Podróżny - rozdział szósty powieści fantasy

1
Za namową brata_ruiny wklejam szósty rozdział. Całość to "pulpa fantasy" w śpiewnym, trubadurskim rytmie. Sugestie mile widziane. :)



Marco da Frost

Również chce wiedzieć jak losy w czas się obrócą. Rozmowie to nie podlega. Kontraktu dopełniam bez żadnych przeszkód.

Gerard
7 – ego Zmroźnego

•Rozdział 6

{groszowej powieści o dziejach wojny, całości część, na prawdzie oparta}
Stal zimną Praska poczuł. Ukłuło go w pępek, stępione ostrze, przewrócił się, udał zmarłego. Bił brawo król, bili aktorzy i biła cała widownia.
Zaczęła się przerwa, Karol się ubrał, i oddał szpadę monarsze. Ukłonił się wszystkim, usiadł na miejsce, Bargasza szept wychwycił:
- Trzeci rząd, typek średniego wzrostu, to skryty jest. Dostał paczkę od aktora, właśnie wychodzi, idę za nim. Spotkamy się w Przedstawicielstwie.
- Idź.
Kraweczek wstał, kroku przyśpieszył i wyszedł na zewnątrz pałacu. Powóz z człowiekiem, co niósł pakunek, ruszył drogą przed siebie. Alchemik dobiegł, do kilku stangretów, palących papierosy. Krzyknął – Mój za mną! Za tą dorożką! - na kozła z pieniędzmi rzucił trzos, wgramolił się do środka.
Woźnica ruszył, Mistrz Mikstur w karocy, rękami zapierał o ściany. Ziębił go przeciąg i kołysało, firankę miał ciągle na głowie. Okna trzaskały, targane podmuchem, waliły okiennice. Prawe już zamknął, z lewego wychylił, stracił futrzaną czapkę. Wyciągnął rurkę i splunął strzałką, w stronę gonionej bryczki! W konia nie trafił, nabił ponownie, wozy skręciły zwalniając.
Na drugą stronę, przeskoczył szybko, otworzył bok karety. Przytrzymał nogą, drzwi już uchylone, chwycił się za futrynę. Teraz celował, językiem czuł pocisk, przełknął i strzelił znowu. Nie trafił.
Do wnętrza się cofnął i zamknął w środku, szczelnie zasunął kotary. Z zimna zacierał zdrętwiałe ręce, chuchał w kułaki z zimna.
- Konie się zmęczą, gdzieś dojedziemy – powiedział do siebie, z pochwy wyjmując, sztylet o prostej głowni. A mróz ozdabiał szyby zmrożone, w białe, kwieciste wzory.
I pościg trwał.
Bargasz już wiedział, którędy ta droga, zmierzają w stronę stolicy.
Wóz przed nim zwalniał, aż uciekinier, zatrzymał się całkowicie.
Mistrz Mikstur wyskoczył, z karety stojącej, dwie lotki miał między palcami. Lądując pobiegł, plujkę wciąż trzymał, uważał by noża nie zgubić. Przytrzymał wpust rurki, doskoczył do wozu co ścigał już prawie godzinę. Drzwi szybko otworzył i splunął przed siebie! I trafił w przeciwne zamknięte. Na bark się przewrócił i załadował, raz jeszcze splunął pod dyszlem!
Strzałka utkwiła, w cholewie buta, przebiła skórę, skarpetę. I uwalniała truciznę.
Poczuł na sobie, zwaliste ciało, sztyletem nie przebił płuca. Ostrze niestety na żebrach stanęło, napastnik zgryzł zęba i chuchnął.
Paraliż!
Już przyszła drętwota i nie czuł już zimna, nie czuł niczego w ogóle. Jedynie powieki, jeszcze mrugały, oślinił brodę i usta.
- No i co panie Kraweczek? - podnosząc się spytał, człowiek z przedstawienia – Teraz sobie z panem porozmawiam. Albo nie, teraz odwołam pana powóz. Chociaż nie, najpierw wypiję lek na gorączkę.
Grot wyjął z buta, wyrzucił skarpetkę i wypluł resztki zęba. Ozdobny rzemień, rozwiązał przy pasie, i wyjął buteleczkę. Pijąc miksturę, palcem pokazał, drogę w stronę pałacu. Woźnica zrozumiał, zawrócił bryczką, drugi spokojnie czekał.
- A teraz sobie pogawędzimy panie Kraweczek. Albo i nie, najpierw trzeba coś zrobić z tą raną – sam mówiąc do siebie, podszedł do swojej karety.
Wziął torbę z powozu, zdjął kaftan, koszulę, i rzucił ubranie na ziemię. Bandażem krew tamował.
- W końcu porozmawiamy panie Kraweczek. Chociaż chwila, chwila. Poczekajcie, poczekajcie, trucizna już działa, mam parę chwil to wypiję odtrutkę.
Odsupłał kolejny, sznurek przy pasie, już trzymał w dłoni płyn. Odkręcił zakrętkę i haustem łyknął, zawartość małej flaszeczki.
- Orzeźwia. No to czas na nocną wymianę zdań panie Kraweczek, choć przecież cały czas rozmawiamy, tylko pan nic nie mówi, panie Kraweczek. Więcej śmiałości. Przeszukamy pana i pana dobra panie Kraweczek.
- Plujka, strzałki, trucizna – wyliczał czas cały, Bargasza przeszukując – sztylet, dymionka, amulet, papier, inkaust i pióro. Dziesięć, piętnaście, dwadzieścia pięć talarów. Grzebień, maści niewiadome, mikstury niewiadome panie Kraweczek. I torba panie Kraweczek, nie zapominajmy o torbie, prawie wszystko w torbie było, panie Kraweczek – powtarzał się ciągle, krwi krople plamiły śnieg.
- Nadal nic pan nie mówisz, panie Kraweczek? Wodzisz oczyma – spodnie otrzepał i w końcu przedstawił – Lui Da Frost jestem.
Z powrotem ubranie, na siebie założył, przykucnął przy głowie Bargasza.
- Mam przy sobie dwie butle, butelki, buteleczki, panie Kraweczek. Rozmawiajmy spokojnie bo pan się już domyślił, że w pana stanie tylko mrugnąć okiem lewym to odpowiedź na tak, a prawym na nie. Mrugnij obiema na „nie wiem”. Ale mocno – żebym widział, że się dogadujemy. A co to za płyny? Po jednym to chyba minie paraliż. To moja recepta, działa zawsze. Drugą flaszeczkę wziąłem od pana, panie Kraweczek. Co robi? Tylko pan raczy wiedzieć, panie Kraweczek. Współpracujmy mości skryty. Pierwsze pytanie – czy Przedmiot działał?
Lewym i prawym, okiem zamrugał, alchemik w paraliżu.
- Działa?
Odpowiedź ta sama, ściśnięte powieki, dał znać, że nie wie o sprawie.
- A będzie działał? Nie, to chyba pytanie pomińmy, zważając na okoliczności. Pomińmy je. Czy w zamku Rytgrafa jest Przedmiot, panie Kraweczek?
Bargasz zapłakał, odpowiedź ta sama, kaleką pewnie zostanie. I oczy otwarte, już ich nie zamykał, a łzy ciekły mu po policzkach.
- A Kamień u was w domu był? Jest?
Wyraźne prawym, okiem mrugniecie, to pewne zaprzeczenie.
I wstając Da Frost, z uśmiechem paskudnym, swą obietnicę złamał – czyli mówicie, że nie? A ja myślę, że kłamiecie. Dlatego ja też skłamałem. Co prawda waszej buteleczki do gardła wam nie wleję, bo co by to się działo panie Kraweczek jakbym na ten przykład wlał panu kwas? A sumienie mam. Ale do paraliżu to już chyba musicie się przyzwyczaić – dokończył swój wywód, obie mikstury, na ziemię wylewając.
Wsiadł do powozu, zatrzasnął drzwi, przez okno się wychylił – Nie wstawajcie panie Kraweczek! Leżcie i odpoczywajcie. Stangret! Jedziemy!
Bryczka ruszyła, Da Frost chuchnął w dłonie, i dodał do siebie szeptem – Komu w drogę temu czas, panie Kraweczek.
Zleciały się wrony, zleciały się kruki, Mistrz Mikstur rzewnie płakał.
Żar z pieca buchał. Lui Da Frost, z zydla się podniósł, wrzucił przez drzwiczki sztylet. Był to stępiony, rekwizyt z teatru, z Pałacu Myśliwskiego. Rozżarzył się Czarnik na biało, i zwęglił, uwolnił sporo dymu! Cierpiętny Zwidnik się zjawił!
- Człowiek cierpieć będzie!
- Tak mości Zwidzie, będzie cały czas.
- Duszę oddasz w zamian człecze?
- Oddam. Wpierw jednak od niego wziąć spróbuj. U Langosse!
Już po przedstawieniu, żyrandol zapłonął, wstał Lagrange wraz z małżonką. Wstali widzowie, zniknęli aktorzy, podniosła się skrytych śmietanka.
I zaciążyły, Prasce ramiona, duchowa emanacja. To Zwid już działał, zmysły mu mamił, życie mu uprzykrzając.
„Karol! Praska!!! Siedź!” - w myślach te słowa, usłyszał głośne, wykrzywił twarz w grymasie. Chwycił kolana, zgarbił i usiadł, jak szewc przeklinał pod nosem.
- Coś ci jest Karol? - Karolina spytała, zmartwiona jego niemocą.
- Kurwa, nie mogę wstać, pomóż mi Karola – za rękę chwytając poprosił Horzenną, swoją oblubienicę.
Podnieśli się razem. Hugo popatrzył, mu w oczy przeciągle, był bardzo wkurzony, jak dyeble – Coś jest nie tak, trzeba przeprosić parę królewską i wynosić się stąd. Mam nosa, czuję obecność, trzeba skontaktować się z Bargaszem.
„Karol! Praska!!! Zostań!”
- Nie wychodzimy... Zostajemy... - laską się podparł, i zrobił pięć kroków, skryty z Gremdge Przedstawiciel.
- Weź go za ramiona i hajda stąd – rozkazał Hugo, z rodziny Korona, martwił się coraz bardziej – pożegnam się w waszym imieniu. Bierz dorożkę i do Przedstawicielstwa.
Ciałem Praski, wstrząsały dreszcze, dostał wysokiej gorączki. I poczuł zimną, dłoń swojej wybranki, nie mógł się wyprostować. A serce mu biło, a nad nim Zwidnik, kładł mu się na ramionach. Skryty chciał rzygać, rozbolał go brzuch, czuł się po prostu fatalnie.
„Karol! Praska!!! Zginiesz człecze!!!”
Sekretarz z trudem, powóz zajęła, krzyknęła do woźnicy – Do Gremdge na ulicę Stawową! - adres podała zupełnie inny, niż adres Przedstawicielstwa – z rozkazu króla Lagrange'a! Wrócisz na plac nim skończy się przedstawienie. Ruszaj! Ruszaj albo twoja głowa jutro wyląduje na pieńku katowskim!
Pocałowała, Karola skryta, w policzek nieprzytomnego. Nie wyczuwała, Zwidu w ogóle, martwiła się bardzo o przyszłość. Nie wzięła płaszczy, i bez rękawiczek, w chłodzie i mrozie jechała. Objęła Karola, i przytuliła, usiadła mu na kolanach.
Kołysząc na boki, dorożka pędziła, a Praska miał przykry sen.
Cierpiętny Zwidnik, przybierał formę, członków rodziny Praski. W marze skrytego, dźgał wielkim nożem, krew toczył z rany czerwoną.
W Horzenną się zmienił, z brokatem na twarzy i pudrem na policzkach.
Nagi tak siedział, Karol na krześle, za parawanem ukryty. Na drugim meblu, sekretarz-Zwidnik, ściskała go w swoich ramionach. I ciągle całowała.
„Praska! Jam Karolina! Krzycz!!! U Langosse!”
- U Langosse... - słyszalnie ledwo, i bardzo powoli, wyszeptał Przedstawiciel.
Czyń swoją powinność, mości Langoto. Zdradziłeś Robdan, tyś już nasz. Zabij! - król Lagrange krzyczał, rzucając mu swoją szpadę.
„Karol! Oddasz duszę! U Langosse!”
I tak skryty czując, jej wargi gorące, oręż po jelec zatopił.
Oddam! Za Langocję! - wykrzyczał głośno, w tym śnie okrutnym, gdzie zdradził kraj, Karolinę.
A Cała sala, brawo już biła, ciesząc się z tego morderstwa.
Pod Przedstawicielstwo zajechał powóz, Hugo Korona wyskoczył. Biegiem zaś minął, straże gwardyjskie, co stały na posterunku. Szukał przyjaciół, kierował się w górę, do apartamentów sypialnych.
- Karol?! Karolina?! - na schodach wołał, poręcz ściskając, skrytych pobudził wszystkich.
Już wiedział, ich nie ma, zapewne nie było, myślał gdzie mogli się udać.
Wyjrzał przez okno, dorożka przybyła, z dużym herbem Langocji. Gwiazdowidząca, wysiadła z powozu, straże ją przepuściły.
Zszedł szybko na dół, do pustej recepcji, zastał tam Ivę Giselle.
- Krol wybaca. Gzie moszci Praska? - spytała w robdańskim, na krześle siadając, trzeźwa już, nie pijana. To alchemiczny, kradziony specyfik, wypłukał alkohol z krwiobiegu.
- Kiepski robdanski – oznajmił Hugo, w fotelu zasiadł i wyjął papierośnicę.
Miał dwie cygaretki, jedną zapalił, ostatnią podsunął częstując. Zabrała go wróżka i skręt się już żarzył, wbrew powiedzeniu o kurwie.
- Praska chory. Zimowe przeziębienie – skryty wyjaśnił, zapałkę odpalił i podał ogień Ivie – coś czuję się dzisiaj jak Langota. To chyba pochwała dla ciebie. Ostrą grę zaczęliście.
- Ne vyem o czym movicze. Krol vydaje teatr, a vy konczyce stosunki. Vasza armya idże w Bielany Vonvoz. Szykuyecze sze do voyny – neh vas Mortuas! Voyny chcecze?!
- Spokojnie Iva. Wydajemy zakaz wpuszczania waszych kupców z tytoniem. Robimy to z musu. Wasza VII Armia już rozstawiła pewnie namioty. My tylko wysyłamy wojsko w przełęcz by bronić naszych granic. I tak do wojny nie dojdzie. Zima. Śnieg głęboki nadal leży. Wojskiem nas po prostu straszycie. Tytoniu u nas nie sprzedacie, jutro wasz król się dowie, że ani w Robdanie, ani w Dolmacji, ani nawet w Sedżi, papierosków langockich nikt sobie nie zapali. O! „Zapominajek” - Hugo wyjął, zza ucha tutkę, dogasił poprzednią gilzę. Dym puścił w stronę, langockiej skrytej, kółko się utworzyło.
Zapomniałem że mam, a teraz sobie jaram – zrymował Hugo, puszczając oko, do wściekłej Ivy Giselle.
Nie dopalając, papierosa gasząc, splunęła do spluwaczki.
- Do vyosny. Mortuas. Mortuas z vas Robdanye.
- I opuściła, Przedstawicielstwo, a powóz zawrócił na drodze.
Wtedy z zaułku, dość szybkim krokiem, wyszła samotna postać. Przeszła po bruku do drzwi frontowych, w kapturze, bardzo wysoka. To nieznajomy przyszedł z nowiną, odnalazł się Karol Praska.
Podano hasło pani Horzennej. Jest na Stawowej 16 – strażnik przekazał, co służbę pełnił, na warcie w barwach Robdanu.
- Odprawić, pieniądz dać. Podziękować – Korona się ubrał, to w kubrak wskoczył i wyszedł na ulicę.

W drodze powrotnej, Iva Giselle, wypatrywała Bargasza. Wino znów piła, wciąż rozgrzewając, nahajką wymachiwała. Nuciła starą, pieśń o zwycięstwie, z czasów wojny w Wangocji. Śnieg już nie sypał, dostrzegła postać, leżącą na poboczu.
- Ve mille!Bierzemy!- krzyknęła gromko, z powozu wyszła, z woźnicą podniosła Kraweczka. Razem go wnieśli i drzwi zamknęli, wyjęła jedwabną chusteczkę.
- A teras alkemiku do domu. Tego co go wynaymujesz. Od nas, narodu langockiego, nyevdżeczny sukynsyn – I tak uśmiechając, skrytemu wytarła, ślinę i łzy ronione.
A na ulicy, Stawową zwanej, mieszkała Deva zielarka. Z zawodu aptekarz, pomoc tu niosła, kobieta o wielu talentach. I dobrą kuchnią, też wszystkich raczyła, kobieta po trzydziestce. Skrycie służyła, koronie Robdanu, Horzennej to przyjaciółka.
Pod kamienicę, powóz zajechał, sekretarz wysiadła z Karolem. Dorożka wróciła, a Karolina przeciągle i głośno gwizdnęła.
Otwarło się okno, i przez zasłony, znachorka wyjrzała na zewnątrz. Na parapecie, biust zafalował, obfity, krągły i kształtny. Dało się widzieć, twarz bardzo śliczną, ufną i bez makijażu. Kręcone włosy, czarne, w nieładzie, ramiona przyozdabiały.
- Karola! Greg już idzie. Trzymaj się dziewczyno. Greg, szybciej, łajzo! - na duchu podeprzeć, słowami chciała, bębniąc paznokciami.
Oddany Serwant, lekarskiej rodzinie, służył od pokoleń. Wziął Praskę pod pachę, Horzenną za rękę, wprowadził do przedpokoju. Wycięte w tapecie, wejście apteczne, było już dawno zamknięte. Zjawiła się Deva, w szlafroku, pantoflach, dziewczyny się pocałowały.
I przeszli dalej, do poczekalni, usiedli na fotelach. A Karol już leżał na łóżku.
- Hugo mówił, że czuje obecność – tak wstępnie zaczęła, sekretarz Horzenna, swą sprawę szybko wyjaśniać.
- Ani chybi Zwidnik. Mam sposoby. Pierwsze musi ustać gorączka i ból ciała. Duchem czy Zwidem zajmę się później. Uważaj Karola, twój mężczyzna śni teraz okropne rzeczy, nie będzie taki sam po przebudzeniu. Już nigdy.
Kawę już parzył oddany Greg, a Deva wcierała już maści. Myśli złowrogie, u Karoliny, co będzie dalej, co będzie?
A Karol Praska, skryty Robdanu śnił znowu koszmarny sen.
Zaczął się Taniec, w Bielanym Wąwozie, grała złowieszcza muzyka. Wiedźmy do walca prosiły żołnierzy, prosiły Żelazną Piechotę. Mortuas działał, przekrwione oczy, nie wyrażały już uczuć. Tańczył Król – Wół, tańczył i Kogut, tańczył i rudy Lis. Mrówka i Konik, także tańczyły przy ciele spalonym druida. Tańczyły Drzewa, tańczyła Trzcina, falując na boki i szumiąc. Tańczył i Karol wraz z Karoliną, objęci razem, na trupach. Przygrywał błazen, z nieba deszcz padał i było bardzo zimno.
„Praska! Karol!!! Tańcz!!! Tańcz na pożodze człecze bez duszy!
Sennie swe oczy, otworzył ospale, robdański Przedstawiciel. Na łóżku leżał, przykryty cały, pościelą w niebieskie kwiaty. Był w samej bieliźnie, wracały mu zmysły, nie miał już wcale gorączki. Na kołdrze z bawełny, swobodnie siedziała, zupełnie naga Deva. A przyszła żona, pani sekretarz, w fotelu naprzeciwko. W samym szlafroku, z binoklem na nosie, czytała langocką gazetę. Spojrzała na niego, i się uśmiechnęła, i przywitała zdaniem:
- Kocham cię, Karol. Teraz jesteś leczony przez Devę. Pokonasz Zwid.
„Karol! Praska!!! Uderz Devę!!! Uderz tę kobietę!!!”
I nie chciał, lecz musiał, wziął zamach szeroki, z mlaśnięciem spoliczkował.
- Spokojnie, Karolina – zielarka z uśmiechem, gestem wskazała, sekretarz z powrotem usiadła – zaraz go przywiążemy, to normalna rzecz, Zwid nim kieruje. Kiedy dostałam z pięści w nos podczas Veberte2, chirurgicznie musiałam nastawiać.
Przez okno Greg patrzył, zasunął firankę, i podszedł powoli do łóżka. Karola chwycił i unieruchomił, sznurem związał mu ręce.
A Deva leczenie, ducha zaczęła, smagała twarz Praski włosami. Powieki lizała, ramiona masując, a moc Zwida ciągle słabła.
Razem z językiem, pięknej znachorki, szły w ruch i długie paznokcie. I dotykanie, sutkami ciała, widmowy ciężar ustawał.
W zasłony stronę obrócił się Greg, i krzyknął, coś przeczuwając.
Zatrzęsło łożem, pojawił się Zwidnik, po prostu wszedł w ciało skrytego.
Horzenna skoczyła, z fotela zerwała, a szlafrok na ziemię upadł. Pasek od niego, do ręki chwyciła, nadgarstek owijając.
Błysk!
Huk!
Okno wyleciało razem z futryną, rozsypały się drzazgi!

Podróżny - rozdział szósty powieści fantasy

2
RebelMac pisze: - Trzeci rząd, typek średniego wzrostu, to skryty jest.
Małomówny.
RebelMac pisze:Dostał paczkę od aktora
Kiedyś stałem z harleyowcami na klatce schodowej na papierosie. Klatkę sprzątał murzyn - wymiótł miotłą pudełko po papierosach i zapytał - Cija to paćka? Oczywiście fala gromkiego śmiechu i tak murzyn został nazwany Paćką. Paćka był ok.

A ja się tutaj teraz zapytuję - Co to za paćka?
RebelMac pisze: Alchemik dobiegł, do kilku stangretów, palących papierosy.
Malboro:) Ehh, te kusze, lance, magia i papierosy;)
Dobra, niech będzie, ale to stragany paliły papierosy?
RebelMac pisze:Przytrzymał nogą, drzwi już uchylone, chwycił się za futrynę. Teraz celował, językiem czuł pocisk, przełknął i strzelił znowu. Nie trafił.
przełknął pocisk?
RebelMac pisze: - Konie się zmęczą, gdzieś dojedziemy – powiedział do siebie, z pochwy wyjmując, sztylet o prostej głowni. A mróz ozdabiał szyby zmrożone, w białe, kwieciste wzory.
A tu masz poezję w akcji:))


Dalej nie będę Ci dłubać w tekście, ale należy się gruntowne przetrzepanie. Może któryś z szanownych weryfikatorów rozłoży to na części pierwsze, albo przynajmniej z grubsza...

Ja Ci nie wróg, Rebel, naprawdę trzymam kciuki żeby to było wydane.

Podróżny - rozdział szósty powieści fantasy

3
brat_ruina pisze: Dalej nie będę Ci dłubać w tekście, ale należy się gruntowne przetrzepanie. Może któryś z szanownych weryfikatorów rozłoży to na części pierwsze, albo przynajmniej z grubsza...

Ja Ci nie wróg, Rebel, naprawdę trzymam kciuki żeby to było wydane.
No to czekam na przetrzepanie, byle rytmu nie zgubić. :) Dzięki za kibicowanie.

Pozdrawiam.

Podróżny - rozdział szósty powieści fantasy

6
RebelMac pisze: Na drugą stronę, przeskoczył szybko, otworzył bok karety. Przytrzymał nogą, drzwi już uchylone, chwycił się za futrynę. Teraz celował, językiem czuł pocisk, przełknął i strzelił znowu.
Futryny to są w budynkach, a nie w karetach. I co przełknął? Pocisk? Bo tak wynika z tekstu.
RebelMac pisze: Mój za mną! Za tą dorożką! - na kozła z pieniędzmi rzucił trzos,
Nie na kozła z pieniędzmi rzucił trzos, tylko na kozła rzucił trzos z pieniędzmi.
RebelMac pisze: Bargasz już wiedział, którędy ta droga, zmierzają w stronę stolicy.
Wóz przed nim zwalniał, aż uciekinier, zatrzymał się całkowicie.
Bargasz już wiedział, którędy prowadzi ta droga – zmierzają w stronę stolicy. Wóz przed nim zwalniał, aż zatrzymał się całkowicie.
RebelMac pisze: Lądując pobiegł, plujkę wciąż trzymał
Wylądowawszy, pobiegł.
RebelMac pisze: Nie wzięła płaszczy, i bez rękawiczek, w chłodzie i mrozie jechała.
Panował chłód czy mróz? Zdecyduj się.

Właściwie każde zdanie należałoby poprawić. Tekst nie do druku i nie do czytania. Bierz się do pracy! :P

Podróżny - rozdział szósty powieści fantasy

8
kamienna pisze:
RebelMac pisze: Na drugą stronę, przeskoczył szybko, otworzył bok karety. Przytrzymał nogą, drzwi już uchylone, chwycił się za futrynę. Teraz celował, językiem czuł pocisk, przełknął i strzelił znowu.
Futryny to są w budynkach, a nie w karetach. I co przełknął? Pocisk? Bo tak wynika z tekstu.
RebelMac pisze: Mój za mną! Za tą dorożką! - na kozła z pieniędzmi rzucił trzos,
Nie na kozła z pieniędzmi rzucił trzos, tylko na kozła rzucił trzos z pieniędzmi.
RebelMac pisze: Bargasz już wiedział, którędy ta droga, zmierzają w stronę stolicy.
Wóz przed nim zwalniał, aż uciekinier, zatrzymał się całkowicie.
Bargasz już wiedział, którędy prowadzi ta droga – zmierzają w stronę stolicy. Wóz przed nim zwalniał, aż zatrzymał się całkowicie.
RebelMac pisze: Lądując pobiegł, plujkę wciąż trzymał
Wylądowawszy, pobiegł.
RebelMac pisze: Nie wzięła płaszczy, i bez rękawiczek, w chłodzie i mrozie jechała.
Panował chłód czy mróz? Zdecyduj się.

Właściwie każde zdanie należałoby poprawić. Tekst nie do druku i nie do czytania. Bierz się do pracy! :P
Czyli nie wyłapałaś rytmu, jak czytać tekst, no trudno. Zmiany, które proponujesz burzą koncepcję utworu, spróbuj przeczytać w rytmie.

Pozdrawiam serdecznie.

PS Kurczę, rzeczywiście jest problem, ludzie są nieprzyzwyczajeni, nie wiedzą jak to czytać. Trzeba będzie dać przedmowę chyba kiedy skończę pisać...

Podróżny - rozdział szósty powieści fantasy

9
^Wiesz, nikt nie będzie się zastanawiał, czy czyta się tu co drugie zdanie, czy tylko pierwsze literki. Możesz pisać albo dla siebie, albo dla innych. Jak piszesz dla siebie, może być jakkolwiek, to twój strumień myśli. Jak piszesz dla innych, to narażasz się na to, że powiedzą, że to grafomania czystej wody, bo nikt tego nie rozumie. Glupi ludzie, nie?

Nie wiem, nie widzę sensu w tym rytmie, w złych przecinkach. W tym, że gubisz watek, że twój bohater polyka pocisk albo trzos z monetami płaci stangretowi. Dla mnie to niechlujne coś, nad czym się wiecej nie pochyliłeś.

Podróżny - rozdział szósty powieści fantasy

11
brat_ruina pisze:
RebelMac pisze: - Trzeci rząd, typek średniego wzrostu, to skryty jest.
Małomówny.
:)
brat_ruina pisze:
RebelMac pisze:Dostał paczkę od aktora
Kiedyś stałem z harleyowcami na klatce schodowej na papierosie. Klatkę sprzątał murzyn - wymiótł miotłą pudełko po papierosach i zapytał - Cija to paćka? Oczywiście fala gromkiego śmiechu i tak murzyn został nazwany Paćką. Paćka był ok.

A ja się tutaj teraz zapytuję - Co to za paćka?
Był to stępiony, rekwizyt z teatru, z Pałacu Myśliwskiego.
brat_ruina pisze:
RebelMac pisze:Przytrzymał nogą, drzwi już uchylone, chwycił się za futrynę. Teraz celował, językiem czuł pocisk, przełknął i strzelił znowu. Nie trafił.
przełknął pocisk?
Na początku poprawiłem na: Teraz celował, językiem czuł pocisk, wymierzył i strzelił znowu. ale wyszło masło maślane, więc może tak? - Teraz celował, językiem czuł pocisk, wziął oddech i strzelił znowu.
brat_ruina pisze:
RebelMac pisze: - Konie się zmęczą, gdzieś dojedziemy – powiedział do siebie, z pochwy wyjmując, sztylet o prostej głowni. A mróz ozdabiał szyby zmrożone, w białe, kwieciste wzory.
A tu masz poezję w akcji:))
Celowo chyba wyszło, taka konwencja tej "pulpy".

Podróżny - rozdział szósty powieści fantasy

12
RebelMac, więc zasiadłem do tego tekstu. I powiem ci tak: nie trzeba czytać osiemnastu rozdziałów, ani nawet jednego, by sobie wyrobić zdanie. Każde wydawnictwo odrzuci ci ten tekst po pierwszych paru akapitach.
RebelMac pisze: Również chce wiedzieć jak losy w czas się obrócą
Kto? Może tam "chcę" miało być?
RebelMac pisze: Zaczęła się przerwa, Karol się ubrał,i oddał szpadę monarsze. Ukłonił się wszystkim, usiadł na miejsce, Bargasza szept wychwycił:
Się, się, się. To tak specjalnie niby, żeby rytm był? Chwyt poetycki taki?
Przede wszystkim, poemat poematem, ale nie deklamuje się eposów o tym, że ktoś ubrał się, ukłonił i usiadł. Dalej - zdanie powinno tworzyć jedną całość, tak samo jak akapit. Nie może być zdaniem wypowiedź o dwóch różnych rzeczach - to znaczy, może, ale czyta się to kiepsko.
RebelMac pisze: - Trzeci rząd, typek średniego wzrostu, to skryty jest.
"skryty jest"? Nie mam pojęcia o co chodzi.

Był kiedyś taki Czech, który napisał kapitalne opowiadanie sf o robotach ("madonna ze złomowiska" czy jakoś tak? Nie pamiętam.). Tam było napisane to też jako niby poemat, stylizowane na epos opowiadany przez roboty. ALe tam czytało się to płynnie, miało swój klimat, charakter. Twoje nie ma ani klimatu, ani charakteru. Język musi w miarę pasować do epoki, użyte środki stylistyczne również. Jeżeli piszesz poemat o średniowieczu z królami, z typkami, to czytelnik czuje dysonans z powodu nieprzystawania użytych technik do przedstawionej treści.

Przykładem takiego dysonansu jest wcześniejsze zdanie:
RebelMac pisze: Stal zimną Praska poczuł. Ukłuło go w pępek, stępione ostrze, przewrócił się, udał zmarłego.
Pierwsze wrażenie to jest facepalm, i dopiero w następnym zdaniu się wyjaśnia, że jednak nie facepalm, bo to przedstawienie było. W pępek ktoś aktora trafił zimną stalą. W teatrze. Nie drewnianym mieczem, ale stalowym. ALbo z gołym brzuchem był, albo stępione ostrze przebiło ubranie. To się kupy nie trzyma.

Weżmy dalej:
RebelMac pisze: Kraweczek wstał, kroku przyśpieszył i wyszedł na zewnątrz pałacu.
Krok przyśpieszyć można, jak się już idzie. Obraz wyłaniający się z tego zdania jest komiczny: taki Fred z jaskiniowców, co wstaje w miejscu się rozpędza i potem wychodzi.

Nie, nawet nie chce mi się czytać dalej. Będę okrutny, bo ktoś musi: wydrukuj, spal, odmawiając przy tym inkantację "nie będę wprowadzał udziwnień do tekstu, dopóki nie nauczę się pisać bez udziwnień". Klęczenie na grochu opcjonalne.
http://radomirdarmila.pl

Podróżny - rozdział szósty powieści fantasy

13
szopen pisze:
RebelMac pisze: Również chce wiedzieć jak losy w czas się obrócą
Kto? Może tam "chcę" miało być?
Literówka, poprawione w tekście, w domu.
szopen pisze:
RebelMac pisze: Zaczęła się przerwa, Karol się ubrał,i oddał szpadę monarsze. Ukłonił się wszystkim, usiadł na miejsce, Bargasza szept wychwycił:
Się, się, się. To tak specjalnie niby, żeby rytm był? Chwyt poetycki taki?
Przede wszystkim, poemat poematem, ale nie deklamuje się eposów o tym, że ktoś ubrał się, ukłonił i usiadł. Dalej - zdanie powinno tworzyć jedną całość, tak samo jak akapit. Nie może być zdaniem wypowiedź o dwóch różnych rzeczach - to znaczy, może, ale czyta się to kiepsko.


Poprawione. Przerwa wybiła, Karol ubrany, oddał szpadę monarsze. Ukłonił wszystkim, usiadł na miejsce, Bargasza szept wychwycił:
szopen pisze:
RebelMac pisze: - Trzeci rząd, typek średniego wzrostu, to skryty jest.
"skryty jest"? Nie mam pojęcia o co chodzi.


Inaczej szpieg.
szopen pisze:
Przykładem takiego dysonansu jest wcześniejsze zdanie:
RebelMac pisze: Stal zimną Praska poczuł. Ukłuło go w pępek, stępione ostrze, przewrócił się, udał zmarłego.
Pierwsze wrażenie to jest facepalm, i dopiero w następnym zdaniu się wyjaśnia, że jednak nie facepalm, bo to przedstawienie było. W pępek ktoś aktora trafił zimną stalą. W teatrze. Nie drewnianym mieczem, ale stalowym. ALbo z gołym brzuchem był, albo stępione ostrze przebiło ubranie. To się kupy nie trzyma.
Nawiązania do rozdziału drugiego.
szopen pisze:
Weżmy dalej:
RebelMac pisze: Kraweczek wstał, kroku przyśpieszył i wyszedł na zewnątrz pałacu.
Krok przyśpieszyć można, jak się już idzie. Obraz wyłaniający się z tego zdania jest komiczny: taki Fred z jaskiniowców, co wstaje w miejscu się rozpędza i potem wychodzi.
Szybkim krokiem szedł ;)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”