"Wilcze stado" [powieść; militarne sf] - wybrane późniejsze rozdziały

1
Naprawdę nie chciałem zawalać forum kolejnym tematem - wolałem już toto wcisnąć do jednego z istniejących. Ale skoro inaczej nie można...

Ten temat dedykuje przede wszystkim tym osobom, które wyrażały krytyczne opinie o moich wypocinach pod wcześniejszymi rozdziałami. W odpowiedzi odgrażałem się trochę, że w późniejszych rozdziałach pojawiają się różne rzeczy, które zdaniem komentujących powinny były się pojawić, ale ja się po prostu nie spieszę, chcę najpierw nakreślić setting, a dopiero potem przejść do poważniejszych spraw... No, nic. Pokazuję tu dwa późniejsze rozdziały, głównie celem tego, aby krytycy - jeśli w ogóle będą mieli na to ochotę - mogli porównać z nimi te wcześniejsze. Ocenić, przynajmniej częściowo (bo to pełnej oceny to przydałby się mimo wszystko cały tekst), zasadność tego mojego odgrażania się i własnych przypuszczeń, że może z biegiem czasu szło mi toto lepiej (hi, Namrasit).
Miałem wcześniej pokazać tylko jeden rozdział, ale skoro już i tak stworzyłem kolejny temat, to pomyślałem sobie - a, co tam. Dam dwa. Wybrałem rozdziały jedenasty i piętnasty (przypominam, że publikowanie zakończyłem wcześniej raptem na rozdziale piątym).

Rozdział jedenasty ma niejako charakter przełomowy, bo to właśnie w nim tytułowe "wilki" opuszczają wreszcie bazę i lecą na misję. Jest tu wciąż kilka luźnych rozmów, w tym między Akodem, Matsonem i ferajną (kontrast z poprzednimi rozdziałami, gdzie ich rozmowy miały charakter dość formalny), no i jedno skromne nawiązanie do pewnego filmu z gatunku science-fiction (ciekawe, czy ktoś zgadnie, którego).
Rozdział piętnasty uważam za jeden z bardziej udanych - tutaj pojawia się między innymi jedna z zapowiedzianych retrospekcji (w formie koszmaru sennego). Jest też jeden ze zwrotów akcji, które obiecywałem, że się pojawią. Z fabularnego punktu widzenia, "wilki" w tym rozdziale po prostu zatrzymały się na noc w drodze do celu misji.

Zapowiadałem wcześniej, że nie będę już zamieszczał ciągu dalszego tego utworu... no, ale to już ostatni raz.

Dla porządku przypominam, iż tekst zawiera wulgaryzmy.

==============================================================================


- XI -


XXXXZhack Khesarian musnął pazurem holograficzny ekran swojego prywatnego e-pada i w ten sposób uruchomił żądaną funkcję. Odczekał chwilę, stojąc z zamkniętymi oczami, po czym spojrzał na stojącą kilka kroków dalej Zerę, pozbawioną munduru i dopiero zabierającą się do wkładania kombinezonu bojowego. Odprężył się, stwierdziwszy, iż widok ten – jak również wydzielane przez Soreviankę feromony – nie budzi w nim tym razem większych emocji, po czym powrócił do przywdziewania własnego kombinezonu. Aktywowane przed chwilą poprzez e-pad implanty skutecznie blokowały wydzielanie u Zhacka niepożądanych hormonów, ułatwiając skupienie.
XXXXCała sytuacja była w gruncie rzeczy kłopotliwa i nieco krępująca – tak się bowiem złożyło, że termin rozpoczęcia operacji specjalnej, w której brali udział soreviańscy żołnierze, zbiegł się w czasie z okresem rui u większości z nich. W odróżnieniu od Terran, których cykl seksualny był całkowicie rozregulowany, sivantien okazywali szczególną czułość osobom przeciwnej płci tylko w konkretnym czasie. Oczywiście, jako istoty rozumne, potrafili panować nad swoimi popędami – nie chcieli jednak, by te ich rozpraszały podczas zadania. Dlatego właśnie komandosi OSA oraz zabójcy Genisivare, biorący udział w misji, zaaplikowali sobie specyfiki tłumiące czasowo popęd płciowy, bądź też – jak w przypadku Zhacka – aktywowali posiadane, służące ku temu implanty.
XXXXKhesarian pomyślał o Terranach i przez krótką chwilę zastanawiał się, w jaki sposób są w stanie opierać się pierwotnemu popędowi, odczuwanemu znacznie częściej, niż tylko w specyficznym okresie roku. Zaraz jednak przypomniał sobie, że wcale się nie opierali – często oddawali się przecież kopulacji dla samej rozrywki.
XXXXDla Zery Idrack cała sytuacja stanowiła oczywiście powód do niewybrednych żartów.
XXXX- Przypomnij no mi, Inored, jak to było poprzednim razem, gdy zapomniałeś włączyć implanty i na dokładkę gdzieś posiałeś swój e-pad – mówiła do wtóru chichotu Akuravego i Kilaia, którzy także zakładali stroje bojowe – Z kim powiedziałeś, że się wtedy obudziłeś?
XXXX- Przestań, bo jeszcze uwierzą – mruknął Inored, wkładając nogi i ogon w dolną część kombinezonu.
XXXX- Nie widzę problemu – wtrącił Zhack – Zawsze możesz wtedy powiedzieć, że obudziłeś się właśnie z Zerą. Ciekawe, czy to potwierdzi, czy będzie zaprzeczała.
XXXXZera roześmiała się wesoło. Miała już na sobie dolną część kombinezonu i teraz nakładała górę.
XXXX- Niezła riposta – stwierdziła – ale ja jestem z kolei ciekawa, co wy byście powiedzieli, gdybym potwierdziła. I opisała wszystko ze szczegółami.
XXXX- Musiałabyś najpierw znać jakieś szczegóły – zauważył Zhack, podpinając rękawice do mankietów, dzięki czemu zaczęły funkcjonować wszyte weń łącza neuronowe.
XXXX- No, niestety – przyznała Sorevianka z udawanym zawodem – Ale zawsze mogłabym się z tym zwrócić do ciebie. W końcu ty jeden zapłodniłeś już samicę, nie mylę się?
XXXXZhack zamarł na ułamek sekundy, gdy zalała go fala wspomnień. Nie mógł zapomnieć o zabójczyni Genisivare, z którą służył jeszcze wtedy, gdy należał do Gildii Cieni. Ich znajomość zaczęła się mało obiecująco – od wzajemnej wrogości – a jednak skończyła na zażyłej przyjaźni. Nie byli kochankami w sposób, w jaki mogliby to nazwać na przykład Terranie, ale pomimo tego pozostawali sobie bliscy, jak brat i siostra. Aż do tamtego dnia, trzynaście lat temu.
XXXXKirena. Tak miała na imię.
XXXX- Nie mylisz się – odrzekł – ale wolałbym, żebyś mi o niej nie przypominała.
XXXX- Ach tak – Idrack machnęła ręką – Kolejna strata sprzed kilkunastu lat. Ile można opłakiwać…
XXXX- Jeśli Zera nie ma rozprawiać o takich sprawach – wtrącił Akurave, z wyraźną intencją zmiany tematu – bo Inored się boi, że uwierzymy w te bzdury, a jeśli chodzi o naszego Egzekutora, to są jego prywatne sprawy… to o czym ma gadać? Znowu podawać przepisy na koktajle z krwią?
XXXX- W imię Feomara – jęknęło jednocześnie kilka osób – Tylko nie to.
XXXX- No, właśnie – powiedziała uradowana Zera, nie zważając na irytację pozostałych zabójców – Tyle razy wam powtarzam, żebyście jednak na wszelki wypadek brali termoszczelną flaszkę i środek przeciwkrzepliwy, bo może jednak zmienicie zdanie. A choć jesteście nowicjuszami, możecie przecież zacząć od najprostszych koktajli. Odrobina mocnego alkoholu, jedna miarka na dwadzieścia miarek krwi. Nie wiem, czy uwierzycie, ale najlepiej nadaje się do tego terrańska wódka…
XXXX- Zera, możesz łaskawie się zamknąć? – przerwał Inored, po czym zwrócił się do Akuravego, który jako jedyny poza Zerą uśmiechał się od ucha do ucha – A ty przestań ją wreszcie podpuszczać, żeby patrzeć, jak tańczy.
XXXX- Obawiam się – powiedziała Idrack z udawaną troską – że to wy bardziej dajecie się podpuszczać.
XXXX- Nie widzisz jeszcze – wtrącił Akurave – że ona gada takie rzeczy po to tylko, żeby zrobić wam na złość? Nie potrzebuje do tego zachęty ode mnie.
XXXX- Co nie zmienia faktu – dodała Zera – że wciąż mam nadzieję, iż kiedyś zmienicie zdanie co do tych… koktajli.
XXXX- Na to nie ma szansy – Akurave wykrzywił pysk w wyrazie lekkiego zniesmaczenia – Idź z tym lepiej do swoich starych znajomych ze Skrwawionej Dłoni.
XXXXIdrack roześmiała się pogardliwie.
XXXX- Jesteście hipokrytami, wszyscy – oświadczyła, uśmiechając się złośliwie – Przeczycie swojej własnej naturze, temu, co może wam dać siłę. Temu, jakimi nas uczynił Feomar.
XXXX- Skoro ty nie zamierzasz jej przeczyć – odezwał się Zhack, który był już teraz niemal kompletnie ubrany i sięgał właśnie po hełm – to może będziesz konsekwentna i przestaniesz przeczyć własnej naturze także w sprawach intymnych?
XXXX- Nie prowokuj mnie – odrzekła Zera, unosząc w ostrzegawczym geście okrytą już czarną rękawicą dłoń – bo mogę to potraktować poważnie też po to, aby zrobić komuś na złość. Bo wiesz… – Idrack przestała się uśmiechać, patrząc na Zhacka jak zahipnotyzowana – nie dostrzegłam tego wcześniej, ale jesteś naprawdę atrakcyjny. No i masz doświadczenie w takich sprawach.
XXXXKhesarian prychnął.
XXXX- Kiepski dowcip, jak na ciebie – mruknął, nakładając na głowę hełm i łącząc go z ochronnym kołnierzem napierśnika – szczególnie, że wszyscy widzieli, jak włączasz swoje implanty.
XXXX- Zawsze mogę je wyłączyć – przypomniała Zera, na powrót się uśmiechając.
XXXXZhack pozostawił to bez komentarza i zapiął ostatni zatrzask na hełmie, sięgając następnie po przyłbicę wizjera i zamykając go. System optyczny aktywował się po krótkim opóźnieniu, dając Khesarianowi całkiem inne pole widzenia, niż na co dzień. Wizjery używane w soreviańskich hełmach, choć z pozoru wyglądały na zwykłe osłony z czarnego poliglesu, były w rzeczywistości znacznie bardziej zaawansowanymi urządzeniami. Zostały skonstruowane tak, aby noszący je sivantien patrzyli całą ich powierzchnią – jak gdyby wizjer był ich jednym wielkim, cybernetycznym okiem. Peryferiami tego układu były dwa okulary, przylegające do bocznie osadzonych oczu użytkownika.
XXXXKhesarian patrzył przez chwilę, jak pozostali zabójcy także kończą wkładanie swoich kombinezonów. Komputer jego własnego stroju przez ten czas zawiadamiał go monotonnym, niskim głosem o stanie poszczególnych systemów.
XXXX- Gotowi? – zapytał, a kiedy wszyscy skinęli głowami, obecnie skrytymi pod czarnymi wizjerami ich hełmów, rzucił – Zabieramy graty i idziemy na miejsce zbiórki. Ci z OSA chyba też są już gotowi.
XXXXZabójcy Genisivare chwycili stojące obok szafek karabiny snajperskie EG-64, a także uprzęże taktyczne – z podpiętymi do nich, wyciszonymi pistoletami AGM-19/D oraz długimi nożami, wykonanymi z kheterium. Następnie skierowali się do wyjścia z szatni, zabierając przygotowane wcześniej plecaki z zapasami i resztą wyposażenia.
XXXXWychodząc na korytarz, natknęli się na komandosów Akodego, którzy zgodnie z przewidywaniami Zhacka także byli już w pełnym ekwipunku bojowym. Mieli kombinezony podobne do tych używanych przez zabójców, lecz mniej zaawansowane technicznie, i byli uzbrojeni w standardowe, lekkie hipersoniczne karabiny pulsacyjne AGM-14/K z tłumikami, a także snajperki AGM-36, o mniejszym kalibrze i gabarytach niż EG-64.
XXXX- To już wszyscy? – zapytał retorycznie Zhack, kierując swoje słowa do Akodego, którego twarz także była ukryta pod czarnym wizjerem – Gdzie Terranie?
XXXX- Pewnie jeszcze męczą się z monterami pancerzy wspomaganych – stwierdził suvore – Zaczekamy na nich już w miejscu zbiórki.
* * *
XXXX- Ruszajcie dupy, panienki! – rzucił McReady – Sygnał do rozpoczęcia operacji może nadejść w każdej chwili! Ci z Gammy są gotowi, jaszczury pewnie też, a wy tutaj kwitniecie! Chcecie, żeby jeszcze przed akcją wyszło na to, że jesteście od nich gorsi?
XXXX- Nie, panie kapitanie! – odkrzyknęli chórem żołnierze, ustawiający się w kolejce do monterów pancerzy.
XXXX- Mam taką nadzieję! Ruchy!
XXXXPo prawdzie, Samuel sztorcował swoich żołnierzy właściwie dla zasady, gdyż wynikłe opóźnienie nie było ich winą. Przynajmniej nie wyłączną. Część monterów, z których mieli skorzystać, doznała lekkich usterek, przez co należało wezwać techników, by się z tym uporali. Jednak zamiast przenieść się do innej sali, oficerowie dowodzący oddziałami Echo i Foxtrot – porucznicy Stavros i Eckhart – postanowili zaczekać, aż inżynierowie uporają się z problemem, licząc, że zajmie to niewiele czasu. Usunięcie usterek trwało około pięciu minut, czyli relatywnie mało – ale nie w obecnej sytuacji, gdy w każdej chwili mógł nadejść rozkaz wymarszu.
XXXXW efekcie McReady i reszta oddziału Delta – porucznik Linde, sierżant Bukanow oraz kapralowie Xiang i Kraft – czekali teraz, w pancerzach wspomaganych, aż pozostali Marines się przygotują.
XXXXNa całe szczęście, dzięki monterom pancerzy wspomaganych założenie kombinezonów było kwestią kilku minut. Dlatego Samuel czekał dość krótko, nim pozostali podlegający mu żołnierze dołączyli do Delty. Marines z własnej inicjatywy ustawili się w szeregu, z pobraną już bronią oraz przytroczonymi plecakami z resztą ekwipunku. Kapitan dwukrotnie przeszedł wte i wewte wzdłuż szpaleru żołnierzy, mierząc ich wystudiowanym, surowym spojrzeniem – choć nie miało to znaczenia z tego względu, iż jego twarz nie była widoczna z uwagi na noszony hełm.
XXXX- No, chłopcy? – zagaił – Wszystko w porządku?
XXXX- Tak jest, panie kapitanie! – odkrzyknęli Marines unisono.
XXXX- Doskonale. Na wasze szczęście, technika pomogła wam nadrobić opóźnienie, więc może nie zjawimy się w punkcie zbiórki jako ostatni.
XXXXMarines opuścili salę monterów w nieregularnej grupie, na czele której podążał McReady. Wspomnianym wcześniej przezeń punktem zbiórki była w istocie usytuowana przy lądowiskach przebieralnia pilotów, gdzie ci normalnie wkładali przechowywane tam, noszone na czas lotu kombinezony. Bezpośrednio łączyła się z sektorem, gdzie znajdowały się szatnie dla żołnierzy i montery pancerzy, toteż Marines nie musieli nawet wychodzić na dwór, żeby się tam dostać.
XXXXPo przebyciu wiodącego na miejsce korytarza, McReady przeżył niemiłe rozczarowanie, stwierdzając, że są tu już wszyscy żołnierze oprócz jego własnych. Niektórzy z nich – tylko Sorevianie, którzy nosili lżejsze kombinezony – siedzieli na ławach pod ścianami, większość jednak przechadzała się po pomieszczeniu lub stała w niewielkich grupkach, prowadząc luźne rozmowy.
XXXXSamuel zaklął pod nosem, po czym odnalazł w tłumie Akodego, który stał z otwartym wizjerem, gawędząc z garave Dakurą. Zhack i Matson byli tuż obok. Wszyscy spojrzeli na oficera Marines, kiedy już się zbliżył.
XXXX- Długo na nas czekaliście? – zapytał McReady ponuro.
XXXX- Może z enelit – rzekł Akode w odpowiedzi, po czym dodał, jakby czytając w jego myślach – Daj już spokój swoim żołnierzom. To nie wyścigi.
XXXX- Chyba masz rację – stwierdził Samuel – ale mimo wszystko, chłopcy powinni dbać o dyscyplinę.
XXXX- Powiedziałbym – odezwał się Matson – że powinieneś się bardziej skupić na ważnych sprawach, jak wykonanie zadania. A nie na takich pierdołach, jak to, którzy z nas będą tutaj pierwsi.
XXXX- Przecież nie o to chodzi. Słyszeliście chyba, co się dzieje. Myśliwce już ruszyły, a ich meldunki przychodzą na bieżąco. W każdej chwili może się okazać, że mamy się stąd wynosić i pakować na desantowce.
XXXX- Nieprędko – skonstatował Akode – Najpierw muszą mieć pewność, że znaleźli nam okno, przez które przedostaniemy się na terytorium Auvelian. To zajmie jeszcze trochę czasu.
XXXX- Chyba znów masz rację – powtórzył McReady, po czym zapytał – Swoją drogą, jak się czują wasi chłopcy… i dziewczynki? – dodał, spoglądając znacząco na Sorevian.
XXXX- Też pytanie – mruknął Richard – Niecierpliwią się przed akcją, jak zwykle. No, może z wyjątkiem naszych z Gammy.
XXXX- Czułem, że nie będziesz mógł się powstrzymać – skomentował Samuel – Mam nadzieję, że podczas prawdziwej akcji radzicie sobie równie dobrze, bo inaczej… cała ta heca z Sekcją Gamma okaże się gówno warta.
XXXX- Przestańcie – wtrącił Akode – Jeszcze parę hadelitów temu mieliście do co mnie wątpliwości, a wygląda na to, że powinniście się bardziej przejmować rywalizacją pomiędzy własnymi formacjami wojskowymi. To nie pierwsza taka wasza rozmowa.
XXXX- Nie przejmuj się – powiedział spokojnie Matson – Głupie gadanie to jeszcze nie rywalizacja. A jeśli chodzi o nas, to możemy przecież zrobić tak, aby emocje nie miały do nas dostępu.
XXXXMcReady był skłonny się z tym zgodzić. Podczas ćwiczebnych akcji żołnierze z Sekcji Gamma sprawiali wrażenie wypranych z uczuć, co kontrastowało z ich codziennym zachowaniem. Nie reagowali emocjonalnie w żadnej sytuacji, także w razie zagrożenia życia. Nawet Jean Perrin, którego Samuel uważał za beztroskiego wesołka, podczas akcji przeistaczał się w maszynę do zabijania.
XXXX- Tak na marginesie, skoro już mówimy o panowaniu nad sobą – odezwał się znów Richard – jesteście pewni, że wzięliście wszystko? Chodzi mi głównie o racje żywnościowe.
XXXX- Nie ma powodu uważać, że jest inaczej – odrzekł Akode, unosząc bezwłose brwi – Do czego zmierzasz?
XXXX- Słyszałem różne historie… o tym, jacy się robicie, kiedy pozostajecie parę dni bez jedzenia. Podobno stajecie się bardziej drażliwi, ale nie tylko o to chodzi. Jesteście mimo wszystko mięsojadami, więc…
XXXXMatson mówił całkowicie beznamiętnie, zachowując powagę – jednak chyba wszyscy wyczuli, że w rzeczywistości żartuje, by rozluźnić atmosferę. Akode w odpowiedzi na jego słowa wyszczerzył zęby w uśmiechu.
XXXX- O to się nie martw – powiedział z sarkazmem w głosie – Nie jem byle czego.
* * *
XXXX- Kilai, nie chciałbym zostać źle zrozumiany – rzekł Jaworski ze zmęczeniem – Ale wolałbym, żebyś się odwalił. Nie mam ochoty o tym teraz gadać. Rzadko mam taką ochotę, a teraz chwila jest wyjątkowo nieodpowiednia.
XXXXKapitan z Sekcji Gamma, pozbawiony hełmu, stał naprzeciwko zabójcy Genisivare i mierzył go dość melancholijnym spojrzeniem. Kilai nie po raz pierwszy widział go takiego – na co dzień Terranin zdawał się niezbyt chętnie prowadzić luźne rozmowy, rzadko żartował i praktycznie nigdy się nie uśmiechał. Przypominał pod tym względem Zhacka Khesariana, choć z tym ostatnim było oczywiście o wiele gorzej.
XXXX- Rzeczywiście tego nie rozumiem – skonstatował Sorevianin – Co innego, gdyby chodziło o Scotta – jaszczur wskazał na stojącego obok Jamesa, który obserwował całą scenę z twarzą pozbawioną wyrazu – ale ty przecież nas nie…
XXXX- Nie o to chodzi – przerwał kapitan – Nic do was nie mam, wręcz przeciwnie. Ale to, co wtedy widziałem, lata temu… to było coś strasznego. A miałem wtedy tylko dwanaście lat. Jak dla was, to byłoby osiem czy dziewięć. Wyobrażasz sobie małego dzieciaka, widzącego takie rzeczy? Nie ma nic dziwnego w tym, że nie lubię o tym rozmawiać.
XXXX- Chodzi pewnie o Ragnery? – zapytał Kilai, zwężając oczy.
XXXX- Tak, chodzi o nie – odparł Jaworski – Rozumiesz już, w czym rzecz?
XXXX- Chyba rozumiem – przyznał jaszczur, po czym dodał – Wychodzi więc na to, że szybciej dowiem się o tym od Scotta?
XXXX- Nie licz na to – odrzekł James, najwyraźniej nie wyczuwając ironii w głosie Sorevianina – Jeśli przez cały ten czas nie wyraziłem się dostatecznie jasno, mogę to teraz zrobić. Odpieprz się, bo nie zamierzam z tobą o niczym rozmawiać.
XXXX- Czego chcesz, do Kagara? – warknął Kilai – Nie mam nic wspólnego z tymi, którzy cię skrzywdzili. Należę tylko do tej samej rasy.
XXXX- I to wystarczy – burknął Scott – Tylko pracujemy razem, to nie oznacza, że mamy się kumplować.
XXXX- Mógłbyś nie kryć tego, co myślisz – odrzekł jaszczur z irytacją – ale jednocześnie zachowywać się w sposób cywilizowany.
XXXX- Przez cały ten czas tak się zachowywałem – odparował James – ale ty w ogóle nie łapiesz aluzji i wciąż do mnie przyłazisz.
XXXX- A teraz wszyscy razem – rzekł ironicznie Perrin, który niespodziewanie pojawił się u boku soreviańskiego zabójcy – miłość i pokój. A ty, Jim… chcesz może, żeby nasz major pożałował tego, że jednak włączył cię do tej operacji?
XXXX- Nie, Jim, to ty zacząłeś – wtrącił Jaworski, w chwili gdy Scott już otwierał usta, by odpowiedzieć – Więc teraz się zamknij. Ty też lepiej to zrób, Kilai.
XXXX- No, właśnie – zgodził się Jean, również zwracając się teraz do jaszczura – Zamiast się kłócić, zajmijmy się czymś weselszym, żeby się odprężyć przed akcją. Jeśli cię to interesuje, to chciałem ci pokazać jeszcze parę klasyków sprzed wieków. Druga połowa dwudziestego i początek dwudziestego pierwszego stulecia.
XXXX- Namawiasz go, żeby słuchał tego gówna? – powiedział Jaworski z niedowierzaniem – Jak on może to wytrzymać?
XXXX- Jakoś nie mam z tym problemu – Kilai wyszczerzył zęby w uśmiechu – Ale to chyba nic dziwnego. Jestem sivantien o dość prostym poczuciu smaku. Bardzo możliwe, że niektórzy z nas tu obecnych byliby równie zdziwieni, jak ty.
XXXX- Nie słuchaj go, on się kompletnie nie zna – rzekł Perrin do Sorevianina, po czym zwrócił się do Jaworskiego – To twoje „gówno” to prawdziwa klasyka. Nie dla profanów. Profani nie potrafią docenić muzyki.
XXXX- Zgadza się, a zatem nie dotyczy to jazgotu, który tylko próbuje udawać muzykę.
XXXX- Jak już mówiłem – stwierdził Jean z pogardliwym uśmieszkiem – ty się kompletnie, zupełnie nie znasz. Chodź, Kilai, może uda nam się zgrać te kawałki do pamięci komputera twojego kombinezonu.
XXXX- To wprawdzie nieregulaminowe – zaoponował jaszczur – ale z drugiej strony, kogo to będzie obchodziło, jeżeli tylko nie będę tego słuchał w trakcie samej akcji?
XXXX- No, właśnie! A tak przy okazji, bo do tej pory o to nie zapytałem… Jak tam soreviańska liga kai haiken?
XXXX- Miałem nadzieję, że jednak nie zapytasz – Kilai skrzywił się boleśnie – bo wygląda to kiepsko. Wygląda na to, że w tym roku Ickanurańczycy zajmą wszystkie miejsca na podium, bo nie dają konkurencji większych szans. Za to prawie wszyscy zawodnicy faveliańscy odpadli już w eliminacjach. Został nam jeszcze Dasuke Sazane, ale w następnej walce ma się zmierzyć z Likaranką, Ashirą Imaviran i… no, nie sądzę, żeby dał jej radę. Widziałem ją wcześniej w akcji, walczyła z jednym Aderiańczykiem i dosłownie go zmiażdżyła.
XXXX- To rzeczywiście fatalnie – stwierdził Perrin ze współczuciem – Może powinniście tam przemycić, incognito, kogoś od was, z Genisivare… na przykład Zerę?
XXXX- Mówisz o oszustwie – Sorevianin był oburzony.
XXXX- Przecież żartuję, cholera – odparł Jean.
XXXX- Wiem, że żartujesz – odrzekł jaszczur, nie sprawiając wrażenia udobruchanego – Ale to nie jest temat do drwin.
XXXX- Czasami zapominam, jacy wy sivantien jesteście zasadniczy – Perrin skrzywił się, wyjmując e-pad – Dobra, zwolnij tylko na chwilę zabezpieczenia swojego kombinezonu i prześlę ci te dane.
XXXX- Nie tak głośno – syknął Kilai – Nie chcę nawet zgadywać, co by zrobił nasz Egzekutor, gdyby się dowiedział, co teraz robię.
XXXXZanim jednak Terranin zdołał przekazać jaszczurowi zapowiedziane pliki z muzyką, w ich komunikatorach – a także w komunikatorach wszystkich innych obecnych w szatni żołnierzy – odezwał się niespodziewanie obcy głos.
XXXX- Uwaga, Wilcze Stado. Kod Grace. Powtarzam, kod Grace.
XXXX- To już – oznajmił krótko Perrin.
XXXX- Na to wygląda – odrzekł Sorevianin – Do zobaczenia na miejscu.
XXXXCzłowiek nałożył na głowę hełm dokładnie w tym samym momencie, w którym Kilai sięgnął dłonią, opuszczając i zamykając przyłbicę wizjera. Jego pole widzenia zmieniło się momentalnie, ale nie zaburzyło to jego orientacji – nie zastanawiajac się, ruszył truchtem do wyjścia, równocześnie z Jeanem. Inni żołnierze także opuszczali teraz szatnię, wychodząc na zewnątrz. Podany właśnie komunikat był bowiem umówionym sygnałem, nakazującym załadunek na desantowce. Lada chwila mieli wystartować.
XXXXWojownicy dwóch ras ruszyli w kierunku dwóch oczekujących na lądowisku maszyn w nieregularnej grupie. Kiedy jednak znaleźli się przy rampach wejściowych, momentalnie zapanował wśród nich większy porządek – zaczęli wchodzić do luków desantowców w ustalonym porządku, idąc dwoma szeregami. Żołnierze z każdego z nich zajmowali siedziska odpowiednio przy lewej i prawej burcie, zakładając następnie trzymające ich w miejscach obejmy.
XXXXKilai przewidywał, że dla niego i innych sivantien będzie to nieszczególnie komfortowy lot, gdyż lecieli mimo wszystko desantowcem terrańskiej produkcji. Siedzenia nie były w związku z tym zaprojektowane z myślą o Sorevianach. Kilai zdążył już jednak oswoić się wcześniej z tą myślą – bez słowa zajął, wespół z innymi zabójcami Genisivare, miejsce w głębi przedziału desantowego, blisko kabiny pilotów.
XXXX- Graaace! – krzyczał właśnie jeden z nich, z entuzjazmem – Pieprzona Grace!
XXXX- Ruszać się i zajmować miejsca! – stojący tuż obok Zhacka Khesariana suvore Akode ponaglił sivantien, po czym zmierzył wzrokiem wszystkich obecnych w przedziale – To już wszyscy? Dobrze! Jesteśmy gotowi, możemy startować!
XXXXTe ostatnie słowa oficer wygłosił już do komunikatora, zasiadając jednocześnie na swoim miejscu i zakładając osłony.
XXXXZaledwie zdążył to zrobić, a rampa wyładunkowa desantowca uniosła się i zamknęła. W chwilę później dobiegł ich odgłos nabierających mocy silników, po czym maszyna poderwała się dość gwałtownie w górę. Nabrawszy nieco wysokości, pilot obrał właściwy kurs i ruszył naprzód. Kilai odprężył się nieznacznie, zamykając oczy – byli już w drodze.
* * *
XXXXPrzednia część luku desantowca rozbrzmiewała dźwiękiem muzyki, odtwarzanej przez Perrina poprzez jego prywatny e-pad. Poproszono go już wcześniej, żeby ją ściszył, ale wciąż była na tyle głośna, by poza Jeanem słyszało ją całkiem sporo innych żołnierzy. Zapewne wyłączyłby ją całkowicie, gdyby nakazał mu to Matson, ale major zdawał się kompletnie ignorować całą sytuację.


XXXXI’m gonna tell aunt Mary about uncle John,
XXXXHe said he had the misery but he got a lot of fun,
XXXXOh, baby, yeah, now, baby,
XXXXOoh, baby, some fun tonight!



XXXX- Jean, naprawdę musisz słuchać tego szajsu? – zapytał Jaworski z błagalną nutą – Nie sądzisz chyba, że to polubię, jeśli będzie grało przez całą drogę?
XXXX- Nie będzie – odrzekł Perrin – Nie jest na tyle długie.
XXXX- A ile jeszcze tego jazgotu masz zakolejkowane w odtwarzaczu?
XXXX- Nie przejmuj się – w głosie Jeana pobrzmiewał sarkazm – Wystarczająco dużo.
XXXX- Ty się naprawdę prosisz o strzał w łeb, jak już wrócimy z akcji.
XXXX- Po tobie spodziewałbym się większej oryginalności – skomentował nieoczekiwanie Matson – Obserwuj Perrina uważniej, a z pewnością w końcu zauważysz, co denerwuje jego równie mocno, jak ciebie ta muzyka. Wtedy odegrasz się znacznie lepiej.
XXXX- Pan też twierdzi, że to niby jest muzyka? – zapytał kapitan ze słabo skrywanym politowaniem.
XXXX- A czemu miałbym twierdzić inaczej?
XXXXJaworski jęknął rozdzierająco.
XXXX- Panie majorze, właściwie to jak daleko do punktu docelowego?
XXXX- Chcesz, to pytaj pilotów. Albo może spróbuj się zdrzemnąć, obudzimy cię.
XXXXOficer chciał powtórnie zaprotestować, ale w tym momencie zorientował się, że siedzący naprzeciw niego Scott ledwo dostrzegalnie kiwa głową w rytm melodii. Ten widok ostatecznie skłonił go do kapitulacji.



XXXXWell, long tall Sally’s built pretty trick, she’s got
XXXXEverything that uncle John needs, oh, baby,
XXXXYeah, now, baby,
XXXXOoh, baby, some fun tonight, ah!



XXXXLot przebiegał zupełnie spokojnie, lecz pomimo tego – a może właśnie z tego powodu – dłużył się oczekującym żołnierzom. Podobnie jak Jaworski i inni oficerowie, część z nich prowadziła wciąż rozmowy w miarę możliwości, pozostali po prostu siedzieli cicho, niektórzy nawet drzemali. Na tym tle wyróżniał się kapral Ramirez, który wyjął swój prywatny e-pad i zabijał czas, grając w planszową grę strategiczną.
XXXX- Nie masz tego wystarczająco dużo na co dzień w pracy, kapralu? – zawołał do niego Scott.
XXXX- Pan żartuje, kapitanie? – odpowiedział Ramirez – Musiałbym awansować co najmniej do rangi pułkownika, żeby mieć na co dzień w pracy to, co mam tutaj na e-padzie.
XXXX- To ma sens, wiecie – odezwał się Jaworski – Nawet gdyby się zgodził, że w pracy ma tego wystarczająco dużo, to jest przecież rzeczywistość filtrowana.
XXXX- Ale ty pieprzysz – skomentował James – Zaraz wyplujesz z siebie jakiś slogan o bezsensie i okrucieństwie wojny.
XXXX- Uwaga, Wilcze Stado, tu Kondor jeden – odezwał się nieoczekiwanie pilot prowadzącego desantowca – Auveliańskie myśliwce w zasięgu naszych detektorów, chyba umknęły naszym myśliwcom. Spróbujemy je ominąć. Przygotujcie się.
XXXXWszyscy żołnierze momentalnie umilkli. Jedynym słyszalnym dźwiękiem – wyjąwszy oczywiście te wydawane przez sam desantowiec – była teraz wciąż odtwarzana przez Perrina muzyka.


XXXXI saw uncle John with long tall Sally,
XXXXHe saw aunt Mary comin’ and he ducked back in the alley,
XXXXOh, baby, yeah, now, baby
XXXXOoh, baby, some fun tonight, ah!



XXXX- Jean, wyłącz to – rzucił Matson – Natychmiast.


==============================================================================


- XV -


XXXXJego rytm serca był przyspieszony, a oddech gwałtowny, gdy gorączkowo dusił spust karabinu. Potwór, który pędził wprost na niego, wył pod gradem metalowych kul, a jednak parł nieprzerwanie naprzód, pomimo ran. Wokół kłębiła się zaś masa podobnych jemu, równie nieustępliwych bestii. Zdawały się wypełniać całą przestrzeń między budynkami.
XXXXZerknął mimowolnie na ramiona stwora – długie, muskularne, uzbrojone w szpony oraz bioniczne ostrza. Lada chwila miał wznieść jedno z tych ramion do ciosu w stojącego mu na drodze żołnierza. Ten był gotów zablokować ewentualne uderzenie, choć odczuwał narastającą panikę. Był pewien, że kiedy dojdzie do zwarcia, potwór zwyczajnie rozerwie go na strzępy. Jego jednolicie czerwone oczy pałały szaleństwem, niepohamowaną żądzą mordowania.
XXXXW końcu jednak ogień karabinowy odniósł skutek i nogi – mocarne, choć wyraźnie mniejsze od ramion – ugięły się pod stworem. Kiedy padał na ziemię, ostatnia wymierzona weń seria rozpruła jego łeb. Lecz zaraz za nim nadchodził nadchodził następny, depcząc szczątki pobratymcy. To nie miało końca. Tego nie dało się powstrzymać.
XXXXNie sądził, że to możliwe, ale jego serce zabiło jeszcze szybciej, gdy kolejny viriner znalazł się na tyle blisko niego, że uniósł już do ciosu ramię, wysuwając zeń bioniczne ostrze. Zaraz zginie. Już. Teraz.
XXXXWtem jednak w jego polu widzenia pojawił się inny kształt. Ktoś odtrącił go na bok, wybiegając naprzód i wpadając wprost na atakującego potwora. Wokół niego pojawiło się nagle wiele innych postaci. Wyszły przed szpaler ludzkich żołnierzy, w którym stał. Rzucili się na hordę virinerów, strzelając z bezpośredniej odległości z posiadanych strzelb kasetowych, by później wdać się z nimi w walkę wręcz.
XXXXJaszczurzyca, która ocaliła jego samego, odtrąciła gwałtownie ramię virinera, po czym, zanim stwór zdążył zareagować, drugą ręką błyskawicznie wyjęła z pochwy długi nóż i z rozmachem wbiła go napastnikowi w łeb, od góry, przebijając czaszkę na wylot. Ku jego przerażeniu, potwór nie zwrócił na to większej uwagi – zawył wprawdzie z bólu, lecz nadal żył i spróbował teraz zaatakować Soreviankę drugim ramieniem. Wojowniczka, choć również wstrząśnięta faktem, iż viriner nadal żyje, natychmiast odzyskała rezon. Zablokowała cios potwora i odrzuciła go wstecz mocnym kopnięciem, by po chwili wymierzyć mu kolejne uderzenie nogą, tym razem z obrotu w ohydny łeb. To powstrzymało bestię tylko na ułamek sekundy, ale to w zupełności wystarczyło jaszczurzycy, by otworzyć mu nożem tors, wypruwając wnętrzności. Viriner nadal przejawiał skłonność do walki, ale kiedy spróbował ponownie uderzyć Soreviankę, ta sprawnym ruchem wyłamała mu ramię ze stawu, a potem dwoma cięciami – wyprowadzonymi tak szybko, że niemal umykającymi wzrokowi – poderżnęła mu gardło i wreszcie całkiem odcięła łeb. Odrzuciła bezgłowe ciało silnym ciosem ogona.
XXXXWstrząśnięty całą tą sceną, zachował jednak na tyle przytomności umysłu, by wznowić ogień, ostrzeliwując te virinery, których mógł dosięgnąć, nie rażąc przy tym Sorevian. Kiedy oponent jaszczurzycy, która ocaliła mu życie, padł wreszcie na ziemię, pozbawiony głowy, wypalił w niego ostatnią serię, po czym sięgnął do pasa, by wymienić magazynek.
XXXXWtedy jednak Sorevianka dopadła do niego i chwyciła go za ramię.
XXXX- Co wy tutaj robicie? – krzyknęła – Na drugą linię! Już, do Kagara!
XXXXSpełnił odruchowo jej polecenie, jednocześnie rozglądając się gorączkowo – inni ludzcy żołnierze, w lekko opancerzonych kombinezonach, także cofnęli się nieco, a ich miejsce zajęli kolejni soreviańscy Strażnicy, włączający się do walki. Jedni związywali wroga w walce wręcz, inni wspomagali z dystansu ogniem ze swoich szturmowych karabinów.
XXXXInterwencja jaszczurów dodała mu otuchy, ale nie umniejszyła jego przerażenia faktem, że napływające wciąż Ragnery zdawały się nie reagować na rany. Nigdy się z czymś takim nie spotkał. Napływały niepowstrzymaną falą na całej szerokości miejskiej ulicy, wdzierały się też do budynków, z których okien prowadzili ogień inni żołnierze.
XXXX- Wycofać się! – krzyknął oficer poprzez interkom – Głowice burzące na ulicę i odwrót na nowe pozycje!
XXXXZ ledwością utrzymał równowagę, gdy subatomowe ładunki – odpalone z mobilnych wyrzutni rakietowych i naprowadzone na cel poprzez zdalnie sterowane drony – eksplodowały pośród kłębowiska potworów, poważnie przerzedzając ich szeregi. Niektóre z nich jednak wciąż żyły, pomimo straszliwych obrażeń.
XXXXW ruch poszły wreszcie plazmowe miotacze płomieni, gdy walczący w zwarciu Sorevianie usiłowali za ich pomocą stworzyć wolną przestrzeń, dzięki której sami mogliby się cofnąć.
XXXXJaszczurzyca, która walczyła tuż przed nim, teraz znów na niego wpadła.
XXXX- Odwrót, żołnierzu! – ryknęła mu prosto w twarz – Osła…
XXXXI on, i ona krzyknęli jednocześnie, kiedy z jej piersi wysunęło się bioniczne ostrze. Viriner, który zaatakował ją od tyłu, uniósł ją teraz w powietrze, przesuwając ostrze ku górze, rozpruwając ciało Sorevianki. Wyła z bólu, buchając krwią z pyska.
XXXX- NIEEE!!! – człowiek, ochlapany posoką jaszczurzycy, wydał z siebie teraz okrzyk rozpaczy.
XXXXRuszył do przodu, strzelając wprost w virinera. Musi go powstrzymać, musi coś zrobić. Zaledwie jednak zrobił krok, zaledwie pociągnął za spust, a ostrze drugiego potwora, który obszedł pobratymcę z lewej, cięło go głęboko w nogę, niemal ją odrąbując.
XXXXUpadł gwałtownie, krzycząc nadal – tym razem z bólu. Leżąc na plecach, wystrzelił serię prosto w łeb napastnika. Kule zmasakrowały mu pysk, ale go nie zabiły. Parł nadal przed siebie, wiedziony bezrozumną furią.
XXXXCzłowiek czołgał się bezradnie wstecz, rozpaczliwie próbując mu umknąć. Wokół zapanował kompletny chaos. Virinery przedarły się miejscami przez szereg Strażników. Dopadły strzelców. On sam widział, jak jeden z jaszczurów blokuje cios jednego Ragnera, by po chwili zostać przeszytym bionicznym ostrzem drugiego, który zaszedł go z boku. Inny potwór – nie zważając na ogień z karabinu – rzucił się z pazurami na stojącego w drugim rzędzie, ludzkiego żołnierza, powalając go na ziemię i rwąc na sztuki, dopóki jeden z jaszczurów nie zrzucił go z ofiary silnym kopnięciem, wypalając następnie wielokrotnie ze strzelby kasetowej. Jakiś Sorevianin, owładnięty bitewną furią, wpadł całym ciałem na virinera, dźgając go wielokrotnie nożem i wreszcie chwytając kłami za gardło, kiedy stwór spróbował go ugryźć.
XXXXKtoś chwycił go za ramię. Wołał do niego po imieniu. Szarpnął go wstecz, usiłując odciągnąć z dala od zagrożenia. Wolną ręką strzelał w nadchodzące potwory, pomimo ciężaru i odrzutu karabinu.
XXXXZa mało. Za późno.
XXXXBestia, której brązowy pancerz był wciąż poplamiony krwią zabitej jaszczurzycy, rzuciła się na niego, rozciągniętego wciąż na ziemi. Wbiła mu w barki oba komplety pazurów, szarpiąc go gwałtownie, rozrywając stawy, przy wtórze jego wrzasków…
* * *
XXXXWciągnął gwałtownie powietrze, zdając sobie sprawę, że ktoś nim potrząsa.
XXXX- Jean, obudź się – usłyszał nieludzki, a mimo to znajomy głos.
XXXX- Nie śpię, już nie śpię – wymamrotał w odpowiedzi.
XXXXKapitan Perrin siedział sztywno na ziemi, oparty plecami o drzewo, z wyciągniętymi prosto nogami. Miał na sobie kompletny pancerz wspomagany – brakowało jedynie hełmu, który leżał na ziemi u jego boku. Tuż obok klęczał Kilai, również w pełnym kombinezonie. Wizjer, jaki normalnie osłaniał jego twarz, był w tej chwili otwarty i odchylony do tyłu. W słabym świetle, Jean ujrzał żółte oczy jaszczura, z zaokrąglonymi w ciemności źrenicami, wpatrzone prosto w niego.
XXXX- Niech zgadnę – Sorevianin mówił szeptem, co przypominało wężowy syk – znów śmierć Akory?
XXXX- Nie – odrzekł Perrin, kwitując odpowiedź westchnieniem – Tym razem chodzi o to, co było w pięćdziesiątym czwartym. Wtedy, gdy po raz pierwszy pojawiły się te nowe Ragnery, bez scentralizowanego układu nerwowego. Pamiętasz?
XXXX- Jak mógłbym zapomnieć? Do dzisiaj przecież musimy z nimi walczyć.
XXXX- Ale teraz chodzi mi o ten jeden dzień. Ten parszywy dzień. Wtedy, to była nowość, zupełne zaskoczenie, szok.
XXXXJean powoli rozejrzał się po okolicy. Oddział terrańskich i soreviańskich żołnierzy rozłożył się na niewielkiej, leśnej przestrzeni w czymś, co z dużą dozą wyrozumiałości można było nazwać obozem. Większość operatorów zajmowała jego centrum, na różne sposoby usiłując odpocząć. Pozostali zajęli miejsce na obrzeżach, pełniąc wartę. Była jeszcze noc, choć wyglądało na to, że powoli się przejaśnia. Znacznie ostrzejszy niż u zwykłego człowieka zmysł wzroku, pozwolił kapitanowi stwierdzić, że oprócz Kilaia, w bezpośredniej okolicy znajdowali się także Zera Idrack, kapitan Jaworski oraz trzech żołnierzy z jego oddziału – Ramirez, Wulf i Miyazaki. Żaden z nich nie spał, choć wcześniej maszerowali przez cały dzień. W pewnej odległości, z boku, siedział oparty o drzewo Zhack Khesarian, który wydawał się uważnie obserwować całą scenę. Wizjery jego i Zery były otwarte, tak jak u innych obecnych Sorevian.
XXXX- Widziałem wiele strasznych rzeczy, kiedy jeszcze razem walczyliśmy – oświadczył Jean z powagą – Rzeczy, których wolałbym nie pamiętać. Ale ten dzień, kiedy Ildanie po raz pierwszy wysłali zmodyfikowane Ragnery, był jednym z najgorszych. Pewnie wyda ci się to dziwne, ale wasz widok, kiedy ginęliście, wydawał mi się wtedy jeszcze bardziej przerażający, niż same virinery i reszta tego paskudztwa. Wiesz, oczywiście, że dla większości ludzi wyglądacie jak potwory?
XXXX- Słyszałem o tym – przytaknął beznamiętnie Kilai, siadając w przysiadzie klęcznym i odwracając wzrok; wyglądał w tej chwili tak, jakby medytował.
XXXX- Ale wiesz, kiedy się walczyło u waszego boku, wyglądało to całkiem inaczej. Wy przecież jesteście dobrymi potworami. Nie to, co te virinery, które chciały nam wszystkim wypruć flaki. Wy byliście po naszej stronie. Sama wasza obecność dodawała otuchy, bo przecież… wy się nie boicie, jak my. Wy wzbudzacie strach w innych. My byliśmy słabi, ale wy silni. Na was zawsze można było polegać. Można było liczyć, że wy na pewno się nie złamiecie, nawet jeśli my spanikujemy.
XXXXKilai uśmiechnął się ironicznie, wciąż wpatrzony w przestrzeń. Nie skomentował.
XXXX- Ale tamtego dnia… nawet wy sobie nie radziliście – ciągnął Perrin – Nie wszyscy. Może sobie to wymyśliłem, ale to był chyba pierwszy raz, jak widziałem któregoś z was, kiedy był po prostu przerażony. A jeśli wy nie dajecie rady, to co będzie z nami?
XXXX- Mówiłeś już o tym – stwierdził jaszczur – A ja powiedziałem ci, że gadasz głupio. Nie powinniście polegać na nas, powinniście ufać własnej sile. Po to istniały wasze oddziały samoobrony. Samo to było dowodem, że sami potraficie walczyć także i bez naszego udziału. Mnie samemu, i z pewnością nie tylko mnie, zawsze to imponowało. Poza tym, nie masz racji, mówiąc, że się nie boimy.
XXXX- Wiem o tym – odparł Jean, a jego głos stał się nagle zrzędliwy – Do cholery z tą całą filozofią, ja po prostu znałem tych, którzy tam byli. I tamtego dnia, i podczas każdej innej bitwy. Znałem Akorę, znałem Sinurego, znałem Kiserę… A potem widziałem, jak te cholerne bydlęta rozrywają ich na strzępy.
XXXX- Mówiłem ci już, żebyś tego nie rozpamiętywał – powiedział surowo Kilai, znów spoglądając na człowieka.
XXXX- Łatwo ci mówić – odrzekł cierpko Perrin – Powiedz mi lepiej, dlaczego ty sam tego nie rozpamiętujesz. Postanowiłeś o tym po prostu zapomnieć?
XXXX- Nigdy o tym nie zapomniałem – zaoponował Sorevianin – ale usiłuję znaleźć jakieś pocieszenie. Ci, których znałem, zginęli, a ja nic już nie mogę na to poradzić. Wierzę jednak, że Feomar przyjął ich do swojego królestwa… i że wszyscy się tam kiedyś ostatecznie spotkamy. Kto wie, może spotkamy tam nawet swoich terrańskich towarzyszy.
XXXX- Wygląda na to – Jean roześmiał się nerwowo – że muszę przejść na waszą wiarę.
XXXX- Terranin wyznawcą sivaronów? – Kilai parsknął śmiechem – Ciekaw jestem, co by powiedzieli kapłani, gdyby to usłyszeli. Poza tym, nie wiem, czy ci to naprawdę potrzebne. Na co dzień nie sprawiasz wrażenia, jakbyś miał problem. Pamiętam, że twoja wesołość bywała dla niektórych wręcz irytująca.
XXXX- Nadal bywa – przyznał Perrin, z nutą sarkazmu.
XXXX- Więc może ograniczyłbyś ją do sytuacji, z których śmieją się także inni?
XXXX- Nie rozumiesz – człowiek pokręcił głową – Mnie to naprawdę śmieszy. Może szara rzeczywistość wydaje mi się na tyle chora, że każdy powód jest dobry, żeby się śmiać.
XXXX- A może po prostu próbujesz od tej rzeczywistości jakoś uciec? – Kilai przekrzywił łeb, jak zdziwiony pies.
XXXXJean pokiwał powoli głową, znów śmiejąc się nerwowo.
XXXX- To się podobno nazywa „eskapizm” – stwierdził z namaszczeniem.
XXXX- Przeczytałeś o tym w jakiejś e-książce? – jaszczur uniósł bezwłose brwi.
XXXX- Nie. Coś takiego powiedział mój lekarz.
XXXXObaj żołnierze roześmieli się cicho, choć był to śmiech zabarwiony goryczą. Raptem kapitan zorientował się, że w tej chwili wszyscy w okolicy wydają się śledzić przebieg rozmowy, choć nie mogli usłyszeć wiele, skoro on i Kilai mówili szeptem. Także Zera wpatrywała się w nich z typowym dla niej, cynicznym uśmiechem na twarzy. Co więcej, właśnie następowała zmiana warty i Jean dostrzegł zbliżającego się majora Matsona, który najwyraźniej opuścił obrzeża „obozu”, wracając pomiędzy odpoczywających żołnierzy ze swojego oddziału.
XXXX- Niemniej, masz rację – oznajmił Perrin, jeszcze przez dłuższą chwilę obserwując przełożonego, który zasiadł obok Jaworskiego i wdał się z nim w rozmowę – Nie ma sensu użalać się nad sobą, ani w kółko rozpamiętywać śmierć innych. Trzeba po prostu robić swoje. Obojętnie, jak sobie z tym radzisz.
XXXX- A czy nie myślałeś kiedyś nad tym – powiedział powoli Kilai – żeby po prostu zrezygnować? Ciebie nie trzyma przysięga złożona Feomarowi.
XXXX- Od czasu do czasu może i myślałem – przyznał Jean, wzruszając ramionami – ale chociaż nie wiąże mnie żadna przysięga wobec waszego boga, mam inne zobowiązanie. Mówiłem ci już… zresztą, tak naprawdę dwa razy – Perrin uśmiechnął się ironicznie, nawiązując w myślach do niedawnego spotkania, gdy jaszczur zadał mu to samo pytanie, które padło z jego strony wiele lat temu – że zdecydowałem się wstąpić do armii z całkiem… idealistycznych pobudek, że tak powiem. I nic się od tamtej pory nie zmieniło. Powiem więcej, przeszło mi przez myśl, że w tej chorej sytuacji może być mimo wszystko jakiś cel.
XXXX- Jaki cel?
XXXX- Kiedyś nasze rasy toczyły ze sobą wojnę, później zostały sojusznikami… a kiedyś może będzie tak, że będziemy siebie nazywać przyjaciółmi. Może brzmi to naiwnie, ale naprawdę wierzę, że w pewien sposób budowaliśmy lepsze jutro. Pewnego dnia w końcu pokonamy tych Auvelian, pokonamy też Ildan… i może też nadejdzie taki czas, że stosunki między nami będą normalne. Międzyrasowa wspólnota, i tak dalej. Ale ktoś z nas musi się poświęcić, żeby to w ogóle było możliwe. Trzeba wierzyć.
XXXX- Daj spokój – wtrąciła nieoczekiwanie Zera, uśmiechając się złośliwie – Brzmi to, jakbyś powtarzał jakąś oficjalną propagandę.
XXXX- Ale ja w to naprawdę wierzę – zaperzył się Perrin – i nie słyszałem na ten temat żadnej oficjalnej propagandy. Dlaczego uważasz, że to takie nierealne? Kiedyś, wiele wieków temu, wydawało się nierealne, żeby wszystkie narody terrańskie czy soreviańskie żyły w ramach jednego państwa, rządziły się wspólnie. Ale dzisiaj rzeczywiście tak jest. Już nie prowadzimy wojen ze sobą nawzajem, wy zresztą też. Może Aderiańczycy czy Likarańczycy miewają zwykle inne poglądy, niż wy, Faveliańczycy, ale to nie do pomyślenia, żebyście mieli ze sobą prowadzić wojny, prawda? Więc podobnie może…
XXXXJean urwał, usłyszawszy śmiech jednego z jaszczurów. Zdziwiło go to, a po chwili zamarł w całkowitym zaskoczeniu, kiedy zorientował się, który z Sorevian się śmieje.
XXXXTo był Zhack Khesarian.
XXXXLider soreviańskich zabójców, który do tej pory nigdy nawet się nie uśmiechnął, teraz śmiał się otwarcie – początkowo cicho, lecz z każdym wdechem coraz donośniej – spoglądając na Perrina. Ta nagła odmiana wcale nie wydała się jednak człowiekowi pokrzepiająca. Śmiech Zhacka był bowiem zimny, pogardliwy, całkowicie pozbawiony wesołości – taki właśnie, jakiego Jean spodziewałby się po nieobliczalnym mordercy. Jego brzmienie przyprawiało Terranina o ciarki.
XXXX- Co, do cholery… – zaczął, podczas gdy Khesarian śmiał się coraz głośniej, tak że teraz widać było tylko wnętrze jego rozdziawionej paszczy.
XXXX- Egzekutorze? – powiedział Kilai, lekko uniesionym głosem.
XXXXŚmiech Zhacka urwał się dość gwałtownie, a jego pysk zastygł w przerażającej parodii jaszczurzego uśmiechu. Ostre kły były obnażone, lecz twarz nie wyrażała żadnych radosnych uczuć. Było to na swój sposób jeszcze gorsze, niż ten zimny śmiech sprzed chwili.
XXXX- Navela – wykrztusił wreszcie, wstając na nogi i nie przestając uśmiechać się upiornie – Przepraszam na chwilę.
XXXXPerrin, który odczuwał teraz lekki niepokój, zorientował się, że wszyscy obecni odprowadzają Khesariana wzrokiem, kiedy ten odchodził. Ku swojemu zdumieniu, zauważył, że nawet Zera przestała uśmiechać się złośliwie i także obserwowała swojego dowódcę z powagą wypisaną na twarzy. Jean mógłby przysiąc, że w jej spojrzeniu także dostrzega lekki niepokój, ale po chwili doszedł do wniosku, że to musiała być tylko jego wyobraźnia.
XXXX- Co to, kurwa, miało być? – zapytał wreszcie, kiedy zabójca już się oddalił – To jakiś wariat, czy co?
XXXX- A czy ktokolwiek z nas jest całkiem normalny? – zapytał cierpko Kilai – Niemniej, trafiłeś w sedno. Ale nie przejmuj się, na co dzień można na nim polegać. Powiedzmy, że to tylko takie humory. Jak u Zery – jaszczur wskazał łbem zabójczynię – tylko rzadziej i… trochę inaczej.
XXXX- Co go tak cholernie rozśmieszyło?
XXXX- Powiedzmy – odezwała się Zera, bez cienia ironii – że trafiłeś w czuły punkt. Może nawet przypominasz mu jego samego, sprzed kilkudziesięciu lat. Poza tym, pewnie mu się spodobał ten kawałek o tym, jak żyjemy w zgodzie. Był przecież w Gildii Cieni wtedy, gdy ją pacyfikowano. Zabijał tamtego dnia naszych, z Milicji, OSA, Strażników ze Straży Sorev. Byli tam pewnie i Faveliańczycy, i Aderiańczycy, i Likarańczycy.
XXXX- To dlatego jest taki porąbany? – do rozmowy niespodziewanie włączył się Matson, który stanął na nogi i podszedł bliżej Zery – Bo któregoś tam dnia musiał strzelać do swoich?
XXXXIdrack parsknęła kpiąco.
XXXX- Chodzi o coś więcej – odparła z lekką pogardą w głosie – Nigdy mi się szczególnie nie zwierzał… w końcu, dlaczego miałby o tym rozmawiać ze mną? Ale wiem, że życie wielokrotnie wystawiało jego idealizm na próbę. Tamtego dnia, a to było trzynaście lat temu, chyba w końcu pękł. Stracił wtedy dwie osoby, które były mu najdroższe.
XXXX- Pewnie brata i siostrę, albo inne rodzeństwo? – zapytał Jean.
XXXX- Jedynego brata – odrzekła Zera – i tę, którą kochał jak rodzoną siostrę.
XXXX- No dobrze, mogę to zrozumieć. U was takie osoby są najważniejsze. Ale samo to nie tłumaczy…
XXXX- Nic nie rozumiesz – Idrack powtórnie parsknęła – Zhack sam go zabił, własnoręcznie. Zastrzelił własnego brata.
* * *

XXXXSpoglądając na wynurzające się znad widnokręgu słońce, Matson przymknął na chwilę oczy, pomagając im przyzwyczaić się do światła. Obok niego stał Akode, który kończył właśnie konsumpcję podręcznej racji żywnościowej – tabliczki skondensowanego, suszonego mięsa z tłuszczem i owocami, nazywanej potocznie lakenem.
XXXX- Która godzina? – zapytał jaszczur, zgniatając w dłoni opakowanie – Możesz podać według waszej miary.
XXXX- Za dwie minuty piąta. Czas już prawie nadszedł. Tamci powinni się tutaj zaraz zjawić.
XXXXDwaj oficerowie znajdowali się w tej chwili na skraju lasu, w pewnej odległości od pozostałych żołnierzy. Matson trzymał w dłoni przenośne łącze i co jakiś czas spoglądał w niebo, jak gdyby mógł w ten sposób dostrzec usytuowaną wysoko w orbicie sondę szpiegowską.
XXXXW końcu jednak odwrócił się, słysząc znajomy głos – to zbliżali się McReady oraz Zhack Khesarian. Wizjer hełmu soreviańskiego zabójcy był otwarty, odsłaniając jego twarz, zastygłą w normalnym dla niego, ponurym wyrazie. Tworzyło to w tej chwili silny kontrast z jego zachowaniem sprzed nieco ponad godziny, czego świadkiem był również sam Matson. Major postanowił jednak chwilowo o tym zapomnieć – mieli ważniejsze sprawy na głowie.
XXXX- Podejdźcie tutaj – powiedział, zapraszając przybyłych gestem – Zaraz zaczynamy.
XXXXRichard aktywował łącze i po chwili wyświetlacz holo ukazał im dwuwymiarowy wizerunek głównego menu dostępu do danych z sondy. Kiedy każdy z oficerów ustawił się już obok niego, również wpatrzony w urządzenie, Matson wywołał obraz z orbity.
XXXX- Osiągnie cel za pół minuty – oznajmił, wydając maszynie komendę przeniesienia się na wskazane współrzędne – Sprawdzimy, czy Auvelianie…
XXXXNie dokończył, bowiem jego uwagę momentalnie odwrócił sygnał odbioru nowej transmisji. Zaskoczony, dopiero po dłuższej chwili zaakceptował połączenie. Obraz ze skanu orbitalnego został częściowo przesłonięty przez okno rozmowy. Kiedy tylko komputer rozkodował przekaz, na wyświetlaczu holo pojawiła się twarz pułkownika Yarona.
XXXX- Nareszcie mogę się z panami porozumieć – powiedział oficer bez żadnych wstępów – Zanim przejdę do rzeczy, chcę zapytać o status oddziału oraz operacji.
XXXX- Nie napotkaliśmy żadnych problemów, które byłyby warte zgłoszenia, panie pułkowniku – odrzekł Matson, szybko odzyskując rezon – W początkowych etapach musieliśmy ominąć wiele auveliańskich patroli, a ich częstotliwość była zdecydowanie większa, niż zakładaliśmy… jednak w przeciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin nie natknęliśmy się na żaden. Nie ponieśliśmy strat, wszyscy żołnierze są w pełni sprawni i nic nie wskazuje na to, by nieprzyjaciel zdawał sobie sprawę z naszej obecności.
XXXX- Miło mi to słyszeć – Yaron sprawiał wrażenie zatroskanego, co wcale nie spodobało się majorowi – Obawiam się jednak, że mam dla panów dwie nowe wiadomości i niestety obydwie są złe. Auvelianie mogą namierzyć ten sygnał, więc będę się streszczał.
XXXX- Słuchamy, panie pułkowniku – Matson poczuł, że jego przypuszczenia się sprawdzają.
XXXX- Po pierwsze, trzy dni temu odebraliśmy czarny kod. Chodzi o Epsilon Dwa. Nie wiemy jeszcze, jak na to zareaguje nieprzyjaciel, ani czy zainteresuje się waszym rewirem. Na razie brak ruchów z ich strony, ale to może się w każdej chwili zmienić. Tak czy inaczej, miejcie się teraz podwójnie na baczności.
XXXXMatson zbaraniał. Epsilon Dwa był kryptonimem oddziału specjalnego, o którego istnieniu dowiedzieli się w wyniku telepatycznej wiadomości od Ezekiela. Jego zadaniem było przeprowadzenie pozorowanej operacji, by odwrócić uwagę Auvelian od prawdziwego celu. Jeżeli zostali wykryci przedwcześnie, a ich misja zakończyła się fiaskiem, wróg mógł w każdej chwili skierować wzrok ku innym miejscom w rejonie thoraliańskim, stanowiącym potencjalne cele dla Terran. W tym celowi operacji „Wilcze stado”. Oczywiście, całe zajście mogło też uśpić czujność Auvelian i utwierdzić ich w przekonaniu, że udaremnili faktyczną operację za liniami wroga, lecz Matson nie był takim optymistą, by zakładać podobny scenariusz.
XXXX- Przyjęliśmy, panie pułkowniku – odrzekł za Richarda Akode, kiedy major przez dłuższą chwilę milczał, nie udzielając odpowiedzi – Jaka jest druga wiadomość?
XXXX- To już się panom naprawdę nie spodoba – ostrzegł Yaron – ale tego samego dnia, gdy poinformowano mnie o przechwyceniu grupy Epsilon Dwa, otrzymałem jeszcze nowe dane od wywiadu, które znacząco zmieniają cel waszej operacji i włączają weń nowe wytyczne.
XXXX- Czy to znaczy, że wszystko, co dotychczas wiedzieliśmy, jest teraz nieaktualne? – zapytał soreviański oficer z niedowierzaniem.
XXXX- Nie jest aż tak źle – odparł kojąco pułkownik – Wasza misja w dalszym ciągu polega na dokonaniu sabotażu oraz zlikwidowaniu wrogich oficerów. W ostatnim czasie wywiad uzyskał jednak informację, że baza, którą macie zinfiltrować, będzie wizytowana przez naczelnego dowódcę wojsk inwazyjnych na Aratronie. Wielkiego Kapłana Isal’umavena, członka auveliańskiego Konklawe.
XXXX- Rozumiem, że jego również mamy zlikwidować? To nie zmienia znacząco…
XXXX- Nie – uciął Yaron – Macie go wziąć żywcem i uprowadzić. Wytyczne przewidują, że ma się znaleźć w naszych rękach żywy. Jest zbyt cenny, żeby go zabijać.
XXXXPo tych słowach, przez długą chwilę panowało całkowite milczenie. Matsonowi i tym razem zabrakło języka w gębie, toteż odpowiedzi znów udzielił Akode.
XXXX- Nowy rozkaz przyjęty, panie pułkowniku – głos jaszczura był spokojny i opanowany, lecz dało się w nim wyczuć tłumioną frustrację – Obezwładnimy jeńca i zabierzemy go do strefy ewakuacji.
XXXX- Mam taką nadzieję – odrzekł Yaron – Nie chciałbym krakać, ale… jeżeli transport więźnia na nasze terytorium okaże się niemożliwy… na przykład, jeżeli droga ucieczki zostanie wam odcięta… będziecie upoważnieni do zlikwidowania go. Ale macie rozkaz zrobić to tylko w ostateczności. Nikt z nas nie chce się chyba później tłumaczyć tym z góry.
XXXX- Tak jest, panie pułkowniku – odparł Akode, wciąż opanowanym głosem – Zgłosimy się ponownie następnego dnia, kiedy już wykonamy zadanie.
XXXX- Przyjąłem. Powodzenia i bez odbioru.
XXXXKiedy wizerunek Yarona zniknął już z holograficznego wyświetlacza, jeszcze przez kilka długich chwil panowało nerwowe milczenie. Przerwał je Matson.
XXXX- Popierdoliło ich, czy co? – rzucił, nie kryjąc wściekłości – Przez kilka bitych tygodni przygotowywaliśmy się do tego zadania, a teraz nagle musimy zmieniać plan? W dniu akcji? Dlaczego właściwie mamy go… Nie prościej byłoby po prostu kazać tamtej Zerze poderżnąć mu gardło?
XXXX- Zera może wziąć go żywcem, jeśli dostanie taki rozkaz – oznajmił Akode, również jawnie poirytowany – Zabójcy Genisivare są wyszkoleni i wyposażeni również do takich zadań. Martwi mnie co innego… jak w ogóle mamy ukryć jego obecność przed Auvelianami? Kiedy tylko się dowiedzą, że porwaliśmy naczelnego dowódcę, wyślą za nami wszystkie patrole. I nie będą mieli większych trudności z jego namierzeniem, jeżeli tylko postanowią śledzić jego psyche!
XXXX- Mamy jeszcze inhibitory psioniczne – wtrącił McReady – Powinny zamaskować jego sygnaturę. Oni sami zresztą mają inhibitory… w tych maskach, które noszą.
XXXX- Te maski nie służą do tego, żeby czynić ich całkowicie niewykrywalnymi. Poza tym, to on będzie ją kontrolował, nie my. Czy ktoś z nas zna mechanizm jej działania na tyle dokładnie, by przeprogramować ją tak, jak chcemy?
XXXX- Tak czy inaczej – rzekł Matson – czarno widzę tę naszą ewakuację. Już wcześniej miałem wątpliwości, czy w ogóle się nam uda, ale teraz to już naprawdę mamy przejebane. Naczelny dowódca operacji… Czy ich naprawdę porąbało? Jesteśmy żołnierzami oddziałów specjalnych, a nie pieprzonymi superbohaterami.
XXXX- Musimy spróbować – oznajmił Akode – Ale chyba będziemy musieli się rozdzielić podczas ewakuacji. Auvelianom trudniej będzie nas śledzić. Nie będą wiedzieli, z którą grupą porusza się ich dowódca.
XXXX- Na razie proponuję, żebyśmy działali zgodnie z dotychczasowym planem – ponownie wtrącił McReady, który przemawiał najbardziej opanowanym głosem, choć wciąż dalekim od spokojnego – Sam powiedziałeś, że Zera może go wziąć żywcem, więc po prostu dostanie rozkaz, żeby jego jednego nie zabijać. Chyba potrafi się opanować i nie wypruć mu flaków?
XXXXAkode wypuścił powietrze z przeciągłym sykiem. Sprawiał teraz wrażenie nie tyle zirytowanego, co sfrustrowanego i zmęczonego.
XXXX- No, dobrze – powiedział wreszcie, zwracając się teraz do Matsona – Richard, masz już ten skan orbitalny bazy?
XXXX- Mam – potwierdził major, którego złość nie zdążyła jeszcze ostygnąć, a obraz holo na wyświetlaczu tylko dolał oliwy do ognia – i wygląda na to, że Yaron nie powiedział nam jeszcze o trzeciej złej wiadomości. Nie wiem, czy ktoś im dał cynk po przechwyceniu Epsilon Dwa, czy może to dodatkowe środki ostrożności w związku z tą całą wizytacją… ale wygląda na to, że podwoili straże. Widzicie?
XXXXMajor przybliżył obraz z sondy szpiegowskiej tak, aby wszyscy dokładnie widzieli, tak jak on sam, że patrole auveliańskich żołnierzy na terenie bazy są gęstsze i bardziej liczne, niż podawały to informacje wywiadu, na jakich komandosi opierali swój plan.
XXXX- Powiedziałbym, że miewałem już gorsze dni – oznajmił powoli Akode – ale chyba sobie tego nie przypominam. Feomar nas wystawia na próbę, czy może jest zajęty czymś innym?
XXXX- Niezależnie od tego, co robi wasz bóg – stwierdził kwaśno McReady – nie przyjdzie tutaj i nie powie nam, co powinniśmy teraz zrobić. Musimy improwizować.
XXXX- Tylko jeśli nie będzie innego wyjścia – odparł jaszczur – Proponuję, żebyśmy dotarli w pobliże celu jeszcze przed zmierzchem, a potem poświęcili jak najwięcej czasu na obserwację. Może dzięki temu będziemy wiedzieli, jakie zmiany wprowadzić do naszego planu, żeby pasował do nowej sytuacji.
XXXX- Oby tylko te zmiany nie wymuszały na nas czekanie przez cały dzień, zanim coś wymyślimy – rzekł Matson – Formalnie rzecz biorąc, ty jesteś dowódcą i to do ciebie należy decyzja, czy atakujemy zgodnie z planem, czy czekamy. Przypominam ci tylko, że czas spotkania z desantowcami, które mają nas ewakuować, został dokładnie wyznaczony. Spóźnimy się o jeden dzień, a nie zdążymy tam dojść i resztę drogi do domu pokonamy pieszo. Może wtedy byśmy się przekonali, czy faktycznie nie jesz byle czego.
XXXXMajor nie był ani trochę rozbawiony własnym żartem, lecz Akode musiał być najwyraźniej w lepszym nastroju od niego, gdyż jego pysk wykrzywił się w sardonicznym uśmiechu.
XXXX- Uwierz mi, że nie chcesz się o tym przekonywać – odparł, po czym oznajmił z powagą, teraz już całkiem opanowanym tonem – Zapisz te współrzędne i zatrzymaj sondę na pozycji. I prześlij dane z łącza bezpośrednio do komputerów naszych kombinezonów.
XXXX- Już się tym zajmuję – odrzekł Richard – Możesz wywołać podgląd z orbity, kiedy tylko będziesz go potrzebował. Wracajmy lepiej do oddziału, musimy zaraz ruszać.
XXXXPo wyłączeniu komputera i odłożeniu go do plecaka, Matson nie od razu jednak podążył w kierunku „obozowiska” swoich żołnierzy. Zwrócił się najpierw do Zhacka Khesariana, który przez całe spotkanie milczał i jako jedyny sprawiał wrażenie całkowicie obojętnego wobec ich nowej sytuacji.
XXXX- A teraz chciałbym zapytać… – rzekł z powagą, patrząc jaszczurowi w oczy – Co to miało być? Ten występ sprzed półtorej godziny?
XXXXZabójca prychnął z pogardą.
XXXX- Nic, co powinno cię obchodzić – odrzekł lekceważącym tonem.
XXXX- A jednak mnie obchodzi. Przykro mi z powodu twojego brata, czy czegokolwiek innego, co przeżyłeś, ale mnie zależy na bezpieczeństwie moich żołnierzy. I nie tylko moich.
XXXXZhack nie od razu udzielił odpowiedzi. Postąpił krok naprzód i zbliżył pysk tak blisko twarzy majora, że niemal dotkął jego czubkiem nosa człowieka. W jego gardle wzbierał gniewny pomruk.
XXXX- Nie masz najmniejszego pojęcia, o czym mówisz – wywarczał.
XXXXMatson nie dał się zbić z tropu.
XXXX- Więc może mi to wyjaśnisz? – zapytał z surowością w głosie.
XXXX- Słuchajcie, może byście… – zaczął Akode, lecz został zignorowany.
XXXX- Nie muszę ci niczego wyjaśniać – odparł Zhack – Zresztą, i tak byś tego nie zrozumiał. Więc, skoro mój śmiech najwyraźniej nikogo nie zabija, może przeszedłbyś po tym do porządku dziennego i nie wtrącał się w nie swoje sprawy?
XXXX- Twoje problemy są moją sprawą bardziej, niż ci się wydaje. Po pierwsze, to ja i Akode dowodzimy tą operacją, więc formalnie mi podlegasz. Po drugie, skoro bierzesz udział w tej operacji, wolałbym wiedzieć, czy ci znów nie odbije akurat wtedy, gdy…
XXXXUrwał, odruchowo sięgając prawą ręką do pasa z bronią i unosząc lewą do obrony.
XXXXWszedł w stan bitewnego skupienia niemal natychmiast, dzięki czemu mógł poruszać się i reagować nadludzko szybko, ale i tak spóźnił się dosłownie o ułamek sekundy.
XXXXZhack rzucił się na niego bez żadnego ostrzeżenia. Ruchem tak szybkim, że całkiem nieuchwytnym dla zwykłego ludzkiego oka, sięgnął po swój długi nóż i natarł na Matsona, mierząc w jego szyję. Odtrącił wyciągniętą do obrony rękę majora i pchnął go ramieniem, aż Terranin uderzył plecami w drzewo. W ułamek sekundy później klinga noża znajdowała się już przy gardle Richarda. Matson zdążył wyjąć pistolet i przytknął go do brzucha zabójcy, ale ten przewidział jego ruch – wolną rękę położył na broni, blokując ją i uniemożliwiając jej odbezpieczenie.
XXXXPrzez krótką chwilę dwaj żołnierze trwali w bezruchu, wpatrując się w siebie nawzajem z nieukrywaną złością. W tym samym czasie Akode i McReady okrzykami nawoływali ich, by się opanowali, lecz na razie nie interweniowali.
XXXX- Kim ty jesteś, żeby mnie oceniać, człowieku? – wycedził Zhack – Dla twojej informacji, minęło kilkanaście lat od dnia, kiedy to się stało. To dłużej, niż ty sam służysz w siłach specjalnych. Przez cały ten czas nie zniweczyłem żadnej akcji, nigdy nie naraziłem bez potrzeby członków swojego oddziału. Czy to dla ciebie dostatecznie pocieszające?
XXXX- Jak cholera – odwarknął Matson, który w głębi ducha zmagał się teraz z urażoną dumą; był pewien, że dzięki swoim genetycznym modyfikacjom, może stawić czoła choćby i soreviańskim zabójcom, jaszczur jednak całkiem go zaskoczył; nie spodziewał się po prostu tak gwałtownej reakcji – Odpowiadając na twoje pytanie, jestem oficerem z twojego oddziału, a to, co teraz robisz, wcale mnie nie przekonuje, że mogę ci zaufać.
XXXX- Tylko wtedy, gdy sobie wymyślisz, że możesz się wypowiadać o czymś, o czym nie masz pojęcia. Dotychczas nie miałeś zastrzeżeń do mojego zachowania… chyba że chodziło o stosunki osobiste… więc niech tak pozostanie. Jeśli zaś uważasz, że nie jestem już zdolny do wykonywania swoich zadań, po prostu podejdź i powiedz mi to.
XXXX- Natychmiast przestańcie! To jest rozkaz! – zawołał Akode, który najwyraźniej stracił już cierpliwość – Puść go, chyba że chcesz, żebym po tej akcji napisał odpowiedni raport i wysłał go do twojej gildii!
XXXXTe ostatnie słowa jaszczur skierował do swojego pobratymcy, który po dłuższej chwili odstąpił od Matsona i powoli schował nóż do pochwy.
XXXX- Przepraszam – oznajmił, lecz ton jego głosu pozostał chłodny.
XXXX- Chodzi tylko i wyłącznie o to – rzekł Matson, nie siląc się nawet na pojednawczy ton – czy mogę ci powierzyć życie moich żołnierzy.
XXXX- Życie twoich żołnierzy – odparował Zhack z nagłą goryczą – nie jest ani mniej, ani więcej warte od życia wszystkich innych, którzy przez lata walczyli u mojego boku. Jeśli chodzi o zabijanie, to nadal radzę sobie z tym doskonale. Skoro już usłyszałeś, co się stało, trzynaście lat temu, powinieneś wiedzieć przynajmniej o tym.
XXXX- Powiedziałem wam, żebyście natychmiast przestali – oznajmił surowo Akode – Chyba że naprawdę mam to później zgłosić.
XXXXObaj żołnierze zamilkli, choć wciąż spoglądali na siebie nieprzyjaźnie. Jednocześnie sam Matson był lekko zmieszany – najbardziej dziwił go specyficzny stosunek Zhacka do własnej profesji, który właśnie wyszedł na jaw. Zera zasugerowała niedawno, że los już wcześniej ciężko doświadczał jej przywódcę, lecz śmierć brata była kroplą, która przepełniła czarę goryczy. Wszystko wskazywało na to, że w wyniku tej rozmowy, Richard poruszył czułą strunę w umyśle jaszczura, tak wcześniej zrobił to najwyraźniej Perrin.
XXXXKhesarian tymczasem, przybierając na powrót swoją ponurą fizjonomię, skierował się w stronę „obozowiska”. Zamknął wizjer hełmu, przez co jego twarz była teraz niewidoczna.
XXXX- Do zobaczenia na miejscu – powiedział zniekształconym głosem, w którym wyraźnie jednak pobrzmiewał sarkazm.


Not to be continued

"Wilcze stado" [powieść; militarne sf] - wybrane późniejsze rozdziały

2
Ok, przeczytane, choć nie widać jakiś wielkich postępów względem poprzednich części. Dalej tak samo powolnie ciągniesz tę historię. Przesadzasz trochę ze szczegółowością opisów, ktoś coś tak mówi zakładając spodnie, zaraz jest wzmianka, że zakłada kolejną część i kolejną i kolejną, a to tylko zwykły żołnierski kombinezon. Wszak to nie jest jakaś panna młoda, żeby tak opisywać co kiedy i w jaki sposób zakłada. Ciągle też tekst obciąża masa postaci, brak głównego bohatera, z którym czytelnik mógłby iść ramię w ramię przez wydarzenia.
Nie wiem czemu lubujesz się w takich spowolnieniach, początkowa rozmowa między jaszczurami dziwna i do końca nie wiem, co oni, poza Zerą, która chciała wszystkich wkurzyć, chcieli osiągnąć?
Rozmowa między Jaworskim i jaszczurem też dziwna, nie mogłem wyłapać, o czym dokładnie rozmawiali. I nie wiem, może było to tam jasno napisane, ale przyzwyczajony do "powolności" dozowania informacji jakoś to przeleciałem.
Swoją drogą, czy motyw okresu rozrodczego jaszczurów jest jakoś w tekście wykorzystany? Wszak wrogowie na pewno wiedzą, na kiedy przypada. Możliwe są też awarie tych implantów itp.
Udany i wiarygodny motyw to rozmowa o muzyce, choć brakowało, by i jaszczur człowiekowi jakiś jaszczurzy hit zapodał :D.
Słuchanie muzy w transporterze jest dziwne, w takich momentach każdy powinien szanować czas innych, słuchać wszak mogą sobie na słuchawkach, a że to daleka przyszłość to i nawet na bardziej wypasionych urządzeniach.
Retrospekcja wyszła ok, choć dziwi mnie fakt, że ludzie ciągle używali jakiejś przestarzałej broni na kule, a nie nowoczesnych pistoletów energetycznych. Do tego dlaczego tam walczyła tylko piechota? Bez wsparcia brygad zmechanizowanych? Nie ma robotów bojowych? Dronów wyposażonych w kupę działek? Mechów? Czołgów?
Trochę "ciapowaci" ci ludzie, sprawiają wrażenie jakby się zatrzymali w sztuce wojennej gdzieś w XX wieku.

Kolejna rzecz to rozmowa z dowódcą, który już na początku stwierdza, że wróg może namierzyć połączenie, a później beztrosko się rozgaduje. Nie mogli im wysłać nowych rozkazów plikiem tekstowym? Szybko oraz skutecznie? Jak dla mnie też świat trochę traci na wiarygodności, przez to, że jest taki pusty. Siedzi ekipa w lesie i nic im w tym lesie nie przeszkadza, żadnych robali, niebezpiecznych zwierząt, ot, spędzają czas na pogawędkach, bo wszak kto by tam pomyślał o tym, żeby przez ten cały czas zbierać dane z sondy szpiegowskiej która obserwuje cel.
Trochę się z tego zrobiła historia obyczajowa która po prostu dzieje się w armii. Dopiero w jedenastym rozdziale ekipa wyrusza na akcję główną (a wcześniej nic wielkiego się nie wydarzyło) i nawet w piętnastym jeszcze nie docierają do celu. Przez to ta cała misja staje się dla mnie, jako czytelnika, czymś odległym, mitycznym. Brak mocniejszych zwrotów akcji, to że jak lecieli, to wykryli jakieś myśliwce to nic nadzwyczajnego. Trochę smaku dodała spina pomiędzy jaszczurem a Matsonem, ale i tak nic wielkiego z niej nie wynikło.

Czyli styl praktycznie na tym samym poziomie, bohaterowie wciąż trudni do polubienia (trochę zyskał Zhak, no ale to już przecież 15 rozdział!), a akcji jako takiej brak, pod tym względem "Odkrycie" prezentuje się dużo bardziej dynamicznie.
Uśmiechając się do deszczu mniej się moknie

"Wilcze stado" [powieść; militarne sf] - wybrane późniejsze rozdziały

3
Przepraszam, jeżeli w tonie mojej wypowiedzi będzie pobrzmiewała pretensja, ale momentami to już jest naprawdę przegięcie...
Namrasit pisze:Przesadzasz trochę ze szczegółowością opisów, ktoś coś tak mówi zakładając spodnie, zaraz jest wzmianka, że zakłada kolejną część i kolejną i kolejną, a to tylko zwykły żołnierski kombinezon.
Tu nie chodzi o szczegółowość opisu - po prostu nie chcę, aby w tym dialogu zaginął świat przedstawiony. Postacie rozmawiają, ale w tak zwanym międzyczasie robią swoje.
Namrasit pisze:Ciągle też tekst obciąża masa postaci, brak głównego bohatera, z którym czytelnik mógłby iść ramię w ramię przez wydarzenia.
Czytałem niejedną książkę, gdzie też brakowało jasno sprecyzowanego, głównego bohatera. Wcale to nie przeszkadzało w czytaniu ani mnie, ani - najwyraźniej - wszystkim pozostałym osobom, które miały toto w rękach.
Namrasit pisze:Nie wiem czemu lubujesz się w takich spowolnieniach, początkowa rozmowa między jaszczurami dziwna i do końca nie wiem, co oni, poza Zerą, która chciała wszystkich wkurzyć, chcieli osiągnąć?
Dlaczego mieli w jej wyniku cokolwiek "osiągnąć"? To po prostu luźna rozmowa, służąca (jak te w poprzednich rozdziałach) zarysowaniu charakteru postaci oraz relacji pomiędzy nimi. Jak również, z punktu widzenia lore uniwersum, powiedzeniu czegoś więcej o Sorevianach, ich mentalności oraz zwyczajach.
Namrasit pisze:Rozmowa między Jaworskim i jaszczurem też dziwna, nie mogłem wyłapać, o czym dokładnie rozmawiali.
Może to wynikać z nieprzeczytania wcześniejszych rozdziałów, szczególnie dziesiątego. Chodziło o to, co się przydarzyło Jaworskiemu w młodości, a co zaszczepiło w nim szacunek do Sorevian oraz wywarło wpływ na jego obecną osobowość i mentalność. Kilai chciałby poznać tę historię, ale Jaworski nie ma ochoty o tym gadać.
Namrasit pisze:Swoją drogą, czy motyw okresu rozrodczego jaszczurów jest jakoś w tekście wykorzystany? Wszak wrogowie na pewno wiedzą, na kiedy przypada. Możliwe są też awarie tych implantów itp.
Nawet gdyby doszło do awarii implantów, niewiele by to zmieniło - oni są istotami rozumnymi i potrafią panować nad swoimi popędami. Stłumili je tylko dla własnej wygody, a nie z konieczności.
Namrasit pisze:Udany i wiarygodny motyw to rozmowa o muzyce, choć brakowało, by i jaszczur człowiekowi jakiś jaszczurzy hit zapodał.
OK, czyli w dalszym ciągu ignorujesz całkowicie clou całej opowieści - sprowadzając całość do tego, żeby jak najszybciej było "bzium, bzium, bum, bam, pizd" - a najbardziej udany wydaje ci się motyw o muzyce, który wprawdzie daje wyobrażenie o upodobaniach postaci, ale sam w sobie nie daje jej osobowości jako takiej?
W poprzednim, tj. dziesiątym rozdziale było coś powiedziane o jaszczurzych filmach, więc niech będzie dla odmiany o ludzkiej muzyce.
Namrasit pisze:Słuchanie muzy w transporterze jest dziwne, w takich momentach każdy powinien szanować czas innych, słuchać wszak mogą sobie na słuchawkach, a że to daleka przyszłość to i nawet na bardziej wypasionych urządzeniach.
Bez tego nawiązanie, o którym mówiłem we wstępie, nie byłoby kompletne.
Namrasit pisze:Retrospekcja wyszła ok, choć dziwi mnie fakt, że ludzie ciągle używali jakiejś przestarzałej broni na kule, a nie nowoczesnych pistoletów energetycznych.
Jeżeli uważasz, że broń strzelająca kulami jest automatycznie przestarzała, to naprawdę mało wiesz o futurystycznych odmianach uzbrojenia. Są w fantastyce naukowej takie bronie, które strzelają kulami, ale współczesne wojsko może o nich najwyżej pomarzyć. Tak jak w przypadku tych "przestarzałych" karabinów, pojawiających się w retrospekcji, które są w istocie coilgunami (soreviańskiej produkcji), miotającymi pociski przy użyciu pola magnetycznego z prędkością rzędu dziesiątek machów. Ten "przestarzały" karabin, jeżeli ostrzelać nim Abramsa (zwykłymi nabojami AP), bez problemu przebiłby jego pancerz dwukrotnie. To znaczy, za pierwszym razem, kiedy wleciałby do środka, a za drugim, kiedy wyleciałby drugą stroną na zewnątrz.
Namrasit pisze:Do tego dlaczego tam walczyła tylko piechota? Bez wsparcia brygad zmechanizowanych? Nie ma robotów bojowych? Dronów wyposażonych w kupę działek? Mechów? Czołgów?
Odpowiedź na to pytanie (a raczej pytania) jest skomplikowana. Przede wszystkim, ci ludzie z retrospekcji to byli żołnierze Ochotniczych Oddziałów Samoobrony, które zostały utworzone pod auspicjami Sorevian w okresie, kiedy terrańskie imperium znajdowało się jeszcze pod ich okupacją. Formacja ta pozostawała pod naczelnym dowództwem jaszczurów, korzystała z takiego sprzętu, jakiego uznano za stosowne jej udzielić, miała ściśle ograniczoną liczebność i przy tym pełniła, ogólnie rzecz biorąc, rolę pomocniczą. Główny wysiłek zbrojny nadal brali na siebie Sorevianie. Ale czasami po prostu zdarzał się taki bałagan, że żołnierze ci musieli sobie samodzielnie radzić z zagrożeniem, do walki z którym normalnie nie zostaliby posłani. Na przykład, tak jak w powyższym wypadku, wziąć na siebie pierwsze uderzenie Ragnerów i wytrzymać, aż nie przyjdą posiłki i ciężki sprzęt.
Do tego dochodzą jeszcze inne czynniki, jak fakt, że to była walka uliczna, a pojazdom bojowym trudno poruszać się po mieście, zwłaszcza w dużej liczbie. Chaos organizacyjny, w wyniku którego ludzie po prostu nie mogli przyjąć bitwy na swoich warunkach. Jak również fakt, że był to mimo wszystko koszmarny sen i szczegóły rzeczywistych wspomnień mogły w nim ulec zniekształceniu.
Namrasit pisze:Trochę "ciapowaci" ci ludzie, sprawiają wrażenie jakby się zatrzymali w sztuce wojennej gdzieś w XX wieku.
Ludzie - zresztą, jak i inne rasy - mają w tym uniwersum do dyspozycji środki walki, dzięki którym w zasadzie nie potrzebują robotów jako takich. Przykładowo każdy pojazd bojowy - np. czołg - ma własne sensory, obserwujące przestrzeń w zakresie 360 stopni, oraz sterowane komputerowo systemy uzbrojenia, które można sprząc z takimi sensorami. Co oznacza, że załoga terrańskiego czołgu może natychmiast razić wrogi cel, gdy tylko ten znajdzie się w jej zasięgu - i praktycznie nigdy nie pudłuje. Podobne udogodnienia mają nawet zwykli, szeregowi piechurzy, których kombinezony są co do zasady wyposażone w tak zwane systemy wspomagania celowania. To wyspecjalizowane serwomechanizmy, które można sprząc z sensorami kombinezonu (bo kombinezony piechoty też są naszpikowane elektroniką i detektorami), jak i systemami dzierżonej aktualnie broni (nawet zwykły karabin ma wbudowany komputer) tak, że pomagają żołnierzowi w celowaniu, pozwalając mu natychmiast podnieść broń do namierzonego celu oraz nanieść ewentualną poprawkę. W efekcie żołnierze piechoty - tak, jak czołgiści - też praktycznie nigdy nie pudłują, nawet z dużej odległości. I mierzą równie błyskawicznie. O tym, kto pierwszy kogo zabije, decydują dosłownie ułamki sekund, a co bardziej udani żołnierze (np. zabójcy Genisivare) wykształcili techniki pozwalające im reagować właściwie bez żadnego opóźnienia między myślą, a akcją. Oczywiście, wszechobecność detektorów pociąga za sobą również wszechobecność urządzeń do walki elektronicznej oraz systemów chroniących - w mniejszym lub większym stopniu - przed wykryciem. Szczególnie żołnierze oddziałów specjalnych są pod tym kątem doskonale wyposażeni, a ich kombinezony projektuje się tak, aby normalne sensory w ogóle ich nie wyłapywały.
Brzmi jak XX wiek?
Namrasit pisze:Kolejna rzecz to rozmowa z dowódcą, który już na początku stwierdza, że wróg może namierzyć połączenie, a później beztrosko się rozgaduje. Nie mogli im wysłać nowych rozkazów plikiem tekstowym? Szybko oraz skutecznie?
Transmisję z plikiem tekstowym też można przechwycić... Poza tym, ten przekaz i tak jest kodowany i nawet jeśli Auvelianie by go przechwycili, to i tak nie byliby w stanie zrozumieć, o czym delikwenci rozmawiają. W każdym razie nie ad hoc.
Namrasit pisze:Jak dla mnie też świat trochę traci na wiarygodności, przez to, że jest taki pusty. Siedzi ekipa w lesie i nic im w tym lesie nie przeszkadza, żadnych robali, niebezpiecznych zwierząt
Bu-hu-hu. Jestem pewien, że spotkanie z dżdżownicą czy wilkiem byłoby niezwykle ekscytujące dla ekipy żołnierzy, uzbrojonych w futurystyczny sprzęt i odzianych w zbroje, na których niebezpieczne zwierzę mogłoby co najwyżej połamać sobie zęby. Do tego nadludzko silnych ze względu na własną biologię, cybernetyczne implanty, genetyczne modyfikacje czy też serwomechanizmy kombinezonów. Po co mam pisać o czymś, co nic nie wniosłoby do opowiadania? I tak naprawdę uczyniło świat właśnie niewiarygodnym, bo w rzeczywistym świecie zwierzęta unikają ludzi (i zapewne unikałyby także kosmicznych jaszczurów)?
Swoją drogą, w rozdziale trzynastym pojawił się w narracji komentarz (z punktu widzenia Zhacka), jakie to terrańskie środowisko mało imponujące w porównaniu z soreviańskim (przy którym Pandora z "Avatara" to piknik) i jak słabiutkie są przykładowo lokalne drapieżniki. Sorevianin nie potrzebowałby nawet broni ani kombinezonu w starciu ze wspomnianym powyżej wilkiem - mógłby go po prostu rozszarpać gołymi (acz zbrojnymi w pazury) rękami. Albo podnieść jedną ręką, a drugą łebek ukręcić.
Cywilizacje obecne w tym uniwersum wyszły już dawno poza pierwszą fazę w skali Kardaszewa - nie przejmują się już siłami natury. One ją kontrolują.
Namrasit pisze:spędzają czas na pogawędkach, bo wszak kto by tam pomyślał o tym, żeby przez ten cały czas zbierać dane z sondy szpiegowskiej która obserwuje cel
Sonda szpiegowska jeszcze nie obserwowała celu w czasie, gdy oni spędzali czas na pogawędkach. Nie było więc żadnych danych do zebrania. A czas spędzają na pogawędkach, bo tak czy inaczej odpoczywają po całodziennym marszu.
Namrasit pisze:Trochę się z tego zrobiła historia obyczajowa która po prostu dzieje się w armii. Dopiero w jedenastym rozdziale ekipa wyrusza na akcję główną (a wcześniej nic wielkiego się nie wydarzyło) i nawet w piętnastym jeszcze nie docierają do celu. Przez to ta cała misja staje się dla mnie, jako czytelnika, czymś odległym, mitycznym.
Szczerze mówiąc, to się zaczyna robić frustrujące. Byłoby to jeszcze zrozumiałe, gdybyś dostrzegał faktyczną treść tego opowiadania, ale w sposób rzeczowy argumentował, iż jest wyłożona w sposób niewystarczający albo zbyt płytki. Ale ty nie robisz czegoś takiego. Ty po prostu ignorujesz to, o co w tym opowiadaniu chodzi. Akcja, akcja, akcja, pif-paf, niech wreszcie zaczną strzelać. Tu nie chodzi o strzelanie, tylko o psychologię postaci, o ich przeszłość, relacje pomiędzy nimi. Tutaj na przykład, w rozdziale piętnastym, zostaje ujawnione niejako prawdziwe oblicze Perrina, który do tej pory sprawiał wrażenie beztroskiego wesołka, tymczasem okazuje się, że ta jego wesołość to tylko maska, jaką zagłusza ból po traumatycznych przeżyciach. Jest powiedziane więcej o tym, co gryzie Zhacka - to, co sprawia, że stał się taki, a nie inny. Jest to zarazem kontrast pomiędzy dwiema postawami - obydwaj przeżyli coś, co wpłynęło na ich psychikę, ale Perrin w odróżnieniu od Zhacka nie stracił wiary. Zhack z kolei traktuje jego wiarę z niejaką pogardą, zapewne wewnętrznie przeświadczony, że kiedyś mu przejdzie ten idealizm, tak jak przeszedł jemu samemu. Otóż masz w tym opowiadaniu potworności, jakie przeżyli ci żołnierze, które w ten czy inny sposób skrzywiły im psychikę - a ty mówisz tylko o "spowalnianiu" oraz "historii obyczajowej", a w całym tekście interesuje cię przede wszystkim wzmianka o muzyce, brak nikomu niepotrzebnych zabaw ze zwierzętami oraz to, że główni bohaterowie jeszcze nie przeszli do fazy "bzium, bzium".
Namrasit pisze:Brak mocniejszych zwrotów akcji, to że jak lecieli, to wykryli jakieś myśliwce to nic nadzwyczajnego.
HALO? Rozmowa z Yaronem? Nowy rozkaz? Właśnie doszło do kolosalnego zwrotu akcji - nagle zmieniły się założenia ich misji, nagle muszą zrobić coś, do czego w ogóle się nie przygotowali, nagle są zmuszeni improwizować, nagle ich misja - już dostatecznie ryzykowna - teraz wygląda niemal na samobójczą, bo mają żywcem wynieść z tamtej placówki najważniejszą dla Auvelian personę na tej planecie, która z pewnością będzie miała dodatkową ochronę i której uprowadzenie postawi na nogi wszystko, co adwersarze mają w zanadrzu. To wszystko w sposób wymierny wpływa na sytuację bohaterów, a ty mówisz o braku zwrotów akcji? O wciąż "odległej" i "mitycznej" misji?

Jeśli idzie o wykryte myśliwce, to był to zaledwie początek zmyły, którą budowałem przez dwa kolejne rozdziały. W rozdziale dwunastym był przeskok do Aer'imuela, którego żołnierze (liżący rany po bitwie, jaką stoczyły w rozdziale dziewiątym) przechwytują i zestrzeliwują dwa terrańskie desantowce, wiozące, jak się rychło okazuje, terrańsko-soreviański oddział specjalny. Taki, jak ten, który konstytuują "wilki". Większość członków tego oddziału ginie podczas zestrzelenia, część z nich przeżywa i z rozkazu Aer'imuela są ścigani. Jakby było tego mało, rozdział trzynasty otwiera krótka scena z Yaronem, który frustruje się na wieść o zestrzeleniu desantowców z grupą specjalną. Czyżby chodziło o "wilki"? Tyle że po scence z Yaronem te właśnie "wilki" maszerują normalnie przez las, nie ma ani słowa o tym, że zostali zestrzeleni i najwyraźniej są w komplecie. Dopiero w tym właśnie, piętnastym rozdziale, jest wreszcie wprost wyjaśnione, że tamten oddział to była zmyłkowa operacja, mająca odciągnąć uwagę wroga od właściwego celu. I że wciąż nie wiadomo, co zrobią Auvelianie w związku z jej zestrzeleniem (co więcej, w czternastym rozdziale Aer'imuel ze swoim sztabem analizuje sytuację i na nieszczęście Terran domyśla się, że te dwa zestrzelone desantowce to nie mogła być rzeczywista operacja specjalna).
Namrasit pisze:Czyli styl praktycznie na tym samym poziomie, bohaterowie wciąż trudni do polubienia
Na podstawie tego, co piszesz, odnoszę wrażenie, że nie chcesz ich polubić... Dotychczasowe rozdziały są im właściwie w całości poświęcone, ale ciebie interesuje tylko "kiedy wreszcie zaczną strzelać?"...

"Wilcze stado" [powieść; militarne sf] - wybrane późniejsze rozdziały

4
Der_SpeeDer pisze: Przepraszam, jeżeli w tonie mojej wypowiedzi będzie pobrzmiewała pretensja, ale momentami to już jest naprawdę przegięcie...
Oj tam, oj tam :D
Der_SpeeDer pisze:
Namrasit pisze:Przesadzasz trochę ze szczegółowością opisów, ktoś coś tak mówi zakładając spodnie, zaraz jest wzmianka, że zakłada kolejną część i kolejną i kolejną, a to tylko zwykły żołnierski kombinezon.
Tu nie chodzi o szczegółowość opisu - po prostu nie chcę, aby w tym dialogu zaginął świat przedstawiony. Postacie rozmawiają, ale w tak zwanym międzyczasie robią swoje.
Nie muszą robić tego aż tak szczegółowo. Zresztą, to był nie aż tak długi dialog, żeby nie było wiadomo, co w międzyczasie robią, wszak tylko zakładali kombinezony, nic więcej. Nie jest to jakieś złe, czy coś, tyle że spowalnia akcję, a informacje te niczego nie wnoszą. Gdy ktoś zakłada strój bojowy, to jedyna ważna informacja, jak dla mnie, to czego ten ktoś nie założył z zestawu. Np. brak hełmu może mieć potem konsekwencje. Ale jak zakłada komplet, to ok, nie trzeba opisywać po kolei, że najpierw prawa rękawica, potem lewa...
Der_SpeeDer pisze: Czytałem niejedną książkę, gdzie też brakowało jasno sprecyzowanego, głównego bohatera. Wcale to nie przeszkadzało w czytaniu ani mnie, ani - najwyraźniej - wszystkim pozostałym osobom, które miały toto w rękach.
Ale był tam zapewne jakiś cel/misja, zadanie, tutaj zaś to zadanie jest bardzo odległe, niby jest bohater zbiorowy, ale na samym początku, gdzie jest walka okrętów, czytelnik odnosi wrażenie że to właśnie głównie takie momenty znajdzie w powieści.
Der_SpeeDer pisze:Dlaczego mieli w jej wyniku cokolwiek "osiągnąć"? To po prostu luźna rozmowa, służąca (jak te w poprzednich rozdziałach) zarysowaniu charakteru postaci oraz relacji pomiędzy nimi. Jak również, z punktu widzenia lore uniwersum, powiedzeniu czegoś więcej o Sorevianach, ich mentalności oraz zwyczajach.
Ok, ale tych bohaterów już zarysowałeś. Wzmianka o Soverianach ok, acz lepiej by brzmiała w ustach jakiegoś żołnierza, który opowiada o nich drugiemu. Byłoby to bardziej takie ludzkie.
Der_SpeeDer pisze:Nawet gdyby doszło do awarii implantów, niewiele by to zmieniło - oni są istotami rozumnymi i potrafią panować nad swoimi popędami. Stłumili je tylko dla własnej wygody, a nie z konieczności.
Cóż, myślałem, że jak już mają to w określonym czasie, to jest silniejsze niż u ludzi i w cale nie takie łatwe do kontroli. Wszak każdy powinien mieć jakieś słabe strony.
Der_SpeeDer pisze: OK, czyli w dalszym ciągu ignorujesz całkowicie clou całej opowieści - sprowadzając całość do tego, żeby jak najszybciej było "bzium, bzium, bum, bam, pizd" - a najbardziej udany wydaje ci się motyw o muzyce, który wprawdzie daje wyobrażenie o upodobaniach postaci, ale sam w sobie nie daje jej osobowości jako takiej?
Wszak muzyka wiele mówi o osobowości. Tutaj też żołnierze w końcu nie rozmawiali o rzeczach związanych z armią, a czymś tak ogólnym, jak właśnie muzyka. Wypadło to dużo lepiej, niż rozmowa to tym jaszczurzym sporcie.
Der_SpeeDer pisze: Bez tego nawiązanie, o którym mówiłem we wstępie, nie byłoby kompletne.
To jest takie nawiązanie dla samego nawiązania?
Der_SpeeDer pisze: Jeżeli uważasz, że broń strzelająca kulami jest automatycznie przestarzała, to naprawdę mało wiesz o futurystycznych odmianach uzbrojenia. Są w fantastyce naukowej takie bronie, które strzelają kulami, ale współczesne wojsko może o nich najwyżej pomarzyć. Tak jak w przypadku tych "przestarzałych" karabinów, pojawiających się w retrospekcji, które są w istocie coilgunami (soreviańskiej produkcji), miotającymi pociski przy użyciu pola magnetycznego z prędkością rzędu dziesiątek machów. Ten "przestarzały" karabin, jeżeli ostrzelać nim Abramsa (zwykłymi nabojami AP), bez problemu przebiłby jego pancerz dwukrotnie. To znaczy, za pierwszym razem, kiedy wleciałby do środka, a za drugim, kiedy wyleciałby drugą stroną na zewnątrz.
Broń używana przez żołnierzy nie sprawia raczej takiego wrażenia. Wszak strzelają i strzelają, a wróg wciąż cały.
Der_SpeeDer pisze: Odpowiedź na to pytanie (a raczej pytania) jest skomplikowana. Przede wszystkim, ci ludzie z retrospekcji to byli żołnierze Ochotniczych Oddziałów Samoobrony, które zostały utworzone pod auspicjami Sorevian w okresie, kiedy terrańskie imperium znajdowało się jeszcze pod ich okupacją. Formacja ta pozostawała pod naczelnym dowództwem jaszczurów, korzystała z takiego sprzętu, jakiego uznano za stosowne jej udzielić, miała ściśle ograniczoną liczebność i przy tym pełniła, ogólnie rzecz biorąc, rolę pomocniczą. Główny wysiłek zbrojny nadal brali na siebie Sorevianie. Ale czasami po prostu zdarzał się taki bałagan, że żołnierze ci musieli sobie samodzielnie radzić z zagrożeniem, do walki z którym normalnie nie zostaliby posłani. Na przykład, tak jak w powyższym wypadku, wziąć na siebie pierwsze uderzenie Ragnerów i wytrzymać, aż nie przyjdą posiłki i ciężki sprzęt.
Do tego dochodzą jeszcze inne czynniki, jak fakt, że to była walka uliczna, a pojazdom bojowym trudno poruszać się po mieście, zwłaszcza w dużej liczbie. Chaos organizacyjny, w wyniku którego ludzie po prostu nie mogli przyjąć bitwy na swoich warunkach. Jak również fakt, że był to mimo wszystko koszmarny sen i szczegóły rzeczywistych wspomnień mogły w nim ulec zniekształceniu.
Ok, wyjaśnienia są ok, choć można by o części z nich wspomnieć w tekście, np, że jakiś tam pojazd jest w pobliży, ale nie wiadomo, czy dojedzie itp.
Der_SpeeDer pisze: Ludzie - zresztą, jak i inne rasy - mają w tym uniwersum do dyspozycji środki walki, dzięki którym w zasadzie nie potrzebują robotów jako takich. Przykładowo każdy pojazd bojowy - np. czołg - ma własne sensory, obserwujące przestrzeń w zakresie 360 stopni, oraz sterowane komputerowo systemy uzbrojenia, które można sprząc z takimi sensorami. Co oznacza, że załoga terrańskiego czołgu może natychmiast razić wrogi cel, gdy tylko ten znajdzie się w jej zasięgu - i praktycznie nigdy nie pudłuje.
Skoro czołg ma sensory skanujące okolice i namierzające cel, oraz sterowany komputerowo system uzbrojenia, to po co tam jest za załoga? Nie mogą nim sterować zdalnie? Armia zawsze ma problem, kiedy giną żołnierze, straty w sprzęcie przechodzą dużo łatwiej.
Der_SpeeDer pisze:Podobne udogodnienia mają nawet zwykli, szeregowi piechurzy, których kombinezony są co do zasady wyposażone w tak zwane systemy wspomagania celowania. To wyspecjalizowane serwomechanizmy, które można sprząc z sensorami kombinezonu (bo kombinezony piechoty też są naszpikowane elektroniką i detektorami), jak i systemami dzierżonej aktualnie broni (nawet zwykły karabin ma wbudowany komputer) tak, że pomagają żołnierzowi w celowaniu, pozwalając mu natychmiast podnieść broń do namierzonego celu oraz nanieść ewentualną poprawkę. W efekcie żołnierze piechoty - tak, jak czołgiści - też praktycznie nigdy nie pudłują, nawet z dużej odległości. I mierzą równie błyskawicznie.
Ok, są pancerze wspomagane, sterowane komputerowo systemy celowania, serwa wspomagające, po co ludzi w to wsadzać? To tylko osłabia siłę bojową takiej maszyny.
Der_SpeeDer pisze:Szczególnie żołnierze oddziałów specjalnych są pod tym kątem doskonale wyposażeni, a ich kombinezony projektuje się tak, aby normalne sensory w ogóle ich nie wyłapywały.
Brzmi jak XX wiek?
Ok, jak XXI :).
Der_SpeeDer pisze:Transmisję z plikiem tekstowym też można przechwycić... Poza tym, ten przekaz i tak jest kodowany i nawet jeśli Auvelianie by go przechwycili, to i tak nie byliby w stanie zrozumieć, o czym delikwenci rozmawiają. W każdym razie nie ad hoc.
Nic nie musieli rozumieć, wystarczy, że dowiedzieliby się, że ktoś w pobliżu ich fabryki klonów odebrał sygnał z centrum dowodzenia wroga. Wszak sam generał mówił, że wróg może namierzyć sygnał i to było zagrożeniem, a nie czy go zrozumieją.
Der_SpeeDer pisze: Bu-hu-hu. Jestem pewien, że spotkanie z dżdżownicą czy wilkiem byłoby niezwykle ekscytujące dla ekipy żołnierzy, uzbrojonych w futurystyczny sprzęt i odzianych w zbroje, na których niebezpieczne zwierzę mogłoby co najwyżej połamać sobie zęby. Do tego nadludzko silnych ze względu na własną biologię, cybernetyczne implanty, genetyczne modyfikacje czy też serwomechanizmy kombinezonów. Po co mam pisać o czymś, co nic nie wniosłoby do opowiadania? I tak naprawdę uczyniło świat właśnie niewiarygodnym, bo w rzeczywistym świecie zwierzęta unikają ludzi (i zapewne unikałyby także kosmicznych jaszczurów)?
Wszak i insekty mogą być cybernetycznie wspomagane, szwendające się po okolicy zwierzęta mogą zakłócać radary itp. Na część zwierząt żołnierze mogę też zechcieć zapolować (różne to ludziom i nie ludziom pomysły mogą do głowy przyjść).
Der_SpeeDer pisze: Cywilizacje obecne w tym uniwersum wyszły już dawno poza pierwszą fazę w skali Kardaszewa - nie przejmują się już siłami natury. One ją kontrolują.
Z tekstu to nie bardzo wynika.
Der_SpeeDer pisze: Sonda szpiegowska jeszcze nie obserwowała celu w czasie, gdy oni spędzali czas na pogawędkach. Nie było więc żadnych danych do zebrania. A czas spędzają na pogawędkach, bo tak czy inaczej odpoczywają po całodziennym marszu.
Nie obserwowała? Dlaczego?
Der_SpeeDer pisze: Tu nie chodzi o strzelanie, tylko o psychologię postaci, o ich przeszłość, relacje pomiędzy nimi. Tutaj na przykład, w rozdziale piętnastym, zostaje ujawnione niejako prawdziwe oblicze Perrina, który do tej pory sprawiał wrażenie beztroskiego wesołka, tymczasem okazuje się, że ta jego wesołość to tylko maska, jaką zagłusza ból po traumatycznych przeżyciach. Jest powiedziane więcej o tym, co gryzie Zhacka - to, co sprawia, że stał się taki, a nie inny. Jest to zarazem kontrast pomiędzy dwiema postawami - obydwaj przeżyli coś, co wpłynęło na ich psychikę, ale Perrin w odróżnieniu od Zhacka nie stracił wiary.
Ok, rozumiem twój zamiar, ale w takim razie, czemu rozpoczynasz tę opowieść od ucieczki i walki statków kosmicznych, a potem obietnicy misji komandosów? Trzeba było od razu zacząć opisywać psychikę oraz rozterki któregoś z wojskowych.
Der_SpeeDer pisze:oraz to, że główni bohaterowie jeszcze nie przeszli do fazy "bzium, bzium".
Wszak na początku było obiecane, że ta faza będzie szybko, bo misja jest pilna oraz ważna.
Der_SpeeDer pisze: HALO? Rozmowa z Yaronem? Nowy rozkaz?
To ciągle ta odległa, mityczna misja. Tyle, że teraz ciut trudniejsza. Zwrotem akcji byłyby działania sabotażowe wewnątrz grupy, które sprawiłby że zamiast iść na misję, musieliby zacząć uciekać przed wrogiem, do tego wiedząc, że mają pośród siebie zdrajcę. A tak to jest obietnica, że będą mieli trudniej...
Der_SpeeDer pisze: Właśnie doszło do kolosalnego zwrotu akcji - nagle zmieniły się założenia ich misji, nagle muszą zrobić coś, do czego w ogóle się nie przygotowali, nagle są zmuszeni improwizować, nagle ich misja - już dostatecznie ryzykowna - teraz wygląda niemal na samobójczą, bo mają żywcem wynieść z tamtej placówki najważniejszą dla Auvelian personę na tej planecie, która z pewnością będzie miała dodatkową ochronę i której uprowadzenie postawi na nogi wszystko, co adwersarze mają w zanadrzu. To wszystko w sposób wymierny wpływa na sytuację bohaterów, a ty mówisz o braku zwrotów akcji? O wciąż "odległej" i "mitycznej" misji?
Wszak wciąż nic jeszcze nie zrobili, a misja już od początku wyglądał na trudną oraz prawie samobójczą, bo oprócz zniszczenia fabryki, musieli jeszcze z niej uciec.
Der_SpeeDer pisze: Jeśli idzie o wykryte myśliwce, to był to zaledwie początek zmyły, którą budowałem przez dwa kolejne rozdziały. W rozdziale dwunastym był przeskok do Aer'imuela, którego żołnierze (liżący rany po bitwie, jaką stoczyły w rozdziale dziewiątym) przechwytują i zestrzeliwują dwa terrańskie desantowce, wiozące, jak się rychło okazuje, terrańsko-soreviański oddział specjalny. Taki, jak ten, który konstytuują "wilki". Większość członków tego oddziału ginie podczas zestrzelenia, część z nich przeżywa i z rozkazu Aer'imuela są ścigani. Jakby było tego mało, rozdział trzynasty otwiera krótka scena z Yaronem, który frustruje się na wieść o zestrzeleniu desantowców z grupą specjalną. Czyżby chodziło o "wilki"? Tyle że po scence z Yaronem te właśnie "wilki" maszerują normalnie przez las, nie ma ani słowa o tym, że zostali zestrzeleni i najwyraźniej są w komplecie. Dopiero w tym właśnie, piętnastym rozdziale, jest wreszcie wprost wyjaśnione, że tamten oddział to była zmyłkowa operacja, mająca odciągnąć uwagę wroga od właściwego celu. I że wciąż nie wiadomo, co zrobią Auvelianie w związku z jej zestrzeleniem (co więcej, w czternastym rozdziale Aer'imuel ze swoim sztabem analizuje sytuację i na nieszczęście Terran domyśla się, że te dwa zestrzelone desantowce to nie mogła być rzeczywista operacja specjalna).
Cóż, miałem nadzieję, że jak już wykryli te myśliwce, to właśnie ich zestrzelą i część zginie, zwiększając dramatyczność sytuacji, to wszak wojna, a jak na razie, nikt z oddziału nie zginął. To też wpływa na wiarygodność, ba, nikt nawet nie był w sytuacji zagrożenia życia.
Der_SpeeDer pisze: Na podstawie tego, co piszesz, odnoszę wrażenie, że nie chcesz ich polubić... Dotychczasowe rozdziały są im właściwie w całości poświęcone, ale ciebie interesuje tylko "kiedy wreszcie zaczną strzelać?"...
Cóż, zapowiadało się właśnie tak, że będą akcję, taktyka, ryzykowne decyzje, presja i zagrożenie. A jest sielanka, epika niezwykle drobiazgowo przygotowuje się do zadania, co raz przedstawiani są też nowi bohaterowie, swoja drogą, ilu ich jest? Z ciekawszych to jak dla mnie Zera oraz Zhak, reszta jakoś nie polubiłem/poznałem, za bardzo.

Swoją drogą, chyba chciałeś przedstawić za dużo rzeczy naraz za jednym zamachem. Z jednej strony chęć zarysowania dużej liczby postaci, z drugiej opis akcji militarnej, z troską o wszelkie szczegóły – to wydłuża opowieść, zabijając tempo oraz dynamikę. Wszak same wydarzenia w tych fabrykach to będzie pewnie wątek na pięć-osiem rozdziałów, a przy poważniejszych zwrotach akcji, na więcej. Cóż, jak znajdę w końcu czas, to zapoznam się zresztą historii, choć czytanie tego na stronie, którą kiedyś podałeś, nie jest za wygodne.
Uśmiechając się do deszczu mniej się moknie

"Wilcze stado" [powieść; militarne sf] - wybrane późniejsze rozdziały

5
Der_SpeeDer pisze: Szczerze mówiąc, to się zaczyna robić frustrujące. Byłoby to jeszcze zrozumiałe, gdybyś dostrzegał faktyczną treść tego opowiadania,
Der_SpeeDer tak całkiem serio, zaczynam poważnie się zastanawiać po co i dla kogo piszesz? I nie jest to żadne dogryzanie - ale jeżeli twoje tłumaczenie, co napisałeś, wyraźnie przekracza limit znaków opowiadania to weź na klatę, że coś z tym opowiadaniem jest nie tak.
I z góry zastrzegam, że nie podam konkretnych argumentów= bo nie chce mi się czytać twoich wywodów, że nie mam racji = wolę czytać opowiadanie i z niego wysnuwać "co autor miał na myśli" a nie z odautorskich wynurzeń.
A teraz czas na poprawę i na tym się skupiaj. :)
A opko takie sobie, głowy nie urywa.
Jak wydam, to rzecz będzie dobra . H. Sienkiewicz

"Wilcze stado" [powieść; militarne sf] - wybrane późniejsze rozdziały

6
Chyba muszę spuścić z tonu, bo jeszcze wyjdzie na to, że jestem jednym z tych "samozwańczych geniuszy", o których wspomina wiadomy punkt regulaminu...
Namrasit pisze:Ale był tam zapewne jakiś cel/misja, zadanie, tutaj zaś to zadanie jest bardzo odległe, niby jest bohater zbiorowy, ale na samym początku, gdzie jest walka okrętów, czytelnik odnosi wrażenie że to właśnie głównie takie momenty znajdzie w powieści.
Są też i takie momenty (wspomniałem, że w dziewiątym rozdziale doszło do kolejnej batalii, znacznie większej niż tamta z prologu), ale bez przesady - militarne science-fiction nie polega na tym, żeby sceny batalistyczne pakować do chwila. A ty przeczytałeś wcześniej raptem pięć rozdziałów i już chciałeś kolejnej nawalanki? Coś mi się wierzyć nie chce, że wydane w druku książki z tej konwencji są w równym stopniu naładowane scenami akcji.
I pomyśleć, że inny koleś zjechał ogół mojej pisaniny (choć zrobił to pewnie częściowo przez wzgląd na brak osobistej sympatii), określając ją jako scenariusz filmu klasy Z, gdzie fabuła sprowadza się do "bzium, bzium, bum, pizd i po krzyku". A tutaj też jest źle, bo tego "bzium, bzium" jest z kolei za mało... Nie dojdziesz.
Namrasit pisze:Ok, ale tych bohaterów już zarysowałeś. Wzmianka o Soverianach ok, acz lepiej by brzmiała w ustach jakiegoś żołnierza, który opowiada o nich drugiemu. Byłoby to bardziej takie ludzkie.
Chciałbym ich jednak bardziej zarysować, niż poprzez pojedynczą scenę. W powyższym rozdziale jest na przykład bardziej widoczne, niż w poprzednich, że Inored jest ulubioną "ofiarą" żartów Zery (gdyby zdarzyło się to raz, można by to uznać za przypadek, ale jeżeli nabija się z niego któryś raz z kolei...), albo że Akurave z kolei bierze jej stronę.
Namrasit pisze:Cóż, myślałem, że jak już mają to w określonym czasie, to jest silniejsze niż u ludzi i w cale nie takie łatwe do kontroli. Wszak każdy powinien mieć jakieś słabe strony.
No, ale przecież w tej "dłużyźnie" było dość wyraźnie stwierdzone, że oni potrafią nad tymi popędami panować, jako istoty rozumne...
Powiem to raz jeszcze - zapomnij o schematach rządzących jaszczuroludźmi w fantastyce. Te jaszczury powołałem do życia z zamiarem przełamania tych schematów. Uwielbiam takie rasy (są prawie zawsze moimi ulubionymi w danym uniwersum, książce czy też grze komputerowej), ale mam już serdecznie dość tego, że są prawie zawsze albo dzikusami, albo barbarzyńcami, albo istotami z gruntu złymi, albo wszystkim naraz. Na dokładkę pełnią zwykle w danym uni marginalną rolę - zwykle są albo wspomnianymi dzikusami, co to gdzieś koczują w tropikach, albo też mieli gdzieś, kiedyś jakieś potężne imperium, ale zostali pokonani (zwykle przez ludzi) i teraz pozostają gdzieś na marginesie... Więc Sorevianie dla odmiany to rasa inteligentnych, wyrafinowanych istot, zdumiewająco ludzkich w zestawieniu z ich cokolwiek potworną powierzchownością. Do tego są jedną z dominujących potęg w ramach uniwersum, a w otwartej wojnie pokonali ludzką rasę. I nie to, że ten sukces był krótkotrwały, że ludzie się z czasem odegrali - jaszczury wygrały, koniec. Jak na razie ludzie nie mieli szansy na rewanż.
Namrasit pisze:Wszak muzyka wiele mówi o osobowości. Tutaj też żołnierze w końcu nie rozmawiali o rzeczach związanych z armią, a czymś tak ogólnym, jak właśnie muzyka. Wypadło to dużo lepiej, niż rozmowa to tym jaszczurzym sporcie.
Mam poważne wątpliwości co do tego, czy muzyka mówi cokolwiek o osobowości. Można być człowiekiem nieśmiałym, wrażliwym, ale jednocześnie preferować mocne brzmienia pokroju metalu - które w ogóle nie pasują do takiej cichej osoby. I choć mówię tutaj o postaci fikcyjnej, to niejaki Alex DeLarge w wolnych chwilach słuchał Beethovena, ale zarazem był pozbawionym skrupułów sadystą, dopuszczającym się bezsensownej przemocy dla własnej rozrywki i ulegającym najniższym instynktom. Muzyka sama w sobie wcale nie musi świadczyć o osobowości - wręcz przeciwnie, może budować kontrast. Toteż sama muzyka bez konkretnych informacji o osobowości nic nie daje.
Swoją drogą, odnośnie tych "jaszczurzych hitów" - jeden z nich został zagrany w rozdziale dziesiątym, przez jedną z jaszczurzyc, na instrumencie dętym podobnym do fletu.
Namrasit pisze:To jest takie nawiązanie dla samego nawiązania?
Możesz elaborować? Kiedy mielibyśmy do czynienia z nawiązaniem nie dla nawiązania?
Namrasit pisze:Broń używana przez żołnierzy nie sprawia raczej takiego wrażenia. Wszak strzelają i strzelają, a wróg wciąż cały.
Tylko że to akurat wynika z odporności wroga, a nie ze słabości broni. Jest później zresztą w dialogu wytłumaczone, że te potwory była nowa odmiana Ragnerów, której usunięto (czy może raczej "rozproszono") centralny układ nerwowy tak, aby nie dało się ich zabić na takie proste sposoby, jak rozwalenie łba.
Namrasit pisze:Skoro czołg ma sensory skanujące okolice i namierzające cel, oraz sterowany komputerowo system uzbrojenia, to po co tam jest za załoga? Nie mogą nim sterować zdalnie? Armia zawsze ma problem, kiedy giną żołnierze, straty w sprzęcie przechodzą dużo łatwiej.
Z tym to akurat różnie bywa. Na przykład podczas pierwszej wojny światowej nie dawano pilotom spadochronów nie dlatego, że jeszcze ich nie wynaleziono (bo wynaleziono), ale dlatego, że panowało przeświadczenie, iż dawanie im spadochronów będzie dla nich zachętą do ucieczki, do wycofania się z walki i poświęcenia cennej maszyny dla ratowania własnego życia. W tym uniwersum może być podobnie - znaczy, dowództwo przyjmuje, że żołnierze będą dawali z siebie wszystko tylko wtedy, gdy będą walczyć osobiście.
Namrasit pisze:Ok, są pancerze wspomagane, sterowane komputerowo systemy celowania, serwa wspomagające, po co ludzi w to wsadzać? To tylko osłabia siłę bojową takiej maszyny.
Nie bardziej, niż zdalne sterowanie. Poza tym, zdalne sterowanie i zastąpienie ludzi robotami w zasadzie zabija emocje w scenach batalistycznych. Czym się przejmować, skoro to tylko maszyny?
Namrasit pisze:Nic nie musieli rozumieć, wystarczy, że dowiedzieliby się, że ktoś w pobliżu ich fabryki klonów odebrał sygnał z centrum dowodzenia wroga. Wszak sam generał mówił, że wróg może namierzyć sygnał i to było zagrożeniem, a nie czy go zrozumieją.
Pułkownik, jeśli już. Poza tym, w tym wypadku rozmawiali przez pasmo trudne do wykrycia (specjalnie wykorzystali do tego celu ową sondę szpiegowską), więc ryzyko, że Auvelianie namierzą ich w takim czasie, w jakim rozmawiali, było naprawdę znikome.
Namrasit pisze:Wszak i insekty mogą być cybernetycznie wspomagane, szwendające się po okolicy zwierzęta mogą zakłócać radary itp. Na część zwierząt żołnierze mogę też zechcieć zapolować (różne to ludziom i nie ludziom pomysły mogą do głowy przyjść).
1. Skąd, u diabła, zwykłe insekty miałyby mieć cybernetyczne wspomaganie? Po co ktoś miałby im je dawać, z nudów?
2. Stada przelatujących ptaków i tym podobne nie stanowią większego problemu już dla współczesnych radarów (komputery z nimi sprzężone są tak zaprogramowane, aby "odsiewać" nieistotne odczyty), a co dopiero dla sensorów w odległej przyszłości. Szczególnie jeśli mieć na względzie, że oprócz wspomnianych poprzednio cudeniek, standardowym wyposażeniem są też transpondery współpracujące z systemami identyfikacji swój-obcy, w związku z czym nawet zwykły żołnierz piechoty - własny lub wrogi - rozstanie rozpoznany przez normalne detektory (inaczej, niż w obecnym, XXI wieku, gdzie np. spojrzenie przez kamerę na podczerwień pozwala określić obecność drugiej osoby, ale nie podpowiada, czy ta osoba to wróg, czy swój). Czyli szwendające się po okolicy zwierzęta w żaden sposób nie zaszkodzą ich sensorom.
3. To, że ludziom taki pomysł nie przyszedłby do głowy, jest równie (jeśli nie bardziej) prawdopodobne, jak odwrotna sytuacja, więc akurat w kategoriach wiarygodności... nie widzi mi się to.
Namrasit pisze:Z tekstu to nie bardzo wynika.
Może dlatego, że nie jest to treścią opowiadania? Gdybym chciał zgłębić akurat tę tematykę, pewnie zrobiłbym jedną z postaci np. technika pracującego w globalnej sieci kontroli pogody. Albo kolonistę, który wespół z kolegami manipuluje litosferą planety, żeby ją dostosować do własnych potrzeb.
Namrasit pisze:Nie obserwowała? Dlaczego?
Po to, żeby zmniejszyć ryzyko jej wykrycia - i tym samym dania wrogowi wskazówki, że Terranie ostrzą sobie zęby właśnie na konkretny obiekt wojskowy. Albo daną okolicę. Jeżeli taka sonda pozostaje przez ileś dni pod rząd na pozycji, wtedy Auvelianie mają mnóstwo czasu, żeby ją w końcu wyłapać, ale jeżeli przylatuje w przeddzień akcji...
Namrasit pisze:Wszak na początku było obiecane, że ta faza będzie szybko, bo misja jest pilna oraz ważna.
Ważna owszem, ale było przecież powiedziane, że ma się rozpocząć dopiero za kilka tygodni. I że główni bohaterowie są do niej jeszcze w ogóle niegotowi, bo dopiero co dostali informację, że mają taką misję wykonać i nie opracowali jeszcze planu działania.
Namrasit pisze:To ciągle ta odległa, mityczna misja. Tyle, że teraz ciut trudniejsza. Zwrotem akcji byłyby działania sabotażowe wewnątrz grupy, które sprawiłby że zamiast iść na misję, musieliby zacząć uciekać przed wrogiem, do tego wiedząc, że mają pośród siebie zdrajcę. A tak to jest obietnica, że będą mieli trudniej...
Meh. Chyba mamy całkiem inne pojmowanie zwrotów akcji. Poza tym zdrajcy w tym uniwersum nie mają racji bytu - zwłaszcza w tak starannie selekcjonowanych oddziałach specjalnych.
Namrasit pisze:Wszak wciąż nic jeszcze nie zrobili, a misja już od początku wyglądał na trudną oraz prawie samobójczą, bo oprócz zniszczenia fabryki, musieli jeszcze z niej uciec.
Owszem, ale było oczywiste, że skoro już się wydostaną z bazy i oddalą, w zasadzie nie muszą się szczególnie przejmować pościgiem. Fabryka zniszczona, no to zniszczona - schwytanie odpowiedzialnych za to komandosów niczego nie naprawi. Ale jeżeli mają uprowadzić najwyższego rangą przywódcę, wtedy już nie ma mowy, żeby ścigający im odpuścili. Do tego łatwiej byłoby im zgubić taki pościg, gdyby po prostu zniszczyli dotychczasowe cele misji - szczególnie, że zdetonować ładunki to można zdalnie, kiedy już opuszczą bazę - a jeniec na karku to dodatkowy balast i czynnik, który ułatwia ich wykrycie.
Namrasit pisze:Cóż, miałem nadzieję, że jak już wykryli te myśliwce, to właśnie ich zestrzelą i część zginie, zwiększając dramatyczność sytuacji, to wszak wojna, a jak na razie, nikt z oddziału nie zginął. To też wpływa na wiarygodność, ba, nikt nawet nie był w sytuacji zagrożenia życia.
Gdyby zostali wykryci i zginęli, trzeba byłoby odwołać operację. Z kolei będą mieli mnóstwo szans, żeby zginąć, kiedy już dostaną się do tamtej bazy. To chyba oczywiste, że nie wszystko pójdzie, jak należy.
Namrasit pisze:Cóż, zapowiadało się właśnie tak, że będą akcję, taktyka, ryzykowne decyzje, presja i zagrożenie. A jest sielanka, epika niezwykle drobiazgowo przygotowuje się do zadania, co raz przedstawiani są też nowi bohaterowie, swoja drogą, ilu ich jest? Z ciekawszych to jak dla mnie Zera oraz Zhak, reszta jakoś nie polubiłem/poznałem, za bardzo.
Czy sielanka... jednym z clou opowiadania jest między innymi paskudna przeszłość niektórych bohaterów, jak również antagonizmy pomiędzy przedstawicielami dwóch ras - i to już nie jest sielanka.
Namrasit pisze:Swoją drogą, chyba chciałeś przedstawić za dużo rzeczy naraz za jednym zamachem. Z jednej strony chęć zarysowania dużej liczby postaci, z drugiej opis akcji militarnej, z troską o wszelkie szczegóły – to wydłuża opowieść, zabijając tempo oraz dynamikę. Wszak same wydarzenia w tych fabrykach to będzie pewnie wątek na pięć-osiem rozdziałów, a przy poważniejszych zwrotach akcji, na więcej.
Planuję to rozpisać na trzy rozdziały. W każdym razie samą akcję, bo później będzie jeszcze ewakuacja.
Namrasit pisze:Cóż, jak znajdę w końcu czas, to zapoznam się zresztą historii, choć czytanie tego na stronie, którą kiedyś podałeś, nie jest za wygodne.
Czemu, czcionka za mała?


gebilis pisze:Der_SpeeDer tak całkiem serio, zaczynam poważnie się zastanawiać po co i dla kogo piszesz?
Dla tych ludzi, którzy w przeciągu bitych dziesięciu lat mnie czytali - na pewno...
gebilis pisze:I z góry zastrzegam, że nie podam konkretnych argumentów= bo nie chce mi się czytać twoich wywodów, że nie mam racji
Racja? A co to takiego? Myślisz, że znalazłbym motywację do pisania przez wspomniane dziesięć lat, gdyby moje wypociny się nikomu nie podobały? Podobały się, niejednokrotnie. Weryfikatorium to nie jest pierwszy sajt, gdzie publikuję swoją pisaninę - i opinie, jakie dotychczas słyszałem, diametralnie różnią się od tych, które mam tutaj. Namrasit narzeka, że w tym całym "Wilczym stadzie" nie było jeszcze konkretnej akcji czy strzelaniny, tymczasem inny czytelnik, czytając ów rozdział, w którym postacie odlatują, wyraził żal, że w tej sytuacji nie będzie już więcej scen luźnych rozmów między postaciami. Pewien facet na DA narzekał w rzeczonym utworze na zbyt lakoniczne opisy, tymczasem tutaj w kółko słyszę, że te opisy są rozwlekłe i zbędne (nawet jeśli poświęcam im raptem kilka linijek tekstu). Ktoś inny pochwalił pewną figurę retoryczną w jednym z moich tekstów, tymczasem tutaj analogicznie skonstruowana figura retoryczna została uznana za "suchą". Dorośli i wykształceni ludzie, którzy sami w życiu setki (jeśli nie tysiące) wydanych drukiem książek zaliczyli, czytali moje wypociny i mówili mi, że mam całkiem dojrzały styl, natomiast tutaj usłyszałem, iż jest to zaledwie poziom "niezłego fanfika".
Kto ma rację?
gebilis pisze:wolę czytać opowiadanie i z niego wysnuwać "co autor miał na myśli" a nie z odautorskich wynurzeń.
Komuś się już wielokrotnie udawało toto wysnuć i bez odautorskich wynurzeń...

"Wilcze stado" [powieść; militarne sf] - wybrane późniejsze rozdziały

7
Der_SpeeDer pisze: Chyba muszę spuścić z tonu, bo jeszcze wyjdzie na to, że jestem jednym z tych "samozwańczych geniuszy", o których wspomina wiadomy punkt regulaminu...
Heh, ty i te twoje odpowiedzi, znów godzina na odpowiedź mi zejdzie :D. Z tonu nie spuszczaj, broń swoich racji, bo inaczej nudno będzie.
Der_SpeeDer pisze:Są też i takie momenty (wspomniałem, że w dziewiątym rozdziale doszło do kolejnej batalii, znacznie większej niż tamta z prologu), ale bez przesady - militarne science-fiction nie polega na tym, żeby sceny batalistyczne pakować do chwila. A ty przeczytałeś wcześniej raptem pięć rozdziałów i już chciałeś kolejnej nawalanki? Coś mi się wierzyć nie chce, że wydane w druku książki z tej konwencji są w równym stopniu naładowane scenami akcji.
To nie muszą być wielkie sceny, mogą być i drobne potyczki, byle coś się działo, w końcu to wojna. A co do książek w takiej konwencji, to nie czytałem za wiele, bardziej oceniam tekst pod kątem wartości (dla mnie) rozrywkowe.
Der_SpeeDer pisze: I pomyśleć, że inny koleś zjechał ogół mojej pisaniny (choć zrobił to pewnie częściowo przez wzgląd na brak osobistej sympatii), określając ją jako scenariusz filmu klasy Z, gdzie fabuła sprowadza się do "bzium, bzium, bum, pizd i po krzyku". A tutaj też jest źle, bo tego "bzium, bzium" jest z kolei za mało... Nie dojdziesz.
W internetach każdy lubi sobie teksty zjeżdżać :). Nie dojdziesz, więc się tak tym nie przejmuj.
Der_SpeeDer pisze:Uwielbiam takie rasy (są prawie zawsze moimi ulubionymi w danym uniwersum, książce czy też grze komputerowej), ale mam już serdecznie dość tego, że są prawie zawsze albo dzikusami, albo barbarzyńcami, albo istotami z gruntu złymi, albo wszystkim naraz.
Heh, akurat główny bohater jednego z moich tworów jest jaszczurem, choć nie do końca wpisuje się w to, co napisałeś.
Der_SpeeDer pisze: Więc Sorevianie dla odmiany to rasa inteligentnych, wyrafinowanych istot, zdumiewająco ludzkich w zestawieniu z ich cokolwiek potworną powierzchownością. Do tego są jedną z dominujących potęg w ramach uniwersum, a w otwartej wojnie pokonali ludzką rasę. I nie to, że ten sukces był krótkotrwały, że ludzie się z czasem odegrali - jaszczury wygrały, koniec. Jak na razie ludzie nie mieli szansy na rewanż.
Ok, to twój koncept, choć dziwne, że ludzie nie knują po kontach, by się odegrać, to wszak takie ludzkie.
Der_SpeeDer pisze:Tylko że to akurat wynika z odporności wroga, a nie ze słabości broni. Jest później zresztą w dialogu wytłumaczone, że te potwory była nowa odmiana Ragnerów, której usunięto (czy może raczej "rozproszono") centralny układ nerwowy tak, aby nie dało się ich zabić na takie proste sposoby, jak rozwalenie łba.
Nie chodziło mi o rozwalanie łba, ale całego celu. Jeżeli to pociski kinetyczne, to wystarczy trafić w cel i "bum". A gdzie wtedy będzie układ nerwowy... kogo to będzie interesowało?
Der_SpeeDer pisze:Z tym to akurat różnie bywa. Na przykład podczas pierwszej wojny światowej nie dawano pilotom spadochronów nie dlatego, że jeszcze ich nie wynaleziono (bo wynaleziono), ale dlatego, że panowało przeświadczenie, iż dawanie im spadochronów będzie dla nich zachętą do ucieczki, do wycofania się z walki i poświęcenia cennej maszyny dla ratowania własnego życia. W tym uniwersum może być podobnie - znaczy, dowództwo przyjmuje, że żołnierze będą dawali z siebie wszystko tylko wtedy, gdy będą walczyć osobiście.
Ok, ale teraz sobie policz, ile im zajmuje wyszkolenie wartościowego żołnierza, a ile wyprodukowanie robota opartego o AI. Ok, ludzie mogą w walce uczestniczyć, ale powinni być przynajmniej wspierani przez roboty.
Der_SpeeDer pisze: Nie bardziej, niż zdalne sterowanie. Poza tym, zdalne sterowanie i zastąpienie ludzi robotami w zasadzie zabija emocje w scenach batalistycznych. Czym się przejmować, skoro to tylko maszyny?
Nie oglądałeś Transformersów? To przecież mogą być dość inteligentne maszyny.
Der_SpeeDer pisze: Poza tym, w tym wypadku rozmawiali przez pasmo trudne do wykrycia (specjalnie wykorzystali do tego celu ową sondę szpiegowską), więc ryzyko, że Auvelianie namierzą ich w takim czasie, w jakim rozmawiali, było naprawdę znikome.
Naprawdę, dla tych cywilizacji są jeszcze jakieś pasma trudne do wykrycia? A sondy czasem na radarach nie widzieli?
Der_SpeeDer pisze:1. Skąd, u diabła, zwykłe insekty miałyby mieć cybernetyczne wspomaganie? Po co ktoś miałby im je dawać, z nudów?
Nie, takie insekty to wspaniałe jednostki zwiadowcze. Zresztą, nawet dziś poważnie myśli się o robotach-szpiegach wielkości muchy, bo kto tam by na muchy zwracał uwagę. Ot, kilka takich rojów, wyposażonych w żądła z nanobotami które atakując układy nerwowe intruzów i teren zabezpieczony.
Der_SpeeDer pisze: Może dlatego, że nie jest to treścią opowiadania? Gdybym chciał zgłębić akurat tę tematykę, pewnie zrobiłbym jedną z postaci np. technika pracującego w globalnej sieci kontroli pogody. Albo kolonistę, który wespół z kolegami manipuluje litosferą planety, żeby ją dostosować do własnych potrzeb.
Brzmi ciekawie.
Der_SpeeDer pisze:Albo daną okolicę. Jeżeli taka sonda pozostaje przez ileś dni pod rząd na pozycji, wtedy Auvelianie mają mnóstwo czasu, żeby ją w końcu wyłapać, ale jeżeli przylatuje w przeddzień akcji...
To patrząc na ich technologię, profilaktycznie ją zestrzelą, nim cokolwiek będzie mogła zauważyć. W tym wypadku odział powinien zastosować jakąś nowatorską/prototypową formę kontaktu, której wróg jeszcze nie zna.
Der_SpeeDer pisze:Ważna owszem, ale było przecież powiedziane, że ma się rozpocząć dopiero za kilka tygodni. I że główni bohaterowie są do niej jeszcze w ogóle niegotowi, bo dopiero co dostali informację, że mają taką misję wykonać i nie opracowali jeszcze planu działania.
Naprawdę aż tyle muszą planować/szykować się?
Der_SpeeDer pisze: Meh. Chyba mamy całkiem inne pojmowanie zwrotów akcji. Poza tym zdrajcy w tym uniwersum nie mają racji bytu - zwłaszcza w tak starannie selekcjonowanych oddziałach specjalnych.
Zdrajcy znajdę się zawsze. Gdyby podczas komunikatu ten generał rzucił, że w oddziale mają zdrajcę to od razu zrobiłoby się ciekawiej (nawet jeśli byłaby to nieprawda).
Der_SpeeDer pisze:Owszem, ale było oczywiste, że skoro już się wydostaną z bazy i oddalą, w zasadzie nie muszą się szczególnie przejmować pościgiem. Fabryka zniszczona, no to zniszczona - schwytanie odpowiedzialnych za to komandosów niczego nie naprawi. Ale jeżeli mają uprowadzić najwyższego rangą przywódcę, wtedy już nie ma mowy, żeby ścigający im odpuścili. Do tego łatwiej byłoby im zgubić taki pościg, gdyby po prostu zniszczyli dotychczasowe cele misji - szczególnie, że zdetonować ładunki to można zdalnie, kiedy już opuszczą bazę - a jeniec na karku to dodatkowy balast i czynnik, który ułatwia ich wykrycie.
Czyli strzelam (bo nie czytałem jeszcze), że wejdą do bazy, podłożą ładunki, a potem po cichu przejmą statek oczekujący na delegata. A kiedy ten już na ten statek wejdzie, odlecą, zdalnie wysadzając fabrykę?
Der_SpeeDer pisze: Gdyby zostali wykryci i zginęli, trzeba byłoby odwołać operację. Z kolei będą mieli mnóstwo szans, żeby zginąć, kiedy już dostaną się do tamtej bazy. To chyba oczywiste, że nie wszystko pójdzie, jak należy.
O! To by było ciekawe, kilku komandosów, którzy przeżyli i postanawiają mimo już żadnej szansy na powodzenie, wykonać zadanie. To byłby dobry moment, żeby przybliżać ich przeszłość oraz osobowości.
Der_SpeeDer pisze: Czy sielanka... jednym z clou opowiadania jest między innymi paskudna przeszłość niektórych bohaterów, jak również antagonizmy pomiędzy przedstawicielami dwóch ras - i to już nie jest sielanka.
Ok, już dawno ustaliłem, że tutaj nie ma pełnoprawnych bohaterów, jest za to kupa postaci, które ciężko poznać/polubić. Wszelkie więc pogłębianie tematu na ich temat niewiele wnosi, a wręcz nuży.
Der_SpeeDer pisze: Planuję to rozpisać na trzy rozdziały. W każdym razie samą akcję, bo później będzie jeszcze ewakuacja.
Ok, zobaczę, co z tego wyjdzie.
Der_SpeeDer pisze: Czemu, czcionka za mała?
Nie, brak możliwości zaznaczania, gdzie się skończyło czytać dany post/rozdział.
Uśmiechając się do deszczu mniej się moknie

"Wilcze stado" [powieść; militarne sf] - wybrane późniejsze rozdziały

8
Der_SpeeDer pisze: Dorośli i wykształceni ludzie, którzy sami w życiu setki (jeśli nie tysiące) wydanych drukiem książek zaliczyli, czytali moje wypociny i mówili mi, że mam całkiem dojrzały styl,
Skoro "mędrcy" podkreślają twój dojrzały styl, to co w twoim tekście robią te kwiatki przy kożuchu?
Der_SpeeDer pisze: Odczekał chwilę, stojąc z zamkniętymi oczami, po czym spojrzał na stojącą kilka kroków dalej Zerę,
lubię powtórzenia, gdy podkreślają wypowiedź lub akcję = ale tu to raczej nieumiejętność doboru słów.

W tym zdaniu podkreślasz:
Der_SpeeDer pisze: Odprężył się, stwierdziwszy, iż widok ten – jak również wydzielane przez Soreviankę feromony – nie budzi w nim tym razem większych emocji,
by kilka zdań dalej napisać
Der_SpeeDer pisze: Cała sytuacja była w gruncie rzeczy kłopotliwa i nieco krępująca
Wybacz ale jeżeli słuchasz pochlebnych opinii o swym dojrzałym stylu całkiem bezkrytycznie - to nie dziw się, że inni, przy tak szkolnych wpadkach cię krytykują. A przykłady można mnożyć.

I dobrze, że piszesz, tylko na boga nie zatracaj się w pochwałach a słuchaj uważnie krytyk i staraj się poprawiać błędy.
Powodzenia :)
Jak wydam, to rzecz będzie dobra . H. Sienkiewicz

"Wilcze stado" [powieść; militarne sf] - wybrane późniejsze rozdziały

9
Namrasit pisze:Heh, ty i te twoje odpowiedzi, znów godzina na odpowiedź mi zejdzie :D. Z tonu nie spuszczaj, broń swoich racji, bo inaczej nudno będzie.
Moderacja może mieć na ten temat inne zdanie.
Namrasit pisze:Heh, akurat główny bohater jednego z moich tworów jest jaszczurem, choć nie do końca wpisuje się w to, co napisałeś.
Ooo, gdzie można ten (u)twór przeczytać?
Namrasit pisze:Ok, to twój koncept, choć dziwne, że ludzie nie knują po kontach, by się odegrać, to wszak takie ludzkie.
W obecnej sytuacji, knucie po kątach celem odegrania się nie byłoby im na rękę. Są uwikłani w wojnę z sojuszem dwóch wrogo nastawionych ras (Auvelian i Ildan), wciąż istnieje zagrożenie ataku trzeciej (Xizarian), więc nie leży w ich interesie robienie sobie z Sorevian wrogów. Na dokładkę, ci ostatni mają sojusznika w osobach Fervian, więc wdawanie się w bójki z jaszczurami oznaczałoby wojnę z dwiema rasami naraz.
Ponadto, ludziom się troszkę zmieniła mentalność i nie uważają obecnie za stosowne najeżdżać inne rasy bez żadnego racjonalnego powodu (a dążenie do wojny dla głupiej zemsty bez wątpienia nie byłoby racjonalne).
Namrasit pisze:Nie chodziło mi o rozwalanie łba, ale całego celu. Jeżeli to pociski kinetyczne, to wystarczy trafić w cel i "bum". A gdzie wtedy będzie układ nerwowy... kogo to będzie interesowało?
Wolę określenie "hipersoniczne". "Kinetyczne" kojarzy się raczej z railgunem, a w tym wypadku to coilgun. Poza tym, nie do końca rozumiem, dlaczego małokalibrowy pocisk, rozpędzony do prędkości rzędu kilkudziesięciu machów, miałby zrobić "bum". W każdym razie, zwykły pocisk AP, bo Sorevianie stosują jeszcze (między innymi) pociski z subatomowym ładunkiem kruszącym, który rzeczywiście robi małe "bum".
Namrasit pisze:Ok, ale teraz sobie policz, ile im zajmuje wyszkolenie wartościowego żołnierza, a ile wyprodukowanie robota opartego o AI. Ok, ludzie mogą w walce uczestniczyć, ale powinni być przynajmniej wspierani przez roboty.
Przecież są, w pewnym sensie, wspierani - przez te systemy wspomagania celowania i tym podobne udogodnienia. A czas szkolenia żołnierza nie ma tak wielkiego znaczenia wobec liczebności istniejących armii oraz dostępnej populacji, którą można uzupełniać straty - wyszkolenie nowych żołnierzy w takiej sytuacji nigdy nie jest sprawą pilną.
Namrasit pisze:Nie oglądałeś Transformersów? To przecież mogą być dość inteligentne maszyny.
Nie, jeśli mówimy o zdalnym sterowaniu. Z kolei wprowadzenie maszyn obdarzonych normalną SI oraz emocjami spowodowałoby najpewniej przesunięcie środka ciężkości z ludzi na rzeczone maszyny, a tego nie chcę. Wolę, żeby całość skupiała się na ludziach.
Namrasit pisze:Naprawdę, dla tych cywilizacji są jeszcze jakieś pasma trudne do wykrycia? A sondy czasem na radarach nie widzieli?
Mówiłem ci już, że obok rozwoju środków wykrywania, odbywa się także rozwój środków służących zapobieganiu wykryciu. Sondy nie widzieli, bo jest tak zaprojektowana, żeby nie dało się jej łatwo wykryć.
Namrasit pisze:To patrząc na ich technologię, profilaktycznie ją zestrzelą, nim cokolwiek będzie mogła zauważyć. W tym wypadku odział powinien zastosować jakąś nowatorską/prototypową formę kontaktu, której wróg jeszcze nie zna.
Nie zestrzelą jej, bo nie będą wiedzieli, że tam jest.
Namrasit pisze:Naprawdę aż tyle muszą planować/szykować się?
Według mojej wiedzy, planowanie rzeczywistych operacji specjalnych oraz przygotowanie do nich często trwało znacznie dłużej.
Namrasit pisze:Zdrajcy znajdę się zawsze. Gdyby podczas komunikatu ten generał rzucił, że w oddziale mają zdrajcę to od razu zrobiłoby się ciekawiej (nawet jeśli byłaby to nieprawda).
A moim zdaniem, byłoby to potwornie naciągane. Czynnikiem każącym powątpiewać we współpracę między żołnierzami oraz podejrzewać ewentualny sabotaż, są w tym opowiadaniu wałkowane przez ileś tam rozdziałów antagonizmy pomiędzy postaciami.
Namrasit pisze:Czyli strzelam (bo nie czytałem jeszcze), że wejdą do bazy, podłożą ładunki, a potem po cichu przejmą statek oczekujący na delegata. A kiedy ten już na ten statek wejdzie, odlecą, zdalnie wysadzając fabrykę?
Niet. Akcja ma się odbyć w nocy, gdy wroga baza będzie uśpiona i komandosi będą się musieli borykać jedynie z żołnierzami pełniącymi wartę. W tej sytuacji, naczelny dowódca wroga (nie "delegat" - zresztą, powinieneś kojarzyć Isal'umavena, bo Aer'imuel z nim przecież rozmawiał w początkowych rozdziałach; najpierw zdalnie, potem vis-a-vis) zostanie zwinięty w tymczasowej kwaterze, a żadnego statku nie można tak po prostu porwać, bo to natychmiast zaalarmowałoby całą okolicę.
Namrasit pisze:O! To by było ciekawe, kilku komandosów, którzy przeżyli i postanawiają mimo już żadnej szansy na powodzenie, wykonać zadanie. To byłby dobry moment, żeby przybliżać ich przeszłość oraz osobowości.
O ile się nie mylę, kulminacja akcji to akurat fatalny moment na przybliżanie przeszłości oraz osobowości postaci. Raz, że takie rzeczy powinno się chyba zrobić przed dramatycznymi scenami (takimi jak śmierć danej postaci), a nie po. Po, to można popić wodą. Dwa, że robienie takich elaboratów w środku kulminacyjnych zdarzeń to - ho, ho - dopiero spowalniałoby akcję i zabijało dynamizm.


gebilis pisze:Skoro "mędrcy"
Jak ja nie znoszę hiperbolizacji...
gebilis pisze:lubię powtórzenia, gdy podkreślają wypowiedź lub akcję = ale tu to raczej nieumiejętność doboru słów.
Tu akurat problemem nie jest nieumiejętność doboru słów - na zasób słownictwa nigdy nie narzekałem - tylko zwykłe roztrzepanie podczas pisania. W efekcie jakoś tak nie mam świadomości, że użyłem słowa identycznego lub niemal identycznego z tym zastosowanym chwilę wcześniej. Zauważam to dopiero podczas czytania - a i wtedy czasem mi to umyka.
gebilis pisze:W tym zdaniu podkreślasz:
(...)
by kilka zdań dalej napisać
Że tak zgryźliwie to ujmę - jeżeli to ma być jeden z tych "kwiatków", to chyba sobie wyobrażam, jak wyglądają pozostałe.
Przeczytaj ten fragment jeszcze raz i zwróć uwagę, że dwa zacytowane przez ciebie zdania odnoszą się do dwóch różnych rzeczy. Nie ma tu więc sprzeczności - wbrew temu, co zdajesz się sugerować.
gebilis pisze:Wybacz ale jeżeli słuchasz pochlebnych opinii o swym dojrzałym stylu całkiem bezkrytycznie
Myślę, że gdybym słuchał takich opinii całkiem bezkrytycznie, już dawno pomyślałbym, że jestem geniuszem, a swoimi tekstami zarzucał wydawnictwa, a nie internetowe fora.

I dzięki za dobre słowo.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”