Czołem wszystkim!
Niestety, ale wygląda na to że los nie pozwala mi uciec od tworzenia i wracam do pisania po dokładnie pięciu latach. Dlaczego? Dlatego że przez przypadek poznałem przyjaciółkę która nakłoniła mnie na powrót do bazgrolenia - powód dobry jak każdy inny, prawda? Być może usłyszę komentarze że jednak nie powinienem wracać do tego bom bezdenne beztalencie, no ale raz kozie śmierć. 

Ostatnio odwiedziłem to forum pod koniec grudnia 2012 roku, w ostatnich dniach mojego piętnastego roku życia (mówię o tym aby całości dodać dramatu haha). Od tamtego czasu nie napisałem nawet jednego paragrafu jakiejkolwiek historyjki, która przewinęła by mi się przez głowę. Dodam że od prawie dwóch lat, nie przeczytałem ani jednej książki (tak, tak, wiem, masakra, już się biorę za czytanie) a więc porzućcie nadzieję że przeczytacie jakieś arcydzieło. 

No to do rzeczy. Miałem napisać „krótki” tekst sci-fi/romans (w życiu romansu nie oberzałem) ale raczej beznadziejnie wyszło więc bardzo proszę o komentarze. W tekście brakuje przecinków, narracja jest raczej słaba i chyba wszystko za szybko wszystko się dzieje, ale głównie interesuje mnie to czy czytelnik wie o co biega tzn. czy nie plątam się we własnych myślach. Ach, to dopiero pierwsza część (zakładam że pierwsza z dwóch/trzech części) opowiadanka, następną wrzucę za dwa-trzy tygodnie, jeśli znów nie zginę na kolejne pięć lat.
Następne kawałki będą miały o wiele więcej dialogów, więcej akcji, eksplozji, odrąbanych kończyn i innych fajowych rzeczy.
®Krzysztof P. Dudek
TAM GDZIE GWIAZDY UMIERAJĄ cz. I
(ang. WHERE STARS GO TO DIE)
(ang. WHERE STARS GO TO DIE)
Poczuła przyjemne uderzenie gorąca gdy zimna wódka spłynęła w dół gardła a gorzkość alkoholu wykrzywiła jej twarz w grymasie niesmaku. Ręka odruchowo sięgnęła po kolejny kieliszek i kolejne uderzenie gorąca rozpaliło ją od środka. Barman widząc jej puste kieliszki, czym prędzej napełnił je najlepszą Rosyjską wódką.
Spojrzała wprost na niego, ale w półmroku nie widziała zbyt wiele. Tylko tyle że nad kołnierzem białej koszuli barmana, tam gdzie powinna być twarz, ziała dziwna czarna pustka. Nawet gdy ogłuszająco głośny klub rozświetlały zielone lasery i spazmatyczne błyski kolorowych świateł, nic nie rozświetlało tej tajemniczej czarnej dziury. Blado uśmiechnęła się do niej - bez odwzajemnienia. Wypiła kolejny kieliszek wódki. Wszyscy tutaj mieli takie twarze.
Wszyscy oprócz niej i jeszcze jednej osoby.
Spojrzała na drugi koniec sali i poprzez roztańczone cienie na neonowym parkiecie zobaczyła przystojnego, młodego chłopaka siedzącego na wygodnym krześle barowym z dymiącym drinkiem w ręku. Rozmawiał z jakąś dziewczyną, wpatrując się w nią rozmarzonym wzrokiem. Poczuła lekkie ukłucie zazdrości.
„…powinien patrzeć na mnie…”
Chłopak nagle podniósł wzrok i spojrzał w jej stronę, tak jak by usłyszał jak przywołuje go myślą. Sekundy później ich spojrzenia się skrzyżowały i poczuła jak iskierka prądu przebiegła przez jej ciało, paraliżując jej mięsnie. Błysk białego światła rozświetlił klub i ujrzała jego magnetyczne, jasnozielone oczy. Nie mogła od nich oderwać wzroku, a gdy próbowała, zaraz to wracały patrzeć w jego kierunek, łapczywie szukając jego spojrzenia. Wiedziała że ten moment wypali się w jej istotę na zawsze i nigdy jej nie opuści.
Być może to alkohol, albo myśl że spędzi w tym mieście tylko tą jedną noc dodała jej odwagi. Wstała i lekko chwiejnym krokiem ruszyła w jego stronę, omijając tańczące postacie-cienie do rytmu dzikiej muzyki. Czuła jak jej ciało przebiega kolejny dreszczyk ekscytacji, jak jej dłonie delikatnie się spociły a serce bije jak by zaraz miało wyskoczyć jej z klatki piersiowej. W głębi duszy miała dziwne przeczucie że znała tego chłopaka, chociaż nie pamiętała jego imienia. Ważne było to, aby go teraz nie stracić z oczu.
„… aby go teraz nie stracić…?”
Nagłe ukłucie miłości ustąpiło miejsca dzikiemu szczęściu, gdy parę zbłąkanych wspomnień przebiło się przez alkoholową mgłę w jej umyśle. Szukała jego tyle lat i właśnie tutaj go znalazła. Czuła jak jej oczy zachodzą łzami. Nerwowo śmiejąc się do siebie w niedowierzaniu, przyśpieszyła kroku, niezdarnie przepychając się przez tłum łokciami lecz wypite trunki podstępnie plątały jej nogi. Prawie upadła, ale chwyciła się pobliskiej postaci-cienia. Nie przeprosiła, tylko ruszyła ze zdwojoną siłą dalej. Za wszelką cenę nie mogła stracić tamtego chłopaka z oczu! Czuła że był dla niej wszystkim na czym jej jeszcze zależało. Nie mogła go stracić! Nie tym razem!
Chłopak przez cały ten czas nie przerywał z nią kontaktu wzrokowego. Widział jak desperacko do niego biegnie. Ku jej radości wstał, podnosząc ręce tak, aby mogła się do niego przytulić. On też ją poznał. Musiał ją poznać bo w końcu spędzili ze sobą razem tyle miesięcy. Rozpłakała się ze szczęścia i wpadła w jego otwarte ramiona, a czas w okuł nich się zatrzymał.
Chłód.
Poczuła jak lodowaty chłód przeszywa jej rozpalone ciało. Jego skóra była zimna niczym grudniowy poranek. Była w szoku, spróbowała się wyrwać, ale trzymał ją mocno. Podniosła głowę i spojrzała mu w oczy.
Jasna zieleń zaszła mgłą.
- Tylko nie to… - jęknęła cicho, wsuwając mu dłoń we włosy; były jak cieniutkie sopelki lodu - … nie umieraj, błagam.
Uścisk chłopaka rozluźnił się, a jego ciało bezwładnie zsunęło się na podłogę. Próbowała go podnieść, ale stał się tak lodowaty że dotykając go ryzykowała odmrożenie dłoni. Musiała go uratować, nie mogła pozwolić mu odejść na drugą stronę. Nie teraz, nie gdy nareszcie się odnaleźli. Desperacko próbowała przekrzyczeć dudniącą muzykę, błagając aby ktoś jej pomógł.
Nagle, w przeciągu mrugnięcia oka, jego martwe ciało rozpłynęło się w powietrzu.
Kolejny raz go straciła.
***
Obudziła się zlana zimnym potem, krzycząc jego imię. Pościel lepiła się nieprzyjemnie do jej ciała, a jej serce kołatało jak po sprincie na sto metrów. Przez kilka chwil leżała tak, wsłuchując się w szum swojej pędzącej krwi we skroniach. Zajęło jej z dobrą minutę aby dojść do siebie, uspokoić szalejące emocje, wytrzeć łzy i zrozumieć że nie znajduje się w tamtym klubie w Sankt Petersburgu, lecz w swojej bezpiecznej sypialni na pokładzie statku kosmicznego, a to co się właśnie wydarzyło, to tylko koszmar. Koszmar który nawiedzał ją coraz częściej, od momentu gdy straciła kontakt z tamtym chłopakiem.
Po omacku poszukała ręką butelkę wody przy swoim łóżku, aby zaspokoić wysuszone gardło. Woda smakowała niczym z fontanny samego Boga, w którego w erze komputerów i technologii nigdy nie poznała. Odetchnęła głęboko delektując się tą chwilą i myślami wróciła do tamtego chłopaka.
Nazywał się Leo. Był jedyną osobą w jej krótkim, dwudziestosześcioletnim życiu którą pokochała prawdziwą miłością od pierwszego wejrzenia. Uczucie które przez wiele lat uznawała za abstrakcyjne i niepojęte, dopadło ją w jednym z najmniej spodziewanych momentów. Co gorsza, po latach ciszy, to uczucie nie słabło lecz zamieniło się w swego rodzaju chorą obsesję.
Poznała go w parę lat temu na Ziemi, gdy towarzyszyła ojcu w międzysystemowej podróży biznesowej. Spotkali się w jednym z klubów w Sankt Petersburgu gdy po kryjomu opuściła nudny bankiet dla biznesmenów, po to by zasmakować trochę młodzieńczego szaleństwa. W końcu osiemnaście lat miało się tylko raz w życiu. Nie pamiętała dokładnie jak zaczęli ze sobą rozmawiać, czy to on postawił jej drinka czy to ona zaprosiła go do tańca. Jedyne co pamiętała z tamtej nocy to jego głupie żarty i jasnozielone oczy.
Z łatwością złapali ze sobą kontakt, jako iż mieli wiele wspólnych zainteresowań. Na przykład, obydwoje kochali podróżować. W wolnym czasie obydwoje wyruszali razem zwiedzać bliższe i dalsze rejony Rosji. Uwielbiali ten dreszczyk ekscytacji z odkrywania nieznanych im miejsc, czy to akurat znajdowali się w ogromnej metropolii czy na łonie natury. To on pokazał jej że nieznane jest tuż za rogiem. Nauczył ją obserwować a nie tylko patrzeć w przestrzeń.
Patrzeć w przestrzeń. Patrzeć w kosmos. On to kochał.
Kosmos, mgławice, planety… biliony lat historii w których znajdowała się ich własna przeszłość i przyszłość. Byli tu tylko na chwilę, na ułamek życia gwiazd a on oddał im całe swoje życie. Nie potrafiła tego zrozumieć, ale też nie chciała. Po prostu to zaakceptowała, że to nie ona była dla niego na pierwszym miejscu, jakkolwiek głupio to brzmiało. Wybaczyła mu te chwile razem spędzone wieczorem na szczytach gór, gdzie zamiast słuchać jej, zajmować się nią bo zaraz jej nie będzie, to patrzył w niebiosa. Jego miłością były gwiazdy a jego muzą okryty tajemnicą kosmos - w końcu był astrofizykiem z powołania.
I tak spotykali się ze sobą przez ponad trzy miesiące jej pobytu na Ziemi. On, młody, ambitny astrofizyk z dyplomem z uniwersytetu Moskiewskiego z wielkimi planami na przyszłość i ona, córka bogatego, międzygalaktycznego biznesmena.
„Miłość wprost jak z jakiejś nieudanej, frazesowej bajki.”
Senna myśl została przerwana przez zegarek na prawej ręce, który zaczął wibrować jak w amoku. Dotknęła palcem jego tarczy tak, aby alarm się wyłączył. Westchnęła i podniosła się na łokciach. Wygląda na to że najwyższy czas wstać i zająć się teraźniejszością.
Klasnęła w dłonie a mrok rozświetliły lampy, rzucając bladoczerwone światło na zardzewiałe ściany jej ciasnego pokoju. Przez dwa miesiące które tutaj spędziła, starała się jak mogła aby nadać pomieszczeniu przytulny wygląd, lub jakąkolwiek namiastkę domu z prawdziwego zdarzenia. Efekt był taki że z rur biegnących pod sufitem zwisały kolorowe światełka świąteczne a na ścianach wisiały dziesiątki plakatów jej ulubionych artystów, zdjęcia z planet które odwiedziła i parę ważnych notatek, które bała się stracić w bałaganie. Wszystko to trzymało się metalowych ścian na balonowej gumie do żucia, którą zawsze miała w ustach.
Sięgnęła pod poduszkę, skąd wyciągnęła listek balonowej i wsadziła do ust. Monotonia ruchów przy żuciu gumy była jej codzienną mantrą. Do tego miała jeszcze świeży oddech - na żuciu balonówki korzystało ciało i umysł, normalnie nic tylko same plusy.
Wyskoczyła z łóżka, włączyła swoje ulubione przeboje z ostatnich paru lat i tanecznym krokiem ruszyła pod prysznic, zwinnie omijając puste butelki czerwonego wina na podłodze. Raz na dwa tygodnie, jej pokój był porządnie sprzątany przez pokładowe androidy, co było zdecydowanie za rzadko. Przy jej spożyciu alkoholu, powinni przychodzić raz na tydzień minimum, inaczej jej kosz pękał w szwach od butelek. Na tym cholernym statku tylko wino poprawiało jej humor. Po trzech lampkach wina jej życie wyglądało nawet kolorowo.
Odkręciła kurek od prysznica. Gorąca woda zmyła z niej demony nocy a zapach kwiecistego szamponu do włosów poprawił jej nastrój. Gdy po raz pierwszy zaczęła mieć koszmary nocne o Leo, trudno było jej się po nich pozbierać. Teraz już do nich przywykła, zaakceptowała je jako część swojej codzienności. Poddała się im, bo nie mogła z nimi walczyć. W głębi ducha miała nadzieję że koszmary odejdą gdy go znajdzie, lub przepadną razem z nadzieją na jego odnalezienie gdy odwiedzi ostatnie miejsce gdzie może być; nie chciała się męczyć z nimi do końca swojego życia. Wytarła ciało ręcznikiem i wskoczyła w luźną bieliznę. Wysuszyła swoje krótkie, sięgające do ramion włosy i nałożyła na nie żel, tak aby nie opadały jej na czoło. Spojrzała w lustro z uśmiechem. Brakowało tylko jednej rzeczy.
Wróciła do pokoju i podniosła z szafki nocnej mały naszyjnik, który dostała od Leo. Był zrobiony ze sznurka i ozdabiał go mała, magnetyczna kostka. On miał taki sam. Zawsze gdy się całowali, ich naszyjniki się złączały przez ich koszulki. To on wpadł na ten pomysł. Uśmiechnęła się sama do siebie. Ten aspekt jego osobowości był urzekający, bo w tym przepełnionym technologią świecie tak trudno było znaleźć romantyka i marzyciela.
Szkoda tylko że jego marzenia o kosmosie sprawiły że ich drogi się rozeszły. Na Ziemi czuł się niczym jaskółka w klatce, łaknąca znów wzbić się w przestworza aby polecieć do odległego miejsca zwanego domem. Tuż po jej wylocie, dostał ofertę aby badać odległe anomalie kosmiczne dla Roscosmosu i natychmiast ją podjął. Od tamtej pory wymieniali ze sobą e-maile. Wtedy jej ojciec jeszcze żył i nie miała wolnej ręki i nie mogła polecieć tam gdzie był on.
Podeszła do jednej ze ścian, gdzie wisiało parę zdjęć i listów. Podniosła jeden z nich – był cały przebarwiony od jej starych łez. Trzymała ostatni list jaki dostała pocztą elektroniczną od Leo.
„Kochana Annalin,
Wiem że ostatnio odzywam się coraz rzadziej. Mógłbym się tłumaczyć nadmiarem pracy, tym że przygotowuję się na wyprawę do systemu PSR JB9716 na zlecenie Roscosmosu, ale wiem że to marna wymówka, gdy w grę wchodzi nasza miłość…”
Przeczytała ten list już tyle razy, że pamiętała resztę na pamięć. Jak ją kocha, jak mu jej brakuje i jakie ma nadzieję na przyszłość. Że chciałby ją mieć przy sobie, że brakuje mu jej szalonego poczucia humoru i że… i że gdy się spotkają, zada jej „poważne” pytanie - pewnie chodziło o ślub, a przynajmniej tak się jej wydawało.
W marzeniach, setki razy odpowiadała mu „tak”.
Odłożyła list na bok i zamyśliła się. Czasami zastanawiała się czy to wszystko, te jej poszukiwania… czy to wszystko było warte zachodu. Czy, być może, nie okłamywał jej i czy nie znalazł sobie innej dziewczyny, a ją pieprznął w kont bez słowa. Szukała go od ponad dwóch lat, wróciła z powrotem na Ziemię, pytała o niego na uniwersytecie Moskiewskim, pytała jego przyjaciół, wysyłała pisma od Roscosmos. Nikt od niego nie słyszał od ładnych paru lat, oprócz Roscosmosu który nie mógł podzielić się „tajnymi materiałami o swoich misjach kosmicznych”.
Wiedziała wtedy że musi wziąć sprawy w swoje ręce. Upłynniła swoją część majątku którą dostała w spadku po śmierci jej ukochanego ojca, po czym spaliła mosty z toksycznymi ludźmi której przyszło jej nazywać „rodziną”, aby odszukać ten jeden, zagubiony gdzieś w kosmicznej mgławicy. Tylko ten jeden most się dla niej liczył i dla Leo była gotowa zaryzykować wszystko. Dla niego porzuciła nudny acz wygodny świat, pełen luksusów i pustych przyjemności… do którego zresztą nigdy nie należała. Nie dla niej było życie od bankietu do bankietu. Jej światem była podróż. Była marzycielem, była odkrywcą; miała to we krwi jak jej ojciec chociaż, jak to mówił, wyrósł z tego. Ona nie chciała.