Uwięziony
-Miło mi was wszyskich poznać, nazywam się Henryk Sójka. - powiedział z trudem wypowiadając słowa.
-Cześć Henryk! - odpowiedziały mu chórem liczne osoby.
-I jestem uzależniony od samotności.
-To tak jak my!
-Wszystko zaczęło się od wyjazdu zagranicznego moich rodziców. Miałem jakieś dziesięć albo jedenaście lat. Niewiele rozumiałem z tego wszystkiego, a może po prostu do mnie nie docierało. Cóż, kilkudniowa wycieczka zagraniczna okazała się permanentną emigracją. Oni pojechali, a ja zostałem z dziadkami. Wychowanie wnuka nie należało do ich priorytetów jeżeli wiecie co mam na myśli.
Kilka osób przytaknęło w głos, wielu kiwało głowami. Wszystkie oczy były w niego wpatrzone. Widział wypisany na ich twarzach dyskomfort i wiedział, że równie dobrze mógłby patrzeć w lustro.
-Wtedy zacząłem wymykać się z domu i samotnie spacerować po mieście. Korzystałem z okazji kiedy moi opiekunowie wychodzili. To był jedyny czas gdy czułem się w pełni sobą. Trwało to przez całe moje dzieciństwo i lata nastoletnie. Wiecie co się stało kiedy skończyłem ogólniak?
-Wyjechałeś? - padło pojedyncze niechętne pytanie
-Wyjechałem od razu, kiedy tylko mogłem. Od tamtej pory byłem na swoim. Zerwałem kontakty z rodziną. Znalazłem sobie pracę i ciężko zasuwałem na uczelni. Wyłącznie po to, żeby mieć pieniądze na wynajem kawalerki. Na samą myśl o mieszkaniu z kimś robiło mi się niedobrze.
Odpowiedział mu cichy pomruk zrozumienia.
-Jeden jedyny raz zaproponowano mi miejsce w akademiku. Biedna kobieta musiała robić sobie testy na żółtaczkę kiedy z mojego nosa trysnęła na nią struga krwi.
Wymuszony śmiech audiencji. Wiedział to, widział. Tą niechęć. Jego towarzystwo jest im nie w smak w takim samym stopniu ich jemu. Kontynuował.
-Do czasu trzeciego roku straciłem wszelką chęć na podtrzymywanie jakichkolwiek więzi międzyludzkich. Opracowałem nawet system, który pozwolił mi na pracę z domu i jak najrzadsze pojawianie się na uczelni. Zakupy prowadziłem przez internet, nawet, a właściwie to przede wszystkim spożywcze. Nie miałem i nie chciałem mieć dziewczyny ani przyjaciół. Byłem tylko ja, wolny od zgiełku. Przyzwyczaiłem się do tego spokoju, do własnego towarzystwa.
-To tak jak my wszyscy Heniek! - ktoś odpowiedział
-Tak jest do dziś. Jestem szczęśliwy, chyba. Z pewnością nie jestem nieszczęśliwy. Co miałoby mnie martwić? Zdrady przyjaciół? Złamane serca? Rodzina? Polityka? To nie są moje sprawy. Ja wstaję rano i programuję, a ze światem kontaktuję się w nocy. Tylko wtedy nie dostaję od razu odpowiedzi na moje e-maile.
-Co cię skłoniło do udziału w tych spotkaniach Henryk? - to był prowadzący spotkanie.
-Nie wiem. Coś przestało działać. Myślałem, że tutaj dostanę odpowiedź.
-Co masz na myśli mówiąc, że coś przestało działać?
-To już mnie tak nie jara jak kiedyś wiecie? Wcześniej zwykłem tańczyć ze słuchawkami na uszach po całym mieszkaniu. Bawiło mnie patrzenie przez okno na przechodniów i ciche szeptanie przekleństw w ich kierunku. Chyba zaczęło mi się nudzić, wiecie? Teraz tylko siedzę i patrzę w pustą białą ścianę i myślę, że mógłbym coś namalować albo napisać.
-Zaczynasz mieć kreatywne ciągoty?
-O Jezu! A jeżeli ja mam marzenia?! Ja pierdykam! Co jeżeli ja mam marzenia?!
-To niekoniecznie musi być coś złego, Henryku. To może zrodzić w tobie potrzebę wyjścia z domu. Z czasem może nawet odczujesz potrzebę porozmawiania z kimś w prawdziwym życiu, wyjścia poza strefę komfortu.
-Muszę coś zrobić, tak nie może być! - krew ciurkiem popłynęła z jego nosa.
-Henryk masz reakcję psychosomatyczną. Oddychaj, głęboko.
-Nie, koniec z tym. Muszę położyć się i pomyśleć.
Chwycił ekran swojego laptopa i zamknął go z trzaskiem sugerującym drobne uszkodzenia. Lampka na kamerze internetowej zgasła sygnalizując mu, że znowu jest sam. Widząc na obudowie smugi krwi pochodzące z wybrudzonych palców, poczuł złość.
„Muszę przestać się wygłupiać. Ja pierdykam, co to był za pomysł?”
***
Czytał książkę na sedesie. Absolutny komfort zimnego światła halogenów i cztery ściany pokryte białą glazurą otaczały go jak bąbel wypełniony skupieniem. Od kilku dni potrzebował skupienia bardziej niż zwykle, a tylko łazienka tłumiła wystarczająco hałas nadchodzący z zewnątrz. Od kilku dni za ścianą jego samotni huczało jak w ulu zwiastując najgorszy z możliwych koszmarów.
„Znowu przenoszą graty. Jakby ktoś przenosił do dwupokojowego mieszkania całą społeczność. Będą tak biegać w te i nazad ze swoimi pudłami, ze swoimi dziećmi, psami, kotami i czymkolwiek innym. Później będą pukać, pytać o cukier, o sól. Motyla noga, może jeszcze zaproszę mnie na parapetówkę? Przez ten stres nie mogę nawet wypróżnić się porządnie.”
Dzwonek domofonu przerwał snucie niepokojących wizji. Wciąż nie mógł przyzwyczaić się do tego dźwięku. Przenoszący swoje graty sąsiedzi bez przerwy mylili przyciski przy drzwiach zdając sobie sprawy z jego cierpień.
„Jakby ktoś wiercił mi dziurę w mózgu”
Wstał, z trudem, nogi mu zdrętwiało od długotrwałego siedzenia w niewygodnej pozycji. Odłożył książkę na pralkę i nierównym krokiem podszedł do interkomu przy drzwiach wejściowych.
„Podobno najważniejsze w życiu są małe przyjemności”
Podniósł słuchawkę i za chwilę ją odłożył z uśmiechem odnotowując charakterystyczny „klik” w głośniku.
„Powinienem opuszczać swoją strefę komfortu, ale nikt nie mówił o wpuszczaniu do niej obcych.”
Obrócił się na pięcie. Nim zrobił krok domofon znów zadzwonił powodując potknięcie. Prawie upadł, na podłogę zaczęła kapać krew.