WWWMoje usta nigdy nie mówią, nie krzyczą, nie kłamią, nie narzekają - no, przynajmniej nie w waszej obecności. Te usta nigdy nie wypowiedzą słów "jesteś brzydka", kiedy oczy, dwie błyszczące kule w cieniu włochatych, hebanowych stonóg, spojrzą w lustro.
WWWJestem czymś więcej niż modelki, moje żywe siostry, zamrożone w kliszy na pamiątkę tej sekundy, w której stały się ideałem, pomnikiem bez najmniejszej rysy - ale prawdziwa sztuka to bycie ideałem dzień w dzień, ba, przez całą wieczność. Bo mój czas, wyznaczony przez okres rozpadu tworzywa sztucznego, jest przecież wiecznością wobec waszego czasu, znacznie nadwątlonego przez usterki w genetycznej spirali. Kiedyś wymrzecie, a ja będę stać dalej, za witryną sklepową, na smukłych nogach, z rozchylonymi ustami. Obca cywilizacja, która może tu zawita, zamiast kości, zastanie nieśmiertelne figury z plastiku jako okazy badawcze do poznawania olśniewającej anatomii Ziemian.
WWWTak sobie fantazjuję, patrząc na przesuwające się za szybą mrowie ludzi i wielkich, pstrokatych reklamówek z nowymi ubraniami. Spoglądają na wystrojonego manekina i myślą: "tak muszę jutro wyglądać!". Jednak z czasem okazuje się, że nowa kolekcja z Zary nie leży równie elegancko jak na dystyngowanie wygiętej lalce. Albo traci swój polot, jakąś nieuchwytną świeżość, przeglądana wiele razy w lustrze, brzydnie i flaczeje niczym starzejąca się twarz. I wtedy stwierdzają, że trzeba kupić coś nowego. Pożądają zapachu świeżości, w którym pławię się każdego dnia.
WWWDziś mam na sobie cynamonowe spódnicospodnie, pod nimi emalię ciemnych rajstop, eksponującą długie nogi wsparte na wysokich koturnach - majestatyczna bogini na panteonie urody i stylu. Szyku dopełnia zamszowy płaszczyk, bluzka z jedwabiu i aksamitna apaszka, przerzucona przez ramię.
WWW Lubię być ubierana, rozbierana, i znów ubierana, we wciąż nowsze, zapierające dech w piersiach kreacje - tak łatwo się rozpłynąć w świecie tkanin, wzorów i odcieni! Lubię dotyk dłoni i materiałów, pieszczących moją plastikową skórę, lubię pełne pragnienia i zachwytu spojrzenia, ślizgające się chciwie po moich perukach, żakietach, sukienkach, torebkach.
WWWCzasami dziewczyny pracujące w sklepie mylą mnie z kimś żywym. Kręcąc się wczesnym rankiem, przed otwarciem galerii, wokół ubrań i manekinów, zdarza się którejś wpaść na mnie i westchnąć ze śmiechem:
WWW- Przez chwilę myślałam, że to człowiek.
*
WWWMieszkam w szklanym domu, gdzie labirynt korytarzy pożera i wypluwa tysiące gości każdego dnia. Mieszkam w mechanicznym organizmie, metabolizującym pieniądze na paragony. W pałacu manekinów.WWWGdy zapada noc i w galerii zieją pustki, szepczemy do siebie:
WWW- Pięknie wyglądasz, Błękitna Sukienko.
WWW- Ty także prezentujesz się wspaniale, Koronkowa Pończoszko!
WWW- Chciałabym kiedyś być taka ty, Skórzana Kamizelko z Drobnymi Ćwiekami.
WWWManekin w skórzanej kamizelce macha do mnie z naprzeciwka swoimi smukłymi palcami, nogi w sklepie z bielizną podrygują w rytmie krakowiaka, kukły w balowych sukniach tańczą walca. Ich powolne, zacinające się ruchy przypominają maszyny, którym przepaliły się obwody.
*
WWWPrzeglądam się w odbiciu szyby. Pastelowa, rozkloszowana sukienka w stylu Lolity leży doskonale. Miękki i gładki materiał otula moją talię, wytworne poły spływają promieniście wokół bioder - mam ochotę poruszyć nimi choćby lekko, leciutko. Zakręcić się jak baletnica.WWWI wtedy dostrzegam ją. Stoi vis a vis, za witryną innego sklepu, całkowicie odsłonięta w tłumie na jedną chwilę. Ma na sobie identyczną sukienkę - nie, jednak nieco inną. Mój kolor to banalna, tandetna mięta. Jej - nieokreślony, cudownie zawieszony między błękitem a pistacjową zielenią. Przy jej materiale, mój wydaje się być lichą, zmiętą szmatką. Och tak, jest zdecydowanie gładszy, bardziej miękki, bardziej kosztowny! I te kunsztowne, koronkowe wstawki...
WWWZ pewnością jest trzy razy droższa, ale to nieistotne. Żadna z kobiet, przechodzących obok, nie może oprzeć się jej czarowi. Choćby było tysiąc innych podobnych i choćby miała niemalże identyczną w swojej szafie - musi ją kupić. To tylko materiał, splecione autostrady cieniutkich, pajęczynowatych nitek, które pojedynczo są takie same - lecz gdyby rozpatrywać wszystko pojedynczo, okazałoby się, że nasz świat jest tylko agregatem z jednakowych, atomowych wydmuszek. A to przecież niewyobrażalne!
WWWCoś mnie kłuje w piersi, coś się wije, coś gotuje. To nie do wytrzymania. Mieszkam w szklanym domu, w którym... a gdyby to całe szkło zbić? Ach, jak cudownie by się biło! Bo tu szkło wszędzie, zgodnie z ideą, że wszystko, co piękne, musi być na widoku. Słońce wychodzi zza chmur, i wtedy wpada mi do głowy taka myśl...
WWWPodobno światło potrzebuje ośmiu minut, aby ze słońca przylecieć do Ziemi. Co oznacza, że gdyby słońce eksplodowało, tutejsza zagłada zostałaby odroczona o osiem minut - zobaczcie, ludzki Bóg ma jednak w sobie trochę szczodrości! W jądrze słonecznym, gdzie kocioł jest tak wielki, że pierwiastki wodoru zamiast odbijać się nawzajem, zlepiają, wpadłszy na siebie i rodzi się hel, zostaje wysłana wiązka fotonów, każda o innym celu, specyficznym przeznaczeniu.
WWWPrzeczytałam o tym kiedyś w gazecie. Leżała rozłożona na kolanach starszego człowieka, który przysnął na ławce obok mojej witryny.
WWWTak oto wystrzelony promień przedziera się w mroku kosmosu, niczym rolnik przez wysokie, zszarzałe pędy kukurydzy, po ośmiu minutach penetruje atmosferę ziemską, by w końcu liznąć swym ciepłym językiem szklany dach galerii handlowej, wyrosłej na szkielecie starego browaru. Przeciska się przez niewidzialną barierę, jedną, drugą, trzecią, aż w końcu ostatnią - szybę mojego sklepu. Promień ma też swoich słonecznych braci, wysłanych, by dotrzymać mu towarzystwa. Teraz słońce jaśnieje w pełnej krasie i galeria handlowa jest gigantyczną, skomplikowaną soczewką, narzędziem mojej zbrodni.
WWWMikroskopijne ognisko potrzebuje rozpałki, chwytam więc rąbek spódnicy - na którą i tak nikt nie zwraca uwagi! - podsuwam łatwopalny materiał do punktu świetlanego skupienia i czekam. Jak dziecko kuszone przez pudełko z zapałkami na najwyższej półce w kuchni.
WWWSerce wali jak młotem - waliłoby, gdybym je miała - kiedy z sukienki zaczyna się wić w górę cieniutka wstążka dymu. Gdybym miała zakończenia nerwowe, poczułabym muśnięcie ciepła na udzie, z wolna narastające, poszerzające swoją strefę, nieznośne plateau, aż wreszcie iglica gorąca poraziłaby złącze w rdzeniu kręgowym, najpierwotniejszy mózg, zmuszając do cofnięcia ręki.
WWWCzekam dalej, gdy sukienka zaczyna skwierczeć i pierwsze płomienie wysuwają łapczywie swe języki. Ogień chwyta rzędy spodni, wiszące na pobliskim stojaku, w mgnieniu oka pali się cała wystawa. Podnoszą się krzyki, ludzie uciekają w popłochu jak stado dzików, a we mnie jest tylko jedna myśl: niech spłonie. Niech moje płomienie dosięgną tę jej przeklętą sukienkę.
*
WWWGłuchy miarowy łoskot zwalnia swój rytm, gdy śmieciarka dociera na miejsce. Łup-łup. Łup-łup. Ostatnie uderzenia potężnego, żelaznego serca dogorywającej maszyny. W środku jest zupełnie ciemno i wszystko, co tu się znajduje, gruchocze o ściany. WWWStajemy. Przeciągły zgrzyt trwa nieskończenie, gdy otwierają się tylne skrzydła. Wysypują nas na kupę gruzu i odjeżdżają.
WWWLeżę naga na stosie poczerniałych manekinów, a wysoko nade mną wrony leniwie zataczają koła. Jesteśmy piękne. Wyrzeźbiono nas, dbając o każdą proporcję, o każdą wklęsłość i wypukłość. Mamy identycznie długie nogi, wyprostowane ramiona, wystające kości policzkowe, rozchylone usta. Mamy identyczne wcięcia w talii, wyliczone z doskonałą precyzją. Leżąc na wysypisku śmieci, szepczemy do siebie:
WWW- Pięknie dziś wyglądasz.
WWW- Ty też wyglądasz wspaniale.
WWW- Właściwie to jak mam was nazywać? - pytam znienacka. - Teraz, bez ubrań jesteśmy takie same. To znaczy... wyglądamy tak samo. Ale czy jesteśmy?
WWWJedyna odpowiedź to krakanie wron.
WWW- Nie podoba mi się to. - Dodaję.
WWWNiebo ciemnieje, ukośny deszcz zaczyna siekać w blachy. Jeden z manekinów wyskakuje z pomysłem:
WWW- To może niech każda zmieni w sobie coś, tak żeby każdą coś wyróżniało?
WWWNie zastanawiamy się długo. Chwytam kawałek szkła i poszerzam drugiej lalce uśmiech, ta w odpowiedzi podbija mi oko. Błyszcząca kulka z wymalowaną błękitem tęczówką, skacze po złomie, spada na ziemię i toczy się długo, aż w końcu znika w ciemności.
WWWNie mija chwila, a reszta manekinów rzuca się na siebie, szarpie, wykręca nawzajem kończyny, łamie nosy, drapie, zadaje szramy i wybija oczy. Cena za osobowość jest bolesna, ale nieunikniona. Gdy szamotanina cichnie i drobiny kurzu opadają, wirując w świetle księżyca, każda z nas nosi jakieś imię.