Miłość i kości nietoperza

1
Było mroźnie. Tak mroźnie, że woda w sieni zmieniła się w twardy lód. Założyłam ojcowe palto. Za duże, ale mogłam owinąć się jego połami. Narzuciłam na głowę grubą chustkę i wyszłam. Śnieg skrzypiał pod butami, a mróz zmieniał parę z ust w cieniuteńkie kryształki, pokrywając nimi włókna wełnianej chusty. Popołudniowe słońce - niskie i różowawe nie zapowiadało odwilży.
Babcia mieszkała niedaleko, ale i tak stopy zdążyły mi zdrętwieć, nim doszłam. Gdy wreszcie otworzyłam drzwi do kuchni, uderzyło mnie ciepło bijące od ognia. Dziadek siedział na taborecie i przy otwartych drzwiczkach pieca strugał swoje łyżki i stele do łopat. Było to zajęcie miłe i pożyteczne, bo co miesiąc sprzedawał wszystko Stachowi Janusiakowi, a ten jeździł na bazary do Warszawy. W Warszawie ludzie potrzebowali łopat. Czym innym można było odgruzować miasto?
Babcia wkładała właśnie chleb do pieca, bo przecież była sobota. Zapachy zakwasu i syczącej w ogniu żywicy mieszały się ze sobą. A jeszcze kapusta powoli pyrkotała na fajerkach, i też czuć ją było coraz mocniej.
- Chodź, kochana. Zmarzłaś? – Babcia podeszła, odbierając ode mnie palto i rzucając je na piec.
- Zimno – podeszłam do ognia, rozcierając ręce.
Dziadek podniósł wzrok i zaśmiał się, ukazując kilka zębów, które jeszcze mu zostały i dzięki którym mógł czas od czasu pożuć skórę z chleba.
- No dla dorosłego chłopa, to by się może i co na rozgrzewkę znalazło, ale dla lichych podlotków nic ni ma.
- Nie słuchaj głupot, Irenka. Idź, ty stary, z dziecka będziesz pokpiwał – i z udawaną złością, pacnęła go ścierką. Dziadek zaśmiał się jeszcze głośniej, odłożył dłuto i zapalił fajkę, a babcia wyjęła fajansowy kubek i nalała herbaty z imbryka, dopełniając gorąca wodą.
- Pij dziecko.
Wzięłam kubek i przysunęłam krzesło do pieca, stopy kładąc na metalowej ramie.
- Co tam u was? – Zagadnęła babcia, sprzątając miski ze stołu.
- A nic. Mama poszła do cioci Rózi. Hanka myje podłogę, to uciekłam, bo ciągle wtedy wrzeszczy.
- To nie poszła gdzie na wieś?
- Idzie, ale później. W sali szkolnej chłopaki urządzają tańce.
- A ty nie idziesz?
- Idę i... Babciu… – podeszłam do stołu, i ciszej zapytałam, żeby dziadek nie dosłyszał – potrzebuję… no wiesz.
Popatrzyłam przy tym na drzwi komory.
- Stary, idź no z tą fajką do sieni, wszystko śmierdzi, chleb mi przez ten dym opadnie! – krzyknęła na dziadka. Ten najpierw pomarudził pod nosem, ale w końcu wyszedł, twierdząc, nie i tak musi zajrzeć do obory.
- Iruś, na litość Boską, ile razy ci mówiłam, żebyś nawet szeptem przy nim o tym nie wspominała. Jakby on się dowiedział, że ja cię uczę, to byśmy obie te jego styliska od łopat na grzbiecie poczuły!
- Wiem babciu, ale przecież cicho, nic nie słyszał. Ale musisz mi coś dzisiaj dać.
- Dzieciak jeszcze jesteś. Myślisz, że to zabawa. Mówiłam ci już, że na to nie mam ziół.
- Nie jestem dzieciak! – prawie krzyknęłam. - Mam już szesnaście lat i widziałam, jak kiedyś wsypywałaś dziadkowi do mleka…
- Cicho, dziewczyno! – Babcia podeszła do okna, sprawdzając, czy dziadek na pewno jest na podwórku. – Dobrze już, chodź.
Otworzyła drzwi do komórki i rozejrzała się po ścianie. Na wielkich gwoździach, omotane lnianymi sznurkami wisiały wiechy rumianków, dziurawców i krwawników, i wiele innych, z których znałam tylko część. Nawet długi stół wyłożony białym płótnem zasypany był suszonym kwieciem, a półki uginały się od nalewek i wyciągów w przykurzonych butelkach.
Babcia roztarła coś w moździerzu i zawinęła w lnianą chusteczkę.
- Wrzuć mu to do wina i wyszeptaj trzy razy: „Obyś upił się miłością do mnie, jak upijasz się tym winem”.
Wychodziłyśmy z komory, gdy dziadek wrócił. Otrzepał kożuch i zawiesił go nad piecem, rozcierając dłonie.
- A co to, chory kto? – zapytał, patrząc na zawiniątko w mojej dłoni.
- A tak… Zosia Koziołka strasznego kaszlu dostała. Musze jej zanieść babcinych ziół.
Dziadek dopuszczał leczenie ziołami kaszlu, czy ogacanie bolących zębów, ale wzdrygał się na samą myśl o zaklęciach. Może i coś wiedział, ale dopóki ludzie nie gadali, było mu wszystko jedno.
- To ja już pójdę. Do Zosi. Zanieść zioła.
Narzuciłam palto i wyszłam, ale byłam pewna, że same zioła to za mało, żeby Władek przestał oglądać się za Hanką. Byłam też pewna, że choćbym płakała na cały głos, nie dostanę niczego innego. Poczekałam więc skulona pod ścianą w ogródku, aż babcia wyjdzie do krów, a dziadek na wieczorne karty do Janika. Dłonie, mimo, że ukryte w przydługich rękawach prawie mi zamarzły. Wśliznęłam się w końcu do pustej kuchni, a potem do komórki. Odsunęłam snopek słomy oparty o ścianę i kilka derek rzuconych na podłogę. Podważyłam poluzowaną deskę. W drewnianej skrzynce w malutkich szklanych słoiczkach babcia trzymała najsilniejsze zioła i proszki.Pokazała mi te skarby tylko raz, gdy skończyłam czternaście lat. Na krew przysięgłam, że dochowam tajemnicy.
Przez ostatnie dwa lata po kryjomu uczyła mnie o ziołach i kwiatach, o ciele ludzkim i o naturze. Wiedziałam już, jak spędzić gorączkę i czym leczyć kaszel, ale do wszystkiego miałam dochodzić po kolei. Na szczęście czasem wymykały się babci różne historie. Raz o tym, jak jej matka dawała młodym mężatkom sproszkowane kości nietoperza, żeby dodawały chłopom do jedzenia i w ten sposób zapewniały sobie ich wierność. Kiedy indziej, że babka, która ją samą uczyła, sprzedawała mężczyznom cudowny proszek na chuć – a, że nie do końca wiedziałam, co miała na myśli, wyobrażałam sobie wielką miłość, którą płonęli po jego zjedzeniu. Wiedziałam też, że jest roślina, z której proszek pomaga mieć dzieci.
Parę miesięcy wcześniej Weronka Kazikowa błagała moją babcię o ratunek, bo była przy nadziei. Nikt by nie chciał panny z dzieckiem, a przy tym niezbyt ładnej. Ale babcia ją wygoniła.
Miała swoje zasady.
– W swoim czasie nauczę cię, co dać kobiecie, by szybciej była brzemienną. Ale by spędzić dziecko, nigdy – mówiła mi.
Przed Wielkanocą Weronka poszła i utopiła się w rzece.
Nie miałam pojęcia, co jest w słoiczkach, ale wiedziałam, że coś musi zadziałaś. Może kości nietoperza, może co innego. W końcu z każdego usypałam po szczypcie. Zawinęłam w swoją chusteczkę, przeżegnałam się i uciekłam, zakrywając wszystko, jak było.
Na zabawę weszłam ukradkiem się, gdy Wacek rzygał na progu. Inaczej by mnie nie wpuścili, bo to była zabawa dla starszych. W środku było dośc ciemno i nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Pilnowałam tylko,żeby Hanka mnie nie dojrzała. Ale ona była zajęta. Tańczyła z Władkiem.
Ściskało mnie w żołądku i miałam ochotę płakać. Ale pomyślałam: „Jeszcze tylko dziś z nim tańczysz. Od jutra będzie tańczył ze mną.”
W sieni stały butelki z winem. Wzięłam kilka pod pazuchę. Schowałam się pod stołem i wsypałam do każdej trochę ziół. Uznałam, że Władek musi na którąś trafić. Serce mi łopotało, ale szeptałam z zaciśniętymi powiekami, po kolei ściskając każda butelkę: „Obyś upił się miłością do mnie, jak upijasz się tym winem”. Potem odstawiłam wszystko na stół, wlazłam na drabinę w sieni, prawie pod strych, żeby nikt mnie nie dojrzał i obserwowałam.
Pierwszą butelkę złapał Lolek. Nie chciałam, żeby się we mnie zakochał, bo był chudy, miał wystającą szczękę i wiecznie smarkał w rękaw. Ale co było robić. Zresztą uznałam, że, jak Władek już będzie mnie kochać, na pewno wszystkich innych stłucze na kwaśne jabłko. I z tym tłumaczeniem cierpliwie czekałam dalej. Drugą butelkę wziął Jędrek leśniczego, trochę się napił, a potem jak długi runął pod progiem i całe wino rozlał na podłogę. Wreszcie po godzinie podszedł Władek. Sam się napił, a za nim inni - Hanka, Kostuś, Wandzia i ktoś jeszcze, kogo nie widziałam, bo siedziałam za wysoko, a tamci byli w drugiej izbie. W końcu zlazłam z drabiny i uciekłam do domu - pewna, że teraz wszystko się ułoży.
Mijały jednak dni i tygodnie, a Władek nie przychodził. Nawet do Hanki nie zaglądał, a ona chodziła zła jak osa i tylko patrzyłam, by schodzić jej z drogi.
A kilka tygodni później pomór jakiś przyszedł. Hanka, Wandzia i jeszcze jedna od Jędrusiów dostały zatrucia i źle się czuły. Myślałam, że babcia im pomoże i da zioła, ale ona zupełnie się nimi nie przejmowała. Też chodziła naburmuszona i czasem tylko z matką po katach szeptały.
Pewnego wieczoru przyszedł do nas sołtys z Janikiem i pili z ojcem wódkę. Przyszedł i Władek ze swoim ojcem, a następnego dnia mama powiedziała, że Władek żeni się z Hanką.
Długo płakałam. Babcia ulitowała się nade mną i zabrała na parę dni do siebie. Byłam tak nieszczęśliwa, że jak tylko dziadek wyszedł z domu, wykrzyczałam, że jej zioła nie działają, ani kości nietoperza, ani nic.
Była na mnie zła.
- Jednak dzieciak jesteś, Iruś! Dzieciak! Wiesz, coś narobiła?!
Do końca miesiąca było we wsi jeszcze sześć ślubów. Prawie wszystkich, co byli na zabawie. A pół roku potem tyle samo chrzcin. Babcia ukryła gdzieś drewnianą skrzynkę z komory powiedziała, że nie będzie mnie uczyć, aż skończę osiemnaście lat i nabiorę rozumu.
„Styl nie może być ozdobą. Za każdym razem, kiedy nachodzi cię ochota na pisanie jakiegoś wyjątkowo skocznego kawałka, zatrzymaj się i obejdź to miejsce szerokim łukiem. Zanim wyślesz to do druku, zamorduj wszystkie swoje kochane zwierzątka.” Arthur Quiller-Couch

FB - profil autorski

Miłość i kości nietoperza

2
Lubię te klimaty - wiejskie babki, zioła, magia itp. W opowiadaniu podoba mi się jego struktura - ładna całostka. Jednak myślę, że miało większy potencjał. Zioła, części nietoperza i zaklęcia to groźna, tajemnicza siła, tymczasem tutaj nie widać tego mroku i lęku, a powinien być, bo te moce to olbrzymia władza. Tak samo, gdy wyszły niespodziewane konsekwencje źle użytej magii. Być może zostało to po prostu zbyt krótko opisane.
Mam też niedosyt po samym magicznym rytuale. Za mało konkretnych ziół, za mało zamawiania ;)
"ty tak zawsze masz - wylejesz zawartośc mózgu i musisz poczekac az ci sie zbierze, jak rezerwuar nad kiblem" by ravva

"Between the devil and the deep blue sea".

Miłość i kości nietoperza

3
Babcia mieszkała niedaleko, ale i tak stopy zdążyły mi zdrętwieć, nim doszłam
zbędne.

i tyle, znaczy - wisza ci jakies przecinki i detale, ale nie wpływają na odbiór całości, bo całośc, po pierwszych chropawych zdaniach, rozwija się plynnie i błyskawicznie wciaga, do tego stopnia, że zapomniałam o szukaniu czegokolwiek. próbowałam 3x i to samo, więc niech sie madrzejsi zajmą dlubaniem w technice i niespójnościami, ja tam bede chwalić.
irke - bo swietnie ci wyszła mała łobuzica, szczegolnie z tym mieszaniem ziół i potem, jak siedziala na drabinie i dumala kto ile wypił i co z tego wyniknie.
babcie - mądrą kobietę z zasadami, wiedzaca, doświadczoną, a jednoczesnie na tyle nieostrozną, że nie doceniła wnusi i wygadała się za bardzo, oddając wiedze w dłonie niedoświadczonej, niegotowej małolaty.
dziadka za fajkę i rzeźby w drewnie. i zęby - kilka na krzyż, co mu zostały.
całośc jest napisana bardzo sprawnie i plynnie sie czyta.

świetna robota :-)
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.

Miłość i kości nietoperza

5
Takie tam bzdetki, żeby nie było:
iris pisze: Tak mroźnie, że woda w sieni zmieniła się w twardy lód.
Lód to lód, wiadomo, że twardy.
iris pisze: Otrzepał kożuch i zawiesił go nad piecem, rozcierając dłonie.
Formalnie niby wszystko jest w porządku, ale logicznie to mi się wydaje, że kożuch otrzepywał i wieszał rękoma. Jak więc mógł jednocześnie rozcierać dłonie?
iris pisze: Wzięłam kilka pod pazuchę.
za pazuchę

Też lubię takie opowieści. Mnie się podoba. Jest pomysł, jest bohater i świat cały w tej historii. Stawiam winko :kawa: z ziólkami.
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf

Miłość i kości nietoperza

7
Dzięki serdeczne :) :) :)
Otrzepał płaszcz i zawiesiwszy go nad piecem, roztarł dłonie. :D
„Styl nie może być ozdobą. Za każdym razem, kiedy nachodzi cię ochota na pisanie jakiegoś wyjątkowo skocznego kawałka, zatrzymaj się i obejdź to miejsce szerokim łukiem. Zanim wyślesz to do druku, zamorduj wszystkie swoje kochane zwierzątka.” Arthur Quiller-Couch

FB - profil autorski

Miłość i kości nietoperza

9
iris pisze: strugał swoje łyżki i stele do łopat.
Trzonek łopaty to stylisko. Tzn. nie wykluczam, że gdzieś gwarowo może być nazwany stelą, lecz to słowo ma zasazniczo zupełnie inne znaczenie.
iris pisze: A jeszcze kapusta powoli pyrkotała na fajerkach,
Na ilu fajerkach się gotowała? Nie mogła po prostu pyrkotać w garnku?
iris pisze: Zmarzłaś? – Babcia podeszła, odbierając ode mnie palto i rzucając je na piec.
- Zimno – podeszłam do ognia,
Babcia odebrała ode mnie palto i rzuciła je na piec.
iris pisze: Dziadek podniósł wzrok i zaśmiał się, ukazując kilka zębów, które jeszcze mu zostały i dzięki którym mógł czas od czasu pożuć skórę z chleba.
... zębów, które mu jeszcze zostały. Dzięki nim mógł...
iris pisze: - Idzie, ale później. W sali szkolnej chłopaki urządzają tańce.
- A ty nie idziesz?
- Idę i... Babciu… – podeszłam do stołu, i ciszej zapytałam, żeby dziadek nie dosłyszał – potrzebuję… no wiesz.
Popatrzyłam przy tym na drzwi komory.
- Stary, idź no z tą fajką
iris pisze: - Iruś, na litość Boską, ile razy ci mówiłam, żebyś nawet szeptem przy nim o tym nie wspominała. Jakby on się dowiedział, że ja cię uczę, to byśmy obie te jego styliska od łopat na grzbiecie poczuły!
iris pisze: Dziadek dopuszczał leczenie ziołami kaszlu, czy ogacanie bolących zębów, ale wzdrygał się na samą myśl o zaklęciach. Może i coś wiedział, ale dopóki ludzie nie gadali, było mu wszystko jedno.
No, chyba jednak nie było mu wszystko jedno, sądząc po tym, co wcześniej mówiła babka. Tzn. ja rozumiem, że on może dopuszczać, że babka leczy ziołami, ale boi się zaklęć i nie chce, żeby wnuczka uczyła się od babki, lecz to jest dosyć złożona sytuacja i nie da się skwitować prostym "było mu wszystko jedno". Tym bardziej, że ludzie z pewnością gadali. O zielarkach i znachorkach zawsze gadają.
Ogacanie bolących zębów? Ogaca się drewniane chałupy na zimę, uszczelniając szpary i okładając ściany słomą albo liśćmi, ale na zęby chyba jednak bardziej by pasował jakiś okład.
iris pisze: Babcia roztarła coś w moździerzu i zawinęła w lnianą chusteczkę.
- Wrzuć mu to do wina
Bardzo szybko to poszło: szast, prast i po wszystkim. Twoja bohaterka mogłaby poświęcić trochę więcej uwagi temu, co właściwie babka rozciera w moździerzu. Zioła? Jakieś inne składniki? Jeden, czy więcej? Taka "kuchnia" znachorki jest przecież ciekawa.
iris pisze: Na zabawę weszłam ukradkiem się, gdy Wacek rzygał na progu. Inaczej by mnie nie wpuścili,
Ślad jakiejś przeróbki. Poza tym, to brzmi trochę tak, jakby rzyganie Wacka było warunkiem niezbędnym, żeby dziewczyna weszła na zabawę.
iris pisze: A kilka tygodni później pomór jakiś przyszedł. Hanka, Wandzia i jeszcze jedna od Jędrusiów dostały zatrucia i źle się czuły.
Pomór, to pomór, tymczasem nikt tu nie pomarł. Może raczej: zaraza jakaś przyszła?

Wyczyszczenia wymagałby też interpunkcja. Nie będę jednak usuwać zbędnych przecinków ani wstawiać brakujących, poza jednym przypadkiem:
iris pisze: Dłonie, mimo, że ukryte w przydługich rękawach prawie mi zamarzły.
Mimo że to spójnik złożony. Przecinek stawia się wówczas przed całym wyrażeniem, a nie przed że: Dłonie, mimo że ukryte...

Opowiadanie pod względem fabularnym jest całkiem zgrabne, chociaż mam jedną wątpliwość: dlaczego babka pokazała czternastolatce te swoje najtajniejsze skarby, skoro miała zamiar stopniowo i powoli, przez lata całe, wprowadzać ją w arkana znachorstwa? Na samym początku edukacji nie było to do niczego potrzebne. Bardziej by mi tu pasowało, że wnuczka ją po prostu zaskoczyła przy przeglądaniu tych ingrediencji, stąd ta przysięga milczenia "na krew". Przydałoby się też trochę więcej napięcia i strachu w odczuciach Twojej bohaterki, kiedy podkrada babce te tajemnicze substancje.

Ogólne wrażenie jednak - pozytywne :D
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

Miłość i kości nietoperza

10
Podobało mi się. Sam początek, pierwszy akapit, raził mnie trochę równymi zdaniami. Potem poszło, ani się nie obejrzałam! Też lubię klimat polskiej wsi, chętnie przeczytałabym coś więcej o Irce i babci. Wzmianka o Weronice jest naprawdę dobrym wzmocnieniem akcji w tym miejscu, gdy czytelnik zaczyna się bać, co wyniknie z magii. Układ tego fragmentu jest moim zdaniem idealny - tak, jakbyś się rozpisała w porównaniu z początkiem. Parę błahostek (przy okazji odkryłam jak cytować przez samo zaznaczenie fragmentu :D)
iris pisze: ale w końcu wyszedł, twierdząc, nie i tak musi zajrzeć do obory.
chyba miało być "że".
iris pisze: ale wzdrygał się na samą myśl o zaklęciach. Może i coś wiedział, ale dopóki ludzie nie gadali, było mu wszystko jedno.
Nie wykluczają się te dwa podejścia?
iris pisze: ale wiedziałam, że coś musi zadziałaś
literówka.

Końcówka świetna! Cieszę się, że w tym wypadku nie poszłaś w mrok - w pewnym momencie myślałam, że wszyscy umrą!

Miłość i kości nietoperza

11
Dzięki :)
Rubio, trudno się z większością Twoich uwag nie zgodzić :) Ale nie ze wszystkimi :) W moich okolicach mówi, czy właściwie mówiło się (bo to pokolenie moich dziadków) stele. Podobnie, jak mówi się mroźno, a nie mroźnie - ale to akurat zmieniłam. Fajerek jest kilka - na każdym otworze płyty. Każde z tych "kółek" to fajerka. Ogacanie zębów to praktyka ludowa stosowana jeszcze na XIX-wicznych wsiach. Uważano, że za bolące zęby odpowiadają robaki, które sie w nich zalęgły, więc należało je wypędzić dymem :)

Added in 2 minutes 2 seconds:
A co do nieścisłości w nastawieniu dziadka, to chcąc uniknąc powtórzenia, zmieniłam zdanie i stąd ten bałagan. Dziadek generalnie nie chciał wiedzieć co robi jego żona. Przynajmniej, dopóki nie musiał :) Czyli dopóki ludzie za bardzo nie gadali, udawał, że niczego nie widzi :)

Added in 25 seconds:
A co do nieścisłości w nastawieniu dziadka, to chcąc uniknąć powtórzenia, zmieniłam zdanie i stąd bałagan. Dziadek generalnie nie chciał wiedzieć co robi jego żona. Przynajmniej, dopóki nie musiał :) Czyli dopóki ludzie za bardzo nie gadali, udawał, że niczego nie widzi :)
„Styl nie może być ozdobą. Za każdym razem, kiedy nachodzi cię ochota na pisanie jakiegoś wyjątkowo skocznego kawałka, zatrzymaj się i obejdź to miejsce szerokim łukiem. Zanim wyślesz to do druku, zamorduj wszystkie swoje kochane zwierzątka.” Arthur Quiller-Couch

FB - profil autorski

Miłość i kości nietoperza

12
I oczywiście, że chodzi o okadzanie, a nie ogacanie zębów :) Wybaczcie :) I dzięki Aloe za zwrócenie uwagi.
„Styl nie może być ozdobą. Za każdym razem, kiedy nachodzi cię ochota na pisanie jakiegoś wyjątkowo skocznego kawałka, zatrzymaj się i obejdź to miejsce szerokim łukiem. Zanim wyślesz to do druku, zamorduj wszystkie swoje kochane zwierzątka.” Arthur Quiller-Couch

FB - profil autorski

Miłość i kości nietoperza

14
Oj, Nav, no i teraz już mi tak zostanie, będę sobie wyobrażać gacie na twarzy
„Styl nie może być ozdobą. Za każdym razem, kiedy nachodzi cię ochota na pisanie jakiegoś wyjątkowo skocznego kawałka, zatrzymaj się i obejdź to miejsce szerokim łukiem. Zanim wyślesz to do druku, zamorduj wszystkie swoje kochane zwierzątka.” Arthur Quiller-Couch

FB - profil autorski

Miłość i kości nietoperza

15
Navajero pisze: Ogacanie byłoby ciekawsze :)
Też mi się tak wydaje :mrgreen:
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”