Rozdział 1. Obóz zagłady (fantasy)

1
Witam wszystkich. :D Wstawiam pierwszy rozdział powieści tworzonej w celu poprawienia warsztatu.


Kolejny dzień. To już chyba czwarty. Jeszcze tylko jedną noc miałam spędzić na twardym podłożu, okryta cienkim kocem, tuż obok dziewuchy, która chyba nigdy nie miała w ręku mydła.
No dobra, może przesadziłam.
Mój stan higieny również pozostawał wiele do życzenia. Po środku lasu raczej trudno o wannę pełną czystej, pachnącej mydełkiem, wody. Nie zmieniało to jednak faktu, że całkowicie inaczej wyobrażałam sobie pełnienie roli opiekuna na obozie dla dzieci.
****Słońce, które z coraz to większą zawziętością przebijało się przez ścianki namiotu, nigdy nie pozwalało mi pospać dłużej. Od duchoty, która już o godzinie ósmej, robiła się wprost nie do zniesienia, mogliśmy jedynie odetchnąć nocą. Celem organizacji obozów nie było jednak przesiadywanie w namiotach, wewnątrz których wysoka temperatura najbardziej dawała do wiwatu. Piesze wędrówki po lasach, w których obrzydliwe owady pełnią swoją wartę od rana do nocy. Kąpiele w jeziorach zanieczyszczonych od niewiadomego pochodzenia glonów i odchodów żab. Organizowanie zabaw dla grupy bachorów, z której nawet jedno dziecko nie próbowało w nich uczestniczyć.
Powiedziałam sobie - nigdy więcej.
Pocieszał mnie jedynie fakt, że w pogoni za pieniędzmi, w poprzednie wakacje wylądowałam na produkcji, gdzie musiałam chodzić, jak w zegarku. To dopiero była katorga! Kiedy tylko przypomniałam sobie twarze tamtejszych ludzi, od razu przybyło mi nieco więcej zapału. Co prawda myśl że, czekała nas piesza wędrówka ku chaszczom, wewnątrz których znajduje się jeziorko, w którym będziemy się kąpać, nieco dobijała. No, ale co poradzić? Dwa kawałki piechotą nie chodzą.
Podniosłam się, a następnie szukając wzrokiem grzebienia, usiłowałam rozczesać palcami włosy, których jeszcze cztery dni temu, wiele dziewcząt mogłoby pozazdrościć. Chociaż zwykle na przywoływanie fryzury do porządku, wykonanie makijażu i wybór stroju potrzebowałam dobrej godziny, na obozie te czynności zajmowały mi około pięciu minut. Z samego rana moje myśli zajmowali uczestnicy obozu, których miałam obowiązek budzić. Myślą przewodnią wyjazdu był powrót do lat dziewięćdziesiątych. Z racji tego, telefonów komórkowych pozwolono używać nam jedynie w celu skontaktowania się z rodziną. Czyli, pół godziny dziennie. Mnie, jako opiekuna, ta zasada również dotyczyła, ponieważ musiałam dawać dobry przykład dzieciom.
****Tamtego poranka nie zdążyłam jednak obudzić dziewczyny, z którą dzieliłam namiot, ponieważ w chwili gdy się nad nią nachyliłam, usłyszałam wrzask.
Brzmienie głosu dziecka, jednoznacznie wskazywało, że to nie strach wywołał tę reakcję. COŚ musiało się stać. Nawet nie pamiętam, kiedy zerwałam się na równe nogi i wybiegłam z namiotu. Sama tak naprawdę nie wiedziałam czego się spodziewać, ale to co zobaczyłam na środku polany, wokół której rozstawiliśmy nasze namioty, przekroczyło moje wszelkie oczekiwania. Na trawie leżał chłopiec, ze strzałą wbitą w klatkę piersiową! Nigdy nie doznałam takiego szoku i uczucia przerażenia, jak w tamtej chwili. Kto do cholery, w dwudziestym pierwszym wieku używa łuków?!
Biegnąc w stronę dziecka, zauważyłam, że nie tylko mnie, krzyk wywabił z namiotu. Na polanie skupili się wszyscy uczestnicy obozu.
Marcel, opiekun, który dostał tę pracę ze względu na swoją pasję związaną z medycyną, wziął ze mnie przykład i ruszył na pomoc rannemu natomiast Kaśka zajęła się resztą dzieci. Usiłując nagnać je do namiotów, rozglądała się wokół aby zorientować się w sytuacji. W dalszym ciągu mogło grozić nam jakieś niebezpieczeństwo.
****]Nie zdążyłam na dobre kucnąć przy chłopcu, a już przyłożyłam mu dwa palce do szyi. Mati leżał na plecach, nie miał na sobie koszulki. Czapka z daszkiem, z którą nigdy się nie rozstawał, prawie zsunęła mu się z główki. Czyżby opuścił namiot jedynie w celu załatwienia nagłej potrzeby? Sekunda, dwie, trzy… o Boże, nadal brak tętna. Co robić? Wyjąć grot? Dotknęłam strzały w taki sposób, jakbym miała do czynienia z przedmiotem, który wywołuje u mnie uczucie obrzydzenia. W następnej chwili, naprzeciwko mnie, przyklęknął chłopak, który chyba nawet jako niemowlę, nie grzeszył urodą. Los hojnie obdarzył go piegami, które mogłyby być nawet urocze, gdyby nie pokrywały całej twarzy chłopaka.
****- Marcel, on chyba nie żyje! Nie wyczuwam pulsu, rozumiesz? O Boże! Co tu się wydarzyło! – zaczęłam histeryzować.
- Przede wszystkim to się uspokój i…
Na polanie znów rozległ się krzyk. A potem następny. I kolejny. W jednej chwili, ta niezwykła łagodność, która zawsze biła z oczu Marcela ustąpiła miejsce, panice. Kiedy w końcu nabrałam odwagi i odwróciłam wzrok w stronę namiotów, chwycił mnie za ramię i nie czekając aż się podniosę, pociągnął w stronę krzaków, znajdujących się najbliżej nas. I choć w małej przestrzeni, jaka dzieliła mnie, i Marcela, przeleciała strzała, chyba dopiero później dotarło do mnie, że nie znajduję się na planie filmowym. W tamtej chwili wcale nie dziwił mnie fakt, że praktycznie na moich oczach, dwunastka dzieciaków i dwóch opiekunów, straciło życie od strzał, wystrzelonych z łuków. Mordercy mogli chować się zarówno w koronach drzew, jak i w krzakach, w których stronę biegliśmy. Lenę, nastoletnią debilkę, zaskoczył Marcel. Który mimo tego, że wyglądał, jakby nic nie jadł tygodniami, potrafił tak mocno ściskać za rękę!
"Kto umie czytać,
posiadł klucz do wielkich czynów,
do nieprzeczuwanych możliwości,
do upajająco pięknego,
udanego i sensownego życia."
Aldous Huxley

Rozdział 1. Obóz zagłady (fantasy)

2
Akurat doszłam do siebie po sesji podrzucania, noszenia i ogólnego zabawiania małego delikwenta, więc podzielę się swoją totalnie nieprofesjonalną opinią :P Parę rzeczy rzuciło mi się w oczy.
Z samego rana moje myśli zajmowali uczestnicy obozu, których miałam obowiązek budzić. Myślą przewodnią wyjazdu był powrót do lat dziewięćdziesiątych.
Powtórzenie. Możesz je usunąć np. z samego rana może się skupiać na obowiązku budzenia uczestnikow obozu. Albo w drugim zdaniu zmień choćby na motto.
Podniosłam się, a następnie szukając wzrokiem grzebienia, usiłowałam rozczesać palcami włosy, których jeszcze cztery dni temu, wiele dziewcząt mogłoby pozazdrościć.
Wydaje mi się, że ostatni przecinek zbędny.
Co prawda myśl że, czekała nas piesza wędrówka ku chaszczom
Przecinek przed, a nie za "że".
Nigdy nie doznałam takiego szoku i uczucia przerażenia, jak w tamtej chwili. Kto do cholery, w dwudziestym pierwszym wieku używa łuków?!
Ok, to może zabrzmieć trochę jak trucie. Zestawienie tych dwóch zdań w tak bezpośredni sposób, wywołuj u mnie wrażenie, że bohaterka jest przerażon nie tyle śmiercią dziecka co faktem takich anachronizmów jak łuki zamiast choćby przyzwoitej, cywilizowanej broni palnej. Aż by się chciało dopisac "to na przyzwoitą spluwę nie było ich stać?!".
Marcel, opiekun, który dostał tę pracę ze względu na swoją pasję związaną z medycyną
Zdanie do uproszczenia. Pasja związana z medycyną to dość szerokie pojęcie i może obejmować krojenie i słoikowanie okazów. Wszyscy wiemy, że chodzi o pierwszą pomoc i lepiej byłoby to poprostu napisać.
Dotknęłam strzały w taki sposób, jakbym miała do czynienia z przedmiotem, który wywołuje u mnie uczucie obrzydzenia.
"Dotknęłam strzały z obrzydzeniem/odrazą" wystarczyłoby. Wyraża dokładnie to samo, a Twoja wersja jest nieco przegadana. I w ten sposób usuniesz chociaż jedno z licznych "których" (o tym później).
Na polanie znów rozległ się krzyk. A potem następny. I kolejny.
To trochę daje wyobrażenie "jeden strzał - jeden krzyk". Myślę że przy takiej masakrze wszystkie dzieci zaczęły by krzyczeć/panikowac wystarczająco szybko, żeby nie było takiego rozróżnienia.
Lenę, nastoletnią debilkę, zaskoczył Marcel. Który mimo tego, że wyglądał, jakby nic nie jadł tygodniami, potrafił tak mocno ściskać za rękę!
Te dwa zdania napisała bym od nowa (i może przerobiła na pare zdań). Czemu zaskoczył Lenę? Złapał ją po drodze, żeby też odciągnąć od maskakry? Czy dobiegli do krzaczorów i się okazało, że była jedną z morderczyń? Dodatkowo wyrzuciłabym "który" i "tak" z ostatniego zdania.
Po środku lasu raczej trudno o wannę pełną czystej, pachnącej mydełkiem, wody. Nie zmieniało to jednak faktu, że całkowicie inaczej wyobrażałam sobie pełnienie roli opiekuna na obozie dla dzieci.
To też jedno z takich moich czepiań się, ale zmieniłabym drugie zdanie lub dopełniła informacją czemu inaczej sobie wyobrażała tę pracę. Albo na co miała nadzieję. Jako opienkunka na obozie namiotowym w środku lasu raczej nie miała podstaw do wyobrażania sobie innych warunków. Chyba że sądziła, że to będzie pole kampingowe z łazienkami albo że łatwiej będzie znosić takie warunki.
Pocieszał mnie jedynie fakt, że w pogoni za pieniędzmi, w poprzednie wakacje wylądowałam na produkcji, gdzie musiałam chodzić, jak w zegarku. To dopiero była katorga
Coś mi nie gra w tym zdaniu. Pocieszal ją fakt, że opieka na obozie była lżejsza niż praca na produkcji. Rozumiem to z tekstu, ale pierwsze zdanie nie tyle kontrastuje te dwie prace co wskazuje pierwszą jako pocieszenie. Tak jakby z niej miała płynąć jakaś większa korzyść niż z pracy na obozie.
Słońce, które z coraz to większą zawziętością przebijało się przez ścianki namiotu, nigdy nie pozwalało mi pospać dłużej.
Zdanie do uzgrabnienia, nie wiem czemu ale zgrzyta mi trochę czasowo. Możnaby prościej choćby coś w stylu: "Przebijające się przez scianki namiotu promienie słoneczne nie pozwałały mi dłużej pospać." I znowu pozbyłabyś się "które". To słówko powtarza się w różnych formach pięć razy w tym jednym akapicie. Dość często budujesz z nim zdania, popróbuj je od czasu do czasu powyrzucać przez zmianę konstrukcji. Tekst będzie wtedy 'żywszy".

A tak poza tym pisz, pisz, nie zniechęcaj się ;) Ćwiczenie czyni mistrza.

I btw - ryzykowny tytuł.

Rozdział 1. Obóz zagłady (fantasy)

3
A tam od razu nieprofesjonalna :)
Dziękuję za Twoje poprawki i rady. Na pewno z nich skorzystam.
Faktycznie, za często używam słówka "który, które, która", bo tak jest mi łatwiej. A w pisaniu nie chodzi o pójście na łatwiznę, więc będę musiała nad tym nieco popracować :)
Co do tego, że Lena była zaskoczona ciężką pracą na stanowisku opiekuna dzieci na obozie, to rzeczywiście jest to z mojej strony nieco przesadzone... W końcu, jeżeli pracowała na produkcji, to tym bardziej powinna być przygotowana na takie warunki. :)
"Kto umie czytać,
posiadł klucz do wielkich czynów,
do nieprzeczuwanych możliwości,
do upajająco pięknego,
udanego i sensownego życia."
Aldous Huxley

Rozdział 1. Obóz zagłady (fantasy)

4
Proszę bardzo :)
Co do tego, że Lena była zaskoczona ciężką pracą na stanowisku opiekuna dzieci na obozie, to rzeczywiście jest to z mojej strony nieco przesadzone... W końcu, jeżeli pracowała na produkcji, to tym bardziej powinna być przygotowana na takie warunki. :)
Hej, teraz wiem co mi nie pasowało w ostatnich zdaniach. Narracja przeskoczyła nagle z pierwszoosobowej na trzecioosobową.
Może być zaskoczona ciężarem pracy, jeżeli zakładała że będzie łatwiej, poprostu nie podoba mi się "wyobrażala sobie całkowicie inaczej" jako zbytni ogólnik. Mam aż ochotę zapytać "zupełnie inaczej, czyli jak?". Zawsze w głowie układa się jakiś optymistyczny plan i Lena mogła myśleć, że opieka nad dziećmi będzie przyjemną fuchą, ale warunków higieniczno-bytowych była raczej świadoma. Ja bym w opisie zamieniła na coś pozwalającego przemycić jakieś cechy osobowości - np. wyobrażała sobie, że lepiej będzie się bawić jako opiekun dla dzieci (bo je lubi/a jednak nie)/łatwiej będzie jej znieść niedogodoności, ale jednak jest zbyt wrażliwa na tym punkcie czy cokolwiek chciałabyś przekazać o niej. To w sumie okazja do dania jakiejś wskazówki na temat charakteru.

Ale może być to takie moje psioczenie wywołane zakwasami i słabym nastrojem :P

Rozdział 1. Obóz zagłady (fantasy)

5
taran1123 pisze: Witam wszystkich. :D Wstawiam pierwszy rozdział powieści tworzonej w celu poprawienia warsztatu.


Kolejny dzień. To już chyba czwarty. Jeszcze tylko jedną noc miałam spędzić na twardym podłożu, okryta cienkim kocem, tuż obok dziewuchy, która chyba nigdy nie miała w ręku mydła.
No dobra, może przesadziłam.
Mój stan higieny również pozostawał wiele do życzenia. Po środku lasu raczej trudno o wannę pełną czystej, pachnącej mydełkiem, (zbędny przecinek) wody. Nie zmieniało to jednak faktu, że całkowicie inaczej wyobrażałam sobie pełnienie roli opiekuna na obozie dla dzieci.
****Słońce, które z coraz to większą zawziętością przebijało się przez ścianki namiotu, nigdy nie pozwalało mi pospać dłużej. Od duchoty, która już o godzinie ósmej, (zbędny przecinek) robiła się wprost nie do zniesienia, mogliśmy jedynie odetchnąć nocą. Celem organizacji obozów nie było jednak przesiadywanie w namiotach, wewnątrz których wysoka temperatura najbardziej dawała do wiwatu. Piesze wędrówki po lasach, w których obrzydliwe owady pełnią swoją wartę od rana do nocy. Kąpiele w jeziorach zanieczyszczonych od niewiadomego pochodzenia glonów i odchodów żab. Organizowanie zabaw dla grupy bachorów, z której nawet jedno dziecko nie próbowało w nich uczestniczyć. (trzy zdania wyrwane z kontekstu; wiem o co chodzi, ale powinny być połączne z "celem organizacji obozów" chociażby spójnikiem "ale")
Powiedziałam sobie - nigdy więcej.
Pocieszał mnie jedynie fakt, że w pogoni za pieniędzmi, w poprzednie wakacje wylądowałam na produkcji, gdzie musiałam chodzić, (po raz kolejny zbędny przecinek) jak w zegarku. To dopiero była katorga! Kiedy tylko przypomniałam sobie twarze tamtejszych ludzi, od razu przybyło mi nieco więcej zapału. Co prawda myśl, (tutaj) że, (nie tutaj) czekała nas piesza wędrówka ku chaszczom, wewnątrz których znajduje się jeziorko, w którym będziemy się kąpać, nieco dobijała. No, ale co poradzić? Dwa kawałki piechotą nie chodzą.
Podniosłam się, a następnie szukając wzrokiem grzebienia, usiłowałam rozczesać palcami włosy, których jeszcze cztery dni temu, (tutaj odspuściłem sobie już zaznaczanie przecinków) wiele dziewcząt mogłoby pozazdrościć. Chociaż zwykle na przywoływanie fryzury do porządku, wykonanie makijażu i wybór stroju potrzebowałam dobrej godziny, na obozie te czynności zajmowały mi około pięciu minut. Z samego rana moje myśli zajmowali uczestnicy obozu, których miałam obowiązek budzić. Myślą przewodnią wyjazdu był powrót do lat dziewięćdziesiątych. Z racji tego, telefonów komórkowych pozwolono używać nam jedynie w celu skontaktowania się z rodziną. Czyli, pół godziny dziennie. Mnie, jako opiekuna, ta zasada również dotyczyła, ponieważ musiałam dawać dobry przykład dzieciom.
****Tamtego poranka nie zdążyłam jednak obudzić dziewczyny, z którą dzieliłam namiot, ponieważ w chwili gdy się nad nią nachyliłam, usłyszałam wrzask.
Brzmienie głosu dziecka, jednoznacznie wskazywało, że to nie strach wywołał tę reakcję. COŚ musiało się stać. Nawet nie pamiętam, kiedy zerwałam się na równe nogi i wybiegłam z namiotu. Sama tak naprawdę nie wiedziałam czego się spodziewać, ale to co zobaczyłam na środku polany, wokół której rozstawiliśmy nasze namioty, przekroczyło moje wszelkie oczekiwania. Na trawie leżał chłopiec, ze strzałą wbitą w klatkę piersiową! Nigdy nie doznałam takiego szoku i uczucia przerażenia, jak w tamtej chwili. Kto do cholery, w dwudziestym pierwszym wieku używa łuków?! (doprawdy to jedyny detal, który nie mógł jej umknąć, poza TRUPEM DZIECKA. proponuję jeszcze cały paragraf o łuku ;p)
Biegnąc w stronę dziecka, zauważyłam, że nie tylko mnie, krzyk wywabił z namiotu. Na polanie skupili się wszyscy uczestnicy obozu.
Marcel, opiekun, który dostał tę pracę ze względu na swoją pasję związaną z medycyną, wziął ze mnie przykład i ruszył na pomoc rannemu natomiast Kaśka zajęła się resztą dzieci. Usiłując nagnać je do namiotów, rozglądała się wokół aby zorientować się w sytuacji. W dalszym ciągu mogło grozić nam jakieś niebezpieczeństwo.
****]Nie zdążyłam na dobre kucnąć przy chłopcu, a już (niepotrzebne)przyłożyłam mu dwa palce do szyi. Mati (scena dramatyczna, nie pasuje tutaj zdrobnienie, nawet jeśli to dziecko)leżał na plecach, nie miał na sobie koszulki (wpleć to lepiej w zdanie). Czapka z daszkiem, z którą nigdy się nie rozstawał, prawie zsunęła mu się z główki. Czyżby opuścił namiot jedynie w celu załatwienia nagłej potrzeby? (w sherlocka holmesa zamienimy się po uratowaniu mu życia, ok?) (ENTER) Sekunda, dwie, trzy… o Boże, nadal brak tętna. Co robić? Wyjąć grot? Dotknęłam strzały w taki sposób, jakbym miała do czynienia z przedmiotem, który wywołuje u mnie uczucie obrzydzenia (opisz jej wahanie przy dotykaniu strzały, lepiej odda obrzydzenie). W następnej chwili, (niepotrzebne)naprzeciwko mnie, przyklęknął chłopak, który chyba nawet jako niemowlę, nie grzeszył urodą (który nie grzeszył zbytnio urodą, koniec). Los hojnie obdarzył go piegami, które mogłyby być nawet urocze, gdyby nie pokrywały całej twarzy chłopaka.
****- Marcel, on chyba nie żyje! Nie wyczuwam pulsu, rozumiesz? O Boże! Co tu się wydarzyło! – zaczęłam histeryzować. (przy wypowiedziach o dużym napięciu emocjonalnym niekiedy lepiej zostawić samą wypowiedź, bez narracji)
- Przede wszystkim to się uspokój i…
Na polanie znów rozległ się krzyk. A potem następny. I kolejny. W jednej chwili, ta niezwykła łagodność, która zawsze biła z oczu Marcela ustąpiła miejsce, panice. Kiedy w końcu nabrałam odwagi i odwróciłam wzrok w stronę namiotów, chwycił mnie za ramię i nie czekając aż się podniosę, pociągnął w stronę krzaków, znajdujących się najbliżej nas. I choć w małej przestrzeni, jaka dzieliła mnie, i Marcela, przeleciała strzała, chyba dopiero później dotarło do mnie, że nie znajduję się na planie filmowym. W tamtej chwili wcale nie dziwił mnie fakt, że praktycznie na moich oczach, dwunastka dzieciaków i dwóch opiekunów, straciło życie od strzał, wystrzelonych z łuków. Mordercy mogli chować się zarówno w koronach drzew, jak i w krzakach, w których stronę biegliśmy. Lenę, nastoletnią debilkę, zaskoczył Marcel. Który mimo tego, że wyglądał, jakby nic nie jadł tygodniami, potrafił tak mocno ściskać za rękę!
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”