Whitestone w Queens nie wyglądało na miejsce, gdzie mogłaby dziać się magia. Była to dzielnica wyższej klasy średniej – biznesmenów i lekarzy, polityków i wykładowców oraz tych artystów, których dzieła wpasowały się w gust epoki. Jedynym echem dawnego świata była latarnia morska na Whitestone Point, ale nawet jej światło stopniowo blakło. Nie zdążyło jednak zniknąć zupełnie, skoro pewnego razu Targ Osobliwości zawitał właśnie tutaj. Gnomy, automatony, trzy gobliny, krasnolud i pół-ork z obawą rozglądali się po okolicy. Nie podobało się im to miejsce, nie mieli jednak wyboru. Umowa, jaką zawarli jeszcze zanim pierwszy wóz ruszył w trasę, była jasna. Mogą sobie sami wybierać drogę, ale jeśli ktoś ich wezwie, przyjadą.
Park Francisa Lewisa, nazwany tak na cześć jednego z sygnatariuszy Deklaracji Niepodległości, nie był wtedy jeszcze ani oświetlony, ani ogrodzony. Można było zejść na sam brzeg East River i bez przeszkód podziwiać konstrukcję mostu wiszącego, łączącego Whitestone z Bronxem.
Personel Targu rozłożył się właśnie tam, na plaży u podnóża mostu. Było zimno i wilgotno, a od wody potwornie wiało, ale w całej okolicy tylko to miejsce dawało szansę na szybką ucieczkę. Nawet w tej nieprzyjaznej krainie drogi i mosty mają własną magię. Te drugie, łącząc trzy żywioły – ziemię, wodę i powietrze – są potężne niezależnie od świata.
Pracownicy Targu byli przyzwyczajeni do konieczności pospiesznego odwrotu gdy ten, kto ich przywołał, załatwił już swoje sprawy. I zdał sobie sprawę z ceny, jaką przyjdzie mu zapłacić.
Gnomy sprawdzały mechanizmy i kusze, krasnolud ostrze topora, a babunia Patterson patrzyła zmartwionym wzrokiem na wozy i haftowany materiał bud. Każdy ścieg wyszyła własnoręcznie. Każdy nasyciła magią, pomocną podczas ucieczki, ale i tak odetchnie spokojnie dopiero wtedy, gdy znów znajdą się na szlaku. Nie znosiła, kiedy zbaczali z utartej trasy, a już szczególnie, gdy trafiali do jednego z martwych światów. Nie mieli jednak wyboru. Wezwanie dotarło właśnie stąd i musieli posłuchać.
Ten, który ich tu sprowadził, był gładko wygolony, a kaszmirowy płaszcz i ciemnoniebieski garnitur sprawiały, że pasował do okolicy sto razy lepiej od ich barwnej gromadki. Przyjrzawszy się bliżej, można było jednak zauważyć, że płaszcz zdążył się już zmechacić, a garniturowi, choć naśladował krojem dzieła Anthony’ego Sinclaira z Conduit Street, daleko było do oryginału.
Jedynie platynowa obrączka na środkowym palcu lewej dłoni wyglądała na nową.
Mężczyzna, który o trzeciej w nocy szedł przez opustoszały park, nie wygadał groźnie, jednak musiał mieć w żyłach choć kroplę krwi Starszego Ludu. Był niebezpieczny, czy zdawał sobie z tego sprawę, czy nie.
Na rękach trzymał niemowlę.
Zawinięta w kocyk dziewczynka otworzyła oczy. Przed chwilą opuściła ciepłe wnętrze samochodu, gdzie usypiał ją pomruk silnika i znalazła się teraz w zimnym, ponurym parku. Zastanowiła się, czy włączyć syrenę alarmową, dając wyraz oburzeniu, czy może poprzyglądać się otoczeniu. To drugie wygrało. Zafascynowała ją spinka do krawata ojca, ozdobiona fałszywym diamentem, który połyskiwał w blasku księżyca. Wyciągała ręce, ale nie była w stanie go dosięgnąć.
Mężczyzna poruszał się jak somnambulik. Patrząc, miało się wrażenie, że zaraz się przewróci, ale wytrwale brnął przed siebie.
Wujaszek Fido położył dłonie na kolbach Śpiewaczek, a potem upewnił się, że ma na podorędziu zapasowe kartridże. Fakt, zdobywanie próbek żyjącej ciemności zawsze trwało wieki i kosztowało krocie, ale nakarmione nią minidziała mogły w walce zastąpić legion. Jeśli ten goguś czegoś spróbuje, przekona się o tym na własnej skórze. A gdyby się okazało, że jest naprawdę potężny, pozna bliżej ostrze krasnoludzkiego topora. Wszystkie te magiczno-techniczne cudeńka nie są złe, ale jak przyjdzie co do czego, ma się ochotę ścisnąć w łapach drzewce i poczuć, jak ostrze zagłębia się w czaszce. Z tradycją nie wygrasz.
Z drugiej strony, o ile znał życie, nie było się czym przejmować. Do transakcji pewnie i tak nie dojdzie. Znowu stracą masę czasu, i to po co? Żeby dotrzymać obietnicy, danej na długo przed tym, nim po raz pierwszy otworzył oczy?
– Za stary jestem na to gówno – mruknął, zaciskając zęby na cygarze.
Zyga sięgnęła ku czarnej obróżce na szyi, zdjęła z niej złoty kluczyk i tworzyła miniaturową skrzyneczkę, zawieszoną na łańcuszku. Z wnętrza pudełka wysypała się chmura papierowych strzępków, nie większych od paznokcia. Już w locie zwiększyły swoje rozmiary i po chwili wokół gnomki krążyły dziesiątki kolorowych kart do gry, podobnych do gromady motyli. Królowe, książęta i rycerze, widniejący na awersach, przybrali wojownicze pozy. Tyko Dama Kier była zajęta pudrowaniem nosa i dopiero po chwili dotarło do niej, że coś się dzieje. Spanikowana, sięgnęła po pierwszą broń w zasięgu wzroku. Ściskając z całych sił łopatkę do tortu, wyszczerzyła wojowniczo zęby.
Gnomka wyjęła szpilę z ciasno zwiniętego koka. Jej włosy, przebarwione na wszystkie kolory tęczy, stanęły wokół głowy na baczność, niczym aureola. Oczy rozbłysły, a wokół czubków palców zaczęły pełzać miniaturowe błyskawice.
Tezeusz-na-wodzie oparł donie na celowniku życiobiorcy. Mechanizm zamontowano na jednym z krytych wozów, za ścianą z tkaniny. W razie czego pociski przejdą przez nią jak przez masło i wyssają energię z każdego, kto spróbuje ich nabrać. Umysł automatonu, który i tak zawsze działał niezwykle sprawnie, jeszcze przyspieszył. Tezeusz obliczył szansę na to, że wszystko skończy się źle. Była niepokojąco wysoka. Cóż, babunia Patterson mogła sobie powtarzać, że jest paranoikiem, ale on wiedział swoje. To nie urojenia, jeśli wszyscy naprawdę chcą cię dopaść.
Mężczyzna, na spotkanie którego przygotowywali się tak starannie, nie wydawał się godnym przeciwnikiem, jednak mogły to być zaledwie pozory. W przeszłości zdarzało się już, że Targowi ledwo udawało się ujść cało.
Kiedyś, na samym początku, z całej załogi ocalało zaledwie ich czworo, oraz ruiny wozów. Wiek trwało, nim zdołali wskrzesić cały interes.
Potencjalny klient zachwiał się niepokojąco, ale zdołał odzyskać równowagę. W końcu się zatrzymał i stanęli naprzeciwko siebie: przybysz w czarnym płaszczu i gromada dziwaków, przypominając ilustracje z dwóch różnych książek, które ktoś przez przypadek umieścił obok siebie. Źrenice mężczyzny zwężały się i rozszerzały naprzemian, bez związku z czymkolwiek, co działo dookoła, jakby obserwował wydarzenia o wiele mil stąd.
– Chcę dobić targu.
Mówił niewyraźnie, niemal bełkotliwie, ale to wcale nie zmniejszało wrażenia, jakie wywierał. Nie mogło już być wątpliwości, że któryś z jego przodków należał do Fae, i to nie do żadnej hybrydy czy genetycznego eksperymentu, jak oni – stała przed nimi istota o oczach ze srebra i głosie, który wywoływał ciarki.
Widać było też, że nie ma pojęcia o swoim dziedzictwie. Gdyby zdawał sobie z niego sprawę, wcale by ich nie potrzebował.
Babunia Patterson zastanowiła się, czy któreś z Starszego Ludu wie, jak doskonałe dziecko udało im się spłodzić. Fae krzyżowali się z ludźmi i każdą inną rasą, ba, nawet zwierzętami czy przedmiotami nieożywionymi w nadziei, że potomstwo odziedziczy umiejętność Tworzenia. Podobno czasem się udawało. W jednym przypadku na milion fizjologia i magia pasowały do siebie, dając w rezultacie istotę, która potrafiła sięgnąć ku surowej mocy i kształtować ją według swojej woli.
Istotę podobną do tej, która stała przed nimi.
Mężczyzna powoli wyciągnął dłonie, a potem położył zawiniątko na trawie u swoich stóp.
– Zapłata.
Dziewczynka, do tej pory zafiksowana na punkcie spinki, wreszcie zareagowała.
Otworzyła usta i zaczęła krzyczeć.
Park Francisa Lewisa, nazwany tak na cześć jednego z sygnatariuszy Deklaracji Niepodległości, nie był wtedy jeszcze ani oświetlony, ani ogrodzony. Można było zejść na sam brzeg East River i bez przeszkód podziwiać konstrukcję mostu wiszącego, łączącego Whitestone z Bronxem.
Personel Targu rozłożył się właśnie tam, na plaży u podnóża mostu. Było zimno i wilgotno, a od wody potwornie wiało, ale w całej okolicy tylko to miejsce dawało szansę na szybką ucieczkę. Nawet w tej nieprzyjaznej krainie drogi i mosty mają własną magię. Te drugie, łącząc trzy żywioły – ziemię, wodę i powietrze – są potężne niezależnie od świata.
Pracownicy Targu byli przyzwyczajeni do konieczności pospiesznego odwrotu gdy ten, kto ich przywołał, załatwił już swoje sprawy. I zdał sobie sprawę z ceny, jaką przyjdzie mu zapłacić.
Gnomy sprawdzały mechanizmy i kusze, krasnolud ostrze topora, a babunia Patterson patrzyła zmartwionym wzrokiem na wozy i haftowany materiał bud. Każdy ścieg wyszyła własnoręcznie. Każdy nasyciła magią, pomocną podczas ucieczki, ale i tak odetchnie spokojnie dopiero wtedy, gdy znów znajdą się na szlaku. Nie znosiła, kiedy zbaczali z utartej trasy, a już szczególnie, gdy trafiali do jednego z martwych światów. Nie mieli jednak wyboru. Wezwanie dotarło właśnie stąd i musieli posłuchać.
Ten, który ich tu sprowadził, był gładko wygolony, a kaszmirowy płaszcz i ciemnoniebieski garnitur sprawiały, że pasował do okolicy sto razy lepiej od ich barwnej gromadki. Przyjrzawszy się bliżej, można było jednak zauważyć, że płaszcz zdążył się już zmechacić, a garniturowi, choć naśladował krojem dzieła Anthony’ego Sinclaira z Conduit Street, daleko było do oryginału.
Jedynie platynowa obrączka na środkowym palcu lewej dłoni wyglądała na nową.
Mężczyzna, który o trzeciej w nocy szedł przez opustoszały park, nie wygadał groźnie, jednak musiał mieć w żyłach choć kroplę krwi Starszego Ludu. Był niebezpieczny, czy zdawał sobie z tego sprawę, czy nie.
Na rękach trzymał niemowlę.
Zawinięta w kocyk dziewczynka otworzyła oczy. Przed chwilą opuściła ciepłe wnętrze samochodu, gdzie usypiał ją pomruk silnika i znalazła się teraz w zimnym, ponurym parku. Zastanowiła się, czy włączyć syrenę alarmową, dając wyraz oburzeniu, czy może poprzyglądać się otoczeniu. To drugie wygrało. Zafascynowała ją spinka do krawata ojca, ozdobiona fałszywym diamentem, który połyskiwał w blasku księżyca. Wyciągała ręce, ale nie była w stanie go dosięgnąć.
Mężczyzna poruszał się jak somnambulik. Patrząc, miało się wrażenie, że zaraz się przewróci, ale wytrwale brnął przed siebie.
Wujaszek Fido położył dłonie na kolbach Śpiewaczek, a potem upewnił się, że ma na podorędziu zapasowe kartridże. Fakt, zdobywanie próbek żyjącej ciemności zawsze trwało wieki i kosztowało krocie, ale nakarmione nią minidziała mogły w walce zastąpić legion. Jeśli ten goguś czegoś spróbuje, przekona się o tym na własnej skórze. A gdyby się okazało, że jest naprawdę potężny, pozna bliżej ostrze krasnoludzkiego topora. Wszystkie te magiczno-techniczne cudeńka nie są złe, ale jak przyjdzie co do czego, ma się ochotę ścisnąć w łapach drzewce i poczuć, jak ostrze zagłębia się w czaszce. Z tradycją nie wygrasz.
Z drugiej strony, o ile znał życie, nie było się czym przejmować. Do transakcji pewnie i tak nie dojdzie. Znowu stracą masę czasu, i to po co? Żeby dotrzymać obietnicy, danej na długo przed tym, nim po raz pierwszy otworzył oczy?
– Za stary jestem na to gówno – mruknął, zaciskając zęby na cygarze.
Zyga sięgnęła ku czarnej obróżce na szyi, zdjęła z niej złoty kluczyk i tworzyła miniaturową skrzyneczkę, zawieszoną na łańcuszku. Z wnętrza pudełka wysypała się chmura papierowych strzępków, nie większych od paznokcia. Już w locie zwiększyły swoje rozmiary i po chwili wokół gnomki krążyły dziesiątki kolorowych kart do gry, podobnych do gromady motyli. Królowe, książęta i rycerze, widniejący na awersach, przybrali wojownicze pozy. Tyko Dama Kier była zajęta pudrowaniem nosa i dopiero po chwili dotarło do niej, że coś się dzieje. Spanikowana, sięgnęła po pierwszą broń w zasięgu wzroku. Ściskając z całych sił łopatkę do tortu, wyszczerzyła wojowniczo zęby.
Gnomka wyjęła szpilę z ciasno zwiniętego koka. Jej włosy, przebarwione na wszystkie kolory tęczy, stanęły wokół głowy na baczność, niczym aureola. Oczy rozbłysły, a wokół czubków palców zaczęły pełzać miniaturowe błyskawice.
Tezeusz-na-wodzie oparł donie na celowniku życiobiorcy. Mechanizm zamontowano na jednym z krytych wozów, za ścianą z tkaniny. W razie czego pociski przejdą przez nią jak przez masło i wyssają energię z każdego, kto spróbuje ich nabrać. Umysł automatonu, który i tak zawsze działał niezwykle sprawnie, jeszcze przyspieszył. Tezeusz obliczył szansę na to, że wszystko skończy się źle. Była niepokojąco wysoka. Cóż, babunia Patterson mogła sobie powtarzać, że jest paranoikiem, ale on wiedział swoje. To nie urojenia, jeśli wszyscy naprawdę chcą cię dopaść.
Mężczyzna, na spotkanie którego przygotowywali się tak starannie, nie wydawał się godnym przeciwnikiem, jednak mogły to być zaledwie pozory. W przeszłości zdarzało się już, że Targowi ledwo udawało się ujść cało.
Kiedyś, na samym początku, z całej załogi ocalało zaledwie ich czworo, oraz ruiny wozów. Wiek trwało, nim zdołali wskrzesić cały interes.
Potencjalny klient zachwiał się niepokojąco, ale zdołał odzyskać równowagę. W końcu się zatrzymał i stanęli naprzeciwko siebie: przybysz w czarnym płaszczu i gromada dziwaków, przypominając ilustracje z dwóch różnych książek, które ktoś przez przypadek umieścił obok siebie. Źrenice mężczyzny zwężały się i rozszerzały naprzemian, bez związku z czymkolwiek, co działo dookoła, jakby obserwował wydarzenia o wiele mil stąd.
– Chcę dobić targu.
Mówił niewyraźnie, niemal bełkotliwie, ale to wcale nie zmniejszało wrażenia, jakie wywierał. Nie mogło już być wątpliwości, że któryś z jego przodków należał do Fae, i to nie do żadnej hybrydy czy genetycznego eksperymentu, jak oni – stała przed nimi istota o oczach ze srebra i głosie, który wywoływał ciarki.
Widać było też, że nie ma pojęcia o swoim dziedzictwie. Gdyby zdawał sobie z niego sprawę, wcale by ich nie potrzebował.
Babunia Patterson zastanowiła się, czy któreś z Starszego Ludu wie, jak doskonałe dziecko udało im się spłodzić. Fae krzyżowali się z ludźmi i każdą inną rasą, ba, nawet zwierzętami czy przedmiotami nieożywionymi w nadziei, że potomstwo odziedziczy umiejętność Tworzenia. Podobno czasem się udawało. W jednym przypadku na milion fizjologia i magia pasowały do siebie, dając w rezultacie istotę, która potrafiła sięgnąć ku surowej mocy i kształtować ją według swojej woli.
Istotę podobną do tej, która stała przed nimi.
Mężczyzna powoli wyciągnął dłonie, a potem położył zawiniątko na trawie u swoich stóp.
– Zapłata.
Dziewczynka, do tej pory zafiksowana na punkcie spinki, wreszcie zareagowała.
Otworzyła usta i zaczęła krzyczeć.