
WWWPierwszy samotny wieczór ze szpadą w zatęchłym pokoju wynajmowanym na poddaszu. Ściana nad tapczanem ozdobiona tandetnym obrazkiem z żaglówką. Przez chodnik rozłożony na podłodze czuć zimno ciągnące od gołego betonu. Za brudnym oknem nie świeci żaden księżyc, nawet fałszywy. Kieszenie wiszącej na krześle marynarki wypychają sztućce wyniesione z restauracji hotelu Continental. Z tamtym miejscem marszand również pożegnał się na wieczność.
WWWKoniec z rozlewaniem wina do nadstawionych kieliszków, zamiataniem ulic i stukaniem halabardą o scenę. Nadchodził czas wymyślania siebie na nowo.
WWWNastępnego ranka marszand wyrusza na pchli targ odegrać swoją pierwszą rolę w nowym życiu. Wygląd ma jeszcze wciąż niepoważny: rozciągnięta koszulka pod kamizelką, poprzecierane na kolanach workowate spodnie i zdarte kamasze o podeszwach cienkich jak papier. Nędzny obraz dopełnia stara marynarka obciążona hotelowymi sztućcami, brzęczącymi przy każdym kroku.
WWWPrzyszły marszand doskonale rozumie znaczenie właściwego kostiumu, przecież jeszcze nie tak dawno bywał halabardnikiem, posłańcem i przywołanym świadkiem. W drodze na targ wymyśla więc dla siebie rolę: zabiedzony student szukający pieniędzy na randkę z dziewczyną, być może zubożały aktor z bagażem wszystkich możliwych problemów życiowych, za niską cenę chce pozbyć się pamiątek z lepszych czasów. Albo syntetyczny służący wyrzucony z domu za kradzież, który przyszedł odsprzedać zrabowane srebra.
WWWGłowa pochylona, jasne włosy w nieładzie, chude ręce wystają z mankietów na długość kilku palców, tyczkowaty krok i buty szurające po chodniku. Oto młody wilk wyrusza na swoje pierwsze, w pełni świadome polowanie. Na pchlim targu przemyka między płatami folii, przeróżnymi kocami i rozkładanymi stolikami, na których zapobiegliwi handlarze wystawiają swój towar: mosiężne lampy, czajniki i miski emaliowane, zbiory monet w foliowych kieszonkach, stare radia zamknięte w drewnianych skrzynkach, znów lampy, tylko bez abażurów, obtłuczone porcelanowe figurki i krucyfiksy na okrągłych podstawkach. Komplety porcelany: chińskiej, francuskiej i włoskiej, wszystkie okryte szlachetną siatką pęknięć, każdy komplet ze śladami wielu lat użytkowania. Tuż obok zaśniedziałe kolczyki, bransoletki i łańcuszki, w tym kilka przerwanych, wiele broszek z oczkami oprawnymi w srebro, piękne spinki do krawatów wraz z identycznymi spinkami do mankietów.
WWWWszystkie te rzeczy leżą przed Kerkoliacem, za godziwą opłatą gotowe w każdej chwili do opuszczenia tego miejsca. Uczynni handlarze zachwalają swoje skarby. Przyszły marszand wypatrzył leżącą na uboczu starą zapalniczkę benzynową. Obraca ją w palcach pod czujnym spojrzeniem handlarza. Kerkoliac identyczną zapalniczkę widział w rekwizytorium i wie doskonale, że po rozebraniu na wewnętrznej stronie obudowy powinien odnaleźć sygnaturę znanego cechu rzemieślniczego i datę: tysiąc osiemset dziewięćdziesiąt cztery. W pamięci przywołuje listy skryte w biurku starego Minaca, gdzie przy pozycji Zapalniczka numer jedenaście jest dopisek z jej szacunkową wartością.
WWW– W pełni sprawna – mruczy handlarz. – Możesz pan ją mieć za trzydzieści euro.
WWW– A za połowę?
WWWHandlarz wygina pogardliwie usta.
WWW– Panie, odłóż pan tę zapalniczkę.
WWWKerkoliac nie potrafi jeszcze się targować, więc posłusznie odkłada zapalniczkę. Być może wróci tu za kilka dni, bogatszy o nowe umiejętności. Na razie musi przeczekać. Przywarować. Dotyka brzęczących kieszeni marynarki.
WWW– Nie chce pan kupić sztućców?
WWWHandlarz spogląda podejrzliwie na przyszłego marszanda.
WWW– Masz pan je przy sobie?
WWW– Mam.
WWW– To pokaż.
WWWNa wolnym kawałku folii Kerkoliac układa siedem widelców, pięć noży i dwie malutkie łyżeczki do herbaty.
WWW– To wszystko?
WWW– Tak.
WWW– To zabieraj pan to z powrotem. Wróć pan z tym, jak będą kompletne. Przynajmniej po sześć sztuk.
WWWKerkoliac odchodzi z opuszczoną głową. Każdy zaczepiony handlarz powtarza te same słowa: wróć pan z kompletem, wtedy pogadamy. Przyszły marszand powtarza sobie w myślach, że początki zawsze bywają trudne. Dlatego uparcie kluczy pomiędzy handlarzami z nadzieją wypatrzenia przedmiotów, które będzie mógł kupić za swoje skromne oszczędności. Lata spędzone w teatrze nauczyły przyszłego marszanda, że każda historia musi mieć swój początek, nawet skromny i pozornie pozbawiony znaczenia.
WWWDlatego Kerkoliac wraca do miejsca, gdzie na zakurzonej foli leży Zapalniczka numer jedenaście.
WWW– Mogę dać dwadzieścia euro.
WWW– A co pan żeś się taki hardy zrobił?
WWW– Podoba mi się ta zapalniczka.
WWW– Pytałem o głos. Przed chwilą wyglądałeś pan jak siedem nieszczęść, a teraz podnosisz pan na mnie głos? Trzydzieści i ani centa mniej.
WWW– Dwadzieścia pięć. Płacę od ręki.
WWWHandlarz wzdycha przeciągle, bardzo teatralnie.
WWW– Niech będzie moja strata. Żona mnie przeklnie jak wrócę do domu, ale niech będzie. A musisz pan wiedzieć, że nie wolno jej się denerwować. Syn mi się niedługo urodzi! Ale znaj pan dobre serce starego Azdavooda...
WWWW ten sposób Kerkoliac stał się tylko chwilowym właścicielem Zapalniczki numer jedenaście, gdyż półgodziny później sprzedał ją przy bramie targu za podwójną cenę. Stojący przed lustrem marszand ze wzruszeniem wspomina ten pierwszy skarb noszony w zaciśniętej dłoni i własną radość, gdy udało się go w końcu puścić w świat. Być może nadal dobrze służy kolejnym właścicielom. Tego dnia Kerkoliac zdołał jeszcze kupić i następnie odsprzedać z zyskiem Lusterko numer dwadzieścia, kompletną Podartą mapę numer pięć oraz Książkę z obrazkami numer trzy, która okazała się być pięknie ilustrowanymi Bajkami dla zniewieściałych Buffa. Gdy przed południem dawny halabardnik opuszczał pchli targ, w chudym portfelu miał już schowane pierwsze zarobione pieniądze. Hotelowe sztućce wciąż wypychały kieszenie marynarki, więc przyszły marszand zakupił za grosze podniszczoną walizkę z metalowymi okuciami na rogach. Wychodzi z pchlego targu lekko przechylony pod ciężarem brzęczącej sztućcami walizki.
WWWSamotne wieczory już nie są tak smutne jak wcześniej. Na ścianie zaznaczona czarna kropka, idealna by trafiać ją puntą włoszki. Sztućce rozłożone na tapczanie, obok otwarta walizka. Skromny wachlarz z pierwszych zarobionych pieniędzy. Łagodny uśmiech na twarzy przyszłego marszanda.