„Wyspa”
*
Obudzić się we własnym koszmarze, to nic złego. Najgorsze jest, to kiedy uświadomisz sobie, gdzie się znalazłeś.
**
Kiedy się ocknąłem, przez głowę przeszła mi dziwna myśl. Śmierć. Później pojawił się ból, który przypomniał mi o życiu. Zacząłem wstawać, a mój wzrok powoli przyzwyczajał się do jasnego światła. Kształty, jakie zaczęły się wyłaniać przede mną, nic konkretnego mi nie mówiły. Ale jak już odzyskałem ostrość widzenia, jakie było moje zdziwienie z tego, co ujrzałem.
Prawdziwa plaża. Z gorącym piaskiem pod stopami, błękitnym szumiącym morzem i bezchmurnym rozległym niebem. A gdzieś ponad tym wszystkim słońce, które ogrzewało cały ten nierzeczywisty obraz.
- Halo! Pomocy! Jest tu ktoś! – krzycząc, zacząłem obracać się wokół własnej osi. Nikogo nie dostrzegłem.
Usiadłem na piasku i spojrzałem na morze. Musiałem się uspokoić i pomyśleć, co dalej mam robić. Zacząłem przepytywać się w duchu i odpowiedzi szybko przestały mi się podobać. Nie miałem pojęcia, gdzie jestem, i jak się tutaj znalazłem? A tym bardziej dokąd teraz mam iść? Było tylko tu i teraz. Plaża, morze, niebo, słońce oraz dżungla.
Wstałem więc i wybrałem drogę w stronę bujnej roślinności. Kiedy stanąłem w cieniu wysokich palm, dziwny dreszcz przeszył moje ciało. Niepokojące uczucie pojawiło się w głowie. Ktoś mnie obserwował, a przecież nikogo nie dostrzegłem. Byłem tutaj sam jak palec. Przynajmniej tak mi się wydawało.
Ruszyłem przed siebie niepewnie, a z każdym krokiem powietrze stawało się inne, jakby cięższe. Dżungla napierała na mnie w magiczny sposób, obcy i niepokojący. Kolejnym moim spostrzeżeniem był brak odgłosów natury. Cisza stawała się nie do zniesienia. Szybko się przekonałem, że nie mam klaustrofobii, bo już dawno mój spacer, skończyłby się skuleniem i atakiem paniki. Usłyszałem trzask. Zatrzymałem się na wszelki wypadek i zacząłem nasłuchiwać. Moje uszy wychwyciły coś w tej leśnej ciszy. Gdzieś niedaleko coś się poruszało. Jednak nie byłem sam. Wstrzymałem oddech i schowałem się za jedno z drzew. Nabrałem odwagi i powietrza w płuca i powoli wychyliłem się za pnia. Wtedy to zobaczyłem.
- Boże, co to jest? - Z ust wyrwał mi się jęk, który mnie zdradził.
To coś również mnie usłyszało i ruszyło biegiem w moją stronę. Nie myśląc wiele, zacząłem uciekać, przeciskając się pomiędzy drzewami, najszybciej jak mogłem. Wybiegłem z dżungli znów na plaże. To coś zatrzymało się na jej skraju. Nie goniło mnie dalej, wróciło w gęstwinę. Tak jakby czegoś się bało.
Czego, coś takiego może się lękać? Zapytałem siebie w duchu. Chyba nie mnie? Spojrzałem w koło. Wróciłem do punktu wyjścia.
***
Usiadłem znów na piasku, cały czas obserwując dżunglę. Lepiej mieć na uwadze możliwość, że jednak to coś może wrócić. Muszę się skupić. Tutaj nie chodzi już tylko o odnalezienie kogoś albo czegoś, ale o przetrwanie. Podobnych stworzeń, może być tutaj więcej. A nie są one chyba pokojowo nastawione. Skoro nie mogę iść do lasu, to pójdę wzdłuż morza. Spacer po plaży wydaje mi się bardziej bezpieczny.
Ruszyłem. Słońce paliło w kark niemiłosiernie, a piasek parzył w stopy. Dopiero teraz zauważyłem, że jestem boso. Więc, by troszkę ochłodzić się, wszedłem po kostki do wody. Była zimna i kojąca. Miłe uczucie. Schyliłem się i nabrałem wody i oblałem sobie twarz. I tak kilka razy. Bosko.
- Chwila? - powiedziałem na głos. - Przecież ta woda, nie jest słona.
Nabrałem troszkę do ust, po czym wyplułem. Miała gorzki smak. Nigdy wcześniej, nie miałem w ustach takiej wody. Cholera gdzie ja się znalazłem? Co to za miejsce? I co mnie tam w dżungli goniło? Zimna woda spowodowało, że moje ciało troszeczkę się rozluźniło. Miałem się przekonać, że jednak nie na długo.
Ruszyłem dalej. Przeszedłem dobre kilkaset metrów i nic. Plaża wyglądała tak samo. Za to morze, poruszało się za każdym razem podobnie. Kolejne fale, przypominały te wcześniejsze. Można by nawet stwierdzić, że były identyczne. Co u licha? Czy to jest w ogóle możliwe?
Odwróciłem się i zacząłem patrzeć na dżungle. Wszystkie palmy, były podobne do siebie. Ta sama długość, wysokość. Liście miały identyczny odcień oraz symetrycznie nakładały się na siebie. Podszedłem bliżej i dostrzegłem kokosy.
- Jeden, dwa, trzy – policzyłem na pierwszej palmie i na drugiej i trzeciej. Przeszedłem parę metrów, sprawdzając, ile jest na kolejnych. - Nie możliwe, każda ma po trzy – ze zdziwienia założyłem ręce za głowę i spojrzałem w niebo, dodając z sarkazmem – I może jeszcze chmury będą takie same?
Niestety moja teoria się nie sprawdziła. Na niebie nie było żadnych chmur. Zacząłem się śmiać. Łzy spływały mi po policzkach, a ciało nie wytrzymało. Trzymając się za brzuch, przewróciłem się na piasek. Nie miałem pojęcia, jak długo trwało to szaleństwo, ale skończyło się ostrą paniką. Jeszcze nigdy, nie byłem na granicy szaleństwa. To wszystko było niczym jakiś dziwny sen, ale bardziej przypomniało to koszmar i co gorsze, utkwiłem w nim na dłużej.
****
Atak szybko minął, za co byłem niebiosom wdzięczny. Nie wiem jak długo jeszcze, byłbym w stanie wytrzymać. Pozbierałem się z ziemi i usiadłem wygodnie. Otarłem łzy szaleństwa i popatrzyłem znów na morze. Było piękne, takie błękitne, a słońce tak cudnie odbijało się w tafli wody. Miałem ochotę zatrzymać ten obraz na wieczność. W tej chwili perspektywa spędzenia tutaj reszty życia lub co gorsze całej wieczności nie wydawała mi się kusząca. Przynajmniej po tym, co zobaczyłem do tej pory, ale człowiek to taka bestia, która jest w stanie do wszystkiego się przyzwyczaić. Jednak w głowie i sercu pojawiło się mocne postanowienie wydostać się z tego miejsca. Gdzieś w środku kiełkowała nadzieja.
Wstałem i oblałem się jeszcze raz wodą, ale nie dla ochłody, tylko by przestać, choć na chwilę, myśleć o tym całym miejscu. Ruszyłem dalej. Moje stopy znikały na zmianę pod wodą, to znów pojawiały się, niczym w hipnotycznym tańcu. Miło było tak patrzeć. Nie miałem ochoty się rozglądać. Wszystko wydawało mi się wielkim oszustwem. Patrzenie na wodę było kojące i nawet nie spostrzegłem, gdy przeszedłem kilkaset metrów. Niczym lunatyk pogrążony w głębokim śnie. Spokojną bezczynność przerwał mi blask. Coś leżało na piasku. Jaki dziwny wydał mi się ten blask, tutaj pomiędzy całą tą nieludzką przyrodą. Kosmiczny blask wzywał, przywoływał, a zarazem prowokował. Był niczym latarnia morska, wskazująca drogę zabłąkanym statkom. Uczucie bycia obserwowanym, znów się pojawiło.
Może to coś, co mnie goniło? Stoi teraz na granicy dżungli i patrzy na mnie.
Podszedłem do blasku i schyliłem się. Zacząłem powoli rozgrzebywać piasek i moim oczom, ukazał się palec, a na nim obrączka. Odskoczyłem jak rażony prądem.
- Co jest? Na pewno coś mi się przewidziało! – oszukiwałem się.
Czy to był ludzki palec? Skąd tu się wziął? W myślach walczyłem, by uciec stąd, ale dokąd? Nie miałem wyboru, a ludzka ciekawość po prostu zwyciężyła. Prawdopodobnie mój rozsądek, właśnie uciął sobie drzemkę.
- No dalej – poganiałem się na głos. -Trzeba sprawdzić, by później nie żałować.
Podszedłem powoli, niczym skradająca się bestia, która szykuje się do ataku lub w moim przypadku do ucieczki. Kucnąłem nad dłonią wystającą z piasku. Powoli, ale mocno chwyciłem za nią i zacząłem ciągnąć. Stopniowo reszta ciała zaczęła się odsłaniać. Szarpnąłem jeszcze kilka razy i opór nagle zniknął. Opadłem na piasek, a między nogi upadło wyciągnięte z piasku ciało. Dokładnie górna połowa. Zaczęło mnie zbierać na wymioty. Co mogło zrobić coś takiego?
Wziąłem głęboki wdechy i odwróciłem ciało twarzą do góry. To, co zobaczyłem, przerosło mnie. To byłem ja. Ale jak?
Nie odpowiedziałem sobie na to pytanie, straciłem przytomność.
*****
Szybko się ocknąłem, bo słońce niemiłosiernie paliło. Twarz piekła, a promienie znów strasznie raziły po oczach. W głowie się kręciło. Wstałem i zamarłem po raz kolejny dzisiejszego dnia. Ciało zniknęło. Nie było go w miejscu, gdzie przedtem leżało. Przecież nie wstało i nie poszło o własnych siłach? Co się tutaj dzieje? Czy to nie są ślady?
Spojrzałem na wyrwę w piasku. Oczywiście prowadziła w stronę dżungli. Czyżby, ten potwór podwędził kogoś przypominającego mnie, na wieczorną kolację, gdy ja byłem nieprzytomny? Dlaczego mnie nie zaatakowało i nie zaciągało do jamy? Co teraz robić? Iść dalej plażą, bezpieczną żółtawą drogą, w blasku słońca mając po prawej morze? Czy wejść za tym czymś do dżungli i narazić swoje życie na niebezpieczeństwo?
Nie miałem za wielu opcji. Usiadłem na piasku. Chwilę popatrzyłem na podobne sobie fale oraz puste niebo. Kiedy przestało mnie to interesować, zacząłem grzebać niczym dziecko stopami w piasku. Moje palce natrafiły na coś. Był to palec, a na nim obrączka. Gdy nabrałem troszkę odwagi, podniosłem go. Delikatnie ściągnąłem obrączkę i niepotrzebny kawałek ciała wyrzuciłem do morza. Teraz w swoich palcach trzymałem, mały okrągły przedmiot. Ciekawe czy pasuje?
Dopiero gdy zakładałem obrączkę na palec, zobaczyłem, że na palcu serdecznym miałem nieopaloną skórę. Wsunąłem do końca obrączkę i okazała się, że pasuje. Czyżby to była moja obrączka? Kim było to ciało? Czy było mną? Co się tutaj dzieje?
Muszę coś zrobić, inaczej oszaleje. Muszę się stąd wydostać. Muszę odnaleźć ciało i odpowiedzieć sobie na choć jedno pytanie. Czy to byłem ja? Całkiem możliwe, że ciało posiada coś cennego przy sobie, coś, co pomoże mi przypomnieć lub przynajmniej wyjaśni, skąd się tutaj wziąłem. To mnie po części przekonało.
Wstałem i ruszyłem w stronę dżungli. Ślad był wyraźny na piasku. Niestety sprawa się troszkę skomplikowała, gdy wszedłem pomiędzy palmy. Ślad ciągniętego ciała nie był już tak wyraźny, jak na plaży, ale nadal czytelny. Stąpałem powoli i najciszej jak mogłem, by to coś, nie usłyszało mojego nadejścia. Delikatnie przechodziłem pomiędzy drzewami, nasłuchując czy coś się przede mną nie rusza. Przeszedłem kawałek i palmy ustępowały niższej roślinności. Zatrzymałem się, wstrzymując oddech. Cisza dżungli zaczęła mnie obejmować. Im dłużej stałem, tym bardziej się wsłuchiwałem. Do moich uszu zaczęły docierać dziwne dźwięki.
Bum…Bum… Bum…
Skąd to dudnienie? Zacząłem oglądać się wkoło, ale nic nie dostrzegłem. Im dłużej słuchałem, tym dźwięk stawał się głośniejszy.
Bum…Bum… Bum…
Zaczęło to przypominać bicie serca. Ale czyjego?
Bum!...Bum!…Bum!…
Zaczęło przyspieszać. Odgłos stawał się nie do wytrzymania. Zatkałem uszy rękami, ale nic to nie dało. Upadłem na kolana.
Bum!...Bum!…Bum!...
Ból rozsadzał mi głowę. Musiałem uciekać. Ale gdzie? W którym kierunku?
Dostrzegłem ślad na ziemi. Wstałem i ruszyłem biegiem przed siebie. Dźwięk podążał za mną. W dalszym ciągu próbował rozsadzić mi głowę. Potykałem się o wszystko, o co tylko mogłem. Kilka razy nawet się przewróciłem. Miałem wtedy ochotę położyć się i zasnąć, ale jakimś cudem moje ciało, za każdym razem podnosiło się z ziemi, a nogi na przemian stawiały kroki. Dlaczego wtedy nie zrezygnowałem, pozostanie dla mnie wielką tajemnicą. W pewnym momencie dżungla się skończyła i wybiegłem na łąkę. Dudnienie zniknęło.
Wszystko ucichło. Upadłem na plecy, twarzą zwróconą ku niebu. Tutaj też było całe błękitne, bez żadnej chmurki. Oddychałem szybko, gwałtownie łapałem powietrze resztkami sił. Pomiędzy wdechem a wydechem napawałem się błogą ciszą. Zamknąłem oczy i odleciałem.
******
Sen był krótki, ale bardzo kojący. Zaraz po obudzeniu się, człowiek przez chwile pamięta, o czym śnił. Później wszystko szybko się zaciera. Tym razem zapamiętałem troszeczkę. Niewielki dom, a przed nim mała dziewczynka w różowej sukience, biegała po trawniku. Dziewczynka goniła za bańkami mydlanymi, puszczanymi przez matkę.
Pozbierałem się z ziemi. Łąka była pusta, oprócz zielonej trawy wysokiej do kolan. Szybko odnalazłem ślad ciągniętego ciała. Ruszyłem powoli, rozglądając się na wszystkie strony. Po kilkudziesięciu metrach dostrzegłem coś w oddali. Wraz ze zmniejszającą się odległością czarny punkt stawał się coraz wyraźniejszy. Im byłem bliżej, tym moje tętno wzrastało, a serce próbowało znów, wyskoczyć z piersi. Nogi przestały mnie słuchać, tak jakby ktoś włączył autopilota. Jakaś zewnętrzna siła zmuszała mnie do dalszego szukania ciała. Prawdopodobnie była to, ta sama siła, która pomogła mi w dżungli. Kroczyłem dalej przed siebie, a tak naprawdę w głowie miałem już ułożony plan ucieczki. Czas stanął w miejscu, a ja ciągle przybliżałem się do czarnego punktu. Gdy byłem już blisko, czarny punkt dość się już powiększył, że zaczynał nabierać kształtu.
Nagle zerwał się wiatr, a wraz z nim dziwne uczucie bezsilności. Niemoc do postawienia kolejnego kroku ogarnęła moje ciało i umysł. W głowie zaczęły pojawiać się obrazy niczym slajdy na konferencji. Niestety, jak szybko się pojawiały, tak szybko znikały. Każde pozostawiło uczucie samotności i depresji. Upadłem na kolana, nie miałem ochoty na nic. Chciałem tylko położyć się i zasnąć. Umrzeć tutaj, w tym miejscu pośród blasku słońca, błękitu nieba i zieleni trawy. Zamknąć oczy, by zobaczyć ciemność, która wchłonie mnie i przyjmie jak przyjaciela.
Kiedy tak rozmyślałem o odejściu, wiatr się uspokoił. Przycichł. Trawa przestała się poruszać. Obrazy znikły, a uczucie beznadziei odeszło. Myśli o śmierci odleciały z wiatrem i znów pojawiła się w głowie, chęć odnalezienia zwłok. Podniosłem głowę do góry i patrząc w niebo, zadałem sobie po raz setny w myślach pytania. Gdzie jestem? Czy tak wygląda piekło?
Wstałem i powoli krok po kroku ruszyłem dalej. Byłem już naprawdę blisko i widziałem szczątki zwłok, które spotkałem po raz pierwszy na plaży. Nadepnąłem na niewielki kamień i do moich uszu zaczęły docierać, przeróżne dźwięki. Muzyka?
Stałem dziesięć kroków od zwłok i nasłuchiwałem, skąd znajoma melodia dochodzi. Nie mogłem określić źródła, więc skupiłem się nad odgadnięciem autora.
- Chopin! – krzyknąłem, nie bacząc na czające się gdzieś niebezpieczeństwo. - To na pewno jego muzyka.
Zamknąłem oczy i zacząłem się bardziej wsłuchiwać, aż mi ciarki przeszły po karku. Na ułamek sekundy pojawił się inny obraz. Ja siedzący na wózku inwalidzkim, wpatrzony w okno. W tle było słuchać muzykę Chopina. Otworzyłem oczy i znów zapadła jasność, a ja stałem dziesięć kroków od zwłok. Skąd się biorą te wszystkie obrazy?
Jeszcze w życiu czegoś takiego nie przeżyłem. To było straszne. Ja śliniący się od patrzenia w okno. To nie może być prawda. Umysł płata mi figle. Jeszcze kilka takich wizji i na pewno oszaleje. Dziwie się, że jeszcze tego nie zrobiłem, tylko nie zdałem sobie jeszcze z tego sprawy.
Muzyka ucichła, a obrazy przepadły. Wszystko zaczyna mi się mieszać. Muszę się otrząsnąć i wziąć w garść. Już jestem tak blisko mojego celu. Zwłoki leżały przede mną. Powoli obróciłem je na plecy. Okazało się, że w klatce piersiowej jest dziura i brakuje serca. Zostało wyszarpane. Wstałem powoli i zacząłem się rozglądać. Czy to coś, co widziałem wcześniej, to zrobiło?
Na razie byłem, bezpieczny. Nigdzie nie widziałem bestii. Przyjrzałem się więc jeszcze raz twarzy, by umocnić się w przekonaniu, że to nie ja. Niestety to byłem ja lub ktoś bardzo podobny. Sprawdziłem jeszcze coś. Brakowało serdecznego palca, prawej ręki. Co teraz?
Przecież nie mogę tutaj tak stać nad sobą i patrzeć jak się rozkładam. Coś mi musiało umknąć. Powoli zacząłem przeszukiwać szczątki. Najpierw kieszenie poszarpanej koszuli. W lewej znalazłem trochę liści i jakiegoś robaka. Wyrzuciłem wszystko. Wróciłem do opróżniania drugiej kieszeni. Bingo. Znalazłem kawałek kartki i długopis. Na kartce był narysowany rysunek. Na początku widziałem tylko kilka linii. Nie miały większego sensu, ale gdy bardziej się skupiłem, wszystko nabrało znaczenia.
- Gdzieś tutaj jest dom i ja go... on go odnalazł – poprawiłem się i popatrzyłem ze współczuciem na zwłoki. - Później zaznaczył go na tej kartce wielkim krzyżykiem. Taki, jaki rysowali piraci, by zaznaczyć miejsce ukrytego skarbu.
Obróciłem się wkoło, trzymając prowizoryczną mapę umarlaka, próbując odnaleźć odpowiedni kierunek. Według mapy, plaże miałem za sobą, gdyż ciało zostało przywleczone właśnie stamtąd. Ślad bardzo tutaj pomógł. Odwróciłem się, by popatrzyć jeszcze raz na moje martwe ciało. Nie mogłem, uwierzyć własnym oczom. Zwłoki zaczęły się poruszać. Powolutku, systematycznie sunęły z powrotem w stronę plaży. To niemożliwe?
W pierwszym odruchu chciałem je zatrzymać, ale zaraz spostrzegłem coś czarnego. Była to ta sama bestia, która mnie goniła w dżungli. Nagle szarpnęła raz, a mocno i znikła razem z ciałem. Zapadła się pod ziemie?
- Czy to ważne! – Zrugałem się w duchu.
Byłem w szoku, po prostu stałem z otwartymi ustami, ale to się szybko zmieniło, gdy z miejsca, gdzie znikło ciało, pojawił się czarny łeb. Odwróciłem się i zacząłem uciekać. Biegłem z całych sił, nie oglądając się za siebie. To coś, na pewno mnie goniło. Byłem tego pewny. Biegłem tak i biegłem, nie dbając gdzie i w jakim kierunku zmierzam. Po prostu gnałem przed siebie jak najdalej od tego czegoś.
W pewnym momencie skończyła się łąka i znów pojawił się piasek. Chyba nie wróciłem znów na plaże? Ale gdzie jest morze?
Biegłem dalej. Po chwili ciekawość wygrała i obejrzałem się przez ramie. To coś mnie nie goniło. Zatrzymałem się, łapiąc ciężko oddech. Nie spuszczając wzroku z łąki. Usiadłem na piasku, by trochę odpocząć. Wyciągnąłem pomiętą kartkę papieru. Rozwinąłem i spojrzałem jeszcze raz na rysunek. Według mapy powinien być na białej przestrzeni za łąką. Czyżby to była pustynia?
Rozejrzałem się wkoło. Piasek podobny jak na plaży. Pusta przestrzeń ograniczona tylko dalekim horyzontem nieba. Wybiegając tutaj, nie natrafiłem na drzewa lub krzewy. Od razu pustkowie. Czyli muszę iść dalej by dojść do domu narysowanego na kartce. Upewniłem się jeszcze raz, czy to coś, nie idzie za mną i ruszyłem przez pustynie.
*******
Po dłuższym czasie i dobrych kilku kilometrach zacząłem się martwić, czy na pewno idę w dobrym kierunku. Wydawało mi się, że na pustyniach występują wydmy. Wysokie i długie piaszczyste górki. A tutaj nic. Płaski teren. Tak jakby ktoś przejechał wielkim walcem i spłaszczył całe ten teren. Nie ma żadnego punktu odniesienia tylko cisza i gorąco. Chwileczkę? Przecież nie jest gorąco.
Na plaży było upalnie, a słońce próbowało wszystko ugotować. W dżungli było chłodno na łące umiarkowanie, a tutaj nijak. Po ucieczce byłem rozgrzany i spocony, a przez to miejsce ostygłem i pojawiła mi się gęsia skórka. Ale nie od chłodu, ale grozy. Tak jakbym przebywał na cmentarzu. Powinienem umierać teraz z pragnienia i głodu, a ja spokojnie spaceruje sobie, po płaskiej pustyni. Nawet w brzuchu mi nie burczy. Ciekawe ile to czasu minęło od mojego przebudzenia. Minuty, godziny, dni. Może nawet miesiące lub lata. To musi być sen. Bo nie mogę określić, ile czasu przebywam w tym miejscu. Muszę się obudzić.
Zamknąłem oczy i skupiłem całą swoją wole i wszystkie siły, by zakończyć ten koszmar. Niestety nic się nie stało. Nie było słychać żadnych dźwięków. Tylko zewsząd ogarniająca ciemność i cisza. Nagle przeszył mnie ból i pojawił się obraz. Dom, a przed nim kobieta i dziecko. Otworzyłem szybko oczy, by wymazać ten obraz z pamięci. To niemożliwe?
Przed oczami pojawił mi się znak. Nie mogłem uwierzyć. To jakieś czary. Przed chwilą była tutaj pustka, a teraz przede mną wbity był drogowskaz. Taki sam, jaki stoi koło drogi. Podszedłem bliżej by przeczytać, co jest na nim napisane. Jedno słowo „dom”, namalowany czerwoną farbą oraz strzałka w prawo. Popatrzyłem w tamtą stronę i jeszcze raz na znak i z całych sił wyrwałem go i rzuciłem jak najdalej. Kilka metrów dalej upadł na piasek. Dźwięk, jaki temu towarzyszył, powalił mnie na kolana. Zakryłem uszy. Przez chwile jazgot niósł się echem, po czym znowu wszystko wróciło do normy. Nastała głucha cisza.
Wstałem z piasku i ruszyłem na prawo za radą powalonego znaku. Słońce jakimś cudem miałem teraz przed sobą i mocno raziło mnie w oczy. Z ręką wyciągniętą przed siebie, kroczyłem w wyznaczonym kierunku. Przynajmniej taką miałem nadzieje. Nawet nie wiem, kiedy głowa mi opadła. Obserwowałem teraz tylko swoje nogi, poruszające się na zmianę. Jakież było moje zdziwienie, kiedy piasek się skończył i stanąłem na solidnej skale. Nawet słońce gdzieś znikło. Podniosłem głowę i zobaczyłem dom. To nie był dom, tylko ruina. Szkielet budynku, który swoją świetność miał bardzo dawno temu. Okna powybijane, drzwi trzaskające na jednym zawiasie. Przez dach było widać łazienkę na piętrze. Farba już dawno odeszła wielkimi płatami albo wyblakła na słońcu i nabrała starej szarości. Wyglądał na opuszczony, ale nigdy nic nie wiadomo. Samym wyglądem przyprawiał o gęsią skórkę, a jak dodać do tego skrzypienia, stukania, skrobania — to jest to wyraźny sygnał, by trzymać się od niego z daleka.
Uwierzcie mi, chciałem być teraz gdzieś indziej, nawet na plaży czy na łące. Tylko nie tutaj. Strach przed tym, co mogę znaleźć w tych zrujnowanych ścianach, paraliżował mnie wewnątrz. Nie mogłem uciec. Niby dokąd?
Nie miałem dość odwagi, by się zbliżyć do tego domu. Stałem, oglądając sobie centymetr po centymetrze, to dziwne zjawisko, gdy nagle drzwi się otworzyły i cień się rozproszył. Zasłoniłem oczy przed jasnością, która wystrzeliła przez główne wejście i mnie przeniknęła. Miłe uczucia ogarnęły mnie od stóp po czubek głowy. Poczułem miłość oraz spokój. Znajome szczęście, o którym już prawie zapomniałem. Światło szybko znikło, ale coś po nim zostało.
Powoli otworzyłem oczy. Coś się zmieniło, ale nie byłem w stanie nic więcej powiedzieć, bo przed oczami latały we wszystkich kierunkach żółte i pomarańczowe plamki. Przenikały się nawzajem, radując się z mojej dezorientacji. Po chwili zaczęły się łączyć i przybierać różne kształty. Stałem dalej przed tym samym domem. Stara rudera została zastąpiona nowiutkim domem z katalogu. Tak widocznie wyglądał, w najlepszych latach swojego istnienia. Miał wszystkie okna, a ramy pomalowane na kremowy kolor. Za szybami znajdowały się białe zasłony. Dach był cały, pokryty czerwonymi dachówkami. Zielony trawnik wspaniale się komponował. Po lewej dostrzegłem huśtawkę. Zrobiona była z metalowych rurek, kawałka sznurka i deski. Poszedłem bliżej i chciałem jej dotknąć. Sprawdzić, czy jest prawdziwa. Czy to wszystko jest prawdziwe, gdy za sobą usłyszałem wołanie...
- Tatusiu!
Znałem ten głos.
- Tatusiu!
Czy to ona?
- Tatusiu!
Odwróciłem się i poznałem to miejsce, ten dom. Poznałem osobę, która mnie woła.
To był mój dom. Mieszkałem w nim razem z moją rodziną. Na tym trawniku bawiłem się z córką. Pamiętam jak na huśtawce, krzyczała:
- Wyżej tatusiu, aż do nieba!
A ja jej odpowiadałem:
- Trzymaj się mocno, bo jak się puścisz, to nabijesz sobie guza o chmury!
- Przecież chmury są jak wata cukrowa tatusiu! Ja chce troszkę ich spróbować!
- Trzymaj się obiema rączkami, bo tatuś przestanie huśtać!
Wspomnienia zostały przerwane krzykiem. Dochodził za budynku. Pobiegłem co sił w nogach. Jakieś pięćdziesiąt metrów za domem znajdowała się skarpa. Przeraźliwy lament dochodził właśnie stamtąd. Kiedy dobiegłem, okazało się, że to kobieta krzyczy. Na swoich rękach trzymała dziecko. Mała dziewczynka miała zamknięte oczy i spokojną twarz. Nie oddychała. Moja żona podniosła wzrok na mnie. Jej oczy czerwone, pełne łez, oskarżały mnie. Twarz pełna nienawiści oraz żalu obwiniała.
- Dlaczego? – Krzyknęła, a jej głos niczym grom z nieba, uderzył mnie prosto w serce, a w umyśle pojawił się kolejny obraz.
- Tatusiu wyżej! – krzyczała córeczka.
- Kochanie trzymaj się obiema rączkami – napominałem.
- Ale ja chce skosztować trochę tych chmurek, tatusiu! – Odpowiedziała dziewczynka, puszczając obie rączki i próbując złapać chmurki.
Huśtawka wyrzuciła drobne ciało w powietrze. Leciała przez chwile z wyciągniętymi rączkami ku niebu. Po czym spadła na ziemię.
Upadłem na kolana, gdy obraz w mojej głowie zniknął. Zacząłem krzyczeć. Przede mną znów pojawiła się moja rodzina. Żona leżała na boku, wtulona w córeczkę. Obejmowała ją rękoma. Obie teraz miały spokojne twarze. Spały. Kolejny obraz przeszył moją duszę.
- Kochanie wróciłem, gdzie jesteś?
Wszedłem do sypialni. Na łóżku spała żona. Leżała na boku przyciskając do piersi poduszkę. Wszystko wyglądało normalnie, ale coś nie było w porządku. Usiadłem koło niej. Wpatrywałem się w jej twarz kilka minut, po czym pocałowałem ją w czoło. Było zimne. Dotknąłem ręką. Zacząłem potrząsać nią i krzyczeć.
- Kochanie obudź się do cholery!
Wtedy z ręki wypadło plastikowe pudełko. Było puste. Tabletki na sen.
Nadal krzyczałem. Koszmarne obrazy zniknęły. Teraz już wszystko pamiętałem. Zabiłem swoją córkę i żonę. Jestem potworem. Nie pozostało mi już nic. Nie mam, po co żyć.
Wstałem z ziemi. Podszedłem do rodziny. Pocałowałem żonę w usta, córeczkę w czoło. Ze łzami w oczach, ruszyłem w stronę przepaści. Przed skokiem zamknąłem oczy i zobaczyłem moją żonę huśtającą córeczkę. Obie się śmiały.
- Przepraszam.
Pode mną fale uderzały o skały, nade mną chmury patrzyły, na mój upadek.
********
- Dawaj tę strzykawkę! – krzyknął pierwszy pielęgniarz.
- Już, już! Masz! Wbijaj szybko, bo za chwilę ogłuchnę! – Krzyczał drugi, podając strzykawkę ze środkiem uspokajającym.
Pierwszy wbił igłę z rękę mężczyzny siedzącego na wózku inwalidzkim. Krzyk niczym podczas najgorszych tortur, po kilku sekundach ustał.
- No wreszcie. Przecież można oszaleć od tego – powiedział drugi sanitariusz. – Czy tutaj u was zawsze tak ciekawie?
- Tak szczególnie z tym przypadkiem. Siedzi sobie cały dzień na wózku i patrzy w okno. Trzeba go karmić i przebierać. Jest z nim czasami dużo roboty.
- A co mu jest?
- Słyszałem, że jego córka spadła z huśtawki i skręciła sobie kark, a żona z żalu połknęła całe pudełko tabletek na sen.
- To straszne. A jak się znalazł tutaj?
- Próbował się zabić i skoczył ze skarpy. Niestety miał szczęście i się nie zabił. Ktoś znalazł go na plaży. Okazało się, że oddycha. Lekarze zrobili, co mogli i doprowadzili do stanu obecnego.
- Ładne mi szczęście. I co teraz z nim będzie?
- Musimy się z nim męczyć. Podobno jest w śpiączce. Tylko od czasu do czasu zaczyna krzyczeć i trzeba zrobić mu zastrzyk.
- Myślałem, że osoby w śpiączce są nieprzytomne.
- Podobno to pierwszy taki przypadek. Przeprowadzili już z tuzin badań i nic. Nie potrafią wyjaśnić jego zachowania.
- Podobno ludzie w śpiączce słyszą, co się dzieje wokół nich?
- Też o tym słyszałem, dlatego od czasu do czasu puszczamy mu muzykę klasyczną. Kiedy ona leci, wydaje mi się, że coś zmienia się w jego oczach? Ale to tylko pewnie moja wyobraźnia.
- Ciekawe, o czym myśli?
- My pewnie nigdy się nie dowiemy. To powinno wystarczyć na dwie godziny, mamy czas na kawę. Chodź, pokażę ci stołówkę.
Zabrali sprzęt i wyszli z pokoju, zostawiając mężczyznę samego. Wózek był ustawiony na wprost okna. Puste oczy wpatrzone były w przestrzeń. Widziały coś, co znajdowało się bardzo daleko na horyzoncie. Na skarpie koło żółtego domu z zielonym trawnikiem stała huśtawka. Z oczu mężczyzny popłynęły łzy.
*********
Obudzić się we własnym koszmarze to nic złego, najgorsze jest to, gdy uświadomisz sobie, gdzie się znalazłeś. Kiedy się ocknąłem, widziałem tylko ciemność. Kiedy podniosłem swoją ciężką głowę, wtedy ujrzałem tylko światło. Pod palcami poczułem piasek…..
Wyspa
2Stanowczo się nie zgadzam!
Informujesz że jest tu ktoś kto potrzebuje pomocy? Bo jeśli pytasz czy ktoś tu jest to pomyliłeś znaki.
...aż zakręciło mi się w głowie i zemdlałem.
To są zdania oznajmujące, zmień znaki.
Wydawało mu się, że jest sam i jednocześnie, że ktoś go obserwuje. W dodatku tam jest dżungla, ale z góry założył, że nie może w niej nikt siedzieć.
Plaża wyglądała tak samo w odróżnieniu od morza które poruszało się ponownie. Coś mi tu nie pasuje.
Zapomniał kim jest?Wcześniej nie widziałam o tym wzmianki.
Znak jazgotał?
W pierwszej chwili zrozumiałam, że znak był głupi.
Ogólnie mi się podoba, koniec jest mocny. Chyba było by lepiej, gdyby podczas tej wędrówki przez dżunglę działy się rzeczy bardziej znaczące.
"Strasznie mnie wkurza gdy się pytają:
Jak tam roboty się posuwają
A w budownictwie przecież pracuję
Co mnie obchodzą robotów ruje!?"
Autor nieznany(przynajmniej mnie)
Jajko to bardzo świeży kurczak.
Jak tam roboty się posuwają
A w budownictwie przecież pracuję
Co mnie obchodzą robotów ruje!?"
Autor nieznany(przynajmniej mnie)
Jajko to bardzo świeży kurczak.
Wyspa
3I on szuka pomocy? Chce żeby go ktoś z tego piekła uratował? Dopiero co się ocknął i nic nie pamięta
Tam była jakaś droga? W dżungli, która zarasta zaraz na drugi dzień bez śladu po przecince? "Wybrałem się w stronę bujnej roślinności" bardziej by pasowało, tyle tylko, że mogło to być w jakąkolwiek stronę byle nie w kierunku morza.
"Szybko przekonałem się, że nie mam klaustrofobii, inaczej mój spacer już dawno skończyłby się atakiem paniki". Skulenie brzmi na prawdę źle. No i szyk bym pozmieniał tak ja zaproponowałem.
Nabrał odwagi w płuca?
No jasne że wychwyciły "coś", napisałeś o tym dwa zdania wcześniej.
"Plażę". Zatrzymało się na skraju plaży czy dżungli? Bo skoro wybiegł z dżungli to skraj kojarzy mi się z czymś "przed" .
"Że to coś może jednak wrócić" - szyk zdania.
Biegał po dżungli ale dopiero teraz zauważył, że jest boso?
Normalnie szaleństwo

Nie doczytałem jeszcze do końca ale mam nadzieję, że zauważasz pewną tendencję u siebie. Najbardziej przeszkadza mi taki trochę "koślawy" szyk wyrazów w zdaniu. Zdarzają się powtórzenia, zjedzone "ę ą" ale to jesteś w stanie wyłapać sam po przeczytaniu własnego tekstu parę razy. Jak na początek (bo tylko początek na razie przeczytałem) wydaje mi się, że jest zbyt dużo błędów logicznych, których mógłbyś uniknąć czytając własny tekst kilkukrotnie. Czytaj i poprawiaj, potem znów czytaj i poprawiaj, tak długo jak nie znajdziesz nic do poprawienia. Powodzenia!
Wyspa
4"jak już" mi tu nie gra. Nie lepiej "gdy" albo "kiedy"?
Zdziwienie chyba "na widok tego", a nie "z tego".
Brzmi jakoś antyklimatycznie, trochę jakby narrator był doktorkiem-biologiem, który z ekipą Jamesa Cooka wylądował a nieznanej wyspie i spisuje notatki naukowe.
Te obrazy i slajdy, ten obraz i slajd. Czyli każdy slajd lub każdy obraz pozostawił.
Ogólnie to porównanie do slajdów też trochę antyklimatyczne.
Chyba lepiej: "na które natknąłem się" albo "które zobaczyłem".
(Teraz usiłuję odpędzić od siebie wizję odzianych w plażowe szorty zwłok, które w jednej ręce dzierżą plastikowy kubek coli z lodem a drugą radośnie machają mi na powitanie).
Ehm, no raczej!

Pojawił się w miejscu. Z miejsca to mógł wychynąć.
Alter-ego bohatera znalazło dom, a teraz egzystuje w charakterze zwłok. Ja bym się poważnie zastanowiła, czy faktycznie chcę iść w kierunku takiego domu. W ogóle dlaczego on ten znak wyrwał?
Tak właśnie, nie inaczej!
Biorąc pod uwagę, że oddychał szybko i gwałtownie łapał powietrze, to chyba się za bardzo nie napawał :wink:
Jeśli mapką nie była strona z atlasu anatomicznego, to chyba zręczniej napisać "znalezioną przy umarlaku".
Czy słowo było napisane czerwoną farbą, czy też był tam dodatkowo namalowany dom?
Przesadny chyba urodzaj przecinków, na przykład:
Czasem dzieje się w drugą stronę i przecinków brakuje. Natrafiłam też na jakieś pojedyncze literówki oraz "nie możliwe".
Mam wrażenie, że narracja jest jakaś taka... sztywna? Szarpana? Może to dziwny szyk zdań - na który zwrócił już uwagę mój Przedpiśca - a może kwestia tego, że te zdania są mało złożone. Niektóre można by spokojnie połączyć i uzyskać efekt większej płynności. Krótkie zdania mogą wspomagać budowanie napięcia i taki mógł być zamysł, ale jeśli tak, to chyba lepsza byłaby narracja w czasie teraźniejszym (zwłaszcza, że akcja jest zapętlona i bohater ciągle "przeżywa" to samo).
Zastanawia mnie też kwestia bestii z dżungli. Bohatera dałoby się nastraszyć i przegonić po wyspie przy użyciu zastosowanych środków dźwiękowych - tych wszystkich jazgotów, dudnień et caetera. Czy jej obecność ma jakieś głębsze znaczenie, czy służy tylko za "fałszywy trop"? Coś zatrzymujące się na skraju dżungli "jakby czegoś się bało" - to nastawiło mnie, że jakkolwiek dżungla jest niebezpieczna, na końcu okaże się, że na spokojnej plaży jest dużo gorzej.
"Duży ładunek myślenia osłabia chęć do czynu, a przeładowanie umysłu prowadzi z wolna do zidiocenia" — Joseph Conrad
Wyspa
5Powiem tak: potencjał jest, pomysł nawet ciekawy, ale wykonanie słabiutkie.
Ciężko mi się czytało te krótkie zdania, a kiedy już pojawiło się dłuższe, złożone, sprawiało ono wrażenie wyrwanego z kontekstu, w jakiś sposób niepasującego stylistycznie do reszty.Opisy reakcji i uczuć bohatera niezręczne i niewiarygodne. Wypowiada na głos to, co powinien sobie tylko pomyśleć, pierwsze, co robi po otwarciu oczu, to nawoływanie kogoś, zamiast się po prostu rozejrzeć i spróbować rozkminić, gdzie jest. Gwoździem do trumny twojego tekstu była dla mnie koszmarna interpunkcja - przecinki powstawiane jakby na ślepo, bez ładu i składu.
Ciężko mi się czytało te krótkie zdania, a kiedy już pojawiło się dłuższe, złożone, sprawiało ono wrażenie wyrwanego z kontekstu, w jakiś sposób niepasującego stylistycznie do reszty.Opisy reakcji i uczuć bohatera niezręczne i niewiarygodne. Wypowiada na głos to, co powinien sobie tylko pomyśleć, pierwsze, co robi po otwarciu oczu, to nawoływanie kogoś, zamiast się po prostu rozejrzeć i spróbować rozkminić, gdzie jest. Gwoździem do trumny twojego tekstu była dla mnie koszmarna interpunkcja - przecinki powstawiane jakby na ślepo, bez ładu i składu.
Naciągane to. W śpiączce nie ma zachowanej przytomności. Mogłeś wybrnąć z tego tak, że po śmierci żony i córki u faceta rozwinęła się psychoza, która słabo reaguje na leki, albo gość jest dopiero na początku leczenia - bez problemu potrafię sobie wyobrazić schizofrenika naszprycowanego psychotropami, u którego na pierwszy plan wysunął się autyzm i objawy negatywne, siedzącego sobie na wózku albo na krześle przy oknie i mamroczącego coś do siebie, bo widziałem już takich.hongi pisze: - Ładne mi szczęście. I co teraz z nim będzie?
- Musimy się z nim męczyć. Podobno jest w śpiączce. Tylko od czasu do czasu zaczyna krzyczeć i trzeba zrobić mu zastrzyk.
- Myślałem, że osoby w śpiączce są nieprzytomne.
- Podobno to pierwszy taki przypadek. Przeprowadzili już z tuzin badań i nic. Nie potrafią wyjaśnić jego zachowania.