy rówieśniczej, ale jak już wspomniałem czasem pozostają pierwszą i jedyną identyfikacją zbyt długo, albo i nawet do końca.
Paweł w pewnym momencie wreszcie pokazuje różki - Anka wyraźnie nie ma ochoty na seks z nim, ich pierwszy raz można uznać za gwałt z zemsty. Później dobitnie mówi Ance, co o niej myśli.
Po jedenastu latach Ania zachowuje się inaczej, nie jest już taką egoistką, jest znacznie dojrzalsza i bardziej odpowiedzialna i empatyczna - więc widać, że nie na rodzicach się tylko kończy, spokojnie

Dziękuję Wolha.Redna za wyczerpującą analizę tekstu, cieszę się, że pokusiłaś się o nią. Widać, że orientujesz się w psychologii.
Nostalgia diabła [studium psychlogiczne, dramat]
5Wiem, jak się diagnozuje zaburzenia osobowości i prawidła socjalizacji też mi są skądinąd znane. Mówiąc o postrzeganiu, mówiłam o wieku narratorki, czyli "ja" opowiadającego, nie opowiadanego. "Ja" opowiadające kreśli świat taki, jak opisałam. Nie ma podstaw, żeby stwierdzić, że "ja" narracyjne i "ja" opowiadane istotnie różniły się między sobą. Brak dystansu, który mógłby stanowić podstawę do stwierdzenia zmiany. Ostatni akapit też na to nie wskazuje - kilka linijek, które są napisane może w innym tempie, ale jakościowej zmiany tu nie widzę.
"ty tak zawsze masz - wylejesz zawartośc mózgu i musisz poczekac az ci sie zbierze, jak rezerwuar nad kiblem" by ravva
"Between the devil and the deep blue sea".
"Between the devil and the deep blue sea".
Nostalgia diabła [studium psychlogiczne, dramat]
6No tak, koleżanka po fachu... Gdybym wiedział, nie tłumaczyłbym Ci rzeczy, które dla Ciebie są oczywiste.
Może będziemy sobie podrzucać jakieś studia przypadków i analizować?
Jeśli można spytać: w jakim mieście studiowałaś?
Fragment jest bardzo krótki, w sumie ciężko powiedzieć cokolwiek kim ona teraz właściwie jest i jaka jest. Mogłem napisać coś więcej.
Rozgadałem się. Jak najbardziej masz prawo do własnego odbioru tekstu i postaci, byłbym skończonym hipokrytą, gdybym Ci tego zabraniał.
Może będziemy sobie podrzucać jakieś studia przypadków i analizować?

Jeśli można spytać: w jakim mieście studiowałaś?
Fragment jest bardzo krótki, w sumie ciężko powiedzieć cokolwiek kim ona teraz właściwie jest i jaka jest. Mogłem napisać coś więcej.
Rozgadałem się. Jak najbardziej masz prawo do własnego odbioru tekstu i postaci, byłbym skończonym hipokrytą, gdybym Ci tego zabraniał.
Nostalgia diabła [studium psychlogiczne, dramat]
7Przeczytałem całość. Historia jest dość zrozumiała. Powiedzmy kolokwialnie, że trzyma się kupy. Podoba mi się dobrze utrzymany rytm - tekst można bez problemu przeczytać na głos, co jest rzadką, a bardzo przeze mnie lubianą cechą. Nie zauważyłem jaskrawej niespójności w konstrukcji psychologicznej postaci. Jedyny wyjątek stanowi tu rozmowa matki Pawła z bohaterką o wypadku. Czy naprawdę tę kobietę, przed laty zatroskaną o bezpieczeństwo syna na karuzeli, stać by było na taki dystans w obliczu tragedii syna? Powtarzam jednak, że konstrukcja postaci jest całkiem w porządku.
Mam natomiast spory problem z osadzeniem głównej bohaterki w roli narratora (i to może być ten sam zgrzyt, na który zareagowała Wolha.Redna). O co chodzi? Ano wydaje mi się, że tak mocno zaburzona osoba nie miałaby wystarczającej samoświadomości, by móc rozpoznawać i nazywać swoje uczucia, analizować schematy i wzorce zachowań swoich i swojego otoczenia, wraz z ich przyczynami. Nie wskazuje na to również język, który razi niespójnością. Musimy się zdecydować: albo bohaterka używa języka prymitywnego i infantylnego, ze słowami typu "mięczakowate" (swoją drogą niezręczne!), "fajtłapie" (fuj!), "synalek" (uch!), "psiapsióła" (niee!), tudzież wszechobecny "cholerny", albo wypowiada się z poziomu dystansu i autorefleksji, językiem dość formalnym:
Przemek pisze:
> Moja pogarda do płci męskiej stawała się coraz bardziej widoczna. Dlatego więc nie
> dziwi fakt, że i moi koledzy zaczęli się wykruszać. Paweł natomiast cierpliwie znosił
> moje złośliwe komentarze.
To wydaje się trochę, jak wkładanie na siłę w jej usta interpretacji, które leżą w kompetencjach narratora wszystkowiedzącego.
Jeśli chodzi o stronę techniczną, to mam zastrzeżenia do konstrukcji zdań. Wiele z nich, tych z dużą ilością przecinków, można by z powodzeniem rozbić na większą ilość krótszych. W takich sytuacjach przydaje się rozbiór gramatyczny (ustalenie, co jest podmiotem, co orzeczeniem, jak całość jest złożona, itd.). Razi nadużycie zdań zakończonych wielokropkiem.
Mam natomiast spory problem z osadzeniem głównej bohaterki w roli narratora (i to może być ten sam zgrzyt, na który zareagowała Wolha.Redna). O co chodzi? Ano wydaje mi się, że tak mocno zaburzona osoba nie miałaby wystarczającej samoświadomości, by móc rozpoznawać i nazywać swoje uczucia, analizować schematy i wzorce zachowań swoich i swojego otoczenia, wraz z ich przyczynami. Nie wskazuje na to również język, który razi niespójnością. Musimy się zdecydować: albo bohaterka używa języka prymitywnego i infantylnego, ze słowami typu "mięczakowate" (swoją drogą niezręczne!), "fajtłapie" (fuj!), "synalek" (uch!), "psiapsióła" (niee!), tudzież wszechobecny "cholerny", albo wypowiada się z poziomu dystansu i autorefleksji, językiem dość formalnym:
Przemek pisze:
> Moja pogarda do płci męskiej stawała się coraz bardziej widoczna. Dlatego więc nie
> dziwi fakt, że i moi koledzy zaczęli się wykruszać. Paweł natomiast cierpliwie znosił
> moje złośliwe komentarze.
To wydaje się trochę, jak wkładanie na siłę w jej usta interpretacji, które leżą w kompetencjach narratora wszystkowiedzącego.
Jeśli chodzi o stronę techniczną, to mam zastrzeżenia do konstrukcji zdań. Wiele z nich, tych z dużą ilością przecinków, można by z powodzeniem rozbić na większą ilość krótszych. W takich sytuacjach przydaje się rozbiór gramatyczny (ustalenie, co jest podmiotem, co orzeczeniem, jak całość jest złożona, itd.). Razi nadużycie zdań zakończonych wielokropkiem.
Nostalgia diabła [studium psychlogiczne, dramat]
8Trafna uwaga. Wkładałem w usta Ani zbyt dojrzałe jak na nią dygresje, by czytelnik nieco zrozumiał co skąd się wzięło. Po tej uwadze, doszedłem do wniosku, że narratorów powinno być dwóch, a raczej dwie - Ania dziewiętnastoletnia i Anna trzydziestoletnia, gdy pierwsza jest infantylna i nierefleksyjna ta druga już może wiedzieć i widzieć co i jak choć nadal dużo w niej emocji.aradzimowski pisze: Ano wydaje mi się, że tak mocno zaburzona osoba nie miałaby wystarczającej samoświadomości, by móc rozpoznawać i nazywać swoje uczucia, analizować schematy i wzorce zachowań swoich i swojego otoczenia, wraz z ich przyczynami. Nie wskazuje na to również język, który razi niespójnością. Musimy się zdecydować: albo bohaterka używa języka prymitywnego i infantylnego, ze słowami typu "mięczakowate" (swoją drogą niezręczne!), "fajtłapie" (fuj!), "synalek" (uch!), "psiapsióła" (niee!), tudzież wszechobecny "cholerny", albo wypowiada się z poziomu dystansu i autorefleksji, językiem dość formalnym:Przemek pisze:> Moja pogarda do płci męskiej stawała się coraz bardziej widoczna. Dlatego więc nie> dziwi fakt, że i moi koledzy zaczęli się wykruszać. Paweł natomiast cierpliwie znosił> moje złośliwe komentarze.To wydaje się trochę, jak wkładanie na siłę w jej usta interpretacji, które leżą w kompetencjach narratora wszystkowiedzącego.
Tylko jak wkomponować te dwie narratorki, które byłyby tą samą osobą, ale jednak inną, to już poważniejsza trudność.
Rozważę to.
Później wybucha płaczem; chciałem żeby nie było zbyt przewidywalnie.
Dziękuję za wizytę.