
"WADA UKRYTA"
1
- Czym tak naprawdę jesteśmy? - zapytała.
Zmarszczył brwi, kompletnie nie spodziewając się takiego pytania. Obydwoje patrzyli na szary sufit, popękany, zdezelowany. Mimo tych chłodnych barw, było w nim coś ciepłego i pięknego, jakby jakieś pozytywne fatum próbowało im coś przekazać. René, podziwiając widok nad głową, wyobrażał sobie swoją rychłą przyszłość. Wiedział jednak, że to tylko utopijne wymysły, znał prawdziwe i brutalne realia. Dłużej się nad tym nie zastanawiał, nie chcąc wmówić sobie kłamstwa. Kto bawi się jak mężczyzna, płaci jak mężczyzna – pomyślał. Jednak zdał sobie sprawę, że ten kawałek ściany przykuł uwagę jego kochanki na tyle, że ta zaczęła zastanawiać się nad ludzką egzystencją.
- Skąd takie pytanie? - odparł.
- Nie podoba ci się?
- Nie, skądże. Właśnie to w tobie uwielbiam. Zawsze potrafiłaś mnie czymś zaskoczyć. Nieważne, czy było to pojedyncze zdanie, czy milczenie. - Odwrócił głowę w jej kierunku. - Jesteś mistrzynią... - przerwał, szukając odpowiedniego słowa.
- A czego tak właściwie? - zapytała.
- To jest bardzo dobre pytanie! - Obydwoje się zaśmiali. - Chyba mistrzynią mojego serca.
- Jak romantycznie. - Dotknęła jego dłoni. Była zimna, wręcz lodowata, lecz już się do tego przyzwyczaiła. Przesiadując obok niego, nigdy nie czuła chłodu, mimo tych okropnych rąk. Ciepło nadrabiał swoją obecnością. Bardzo to doceniała. - René?
- Tak, Śnieżynko? - Popatrzyła na niego spode łba lekko będąc poirytowaną.
- Miałeś mnie tak nie nazywać! - pisnęła, uderzając go w nagą pierś. René zaśmiał się głośno, lekceważąc jej sprzeciw.
- Tak bardzo przypominasz mi śnieg. - Przejechał palcami po jej zgrabnym brzuchu, lekko łaskocząc.
Andrea wyglądała jak śnieżynka, ale tylko w jego wyobrażeniach. W tym rejonie Anharu, śnieg był codziennością, otaczał wszystko. Nawet jego sny i fantazje.
Jej brunatne włosy sięgały do ramion, a zaczesywała je na boki. Skóra była wręcz przezroczysta, bardzo delikatna i blada. Oczy w odcieniu szarości, chłodne i przenikliwe. Usta miały słabo zaznaczone kontury, a ich kolor kontrastował z jasną cerą. Jej drobny nos otaczała osada drobnych piegów, trudno dostrzegalnych na pierwszy rzut oka. Były niemal niewidoczne i rzadko spotykane w tym rejonie, przez co Andrea była uważana za podrzutka.
Jako jedyna wyróżniała się na tle licznego rodzeństwa nie tylko wyglądem, ale także charakterem i zachowaniem. Często czuła się gorsza, jakby traciła grunt pod nogami. Jej obecność nie miała większego znaczenia, żyła na uboczu, nie zwracając na siebie szczególnej uwagi. Rodzina jej nie rozumiała, matka odwracała wzrok, a bracia i siostry żyli od niej odrealnieni. Nie rozumiała własnego problemu, dlatego prześladowała ojca różnymi pytaniami. Koholet zapewniał, że nie jest ona żadnym dziełem przypadku, ani grzechu. Takie sugestie go rozwścieczały i denerwowały. Andrea nigdy nie przestawała wątpić, wymyślała teorie o własnym pochodzeniu, doprowadzając swój stan psychiczny do obłąkania. Dużo się nasłuchała w barach i karczmach, gdzie przy piwie i prostytutkach wieśniacy wymieniali się okropnymi plotkami na temat je rodziny, która rządziła w Caneum. Właśnie w tamtym okresie zainteresowała się fazą D. Była świadom własnego zagubienia. Nie potrafiła obrać kierunku. Jakiekolwiek problemy przetrzymywała w sobie, czuła, że jest blisko upadkowi. Jednak nieoczekiwanie w jej życiu pojawił się nowy kaznodzieja - Renérion.
Ich początkowe rozmowy był toporne. Sucha wymiana zdań, tylko i wyłącznie formalne relacje. Koholet wysyłał ją do kaznodziei, aby pomogła mu wprowadzić się do nowego domostwa, w końcu był on opiekunem miasta na wysokim stanowisku. Tłumaczyła mu miejscowe zasady, wskazywała przydatne miejsca, a także opowiadała, co można spotkać w pobliskim lesie. Rozmowy powoli przeobrażały się w miłą wymianę zdań, a René chcąc się odwdzięczyć, często opisywał swoje senne spotkania z Cullush i wspominał młodzieńcze lata spędzone w stolicy. Okazało się, że fascynuje ich podobna pasja do nauki, literatury, religii, a fazy D. Spotkania się powtarzały, coraz częściej można było zauważyć uśmiechy na twarzach tych dwojga. Byli zagubieni, a jednak potrafili się odnaleźć. Odkryli w sobie cechy, które się nawzajem zazębiały. Teraz leżeli na łóżku, patrząc pusto w sufit. Wiedzieli, że to co zrobili, nie ujdzie im płazem, najpewniej wywołają skandal.
Kapłan Cullush w oczach ludu jest wysłannikiem bogów. Kimś o potężnej sile, kto zdecydowanie różni się od reszty. Taki kaznodzieja musi być przykładem. Żyć w wiecznym celibacie z dala od ludzkich grzechów i słabości. René doskonale wiedział, że wierni go potępią, ponieważ to co dla ludzi niekoniecznie dla boga. Wielu tak twierdziło, a w tak małej wiosce, zdania były jednolite. Póki co chciał, aby ich romans nadal pozostał sekretem. Wiedział jednak, że Koholet będzie chciał usłyszeć wyjaśnienia córki. Noc spędziła poza domem.
- Czym tak naprawdę jesteśmy? - powtórzyła. - Cullush ci nie powiedzieli?
- Mają ważniejsze sprawy na głowie. Niestety interpretacją naszego własnego życia musimy zająć się my sami.
- A w twoim wykonaniu. Jaka ona będzie?
- Interpretacja? Daj mi się zastanowić… - Wtulił się w jej gęste włosy, które pachniały pomarańczami. Przyjrzał się jej twarzy, chciał ujrzeć jej wewnętrzny mętlik. Była szczęśliwa, lecz… Zaczęła się już martwić – pomyślał. - Jesteśmy ludźmi. Istotami zdolnymi do abstrakcyjnego myślenia. Potrafimy żałować, przygniatać się sumieniem… - przerwał, obserwując jej reakcje. Zetknęły się ich spojrzenia, morze napotkało wiatr.
- Słucham pana z zapartym tchem. - Uśmiechnęła się, dotykając jego podbródka.
- Nie chce wyjść na filozofa.
- I tak nim już jesteś. - Ujawniła śliczne dołeczki na policzkach.
- Przygniatamy się sumieniem i empatią, co powoduje, że jesteśmy gatunkiem dominującym. Nie potrafimy być obojętni jak zwierzęta, czy inne istoty żyjące na tym świecie. To właśnie nas od nich odróżnia.
- Czyli sądzisz, że jesteśmy zwierzętami, ale zdolnymi do empatii? Dzięki czemu zapewnia nam to przewagę? - ta kobieta potrafi mnie rozgryźć i podzielić na części pierwsze – pomyślał.
- Tak. Dokładnie, tak.
- Jeśli twoje założenia są słuszne, to powinniśmy reszcie światu pokazać, że kaznodzieja może żyć bez celibatu.
- Andrea… - próbował jej przerwać.
- Przecież to są ludzie. Powinni to zrozumieć! Nie jesteś przecież potworem z innego świata, też masz jakieś pragnienia i potrzeby. Empatia powinna w nich zadziałać!
- Chciałbym tego uwierz mi. Chciałbym. - Usiadł na krawędzi łoża, odwracając się do Andrei plecami. - Ale ludzie mogą nas nie zrozumieć. Źle odebrać.
- A skąd wiesz? Byłeś już w podobnej sytuacji?
- Nigdy nawet takiej nie było! Kaznodzieja z zasad i tradycji powinien żyć w celibacie, jego dusza należy tylko i wyłącznie do Cullush.
- Dobrze wiesz, że tak nie jest! - Jej głos powoli się załamał. - Warto spróbować. Mój ojciec to szanowany człowiek, nikt nie przeciwstawiłby się jego rozkazom. Zawsze cię lubił.
- Na tyle, aby dać mi pod opiekę swoją własną córkę? Wątpię. - Wstał zupełnie nagi, drażniony przez wpadające do środka światło. Czuł się odprężony, ale wiedział, że tak nie powinno być.
- Schowaj tę gołą dupę, bo aż zimno mi się robi!
- Kocham twoje poczucie humoru. - Skierował się ku szafce z ubraniami. - Planujesz spędzić pod tą pierzyną resztę dnia?
- Nie. - Szybko i zgrabnie wstała, pokazując swoje nagie obliczę. Cholera. Z takim ciałem można uwieść każdego… Nawet bogów – pomyślał.
Po włożeniu na siebie stosownych ubrań, skierował się ku schodom. Jego poranny rytuał polegał na podziwianiu zabytkowego mieszkania. Codziennie odkrywał nowe szczeliny w ścianach, szukając w nich pajęczaków lub innych owadów. Szanował Koholeta za przyznanie mu pod opiekę starego, rodzinnego domu. Podobno ostatni właściciel sprzedał dziedziczną fortunę w zamian za porcję deprehy. Tydzień później popełnił on samobójstwo.
W trakcie drogi René wzdrygnął się, słysząc przerażający krzyk Andrei. Serce mu szybciej zabiło, stres wywołał reakcje obronną.
- Andrea!? - Raptownie wrócił do pokoju. Nadal stała naga patrząc przez okiennice. - Co się stało? - Przed jego chałupą stała grupka ludzi uzbrojona w widły, pochodnie i wszelakie śmiercionośne bronie. Było ich kilkunastu, potężnie zbudowani mężczyźni, ale także kobiety i dzieci. Wśród nich rozpoznał Koholeta.
- Przyszli po mnie – powiedział, przełykając ślinę.
- Jesteś tego pewien?