Gatunek: fantasy Pomysł: kontynuacja baśni pt. Jaś i Małgosia Uwaga 1.: postarzenie języka przez archaizmy i gwarę Uwaga 2.: ograniczenia wiekowe: 13+ (przemoc, ale brak przekleństw) Długość: 9900 znaków ze spacjamiNastępnego dnia ojciec Jasia i Małgosi nie poszedł na porębę. Po śmierci żony był ostatnią osobą znającą brutalną prawdę. Przez uległość nieomal doprowadził do tragedii. Teraz chciał poświęcić dzieciom jak najwięcej czasu. Mniemał, że w ten sposób przynajmniej trochę wynagrodzi wyrządzoną krzywdę.
Skarby, jakie przynieśli Jaś i Małgosia z chaty Baby Jagi, ucieszyły drwala. W końcu koniec biedy. Ale zmiana losu potęgowała wyrzuty sumienia. Pocieszał się jedynie tym, że ta cholerna macocha zapłaciła już za pchnięcie go do zbrodni.
– Dziatki moje, jakże się raduje, że znowu jesteśmy razem.
– Tak ojcze i w domu będzie teraz lepiej – odparła Małgosia, przytulając się.
– Ale może być jeszcze lepiej! – wykrzyknął Jaś. – U Baby Jagi zostały nieprzebrane skarby!
Ojciec wzdrygnął się.
– Jasiek, co mówisz? – spytał.
– Wróćmy się i przywieźmy więcej złota – odparł Jaś.
Drwalowi nie spodobał się ten pomysł. Dopiero odzyskał dzieci i żywo czuł, jak drogie są dla niego. Pokręcił głową i odparł:
– Nie, to jest zbyt niebezpieczne.
Potem popatrzył surowo, aby pokazać, że to koniec dyskusji. Ale zaraz się uśmiechnął i dodał:
– Poza tym, złota nie zjemy. Odpust jest, idźmy no do wioski na jarmark.
– A nie możemy pojechać na Barnabie? – spytała Małgosia. – Po wczorajszym dniu nogi mam jak z waty.
– Osioł zjedzon tydzień temu.
Dzieciom miny zrzedły z powodu ulubionego osiołka. Głód nie był pierwszyzną w tym domu, więc uznali Barnabę za historię, tak jak Babę Jagę i macochę (za którą nie tęsknili, ale bali się przyznać ojcu).
Wyruszyli do wioski. Było lato, a droga prowadziła przez pola; poranny upał zmuszał do myślenia o skwarze drogi powrotnej. Mimo to byli radośni. Jaś i Małgosia ciągle trzymali się za ręce, podskakując co rusz, a drwal, zatracony w dumie z dzieci, szedł uśmiechnięty. Nie mógł się smucić, widząc, że jego małe skrzaty naprawdę żyją.
Gdy doszli do wioski, jarmark był już rozłożony. Olśniewał przepychem. Dzieci nie pamiętały, kiedy ostatnio uczestniczyły w odpuście. Na pewno było to jeszcze za życia matuli.
– Cukierki! – wykrzyknął Jaś i już zbierał się do biegu, gdy nagle powróciła trauma sprzed trzech dni. Stanął i zaczął drżeć, jak po kąpieli w przeręblu.
– Chodźmy na pożywną strawę – rzekł ojciec, widząc reakcję chłopaka. – Rosół i bigos, nic lepszego nie ma. Jak byśta rozumowali jak dorośli, to byście sobie bidy nie naważyli.
Dzieci przytaknęły.
W gospodzie rodzina najadła się do syta. Potem drwal został, aby opróżnić dzban miodu, o którym marzył od dawna. W tym czasie Jaś i Małgosia poszli zrobić sprawunki.
Po godzinie Jaś wpadł do gospody; zastał drwala przy drugim dzbanie miodu.
– Ojcze, chodź.
– Daj mi skończyć.
– Ojcze, chodź, proszę.
Tydzień temu chłopak oberwałby za takie słowa. Teraz jednak mężczyzna wstał, pogładził chłopaka po włosach i spytał:
– Co się stało?
Jaś, nic nie mówiąc, pociągnął go za rękę i wyprowadził na zewnątrz, gdzie czekała Małgosia. Razem poprowadzili ojca na drugi kraniec jarmarku. Siedział tam żebrak. Zamiast nóg sterczały zagięte nogawki, z końcówkami włożonymi w kieszenie spodni. Kaftan miał brudny, wyglądał jakby chuligani rzucali w niego jabłkami dla zabawy. Przed sobą trzymał pustą misę na datki.
Drwal uśmiechnął się.
– Rozumiem was, też byliśmy biedni – rzekł i wyjął kiesę.
– Nie ojcze – odparł Jaś. – Temu dasz, ale dla reszty żebraków nie starczy i my w nędzę powrócim.
– Chodzi nam o skarby Baby Jagi – dodała Małgosia.
– Jedźmy tam wozem, zabierzmy wszystko. Starczy, aby obdarować każdego biedaka i dla nas na pałac – powiedział Jaś.
Ojciec skrzyżował ręce na piersiach.
– Już o tym rozmawialiśmy. Nie wiem co…
– Jak my tego nie zrobimy, to ten skarb zagarną zbójcy!
Następnych parę minut wystarczyło dzieciom, aby przekonać ojca. Postanowili wyruszyć nazajutrz.
Udali się w drogę powrotną do domu. Jednak intuicja ciągle podpowiadała drwalowi ostrożność.
– Dzieci, skoro wy się błąkaliście po lesie, to pewnie wcale tam nie trafimy.
– Jużci, ukrywaliśmy monety przy korzeniach najwyższych drzew – powiedziała Małgosia. – Jaś się uparł na to.
– Tak, od strony, z której szliśmy – powiedział chłopak i wyprostował się dumnie.
Będąc u kresu drogi, przypomnieli sobie, że muszą kupić wóz i konia. Zaszli więc do sąsiada. Jakże ten skakał z radości, mogąc sprzedać zaprzęg za złotą monetę.
Wróciwszy do domu, resztę dnia spędzili na przygotowaniach do jutrzejszej wyprawy. Zakładali, że po śmierci Baby Jagi zaklęcia utrzymujące świeżość słodyczy, z których zbudowana jest jej chata, stracą moc. Dlatego spakowali zapas jedzenia na pięć dni.
Wyruszyli z samego rana; Jaś i ojciec. Chłopak znał, ze wcześniejszych wędrówek po lesie, początkową część drogi. Jednocześnie był to najłatwiejszy kawałek. Niedługo okazało się, że wóz jest zarazem pomocą, jak i kłopotem. Tam gdzie ludzie przeszliby bez problemu, zaprzęg grzązł albo wplątywał się w chaszcze. Tylko dzięki doświadczeniu drwala z pracy w lesie, poruszali się na przód.
– Teraz tędy – rzekł Jaś.
– Synu, jak ty dobrze pamiętasz drogę.
– Dziękuję ojczę. Ukrywając monety, cały czas rozglądałem się za ścieżkami wydeptanymi przez zwierzęta i ciekami. Może dlatego zapamiętałem co nieco.
Pomysł z monetami okazał się trafiony. Wprawdzie zdarzało się, że musieli się cofać, bo nie mogli znaleźć kolejnego “drogowskazu”, ale dzięki pamięci Jasia nie obawiali się, że zupełnie pobłądzą.
Brnąc przez bór, drwal uczył się nowej części lasu. Myśląc o trasie powrotnej, zauważył, że idą na około. Nie wiedział jeszcze, w którym miejscu skończą drogę, ale już domyślał się, że uda się im skrócić czas powrotu.
W połowie następnego dnia, przebiwszy się przez chaszcze, wyszli wprost na polanę. Zobaczyli zabawną, niedużą chatkę, pstrokatą jak odświętna kieca. Nie było im jednak do śmiechu. Drwalowi ścisnęło się gardło; poczuł też, jak Jaś łapie go drżącą ręką. Przez strach, nie zwrócili uwagi na nienaturalną ciszę.
Ojciec pierwszy się przemógł i trzymając syna za rękę, podszedł do drzwi, które otworzyły się skrzypiąc. Zobaczyli wąską sień.
– Nie zamierzam być w tym przeklętym miejscu dłużej niż trzeba. Gdzie skarby? – spytał drwal.
– W białej izbie – odparł chłopak.
Zdjęli worki z wozu i weszli do środka.
– Jasiek, czemuż nie mówił, że tu tyle tego! Toż jeden wóz to za mało! – wykrzyknął ojciec. – Ha, ha! – Zatarł ręce.
– Jak przetrzemy szlak, to wrócim się, co?
Nie zwlekając, zajęli się ładowaniem skarbów do worków i przesypywaniem ich na wóz. Złote monety, diamenty, rubiny, srebrne sztućce pokryły szczelnie całe dno, a w białej izbie jakby nic nie ubywało. Pracowali dalej.
Po pewnym czasie drwal przystanął w sieni, aby odsapnąć. Była już co najmniej szósta wieczór, a upał ciągle nie zelżał.
– Zobacz no – rzekł ojciec. – Te słodycze ciągle ładnie pachną – powiedział i skosztował piernika ze ściany. I zakrztusił się, zobaczywszy jak dziura w ścianie, zarasta nowym ciastem.
Aktywne czary zaniepokoiły drwala. “Ciekawe co się stało z tą zwęgloną wiedźmą?” – pomyślał i wszedł do czarnej izby. Zdziwił się, że piec jest ustawiony na przeciwległej ścianie, zamiast centralnie. Ale zdębiał, gdy zobaczył, że ma uchylone drzwiczki i pusty ruszt.
– Jaś! Jasiek! Gdzie wyście tę jędzę zamknęli?!
Chłopak nie odpowiadał.
– Jasiek! Chodź tu – zawołał znowu i wyszedł do sieni.
W drzwiach chaty zobaczył skulonego, płaczącego chłopaka; jednocześnie usłyszał złowrogi chichot z podwórza:
– Hi, hi, hi, hi!
To była Baba Jaga, żywa i rozwścieczona. Latała na miotle wokół domu, raz po raz zwalniając przed intruzami i robiąc obrót na miotle, jak jeździec na koniu.
– Delicje mi uciekły i sprowadziły łykowatego starca. Hi, hi, hi. – zaskrzeczała wiedźma.
– Puść nas! – wykrzyknął ojciec. Nie miał nadziei na spełnienie żądania, ale nic innego nie mógł zrobić. Nie miał broni, nie wiedział nawet, czy z taką istotą można walczyć.
– Puścić? Jużci! – odparła Baba Jaga. – Wiecie ile energii straciłam na regeneracje! Potrzebuję mięsa, nawet tak łykowatego jak ty!
Wiedźma wyjęła zza pazuchy starą, nadpaloną różdżkę i wycelowała w Jasia.
– Ty rarytasku idziesz na przystawkę.
– Nie! – wykrzyknął ojciec, zasłaniając syna własną piersią. To był odruch, ale jednocześnie zadośćuczynienie. Za winę, za traumę dzieci, za to, co stanie się dziś.
Baba Jaga zamachnęła się; wtem ujrzeli zaostrzony drzewiec gwałtownie przebijający się przez jej klatkę piersiową. Wiedźma wydarła się i gruchnęła na ziemię.
Wtedy drwal zobaczył dziwnego człowieka, ubranego w skórzaną zbroję.
Nieznajomy podszedł do wiedźmy i pchnięciem buta odwrócił zwłoki na plecy. Początkowy grymas niezadowolenia zmienił się w uśmiech.
– Złoto w rzucie oszczepem osinowym na dziesięć metrów – powiedział mężczyzna.
– Dziękujemy ci, rycerzu. Życie żeś nam uratował. My nie dość, że bez broni przyszliśmy, tom nie wiedział, że wiedźmę trzeba kołkiem osinowym potraktować.
– Bo nie trzeba. Od kasztelana dostałem zlecenie na latającego kanibala. Wieśniacy mówili, że to czarownica, ale oni zwykle się mylą. To się przygotowałem na wampira. Prawda, że z tym oszczepem fantazja mnie poniosła? To prototyp.
Jaś, ciągle uczepiony ojcowskiej nogi, w końcu przestał płakać. Nieznajomy mówił dalej:
– Ta chata naprawdę jest z ciasta i lukru, a niech mnie. Nieźle odpaliło starowince.
– To to był człowiek? Moje dziatki w piecu ją zamknęły. Przyszliśmy tu, bo myśleliśmy, że tylko popiół z niej został.
– Wiedźma też człowiek. Pewnie wykaraskała się jakoś i naprawiła czarami lub eliksirami.
Po chwili nieznajomy podszedł do trupa, wyciągnął osikowy oszczep i ponownie wbił w serce, aż poczuł, że sztywno trzyma się w ziemi.
– Tak na wszelki wypadek. Powiem kasztelanowi, żeby kurhan jej usypali bez ruszania ciała – rzekł, po czym spojrzał na wóz drwala. – Jego ludzie będą tu najszybciej za cztery dni, jeśli wiesz, co mam na myśli.
Nieznajomy wsiadł na konia, wykonał zwrot na zadzie i zawołał:
– Bywajcie!
– Rycerzu, kim jesteście?! – krzyknął drwal.
– Przeklętym szlachcicem, tępiącym potwory dla zabawy.