Wszelkie podobieństwo do osób i wydarzeń jest przypadkowe
Susan Kirkpatrick zakochała się. W sumie informacja niezbyt rzucająca na kolana i warta wzmianki. Tysiące ludzi codziennie zostaje odstrzelonych przez to uczucie, które wywraca trafionemu świat do góry nogami, a z poglądów i zasad robi krwawą marmoladę. Ale jakie to miało mieć znaczenie dla Susan, która absolutnie nie przewidywała rozwoju batalii?
A powinna była, bo ta miłość była zaprzeczeniem wszystkiego, co stanowiło jej moralny kręgosłup. To był niespodziewany strzał i trafienie, jak pocisku niemieckiego „Tygrysa” wchodzącego jak w masło w „Shermana”. Na nic pancerz i dobra załoga. Doskonała osiemdziesiątka ósemka germańskiego wozu zabawiła się z osobowością kobiety jak nóż z ciastem świątecznym ciotki Anny. Wbił się, pociachał na kawałki, podając na talerzyku sporą część makowca, nieznajomemu.
Więc miało to dla niej znaczenie, bowiem czuła teraz, że ma przewalone jak reszta załogi „Shermana”, czyli dwoje dzieci i mąż. Ale oni na szczęście jeszcze nie wiedzieli, że dostali i może wybuchnąć amunicja. Może nie wybuchnie, a pancerz da się po kryjomu, załatać?
Dowódcą „Tygrysa” okazał się Mark Weber. Bezrobotny dziennikarz z Londynu. Załogę stanowiła żona i trzy córki (w końcu „Tygrys” jest większy). Ci z kolei też nic nie wiedzieli o triumfie swojego szefa, więc nie miał mu kto udzielić pochwały i wystosować wniosku o medal. Np. „Za zasługi w rozwalaniu życiorysów”.
Jak przystało na dwudziesty pierwszy wiek, polem walki był wirtualny świat internetu.
Pasją Susan były portale społecznościowe. Jako osoba inteligentna i oczytana, zabierała głos na forach dyskusyjnych w przeróżnych sprawach. A to o religii, a to o sztuce, literaturze czy polityce. Robiła to świetnie. Mądrze i z wyczuciem. Forumowicze uwielbiali ją za takt, subtelny dowcip i mediatorskie talenty, wykazane wobec zbyt krewkich forumowiczów.
Prowadziła własną działalność polegającą na projektowaniu stron internetowych, więc mnóstwo czasu spędzała przed laptopem. Robiła swoją ulubioną herbatę „Earl Gray” (bez cukru), siadała na łóżku z podwiniętymi nogami i pracowała, przerywając czasami na chwilę w celu obecności na forum.
Jej ulubionym było „Pogaduchy w krainie Troli”. Kretyńska nazwa, ale ludzie rozsądni i nie kretyńscy. Znali się od lat i świetnie im się dyskutowało.
I nagle zobaczyła nick świeżego użytkownika. „Live64”. Niby nic wielkiego. Nowi użytkownicy pojawiali się od czasu do czasu. Niektórzy zostawali, większość pokazywała się i znikała w odmętach sieci.
„Live64” został. Podobał jej się sposób w jaki pisał. Ostry, ale inteligentny. Widać było, że to człowiek z temperamentem i pasją. Najczęściej mieli podobne poglądy w poruszanych kwestiach, czasami dochodzili się, ale w sympatyczny i dowcipny sposób. Było jej miło, kiedy tak się przekomarzali.
Po jakimś czasie stwierdziła, że czeka na jego pojawienie na portalu. I cieszy, kiedy widzi nick „Live64”. Patrzyła, gdzie zabrał głos i natychmiast włączała się do dyskusji. I nawet nie zauważała, kiedy zostawali sami w rozmowie, przerzucając nawzajem dowcipami, ciekawymi sformułowaniami i subtelną grą słów. Świetnie im było w wirtualnym świecie.
A życie na realnym świecie płynęło sobie spokojnie. Dzieci trzeba wysłać do szkoły i przedszkola. Mąż, pracujący w dużej, londyńskiej firmie consultigowej, często wyjeżdżał w delegacje. Susan wyprawiała go rano w drogę kanapkami i pocałunkiem, bo dobry był z niego człowiek. Opiekuńczy i zaradny. Kochał ją, a ona jego i fajnie im było na tym świecie i w domu na przedmieściach Peterborugh.
A potem przyszedł mail. Niby nic wielkiego, a jej zrobiło się gorąco, bo to była wiadomość od niego. Nie wiedziała, czemu tak zaraagowało jej ciało.
Witaj, Susan. Bardzo lubię nasze rozmowy portalowe. Jestem pod wrażeniem twojej wiedzy i inteligencji. Nie sądź, że jestem tylko miły i dobrze wychowany. Ja naprawdę tak uważam. Sorry, za podjęcie rozmowy na prywatnym maili, ale chyba chciałbym z tobą kontaktować się poza oczami czytelników. Fascynujesz mnie.
Odetchnęła głęboko parę razy. Zapaliła jekiegoś pomiętoszonego papierosa znalezionego w szufladzie biurka (walczyła z nałogiem, ale czasami przegrywała) i wystukała na klawiaturze:
Cześć, Mark. Miło, że napisałeś. Ja też lubię nasze spotkania w sieci. Chętnie pogadam z tobą na mailu. Napisz coś o sobie.
Napisał i się zaczęło. Licznik zaczął przyśpieszać. Sto maili, tysiąc maili, dziesięć tysięcy maili. Wiedziała już chyba wszystko o jego rodzinie, pracy i kłopotach. Sama pisała mniej o tych sprawach. Zawsze była skryta i unikała wywnętrznień, ale on przebijał się przez jej pancerz i nie wiedziała czemu, pisze obcemu facetowi o sprawach, o których nie rozmawiała z najbliższą przyjaciółką. Nawet się nad tym nie zastanawiała. Pozwoliła własne życie nieść prądowi wirualnych zdarzeń. Rzeka okazała się dzika i zdradziecka.
Potem przysłał zdjęcie. Taki chyba jej się śnił. Bo czasami się śnił.
Swoje wysłała niechętnie. Nie lubiła pokazywania się gdziekolwiek i komukolwiek. Prywatność i skrytość była jej immanentną cechą.
Drążyła i pytała. Dowiedziała się na przykład, że był dziennikarzem piszącym w „Daily Expres”. Susan, jako osoba metodyczna i dociekliwa, dotarła w necie do starych wydań i była w szoku. On świetnie pisał! Zajmował się tematyką sztuki i jego artykuły były rewelacyjne. Kompetentne, a jednocześnie pisane specyficznym językiem. Trochę żartobliwym, pełnym ciekawych dygresji i z nutą jakiejś romantyczności, uduchowienia - no, sama nie wiedziała, czego. A opinie czytelników gazety o jego artykułach były równie entuzjastyczne.
Czemu już tam nie pisze? Dlaczego jest bezrobotny?
Trochę mętnie tłumaczył. Konflikt z szefostwem, wyjazd do Australii, bo lepszy kontrakt i pieniądze, ale coś jej nie grało. Czuła podskórnie, że są sprawy zasłonięte kurtyną milczenia.
Nie pamiętała, kiedy padło po raz pierwszy słowo „kocham”. Użyte pewnie dowcipnie, w jakimś żartobliwym kontekście, tak niby nic nie znaczące. Ale padło. I zaczęło padać coraz częściej. I już w poważnym kontekście.
Droga Susan. Tyle wiemy już o sobie. Czuję jakbym chodził z Tobą za rękę po Richmod Parku. Tam jest taka aleja, gdzie wiosną kwitną bzy. Ich zapach dusi i upaja. Chciałbym się upajać w tym miejscu Tobą i z Tobą. Taką dziewczynę się kocha do szaleństwa wśród bzów.
To była noc majowa. Susan wyszła na balkon, zaczerpnęła rześkiego powietrza i zapaliła cholernego papierosa. Uwielbiała bzy. I odpisała:
Mark. Nie wiem co nam jest. Mamy rodziny i własne życie. Wszystko poukładane, toczy się wyznaczonym torem i nie powinno się zdarzyć nic, co by zakłóciło ten porządek rzeczy. A zdarzyło się. Nie wiem dlaczego. Nie wiem po co. Nie wiem, co to przyniesie. Boję się i kocham.
Chciał przyjechać do Peterborough, ale kategorycznie odrzuciła ten pomysł. Dlaczego? Chyba bała się otworzenia kolejnych wrót, czyli realnego świata. Rozwoju tego związku, który niesie tyle zagrożeń dla jej życia. Sieć jest niecieleśnie bezpieczna.
Czasami prawie znikał. Na kilka dni albo tydzień. Nie wiedziała co się dzieje i bardzo to przeżywała. Okazjonalnie dochodziły jakieś maile od niego. Mroczne, dziwne i straszne. Jakieś okropne wspomnienia przeplatały się z dywagacjami o śmierci i upadku. Susan odpisywała na nie w panice i otrzymywała dalszy ciąg ciemnej strony mocy bez ładu i składu. Nic nie rozumiała. Pisała gorączkowo prosząc o wyjaśnienie. A potem wracał dawny Mark i zbywał wszystko śmiechem i żartem. Nienawidziła tego sposobu załatwiania sprawy, ale co mogła zrobić?
Aż przyszedł mail. Jeden z cyklu straszno – mrocznych.
Susan. Jestem już na skraju. Nie wiem, jak to się skończy więc piszę. Jestem narkomanem. Kokainistą. Mam teraz straszny ciąg i chyba się wykończę. Przepraszam za oszustwo. Nie pisz już więcej. Kocham Cię.
Ubrała się i wyszła. Chodziła pustymi o tej porze ulicami Peterorough. Łzy czasami same płynęły po policzkach, a ona nawet ich nie wycierała. Mój Boże – myślała – Czemu mnie to spotkało? Czemu jego poznałam? Czego mi w życiu brakowało, że podjęłam tę grę?
Wiedziała co powinna teraz zrobić. Trzasnąć pięścią w laptop i wyrzucić z pamięci poczty adres:markweber@com.gb.
Prawie biegiem zawróciła. Usiadła przed kompem.
Mark, jak Ci mogę pomóc? Napisz. Błagam.
W tamtej chwili Susan zrozumiała, że to nie jest zauroczenie, fascynacja czy flirt z bezrobotnym dziennikarzem z Londynu. Ona rzeczywiście zakochała się w nigdy niewidzianym mężczyźnie. I w przebłysku oświecenia była pewna, że on też ją kocha. Najbardziej jak umie swoim słabym sercem. Rozpoczęła się druga odsłona romansu klasy „B”.
Dokonała nadludzkiego wysiłku. Za pomocą maili i telefonów – czasami groźbą, a czasami prosząc – zmobilizowała wszystkie służby ( policję, pogotowie, fundacje, opiekę społeczną, streetwokerów), które wyciągnęły go z jakiejś meliny narkomanów i umieściła Marka w ośrodku odwykowym. Pisał stamtąd do niej. Jak dawniej. Ale nic już nie było jak dawniej. Pomiędzy nimi, obozem rozłożył się lęk powtórki.
Jestem na rynku w Peterborouh. Przyjedź.
Ten sms postawił jej umysł w pionie. Co robić?!
Był taki, jak sobie wyobrażała na podstawie zdjęć. Wyglądał jak sobie imaginowała, a tembr głosu przyprawiał o dreszcz..
Pojechali do lasu za miasto i spacerowali leśnym duktami, trzymając się za ręce. Jak nastolatki. Jakby znali się od lat.
Wszystko, absolutnie wszystko, pasowało do jej ukrytych marzeń i pozamykanych w zakamarkach psychiki, potrzeb. Ale wiedziała co mu jest. I na obrzeżach świadomości pałętał się strach.
Po jego wyznaniu przestudiowała treść tysięcy maili. I teraz wyłapała okresy jego jazd. Te milczenia i czarne myśli... . Jak każda, kochająca kobieta, mówiła sobie: Teraz już skończył. Przeszedł terapię. Zrozumiał.
A zaraz potem wypełzała gdzieś z głębi jej inteligencji i wiedzy, myśl: Okłamujesz się. Nałogowcy kochają inaczej. Zawsze masz konkurentkę. Wyjątkowo silną i perfidną. I najczęściej ona wygrywa.
Mark zatrzymał się w Peterborough na kilka dni. Był w drodze do Szkocji, gdzie otrzymał etaat w jakiejś lokalnej gazecie. Cieszył się, że coś w końcu drgnęło. Snuł plany. Był ożywiony i pełen optymizmu na przyszłość. Opowiadał o terapii i dostrzegał w sobie jej pozytywny wpływ.
Wieczorami spotykali się w cichej uliczce i jechali do lasu lub do odległej knajpy. W końcu Peterborugh to niewielkie miasto. I znowu złączone ręce, długie spojrzenia w oczy i rozmowy o wszystkim. Susan widziała w jego wzroku to, co chce widzieć każda kobieta w oczach mężczyzny. Płomień, zachwyt, pożądanie. W jej chyba było to samo, ale pożądanie trzymała na wodzy. Co innego w mailach. Te czasami ociekały seksem jak plaster z ula - miodem. Bała się postawić kropkę nad „i”, bo co byłoby dalej? Obawiała się sama siebie.
On nie naciskał. I Susan była mu za to wdzięczna.
To były cudowne kilka dni.
Pojechał, a ona strasznie tęskniła. Jak bardzo zmieniło jej życie kilkadziesiąt godzin! Sama nie mogła w to uwierzyć – jak można tak zgłupieć w jej sytuacji? Funkcjonowała niby normalnie - mąż, dzieci, dom, praca, a myślami była zupełnie gdzie indziej. Z nim. Przy nim. Trzymała w dłoniach tą zdolną, schorowaną, biedną głowę i całowała oczy. Tak, jak to robiła w lesie. Nie mogła się uwolnić od tych wizji nawet śpiąc. Śniły się natrętnie.
Pozostał znów wirtualny świat. Kolejne setki maili, wizyty na portalu, rozmowy o ludziach, czasach, wydarzeniach, przeplatane wyznaniami i wirtualnym kochaniem się. Ale powoli coś się zmieniało.
Jestem na rynku w Peterborough. Ratuj.
Dobrze, że siedziała po swojemu na łóżku, bo pewnie by padła. Wiedziała.
Rany Boskie, Mark!!!. Muszę zaraz jechać z córką do lekarza. Poczekaj na mnie dwie godziny. Kocham Cię. Będę.
W poczekalni siedziała jak na szpilkach, nerwowo stukając w klawisze telefonu. Czasem odpowiedział, czasem – nie. Nic nie rozumiała ze słów lekarza, prosiła o powtarzanie, aż zapytał ją, czy się dobrze czuje. Strasznie się czuła.
Nie było go. Obiegła rynek wkoło i stała teraz z opuszczonymi rękami ciężko dysząc. Nie było. Gdzie jest?
Błysnęła jej myśl: Zaplecze kina „Echo”. Wszyscy wiedzieli, że tam, w starej ruderze, urzędują różne męty; narkomani, alkoholicy, bezdomni. Nie zważała, że jest ciemno. Poszła.
Śmierdziało strasznie. Stęchlizną, odchodami, zgnilizną. Na piętrze usłyszała jakieś głosy. Zadrżała. Ona w takim miejscu! Co mogą jej zrobić?
Siedział z jakimiś dwoma facetami na swojej torbie. Na skrzynce stała butelka podłego łyskacza, obok talerzyk z resztką białego proszku i słomkami.
A właściwie siedziało tam coś, co tylko w zarysie przypominało przystojnego Marka. Jakieś zwłoki z gorejącymi oczami i rozlaną twarzą – brudną i od dawna nie goloną.
Na jej widok wstał i bez słowa wziął torbę. Szli w milczeniu wąskimi uliczkami starego miasta. Susan weszła do pierwszego z brzegu hoteliku. Wynajęła pokój i dopiero w ostrym świetle żyrandola ujrzała cały obraz klęski. Wychudzony, drżał na całym ciele. Ledwie stał. A kiedy przytuliła się, dając w końcu upust łzom, a on bezmyślnie głaskał ją po włosach, stwierdziła, że strasznie śmierdzi. Wygoniła Marka pod prysznic, a sama przejrzała jego torbę. Parę brudnych, skarpetek i majtek, wymięte i nieświeże podkoszulki, jakiś sweter, laptop i tyle. Załamała się.
Klęczał przy siedzącej Susan i trzymał głowę na jej kolanach. Nie ma nic. Samochód zastawił za dwadzieścia funtów, żeby tu dojechać autobusem. Żona zapowiedziała, że ma dość i nie ma powrotu, dzieci wyrzekly się, to dojechał tylko do niej. Nie wie co robić.
Mowił i mówił, aż usnął. Ostrożnie ułożyła jego głowę na podłodze, podsunęła poduszkę, nakryła kocem i cicho zamknęła drzwi.
Panie, pozwól mu spać do rana.
Gdzie jesteś?
Było dwadzieścia po siódmej.
Gorączkowo napisała:
A Ty?
…
W pokoju. Strasznie się czuję.
…
Wytrzymaj. Proszę Cię. Będę u Ciebie o dziewiątej.
…
Dobrze.
O ósmej pobiegła do pobliskiego centrum handlowego. Kupiła szybko jakieś rzeczy – kurtkę, bieliznę, buty, koszule. W MacDonaldzie trzy hamburgery i pojechała do hotelu.
Leżał zwinięty na łóżku, trzęsąc się jak w szczytowym momencie ataku febry. Z kącika ust do mokrej poduszki ciągnęło się pasmo śliny. Oczy miał błędne.
Zmusiła go żeby usiadł i do zjedzenia hamburgera. Pierwszego zwymiotował, ale drugi już został mu w żołądku.
Rano zdążyła zadzwonić do ośrodka odwykowego w Nottignham. Zgodzili się przyjąć go na detoks.
Nie protestował. Wsadziła zmaltretowane zwłoki do taryfy, parę groszy w kieszeń, zapłaciła i kazała wieźć Marka pod wskazany adres. Pięćdziesiąt kilometrów stąd.
Po dwóch godzinach napisał, że go przyjęli.
Wrócił po dziesięciu dniach. Nie zgodził się na terapię. Tyle ich już miał.
Wynajęła dla Marka jakiś tani pokój w sąsiednim miasteczku. Wypożyczyła samochód , którym codziennie przyjeżdżał do Peterborugh. Znowu chodzili do lasu i spacerowali trzymając się za ręce.
Powoli dochodził do siebie, ale już nie snuł planów. Wiedziała, że okropnie się czuje, będąc na jej utrzymaniu, mimo że pomagała w miarę dyskretnie i delikatnie. Zaczął szukać pracy i znalazł ją na budowie w Sheffeld.
Teraz pracował i przyjeżdżał do niej raz w tygodniu.
Powoli wszystko się uspokoiło i Susan trochę odetchnęła.
Koniec przyszedł po roku. Koniec na nich, otoczony chmurą radości otoczenia i nagłych zmian w życiorysie.
Pewnego dnia George, jej mąż, wpadł jak burza do domu o dwunastej w południe. Była niezmiernie zaskoczona. Złapał ją w pasie i zakręcił parę razy. Promieniał radością i podnieceniem.
Docenili go w pracy! Docenili! Dostał propozycję przeprowadzki do centrali firmy. Nowy York! „Cieszysz się, kochanie?!”. Dzieciaki, które zostały dziś w domu, zapiszczały z radości i zaczęły tańczyć. A ona...? Co miała powiedzieć? Zaczęła przygotowania do wyjazdu ze szczęśliwą twarzą i mrokiem wewnątrz. W pokojach mózgu wiły się demony, tańcząć „dance macabre” w konwulsyjnych splotach z marzeniami, które nigdy nie miały być zrealizowane i lękiem, stałym towarzyszem jej drugiego życia. Może po prostu kochała własne kochanie? Uzupełniało dziwną duszę Susan, która czuła, że ukryty Mark jest, jakże cenną częścią jej jestestwa. Wrósł w nią ze swoim bólem, słabością i uczuciem. Stał się częścią kobiety.
Współczesna medycyna może amputować, robić resekcje prawie wszystkiego. Ale nie wytnie tej części Susan, gdzie mieszkał Mark.
Szarówka już ogarniała leśny dukt po którym spacerowali. Nie widziała jego oczu, kiedy powiedziała mu nowinę. Zresztą odwrócił głowę i tylko ścisnął jej dłoń, tak że zabolało.
„Mark, przecież jest net, forum i telefony. Tak długo kochaliśmy się tylko w tym świecie i było dobrze. Będę przyjeżdżać parę razy w roku...”. „Ale teraz jest inny świat. Damy radę, Susan”. Ścierpła. W jego głosie słychać było ciemną stronę mocy.
Tak bardzo teraz chciała się z nim kochać. Całowała namiętnie, ale on nic nie powiedział i niczego nie zaproponował.
Nie miała racji z tą medycyną. Zapomniała o jakże przydatnym mechanizmie zabliźniania ran. Nowy York i nowe życie wciągnęło ją bez reszty. Urządzanie pięknego apartamentu na Brooklynie, nowa szkoła dzieci, nowi znajomi. Jej projekty były świetnie oceniane i powoli zdobywała miejsce w światku zawodowym. Bo była w tym naprawdę dobra.
Rzadko miała czas zaglądać na „Pogaduchy w krainie elfów”. Pochłonął ją wir szalonego życia w tym mieście, z jego nigdy nie zamierającym pulsem, galeriami, teatrami, ciekawymi ludźmi i nowymi doznaniami.
Pisali, czasem dzwonili do siebie, ale jakoś tak inaczej. Coraz mniej było w tym osobistych treści, coraz więcej ogólnych rozważań, jakiś dywagacji o pierdołach i ludziach z forum. Bo przecież nie mieli wspólnych znajomych, wspomnień, dzieci i życia. O czym tu gadać?
Zmieniał prace, pomieszkiwał gdzieś kątem u nowych znajomych lub w domach dla bezdomnych, czasem pisał z ośrodków odwykowych. Oczywiście rozpoznawała teraz fazy mroku i wiedziała co się wtedy z nim dzieje, ale już nie mogła pomóc. Obok strachu, pomiędzy nimi rozlała się wielka woda.
Aż zamilkł. Zadzwoniła parę razy, wysłała kilka maili. Cisza. Ale przyszedł syn, który zaczął opowiadać o szkole i kolegach. Przyszedł George z nowinami o kolejnym awansie. Potem było rewelacyjne przedstawienie na Brodwayu, o którym długo dyskutowali z przyjaciółmi. Potem było tysiące spraw, które powoli zabliźniły dziwną duszę Susane.
Jednakże czasami przychodzi wiosna. Wtedy Susan Kirkpatrick, kobieta sukcesu, matka dwojga dorastających dzieci, żona wicedyrektora w firmie „Geofry&co.” brała piękny laptop za pięć tysięcy dolarów, inkrustowany macicą perłową (prezent od męża na dwudziestą rocznicę ślubu) i wychodziła do swojego ogrodu otaczającego dom w ekskluzywnej dzielnicy Upper East Side. Siadała pod krzakiem bzu ze swoją herbatą „Earl Gray” i wchodziła na „Pogaduchy w krainie Troli”. Przeglądała tematy i szukała znajomego nicku „Live64”. Sprawdzała aktywność forumowiczów.
I wtedy uśmiechała się trochę melancholijnie i trochę smutno.
Pisała więc maila na stary adres markweber@com.gb: Kocham Cię, mając świadomość, że nie będzie odpowiedzi.
Zapalała cholernego papierosa.
Była bowiem mądrą kobietą i wiedziała, że nawet najpiękniejszy i najdroższy sprzęt nie wygeneruje na ekranie tego, co nie istnieje.
Toksykologia fal elektromagnetycznych
2Hej.
Na początek, tytuł odbieram jako wydumany i przekombinowany.
Co mnie uderzyło już w trakcie czytania, cała rozbudowana metafora z Shermanem i Tygrysem zupełnie nie leży mi w planowanym kontekście. I nawet nie o to chodzi, że rozwalanie się czołgów ma się do miłości jak pięść do nosa, bo to właściwie nawet pasuje, takie przerysowanie. Bardziej kwestia hermetyczności tej metafory, kto tam się uzbrojeniem II-wojennym interesuje to kuma, kto nie, musi Ci wierzyć na słowo.
Zwracam uwagę, że w tekście kraina trolli zamienia się w krainę elfów a potem znów w trolli. Znaczy chyba mało razy zczytane było.
Za tym idzie mój generalny odbiór i generalna uwaga. W całym teście nieco kuleją: szyk zdań, metafory, używane słownictwo. Sporo tego. Być może znaczną część by się udało wyeliminować czytając tekst na głos, na pewno problemy z szykiem zdań łatwiej wyłapać.
Pozwolę sobie tylko w pierwszym akapicie zwrócić uwagę na takie rzeczy.
Miłość ludzi nie odstrzeliwuje. Odstrzelić można pociskiem kawałek czegoś albo w kopalni kawałek ściany albo jakieś zwierzę. Względnie, ale to już kolokwialnie (a narrator III-osobowy kolokwializmów powinien unikać) ktoś może odstrzelić kogoś (wroga, bandzior bandziora itp.). Ale odstrzelenie oznacza definitywny koniec odstrzelonego. Jeśli tysiące ludzi codziennie zostaje odstrzelonych to nic im już z poglądów i zasad - są martwi.
Na początku zdania mówisz o tysiącach ludzi a potem o uczuciu, które trafionemu... coś tam. Z liczby mnogiej na pojedynczą. Z jednej metafory w drugą. Nie lepiej zwyczajnie po ludzku... zakochanemu/zakochanym?
Krwawa marmolada to jest jakieś mętne obrazowanie. Nie wiem, może w języku potocznym funkcjonuje gdzieś taka zbitka (co mówiłem o kolokwializmach narratora?) ale to jest niezbyt po literacku i po polsku. Miazga, autorze, krwawa miazga.
Susan nie przewidywała rozwoju batalii. Konia z rzędem dam - jaką batalię prowadziła Susan gdy się zakochała i nie mogła przewidzieć skutków, jakie zakochanie odciśnie na tej batalii? Udziwniasz, jak z tą marmoladą. Ona nie mogła przewidzieć rozwoju wydarzeń.
Za dużo takich kwiatków, za mało czasu, niestety.
Sama fabuła. Tak, interesowało mnie jak to się skończy. Plus za wciągnięcie. Czy udana, nie wiem, na co dzień raczej czytam i oceniam fantastykę, temat zwykłej miłości jakoś mnie nie rusza. Niemniej, oceniając to jako historię do opowiedzenia, czegoś zabrakło. Niczym nie zaskoczyło. Gdy się internetowy romans rozrastał, było oczywiste że coś strzeli. Gdy strzeliło, było oczywiste jak się skończy.
Komentarz zatwierdzam jako weryfikację.
God
Na początek, tytuł odbieram jako wydumany i przekombinowany.
Co mnie uderzyło już w trakcie czytania, cała rozbudowana metafora z Shermanem i Tygrysem zupełnie nie leży mi w planowanym kontekście. I nawet nie o to chodzi, że rozwalanie się czołgów ma się do miłości jak pięść do nosa, bo to właściwie nawet pasuje, takie przerysowanie. Bardziej kwestia hermetyczności tej metafory, kto tam się uzbrojeniem II-wojennym interesuje to kuma, kto nie, musi Ci wierzyć na słowo.
Zwracam uwagę, że w tekście kraina trolli zamienia się w krainę elfów a potem znów w trolli. Znaczy chyba mało razy zczytane było.
Za tym idzie mój generalny odbiór i generalna uwaga. W całym teście nieco kuleją: szyk zdań, metafory, używane słownictwo. Sporo tego. Być może znaczną część by się udało wyeliminować czytając tekst na głos, na pewno problemy z szykiem zdań łatwiej wyłapać.
Pozwolę sobie tylko w pierwszym akapicie zwrócić uwagę na takie rzeczy.
Kto kogo informował o tym, że Susan się zakochała? Nikt nikogo. Narrator i czytelnik stoją z boku, narrator nie informuje czytelnika tylko mu opowiada. Jeśli uznamy tę opowieść za informację, to po tym zdaniu narrator kończy opowieść, skoro nie jest warta wzmianki. Jeśli mogę zasugerować, powinien być może fakt nierzucający na kolana i niewarty wzmianki.nikto pisze: Susan Kirkpatrick zakochała się. W sumie informacja niezbyt rzucająca na kolana i warta wzmianki. Tysiące ludzi codziennie zostaje odstrzelonych przez to uczucie, które wywraca trafionemu świat do góry nogami, a z poglądów i zasad robi krwawą marmoladę. Ale jakie to miało mieć znaczenie dla Susan, która absolutnie nie przewidywała rozwoju batalii?
Miłość ludzi nie odstrzeliwuje. Odstrzelić można pociskiem kawałek czegoś albo w kopalni kawałek ściany albo jakieś zwierzę. Względnie, ale to już kolokwialnie (a narrator III-osobowy kolokwializmów powinien unikać) ktoś może odstrzelić kogoś (wroga, bandzior bandziora itp.). Ale odstrzelenie oznacza definitywny koniec odstrzelonego. Jeśli tysiące ludzi codziennie zostaje odstrzelonych to nic im już z poglądów i zasad - są martwi.
Na początku zdania mówisz o tysiącach ludzi a potem o uczuciu, które trafionemu... coś tam. Z liczby mnogiej na pojedynczą. Z jednej metafory w drugą. Nie lepiej zwyczajnie po ludzku... zakochanemu/zakochanym?
Krwawa marmolada to jest jakieś mętne obrazowanie. Nie wiem, może w języku potocznym funkcjonuje gdzieś taka zbitka (co mówiłem o kolokwializmach narratora?) ale to jest niezbyt po literacku i po polsku. Miazga, autorze, krwawa miazga.
Susan nie przewidywała rozwoju batalii. Konia z rzędem dam - jaką batalię prowadziła Susan gdy się zakochała i nie mogła przewidzieć skutków, jakie zakochanie odciśnie na tej batalii? Udziwniasz, jak z tą marmoladą. Ona nie mogła przewidzieć rozwoju wydarzeń.
Za dużo takich kwiatków, za mało czasu, niestety.
Sama fabuła. Tak, interesowało mnie jak to się skończy. Plus za wciągnięcie. Czy udana, nie wiem, na co dzień raczej czytam i oceniam fantastykę, temat zwykłej miłości jakoś mnie nie rusza. Niemniej, oceniając to jako historię do opowiedzenia, czegoś zabrakło. Niczym nie zaskoczyło. Gdy się internetowy romans rozrastał, było oczywiste że coś strzeli. Gdy strzeliło, było oczywiste jak się skończy.
Komentarz zatwierdzam jako weryfikację.
God
Sekretarz redakcji Fahrenheita
Agencja ds. reklamy, I prawie już nie ma białych Francuzów, Psi los, Woli bogów skromni wykonawcy
Agencja ds. reklamy, I prawie już nie ma białych Francuzów, Psi los, Woli bogów skromni wykonawcy
Toksykologia fal elektromagnetycznych
3Drogi czytelniku, nie bardzo mam wpływ na Twoje zainteresowania, a już na pewno nie odbieram tytułu jako przedumanego. Tak się składa, że setki (poważnie
) ludzi czytały ten tekst. Zagorzała dyskusja trwała na temat postawy Susan, ale nikomu nie przeszkodził tytuł, czy wojskowa metafora. Ale w sumie nie wiem, jak nich z fantastyką.
Informację podał narrator. Nie da się zauważyć? Jest to w pierwszym zdaniu, a info w drugim. Niezbyt to odległe.
Szyk zdań nie kuleje. Jest może specyficzny, ale z pewnością nie jest niepoprawny. To charakterystyczne dla mnie i nie pamiętam, aby komuś przeszkadzało w odbiorze.
Poza tym za dużo posługujesz się podręcznikową logiką, a to faktycznie już przeszkadzać może.
Nie wiem też dlaczego historie o miłości mają zaskakiwać. To jakaś norma obyczajówek? Powinien był wyjąć blaster i strzelić jej w ucho? Nie wiem.
Tu jest po prostu opowiedziana pewna historia i nie musi zakończyć się globalnym ociepleniem i wybuchem Enola Gay.
I na koniec - pod innym tekstem wspomniałem, że to opko na użytek portali. Prawdziwa historia skończyła się inaczej, ale pewnie też nie byłoby dla Ciebie zaskakująco, więc nie było co wrzucać oryginału.
Obrazowanie, metaforyka, koloryt i język są dla mnie specyficzne. Może się podobać, albo nie, ale nie piszę chociaż klonów z jednorodnym dla wszystkich stylem i po piątej lekturze nikt nie pamięta pierwszej.
Może nie jestem najlepszy, ale raczej charakterystyczny.
Może kiedyś uda się tu wrzucić trochę napisanej przeze mnie fantastyki. I może Ci się nie spodoba, ale poznasz autora od razu. Właśnie po stylu.
Dzięki za koment.

Informację podał narrator. Nie da się zauważyć? Jest to w pierwszym zdaniu, a info w drugim. Niezbyt to odległe.
Szyk zdań nie kuleje. Jest może specyficzny, ale z pewnością nie jest niepoprawny. To charakterystyczne dla mnie i nie pamiętam, aby komuś przeszkadzało w odbiorze.
Poza tym za dużo posługujesz się podręcznikową logiką, a to faktycznie już przeszkadzać może.
Nie wiem też dlaczego historie o miłości mają zaskakiwać. To jakaś norma obyczajówek? Powinien był wyjąć blaster i strzelić jej w ucho? Nie wiem.
Tu jest po prostu opowiedziana pewna historia i nie musi zakończyć się globalnym ociepleniem i wybuchem Enola Gay.
I na koniec - pod innym tekstem wspomniałem, że to opko na użytek portali. Prawdziwa historia skończyła się inaczej, ale pewnie też nie byłoby dla Ciebie zaskakująco, więc nie było co wrzucać oryginału.
Obrazowanie, metaforyka, koloryt i język są dla mnie specyficzne. Może się podobać, albo nie, ale nie piszę chociaż klonów z jednorodnym dla wszystkich stylem i po piątej lekturze nikt nie pamięta pierwszej.
Może nie jestem najlepszy, ale raczej charakterystyczny.
Może kiedyś uda się tu wrzucić trochę napisanej przeze mnie fantastyki. I może Ci się nie spodoba, ale poznasz autora od razu. Właśnie po stylu.
Dzięki za koment.
Toksykologia fal elektromagnetycznych
4Poniosły cie te czołgi, zgubiłeś bohaterkę, zająłeś się dopieszczaniem alegorii. nie tak!Doskonała osiemdziesiątka ósemka germańskiego wozu zabawiła się z osobowością kobiety jak nóż z ciastem świątecznym ciotki Anny.
<zzzzzzzz...>To był niespodziewany strzał i trafienie, jak pocisku niemieckiego „Tygrysa” wchodzącego jak w masło w „Shermana”. Na nic pancerz i dobra załoga. Doskonała osiemdziesiątka ósemka germańskiego wozu zabawiła się z osobowością kobiety jak nóż z ciastem świątecznym ciotki Anny. Wbił się, pociachał na kawałki, podając na talerzyku sporą część makowca, nieznajomemu.
Czolgi, wojna, pancerze i kalibry, do tego zaloga, szkoda chlopakow, zgina przeciez, a johannes tak dobrze zonglował pustymi butelkami, gdy mu klaus przygrywał na mandolinie...
I już nie pamiętamy, ze przeciez chodzi o Susan.
Bo tu chodzi o Susan, primo voto, kilpatric, a najwyraźniej zanosi się na secundo voto, chociaż "na wojnie, jak to na wojnie", może lazaret i z powrotem na pierwszą linię.
narrator nam tu wchodzi na katedrę i bierze się za moralizatorkę, nie dając szansy czytelnikowi stanąc po którejkowliek stronie. taki przemądrzały ten narrator.Ci z kolei też nic nie wiedzieli o triumfie swojego szefa, więc nie miał mu kto udzielić pochwały i wystosować wniosku o medal. Np. „Za zasługi w rozwalaniu życiorysów”.
styl stylem, ale to drewno straszne jest.Robiła swoją ulubioną herbatę „Earl Gray” (bez cukru), siadała na łóżku z podwiniętymi nogami i pracowała, przerywając czasami na chwilę w celu obecności na forum.
cd
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.
Toksykologia fal elektromagnetycznych
5Cholera, ktoś wreszcie uderzył w stół...
Możliwe ravva, że dopieszczałem metaforę, ale faktycznie nikt z nią problemu nie miał.
Bo nawet nie lubiąca skojarzeń wojskowych, kobieta, rozumie, że chodzi o metaforę słabszy (Scherman) - silniejszy pancerz (metaforyczny Tygrys) i teoretycznie silniejszą pozycję Marka (skład załogi).
Problemem może być jedynie osiemdziesiątka ósemka. Najlepsze działo II wojny światowej, zamontowane w Tygrysie, a więc śmiertelnie niebezpieczne dla Schermana (Susan).
Z ostatnim zdaniem może masz rację, ale dopisane było naprędce, bo jak wspomniałem, nie jest to wersja właściwa i nie tak się to skończyło.
Tu rację przyznam.
Pochwalony.
Możliwe ravva, że dopieszczałem metaforę, ale faktycznie nikt z nią problemu nie miał.
Bo nawet nie lubiąca skojarzeń wojskowych, kobieta, rozumie, że chodzi o metaforę słabszy (Scherman) - silniejszy pancerz (metaforyczny Tygrys) i teoretycznie silniejszą pozycję Marka (skład załogi).
Problemem może być jedynie osiemdziesiątka ósemka. Najlepsze działo II wojny światowej, zamontowane w Tygrysie, a więc śmiertelnie niebezpieczne dla Schermana (Susan).
Z ostatnim zdaniem może masz rację, ale dopisane było naprędce, bo jak wspomniałem, nie jest to wersja właściwa i nie tak się to skończyło.
Tu rację przyznam.
Pochwalony.
Toksykologia fal elektromagnetycznych
6ja rozumiem metaforę, mówię, ze gubisz w niej bohatera, a nie chodzi o barok, tylko żeby czytelnik był w stanie określić, co jest osią fabuły - a na poczatku są nia czołgi, załoga i makowiec.
wszystko metaforyczne.
na wieki wieków.
wszystko metaforyczne.
na wieki wieków.
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.
Toksykologia fal elektromagnetycznych
7Nic tak nie odrzuca jak zdanie pierwsze powyższego tekstu, zakochała się i to ma być zachęta do dalszego czytania, to ja podziękuję.
Added in 7 minutes 31 seconds:
A tekst może być dobry, może.
Added in 7 minutes 31 seconds:
A tekst może być dobry, może.
Nie ma rzeczy bardziej niewiarygodnej od rzeczywistości.
Toksykologia fal elektromagnetycznych
8Cały ten kawałek jest słaby. Głównie z tego względu, że wpadłeś na metaforę i zachwyciłeś się nią tak bardzo, że zaczęła być dla Ciebie ważniejsza niż fabuła. I to widać. Mnie osobiście - bo pewnie setkom się podobało - ona bardziej przeszkadza, niż cokolwiek pozytywnego daje w odbiorze. Jest po prostu, w stosunku do fabuły i zawartych w tym fragmencie informacji, przeszarżowana.Susan Kirkpatrick zakochała się. W sumie informacja niezbyt rzucająca na kolana i warta wzmianki. Tysiące ludzi codziennie zostaje odstrzelonych przez to uczucie, które wywraca trafionemu świat do góry nogami, a z poglądów i zasad robi krwawą marmoladę. Ale jakie to miało mieć znaczenie dla Susan, która absolutnie nie przewidywała rozwoju batalii?
A powinna była, bo ta miłość była zaprzeczeniem wszystkiego, co stanowiło jej moralny kręgosłup. To był niespodziewany strzał i trafienie, jak pocisku niemieckiego „Tygrysa” wchodzącego jak w masło w „Shermana”. Na nic pancerz i dobra załoga. Doskonała osiemdziesiątka ósemka germańskiego wozu zabawiła się z osobowością kobiety jak nóż z ciastem świątecznym ciotki Anny. Wbił się, pociachał na kawałki, podając na talerzyku sporą część makowca, nieznajomemu.
Więc miało to dla niej znaczenie, bowiem czuła teraz, że ma przewalone jak reszta załogi „Shermana”, czyli dwoje dzieci i mąż. Ale oni na szczęście jeszcze nie wiedzieli, że dostali i może wybuchnąć amunicja. Może nie wybuchnie, a pancerz da się po kryjomu, załatać?
Dowódcą „Tygrysa” okazał się Mark Weber. Bezrobotny dziennikarz z Londynu. Załogę stanowiła żona i trzy córki (w końcu „Tygrys” jest większy). Ci z kolei też nic nie wiedzieli o triumfie swojego szefa, więc nie miał mu kto udzielić pochwały i wystosować wniosku o medal. Np. „Za zasługi w rozwalaniu życiorysów”.
Jeśli świat internetu, to raczej wiadome, że wirtualny.Jak przystało na dwudziesty pierwszy wiek, polem walki był wirtualny świat internetu.
Talenty mediatorskie ujawniała raczej cyklicznie, więc "wykazywane", oraz bardzo bliskie powtórzenie.Forumowicze uwielbiali ją za takt, subtelny dowcip i mediatorskie talenty, wykazane wobec zbyt krewkich forumowiczów.
Ostatnie pięć słów brzmi bardzo niezręcznie.Robiła swoją ulubioną herbatę „Earl Gray” (bez cukru), siadała na łóżku z podwiniętymi nogami i pracowała, przerywając czasami na chwilę w celu obecności na forum.
Normalnie kupiłbym, bo to słowa Twojego bohatera ale... Live jest inteligentny, pisze ostro i zaangażował się emocjonalnie - czyli na sto procent powinien przeczytać tę wiadomość kilka razy przed wysłaniem.Witaj, Susan. Bardzo lubię nasze rozmowy portalowe. Jestem pod wrażeniem twojej wiedzy i inteligencji. Nie sądź, że jestem tylko miły i dobrze wychowany. Ja naprawdę tak uważam. Sorry, za podjęcie rozmowy na prywatnym maili(...)
Eee, dziesięć tysięcy? Komunikacja via email jest wolna, to nie czat. Zakładając dziesięć dziennie, wychodzi około dwa i pół roku pisania.Sto maili, tysiąc maili, dziesięć tysięcy maili.
A nie stoi to czasem w sprzeczności z wcześniejszym:Prywatność i skrytość była jej immanentną cechą.
?Pasją Susan były portale społecznościowe. Jako osoba inteligentna i oczytana, zabierała głos na forach dyskusyjnych w przeróżnych sprawach. A to o religii, a to o sztuce, literaturze czy polityce. Robiła to świetnie. Mądrze i z wyczuciem. Forumowicze uwielbiali ją za takt, subtelny dowcip i mediatorskie talenty, wykazane wobec zbyt krewkich forumowiczów.
Druga część może później.
Na razie wydaje mi się, że to po szlifie mógłby być całkiem fajny obyczajowy kawałek, natomiast czołgowa metafora na początku całkowicie go dyskwalifikuje.
No i to:
Traktujmy się poważnie. Tytuł jest wydumany, a metafora militarna kładzie tekst. I nie mam pojęcia dlaczego pojedynczego czytelnika, który odbiera tekst w konkretny, "swój" sposób, miałoby interesować jak utwór odebrał ktoś inny, albo wielu ktosiów.Drogi czytelniku, nie bardzo mam wpływ na Twoje zainteresowania, a już na pewno nie odbieram tytułu jako przedumanego. Tak się składa, że setki (poważnie) ludzi czytały ten tekst. Zagorzała dyskusja trwała na temat postawy Susan, ale nikomu nie przeszkodził tytuł, czy wojskowa metafora. Ale w sumie nie wiem, jak nich z fantastyką.
G.
"Każdy jest sumą swoich blizn" Matthew Woodring Stover
Always cheat; always win. If you walk away, it was a fair fight. The only unfair fight is the one you lose.
Always cheat; always win. If you walk away, it was a fair fight. The only unfair fight is the one you lose.
Toksykologia fal elektromagnetycznych
9Pierwsze zdanie świetne i mocne, otwiera nieograniczone możliwości, ale cała reszta obarczona błędami, które wskazali przedpiścy. Szkoda, bo pomysł na opowiadanie ciekawy. Może spróbuj to napisać inaczej? Brakuje mi też opisu, jak ta fascynacja/miłość rzutowała na życie codzienne Susan, relacje z mężem i dziećmi, relacje w pracy - takie opętanie zawsze silnie wpływa na nasze życie i zachowania.
[WW]Toksykologia fal elektromagnetycznych
10Znowu wycięli...
Ja się pytam, co robi pod "Słabym aniołem" wpis niejakiego Bartosza, który nawet w jednym słowie nie odnosi się do opowiadania?
Swoi mogą? :?:
Ja się pytam, co robi pod "Słabym aniołem" wpis niejakiego Bartosza, który nawet w jednym słowie nie odnosi się do opowiadania?
Swoi mogą? :?:
[WW]Toksykologia fal elektromagnetycznych
11Rozmowy zostały przeniesione do odpowiedniego działu, dlatego Twój ostatni post też tam trafił.
http://weryfikatorium.pl/forum/viewtopi ... 04&t=20106
"Niejaki Bartosz" ma kolor czarny, czyli status Weryfikatora. Ma on prawo. tak jak Moderator zwrócić uwagę Autora na jego reakcje sprzeczne w pewnym stopniu z regulaminem forum.
[WW]Toksykologia fal elektromagnetycznych
12Wyjaśnijmy więc co nieco.
Toksykologia - nauka o właściwościach i działaniu substancji toksycznych i o metodach ich wykrywania i leczenia zatruć. Czyli w skrócie nauka o toksynach.
Względnie potocznie, bo można się z tym spotkać, ktoś mówi, że musi sobie zrobić toksykologię albo idzie na toksykologię, czyli odpowiednie - zestaw badań albo laboratorium badań toksykologicznych. Ale to już potocyzm, choć uznaję, że w tytule czy w narracji pod pewnymi warunkami ujdzie.
Jeśli więc chciałeś oddać, że przez ten internet (tu "fale elektromagnetyczne") takie toksyczne ludzkie interakcje się rozchodzą, to kłania się semantyka. Powinno stać: toksyczność, nie toksykologia.
Z tym tytułem jest też drugi problem. Jeśli dobrze odczytuję intencję, to tytuł sugeruje, ze nawiązywanie interakcji przez internet (portale, fora, komunikatory, maile) skutkuje toksycznymi związkami. Po czym mamy jednostkowy przykład, w którym toksyczność netu nie ma żadnego odzwierciedlenia, bo problem tkwił w ćpaniu a nie w tym jaki internet jest lub nie jest.
Co mi tam, z tym tytułem jest nawet trzeci problem.
Fale elektromagnetyczne to nie tylko ładunki elektryczne poruszające się i przenoszące informację w sieci, to również energia elektryczna w ogóle, fale radiowe, mikrofale, podczerwień, światło widzialne, ultrafiolet, promieniowanie rentgenowskie i promieniowanie gamma. Tytuł sugeruje jakąś ogólną toksyczność fal, a tekst zajmuje się tylko drobniutkim wycinkiem.
Metafora pancerna.
Z tego co widzę, kwestię nadmiernej rozbudowy zasłaniającej właściwą opowieść przyjąłeś, ja jeszcze wytłumaczę inny błąd z nią związany. Hermetyczność.
Stosując taką przenośnię trzeba się opierać na wiedzy powszechnej, na powszechnych skojarzeniach u ludzi (tutaj - czytelników). Podam przykłady.
Chcemy pokazać, że bohaterka-nauczycielka jest straszna kosa na uczniów i piszemy - była dla nich ostra jak nóż (żyletka, brzytwa, etc). Ostry charakter to nie to samo, co fizycznie ostry przedmiot ale na tym właśnie polega metafora, pokazując fizyczną ostrość wyrabiamy plastycznie opis charakteru bohaterki. Przy tym musimy użyć czegoś co jakby z automatu z ostrością się kojarzy, pomimo tego, ze rozsądnie każdy wie, że nóż, żyletka czy brzytwa kiedyś musza się stępić. Ale tak się kojarzą, są ostre. Nie powiemy przecież: tępy jak żyletka, ale pasowałoby już, gdyby napisać: tępy jak zardzewiała żyletka.
A teraz włączmy hermetyczność. Ta nauczycielka była dla uczniów ostra jak kukri. Dla tych, którzy się interesują nożami oraz dla fascynatów wojennych militariów wszystko jest jasne, ale w powszechnym odbiorze... WTF? Czytelnik nie rozumie, w głowie nie pojawia się automatyczne skojarzenie z ostrością. Czytelnik musi Ci wierzyć na słowo, że kukri to coś bardzo ostrego i tym samym, metafora leży w gruzach.
Inny, słownikowy przykład - stalowe nerwy. Bo stal się kojarzy, że twarda. A jakbym napisał "widiowe nerwy"? Formalnie wszystko gra, widia jest o wiele twardsza od stali, w końcu z niej robi się np. wiertła do wiercenia w metalu. Ale czy to jest jasne i czytelne dla czytelników? Nie jest, kto tam z wiertłami albo metaloznawstwem miał styczność to skuma, reszta nie.
Rozpatrzmy jeszcze taki przypadek, wracając do nauczycielki. Chciałbym napisać o tej jej ostrości, ale nie kalkować, jak to ująłeś, Nikto, nie klonować jednakowego stylu. Musze sobie odpuścić nóż, żyletkę, brzytwę a nawet maczetę. Co mam zrobić? Wysilić się, kurde, jestem pisarzem, maluję słowami, słowa które tworzę mają tworzyć w głowie czytelnika obrazy, związki, skojarzenia. A konkretnie - wymyślić coś takiego, co nie będzie typowe jak noże i żyletki, ale też będzie się kojarzyło z ostrością. Szkło z wybitego okna, kartka papieru, etc. Voila.
Metafora pancerna jest o tyle hermetyczna, że naprawdę nie można oczekiwać od ogółu czytelników, żeby wiedzieli jaka jest różnica między Tygrysem a Shermanem. Tym bardziej, zwracam uwagę, że tekst jest o miłości i abstrahując od seksistowskich szufladek, jako taki bardziej zainteresuje kobiety (niż mężczyzn), u których z kolei znajomość drugowojennych militariów nie jest przeważnie mocną stroną.
Nawiasem mówiąc, Tygrys był konstrukcją mocno przereklamowaną, u aliantów wzbudzał popłoch na gruncie jednostkowych przypadków, było go stosunkowo niedużo a w dodatku nagminnie mylono je z równie kanciastym i pudełkowym Pz.IV (tj. na te drugie wołano Tygrys). No i jeszcze konstrukcją pełną wad. O wiele większy wpływ na wydarzenia na frontach miały Pantery (po wyeliminowaniu usterek wieku dziecięcego w 1943 roku). Ale mniejsza z tym.
A propos metafory, na jej początku taki kwiatek:
W logice ten błąd nazywa się argumentowaniem z mniejszego na większe. A uprzedzając - wypowiedź ma być logiczna.
Wyjaśnijmy to.
Narrator personalny nie jest już właściwie narratorem, a bezosobową instancją narracyjną. W przypadku tej sytuacji narracyjnej można powiedzieć, że fabuła opowiada się "sama" – "opowiadacz" nie ujawnia w żaden sposób swojego istnienia jako osoby poza samym aktem mówienia (pisania). Narrator "chowa się" za postacie. Może to oznaczać zarówno zyskanie nieograniczonych kompetencji poznawczych, jak i skrajne ich ograniczenie (np. narrator wie tylko to, co w danym momencie "widzi" bezosobowa kamera, z której punktu widzenia prowadzona jest narracja, albo narrator zbliża się wiedzą do któregoś z bohaterów).
Narrator auktorialny jest mniej skonkretyzowany niż pierwszoosobowy, ale nadal możemy mówić o jego obecności jako osoby – daje znać o swoim istnieniu przez rozmaite wtręty i komentarze do przedstawianej fabuły. Narrator auktorialny nie uczestniczy jednak w akcji, istnieje jak gdyby na innej płaszczyźnie egzystencji – poza przestrzenią lub czasem akcji. Ponieważ w tym przypadku narrator jest nadal skonkretyzowany jako osoba, jego kompetencje poznawcze są na ogół ograniczone (wie tylko tyle, ile zdołał się dowiedzieć).
Jeśli to jest narracja personalna, to zarówno narrator jak i czytelnik są bytami bezosobowymi. Nie istnieje w tekście warstwa dialogu pomiędzy nimi. I NIE MOŻNA mówić o tym, że narrator przekazuje czytelnikowi jakąś informację. Opowiada historię.
Uważam, ze to jest narracja personalna. Narrator personalny jest wszechwiedzący, właśnie taki jak ten w tekście. Tyle, że w tej narracji personalnej są błędy, nieszczęsna informacja dla czytelnika albo wskazane przez Ravvę moralizowanie.
Jeśli to narracja auktorialna (z czym się nie zgadzam ale niech tam, rozpatrzmy) to na samym wstępie narrator nas informuje:
Kurde, nie zniechęcaj czytelnika!
Teraz przepraszam, ale pozwolę sobie znów popolemizować i cytować dyskusję, nie sam tekst.
Wystawiłeś go na forum literackim celem otrzymania literackiego feedbacku. A może nie? Może chciałeś otrzymać pochwały? Albo sprowokować dyskusję nad postawą Susan? Pomyłka, nie ten adres. Wstawiłeś na forum literackie, żeby się dowiedzieć (mam nadzieję), co robisz źle. Niestety, nawet na takich forach (i tu cię rozumiem) nie ma reguły, ze komentują tylko specjaliści od języka i literatury, spora część komentarzy jest niemerytoryczna, błędnie pochwalna albo błędnie krytyczna (hejt wciska się wszędzie, ale z drugiej strony chwała moderacji, że z tym coś robi). To nawiasem mówiąc też jeden z częstych argumentów wobec krytyków, mówię ci, setki razy to słyszałem-czytałem (poważnie
), że sobie poprawiam humor hejtując niesłusznie czyjeś teksty. Albo jeszcze lepiej - pisać nie umiem, to się czepiam.
Pisanie mnie fascynuje. Język mnie fascynuje. Lubię pisać i o tym rozmawiać. Coś tam po drodze się nauczyłem (choć pisarzem nie jestem). Lubię rozmawiać o tekstach. Czy lubię krytykować? Kurde, lubię. Czy lubię chwalić? Lubię. Gdy przeczytam dobry tekst to mam satysfakcję z przeczytania dobrego tekstu i pochwała się należy jak psu buda. A że rzadko? Bo rzadko to są IMHO dobre teksty.
Ale nie hejtuję, wytykam błędy ale nie drwię. To jest reguła weryfikatorów, do której równam.
Bywa też nader często, ze krytyka boli. Sam znam to uczucie, moje pisanie to moje dzieło, gdy są uwagi, pojawia się bunt.
Była taka dyskusja na Weryfikatorium znana mi też skądinąd - czy autor in spe (w kontekście krytyki) powinien mieć twardą dupę czy może raczej powinno się, nie wiem, łagodzić krytykę, obowiązkowo za coś chwalić itp. Nie chcę w to wchodzić i tłumaczyć mojego stanowiska, ja jestem zwolennikiem twardej dupy (swoją utwardzałem) a jeśli chodzi o argumenty i szczegóły - da się to na forum wyszukać.
Jak próbowałem powiedzieć, fabuła w tym tekście nie jest jak niemiecka autostrada (prosta i płaska) nieco uniesień jest, ale IMHO, jednak zbyt przewidywalnie. Co nie znaczy, że oczekuję globalnej destrukcji.
Pragnę też zauważyć, że metafora z wybuchem Enola Gay jest chybiona. Ten samolot nigdy nie wybuchł, stoi w jakimś muzeum, w przeciwieństwie do bomby Little Boy, którą zrzucił.
Pytanie - a co Tobie da, ze rozpoznałem? Dążysz do rozpoznania? Taki jest cel, nie ważne jak mówią, byle mówili? "Patrz, to ten fatalny pisarz, czytać się nie da, ale jaki charakterystyczny!"
Chyba nie o to chodzi.
Jest przedumany, bo jest błędny.
Toksykologia - nauka o właściwościach i działaniu substancji toksycznych i o metodach ich wykrywania i leczenia zatruć. Czyli w skrócie nauka o toksynach.
Względnie potocznie, bo można się z tym spotkać, ktoś mówi, że musi sobie zrobić toksykologię albo idzie na toksykologię, czyli odpowiednie - zestaw badań albo laboratorium badań toksykologicznych. Ale to już potocyzm, choć uznaję, że w tytule czy w narracji pod pewnymi warunkami ujdzie.
Jeśli więc chciałeś oddać, że przez ten internet (tu "fale elektromagnetyczne") takie toksyczne ludzkie interakcje się rozchodzą, to kłania się semantyka. Powinno stać: toksyczność, nie toksykologia.
Z tym tytułem jest też drugi problem. Jeśli dobrze odczytuję intencję, to tytuł sugeruje, ze nawiązywanie interakcji przez internet (portale, fora, komunikatory, maile) skutkuje toksycznymi związkami. Po czym mamy jednostkowy przykład, w którym toksyczność netu nie ma żadnego odzwierciedlenia, bo problem tkwił w ćpaniu a nie w tym jaki internet jest lub nie jest.
Co mi tam, z tym tytułem jest nawet trzeci problem.
Fale elektromagnetyczne to nie tylko ładunki elektryczne poruszające się i przenoszące informację w sieci, to również energia elektryczna w ogóle, fale radiowe, mikrofale, podczerwień, światło widzialne, ultrafiolet, promieniowanie rentgenowskie i promieniowanie gamma. Tytuł sugeruje jakąś ogólną toksyczność fal, a tekst zajmuje się tylko drobniutkim wycinkiem.
Metafora pancerna.
Z tego co widzę, kwestię nadmiernej rozbudowy zasłaniającej właściwą opowieść przyjąłeś, ja jeszcze wytłumaczę inny błąd z nią związany. Hermetyczność.
Stosując taką przenośnię trzeba się opierać na wiedzy powszechnej, na powszechnych skojarzeniach u ludzi (tutaj - czytelników). Podam przykłady.
Chcemy pokazać, że bohaterka-nauczycielka jest straszna kosa na uczniów i piszemy - była dla nich ostra jak nóż (żyletka, brzytwa, etc). Ostry charakter to nie to samo, co fizycznie ostry przedmiot ale na tym właśnie polega metafora, pokazując fizyczną ostrość wyrabiamy plastycznie opis charakteru bohaterki. Przy tym musimy użyć czegoś co jakby z automatu z ostrością się kojarzy, pomimo tego, ze rozsądnie każdy wie, że nóż, żyletka czy brzytwa kiedyś musza się stępić. Ale tak się kojarzą, są ostre. Nie powiemy przecież: tępy jak żyletka, ale pasowałoby już, gdyby napisać: tępy jak zardzewiała żyletka.
A teraz włączmy hermetyczność. Ta nauczycielka była dla uczniów ostra jak kukri. Dla tych, którzy się interesują nożami oraz dla fascynatów wojennych militariów wszystko jest jasne, ale w powszechnym odbiorze... WTF? Czytelnik nie rozumie, w głowie nie pojawia się automatyczne skojarzenie z ostrością. Czytelnik musi Ci wierzyć na słowo, że kukri to coś bardzo ostrego i tym samym, metafora leży w gruzach.
Inny, słownikowy przykład - stalowe nerwy. Bo stal się kojarzy, że twarda. A jakbym napisał "widiowe nerwy"? Formalnie wszystko gra, widia jest o wiele twardsza od stali, w końcu z niej robi się np. wiertła do wiercenia w metalu. Ale czy to jest jasne i czytelne dla czytelników? Nie jest, kto tam z wiertłami albo metaloznawstwem miał styczność to skuma, reszta nie.
Rozpatrzmy jeszcze taki przypadek, wracając do nauczycielki. Chciałbym napisać o tej jej ostrości, ale nie kalkować, jak to ująłeś, Nikto, nie klonować jednakowego stylu. Musze sobie odpuścić nóż, żyletkę, brzytwę a nawet maczetę. Co mam zrobić? Wysilić się, kurde, jestem pisarzem, maluję słowami, słowa które tworzę mają tworzyć w głowie czytelnika obrazy, związki, skojarzenia. A konkretnie - wymyślić coś takiego, co nie będzie typowe jak noże i żyletki, ale też będzie się kojarzyło z ostrością. Szkło z wybitego okna, kartka papieru, etc. Voila.
Metafora pancerna jest o tyle hermetyczna, że naprawdę nie można oczekiwać od ogółu czytelników, żeby wiedzieli jaka jest różnica między Tygrysem a Shermanem. Tym bardziej, zwracam uwagę, że tekst jest o miłości i abstrahując od seksistowskich szufladek, jako taki bardziej zainteresuje kobiety (niż mężczyzn), u których z kolei znajomość drugowojennych militariów nie jest przeważnie mocną stroną.
Nawiasem mówiąc, Tygrys był konstrukcją mocno przereklamowaną, u aliantów wzbudzał popłoch na gruncie jednostkowych przypadków, było go stosunkowo niedużo a w dodatku nagminnie mylono je z równie kanciastym i pudełkowym Pz.IV (tj. na te drugie wołano Tygrys). No i jeszcze konstrukcją pełną wad. O wiele większy wpływ na wydarzenia na frontach miały Pantery (po wyeliminowaniu usterek wieku dziecięcego w 1943 roku). Ale mniejsza z tym.
A propos metafory, na jej początku taki kwiatek:
Naprawdę wszystkiego? W wyniku tej miłości złamała WSZYSTKIE swoje moralne zasady? Zaczęła abortować płody i robić z nich szczepionki? Głodziła dzieci? Kradła pieniądze ze zbiórek na studnie w Sudanie? Zaczęła słuchać satanistycznej muzyki?
W logice ten błąd nazywa się argumentowaniem z mniejszego na większe. A uprzedzając - wypowiedź ma być logiczna.
Wyjaśnijmy to.
Jaki narrator opowiada historię? Nie pierwszoosobowy to oczywiste, więc: personalny czy auktorialny? Wklejam, żebyś nie musiał googlać.
Narrator personalny nie jest już właściwie narratorem, a bezosobową instancją narracyjną. W przypadku tej sytuacji narracyjnej można powiedzieć, że fabuła opowiada się "sama" – "opowiadacz" nie ujawnia w żaden sposób swojego istnienia jako osoby poza samym aktem mówienia (pisania). Narrator "chowa się" za postacie. Może to oznaczać zarówno zyskanie nieograniczonych kompetencji poznawczych, jak i skrajne ich ograniczenie (np. narrator wie tylko to, co w danym momencie "widzi" bezosobowa kamera, z której punktu widzenia prowadzona jest narracja, albo narrator zbliża się wiedzą do któregoś z bohaterów).
Narrator auktorialny jest mniej skonkretyzowany niż pierwszoosobowy, ale nadal możemy mówić o jego obecności jako osoby – daje znać o swoim istnieniu przez rozmaite wtręty i komentarze do przedstawianej fabuły. Narrator auktorialny nie uczestniczy jednak w akcji, istnieje jak gdyby na innej płaszczyźnie egzystencji – poza przestrzenią lub czasem akcji. Ponieważ w tym przypadku narrator jest nadal skonkretyzowany jako osoba, jego kompetencje poznawcze są na ogół ograniczone (wie tylko tyle, ile zdołał się dowiedzieć).
Jeśli to jest narracja personalna, to zarówno narrator jak i czytelnik są bytami bezosobowymi. Nie istnieje w tekście warstwa dialogu pomiędzy nimi. I NIE MOŻNA mówić o tym, że narrator przekazuje czytelnikowi jakąś informację. Opowiada historię.
Uważam, ze to jest narracja personalna. Narrator personalny jest wszechwiedzący, właśnie taki jak ten w tekście. Tyle, że w tej narracji personalnej są błędy, nieszczęsna informacja dla czytelnika albo wskazane przez Ravvę moralizowanie.
Jeśli to narracja auktorialna (z czym się nie zgadzam ale niech tam, rozpatrzmy) to na samym wstępie narrator nas informuje:
Czyli narrator w drugim zdaniu nam mówi, że NIE WARTO O TYM OPOWIADAĆ. Strzał w kolano, dziękuję, pozamiatane. Idziemy na piwo?
Kurde, nie zniechęcaj czytelnika!
Teraz przepraszam, ale pozwolę sobie znów popolemizować i cytować dyskusję, nie sam tekst.
Naprawdę nie interesuje mnie, ile osób pochwaliło, skomentowało czy dyskutowało nad tekstem.
Wystawiłeś go na forum literackim celem otrzymania literackiego feedbacku. A może nie? Może chciałeś otrzymać pochwały? Albo sprowokować dyskusję nad postawą Susan? Pomyłka, nie ten adres. Wstawiłeś na forum literackie, żeby się dowiedzieć (mam nadzieję), co robisz źle. Niestety, nawet na takich forach (i tu cię rozumiem) nie ma reguły, ze komentują tylko specjaliści od języka i literatury, spora część komentarzy jest niemerytoryczna, błędnie pochwalna albo błędnie krytyczna (hejt wciska się wszędzie, ale z drugiej strony chwała moderacji, że z tym coś robi). To nawiasem mówiąc też jeden z częstych argumentów wobec krytyków, mówię ci, setki razy to słyszałem-czytałem (poważnie

Pisanie mnie fascynuje. Język mnie fascynuje. Lubię pisać i o tym rozmawiać. Coś tam po drodze się nauczyłem (choć pisarzem nie jestem). Lubię rozmawiać o tekstach. Czy lubię krytykować? Kurde, lubię. Czy lubię chwalić? Lubię. Gdy przeczytam dobry tekst to mam satysfakcję z przeczytania dobrego tekstu i pochwała się należy jak psu buda. A że rzadko? Bo rzadko to są IMHO dobre teksty.
Ale nie hejtuję, wytykam błędy ale nie drwię. To jest reguła weryfikatorów, do której równam.
Bywa też nader często, ze krytyka boli. Sam znam to uczucie, moje pisanie to moje dzieło, gdy są uwagi, pojawia się bunt.
Była taka dyskusja na Weryfikatorium znana mi też skądinąd - czy autor in spe (w kontekście krytyki) powinien mieć twardą dupę czy może raczej powinno się, nie wiem, łagodzić krytykę, obowiązkowo za coś chwalić itp. Nie chcę w to wchodzić i tłumaczyć mojego stanowiska, ja jestem zwolennikiem twardej dupy (swoją utwardzałem) a jeśli chodzi o argumenty i szczegóły - da się to na forum wyszukać.
Pisanie to nie matematyka, nie wszystko jest obłożone regułami i formułami. Musi być pole dla inwencji, degustibusa itp. Ale pisanie to język a język swoje reguły ma. Może to nudne, ale bez jakiegoś poziomi kompetencji językowej pisać się nie da. Weźmy np. błędy semantyczne. Nie ma co psioczyć na podręcznikowość krytyki, jeśli używasz słów w błędnym znaczeniu (vide toksykologia) to błądzisz i tyle.
Żadna dobra historia nie powinna być płaska, bo wtedy nie jest dobra. Zabiegów na to jest mnóstwo i jeszcze ciut ciut, zaskoczenie, suspens, zmiana punktu widzenia, zmiana tempa narracji, albo wreszcie zwrot akcji, to tak na początek. Nie ma reguły, ze w SF musi być to, horrorze tamto a w romansie to nic. Dobra opowieść to dobra opowieść, nieważne w jakim gatunku.
Jak próbowałem powiedzieć, fabuła w tym tekście nie jest jak niemiecka autostrada (prosta i płaska) nieco uniesień jest, ale IMHO, jednak zbyt przewidywalnie. Co nie znaczy, że oczekuję globalnej destrukcji.
Pragnę też zauważyć, że metafora z wybuchem Enola Gay jest chybiona. Ten samolot nigdy nie wybuchł, stoi w jakimś muzeum, w przeciwieństwie do bomby Little Boy, którą zrzucił.
Nie bardzo wiem, co to mi ma dać. No offence, ale zakładając na moment, że mam rację twierdząc, że piszesz fatalnie (między innymi ze względu na styl), oznacza to taki scenariusz: otwieram twoje opowiadanie fantastyczne, czytam, widzę i - o nie! poznaję ten styl! Nie warto czytać...
Pytanie - a co Tobie da, ze rozpoznałem? Dążysz do rozpoznania? Taki jest cel, nie ważne jak mówią, byle mówili? "Patrz, to ten fatalny pisarz, czytać się nie da, ale jaki charakterystyczny!"
Chyba nie o to chodzi.
Sekretarz redakcji Fahrenheita
Agencja ds. reklamy, I prawie już nie ma białych Francuzów, Psi los, Woli bogów skromni wykonawcy
Agencja ds. reklamy, I prawie już nie ma białych Francuzów, Psi los, Woli bogów skromni wykonawcy
[WW]Toksykologia fal elektromagnetycznych
13Kruger, mam wrażenie, że gdyby autor do tekstu podszedł równie poważnie i profesjonalnie, jak ty do analizy, czytalibyśmy arcydzieło.
There is no God and we are his prophets.
The Road by Cormac McCarthy
The Road by Cormac McCarthy
[WW]Toksykologia fal elektromagnetycznych
14Dziękuję. Ale nie o to chodzi - skoro mam zastrzeżenia, chciałbym, żeby autor je rozumiał. To jasne, że nie musi się zgadzać, ale powinien wiedzieć o co mi chodzi.
Nawiasem mówiąc - pisanie to praca. Do pracy chyba należy podchodzić poważnie. Napisanie tekstu to tylko drobny jej fragment. Ale takie podejście wcale nie wyklucza dobrej zabawy czy satysfakcji z tej pracy.
A mnie wyszukiwanie różnych rzeczy pomaga eliminować własne błędy.
Nawiasem mówiąc - pisanie to praca. Do pracy chyba należy podchodzić poważnie. Napisanie tekstu to tylko drobny jej fragment. Ale takie podejście wcale nie wyklucza dobrej zabawy czy satysfakcji z tej pracy.
A mnie wyszukiwanie różnych rzeczy pomaga eliminować własne błędy.
Sekretarz redakcji Fahrenheita
Agencja ds. reklamy, I prawie już nie ma białych Francuzów, Psi los, Woli bogów skromni wykonawcy
Agencja ds. reklamy, I prawie już nie ma białych Francuzów, Psi los, Woli bogów skromni wykonawcy
[WW]Toksykologia fal elektromagnetycznych
15Tak by się mogło wydawać.Nawiasem mówiąc - pisanie to praca. Do pracy chyba należy podchodzić poważnie.
There is no God and we are his prophets.
The Road by Cormac McCarthy
The Road by Cormac McCarthy