Wysiadł po kilku godzinnej podróży i nieśpiesznym krokiem udał się w stronę tramwajowego przystanku, zauważając nadjeżdżającą blaszaną gąsienicę. . Usiadł na obitym bordową, obszarpaną skórą siedzeniu i usłyszał krótkie stuknięcie zamykanych drzwi. Przejechał pięć przystanków. Kilkoma susami opuścił pojazd. Przeszedł przez ulicę, wklepał kod i wszedł do odpychającej kamienicy, której wnętrze przypominało bardziej panczurski squat, niż budynek wypełniony lokalami do wynajęcia. Przekręcił klucz i pchnął sfatygowane drzwi. Puścił szczura wolno po podłodze i rzucił okiem na półkę na buty. Współlokatorów nie było. Jebnął niedbale trampki i skierował się do własnego pokoju.
Była to jama surowa , aczkolwiek imponujących rozmiarów. W centrum, na podłodze, leżał dywan w kształcie uśmiechniętego człowieka z teczką i w garniturze. Na twarzy podłogowego yuppie widniały czarne ślady buciorów-najwyraźniej ktoś po nim skakał Na ścianie tarcza do rzutek z przyczepionym, podziurawionym zdjęciem Zbigniewa Hołdysa. W rogu na wkręconym w ścianę stelażem wisiał popękany bokserski worek, pod nim ostra, rzemieniowią skakanka. Adapter i kilka winyli- trochę jazzu, trochę death metalu. Na południowym zachodzie dwa kopce z książek. Wysoki szczyt „Przeczytane” i rozlazłe Himalaje „Do przeczytania”. Pomiędzy nimi, wzdłuż podłogowego materaca szlak ksiąg rozkraczonych, tych „w trakcie”. Na ścianie plakat „Łowcy androidów”, podpierdolony znak drogowy i akt kobiety ustylizowanej na bibliotekarkę. Zielone butelki były rozmieszczone losowo po całej podłodze. Rudas zastanawiał się czasem, czy to aby nie jest tak, że to nie on posiada to skupisko przedmiotów, tylko te rzeczy definiują, kształtują i posiadają jego samego. Ganił się zawsze za takie filozofowanie i rozwiewał te myśli. Podszedł do biurka.
Usiadł i spojrzał się na podręczniki. Każda próba nauki tego gówna, była jak połykania kolejnych porcji grudowatej, kleistej, napełniającej głęboko fizycznym obrzydzeniem, cuchnącej, stającej w gardle pierdolonej mazi. Robactwo z tyłu głowy zaczęło szaleć. Każde tąpnięcie małych odnóży sprawiało, że przed jego oczyma pojawiało się wspomnienie wydarzenia do którego nigdy nie chciał wracać. Nie wytrzymał i cisnął z ogromnym podręcznikiem z całą silą o ziemię. Opiat, który właśnie postanowił powylegiwać się w saksofonie spojrzał na niego z mieszaniną strachu, wyrzutu i rozczarowania.
-Ta, wiem. Nie musisz mówić.- rzucił i spojrzał na zegarek. Spojrzał na podręczniki, to znów na zegarek, na podręczniki, na zegarek.
-Aach. Pierdolić to.-po czym spakował torbę i wyszedł z mieszkania. Złapał tramwaj i pojechał na trening.
Po dwudziestu paru minutach przekroczył próg szatni. Nozdrzy dobiegł specyficzny zapach wsiąkniętego w ściany potu, a uszu tygiel energicznych dyskusji. Dosłyszał krótkie strzępy wypowiedzi o: uboju rytualnym, sytuacji w polityczno-społecznej w Kolumbii, retro-motoryzacji, zastosowaniu psychologii do usprawniania wydajności pracowników biurowych, filozoficznych rozważań nad kruchością życia, ktoś zrobił aplikację adwokacką, komuś urodziła się córka, a ktoś dostał zawału z nadmiaru kebabów i sterydów. Rudy przybił z każdym piątkę, przebrał się w mocno już sprane spodenki treningowe i czarny t-shirt. Wszedł na matę, zatrzymał się i lekko ukłonił miejscu w wyrazie szacunku. Trening się zaczął Następne długie minuty spędził na wpajaniu do pamięci mięśniowej kombinacji uderzeń rękoma, łokciami kolanami i szybkich kopnięć. Robactwo z jego głowy zawsze zostawiał, gdzieś za drzwiami maty, opuszczało go niemal zupełnie, by powrócić absolutnie kurwa nieporuszone w drodze powrotnej. Teraz jednak o tym nie myślał, teraz był czas na sparingi.
-Zakładać kaski i ochraniacze. 3 rundy po 5 minut!-wykrzyczał zaciągając ze wschodnim akcentem trener. Był on kozakiem i to w sensie zarówno metaforycznym jak i dosłownym. Były zawodowy żołnierz w socjalistycznym wojsku., uczestnik turniejów wielodniowych turniejów pięściarskich w Tajlandii i największy i najbardziej oddany fan Michaela Jacksona jakiego Rudy kiedykolwiek spotkał. Puścił z magnetofonu "Billy Jean" i puścił stoper.-CZAAAS POSZEDŁ.
Każdy przybił rękawice z oponentem i salę znów wypełniły odgłosy uderzeń, kopnięć i świst wypuszczanego przy każdym ataku powietrza. Prawnik bił się z akwizytorem, policjant przyjmował obrotowe kopnięcie od programisty-buddysty, siwiejący konserwator zabytków ośmieszał doskonałą pracą bokserską barczystego studenta wychowania fizycznego. Wszystko to rysowało dość paradoksalny pejzaż, w którym ludzie nie mający ze sobą kompletnie nic wspólnego skupiali się na sobie całkowicie i mimo całkowitego wzajemnego szacunku usiłowali zadać jak najwięcej obrażeń
W tym abstrakcyjnym spektaklu przemocy znajdywał się również Rudy. Pierwszy pojedynek stoczył z jakimś chudym licealistą, którego fizys automatycznie nasuwało skojarzenia z harcerstwem. Nie widział go tu wcześniej.. Nie tłukli się mocno, nie musieli sobie nic udowadniać. Rudy starał się panować nad sobą i przebiegiem walki. Przewidywać ruchy przeciwnika, planować swoje i realizować. Skupiał się na oddechu i detalach:ułożenie stopy przy kopnięciu. Czuł luz i pewność siebie. Czuł się mocny. Zegar wydobył piskliwy dźwięk. Konie czasu.
Zmiana przeciwników. Teraz stanął naprzeciwko wściekłemu pracownikowi poczty. Był niższy, ale szerszy, pod przepoconą koszulką odznaczał się piwny brzuch, ale na kwadratowej twarzy twarzy zarysowywała się agresja i determinacja. On ewidentnie miał coś do udowodnienia. W każdy cios wkładał całą siłę, a sam ignorował uderzenia spadające na jego spocony łeb. Był zażarty, sprawiał wrażenie, jakby zapomniał, że znajduje się na macie, uaktywniły się w nim neandertalskie geny walki o przetrwanie. Mocny krótko bity sierp dotarł do głowy Rudego. Świat na chwilę się zachwiał, a listonosz poczuł krew i rzucił się zasypać go dalszymi ciosami. Jeden z prostych dotarł do nosa. Rudas utrzymał się jednak na nogach, zdystansował go i wyprowadził kilka błyskawicznych kopnięć. Przez twarz przebiegł mu krzywy wściekły grymas, lecz po momencie znów wrócił spokój. Każdą dziką szarszę, kontrował umiejętnie manipulując dystansem. Był jak woda, a jego oponent przepełnionym rozczarowaniem tępym głazem. Zegar wybił.
Listonosz podziękował za walkę, acz nie krył złości. Był jednym z tych ludzi, którzy przychodzą na matę tylko, by komuś wpierdolić w akceptowalnej społecznie formie. Jeden z ćwiczących zszedł z maty wykrzykując pośpieszne pożegnanie. Był lekarzem i dostał nagłe wezwanie. Fakt, ten oznaczał, iż brakowało jednej osoby do pary. Lukę postanowił wypełnić trener. Przeciwnika nie znalazł Rudy.
Kerim nie zadawał mocnych ciosów, nie chciał zrobić Rudemu żadnej krzywdy. Dewastował jego psychikę. Przechwytywał każdą próbę kopnięcia i kończył akcję pod cięciem. Rudy taz po raz wstawał z maty próbując nawiązać jakąkolwiek walkę. Każdy jego cios był chybiony i kontrowany. Rudas miał wrażenie, że każdy ruch jaki podejmuje jest błędem. Przestał atakować. I to był jeszcze większy błąd. Trener zasypał go falą ciosów, obrotowych kopnięć. Po kilkunastu sekundach przebywanie w tym huraganie w głowie ucznia pojawił się tylko jeden wielki, kreślony czarnymi literami komunikat o treści "SPIERDALAJ STĄD". Co raz bardzie się cofał i coraz bardziej obrywał. Wpierdol życia przy dźwiękach "Beat it" Potknął się o własne nogi i wylądował na glebie
-Nigdy się nie cofał Ryży! MUAI THAI SIĘ NIE COFA! W życiu też przed wszystkim zwiewasz? Uciekając dajesz mi tylko szansę się rozpędzić. Wstawaj.
Rudy wstał. Był obolały po poprzednim starciu, ledwo chodził przez obite nogi, ale ruszył do przodu. Metodycznie. Non stop. Przyjmował wszystko nie cofając się o milimetr i ruszał do przodu. Płuca odmawiały posłuszeństwa, ale wytrzymał. Tuż przed alarmem stopera wypuścił kopnięcie, które o centymetry chybiło szczęki trenera. Wprawdzie zaraz po tym znów został podcięty, ale wiedział, ze go zaskoczył. Walka dobiegła końca. Kerim pomógł mu wstać.
-Jest doobrze Ryzy. Nie cofaj się, nigdy. Jeśli zaczniesz, dasz tylko światu okazję by zjeść żywcem. Dzięki za walkę.
Po treningu skierował kroki z powrotem do mieszkania. Oprócz skoku endorfin czuł też coś w rodzaju oczyszczenie, lecz uczucie szybko ustąpiło pola powracającemu robactwu. Które wiło się tym mocniej, im bliżej był biurka z kleistą mazią.
Po wejściu do mieszkania uderzył go intensywny zapach marihuany. Źródłem aromatu był siedzący na kanapie kuchni tłustawy okularnik w pomarańczowej koszykarskiej koszulce. Był to Stachu przyjaciel, współlokator i najbardziej zaufany diler Rudego.
-Ooo. Kłaniam się nisko ziomeczku. Jak na twojej..-zrobił kilka mających imitować Bruce Lee ruchów w powietrzu-... napierdalanace? Jesteś cały?
-Doskonale wybornie, albo wybornie doskonale- Rudy kichnął. Na chusteczce zostały ślady krwi-Cały, oprócz nosa.
-Dobrze, że nos, a nie kutos!-Wybuchnął dzikim, niekontrolowanym śmiechem ze swojego żarciku, Rudy mimowolnie zaczął smiać się razem z nim. Stach miał ten specyficzny rodzaj charyzmy, że jego dowcipy wzbudzały śmiech, nie ważne jak niskich lotów by były.-Staary zgadnij co teraz gotuję. W stu procentach czysty organiczny rosół! Poznałem ostatnio dupę. Specjalistka od medycyny chińskiej. Kazała mi przez tydzień jeść tylko rosół, zapewniła mi, że się poczuje lepiej. I wiesz co? To działa, już 3 dni jem tylko rosół i móóówię Ci. Czuję się rewelacyjnie. Wszystkie lęki zniknęły, jest bosko.
-Może dlatego, że przez 3 dni chodzisz ućpany?
-Huehue, musisz być zawsze taki cyniczny mordo? Co z tego co jest przyczyną skoro czuję się zajebiście? Nie to jest najważniejsze? Do-bre sa-mo-poczucie.
-Może dlatego, że dobre samopoczucie wywołane twoim, jak mniemam hurtowym spożywaniem zielska i alkoholu, podczas sesji doglądania bigosu, które to wprawia Twój mózg w stan sztucznego szczęścia. Wybacz, ale nie jest prawdziwe.
-I co z tego, że nie jest prawdziwe? Lubię i szanuje cię ziom, ale mam czasem wrażenie, że mimo, że szczycisz się tym swoim opanowaniem i samokontrolą i przekonaniem o postrzeganiu świata dokładnie takim jakim jest; to sam wątpisz w swoje słowa. Gdybyś nie wątpił, nie traktowałbyś każdej rozmowy, która w jakiś sposób podważa Twój punkt widzenia świata jako ringu, na którym udowadniasz swoją rację. Wydaje Cie się, że przekonujesz mnie, ale tak naprawdę desperacko próbujesz przekonać samego siebie. Jesteś hipokrytą Rudasku-Nagle do drzwi zawył dzwonek .Rudy otworzył. Okazało sie, że to pizzeraman. Stachu łapczywie rzucił się na kartonowe opakowanie.
-I to ja jestem hipokrytą?! Król-rosół wpierdalający pizzę!
-Chuj Ci do mojej pizzy!
-Uspokójcie się- w drzwiach kuchni stanął mały chudy blondyn z ekstremalnymi zakolami i krzyżem zawieszonym na piersi. To Krystian, drugi i ostatni ze współlokatorów. Mimo mizernej fizyczności emanowała z niego siła.-Niepotrzebnie isę kłócicie. Obaj jesteście zapatrzeni i skrajnie pogubieni. Pogódźcie się i przemyślcie, co odpierdalacie. We wszystkim, nawet w tej waszej na pozór niepotrzebnej kłótni jest sens.
-Z tym sensem to nie przesadzaj. Czytałem ostatnio na wykopie o sekcie bojowników sensu. Podobo mają nawiedzonego lidera, który uważa, że nawiązał kontakt z bóstwem z innego wymiaru. Wyznawcy żyją w przeświadczeniu, że wykonując jego rozkazy realizują wolę jakiegoś astralnego bytu i wprowadzają świat na drogę Dobrego Porządku. Robią kompletnie pojebane rzeczy. Czasem dadzą komuś kopertę z pieniędzmi, czasem kogoś wywiozą a drugi koniec Polski, albo wykupią całe masło w kilku sklepach Szczecina. Pojeby. Mówię wam.-dodał Stachu który najwyraźniej już nie przechowywał w swojej nadwyrężonej pamięci krótkotrwałej kłótni, która odbyła się chwilę temu.
-Ta, wszystko częścią bożego porządku? A nieuleczalny rak mózgu? Wypadek samochodowy? Murzyniątko od urodzenia zakażone wirusem HIV przed którym jest tylko agonia? W tym też jest sens?-rzucił do trzeźwego współlokatora Rudy. Ton jego głosy nie był wolny od prowokacji
-Tak. Wszystko jest częścią JEGO planu.- Rudy usiłował jeszcze cokolwiek zripostować, aczkolwiek, Krystian założył słuchawki na uszy i zaczął myć naczynia.
-To może blancik na zgodę? Ie będziemy tu Krystianowi dymem przeszkadzać-Zagaił Stach, Rudas jedynie przytaknął.
Poszli do stachowego pokoju usiedli przy, i przy dźwiękach albumu "Nowa Aleksandria" Siekiery Stach zaczął przystąpił do rytuału skręcania skręta.
-A ty nie miałeś jakiegoś egzaminu?
-Przysiądę do tego gówna potem.
-Huehue, rozumiem Jak chcesz.- Zwinął gibona i już chciał go odpalić, gdy zauważył, że zapalniczka jest całkowicie nieposłuszna. Rudas nie masz jakiejś zapalarki u siebie? Suka nie działa.
-Pewnie już skoczę poszukać. Uno momento.
Zaczął szperać w swoim pokoju. W szufladzie obok długopisów i otwieraczy do piwa i zachowanych ku pamięci wymiętych biletach znalazł zdjęcie swoje i swojego brata. Spojrzał na nie i na rozrzucone wokół biurka podręczniki i poczuł znane już uczucie. Tłuste bezczelne robale wierciły mu czaszkę od środka. Twarz wykrzywiła się, jakby doznał niewyobrażalnego fizycznego bólu. Z całą siłą i pogardą cisnął zdjęciem, a potem podręcznikami, głośno bluzgając. Pod jednym z nich była zapalniczka. Odetchnął i wziął ją ze sobą. Wrócił do kumpla.
-Staaary, to w Tobie podziwiam. Nawet zapalniczki potrafisz szukać z pełnym emocjonalnym zaangażowaniem.
-Tia, cały ja.-Spojrzał na telefon. "Niedobrane połączenie:Mała(6)".-Kuuurwa, stary mogłeś zadzwonić, że telefon mi dzwoni.
-Co? Nic nie słyszałem. Musisz mieć wyciszony.
-Dzwonił jebane 6 razy.
Rudy wziął telefon i od razu wyszedł do siebie i wybrał jej numer.
-Stęskniłam się.-Jej głos stanowił wręcz definicję realizmu magicznego. Był najsłodszym, najcudowniejszym dźwiękiem jakiego kiedykolwiek w życiu doświadczył. Sprawiał, że robale w jego głowie kompletnie znikały co do jednego, a świat znów nabierał barw
-Jezus, kurwa, Maleńka nie potrafisz sobie nawet wyobrazić, jak bardzo pragnąłem Ciebie usłyszeć
-Tylko tak móówisz
-Nie-e. Spotkajmy się jutro. Chcę do ciebie niewyobrażalnie
-Wieczorem pracuję, Kot. Chyba, że chcesz mnie spotkać wcześniej a potem na mnie poczekać. Nie miałeś jakiegoś egzaminu?
-Nieważne. Będę. A teraz Mała po prostu do mnie móów..
Zasnął w ubraniu totalnie zanurzony w jej myślach i głosie.
Po przebudzeniu i długim prysznicu pobiegł na dworzec i wsiadł w pierwszy dostępny pociąg.
To tylko nos. Część II. Obyczaj.Zawaiera wulgaryzmy.
2Bardzo spodobal mi się opis treningu. Dobrze oddana psychika zawodnikow, interesująca postać trenera. Trochę rażą wulgaryzmy poza dialogami - wulgarny narrator to chyba rzadkość, może dlatego wybijają mnie te słowa z rytmu czytania i zdaję sobie sprawę, że coś czytam. Aczytelnik powinien zatopić się w tekście i zapomnieć, że coś czyta. Nie podobają mi się też dialogi. Ale poza tym jest dobrze.
To tylko nos. Część II. Obyczaj.Zawaiera wulgaryzmy.
3Katamorion- Dzięki bardzo opinię. I myślę, że muszę przyznać rację co do wulgaryzmów. Są pozostałością po najbardziej wstępnej wersji tekstu, na próbę postanowiłem kilka zostawić, aczkolwiek przy następnych tworach będę już ścisle trzymał się zasady niebluzgającego narratora.