- Mamo, nie zostawiaj mnie, proszę...
Oplątana rurkami kobieta oddychała rzężąc. Rusłan przerażony wpatrywał się w jej zapadnięte policzki, bladą i postarzałą gwałtownie skórę. Skurczona postać była cieniem dumnej i pięknej kobiety, którą pamiętał. Wydawało się, że prześcieradło, którym była przykryta, przygniata ją swym ciężarem, dusi, odbiera oddech.
- Mamusiu, musisz żyć, musisz, dla mnie... potrzebuję cię...
Oddech uspokoił się. Leżąca otworzyła oczy i spojrzała na syna; ten zamarł od nagłej nadziei. Będzie cud? Matka wpatrywała się w niego intensywnie, chciała mu coś powiedzieć? Coś było nie tak... zabrakło sił, by opuścić powieki. Nie żyła.
Na ramieniu poczuł silną dłoń. Złapał mocno szpitalnego łóżka, nie chciał uwierzyć w śmierć najbliższej mu osoby. Głos zza pleców bezwzględnie stawiał go wobec faktów:
- Rusłan Mechmedowicz. Twoja matka była wielką kobietą i zawdzięczasz jej życie. Ale teraz już jej nie ma. Pora na nas.
Wstał zanosząc się płaczem i poszedł za mężczyzną. Starszina Fiodorow otworzył drzwi i minął pięciu umundurowanych, uzbrojonych w automaty mężczyzn czekających na korytarzu. Żołnierze, którzy byli z nimi przy agonii Miry Asłanownej także się podnieśli. Dwu schwyciło Rusłana za ręce, nie dowierzając kajdankom. Trzech zamykało konwój.
Obiecali Świętej z Gór że będzie żył. Ale teraz już jej nie ma...