The Fight. (tytuł roboczy)

1
Lojalnie ostrzegam: jest wątek romansowy;) Czytać z przymrużeniem oka.





Sekunda wystarczy, żeby odwrócić bieg zdarzeń i potrząsnąć tym, co wydaje się kompletnie stałe, ugruntowane, wypracowane i bezpiecznie .
Jeden moment, elektryzujący wszystkie zmysły, zapadający w podświadomość, natrętnie powracający w snach i na jawie, potrafi zbudować nas na nowo, najpierw burząc, później wznosząc od fundamentów w kształcie, o jaki nigdy byśmy siebie nie podejrzewali.



Byłam zła. Właściwie to nawet wściekła. Prawdę mówiąc, nie było to specjalne nowum w repertuarze moich nastrojów. Moi bliscy zawsze określali mnie jako furiatkę o iście południowym temperamencie, chociaż wyglądem bliżej mi było kalifornijskich blondynek niż czarnowłosych Włoszek. Moją fizyczność- złote loki, zielone oczy i drobne ciało dawało mylne wrażenie łagodności i pokornego charakteru. W rzeczywistości byłam złośnicą o niewyparzonej buzi i zerowej cierpliwości. Najbardziej drażniła mnie szeroko pojęta nieumiejętność czekania – dosłownie wszystko, na co miałam ochotę, musiało mieć miejsce „tu i teraz”.
Obecnie, totalnie wbrew swoim upodobaniom, tłoczyłam się przed klubem The Fight, otoczona zmanierowaną grupką bogatych nierobów, spragnionych drżących basów i mocnego alkoholu. Fakt, że zamiast zostać wpuszczoną tak jak zawsze, tylnym wejściem, bez kolejki i taksującego mnie wzroku ponurego selekcjonera, doprowadzał mnie do szału. Ważniak miał słuchawkę w uchu, garnitur za tysiąc dolców i najwyraźniej był nowy bo nie wyłowił wzrokiem kobiety właściciela klubu. Czyli mnie.
Kolejka nie posuwała się ani o centymetr, Boss – jak wszyscy, nazywali mojego chłopaka, uparcie nie odbierał telefonu, a ja przed podjęciem decyzji o powrocie do domu, liczyłam w duchu do stu, bo tylko na taką liczbę pozwalał mi wspomniany brak cierpliwości. Nagle tłum przede mną zafalował i ściana ludzi ruszyła lekko do tyłu, przepuszczając grupkę trzech mężczyzn. Widok przede mną był niecodzienny. Joe i Duży Mike – dwaj osobiści ochroniarze Bossa, prowadzili między sobą wysokiego, szczupłego chłopaka. Właściwie taki pochód nie powinien nikogo dziwić, bo przecież klient w asyście obsługi miał prawo pojawić się w drzwiach w każdej chwili, ale jeśli nawet dochodziło do sporadycznych awantur w klubie, to ochrona wyprowadzała podchmielonych agresorów tylnym wyjściem. Po drugie chłopak nie wyglądał ani na ofiarę, ani tym bardziej na prowodyra zamieszania. Prawdę mówiąc, nie wyglądał nawet na gościa, był zbyt młody i chociaż podobnie jak większość imprezowiczów odziany był od stóp do głów w czerń, jego ubranie, owszem szykowne, było jednak zupełnie nieformalne. Ot wąskie spodnie, podkreślające świetnie zbudowane, długie nogi i bluza od projektanta w sportowym stylu, której kaptur zasłaniał nie tylko włosy ale i też większą część twarzy. Głęboką czerń zakłócały tylko dwie plamy koloru – zaschnięta krew na jego dłoni oraz białe chirurgiczne plasterki, scalające pękniętą skórę na kości policzkowej. Coś nie pasowało w tej scenie – chociaż chłopak wyglądał jak ofiara bójki, przez ochroniarzy traktowany był z niesamowitym szacunkiem, niemal jak celebryta. Mijając kolejkę, odwrócił głowę i spojrzał prosto na mnie. Mimo, że przed klubem panował półmrok, a jego twarz dodatkowo ukryta była w cieniu kaptura, zdążyłam zauważyć niesamowitą barwę jego oczu. Mieszanka kilkunastu odcieni ciemnego błękitu, z kroplą fioletu, których głębie podkreślały setki maleńkich, granatowych punkcików, rozchodzących się promieniście od źrenic aż po krawędzie tęczówki. Kolor wydawał się surrealistyczny, mimo otaczającej nas ciemności czysty i wyraźny, jakby przepuszczony przez filtr instagrama. Zatonęłam w nim, na moment straciłam oddech. Wzrokowy kontakt trwał tylko sekundę, ja przez tę chwilę czułam się zawieszona w próżni, zupełnie rozbita i poniekąd świadoma, że właśnie zdarzyło się coś wyjątkowego, czego znaczenia jeszcze nie pojmuję. I nie chodziło tu tylko o urodę tego chłopaka, ale o to co ujrzałam w jego spojrzeniu. Czarną furię na moment ustępującą światłu, jakby mnie znał i tę zmianę wywołał właśnie mój widok.

Po chwili trójka mężczyzn oddaliła się w kierunku podjazdu dla VIP`ów ignorując zaciekawione spojrzenia ludzi, stłoczonych za czerwoną, pluszową liną . Natychmiast podjechał czarny luksusowy SUV z przyciemnianymi szybami i gdy Mike z niespotykaną u niego atencją otworzył drzwi od strony pasażera, chłopak wsiadł i auto z piskiem opon odjechało.
Nie miałam już więcej czasu, żeby zastanawiać się nad tą sceną bo selekcjoner ponownie zaczął wpuszczać ludzi i chcąc wynagrodzić nam oczekiwanie, robił to wyjątkowo sprawnie.
Po chwili byłam w środku. W najbardziej ekskluzywnym klubie w tej części kraju, tętniącym mroczną transową muzyką, wabiącym wysmakowanym wnętrzem i ekskluzywną klientelą, szastającą lekko zarobioną kasą, obnosząca najdroższe ciuchy i najniższe morale.
Bez pukania wpadłam do biura Bossa. Obrócił się gwałtownie w moim kierunku. Najwidoczniej przerwałam mu ważną rozmowę telefoniczną, jedną z tych, które zawsze urywały się w mojej obecności, bo i tym razem suchym tonem powiedział do słuchawki, że oddzwoni i bezpardonowo zakończył połączenie. Był spięty, ale szybko to zamaskował ciepłym uśmiechem, który tak lubiłam.
- Coś się dzisiaj wydarzyło? – zapytałam.
-Nic niezwykłego, wieczór jak każdy – wymruczał mi do ucha, samym tembrem swojego głosu posyłając przyjemny dreszcz od ucha ku samym koniuszkom palców u stóp. Nie zadawałam więcej pytań – nauczyłam się już, że i tak nie uzyskam żadnych odpowiedzi.
Właśnie dlatego nie umiałam określić statusu naszego związku. Pomieszkiwałam w jego ogromnym apartamencie, w najdroższym wieżowcu w mieście, podróżowałam z nim po świecie, pozwoliłam sponsorować swoją szkołę tańca, stałam u jego boku niczym życiowa partnerka ale ciągle miałam wrażenie że nasze bycie razem jest niekompletne i tylko na jego warunkach – do granic, które wytyczył swoją prywatnością, o którą nie wolno mi było pytać. Tak niechętnie o sobie mówił, że po kilkunastu miesiącach spotykania się wiedziałam tylko, że świetnie radzi sobie w biznesie, rodzice zmarli lata temu i jedyną jego rodzinę stanowi młodszy brat, o którym zresztą też niewiele wspominał. Reszta to był dziki seks i oddawanie się kosztownym przyjemnościom.

Z uśmiechem rejestrowałam jego kuszący dotyk na nagiej skórze moich pleców, odważnie wyeksponowanych przez mocno wyciętą czarną sukienkę od Donny Karan i czarne Loubutiny. Prezenty od niego.
Poznaliśmy się właśnie tutaj, dokładnie w tym biurze, do którego zostałam zaproszona celem omówienia artystycznej oprawy imprezy z okazji rocznicy trzeciej otwarcia klubu. Pierwszy event, na który układałam choreografię dla mojego zespołu, pierwsze zarobione pieniądze i pierwszy facet, z którym poszłam do łóżka po zaledwie trzech dniach znajomości. Pokaz wyszedł na medal, a ja zostałam oficjalną kochanką najseksowniejszego faceta w tym mieście. Przynajmniej tak go wtedy postrzegałam. Zresztą nie tylko ja, bo uznawany był za świetną partię w mieście, jego charyzma i wygląd czyniły z niego PANA tego miejsca i niezwykle łakomy kąsek dla wszystkich singielek.
Pamiętam, kiedy witając się ze mną pierwszy raz uścisnął mi dłoń. Wyglądał niezwykle godnie w swoim stalowym garniturze od Armaniego, jak się później okazało jednym z niemal setki, które zakładał na co dzień do pracy. Wysoki i szczupły, mógł się pochwalić idealnie wyrzeźbionym ciałem. Ale tak naprawdę urzekła mnie jego męska twarz i nieprzeniknione chłodne spojrzenie, które tylko dla mnie miękło i stawały się ciepłe i przepełnione uczuciem.
Otaczała go aura sukcesu. Ludzie go szanowali, wzbudzał w nich mieszaninę respektu i odrobiny strachu. Robili dokładnie to, czego oczekiwał. Potrafił tak nimi sterować, że poddawali się jego woli z ochotą, niemal ciesząc się, że mogą ulec. Ja też. Mimo hardego charakteru, odpowiadało mi wtedy bycie pod kontrolą, mogłam skupić się na sztuce, na tym co prawdziwie uwielbiałam robić i w czym byłam według krytyków świetna. Na tańcu. Nie obchodziły mnie pieniądze, pewnie dlatego, że będąc z nim mogłam się w nich pławić, nie miałam żadnych dylematów oprócz obsady mojego kolejnego show, co zresztą okazało się później wcale nie takim małym problemem.
Na tym etapie jeszcze nie zaświtała mi myśl jakim facetem mógłby się okazać gdybym chciała od niego odejść.

Noc Bossem upłynęła częściowo w klubie, w którym gawędziłam z barmanem, znudzona czekając, aż mój facet skończy pracować . Później kochaliśmy się na ogromnym mahoniowym stole konferencyjnym w jego biurze i mimo, że było fenomenalnie , nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że części mnie nie ma, że coś co mną poruszyło wyrzucając mnie z bezpiecznej orbity, oplata mnie jak sieć, zakuwając mój umysł w ciasną obręcz. Nic już nie było takie samo, lekkie i beztroskie, a przecież właśnie taki bezrefleksyjny, niefrasobliwy styl życia z przyjemnością zaadoptowałam. Od tej chwili zaczęłam analizować, dzielić sekundę na drobniejsze jednostki, w kółko odtwarzając w pamięci dręczące mnie spojrzenie. Im więcej czasu mijało od tej sekundy błękitu, tym większą stawał się dla mnie obsesją. Nie umiałam pozbyć się go spod powiek, nie umiałam wykonywać najprostszych, niemal mechanicznych czynności nie myśląc o krwi na jego dłoniach, o tajemnicy, okolonej gęstym wachlarzem czarnych rzęs i o tej sekundzie, kiedy poczułam, że on wie o mnie wszystko. Mogłabym uznać, że zwariowałam dla faceta, ale czy da się stracić głowę dla bezimiennej, być może wymyślonej i wyidealizowanej postaci? Był krótkim snem, fikcją, migawką, żartem mojej wyobraźni. A jednak towarzyszył mi wszędzie, dręczył mnie i dekoncentrował. Sam fakt że takie nic, zaledwie kropla w oceanie czasu, potrafiło zamienić mnie w rozhisteryzowaną, bezpłodną artystycznie gówniarę, doprowadzał mnie do szału. Zamiast zebrać resztki rozumu w garść i jak na profesjonalistkę przystało, kończyć już ostatnie próby przed konkursem tanecznym, który znowu zamierzałam wygrać, ja maniakalnie śniłam na jawie o Panu Nikt.
Motywację do pracy powinnam mieć ogromną. Bądźmy szczerzy, dwudziesto-sześcio letnia tancerka stoi u progu emerytury, nie ważne jak bardzo uginają się półki w jej domu od nagród i trofeów. Jedynym sposobem pozostania w branży, jest szkolenie młodych, reżyseria i uczenie choreografii – moje nowe powołanie, pasja i źródło dochodu.
Studio, które od trzech lat z powodzeniem prowadziłam, głównie obsługiwało prestiżowe imprezy o różnym charakterze. Obecnie panowała moda na układy w stylu flash mobów – czyli pozornie spontaniczny taniec, mający być zaskoczeniem dla zebranych gości. Zasada była prosta – tancerze wtapiali się w tłum, by w końcu dać brawurowy pokaz mieszaniny tańca nowoczesnego, hip hopu i jazzu. Ot słychać pierwsze dźwięki muzyki, jedna postać zaczyna się w jej takt poruszać, później druga, i tak kilkanaście zwinnych ciał przekuwa pozorny chaos w idealnie zsynchronizowany pokaz mojej pomysłowości i ich brawurowej techniki. Nie żebym sama już nie tańczyła, wręcz przeciwnie. Spędzałam na sali nawet więcej czasu niż moi tancerze – każdy ruch musiałam widzieć na sobie, musiałam poczuć każdym włóknem mięśni ich przyszły wysiłek i na własnej, odbijającej się w lustrach sylwetce stwierdzić czy jest w nim wystarczająco dużo zmysłowości i piękna. Może dlatego ufali mi bezgranicznie. Wiedzieli, że pod moimi skrzydłami ich kariera nabierze rozpędu a godziny katorżniczej pracy zostaną docenione, odpowiednio opłacone i zauważone nie tylko przez formalnych krytyków, którzy coraz częściej wspominali o nas na łamach pism branżowych, ale też „podziemie”, jak nazywaliśmy grupy tanecznych rebeliantów, organizujących konkursy, jak ten do którego się przygotowywaliśmy. Oczywiście na tym etapie nie musiałam już nic nikomu udowadniać, ale chciałam wygrać z sentymentu bo to właśnie streetdance mnie wychował. Tam, na ulicy zainfekowano mnie dźwiękiem, pierwszy raz poczułam się częścią grupy, ogniwem scalającym zbieraninę różnorodnych osobowości, raz byłam tłem, raz solistką, ale wtedy liczył się tylko wspólny taneczny haj, będący naszym udziałem. Jeszcze zanim osiągnęłam pełnoletność zostałam okrzyknięta objawieniem i z nieśmiałej dziewczyny awansowałam do roli gwiazdy. Zepsuło mnie to ale też dało wiarę w siebie, tak niezbędną żeby piąć się coraz wyżej. Dwa lata z każdej rywalizacji wychodziłam wygrana. Żyłam tańcem, taniec mnie wypełniał, wygrywał z każdą inną potrzebą i przez to poniekąd pozbawiał człowieczeństwa. Odizolowałam się od „normalnych” ludzi, na nic co nie było połączeniem ruchu i muzyki, nie miałam czasu ani serca. Aż do wypadku.
Moje ciało nie wysyłało ostrzeżeń, a może ja po prostu odrzucałam myśl o przetrenowaniu. Podczas jednej z prób zerwałam ścięgno Achillessa. Dlatego nazywam to zajście wypadkiem, bo z defi¬ni¬cji jest jest nie¬prze¬wi¬dy¬walny, chociaż dużo łatwiej do niego docho¬dzi na tkan¬kach osła¬bio¬nych zapal¬nie, tak jak moich, wyniszczonych nieustannymi treningami. Długie miesiące rehabilitacji zmusiły mnie do przewartościowania całego życia i załatwiły mi detoks od tańca. Myślę, że ból podczas tego odtruwania był taki sam, na jaki cierpią pacjenci klasycznych klinik odwykowych. Umierałam, ale nie ważne jak głęboka była moja depresja, ciało, wbrew stanowi mojej duszy, powoli odzyskiwało dawną formę, chociaż oficjalnie nigdy już nie stanęłam przed widownią.
Pamiętam dzień, kiedy żegnałam się ze swoim rehabilitantem. Wyznałam mu, że wcale nie czuje się naprawiona, wręcz przeciwnie, ta pieprzona kontuzja urosła do rangi nieodwracalnego kalectwa. On dobrze wiedział, że nie chodzi o nogę. Darzyłam go zaufaniem i sympatią, więc kiedy wyciągnął z kieszeni pomiętą ulotkę ogłaszającą konkurs na najlepszy artystyczny pomysł, mający uświetnić urodziny The Fight i powiedział „Zrób coś z tym” potraktowałam go poważnie.


Miasto u moich stóp leniwie budziło się do życia. Stałam przy przeszklonej ścianie apartamentu Bossa i patrzyłam na srebrną mgłę topniejącą leniwie w pierwszych promieniach słońca. Wypełniony świeżo zaparzoną kawą kubek parzył moje dłonie i rozpraszając mnie drobnymi, bolesnymi impulsami, uniemożliwiał ponowne stracenie kontaktu z rzeczywistością.
Od tamtego spotkania minął tydzień, ale dla mojej pamięci było ono przed chwilą. Zwykle, choćbyśmy jak najmocniej chcieli na zawsze utrwalić pod powiekami pewne obrazy, wyślizgują się nam one, płowieją, po czasie przypominając bardziej impresjonistyczną, barwną plamę na zniszczonym płótnie niż pełen detali ostry obraz, który tak bardzo chcieliśmy zachować.
Każdej nocy szukałam go wzrokiem w klubie. Miałam nadzieję, że znów tam się pojawi i czułam, że tylko „odczarowanie go”, nadanie mu imienia, odarcie z tajemnicy przyniesie mi ulgę i umożliwi powrót do normalności. Zaczęłam nawet przepytywać Dużego Mike`a o tamtą noc sprzed tygodnia. Szybko opanował zaskoczenie i wyparł się jakoby takie zdarzenie kiedykolwiek miało miejsce. Zasugerowałam przeglądnięcie zapisu z kamer monitorujących przedsionek The Fight, żeby udowodnić mu pomyłkę, ale wtedy spojrzał mi w oczy i z naciskiem powiedział „NIGDY tego nie widziałaś, Panno Sky. Ani Ty, ani kamery, ani ja i mój szef. Odpuść.”
Nie przywykłam do takiego tonu. Do tej pory stosunek obsługa klubu do mnie, był pełen szacunku a nawet w lekko irytującą służalczy. Tym razem jednak usłyszałam w jego głosie ostrzeżenie, co rozdrażniło mnie na tyle, że z czystej przekory, postanowiłam nie odpuszczać i za wszelką cenę poznać tożsamość nieznajomego. Zabrałam się do tego jeszcze tego samego dnia, wpadając do Bossa wciągu dnia, między próbami. Zgodnie z założeniem weszłam do biura dokładnie wtedy kiedy zbliżała się pora odprawy menadżerów, którą osobiście przeprowadzał każdego wieczoru, przed otwarciem. Boss mi ufał i znałam kod do pancernych drzwi jego biura. Kiedy tylko zostałam sama przy jego komputerze, zaczęłam szukać nagrań z tamtej nocy. Nie było ich Istniał zapis z każdej kamery, z wyjątkiem tej z korytarza prowadzącego do wyjścia. Film został usunięty, a to oznaczało, że mój chłopak coś ukrywał, bo dostęp do tych danych miał tylko on. Patrzyłam z niedowierzaniem na niekompletną listę tracków i czułam zimny dreszcz biegnący wzdłuż linii mojego kręgosłupa. Instynktownie odchyliłam się, żeby przytulić ciało do oparcia biurowego fotela, ale zamiast sztywnej skóry poczułam na plecach miękki materiał. W nikłym świetle monitora nie mogłam zauważyć wcześniej leżącej na oparciu, czarnej sportowej bluzy. Poznałam ją natychmiast. Należała do chłopaka, który podobno nie istniał.
O mały włos Boss zastałby mnie z nosem wtulonym w kaptur ciucha, który trzymałam w objęciach. Nie wiem co we mnie wstąpiło, dopadłam tej tkaniny jak umierająca z pragnienia ofiara suszy. Spijałam nozdrzami ledwo uchwytną woń drzewa sandałowego, kadzidła i bergamotki. I coś jeszcze, zapach, który towarzyszył mi latami, a którego teraz, jak na złość, nie potrafiłam sklasyfikować. Coś, co dawało mi poczucie bezpieczeństwa i stymulowało produkcję endorfin. Coś, co podrywało do lotu motylki w moim podbrzuszu wysyłając je w wirujące tournée po całym ciele! Wspomnienie najlepszych czasów - przeciwbólowa maść na urazy! Bingo! Aż podskoczyłam rażona dźwiękiem własnego śmiechu. Pamiętam czas, kiedy zużywałam jedną tubę dziennie, jak każdy z nas – wariatów, trenujących bez umiaru. Chłopiec przestawał być halucynacją, posiadał zapach i najwyraźniej też obolałe ciało, które niedawno wypełniało materiał leżący w moich dłoniach. Poryw szaleństwa odciął zasilanie szarym komórkom, wyłączyłam szybko komputer, poderwałam się z fotela, wrzuciłam bluzę do shopperki, błogosławiąc jej słuszne rozmiary i wybiegłam z biura na nowo zabezpieczając drzwi kodem.
Tak, Ukradłam cudzą bluzę z biura mojego faceta.
Gorzej, uciekłam z klubu nie zwracając uwagi na zaskoczone spojrzenia personelu. Pędziłam goniona wyrzutami sumienia i świadomością, że oto mając ostatnią możliwość świadomego wyboru – skręcam w odwrotnym kierunku, który podpowiada rozum. Prosto ku szaleństwu. Kiedy tylko pokonując biegiem trzy piętra do mojego mieszkania zatrzasnęłam za sobą drzwi, już w przedpokoju zdarłam z siebie swój podkoszulek i… ubrałam porwaną bluzę na siebie. Osunęłam się na kolana. Nie mogłam złapać tchu ale nie była to wina biegu. Serce waliło mi jak szalone, przed oczyma migotały srebrzyste płatki, czułam dudnienie w skroniach i miałam wrażenie, że zaraz zemdleję. Moje otulone jego ubraniem ciało drżało, wstrząsane wydartym z duszy szlochem. Byłam skończona. Zwariowałam na własne życzenie.

Zamknęłam się w domu na trzy dni. Odbierałam telefony tylko od Bossa, wykręcając się z jego odwiedzin najpierw pracą a później chorobą. Pewnie bym dłużej tkwiła zwinięta w kłębek, z jego bluzą służącą teraz za piżamę, ale pielgrzymki tancerzy dobijających się do moich drzwi zaczęły denerwować sąsiadów i nie mogłam już dłużej udawać, że umarłam. Musiałam ogarnąć ten emocjonalny burdel i jeśli nawet nie miałabym prywatnie już nigdy powrócić do równowagi to musiałam stanąć na nogi zawodowo. Byłam to winna moim ludziom.
Zegar tykał, bezlitośnie odejmując mi czas potrzebny do dokończenia projektu. Konkurencja w tym roku była miażdżąca, tak jakby uzdolnione dzieciaki drwiąco pączkowały za moimi plecami. Ćwierćfinały pokazały niespotykany dotąd poziom konkursu a ja w samoocenie spadłam z piedestału prosto na glebę, jak worek cementu , bez wdzięku, za to z hukiem i w tumanach kurzu. Nawet mój oddany zespół zaczął krytykować mierny stan naszych przygotowań. Niemal dosłownie darłam włosy z głowy, nie spałam po nocach i regularnie waliłam głową o ścianę – wszystko na nic. Brakowało w naszym show kropki nad „I”, ostatnich pięciu minut, które miały stanowić wizualny orgazm i udowodnić widzowi, że lepiej się już nie da.
Szukałam inspiracji wszędzie, w filmie, muzyce, w galeriach sztuki, na pokazach mody i w literaturze. NIC! NOTHING! NADA! NIENTE! Zero pomysłu, narastający stres i spadające poczucie własnej wartości. Stałam się nie do wytrzymania dla siebie i dla wszystkich, którzy mieli nieszczęście znaleźć się obok. Najeżona, sfrustrowana jędza, skretyniała, intelektualnie bezpłodna upadła gwiazda parkietów. Przypadek beznadziejny, zasługujące na eksterminację z powierzchni ziemi, nie godny zaśmiecać jej powierzchnię swoją nędzną osobą.
Nawet Boss z trudem nadążał za zmiennością moich nastrojów. Dla niego też byłam nieznośna. Uosabiałam emocjonalną sinusoidę – jednego dnia słowotok, innego grobowa cisza, potrafiłam całą noc spędzić doprowadzając nas oboje do bolesnych otarć okolic intymnych, po to żeby kolejny tydzień tkwić w dobrowolnym celibacie. Byłabym skłonna podjąć leczenie psychiatryczne, tylko czy na obłąkanie nieznajomym facetem jest recepta???
A wszystko to przez NIEGO! No dobra, ktoś pewnie powie, że obwiniać jedynie siebie, bo to ja pozwoliłam sobie na to autodestrukcyjne szaleństwo. Fantazjowanie na jego temat pochłonęło sto procent mojej uwagi, ale robiłam to nadal modląc się gdy dojdzie do przesycenia mój umysł się znudzi, nastąpi przesilenie i przełom.

Postanowiłam się zresetować. Oddać się ciszy, porywistym podmuchom wiatru i samotności. Przed nocną próbą ruszyłam na plażę. Gradowe chmury wisiały nisko nad ziemią, za godzinę miało zacząć się ściemniać, więc miałam zarówno szansę jak i nadzieję na kompletną samotność, która powinna mnie oczyścić, uspokoić i może wreszcie pobudzić wyobraźnię .
Kroczyłam ostrożnie bosymi stopami unikając ostrych kawałków muszli wyrzuconych przez fale i w swoim zamyśleniu nawet nie podnosiłam głowy, skupiona na łaskotaniu zimnego piasku i trosce o brak finałowego numeru i takim sposobem omal nie wpadłam na klatę półnagiego chłopaka, który równie oderwany od rzeczywistości jak ja, ze słuchawkami w uszach spędzał czas wykonując serię doskonałych technicznie salt poprzecznych
. –Sorry - wymamrotałam odruchowo i odskoczyłam w bok, ochlapując lodowatą wodą siebie i jego.
Podobno istnieje taka ortodontyczna przypadłość, polegająca na niedomykalności szczęk. Miałam objawy – przejęłam legendarną mimikę filmowej Belli Swan i gapiłam się z wyrazem kompletnego zidiocenia na twarzy na ciało przede mną. Jak już jakimś cudem oderwałam wzrok od jego absurdalnie doskonałego sześciopaka, ogarnęłam bliznę na prawym boku, przesunęłam wzrok na arogancko perfekcyjną klatkę piersiową, smukłą szyję z kolejną blizną oraz rozciągnięte w bezczelnych uśmiechu zmysłowe usta. Moje durne serce straciło rytm, byłam pewna, że gołym okiem widać jak trzepoce w moich piersiach. Nie miałam odwagi sięgnąć wzrokiem ponad wierzchołek jego nosa. Przechylił głowę na bok i dotknął dłonią mój podbródek, opuszką palca uniósł go kilka stopni wyżej, szukając kontaktu wzrokowego. Do razu poznałam TE oczy. Błękit indygo w oprawie długich, czarnych rzęs.

I oto stała przede mną kobieta, której plakat zdobił sypialnię w moim domu rodzinnym. Skylar Zane –której taniec podglądałem z zaplecza klubu, w którym dorabiałem na zmywaku. Przez wiele lat jej widok otwierał i zamykał każdy mój dzień, przedłużając proces zasypiania i uniemożliwiając pojawienie się rano w szkole na czas. Nie trzymałem rączek na kołdrze, bynajmniej.
Poznałem ją od razu, choć wyglądała dziś inaczej. Brak szpilek, mocnego makijażu i wieczorowej sukienki robił swoje. Miała rozwiane włosy, bawełniane szorty i biały, rozciągnięty podkoszulek, który powiewając na wietrze, odsłaniał ramiączka czarnego sportowego stanika. I to była Sky, w której kochałem się pięć lat temu, kiedy byłem jeszcze nieletnim pryszczakiem z aparatem na zębach, dwie głowy niższym niż obecnie. Moja Sky a nie JEGO.

-Wszystko w porządku? – odezwał się ciepłym, seksownym głosem z lekką, jazzową chrypką. Zachowywałam się jak jakaś zboczona pustelnica z leśnej kniei i zamiast powiedzieć cokolwiek, przełknęłam głośno ślinę, studiując hebanowy odcień jego rzęs.
-Dobrze się czujesz? – powtórzył, gdy moja twarz zaczynała promieniować jaskrawą czerwienią. Kurwa, zarumieniłam się chyba pierwszy raz w życiu! W końcu, kiedy zaczęło mi się wydawać, że ta moja żenująca afazja przedłuża się w nieskończoność, odchrząknęłam, wydałam z siebie ochrypłe pienie, ponownie odchrząknęłam i zabłysnęłam najoryginalniejszym tekstem wszechczasów:
-Świetny back flip!
-Rozgrzewam się dopiero – wyszczerzył swoje śnieżnobiałe zęby w zabójczym uśmiechu.
-Mogę popatrzeć? – Boże, czy ja flirtowałam z tym zbiegiem z Olimpu? Do tej pory godzinami fantazjowałam o jego oczach nie mając pełnej wiedzy na temat reszty. A on był cały doskonały, od rozczochranych czarnych kędziorów po czubki zgrabnych palców u stóp. Pieprzona perfekcja w męskim ciele.
Zamiast odpowiedzieć, zrobił kilka do tyłu i jakby nie dotyczyła go grawitacja, bez wysiłku, wybijając się z piasku, przerzucił swoje 188 centymetrów wzrostu w przód i posłał mi kolejny szelmowski uśmiech.
Właściwie to co ja sobie wyobrażałem rozmawiając z nią na tej plaży? Powinienem pod byle pretekstem uciec, zanim zapytała mnie o imię i sama się przedstawiła ściskając moją dłoń. ON wyraźnie wytyczył granice mojej swobody – miałem nigdy nie zbliżać się do Sky – było to dla nas zbyt ryzykowne. Zasady były proste – pozostawać w cieniu, nikomu nigdy nie zdradzać czym się naprawdę zajmuję, kłamać, manipulować, być jak ON – Boss, mój starszy brat. A jednak lgnąłem do niej jak ta durna ćma, podskórnie czując czym to się skończy. Uspokajałem się w myślach, że może tak właśnie musiało być, że to nie zbieg okoliczności a przeznaczenie, że jeśli bezszelestnie wejdę do jej życia to on nie zauważy, a jeśli nawet w końcu przejrzy na oczy to zaakceptuje, jakoś się wszystko ułoży a nasze rodzinne, brudne nigdy nie wypadną z szafy. Przecież i tak nie miałem u niej żadnych szans i wcale nie marzyłem, żeby zająć jego miejsce, prawda? Chciałem tylko być obok, czysto towarzysko, czasem spędzić z nią kilka chwil, porozmawiać. Gówno prawda! Od momentu kiedy jak ten skończony idiota podpowiedziałem mu, że demo zespołu Sky jest najlepsze i że powinien ją zatrudnić nie mogłem przełknąć tego jak szybko zaciągnął ją do łóżka. Mój brat przebierał w kobietach ale musiał zapragnąć właśnie tej, którą od lat wielbiłem. Od zawsze odbierał mi wszystko. Trzymała nas razem tylko jedna rzecz – nielegalny biznes, który w końcu pozwoli nam wyrównać porachunki z przeszłości.

Blue. Powiedział, że mówią do niego Blue. Lepszej ksywki bym nie wymyśliła. Z reguły nie jestem nieśmiała, nie mam problemu z poznawaniem nowych ludzi i zawsze z łatwością idzie mi podtrzymanie dialogu. Przy nim nie byłam nawet w ćwierci sobą, gorączkowo przeczesywałam swój umysł w celu znalezienia jakiś konwencjonalnych tematów do rozmowy ale moje nieszczęsne myśli krążyły tylko wokół jego urody, a żołądek ściskał się w szybkim rytmie flamenco, grożąc dopełnieniem mojego wątpliwe kuszącego image`u puszczeniem pawia prosto pod nogi rozmówcy.
Byłam żałosna i prosiłam niebiosa o w miarę szybką śmierć. Jak na złość zamiast zbliżającej się wprost na nas asteroidy widziałam tylko jego piękną twarz. Szliśmy ramię w ramię, boso, po kostki w wodzie. Ciekawiło mnie, skąd u niego takie umiejętności akrobatyczne, a on skromnie podsumował to jako hobby, jeszcze z czasów szkolnych i mimochodem dodał, że oprócz tego uprawia parkour i, że kręci go wszystko co wymaga kontroli nad ciałem. Zapytałam o blizny. Kilkanaście jasnych linii kontrastowało z jego opaloną, oliwkowa skórą, drażniąc moje oczy tym estetycznym dysonansem. Cztery na prawym bicepsie, jedna na plecach, wzdłuż łopatki, pięć na klatce piersiowej i jedna na twarzy, świeża, pewnie bo zajściu w The Fight. Zmarszczył brwi, chwilę zwlekał z odpowiedzią, a później uśmiechnął się i powiedział, że dorastał w kiepskiej dzielnicy. Czułam, że właśnie wymacałam niebezpieczny rewir bo przecież kłamał mi w żywe oczy.

Nie wiem czy to potrzeba rozmowy z kimś spoza mojego zamkniętego świata, czy fakt, że rozmówcą była właśnie ona, ale dostałem słowotoku. Plotłem trzy po trzy, o sporcie, o technice w akrobatyce, o muzyce, która mnie kręci i kurwa nawet o psie, którego miałem w dzieciństwie. Jestem w szoku, że nie uciekła – musiało ją to potwornie nudzić. Słońce dawno zaszło, zrobiło się jeszcze chłodniej, nieubłaganie zbliżała się pora pożegnania a ja gorączkowo myślałem, co zrobić, żeby zatrzymać ją przy sobie dłużej więc w końcu zacząłem wypytywać ją o to, co przecież doskonale wiedziałem – kim jest, co robi i tym podobne. W porę ugryzłem się przed pytaniem czy ma chłopaka – po pierwsze nawet z moim zerowym doświadczeniem w relacjach z kobietami wiedziałem, że taki tekst już samą treścią trącił przedszkolem, zwłaszcza z ust kogoś sporo od niej młodszego. Po drugie – należała do mojego brata i nie chciałem słyszeć jak mówi to na głos, tak jakby bez słów wypowiedzianych na głos łatwiej było udawać, że jest zupełnie inaczej.

Boże jak mi ulżyło kiedy weszliśmy na temat tańca. Nadal byłam niesamowicie spięta i czułam się jak w jakimś żałosnym półśnie, który zbyt mi się podobał, żeby zdecydować się wreszcie ocknąć, jednak opowiadając o swoich pomysłach na show, tak bardzo starałam się oddać słowem wszystkie układy, które wymyśliłam, że stres ustąpił i żołądek przestał podchodzić mi do gardła.
-Chciałbym odwiedzić was kiedyś – jego słodki uśmiech rozmiękczyłby kamień.
- Nie ma problemu, możesz przyjść na którąś próbę – rzuciłam, pewna że sugestia była tylko miłym elementem kończącej się powoli rozmowy.
-A mogę teraz? – no i tym mnie zastrzelił. Oczy miałam jak spodki i pewnie wyglądałam jak oniemiała owca.
- Jasne, będzie mi raźniej wracać tam w ciemnościach – Fuck! Co innego plaża, co innego studio. Część mnie ze szczęścia wywijała hołubce, bo sposobność, żeby go zatrzymać przy sobie dłużej, pojawiła się sama, ta rozumniejsza połowa jednak dobrze wiedziała do czego to prowadzi. Zespół. Tylko nie zespół! Moi tancerze są jak zwielokrotniony odbiornik moich nastrojów. Jesteśmy jak artystyczna komuna, działamy jak jeden organizm, przed ważnym eventem praktycznie mieszkamy razem, czytamy sobie w myślach, walczymy na noże, ale też kochamy się jak rodzina. Wiedzą o mnie wszystko i teraz też odczytają bez problemu co siedzi w mojej głowie. A później rozszerzą mój artystyczny pseudonim. Na przykład na "Sky Mokre Gatki".

Studio mieściło się w pofabrycznym magazynie blisko zamkniętej trakcji kolejowej i pewnie tylko brak sąsiadów ratował nas przed conocną interwencją policji. Z dwustu metrów słychać było dudnienie muzyki. Voice miksował kawałki na całego, a sądząc po wybuchach śmiechu, tancerze bawili się w najlepsze. W tych warunkach, nie usłyszeliby wybuchu bomby nuklearnej, o odgłosie otwieranych drzwi nie wspomnę. Nic dziwnego, że zamiast powitania, Blue zaraz za progiem praktycznie dostał w nos rozszalałym tyłkiem Flo, która „twerkowała” na całego, rywalizując z siostrą bliźniaczką o tytuł mistrzowski, detronizując przy okazji mnie, tyle że w innej dziedzinie. Przestałam być królową opadającej szczęki bo jej mina na widok mojego towarzysza była nawet lepsza niż moja na plaży. Zanim zdążyłam go przedstawić, mój arcydowcipny muzyk, błyskawicznie złapał krążek Seleny Gomez i puszczając do mnie oko włączył kawałek „Can`t keep my hands to myself”. Mia, młodziutka, seksowna brunetka obróciła się wdzięcznie wokół własnej osi i bez żadnego ostrzeżenia dosłownie wskoczyła w ramiona Blue. Chyba żeby dostarczyć mi więcej wrażeń, on, jakby ten manewr trenowali tygodniami, złapał ją w tali, uniósł jak piórko i obracając w powietrzu odrzucił w kierunku zahipnotyzowanej grupki zakochanych od pierwszego wejrzenia wariatek.
-Fajne to miejsce – zdążył krzyknąć, zanim dziewczyny zdążyły go wciągnąć w kipiący seksem, improwizowany układ.
-Jasna dupa - wyszeptałam, jak przystało na damę, bezwiednie szukając oparcia w ścianie.
-Będą problemy Sky – usłyszałam obok siebie głos Jay`a, najwierniejszego druha, powiernika, a zarazem zdeklarowanego geja, będącego w burzliwym związku z jakimś nadzianym ekscentrykiem. – Będzie też zajebisty numer popisowy – dokończył z uznaniem patrząc jak mój nowy „przyjaciel” rozrabia na całego w tanecznej orgii.


Zatrzasnąłem za sobą drzwi, kluczyki od samochodu rzuciłem na kuchenny stół, i tak jak stałem, w pełnym ubraniu padłem na nierozścielone łóżko. Paradoksalnie, mimo, że konałem z wyczerpania, chciałem, żeby ten dzień nigdy się nie kończył. Było absolutnie idealnie, do momentu kiedy usłyszałem nad głową jego lodowaty głos.
- Co ty odpierdalasz?? – nawet nie drgnąłem, mimo że mnie zaskoczył. Byłem już przyzwyczajony, nie robiło na mnie wrażenia nawet to, że o czwartej nad ranem czekał na mnie, zaczajony w moim własnym mieszkaniu.
-Wal się! – zripostowałem. Miałem ochotę opowiedzieć mu ze szczegółami, jak cudownie spędziłem te ostatnie kilkanaście godzin w towarzystwie jego dziewczyny. Chciałem się podzielić z szanownym bratem każdą sekundą i wytłumaczyć mu po literkach, dlaczego złamałem wszystkie jego zakazy zaraz po tym, jak podtarłem sobie tyłek jego gadkami o wyższym celu, lojalności i konieczności bycia w cieniu. Zwłaszcza o tym ostatnim.
Od dziś cień mnie nie dotyczył. I w dupie mam, czy zginę przez to czy nie. Poznałem inną wersję życia, niż to, na które mnie skazał. Przez kilkanaście godzin byłem zwykłym dzieciakiem, bez trosk i krwi na rękach.
- Słyszałeś moje pytanie? – warknął, jak drapieżnik szykujący się do skoku.
- A ty moją odpowiedź? – rzuciłem beznamiętnym tonem, rozwalony na łóżku król luzaków, wiedząc, że brak jakiegokolwiek respektu ostatecznie go sprowokuje.
Oczywiście nie pohamował się, dopadł mnie błyskawicznie i złapał za gardło. Był cholernie silny, ale z naszej dwójki to ja byłem szybszy, zwinniejszy i po prostu lepszy technicznie. Puścił kiedy tylko wyprowadziłem cios w brzuch, a wtedy byłem już wolny i mogłem szybkim przewrotem w tył zeskoczyć z materaca i stanąć przed nim z dłońmi zwiniętymi w pięści, jak za dawnych lat. Zawsze, odkąd tylko pamiętam, byliśmy gotowi zgotować sobie piekło, stłuc się na kwaśne jabłko, by później zgodnie jechać na ostry dyżur, żeby pozszywać najgorsze rany. Początkowo to on głównie tłukł mnie, później kiedy fizycznie stawałem się mężczyzną, zaczął sam obrywać. Z biegiem czasu polubiłem taki sposób rozwiązywania problemów, wolałem się bić niż cokolwiek negocjować. Nie byłem grzecznym chłopcem, za to cieszyłem się respektem najgorszych okolicznych zakapiorów. A później w obronie tego popieprzonego gnoja zabiłem człowieka i musiałem zniknąć.

Nasze starcia w niczym nie przypominały bezładnych, ulicznych naparzanek. Oboje mieliśmy wypracowaną precyzyjną strategię, mająca za zadanie dostarczyć przeciwnikowi maksimum bólu w jak najkrótszym czasie i trzeba przyznać, że obecnie osiągnęliśmy w tym poziom master.
Zwarliśmy się w rozwścieczoną kulę mięśni, gotowi zamienić siebie nawzajem w krwawe konfetti. Uderzył mnie pięścią w łuk brwiowy, skóra nie wytrzymała i momentalnie prawe oko zalała mi krew. Natychmiast , prawym prostym, rozkwasiłem mu wargę i korzystając z zaskoczenia uderzyłem go głową w nos. Nawet nie jęknął, chociaż z doświadczenia wiedziałem jakie to skurwysyńskie uczucie. Cierpiał a ja z zadowoleniem obserwowałem jak wyzwolona wściekłym bólem, życiodajna adrenalina zaczyna krążyć mu w żyłach. Był na granicy, za kilka sekund wybuchnie, starając się zrobić ze mnie miazgę. Boże, w perwersyjny sposób kochałem patrzeć jak drży z wściekłości. Nie czekałem długo na odpowiedź, fachowo ocenił odległość , ugiął kolana, odbił się lekko i obrócił na jednej nodze, z drugą wysoko uniesioną i trafił mnie w lewą skroń. Upadając podciąłem mu nogi i jak tylko zwalił się na podłogę wskoczyłem na niego okrakiem i zacisnąłem dłoń na jego krtani . Nie kazał długo czekać, wbił mi pięść w brzuch i zmusił do poluzowania uścisku .
-Dosyć na dzisiaj – wycharczał. Nigdy nie miałem pełnego poczucia triumfu, jeśli chociaż na chwilę nie pozbawiłem go przytomności , ale dzisiaj musiałem mu przyznać rację. Dalsza walka nie miała sensu, narastający ruch uliczny i wpadające przez niedosunięte rolety poranne promienie słońca natrętnie przypominały mi, że nie spałem od dwudziestu czterech godzin. Przetoczyłem wzrokiem po mojej sypialni, oceniając dzisiejsze zniszczenia. Kolejne w tym miesiącu roztrzaskane krzesło, rozbita lampa i przewrócona komoda. Nic specjalnego, bywało znacznie gorzej.
Złapałem paczkę mrożonego groszku, którą wyciągnął dla mnie z zamrażalnika. Sam jako okład na nos wybrał brokuły. Do szczeki przytulił mrożony stek i cały ten obrazek powoli zaczynał nosić znamiona komizmu.
- Wyglądasz jak kupa gówna – skomplementowałem jego twarz i rozdartą koszulę. Siedzieliśmy obaj na kuchennej podłodze oparci o fronty dolnych szafek, w których trzymałem garnki i pokrywki.
-Pierdol się Blue – uśmiechnął się krzywo – tobie też nic nie brakuje, kutasie.
Westchnął ciężko i zaczął swoją zwykłą pogadankę:
-Wiem, że jesteś dorosły, ale do kurwy nędzy, chyba powinieneś przynajmniej oddzwonić.
-Martwiłeś się? – zrobiłem słodki dzióbek i zatrzepotałem rzęsami jak siedmioletnia dziewczynka.
Widziałem jak nie pamiętając już o obrażeniach odruchowo zaciska szczęki i z dziecięcą radością czekałem, aż syknie z bólu.
-Depcze nam po piętach, nie pamiętasz? – mruknął.
-To my depczemy mu – przypomniałem mu swoją, optymistyczną wersję.
-Zwał jak zwał, masz robotę do wykonania i interesuje mnie tylko to, czy jesteś gotowy.
-I co? Jestem? – spojrzałem wymownie na jego spuchniętą gębę.
- Chyba masz krótką pamięć Blue – podsumował lodowatym tonem, podniósł się i skierował do wyjścia. Doskonale wiedziałem, co chciał mi przez to powiedzieć. Gotowość na rutynową robotę to jedno a zmierzenie się z człowiekiem, który zabrał nam normalne życie, to drugie. Ale mylił się, pamięć miałem doskonałą, a ostatnie trzy dni beztroski mogłem odtworzyć minuta po minucie. Niestety. Mimo, że minęło już dziesięć lat.
Dziesięć lat, trzy dni i czternaście godzin temu siedziałem na dywanie niemal zakopany w lego technics i kończyłem dzieło swojego życia – chodzącego robota. Za moimi plecami znienawidzony Sponge Bob skrzeczał z telewizora i nie wyłączyłem go tylko dlatego że, pilot jak i pół salonu, dosłownie zatonął w klockach. Zresztą bardziej niż to kreskówkowe szczekanie rozpraszał mnie zapach dobiegający z kuchni. Szarlotka mamy. Jej aromat wprawiał moje jedenastoletnie zmysły w ekstazę i był esencją czegoś, co jako dorośli nazywamy „domowym ciepłem”. Wychyliłem się w lewo, żeby przez szparę w drzwiach podejrzeć etap pieczenia i ocenić jak długo jeszcze przyjdzie mi czekać. Wiadomo było, że dostanę ścierką w łeb kiedy mama znowu przyłapie mnie na parzeniu sobie ust gorącym ciastem. To był nasz rytuał, pogoń po kuchni, jej udawanie surowa mina i mój śmiech. A jak już zjadłem większą część blachy to zaczynał gonić mnie brat, a ja krzyczałem, że powinien mieć pretensje do siebie, bo przecież zamiast pilnować piekarnika znowu szlajał się ze swoimi podejrzanymi kumplami.
Nadal jeszcze byłem syneczkiem mamusi, a on już wiecznie nieobecnym nastolatkiem. Niezależnie od fazy rozwoju, oboje na równi szaleliśmy za matką i domem, który umiała nam stworzyć. Była piękną, łagodną kobietą bez instynktu samozachowawczego, który mógłby oszczędzić jej kilku bolesnych związków. Od śmierci ojca jego rolę nieudolnie przejmował jakiś „wujek”. Obecnie mieszkał z nami łysy, zwalisty prostak, którego jedyną zaletą była „praca” wymagająca ciągłych podróży. Widywaliśmy go dostatecznie rzadko, żeby odpuścić próby otrucia, ale zbyt często, żeby tolerować. Miał w sobie jakąś przestępczą aurę, która przejmowała nas lękiem. Teoretycznie w naszej dzielnicy człowiek bez więziennych tatuaży zdarzał się chyba rzadziej niż goryl albinos w środowisku naturalnym, nie mniej jednak Fagas, jak go potajemnie nazywaliśmy, emanował takim rodzajem zła, który zsyłał ciary nawet na dzielnicowego. Następne kilkadziesiąt godzin miało udowodnić, że nie bezpodstawnie.


- Czy Ci się to podoba czy nie, zespół jest wspólnotą demokratyczną i należy się tej sprawie głosowanie – perorował Jay, a ja walczyłam z pokusą wykopania go za drzwi mojego biura, które gabarytami przypominało schowek na miotły. W tej chwili akurat, jego żenujące rozmiary były zaletą, ponieważ ja, krzesło, biurko i rosła postać Jaya zajmowały niemal sto procent powierzchni i na szczęście nie było sposobności, aby ktoś więcej tu wtargnął, żeby mnie dręczyć.
-Jest świetny, jest młody i świeży – po głosie poznałam głos Mii, która usiłowała przecisnąć głowę pod pachą mojego BYŁEGO asystenta.
-Ma dupkę jak orzeszek – dodał Jay.
-To jak twój mózg – nie oparłam się pokusie.
-Ręka w górę, kto go chce! – z wyjątkowo dwuznacznym uśmiechem zaproponował Jay i podniósł obie dłonie a ja posłałam mu najbardziej jadowite z repertuaru moich spojrzeń, które wdzięcznie zignorował licząc głosy tłoczących się za jego plecami tancerzy.
-Sto procent Sky! – wykrzyknął radośnie. A ja z jękiem walnęłam czołem o blat biurka.


Najpierw zostałam zganiona za brak jego numeru, a później bezceremonialnie wysłana na poszukiwania. Nie ma to jak z rządzącej stać się podwładną. Oczywiście z braku innego pomysłu, poszłam od razu na plaże. Leżał tam sobie na piasku, jak nieświadomy swojej wartości ósmy cud świata. Podeszłam oficjalna, chłodna i obojętna do tego najpiękniej opalonego skupiska żywych komórek na całym tym cholernym, złotym piasku i zmusiłam go do otwarcia oczu i zaprzestania machania stopą w rytm słuchanej przez słuchawki muzyki, szturchając go lekko w bok swoim dużym palcem u nogi. Momentalnie pożałowałam tego gestu bo poderwał się błyskawicznie, jakby chciał odeprzeć atak nożownika i przez chwilę wyglądał jakby miał mnie uderzyć.
-Fajnie, że postanowiłaś mnie pomacać, ale wolę inny rodzaj dotyku –opanował się szybko i posłał mi szatański uśmiech. Znowu poczułam dziwną słabość w stawach kolanowych.
-Twoje gruppies nalegają, żebym Cię włączyła do zespołu – nie zamierzałam odwlekać tej krępującej chwili, chociaż ledwo mi ten komunikat przeszedł przez gardło.
-A ty czego chcesz? – spojrzał mi wyzywająco w oczy.
-Wygranej, Blue.
-Nie wiem czy mi grafik pozwoli – zaczął się droczyć – Poza tym pewnie musiałbym nanieść pewne poprawki na twoją koncepcję artystyczną, popracować nad gibkością tancerzy i cholera wie co jeszcze.
- Chyba za dużo sobie wyobrażasz! – prychnęłam - Miałbyś jedynie zatańczyć jakieś epizodyczne cztery sekundy, arogancki szczylu – zagotowałam się, jak zawsze jak mi się ktoś wpieprza w kompetencje. -Nie to nie! – warknęłam i obróciłam się na pięcie.
-Hej, Jaśnie Pani Artystko, nie obrażaj się! To był żart! – krzyknął za mną, a ja, słysząc jak jego ton podszyty jest śmiechem, przyspieszyłam.
-Będę dla Ciebie tańczył, śpiewał, a nawet wyplatał koszyki , jeśli zajdzie potrzeba, serio! – dupek chichotał za moimi plecami.
-Łaski bez! – wysyczałam.
- Sky, poczekaj, mam błagać o wybaczenie? – zrównał się ze mną i próbował złapać mnie za rękę. Tkwienie w urazie szło mi doskonale, dopóki znowu nie spojrzałam w te jego cholerne oczy. Były załzawione od śmiechu i lśniły teraz oślepiającym, turkusowym blaskiem. Jak tak dalej pójdzie to zacznę przemawiać tylko do czoła lub szyi bo cała centralna część zupełnie mnie wytrącała z równowagi.
-I będziesz przynosił kawę dla mnie i Jay`a- złamałam się po chwili milczenia.
- Jasne! – na znak absolutnej zgody przyłożył otwartą prawą dłoń do lewej piersi.
- I wyszorujesz mój motor.
-Motor? – był zaskoczony – Oczywiście Pani! Nawet konia, motorówkę i odrzutowiec!
-I będziesz sprzątał moje biuro i męską szatnię.
-Mogę też damską ? – długo się nie zastanawiał nad ripostą.
-Chodź już… - a tak w ogóle to co jest z twoją twarzą? – zmarszczyłam brwi patrząc na jego rozwalony łuk brwiowy.
-Wspominałem już, że jestem awanturnikiem? – błysnął tymi swoimi śnieżnobiałymi zębami i zaproponował podwózkę do studia, a ja przypomniałam sobie, że nigdy go nie zapytałam gdzie pracował. Musiał mieć niezwykłą fuchę, bo czasu mu nie brakowało, skoro całe dnie błąkał się po plaży, a właśnie wsiadaliśmy do najnowszego, ciemnoszarego mustanga cabrio wartego więcej niż moja chata. Kim on był do cholery?


No dobra, teraz to już naprawdę nie wiem jak zdołam to wszystko pogodzić. Na tą chwilę, jeśli miałbym wybierać to rzuciłbym Klub i został wśród tych ludzi. Tyle, że paradoksalnie, Klub będąc moim więzieniem, dawał też szanse na odzyskanie wolności. Miałem 21 lat i do tej pory, wszystko co w moim życiu było dobre, było też tymczasowe – szczęśliwe dzieciństwo, pierwsze miłostki, które kończyłem za każdym razem, kiedy Boss się o nich dowiadywał, przyjaźnie, których z tych samych powodów nie miałem szansy rozwijać, nawet hobby, bo bicie, jak każda przedawkowana przyjemność, przestało w końcu nim być… A teraz mój mózg tonął w fali endorfin i pierwszy raz od dziesięciu lat czułem się szczęśliwy. Niestety im ostrzejsze słońce, tym wyraźniejszy cień i podskórnie czułem, że nie warto się przywiązywać, bo kiedy przyjdzie czas, będę musiał bez ostrzeżenia ,znowu zejść do podziemia – nie wiadomo na jak długo. A jednak nie mogłem się zdobyć na odmowę, nie kiedy ona prosiła. Była słodką jędzą i nie ustawałem w wymyślaniu sposobów, żeby ją wkurzyć. Kiedy się złościła, zabawnie marszczyła brwi a jej zielone oczy ciemniały, przybierając barwę leśnego mchu. O ile kontakt fizyczny z tancerkami był przyjemny i bardzo stymulował wyobraźnię, tak kontakt z jej dłońmi dosłownie wprowadzał mnie w ekstazę. Wykorzystywałem pozycję nowicjusza raz po raz udając, że coś mi nie wychodzi, czegoś nie rozumiem i wymagam osobistej uwagi. Tam, na sali treningowej była moja. Wyobrażałem sobie, że te jej delikatne dłonie na moich ramionach, brzuchu czy biodrach to zwykła codzienność ,a nie chwilowy karnawał dla moich zmysłów. Że po próbie pojedziemy do domu i spędzimy noc uprawiając miłość do białego rana. Właściwie nie, uprawiać miłość będziemy za dwadzieścia lat. Teraz będziemy się pieprzyć!
Zupełnie mi odbiło, chociaż wtedy, na tym etapie miałem jeszcze dystans do swoich fantazji. Pewnie bym się całkiem pogrążył, gdyby tylko traktowała mnie poważnie, a nie jako zło konieczne, w typie młodszego kuzyna z Nebraski, którego wredna ciotka zwaliła jej na głowę, żeby zepsuć jej wakacje. I jeśli widziałaby we mnie mężczyznę, a nie smarkatego podopiecznego. I gdyby nie mówiła do NIEGO „kochanie”, w tych wszystkich telefonicznych rozmowach. Gdyby… Jeśli…Być może…

Sama sobie byłam winna, osobiście przywlekłam to masochistyczne narzędzie tortur pod swój dach i teraz pozostało mi jedynie załatwienie sobie dobrych środków uspokajających. Patrzenie na niego dosłownie mnie paraliżowało. Był cały do schrupania. Każdy mój tancerz był atrakcyjny, silny i gibki ale żaden nie roztaczał takiej seksualnej aury. Sposób w jaki się poruszał – z lekkości ale i drapieżną pewnością siebie, mimika, oczy lśniące kpiarskim rozbawieniem i głos… Mógłby cytować fragmenty magazynów rolniczych, poświęconych ubojowi drobiu, a ja i tak miałabym dreszcze. Gdyby głos miał kolor, konsystencję i fakturę, to słuchanie go, było jak kontakt nagiej skóry z czarnym, kaszmirowym szalem. Otulał, rozgrzewał i drażnił. Ale najtrudniejsze okazało się dotykanie. Jako choreograf musiałam podejść i ustawić odpowiednio to jego wspaniałe ciało, bo choćby był najzdolniejszą bestią pod słońcem, z samego opisu nie miał prawa odgadnąć, o jaki konkretnie efekt mi chodzi. Przy pierwszej próbie Jay zdezerterował. Teoretycznie mógł równie dobrze jak ja, wprowadzić Blue w nasz układ, ale jak tylko poobserwował go podczas rozgrzewki, zaczął mamrotać coś, że nie teraz, może później, jak się już przyzwyczai i najnormalniej uciekł, pod pozorem wizyty ze swoim pinczerkiem u weterynarza. Tyle że oboje wiedzieliśmy, że nie ma psa.
Tak oto doczekałam czasów, kiedy wraz ze swoim przyjacielem gejem leciałam na tego samego faceta.

-Sky… - Jay zawiesił głos, jak zawsze kiedy za chwilę miał wygłosić coś, w swoim mniemaniu, niezwykle mądrego – pamiętasz naszą umowę o „nie braniu” do łóżka tancerzy?
Studio już dawno opustoszało i zostaliśmy tylko my, leżący ramie w ramie na materacach, służących do ćwiczenia padów. Uwielbialiśmy tak kończyć dzień, mając kilka minut na odpoczynek i szczerą rozmowę.
- Wstydź się Jay, co by na to powiedział Charles – uśmiechnęłam się, przypominając mu, że jest w związku – Poza tym Blue jest hetero – dodałam, nie wiedząc nawet, skąd mam niby taką cholerną pewność.
- Sama się wstydź Dziecinko. Akurat co by Boss powiedział, to my już obydwoje dobrze wiemy… - mruknął, znad kubka ze swoim ulubionym, karmelowym latte.
Nie odniosłam się do jego obserwacji, bo sprzeczanie się z własnym alter ego było kwintesencją straconego czasu i energii. Jay był moim mentalnym bliźniakiem, osobą, z którą utrzymywałam codzienny kontakt od momentu, kiedy pobiliśmy się w piaskownicy o foremkę w kształcie misia, jakieś dwadzieścia lat temu. Pokochałam go od tego pierwszego pojedynku na grabki, kiedy dosłownie tonąc w śpikach, chciał podarować mi, na zgodę, wygrzebanego z kieszonki kraciastych spodenek, żywego ślimaka. Swój największy skarb.
Mieszkaliśmy zaledwie sto metrów od siebie, chodziliśmy do tego samego żłobka, przedszkola i szkoły, siedzieliśmy w jednej ławce i przeżywaliśmy wszystko wspólnie, Nawet pierwszy w życiu pocałunek przetestowaliśmy na sobie i Jay do dziś mi dokucza, że ta trauma tylko utwierdziła go w seksualnej odmienności. Dowcipniś. Przy jego boku dorastałam, w jego pierś wypłakiwałam mnóstwo rozczarowań, w nieskończoność analizowałam olśnienia, godzinami paplałam o swoich marzeniach i przede wszystkim odkryłam coś, co w najgorszym czasie okazało się być kotwicą, trzymającą mnie z dala od kłopotów. Taniec. Uciekłam w muzykę kiedy mój świat się walił, a on wiernie trwał przy mnie pilnując, żeby nic nie zawróciło mnie z tej drogi. Kiedy ojciec trafił za kratki, a matka z rozpaczy postanowiła zapić się na śmierć, jego rodzice przygarnęli mnie i wychowywali jak rodzoną córkę. Tak naprawdę, przestaliśmy razem mieszkać dopiero rok temu, kiedy związał się z Charlesem, a ja spędzałam większość nocy u Bossa. Oczywiście nigdy nie zdobyliśmy się na zerwanie pępowiny i jego gacie od piżamy, szczoteczka do zębów i okulary, których potrzebował do czytania, wciąż leżały w szufladzie komody, w jego sypialni. Kiedy mieliśmy chandrę albo zwykłą niemoc twórczą, to wpadał na rozpasany kulinarnie maraton filmowy, który potrafił ciągnąć się nieprzerwanie cały weekend. Tak naprawdę Jay był moją żywą strefą komfortu, substytutem normalności i być może najważniejszym facetem, w moim życiu.
Ocknęłam się dopiero kiedy pstryknął palcami, tuż przed moim nosem.
-O czym myślisz Dziecinko? – wybełkotał z ustami pełnymi wysokobiałkowego batonika, który jak świecie w to wierzył, nie robił masy a rzeźbę.
-O tym, że Cię kocham, bracie – odparłam szczerze.
-Czyli nic nowego – podsumował wycierając brudne od czekolady paluchy w swój podkoszulek. Znałam ten gest na pamięć. Jay bez plamy po słodyczach był niekompletny.
-Kto ostatni na parkingu, ten zgniłe jajo! – poderwałam się z podłogi, zgarnęłam z parapetu komórkę i kluczyki i pognałam w kierunku wyjścia. Pewne rytuały nie mogły się zmienić. Nigdy! Czasem wyobrażaliśmy sobie siebie za sześćdziesiąt lat, oczywiście w jednym domu opieki geriatrycznej, jak ścigamy się zasuwając przed sobą balkonikami – Jak na takiego obżartucha , nadal jesteś dosyć zwinny – wysapałam gdy udało mu się mnie wyprzedzić.
-Nie ważne co się je, ale jak się to spala – puścił mi oko, sugerując miną, o jaki sport mu chodzi.

Odwiozłam go do Charlesa a sama pojechałam do swojego mieszkania, żeby wziąć prysznic, zanim odwiedzę Bossa. Mieszkałam w bezpiecznej dzielnicy, o niebo lepszej niż ta, w której się wychowywałam. Ludzie do późnej nocy spacerowali, korzystając z ciepłych, letnich wieczorów, nikt nie montował w domu krat w oknach i pancernych drzwi, nie było kradzieży samochodów ani chuligańskich wybryków. Tym mocniej zadrżało mi serce, kiedy pod drzwiami prowadzącymi na moją klatkę schodową ujrzałam szkło. Ktoś wybił szybę, żeby dostać się do środka.

Zbyt wiele czasu spędziłam na ulicy, wśród młodocianych gangsterów, żeby teraz nie wiedzieć jak się zachować. Przestałam oddychać, przylgnęłam do ściany, posuwając się bezszelestnie milimetr po milimetrze w kierunku swoich drzwi. Wydawały się być nienaruszone i nawet przez moment przyszła mi do głowy myśl, że to przeciąg, nie żaden intruz, wybił tę szybę. Przypatrywałam się klamce z odległości dwóch metrów, podejmując decyzję czy odejść, czy może dotknąć jej i sprawdzić czy ustąpi.
Coś zawieszonego na niej błysnęło, poruszone delikatnym podmuchem powietrza wpadającego przez nieszczęsne okienko. Podeszłam bliżej, ujęłam błyskotkę w dwa palce i kiedy dotarło do mnie na co patrzę skuliłam się, jakbym otrzymała cios w brzuch. Żółć podeszła mi do gardła i równocześnie łzy napłynęły do oczu. Jedną ręką przeszukiwałam torebkę, żeby znaleźć komórkę i zadzwonić po pomoc. Trwało to całe wieki , bo żadne włókno mięśni, w mojej dłoni , nie słuchało wyjącego ze strachu umysłu.
- Dziecinko? – wydyszał, odbierając po trzecim sygnale – coś się stało? – Bo wiesz, jestem jakby w środku czegoś…
-Jay. .. – zaciśnięta krtań uniemożliwiała mi komunikacje - mój ojciec wrócił…
-Daj mi dziesięć minut! – rozłączył się, a ja wybuchłam szlochem.
Prawdopodobnie złamał wszystkie możliwe przepisy o ruchu drogowym, bo faktycznie po kilku minutach usłyszałam pisk hamującego samochodu i znajome kroki biegnące po schodach. Następną godzinę spędziliśmy pochyleni nad kuchennym stołem, studiując rozłożony na nim cieniutk,i złoty łańcuszek z diamentową zawieszką w kształcie gwiazdki. Idealna kopia jedynej „pamiątki” po NIM, którą matka zastawiła w lombardzie. Po jego ucieczce i aresztowaniu nie miałyśmy za co zapłacić rachunków.
Pod drzwiami leżał błękitny bilecik, a na nim słowa:
„Spotkajmy się, Gwiazdeczko”
-Może to głupi żart? – zasugerował Jay z niepewną mina, która wyrażała jedynie to, że sam w to nie wierzy.
-Przecież wiesz, że nikt inny mnie tak nie nazywał. On osobiście nadał mi imię, zaczął je zdrabniać i bawić się wszelkimi skojarzeniami dotyczącymi nieba. Ostatecznie stanęło na „Gwiazdeczce”, mówił tak do mnie odkąd skończyłam dwa latka, pamiętasz?
-Kurwa Sky, pamiętam aż zbyt dobrze. Dziesięć lat zajęło nam upchnięcia tych twoich wspomnień do szafy… - Jay głaskał mnie po rozdygotanych od płaczu plecach, i nie bardzo radząc sobie z wszechogarniającą mnie histerią równocześnie usiłował napoić mocnym drinkiem z wódką, która miała mnie rzekomo uspokoić. Pewnie uważał też, że paplaniem jakoś zagłuszy mój strach, bo do znudzenia tłumaczył, że coś z tym zrobimy, że nie zostawi mnie już na moment samej, że natychmiast wprowadzi się z powrotem albo zamieszkamy oboje u Charlesa, i jak trzeba to wynajmiemy detektywa, żeby tego skurwiela znalazł, a później zlecimy mafii pozbycie się tego ścierwa z powierzchni ziemi. Przyznam, że przyswajałam tylko część tego słowotoku. Niby widziałam jak rusza ustami i jakieś tam dźwięki docierały do moich uszu, ale sensu nie łapałam za grosz. Byłam daleko. Wbiegałam do kuchni zwabiona zapachem parującego na talerzu niedzielnego obiadu , ale zamiast usiąść i rzucić się na jedzenie, stanęłam w progu wystraszona widokiem kredowobiałej twarzy mojej matki. Z otwartą buzią podążyłam wzrokiem za jej spojrzeniem, prosto na ekran telewizora, gdzie, w głównym wydaniu wiadomości, podekscytowany reporter, ku chwale policji i pociesze społeczeństwa donosił, że szef kartelu narkotykowego, winny rozprowadzenia setek kilogramów koki, śmierci kilkunastu osób i popełnienia większości, z bogatego katalogu mafijnych zbrodni, dziś został ujęty i przedstawiono mu zarzuty.
Michael Zane. Mój tatuś.
Gdyby moje dzieciństwo przy boku ojca można było jednoznacznie podsumować jako skażone i złe, dużo łatwiej mogłabym całkowicie wykreślić go z pamięci, plewiąc ją niejako i ostatecznie paląc zachwaszczające je śmieci.
Ja jednak pamiętałam dotyk jego szorstkiej brody, kiedy całował mnie na dobranoc. Jego głos czytający mi bajki i duże, troskliwe dłonie, zawsze gotowe, żeby złapać mnie gdy spadałam. Tak jakby wszystko to, co usłyszałyśmy po jego zniknięciu nie było prawda ale czystą fikcją literacką. A jednak, policjanci przeszukujący nasz dom, znaleźli trzy fałszywe paszporty, broń, kilkanaście tysięcy dolarów i kokę wartą drugie tyle. Wszystko to ukryte pod podłogą jadalni, dokładnie w miejscu gdzie co roku stroiliśmy choinkę. Był mistrzem pozorów i najwyraźniej wolał forsę od rodziny. Najbardziej mną wstrząsnęła świadomość, że każdy pluszowy miś, zdobiący półki mojego cukierkowego pokoju, każda różowa sukieneczka, czekoladki i wyprawy do zoo opłacone było lepkimi od krwi pieniędzmi. Podobno w środowisku nosił ksywkę Charon. Osobiście przewiózł na drugą stronę 127 dusz, kolejne 212 morderstw zlecił. Ze swojego maluśkiego domku z ogródkiem, za plecami kochającej żony i małej córeczki zarządzał jedną trzecią dystrybucji narkotyków w całym kraju.
Najpierw była faza wyparcia, obie z mamą stanowczo zaprzeczałyśmy bezsprzecznym faktom, publikowanym przez media. Później był szok, obrzydzenie, rozpacz i akceptacja. Ta ostatnia nie zdążyła już objąć matki, która nie doczekała trzeciego odwyku. Straciłam nie tylko rodziców, ale też poczucie bezpieczeństwa i wiarę we wszystko w czym wzrastałam. Moje poczucie bezpieczeństwa i tożsamości okazało się mniej trwałe niż bańka mydlana i nagle z zadbanej dziewczynki, ze wzorowej rodziny stałam się córką Charona i ekscentrycznej pijaczki.
Był czas kiedy potajemnie marzyłam, że kiedy wyjdzie z więzienia to wróci, w magiczny sposób cofnie czas i będzie jak dawniej. Z czasem uznałam, że najlepiej byłoby żeby zdechł za kratami, bo łatwiej byłoby mi patrzeć na zimną płytę nagrobka niż w oczy człowieka, który tak mnie oszukał.
A teraz wszystko to, co starałam przełknąć przez te długie lata wróciło wylewając się z podziurawionych strachem zakamarków duszy, przedostało się do krwiobiegu i jak śmiertelna trucizna, pełzło powoli ku sercu.
Dobry erotyk utkany jest ze snów.

The Fight. (tytuł roboczy)

2
Sekunda wystarczy, żeby odwrócić bieg zdarzeń i potrząsnąć tym, co wydaje się kompletnie stałe, ugruntowane, wypracowane i bezpiecznie .
Jeden moment, elektryzujący wszystkie zmysły, zapadający w podświadomość, natrętnie powracający w snach i na jawie, potrafi zbudować nas na nowo, najpierw burząc, później wznosząc od fundamentów w kształcie, o jaki nigdy byśmy siebie nie podejrzewali.


Niepotrzebne, wpadające z zadęcie i egzaltację, uprzedzające akcję. Wolę się sam wszystkiego dowiedzieć.


Mimo, że przed klubem panował półmrok, a jego twarz dodatkowo ukryta była w cieniu kaptura, zdążyłam zauważyć niesamowitą barwę jego oczu. Mieszanka kilkunastu odcieni ciemnego błękitu, z kroplą fioletu, których głębie podkreślały setki maleńkich, granatowych punkcików, rozchodzących się promieniście od źrenic aż po krawędzie tęczówki. Kolor wydawał się surrealistyczny, mimo otaczającej nas ciemności czysty i wyraźny, jakby przepuszczony przez filtr instagrama. Zatonęłam w nim, na moment straciłam oddech. Wzrokowy kontakt trwał tylko sekundę, ja przez tę chwilę czułam się zawieszona w próżni, zupełnie rozbita i poniekąd świadoma, że właśnie zdarzyło się coś wyjątkowego, czego znaczenia jeszcze nie pojmuję. I nie chodziło tu tylko o urodę tego chłopaka, ale o to co ujrzałam w jego spojrzeniu. Czarną furię na moment ustępującą światłu, jakby mnie znał i tę zmianę wywołał właśnie mój widok.

Fizycznie nierealne. Nie da się w półmroku otoczenia, w mroku pod kapturem, w ciągu sekundy dostrzec koloru oczu i ich wyrazu.


artystycznej oprawy imprezy z okazji rocznicy trzeciej otwarcia klubu

A nie lepiej „trzeciej rocznicy” zamiast „rocznicy trzeciej”?


Na tym etapie jeszcze nie zaświtała mi myśl jakim facetem mógłby się okazać gdybym chciała od niego odejść.

A może jednak dasz czytelnikowi szansę, by się sam wszystkiego dowiedział w swoim czasie?


Studio, które od trzech lat z powodzeniem prowadziłam, głównie obsługiwało prestiżowe imprezy o różnym charakterze.

„obsługiwało głównie”


Dlatego nazywam to zajście wypadkiem, bo z defi¬ni¬cji jest jest nie¬prze¬wi¬dy¬walny, chociaż dużo łatwiej do niego docho¬dzi na tkan¬kach osła¬bio¬nych zapal¬nie, tak jak moich, wyniszczonych nieustannymi treningami.

Coś tu z formatowaniem padło?


Coś, co podrywało do lotu motylki w moim podbrzuszu wysyłając je w wirujące tournée po całym ciele!

Nie wiem kto i kiedy wymyślił te „motylki w brzuchu”, ale to jest wyjątkowo idiotyczne hasełko.


Zamiast odpowiedzieć, zrobił kilka do tyłu i jakby nie dotyczyła go grawitacja, bez wysiłku, wybijając się z piasku, przerzucił swoje 188 centymetrów wzrostu w przód i posłał mi kolejny szelmowski uśmiech.

Skąd wie, że 188 a nie 187 czy 189?


188 centymetrów wzrostu w przód i posłał mi kolejny szelmowski uśmiech.
Właściwie to co ja sobie wyobrażałem rozmawiając z nią na tej plaży?



Zmiana narratora, brakuje odstępu linijki.


jakoś się wszystko ułoży a nasze rodzinne, brudne nigdy nie wypadną z szafy.

Rodzinne brudne co?


-Twoje gruppies nalegają, żebym Cię włączyła do zespołu

To literatura, nie list, „cię z małej”.


Tym mocniej zadrżało mi serce, kiedy pod drzwiami prowadzącymi na moją klatkę schodową ujrzałam szkło. Ktoś wybił szybę, żeby dostać się do środka.

Zbyt wiele czasu spędziłam na ulicy, wśród młodocianych gangsterów, żeby teraz nie wiedzieć jak się zachować. Przestałam oddychać, przylgnęłam do ściany, posuwając się bezszelestnie milimetr po milimetrze w kierunku swoich drzwi. Wydawały się być nienaruszone i nawet przez moment przyszła mi do głowy myśl, że to przeciąg, nie żaden intruz, wybił tę szybę


A dlaczego po prostu nie zadzwoniła na policję? Od lat już nie mieszka w gangsterskiej dzielnicy, nie musi się zachowywać jak młodociany zbój.


Ogólnie niezłe, choć znacznie utrudnia lekturę ciągła zmiana pierwszoosobowego narratora.
Strach herbu Cztery Patyki, książę na Miedzy, Ugorze etc. do usług

The Fight. (tytuł roboczy)

3
Dzięki za przeczytanie. Bardzo potrzebne mi świeże spojrzenie na tekst, uśmiechnęłam się w pewnych momentach, bo faktycznie z niektórych słów wyszły bzdety - szkoda, że sama tego nie zauważam pisząc, ani próbując później czytać;)
Co do narratora-myślę, że da się do tego przyzwyczaić.
Spróbuję co nieco poprawić.

Added in 13 minutes 30 seconds:
A teraz zasadnicze pytanie: jak dokonać we własnym poście zmian? Ślepa jestem i funkcji edycji nie widzę?? HELP!!!

Nie ma takiej technicznej możliwości.
[mod]
Dobry erotyk utkany jest ze snów.

The Fight. (tytuł roboczy)

4
Tekst jest bardzo nierówny pod względem językowym. Są w nim fragmenty napisane płynnie i gładko, lecz jest też sporo potknięć i zwykłych błędów gramatycznych. Niektóre są dość zabawne. Nie wypisuję wszystkich, tutaj tylko niewielka próbka.
variety pisze: Obecnie, totalnie wbrew swoim upodobaniom, tłoczyłam się przed klubem The Fight, otoczona zmanierowaną grupką bogatych nierobów, spragnionych drżących basów i mocnego alkoholu.
Co to są spragnione drżące basy?
variety pisze: Fakt, że zamiast zostać wpuszczoną tak jak zawsze, tylnym wejściem, bez kolejki i taksującego mnie wzroku ponurego selekcjonera, doprowadzał mnie do szału.
Zamiast - i co dalej? W tym zdaniu zabrakło rozwinięcia, np. Zamiast zostać wpuszczoną, musiałam czekać - też niepięknie, ale przynajmniej mniej koślawo.
variety pisze: bluza od projektanta w sportowym stylu,
Projektant był w sportowym stylu?
variety pisze: Wyglądał niezwykle godnie w swoim stalowym garniturze od Armaniego, jak się później okazało jednym z niemal setki, które zakładał na co dzień do pracy.
Zakładał setkę garniturów? Wiem, że nie jeden na drugi, lecz brzmi to trochę komicznie. Raczej: które przeznaczył na co dzień do pracy.
Problemem jest wiarygodność niektórych detali. Jak tu:
variety pisze: Mimo, że przed klubem panował półmrok, a jego twarz dodatkowo ukryta była w cieniu kaptura, zdążyłam zauważyć niesamowitą barwę jego oczu. Mieszanka kilkunastu odcieni ciemnego błękitu, z kroplą fioletu, których głębie podkreślały setki maleńkich, granatowych punkcików, rozchodzących się promieniście od źrenic aż po krawędzie tęczówki. Kolor wydawał się surrealistyczny, mimo otaczającej nas ciemności czysty i wyraźny, jakby przepuszczony przez filtr instagrama.
Absolutnie nieprawdopodobne. Takie opowieści panienka może sobie wymyślać, leząc obok chłopaka i wpatrując się w jego oczy z odległości 10 cm. Kilkanaście odcieni ciemnego błękitu? Kropla fioletu i setki granatowych punkcików? To może być albo tęczówka na fotografii, powiększona kilkadziesiąt razy, albo całkowita licentia poetica, w każdym razie - na pewno nie realistyczna obserwacja.
Nie bardzo rozumiem też całą tę scenę przy wejściu do klubu. Dziewczyna może wejść tylnym wejściem - ale się tłoczy w tłumie. Chłopaka ochroniarze również mogą wyprowadzić tylnym wejściem - ale wyprowadzają go głównym. Za każdym razem podkreślasz, że powinno być inaczej, lecz z tego nic właściwie nie wynika. Bo jeśli chodzi o jego spojrzenie, w którym furia ustąpiła miejsca blaskowi, to przecież efekt mógłby być taki sam, gdyby się minęli gdzieś na tyłach budynku. Więc czemu ma służyć to podwójne złamanie obowiązujących zwyczajów? Podkreśleniu, że bohaterka nie lubi czekać? Można to zrobić w zupełnie innym miejscu, kiedy jej niecierpliwość rzeczywiście przyniesie jakieś skutki. Dobre czy złe, wszystko jedno, byleby coś z tego wynikało.

Jednak największym problemem jest dla mnie tonacja, w jakiej utrzymujesz swoje opowiadanie. Tonacja „naj”. Wszystko mieści się tuż przy górnej granicy zjawisk. Postać niezamożnej dziewczyny, która z racji obowiązków zawodowych trafiła pomiędzy ludzi należących do elity (u Ciebie – finansowej), to standard w pewnym typie romansów, często wykorzystywany przez autorów. W Twoim opowiadaniu mamy jednak tylko wyliczankę rozmaitych cech (ten Boss najwspanialszy, naj, naj, naj), nie widać natomiast wiarygodnych ludzi. Najlepiej wypadają te fragmenty – niestety, nieliczne – w których bohaterka mówi o tańcu, tancerzach, własnych zamiarach i związanych z nimi obawach. To jest kropla prawdziwego życia w plastikowych pałacach.
Emocjonalność bohaterki to też ten poziom „naj”. Rozumiem nagłe, obsesyjne zauroczenie jakimś chłopakiem, niechby nawet widzianym przelotnie i do tego w gęstym mroku. Ale, niestety, to również wymaga odpowiedniego ujęcia. Nie tak, jak tutaj:
variety pisze: Później kochaliśmy się na ogromnym mahoniowym stole konferencyjnym w jego biurze i mimo, że było fenomenalnie , nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że części mnie nie ma, że coś co mną poruszyło wyrzucając mnie z bezpiecznej orbity, oplata mnie jak sieć, zakuwając mój umysł w ciasną obręcz. Nic już nie było takie samo, lekkie i beztroskie,
No cóż, kiedy dziewczyna uprawiając seks ze stałym kochankiem myślami jest gdzie indziej (przy kimś innym!), fenomenalnie być nie może, nie ma siły. Tu właśnie coś się zmienia POMIĘDZY kochankami, nawet jeśli to czuje tylko jedna strona. Mogłaś np. napisać, że chociaż on był czuły jak zwykle (albo spragniony, niecierpliwy, czy jaki tam jeszcze mógł być), to jednak... Wtedy sytuacja byłaby znacznie bardziej wiarygodna. Używanie etykietek (było fenomenalnie, bo jestem z fenomenalnym facetem) tę wiarygodność sprowadza do parteru.

CDN
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

The Fight. (tytuł roboczy)

5
W peletonie moich zmor, szyk zdania wyszedł na prowadzenie. Na początku mnie bawiło jakie kretynizmy byłam w stanie chlapnąć, teraz chcę mi się płakać. Cóż, uczę się, chociaż niektóre rzeczy przychodzą mi opornie. Odnośnie "rzeczy, które powinny być inaczej" - dalej w tekście jest jest wyjaśnienie, dlaczego Sky nie mogła wejść do klubu jak zwykle. Dla fabuły to istotne, ale nie wszystko od razu.
Naj?
Oj, jej się WYDAJE, że spotkała księcia z bajki (który to jegomość, mimo wszystko trzyma ją na dystans i pokazuje tylko to, co chiałby, żeby widziała - ona o tym wie i tego nie znosi) to jest widoczne w jej opisach sytuacji, ale chyba (mam nadzieję) zupełnie inny obraz będzie odmalowany za pomocą drugiego narratora. ( A `propos - jego kwestie były kursywą, ale przy edycji tekstu wszystko się ujednoliciło. Szkoda, następnym razem pięć razy sprawdzę.) Z czasem wszelkie wyobrażenia zostaną zweryfikowane, ale też nie od razu.
Tekst jest doczekał się zakończenia, chociaż lista korekt do wprowadzenia rośnie i pracuję nad nimi w każdej, wolnej chwili. Bardzo cenię wyłapywanie przez Was wszelkich bzdur i nieścisłości. Jedną już poprawiłam - a mianowicie ten mrok przed klubem. Szkoda tylko, że nie mogę tutaj nanieść tej zmiany. Spróbuję trochę mocniej zaakcentować, że opętanie Sky nieznajomym chłopakiem determinuje jej "dopisywanie" historii do ich krótkiego spotkania. Popada w przesadę, ale niektóre kobiety tak mają;)
Dobry erotyk utkany jest ze snów.

The Fight. (tytuł roboczy)

7
variety pisze: Odnośnie "rzeczy, które powinny być inaczej" - dalej w tekście jest jest wyjaśnienie, dlaczego Sky nie mogła wejść do klubu jak zwykle.
Wyjaśnienia, "dlaczego tak, a nie inaczej" warto zarezerwować na okazje dla fabuły rzeczywiście kluczowe, takie, które ujawniają najważniejsze tajemnice :) Tutaj wystarczyłoby, żebyś nie wspominała, że Twoja bohaterka zwykle wchodzi do klubu inaczej, a kłopotliwych gości też nie wyprowadza się głównym wejściem. Podobnie zresztą z tą bluzą, którą Sky ukradła z gabinetu Bossa. Owszem, wyjaśnienie później jest całkiem logiczne - brat Bossa mógł ją tam zostawić, czemu nie? Tyle, że znowu dochodzimy do granic niewiarygodności, kiedy dziewczyna już na pierwszy rzut oka wie, że to bluza TEGO właśnie chłopaka. Widziała go raz, w ciemności i w tłumie, eskortowanego przez dwóch goryli, a teraz nie ma nawet cienia wątpliwości, że trzyma w ręku jego ciuch. Jakim cudem? Nawet nazwisko projektanta z samych designerskich szczytów nie gwarantuje niepowtarzalności egzemplarza. Boss nie mógł sobie takiej bluzy zamówić i kazać przywieźć do biura? Weekendy też spędza w stalowych garniturach? A ktoś z jego współpracowników?
Gdyby ona miała świadomość, że "rozpoznanie" jest tylko jej życzeniem, i samą siebie przekonywała, że musi być prawdą, wypadłaby o wiele bardziej przekonująco.
To są takie detale, nad którymi warto zapanować, gdyż jeśli nie, wtedy bohaterowie i wydarzenia dużo tracą.
variety pisze: Popada w przesadę, ale niektóre kobiety tak mają;)
Kobiety tak mają, owszem, tylko problem, jak je przedstawić, żeby z tą swoją przesadą nie były męczące albo nawet irytujące. Typ "egzaltowanej nawiedzonej", miotającej się między szczytami uniesień i otchłaniami rozpaczy, przy dłuższym kontakcie jest trudny do strawienia. W Twoim opowiadaniu szansę widziałabym w zróżnicowaniu narracji: część historii jest prowadzona z punktu widzenia chłopaka. Blue jednak w tej chwili jest raczej siostrą Sky, może niekoniecznie bliźniaczką, gdyż używa więcej wulgaryzmów, ale prezentuje dokładnie ten sam typ emocjonalności.

Fabularnie na razie nie jest źle, jeśli ojciec Gwiazdeczki okaże się tym, na kim ma się zemścić Blue za zniszczenie rodziny i beztroskiego dzieciństwa - cóż, wymagania gatunku :)

Ale tekst jednak czytaj uważnie przed wrzuceniem. Nie chcę już wracać do wyłapywania błędów, lecz trafiają się zdania całkiem niezrozumiałe, pewnie kilkakrotnie, nie dość starannie, przerabiane. A jeśli dwóch chłopaków robi coś wspólnie, to robią to OBAJ. Forma OBOJE jest zarezerwowana dla pary mieszanej, męsko-damskiej. Wyłącznie.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

The Fight. (tytuł roboczy)

8
Rubia , nawet ni ewiesz, jak mi pomagasz. Masz rację z tą bluzą, na szczęście już mam pomysł, jak z tego wybrnąć (dziwne, że nie wpadłam na to do tej pory, widać potrzebowałam iskry). Form jest bardzo inspirujące:)
Co do psychiki Sky i Blue - z założenia mają być do siebie dosyć podobni. Ile związków, tyle teorii, ja jednak założyłam, że podobna konstrukcja psychiczna (czyt. niedojrzałość) będzie niezłym katalizatorem wydarzeń, które pewnie nie miałyby miejsca, jeśli bohaterowie byliby ciut mądrzejsi, mniej emocjonalni i w przypadku Blue - przewidujący. Fakt, źle się stanie, jeśli zaczną człowieka wnerwiać i odstraszą od dalszej lektury...
Mam pytanko - jak wklejać kolejne części? Pod komentarzami czy w osobnym poście?

Added in 3 minutes 4 seconds:
Augusta pisze: Czyt to jest fragment powieści? Jesli tak, jaką ma objętość i jaką objętość będzie miała/ma całość?
Nie ośmielam się tego nazwać powieścią, co najwyżej opowiadaniem, o nieprzesądzonych losach.
Na tą chwilę jest to kompletna całość - około 130 standardowych stron w wordzie, na pewno coś przybędzie, na pewno coś zniknie.
Dobry erotyk utkany jest ze snów.

The Fight. (tytuł roboczy)

9
variety pisze: Mam pytanko - jak wklejać kolejne części? Pod komentarzami czy w osobnym poście?
Tajemna wiedza zawarta jest w regulaminie :)
§ 4. Nie można doklejać tych samych, lecz zmienionych fragmentów do danego wątku.
Wyjątek: w dziale Miniatur można pracować nad tekstem wklejając zmienione wersje w ten sam wątek, dotyczy TYLKO drabbli oraz miniatur do 1000 słów.
§ 5. Kolejne części dłuższych opowiadań wklejamy do nowego tematu, dodając link do poprzedniej części – nie jest to wymagane jednak bardzo mile widziane.
§ 6. Dodanie kolejnego fragmentu opowiadania jest równoznaczne ze wstawieniem kolejnego tekstu – wyczerpuje limit na 7 dni.
variety pisze: Na tą chwilę jest to kompletna całość - około 130 standardowych stron w wordzie,
około 300 tys znaków ze spacjami?
na opowiadanie za długie, na powieść jeszcze za krótkie.
pomyśl nad rozbudową :)
i pytanko: co da wklejenie kolejnych części? to ma być tekst czysto ćwiczebny?
gosia

„Szczęście nie polega na tym, że możesz robić, co chcesz, ale na tym, że chcesz tego, co robisz.” (Lew Tołstoj).

Obrazek

The Fight. (tytuł roboczy)

10
ithilhin pisze: około 300 tys znaków ze spacjami?
na opowiadanie za długie, na powieść jeszcze za krótkie.
pomyśl nad rozbudową :)
i pytanko: co da wklejenie kolejnych części? to ma być tekst czysto ćwiczebny?
Otóż to.
IMO, łatwiej rozbudować :)

The Fight. (tytuł roboczy)

12
Prawda. Pisanie stanowiło rodzaj terapii zajęciowej i "w trakcie" zakładałam raczej, że skończy jako popiół, w którym się w ramach happeningu wytarzam. Moje zdanie niewiele się zmieniło, ale własnoręcznie pozbawienie go jakichkolwiek szans, byłoby dobijającą głupotą. Dzięki.
Dobry erotyk utkany jest ze snów.

The Fight. (tytuł roboczy)

14
O zaraza, komentarz w pakistan polish :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:

[nie komentujemy komentarzy tylko teksty]
mod
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”