Ten temat dedykuje przede wszystkim tym osobom, które wyrażały krytyczne opinie o moich wypocinach pod wcześniejszymi rozdziałami. W odpowiedzi odgrażałem się trochę, że w późniejszych rozdziałach pojawiają się różne rzeczy, które zdaniem komentujących powinny były się pojawić, ale ja się po prostu nie spieszę, chcę najpierw nakreślić setting, a dopiero potem przejść do poważniejszych spraw... No, nic. Pokazuję tu dwa późniejsze rozdziały, głównie celem tego, aby krytycy - jeśli w ogóle będą mieli na to ochotę - mogli porównać z nimi te wcześniejsze. Ocenić, przynajmniej częściowo (bo to pełnej oceny to przydałby się mimo wszystko cały tekst), zasadność tego mojego odgrażania się i własnych przypuszczeń, że może z biegiem czasu szło mi toto lepiej (hi, Namrasit).
Miałem wcześniej pokazać tylko jeden rozdział, ale skoro już i tak stworzyłem kolejny temat, to pomyślałem sobie - a, co tam. Dam dwa. Wybrałem rozdziały jedenasty i piętnasty (przypominam, że publikowanie zakończyłem wcześniej raptem na rozdziale piątym).
Rozdział jedenasty ma niejako charakter przełomowy, bo to właśnie w nim tytułowe "wilki" opuszczają wreszcie bazę i lecą na misję. Jest tu wciąż kilka luźnych rozmów, w tym między Akodem, Matsonem i ferajną (kontrast z poprzednimi rozdziałami, gdzie ich rozmowy miały charakter dość formalny), no i jedno skromne nawiązanie do pewnego filmu z gatunku science-fiction (ciekawe, czy ktoś zgadnie, którego).
Rozdział piętnasty uważam za jeden z bardziej udanych - tutaj pojawia się między innymi jedna z zapowiedzianych retrospekcji (w formie koszmaru sennego). Jest też jeden ze zwrotów akcji, które obiecywałem, że się pojawią. Z fabularnego punktu widzenia, "wilki" w tym rozdziale po prostu zatrzymały się na noc w drodze do celu misji.
Zapowiadałem wcześniej, że nie będę już zamieszczał ciągu dalszego tego utworu... no, ale to już ostatni raz.
Dla porządku przypominam, iż tekst zawiera wulgaryzmy.
==============================================================================
- XI -
XXXXZhack Khesarian musnął pazurem holograficzny ekran swojego prywatnego e-pada i w ten sposób uruchomił żądaną funkcję. Odczekał chwilę, stojąc z zamkniętymi oczami, po czym spojrzał na stojącą kilka kroków dalej Zerę, pozbawioną munduru i dopiero zabierającą się do wkładania kombinezonu bojowego. Odprężył się, stwierdziwszy, iż widok ten – jak również wydzielane przez Soreviankę feromony – nie budzi w nim tym razem większych emocji, po czym powrócił do przywdziewania własnego kombinezonu. Aktywowane przed chwilą poprzez e-pad implanty skutecznie blokowały wydzielanie u Zhacka niepożądanych hormonów, ułatwiając skupienie.
XXXXCała sytuacja była w gruncie rzeczy kłopotliwa i nieco krępująca – tak się bowiem złożyło, że termin rozpoczęcia operacji specjalnej, w której brali udział soreviańscy żołnierze, zbiegł się w czasie z okresem rui u większości z nich. W odróżnieniu od Terran, których cykl seksualny był całkowicie rozregulowany, sivantien okazywali szczególną czułość osobom przeciwnej płci tylko w konkretnym czasie. Oczywiście, jako istoty rozumne, potrafili panować nad swoimi popędami – nie chcieli jednak, by te ich rozpraszały podczas zadania. Dlatego właśnie komandosi OSA oraz zabójcy Genisivare, biorący udział w misji, zaaplikowali sobie specyfiki tłumiące czasowo popęd płciowy, bądź też – jak w przypadku Zhacka – aktywowali posiadane, służące ku temu implanty.
XXXXKhesarian pomyślał o Terranach i przez krótką chwilę zastanawiał się, w jaki sposób są w stanie opierać się pierwotnemu popędowi, odczuwanemu znacznie częściej, niż tylko w specyficznym okresie roku. Zaraz jednak przypomniał sobie, że wcale się nie opierali – często oddawali się przecież kopulacji dla samej rozrywki.
XXXXDla Zery Idrack cała sytuacja stanowiła oczywiście powód do niewybrednych żartów.
XXXX- Przypomnij no mi, Inored, jak to było poprzednim razem, gdy zapomniałeś włączyć implanty i na dokładkę gdzieś posiałeś swój e-pad – mówiła do wtóru chichotu Akuravego i Kilaia, którzy także zakładali stroje bojowe – Z kim powiedziałeś, że się wtedy obudziłeś?
XXXX- Przestań, bo jeszcze uwierzą – mruknął Inored, wkładając nogi i ogon w dolną część kombinezonu.
XXXX- Nie widzę problemu – wtrącił Zhack – Zawsze możesz wtedy powiedzieć, że obudziłeś się właśnie z Zerą. Ciekawe, czy to potwierdzi, czy będzie zaprzeczała.
XXXXZera roześmiała się wesoło. Miała już na sobie dolną część kombinezonu i teraz nakładała górę.
XXXX- Niezła riposta – stwierdziła – ale ja jestem z kolei ciekawa, co wy byście powiedzieli, gdybym potwierdziła. I opisała wszystko ze szczegółami.
XXXX- Musiałabyś najpierw znać jakieś szczegóły – zauważył Zhack, podpinając rękawice do mankietów, dzięki czemu zaczęły funkcjonować wszyte weń łącza neuronowe.
XXXX- No, niestety – przyznała Sorevianka z udawanym zawodem – Ale zawsze mogłabym się z tym zwrócić do ciebie. W końcu ty jeden zapłodniłeś już samicę, nie mylę się?
XXXXZhack zamarł na ułamek sekundy, gdy zalała go fala wspomnień. Nie mógł zapomnieć o zabójczyni Genisivare, z którą służył jeszcze wtedy, gdy należał do Gildii Cieni. Ich znajomość zaczęła się mało obiecująco – od wzajemnej wrogości – a jednak skończyła na zażyłej przyjaźni. Nie byli kochankami w sposób, w jaki mogliby to nazwać na przykład Terranie, ale pomimo tego pozostawali sobie bliscy, jak brat i siostra. Aż do tamtego dnia, trzynaście lat temu.
XXXXKirena. Tak miała na imię.
XXXX- Nie mylisz się – odrzekł – ale wolałbym, żebyś mi o niej nie przypominała.
XXXX- Ach tak – Idrack machnęła ręką – Kolejna strata sprzed kilkunastu lat. Ile można opłakiwać…
XXXX- Jeśli Zera nie ma rozprawiać o takich sprawach – wtrącił Akurave, z wyraźną intencją zmiany tematu – bo Inored się boi, że uwierzymy w te bzdury, a jeśli chodzi o naszego Egzekutora, to są jego prywatne sprawy… to o czym ma gadać? Znowu podawać przepisy na koktajle z krwią?
XXXX- W imię Feomara – jęknęło jednocześnie kilka osób – Tylko nie to.
XXXX- No, właśnie – powiedziała uradowana Zera, nie zważając na irytację pozostałych zabójców – Tyle razy wam powtarzam, żebyście jednak na wszelki wypadek brali termoszczelną flaszkę i środek przeciwkrzepliwy, bo może jednak zmienicie zdanie. A choć jesteście nowicjuszami, możecie przecież zacząć od najprostszych koktajli. Odrobina mocnego alkoholu, jedna miarka na dwadzieścia miarek krwi. Nie wiem, czy uwierzycie, ale najlepiej nadaje się do tego terrańska wódka…
XXXX- Zera, możesz łaskawie się zamknąć? – przerwał Inored, po czym zwrócił się do Akuravego, który jako jedyny poza Zerą uśmiechał się od ucha do ucha – A ty przestań ją wreszcie podpuszczać, żeby patrzeć, jak tańczy.
XXXX- Obawiam się – powiedziała Idrack z udawaną troską – że to wy bardziej dajecie się podpuszczać.
XXXX- Nie widzisz jeszcze – wtrącił Akurave – że ona gada takie rzeczy po to tylko, żeby zrobić wam na złość? Nie potrzebuje do tego zachęty ode mnie.
XXXX- Co nie zmienia faktu – dodała Zera – że wciąż mam nadzieję, iż kiedyś zmienicie zdanie co do tych… koktajli.
XXXX- Na to nie ma szansy – Akurave wykrzywił pysk w wyrazie lekkiego zniesmaczenia – Idź z tym lepiej do swoich starych znajomych ze Skrwawionej Dłoni.
XXXXIdrack roześmiała się pogardliwie.
XXXX- Jesteście hipokrytami, wszyscy – oświadczyła, uśmiechając się złośliwie – Przeczycie swojej własnej naturze, temu, co może wam dać siłę. Temu, jakimi nas uczynił Feomar.
XXXX- Skoro ty nie zamierzasz jej przeczyć – odezwał się Zhack, który był już teraz niemal kompletnie ubrany i sięgał właśnie po hełm – to może będziesz konsekwentna i przestaniesz przeczyć własnej naturze także w sprawach intymnych?
XXXX- Nie prowokuj mnie – odrzekła Zera, unosząc w ostrzegawczym geście okrytą już czarną rękawicą dłoń – bo mogę to potraktować poważnie też po to, aby zrobić komuś na złość. Bo wiesz… – Idrack przestała się uśmiechać, patrząc na Zhacka jak zahipnotyzowana – nie dostrzegłam tego wcześniej, ale jesteś naprawdę atrakcyjny. No i masz doświadczenie w takich sprawach.
XXXXKhesarian prychnął.
XXXX- Kiepski dowcip, jak na ciebie – mruknął, nakładając na głowę hełm i łącząc go z ochronnym kołnierzem napierśnika – szczególnie, że wszyscy widzieli, jak włączasz swoje implanty.
XXXX- Zawsze mogę je wyłączyć – przypomniała Zera, na powrót się uśmiechając.
XXXXZhack pozostawił to bez komentarza i zapiął ostatni zatrzask na hełmie, sięgając następnie po przyłbicę wizjera i zamykając go. System optyczny aktywował się po krótkim opóźnieniu, dając Khesarianowi całkiem inne pole widzenia, niż na co dzień. Wizjery używane w soreviańskich hełmach, choć z pozoru wyglądały na zwykłe osłony z czarnego poliglesu, były w rzeczywistości znacznie bardziej zaawansowanymi urządzeniami. Zostały skonstruowane tak, aby noszący je sivantien patrzyli całą ich powierzchnią – jak gdyby wizjer był ich jednym wielkim, cybernetycznym okiem. Peryferiami tego układu były dwa okulary, przylegające do bocznie osadzonych oczu użytkownika.
XXXXKhesarian patrzył przez chwilę, jak pozostali zabójcy także kończą wkładanie swoich kombinezonów. Komputer jego własnego stroju przez ten czas zawiadamiał go monotonnym, niskim głosem o stanie poszczególnych systemów.
XXXX- Gotowi? – zapytał, a kiedy wszyscy skinęli głowami, obecnie skrytymi pod czarnymi wizjerami ich hełmów, rzucił – Zabieramy graty i idziemy na miejsce zbiórki. Ci z OSA chyba też są już gotowi.
XXXXZabójcy Genisivare chwycili stojące obok szafek karabiny snajperskie EG-64, a także uprzęże taktyczne – z podpiętymi do nich, wyciszonymi pistoletami AGM-19/D oraz długimi nożami, wykonanymi z kheterium. Następnie skierowali się do wyjścia z szatni, zabierając przygotowane wcześniej plecaki z zapasami i resztą wyposażenia.
XXXXWychodząc na korytarz, natknęli się na komandosów Akodego, którzy zgodnie z przewidywaniami Zhacka także byli już w pełnym ekwipunku bojowym. Mieli kombinezony podobne do tych używanych przez zabójców, lecz mniej zaawansowane technicznie, i byli uzbrojeni w standardowe, lekkie hipersoniczne karabiny pulsacyjne AGM-14/K z tłumikami, a także snajperki AGM-36, o mniejszym kalibrze i gabarytach niż EG-64.
XXXX- To już wszyscy? – zapytał retorycznie Zhack, kierując swoje słowa do Akodego, którego twarz także była ukryta pod czarnym wizjerem – Gdzie Terranie?
XXXX- Pewnie jeszcze męczą się z monterami pancerzy wspomaganych – stwierdził suvore – Zaczekamy na nich już w miejscu zbiórki.
* * *
XXXX- Ruszajcie dupy, panienki! – rzucił McReady – Sygnał do rozpoczęcia operacji może nadejść w każdej chwili! Ci z Gammy są gotowi, jaszczury pewnie też, a wy tutaj kwitniecie! Chcecie, żeby jeszcze przed akcją wyszło na to, że jesteście od nich gorsi?XXXX- Nie, panie kapitanie! – odkrzyknęli chórem żołnierze, ustawiający się w kolejce do monterów pancerzy.
XXXX- Mam taką nadzieję! Ruchy!
XXXXPo prawdzie, Samuel sztorcował swoich żołnierzy właściwie dla zasady, gdyż wynikłe opóźnienie nie było ich winą. Przynajmniej nie wyłączną. Część monterów, z których mieli skorzystać, doznała lekkich usterek, przez co należało wezwać techników, by się z tym uporali. Jednak zamiast przenieść się do innej sali, oficerowie dowodzący oddziałami Echo i Foxtrot – porucznicy Stavros i Eckhart – postanowili zaczekać, aż inżynierowie uporają się z problemem, licząc, że zajmie to niewiele czasu. Usunięcie usterek trwało około pięciu minut, czyli relatywnie mało – ale nie w obecnej sytuacji, gdy w każdej chwili mógł nadejść rozkaz wymarszu.
XXXXW efekcie McReady i reszta oddziału Delta – porucznik Linde, sierżant Bukanow oraz kapralowie Xiang i Kraft – czekali teraz, w pancerzach wspomaganych, aż pozostali Marines się przygotują.
XXXXNa całe szczęście, dzięki monterom pancerzy wspomaganych założenie kombinezonów było kwestią kilku minut. Dlatego Samuel czekał dość krótko, nim pozostali podlegający mu żołnierze dołączyli do Delty. Marines z własnej inicjatywy ustawili się w szeregu, z pobraną już bronią oraz przytroczonymi plecakami z resztą ekwipunku. Kapitan dwukrotnie przeszedł wte i wewte wzdłuż szpaleru żołnierzy, mierząc ich wystudiowanym, surowym spojrzeniem – choć nie miało to znaczenia z tego względu, iż jego twarz nie była widoczna z uwagi na noszony hełm.
XXXX- No, chłopcy? – zagaił – Wszystko w porządku?
XXXX- Tak jest, panie kapitanie! – odkrzyknęli Marines unisono.
XXXX- Doskonale. Na wasze szczęście, technika pomogła wam nadrobić opóźnienie, więc może nie zjawimy się w punkcie zbiórki jako ostatni.
XXXXMarines opuścili salę monterów w nieregularnej grupie, na czele której podążał McReady. Wspomnianym wcześniej przezeń punktem zbiórki była w istocie usytuowana przy lądowiskach przebieralnia pilotów, gdzie ci normalnie wkładali przechowywane tam, noszone na czas lotu kombinezony. Bezpośrednio łączyła się z sektorem, gdzie znajdowały się szatnie dla żołnierzy i montery pancerzy, toteż Marines nie musieli nawet wychodzić na dwór, żeby się tam dostać.
XXXXPo przebyciu wiodącego na miejsce korytarza, McReady przeżył niemiłe rozczarowanie, stwierdzając, że są tu już wszyscy żołnierze oprócz jego własnych. Niektórzy z nich – tylko Sorevianie, którzy nosili lżejsze kombinezony – siedzieli na ławach pod ścianami, większość jednak przechadzała się po pomieszczeniu lub stała w niewielkich grupkach, prowadząc luźne rozmowy.
XXXXSamuel zaklął pod nosem, po czym odnalazł w tłumie Akodego, który stał z otwartym wizjerem, gawędząc z garave Dakurą. Zhack i Matson byli tuż obok. Wszyscy spojrzeli na oficera Marines, kiedy już się zbliżył.
XXXX- Długo na nas czekaliście? – zapytał McReady ponuro.
XXXX- Może z enelit – rzekł Akode w odpowiedzi, po czym dodał, jakby czytając w jego myślach – Daj już spokój swoim żołnierzom. To nie wyścigi.
XXXX- Chyba masz rację – stwierdził Samuel – ale mimo wszystko, chłopcy powinni dbać o dyscyplinę.
XXXX- Powiedziałbym – odezwał się Matson – że powinieneś się bardziej skupić na ważnych sprawach, jak wykonanie zadania. A nie na takich pierdołach, jak to, którzy z nas będą tutaj pierwsi.
XXXX- Przecież nie o to chodzi. Słyszeliście chyba, co się dzieje. Myśliwce już ruszyły, a ich meldunki przychodzą na bieżąco. W każdej chwili może się okazać, że mamy się stąd wynosić i pakować na desantowce.
XXXX- Nieprędko – skonstatował Akode – Najpierw muszą mieć pewność, że znaleźli nam okno, przez które przedostaniemy się na terytorium Auvelian. To zajmie jeszcze trochę czasu.
XXXX- Chyba znów masz rację – powtórzył McReady, po czym zapytał – Swoją drogą, jak się czują wasi chłopcy… i dziewczynki? – dodał, spoglądając znacząco na Sorevian.
XXXX- Też pytanie – mruknął Richard – Niecierpliwią się przed akcją, jak zwykle. No, może z wyjątkiem naszych z Gammy.
XXXX- Czułem, że nie będziesz mógł się powstrzymać – skomentował Samuel – Mam nadzieję, że podczas prawdziwej akcji radzicie sobie równie dobrze, bo inaczej… cała ta heca z Sekcją Gamma okaże się gówno warta.
XXXX- Przestańcie – wtrącił Akode – Jeszcze parę hadelitów temu mieliście do co mnie wątpliwości, a wygląda na to, że powinniście się bardziej przejmować rywalizacją pomiędzy własnymi formacjami wojskowymi. To nie pierwsza taka wasza rozmowa.
XXXX- Nie przejmuj się – powiedział spokojnie Matson – Głupie gadanie to jeszcze nie rywalizacja. A jeśli chodzi o nas, to możemy przecież zrobić tak, aby emocje nie miały do nas dostępu.
XXXXMcReady był skłonny się z tym zgodzić. Podczas ćwiczebnych akcji żołnierze z Sekcji Gamma sprawiali wrażenie wypranych z uczuć, co kontrastowało z ich codziennym zachowaniem. Nie reagowali emocjonalnie w żadnej sytuacji, także w razie zagrożenia życia. Nawet Jean Perrin, którego Samuel uważał za beztroskiego wesołka, podczas akcji przeistaczał się w maszynę do zabijania.
XXXX- Tak na marginesie, skoro już mówimy o panowaniu nad sobą – odezwał się znów Richard – jesteście pewni, że wzięliście wszystko? Chodzi mi głównie o racje żywnościowe.
XXXX- Nie ma powodu uważać, że jest inaczej – odrzekł Akode, unosząc bezwłose brwi – Do czego zmierzasz?
XXXX- Słyszałem różne historie… o tym, jacy się robicie, kiedy pozostajecie parę dni bez jedzenia. Podobno stajecie się bardziej drażliwi, ale nie tylko o to chodzi. Jesteście mimo wszystko mięsojadami, więc…
XXXXMatson mówił całkowicie beznamiętnie, zachowując powagę – jednak chyba wszyscy wyczuli, że w rzeczywistości żartuje, by rozluźnić atmosferę. Akode w odpowiedzi na jego słowa wyszczerzył zęby w uśmiechu.
XXXX- O to się nie martw – powiedział z sarkazmem w głosie – Nie jem byle czego.
* * *
XXXX- Kilai, nie chciałbym zostać źle zrozumiany – rzekł Jaworski ze zmęczeniem – Ale wolałbym, żebyś się odwalił. Nie mam ochoty o tym teraz gadać. Rzadko mam taką ochotę, a teraz chwila jest wyjątkowo nieodpowiednia.XXXXKapitan z Sekcji Gamma, pozbawiony hełmu, stał naprzeciwko zabójcy Genisivare i mierzył go dość melancholijnym spojrzeniem. Kilai nie po raz pierwszy widział go takiego – na co dzień Terranin zdawał się niezbyt chętnie prowadzić luźne rozmowy, rzadko żartował i praktycznie nigdy się nie uśmiechał. Przypominał pod tym względem Zhacka Khesariana, choć z tym ostatnim było oczywiście o wiele gorzej.
XXXX- Rzeczywiście tego nie rozumiem – skonstatował Sorevianin – Co innego, gdyby chodziło o Scotta – jaszczur wskazał na stojącego obok Jamesa, który obserwował całą scenę z twarzą pozbawioną wyrazu – ale ty przecież nas nie…
XXXX- Nie o to chodzi – przerwał kapitan – Nic do was nie mam, wręcz przeciwnie. Ale to, co wtedy widziałem, lata temu… to było coś strasznego. A miałem wtedy tylko dwanaście lat. Jak dla was, to byłoby osiem czy dziewięć. Wyobrażasz sobie małego dzieciaka, widzącego takie rzeczy? Nie ma nic dziwnego w tym, że nie lubię o tym rozmawiać.
XXXX- Chodzi pewnie o Ragnery? – zapytał Kilai, zwężając oczy.
XXXX- Tak, chodzi o nie – odparł Jaworski – Rozumiesz już, w czym rzecz?
XXXX- Chyba rozumiem – przyznał jaszczur, po czym dodał – Wychodzi więc na to, że szybciej dowiem się o tym od Scotta?
XXXX- Nie licz na to – odrzekł James, najwyraźniej nie wyczuwając ironii w głosie Sorevianina – Jeśli przez cały ten czas nie wyraziłem się dostatecznie jasno, mogę to teraz zrobić. Odpieprz się, bo nie zamierzam z tobą o niczym rozmawiać.
XXXX- Czego chcesz, do Kagara? – warknął Kilai – Nie mam nic wspólnego z tymi, którzy cię skrzywdzili. Należę tylko do tej samej rasy.
XXXX- I to wystarczy – burknął Scott – Tylko pracujemy razem, to nie oznacza, że mamy się kumplować.
XXXX- Mógłbyś nie kryć tego, co myślisz – odrzekł jaszczur z irytacją – ale jednocześnie zachowywać się w sposób cywilizowany.
XXXX- Przez cały ten czas tak się zachowywałem – odparował James – ale ty w ogóle nie łapiesz aluzji i wciąż do mnie przyłazisz.
XXXX- A teraz wszyscy razem – rzekł ironicznie Perrin, który niespodziewanie pojawił się u boku soreviańskiego zabójcy – miłość i pokój. A ty, Jim… chcesz może, żeby nasz major pożałował tego, że jednak włączył cię do tej operacji?
XXXX- Nie, Jim, to ty zacząłeś – wtrącił Jaworski, w chwili gdy Scott już otwierał usta, by odpowiedzieć – Więc teraz się zamknij. Ty też lepiej to zrób, Kilai.
XXXX- No, właśnie – zgodził się Jean, również zwracając się teraz do jaszczura – Zamiast się kłócić, zajmijmy się czymś weselszym, żeby się odprężyć przed akcją. Jeśli cię to interesuje, to chciałem ci pokazać jeszcze parę klasyków sprzed wieków. Druga połowa dwudziestego i początek dwudziestego pierwszego stulecia.
XXXX- Namawiasz go, żeby słuchał tego gówna? – powiedział Jaworski z niedowierzaniem – Jak on może to wytrzymać?
XXXX- Jakoś nie mam z tym problemu – Kilai wyszczerzył zęby w uśmiechu – Ale to chyba nic dziwnego. Jestem sivantien o dość prostym poczuciu smaku. Bardzo możliwe, że niektórzy z nas tu obecnych byliby równie zdziwieni, jak ty.
XXXX- Nie słuchaj go, on się kompletnie nie zna – rzekł Perrin do Sorevianina, po czym zwrócił się do Jaworskiego – To twoje „gówno” to prawdziwa klasyka. Nie dla profanów. Profani nie potrafią docenić muzyki.
XXXX- Zgadza się, a zatem nie dotyczy to jazgotu, który tylko próbuje udawać muzykę.
XXXX- Jak już mówiłem – stwierdził Jean z pogardliwym uśmieszkiem – ty się kompletnie, zupełnie nie znasz. Chodź, Kilai, może uda nam się zgrać te kawałki do pamięci komputera twojego kombinezonu.
XXXX- To wprawdzie nieregulaminowe – zaoponował jaszczur – ale z drugiej strony, kogo to będzie obchodziło, jeżeli tylko nie będę tego słuchał w trakcie samej akcji?
XXXX- No, właśnie! A tak przy okazji, bo do tej pory o to nie zapytałem… Jak tam soreviańska liga kai haiken?
XXXX- Miałem nadzieję, że jednak nie zapytasz – Kilai skrzywił się boleśnie – bo wygląda to kiepsko. Wygląda na to, że w tym roku Ickanurańczycy zajmą wszystkie miejsca na podium, bo nie dają konkurencji większych szans. Za to prawie wszyscy zawodnicy faveliańscy odpadli już w eliminacjach. Został nam jeszcze Dasuke Sazane, ale w następnej walce ma się zmierzyć z Likaranką, Ashirą Imaviran i… no, nie sądzę, żeby dał jej radę. Widziałem ją wcześniej w akcji, walczyła z jednym Aderiańczykiem i dosłownie go zmiażdżyła.
XXXX- To rzeczywiście fatalnie – stwierdził Perrin ze współczuciem – Może powinniście tam przemycić, incognito, kogoś od was, z Genisivare… na przykład Zerę?
XXXX- Mówisz o oszustwie – Sorevianin był oburzony.
XXXX- Przecież żartuję, cholera – odparł Jean.
XXXX- Wiem, że żartujesz – odrzekł jaszczur, nie sprawiając wrażenia udobruchanego – Ale to nie jest temat do drwin.
XXXX- Czasami zapominam, jacy wy sivantien jesteście zasadniczy – Perrin skrzywił się, wyjmując e-pad – Dobra, zwolnij tylko na chwilę zabezpieczenia swojego kombinezonu i prześlę ci te dane.
XXXX- Nie tak głośno – syknął Kilai – Nie chcę nawet zgadywać, co by zrobił nasz Egzekutor, gdyby się dowiedział, co teraz robię.
XXXXZanim jednak Terranin zdołał przekazać jaszczurowi zapowiedziane pliki z muzyką, w ich komunikatorach – a także w komunikatorach wszystkich innych obecnych w szatni żołnierzy – odezwał się niespodziewanie obcy głos.
XXXX- Uwaga, Wilcze Stado. Kod Grace. Powtarzam, kod Grace.
XXXX- To już – oznajmił krótko Perrin.
XXXX- Na to wygląda – odrzekł Sorevianin – Do zobaczenia na miejscu.
XXXXCzłowiek nałożył na głowę hełm dokładnie w tym samym momencie, w którym Kilai sięgnął dłonią, opuszczając i zamykając przyłbicę wizjera. Jego pole widzenia zmieniło się momentalnie, ale nie zaburzyło to jego orientacji – nie zastanawiajac się, ruszył truchtem do wyjścia, równocześnie z Jeanem. Inni żołnierze także opuszczali teraz szatnię, wychodząc na zewnątrz. Podany właśnie komunikat był bowiem umówionym sygnałem, nakazującym załadunek na desantowce. Lada chwila mieli wystartować.
XXXXWojownicy dwóch ras ruszyli w kierunku dwóch oczekujących na lądowisku maszyn w nieregularnej grupie. Kiedy jednak znaleźli się przy rampach wejściowych, momentalnie zapanował wśród nich większy porządek – zaczęli wchodzić do luków desantowców w ustalonym porządku, idąc dwoma szeregami. Żołnierze z każdego z nich zajmowali siedziska odpowiednio przy lewej i prawej burcie, zakładając następnie trzymające ich w miejscach obejmy.
XXXXKilai przewidywał, że dla niego i innych sivantien będzie to nieszczególnie komfortowy lot, gdyż lecieli mimo wszystko desantowcem terrańskiej produkcji. Siedzenia nie były w związku z tym zaprojektowane z myślą o Sorevianach. Kilai zdążył już jednak oswoić się wcześniej z tą myślą – bez słowa zajął, wespół z innymi zabójcami Genisivare, miejsce w głębi przedziału desantowego, blisko kabiny pilotów.
XXXX- Graaace! – krzyczał właśnie jeden z nich, z entuzjazmem – Pieprzona Grace!
XXXX- Ruszać się i zajmować miejsca! – stojący tuż obok Zhacka Khesariana suvore Akode ponaglił sivantien, po czym zmierzył wzrokiem wszystkich obecnych w przedziale – To już wszyscy? Dobrze! Jesteśmy gotowi, możemy startować!
XXXXTe ostatnie słowa oficer wygłosił już do komunikatora, zasiadając jednocześnie na swoim miejscu i zakładając osłony.
XXXXZaledwie zdążył to zrobić, a rampa wyładunkowa desantowca uniosła się i zamknęła. W chwilę później dobiegł ich odgłos nabierających mocy silników, po czym maszyna poderwała się dość gwałtownie w górę. Nabrawszy nieco wysokości, pilot obrał właściwy kurs i ruszył naprzód. Kilai odprężył się nieznacznie, zamykając oczy – byli już w drodze.
* * *
XXXXPrzednia część luku desantowca rozbrzmiewała dźwiękiem muzyki, odtwarzanej przez Perrina poprzez jego prywatny e-pad. Poproszono go już wcześniej, żeby ją ściszył, ale wciąż była na tyle głośna, by poza Jeanem słyszało ją całkiem sporo innych żołnierzy. Zapewne wyłączyłby ją całkowicie, gdyby nakazał mu to Matson, ale major zdawał się kompletnie ignorować całą sytuację.XXXXI’m gonna tell aunt Mary about uncle John,
XXXXHe said he had the misery but he got a lot of fun,
XXXXOh, baby, yeah, now, baby,
XXXXOoh, baby, some fun tonight!
XXXX- Jean, naprawdę musisz słuchać tego szajsu? – zapytał Jaworski z błagalną nutą – Nie sądzisz chyba, że to polubię, jeśli będzie grało przez całą drogę?
XXXX- Nie będzie – odrzekł Perrin – Nie jest na tyle długie.
XXXX- A ile jeszcze tego jazgotu masz zakolejkowane w odtwarzaczu?
XXXX- Nie przejmuj się – w głosie Jeana pobrzmiewał sarkazm – Wystarczająco dużo.
XXXX- Ty się naprawdę prosisz o strzał w łeb, jak już wrócimy z akcji.
XXXX- Po tobie spodziewałbym się większej oryginalności – skomentował nieoczekiwanie Matson – Obserwuj Perrina uważniej, a z pewnością w końcu zauważysz, co denerwuje jego równie mocno, jak ciebie ta muzyka. Wtedy odegrasz się znacznie lepiej.
XXXX- Pan też twierdzi, że to niby jest muzyka? – zapytał kapitan ze słabo skrywanym politowaniem.
XXXX- A czemu miałbym twierdzić inaczej?
XXXXJaworski jęknął rozdzierająco.
XXXX- Panie majorze, właściwie to jak daleko do punktu docelowego?
XXXX- Chcesz, to pytaj pilotów. Albo może spróbuj się zdrzemnąć, obudzimy cię.
XXXXOficer chciał powtórnie zaprotestować, ale w tym momencie zorientował się, że siedzący naprzeciw niego Scott ledwo dostrzegalnie kiwa głową w rytm melodii. Ten widok ostatecznie skłonił go do kapitulacji.
XXXXWell, long tall Sally’s built pretty trick, she’s got
XXXXEverything that uncle John needs, oh, baby,
XXXXYeah, now, baby,
XXXXOoh, baby, some fun tonight, ah!
XXXXLot przebiegał zupełnie spokojnie, lecz pomimo tego – a może właśnie z tego powodu – dłużył się oczekującym żołnierzom. Podobnie jak Jaworski i inni oficerowie, część z nich prowadziła wciąż rozmowy w miarę możliwości, pozostali po prostu siedzieli cicho, niektórzy nawet drzemali. Na tym tle wyróżniał się kapral Ramirez, który wyjął swój prywatny e-pad i zabijał czas, grając w planszową grę strategiczną.
XXXX- Nie masz tego wystarczająco dużo na co dzień w pracy, kapralu? – zawołał do niego Scott.
XXXX- Pan żartuje, kapitanie? – odpowiedział Ramirez – Musiałbym awansować co najmniej do rangi pułkownika, żeby mieć na co dzień w pracy to, co mam tutaj na e-padzie.
XXXX- To ma sens, wiecie – odezwał się Jaworski – Nawet gdyby się zgodził, że w pracy ma tego wystarczająco dużo, to jest przecież rzeczywistość filtrowana.
XXXX- Ale ty pieprzysz – skomentował James – Zaraz wyplujesz z siebie jakiś slogan o bezsensie i okrucieństwie wojny.
XXXX- Uwaga, Wilcze Stado, tu Kondor jeden – odezwał się nieoczekiwanie pilot prowadzącego desantowca – Auveliańskie myśliwce w zasięgu naszych detektorów, chyba umknęły naszym myśliwcom. Spróbujemy je ominąć. Przygotujcie się.
XXXXWszyscy żołnierze momentalnie umilkli. Jedynym słyszalnym dźwiękiem – wyjąwszy oczywiście te wydawane przez sam desantowiec – była teraz wciąż odtwarzana przez Perrina muzyka.
XXXXI saw uncle John with long tall Sally,
XXXXHe saw aunt Mary comin’ and he ducked back in the alley,
XXXXOh, baby, yeah, now, baby
XXXXOoh, baby, some fun tonight, ah!
XXXX- Jean, wyłącz to – rzucił Matson – Natychmiast.
==============================================================================
- XV -
XXXXJego rytm serca był przyspieszony, a oddech gwałtowny, gdy gorączkowo dusił spust karabinu. Potwór, który pędził wprost na niego, wył pod gradem metalowych kul, a jednak parł nieprzerwanie naprzód, pomimo ran. Wokół kłębiła się zaś masa podobnych jemu, równie nieustępliwych bestii. Zdawały się wypełniać całą przestrzeń między budynkami.
XXXXZerknął mimowolnie na ramiona stwora – długie, muskularne, uzbrojone w szpony oraz bioniczne ostrza. Lada chwila miał wznieść jedno z tych ramion do ciosu w stojącego mu na drodze żołnierza. Ten był gotów zablokować ewentualne uderzenie, choć odczuwał narastającą panikę. Był pewien, że kiedy dojdzie do zwarcia, potwór zwyczajnie rozerwie go na strzępy. Jego jednolicie czerwone oczy pałały szaleństwem, niepohamowaną żądzą mordowania.
XXXXW końcu jednak ogień karabinowy odniósł skutek i nogi – mocarne, choć wyraźnie mniejsze od ramion – ugięły się pod stworem. Kiedy padał na ziemię, ostatnia wymierzona weń seria rozpruła jego łeb. Lecz zaraz za nim nadchodził nadchodził następny, depcząc szczątki pobratymcy. To nie miało końca. Tego nie dało się powstrzymać.
XXXXNie sądził, że to możliwe, ale jego serce zabiło jeszcze szybciej, gdy kolejny viriner znalazł się na tyle blisko niego, że uniósł już do ciosu ramię, wysuwając zeń bioniczne ostrze. Zaraz zginie. Już. Teraz.
XXXXWtem jednak w jego polu widzenia pojawił się inny kształt. Ktoś odtrącił go na bok, wybiegając naprzód i wpadając wprost na atakującego potwora. Wokół niego pojawiło się nagle wiele innych postaci. Wyszły przed szpaler ludzkich żołnierzy, w którym stał. Rzucili się na hordę virinerów, strzelając z bezpośredniej odległości z posiadanych strzelb kasetowych, by później wdać się z nimi w walkę wręcz.
XXXXJaszczurzyca, która ocaliła jego samego, odtrąciła gwałtownie ramię virinera, po czym, zanim stwór zdążył zareagować, drugą ręką błyskawicznie wyjęła z pochwy długi nóż i z rozmachem wbiła go napastnikowi w łeb, od góry, przebijając czaszkę na wylot. Ku jego przerażeniu, potwór nie zwrócił na to większej uwagi – zawył wprawdzie z bólu, lecz nadal żył i spróbował teraz zaatakować Soreviankę drugim ramieniem. Wojowniczka, choć również wstrząśnięta faktem, iż viriner nadal żyje, natychmiast odzyskała rezon. Zablokowała cios potwora i odrzuciła go wstecz mocnym kopnięciem, by po chwili wymierzyć mu kolejne uderzenie nogą, tym razem z obrotu w ohydny łeb. To powstrzymało bestię tylko na ułamek sekundy, ale to w zupełności wystarczyło jaszczurzycy, by otworzyć mu nożem tors, wypruwając wnętrzności. Viriner nadal przejawiał skłonność do walki, ale kiedy spróbował ponownie uderzyć Soreviankę, ta sprawnym ruchem wyłamała mu ramię ze stawu, a potem dwoma cięciami – wyprowadzonymi tak szybko, że niemal umykającymi wzrokowi – poderżnęła mu gardło i wreszcie całkiem odcięła łeb. Odrzuciła bezgłowe ciało silnym ciosem ogona.
XXXXWstrząśnięty całą tą sceną, zachował jednak na tyle przytomności umysłu, by wznowić ogień, ostrzeliwując te virinery, których mógł dosięgnąć, nie rażąc przy tym Sorevian. Kiedy oponent jaszczurzycy, która ocaliła mu życie, padł wreszcie na ziemię, pozbawiony głowy, wypalił w niego ostatnią serię, po czym sięgnął do pasa, by wymienić magazynek.
XXXXWtedy jednak Sorevianka dopadła do niego i chwyciła go za ramię.
XXXX- Co wy tutaj robicie? – krzyknęła – Na drugą linię! Już, do Kagara!
XXXXSpełnił odruchowo jej polecenie, jednocześnie rozglądając się gorączkowo – inni ludzcy żołnierze, w lekko opancerzonych kombinezonach, także cofnęli się nieco, a ich miejsce zajęli kolejni soreviańscy Strażnicy, włączający się do walki. Jedni związywali wroga w walce wręcz, inni wspomagali z dystansu ogniem ze swoich szturmowych karabinów.
XXXXInterwencja jaszczurów dodała mu otuchy, ale nie umniejszyła jego przerażenia faktem, że napływające wciąż Ragnery zdawały się nie reagować na rany. Nigdy się z czymś takim nie spotkał. Napływały niepowstrzymaną falą na całej szerokości miejskiej ulicy, wdzierały się też do budynków, z których okien prowadzili ogień inni żołnierze.
XXXX- Wycofać się! – krzyknął oficer poprzez interkom – Głowice burzące na ulicę i odwrót na nowe pozycje!
XXXXZ ledwością utrzymał równowagę, gdy subatomowe ładunki – odpalone z mobilnych wyrzutni rakietowych i naprowadzone na cel poprzez zdalnie sterowane drony – eksplodowały pośród kłębowiska potworów, poważnie przerzedzając ich szeregi. Niektóre z nich jednak wciąż żyły, pomimo straszliwych obrażeń.
XXXXW ruch poszły wreszcie plazmowe miotacze płomieni, gdy walczący w zwarciu Sorevianie usiłowali za ich pomocą stworzyć wolną przestrzeń, dzięki której sami mogliby się cofnąć.
XXXXJaszczurzyca, która walczyła tuż przed nim, teraz znów na niego wpadła.
XXXX- Odwrót, żołnierzu! – ryknęła mu prosto w twarz – Osła…
XXXXI on, i ona krzyknęli jednocześnie, kiedy z jej piersi wysunęło się bioniczne ostrze. Viriner, który zaatakował ją od tyłu, uniósł ją teraz w powietrze, przesuwając ostrze ku górze, rozpruwając ciało Sorevianki. Wyła z bólu, buchając krwią z pyska.
XXXX- NIEEE!!! – człowiek, ochlapany posoką jaszczurzycy, wydał z siebie teraz okrzyk rozpaczy.
XXXXRuszył do przodu, strzelając wprost w virinera. Musi go powstrzymać, musi coś zrobić. Zaledwie jednak zrobił krok, zaledwie pociągnął za spust, a ostrze drugiego potwora, który obszedł pobratymcę z lewej, cięło go głęboko w nogę, niemal ją odrąbując.
XXXXUpadł gwałtownie, krzycząc nadal – tym razem z bólu. Leżąc na plecach, wystrzelił serię prosto w łeb napastnika. Kule zmasakrowały mu pysk, ale go nie zabiły. Parł nadal przed siebie, wiedziony bezrozumną furią.
XXXXCzłowiek czołgał się bezradnie wstecz, rozpaczliwie próbując mu umknąć. Wokół zapanował kompletny chaos. Virinery przedarły się miejscami przez szereg Strażników. Dopadły strzelców. On sam widział, jak jeden z jaszczurów blokuje cios jednego Ragnera, by po chwili zostać przeszytym bionicznym ostrzem drugiego, który zaszedł go z boku. Inny potwór – nie zważając na ogień z karabinu – rzucił się z pazurami na stojącego w drugim rzędzie, ludzkiego żołnierza, powalając go na ziemię i rwąc na sztuki, dopóki jeden z jaszczurów nie zrzucił go z ofiary silnym kopnięciem, wypalając następnie wielokrotnie ze strzelby kasetowej. Jakiś Sorevianin, owładnięty bitewną furią, wpadł całym ciałem na virinera, dźgając go wielokrotnie nożem i wreszcie chwytając kłami za gardło, kiedy stwór spróbował go ugryźć.
XXXXKtoś chwycił go za ramię. Wołał do niego po imieniu. Szarpnął go wstecz, usiłując odciągnąć z dala od zagrożenia. Wolną ręką strzelał w nadchodzące potwory, pomimo ciężaru i odrzutu karabinu.
XXXXZa mało. Za późno.
XXXXBestia, której brązowy pancerz był wciąż poplamiony krwią zabitej jaszczurzycy, rzuciła się na niego, rozciągniętego wciąż na ziemi. Wbiła mu w barki oba komplety pazurów, szarpiąc go gwałtownie, rozrywając stawy, przy wtórze jego wrzasków…
* * *
XXXXWciągnął gwałtownie powietrze, zdając sobie sprawę, że ktoś nim potrząsa.XXXX- Jean, obudź się – usłyszał nieludzki, a mimo to znajomy głos.
XXXX- Nie śpię, już nie śpię – wymamrotał w odpowiedzi.
XXXXKapitan Perrin siedział sztywno na ziemi, oparty plecami o drzewo, z wyciągniętymi prosto nogami. Miał na sobie kompletny pancerz wspomagany – brakowało jedynie hełmu, który leżał na ziemi u jego boku. Tuż obok klęczał Kilai, również w pełnym kombinezonie. Wizjer, jaki normalnie osłaniał jego twarz, był w tej chwili otwarty i odchylony do tyłu. W słabym świetle, Jean ujrzał żółte oczy jaszczura, z zaokrąglonymi w ciemności źrenicami, wpatrzone prosto w niego.
XXXX- Niech zgadnę – Sorevianin mówił szeptem, co przypominało wężowy syk – znów śmierć Akory?
XXXX- Nie – odrzekł Perrin, kwitując odpowiedź westchnieniem – Tym razem chodzi o to, co było w pięćdziesiątym czwartym. Wtedy, gdy po raz pierwszy pojawiły się te nowe Ragnery, bez scentralizowanego układu nerwowego. Pamiętasz?
XXXX- Jak mógłbym zapomnieć? Do dzisiaj przecież musimy z nimi walczyć.
XXXX- Ale teraz chodzi mi o ten jeden dzień. Ten parszywy dzień. Wtedy, to była nowość, zupełne zaskoczenie, szok.
XXXXJean powoli rozejrzał się po okolicy. Oddział terrańskich i soreviańskich żołnierzy rozłożył się na niewielkiej, leśnej przestrzeni w czymś, co z dużą dozą wyrozumiałości można było nazwać obozem. Większość operatorów zajmowała jego centrum, na różne sposoby usiłując odpocząć. Pozostali zajęli miejsce na obrzeżach, pełniąc wartę. Była jeszcze noc, choć wyglądało na to, że powoli się przejaśnia. Znacznie ostrzejszy niż u zwykłego człowieka zmysł wzroku, pozwolił kapitanowi stwierdzić, że oprócz Kilaia, w bezpośredniej okolicy znajdowali się także Zera Idrack, kapitan Jaworski oraz trzech żołnierzy z jego oddziału – Ramirez, Wulf i Miyazaki. Żaden z nich nie spał, choć wcześniej maszerowali przez cały dzień. W pewnej odległości, z boku, siedział oparty o drzewo Zhack Khesarian, który wydawał się uważnie obserwować całą scenę. Wizjery jego i Zery były otwarte, tak jak u innych obecnych Sorevian.
XXXX- Widziałem wiele strasznych rzeczy, kiedy jeszcze razem walczyliśmy – oświadczył Jean z powagą – Rzeczy, których wolałbym nie pamiętać. Ale ten dzień, kiedy Ildanie po raz pierwszy wysłali zmodyfikowane Ragnery, był jednym z najgorszych. Pewnie wyda ci się to dziwne, ale wasz widok, kiedy ginęliście, wydawał mi się wtedy jeszcze bardziej przerażający, niż same virinery i reszta tego paskudztwa. Wiesz, oczywiście, że dla większości ludzi wyglądacie jak potwory?
XXXX- Słyszałem o tym – przytaknął beznamiętnie Kilai, siadając w przysiadzie klęcznym i odwracając wzrok; wyglądał w tej chwili tak, jakby medytował.
XXXX- Ale wiesz, kiedy się walczyło u waszego boku, wyglądało to całkiem inaczej. Wy przecież jesteście dobrymi potworami. Nie to, co te virinery, które chciały nam wszystkim wypruć flaki. Wy byliście po naszej stronie. Sama wasza obecność dodawała otuchy, bo przecież… wy się nie boicie, jak my. Wy wzbudzacie strach w innych. My byliśmy słabi, ale wy silni. Na was zawsze można było polegać. Można było liczyć, że wy na pewno się nie złamiecie, nawet jeśli my spanikujemy.
XXXXKilai uśmiechnął się ironicznie, wciąż wpatrzony w przestrzeń. Nie skomentował.
XXXX- Ale tamtego dnia… nawet wy sobie nie radziliście – ciągnął Perrin – Nie wszyscy. Może sobie to wymyśliłem, ale to był chyba pierwszy raz, jak widziałem któregoś z was, kiedy był po prostu przerażony. A jeśli wy nie dajecie rady, to co będzie z nami?
XXXX- Mówiłeś już o tym – stwierdził jaszczur – A ja powiedziałem ci, że gadasz głupio. Nie powinniście polegać na nas, powinniście ufać własnej sile. Po to istniały wasze oddziały samoobrony. Samo to było dowodem, że sami potraficie walczyć także i bez naszego udziału. Mnie samemu, i z pewnością nie tylko mnie, zawsze to imponowało. Poza tym, nie masz racji, mówiąc, że się nie boimy.
XXXX- Wiem o tym – odparł Jean, a jego głos stał się nagle zrzędliwy – Do cholery z tą całą filozofią, ja po prostu znałem tych, którzy tam byli. I tamtego dnia, i podczas każdej innej bitwy. Znałem Akorę, znałem Sinurego, znałem Kiserę… A potem widziałem, jak te cholerne bydlęta rozrywają ich na strzępy.
XXXX- Mówiłem ci już, żebyś tego nie rozpamiętywał – powiedział surowo Kilai, znów spoglądając na człowieka.
XXXX- Łatwo ci mówić – odrzekł cierpko Perrin – Powiedz mi lepiej, dlaczego ty sam tego nie rozpamiętujesz. Postanowiłeś o tym po prostu zapomnieć?
XXXX- Nigdy o tym nie zapomniałem – zaoponował Sorevianin – ale usiłuję znaleźć jakieś pocieszenie. Ci, których znałem, zginęli, a ja nic już nie mogę na to poradzić. Wierzę jednak, że Feomar przyjął ich do swojego królestwa… i że wszyscy się tam kiedyś ostatecznie spotkamy. Kto wie, może spotkamy tam nawet swoich terrańskich towarzyszy.
XXXX- Wygląda na to – Jean roześmiał się nerwowo – że muszę przejść na waszą wiarę.
XXXX- Terranin wyznawcą sivaronów? – Kilai parsknął śmiechem – Ciekaw jestem, co by powiedzieli kapłani, gdyby to usłyszeli. Poza tym, nie wiem, czy ci to naprawdę potrzebne. Na co dzień nie sprawiasz wrażenia, jakbyś miał problem. Pamiętam, że twoja wesołość bywała dla niektórych wręcz irytująca.
XXXX- Nadal bywa – przyznał Perrin, z nutą sarkazmu.
XXXX- Więc może ograniczyłbyś ją do sytuacji, z których śmieją się także inni?
XXXX- Nie rozumiesz – człowiek pokręcił głową – Mnie to naprawdę śmieszy. Może szara rzeczywistość wydaje mi się na tyle chora, że każdy powód jest dobry, żeby się śmiać.
XXXX- A może po prostu próbujesz od tej rzeczywistości jakoś uciec? – Kilai przekrzywił łeb, jak zdziwiony pies.
XXXXJean pokiwał powoli głową, znów śmiejąc się nerwowo.
XXXX- To się podobno nazywa „eskapizm” – stwierdził z namaszczeniem.
XXXX- Przeczytałeś o tym w jakiejś e-książce? – jaszczur uniósł bezwłose brwi.
XXXX- Nie. Coś takiego powiedział mój lekarz.
XXXXObaj żołnierze roześmieli się cicho, choć był to śmiech zabarwiony goryczą. Raptem kapitan zorientował się, że w tej chwili wszyscy w okolicy wydają się śledzić przebieg rozmowy, choć nie mogli usłyszeć wiele, skoro on i Kilai mówili szeptem. Także Zera wpatrywała się w nich z typowym dla niej, cynicznym uśmiechem na twarzy. Co więcej, właśnie następowała zmiana warty i Jean dostrzegł zbliżającego się majora Matsona, który najwyraźniej opuścił obrzeża „obozu”, wracając pomiędzy odpoczywających żołnierzy ze swojego oddziału.
XXXX- Niemniej, masz rację – oznajmił Perrin, jeszcze przez dłuższą chwilę obserwując przełożonego, który zasiadł obok Jaworskiego i wdał się z nim w rozmowę – Nie ma sensu użalać się nad sobą, ani w kółko rozpamiętywać śmierć innych. Trzeba po prostu robić swoje. Obojętnie, jak sobie z tym radzisz.
XXXX- A czy nie myślałeś kiedyś nad tym – powiedział powoli Kilai – żeby po prostu zrezygnować? Ciebie nie trzyma przysięga złożona Feomarowi.
XXXX- Od czasu do czasu może i myślałem – przyznał Jean, wzruszając ramionami – ale chociaż nie wiąże mnie żadna przysięga wobec waszego boga, mam inne zobowiązanie. Mówiłem ci już… zresztą, tak naprawdę dwa razy – Perrin uśmiechnął się ironicznie, nawiązując w myślach do niedawnego spotkania, gdy jaszczur zadał mu to samo pytanie, które padło z jego strony wiele lat temu – że zdecydowałem się wstąpić do armii z całkiem… idealistycznych pobudek, że tak powiem. I nic się od tamtej pory nie zmieniło. Powiem więcej, przeszło mi przez myśl, że w tej chorej sytuacji może być mimo wszystko jakiś cel.
XXXX- Jaki cel?
XXXX- Kiedyś nasze rasy toczyły ze sobą wojnę, później zostały sojusznikami… a kiedyś może będzie tak, że będziemy siebie nazywać przyjaciółmi. Może brzmi to naiwnie, ale naprawdę wierzę, że w pewien sposób budowaliśmy lepsze jutro. Pewnego dnia w końcu pokonamy tych Auvelian, pokonamy też Ildan… i może też nadejdzie taki czas, że stosunki między nami będą normalne. Międzyrasowa wspólnota, i tak dalej. Ale ktoś z nas musi się poświęcić, żeby to w ogóle było możliwe. Trzeba wierzyć.
XXXX- Daj spokój – wtrąciła nieoczekiwanie Zera, uśmiechając się złośliwie – Brzmi to, jakbyś powtarzał jakąś oficjalną propagandę.
XXXX- Ale ja w to naprawdę wierzę – zaperzył się Perrin – i nie słyszałem na ten temat żadnej oficjalnej propagandy. Dlaczego uważasz, że to takie nierealne? Kiedyś, wiele wieków temu, wydawało się nierealne, żeby wszystkie narody terrańskie czy soreviańskie żyły w ramach jednego państwa, rządziły się wspólnie. Ale dzisiaj rzeczywiście tak jest. Już nie prowadzimy wojen ze sobą nawzajem, wy zresztą też. Może Aderiańczycy czy Likarańczycy miewają zwykle inne poglądy, niż wy, Faveliańczycy, ale to nie do pomyślenia, żebyście mieli ze sobą prowadzić wojny, prawda? Więc podobnie może…
XXXXJean urwał, usłyszawszy śmiech jednego z jaszczurów. Zdziwiło go to, a po chwili zamarł w całkowitym zaskoczeniu, kiedy zorientował się, który z Sorevian się śmieje.
XXXXTo był Zhack Khesarian.
XXXXLider soreviańskich zabójców, który do tej pory nigdy nawet się nie uśmiechnął, teraz śmiał się otwarcie – początkowo cicho, lecz z każdym wdechem coraz donośniej – spoglądając na Perrina. Ta nagła odmiana wcale nie wydała się jednak człowiekowi pokrzepiająca. Śmiech Zhacka był bowiem zimny, pogardliwy, całkowicie pozbawiony wesołości – taki właśnie, jakiego Jean spodziewałby się po nieobliczalnym mordercy. Jego brzmienie przyprawiało Terranina o ciarki.
XXXX- Co, do cholery… – zaczął, podczas gdy Khesarian śmiał się coraz głośniej, tak że teraz widać było tylko wnętrze jego rozdziawionej paszczy.
XXXX- Egzekutorze? – powiedział Kilai, lekko uniesionym głosem.
XXXXŚmiech Zhacka urwał się dość gwałtownie, a jego pysk zastygł w przerażającej parodii jaszczurzego uśmiechu. Ostre kły były obnażone, lecz twarz nie wyrażała żadnych radosnych uczuć. Było to na swój sposób jeszcze gorsze, niż ten zimny śmiech sprzed chwili.
XXXX- Navela – wykrztusił wreszcie, wstając na nogi i nie przestając uśmiechać się upiornie – Przepraszam na chwilę.
XXXXPerrin, który odczuwał teraz lekki niepokój, zorientował się, że wszyscy obecni odprowadzają Khesariana wzrokiem, kiedy ten odchodził. Ku swojemu zdumieniu, zauważył, że nawet Zera przestała uśmiechać się złośliwie i także obserwowała swojego dowódcę z powagą wypisaną na twarzy. Jean mógłby przysiąc, że w jej spojrzeniu także dostrzega lekki niepokój, ale po chwili doszedł do wniosku, że to musiała być tylko jego wyobraźnia.
XXXX- Co to, kurwa, miało być? – zapytał wreszcie, kiedy zabójca już się oddalił – To jakiś wariat, czy co?
XXXX- A czy ktokolwiek z nas jest całkiem normalny? – zapytał cierpko Kilai – Niemniej, trafiłeś w sedno. Ale nie przejmuj się, na co dzień można na nim polegać. Powiedzmy, że to tylko takie humory. Jak u Zery – jaszczur wskazał łbem zabójczynię – tylko rzadziej i… trochę inaczej.
XXXX- Co go tak cholernie rozśmieszyło?
XXXX- Powiedzmy – odezwała się Zera, bez cienia ironii – że trafiłeś w czuły punkt. Może nawet przypominasz mu jego samego, sprzed kilkudziesięciu lat. Poza tym, pewnie mu się spodobał ten kawałek o tym, jak żyjemy w zgodzie. Był przecież w Gildii Cieni wtedy, gdy ją pacyfikowano. Zabijał tamtego dnia naszych, z Milicji, OSA, Strażników ze Straży Sorev. Byli tam pewnie i Faveliańczycy, i Aderiańczycy, i Likarańczycy.
XXXX- To dlatego jest taki porąbany? – do rozmowy niespodziewanie włączył się Matson, który stanął na nogi i podszedł bliżej Zery – Bo któregoś tam dnia musiał strzelać do swoich?
XXXXIdrack parsknęła kpiąco.
XXXX- Chodzi o coś więcej – odparła z lekką pogardą w głosie – Nigdy mi się szczególnie nie zwierzał… w końcu, dlaczego miałby o tym rozmawiać ze mną? Ale wiem, że życie wielokrotnie wystawiało jego idealizm na próbę. Tamtego dnia, a to było trzynaście lat temu, chyba w końcu pękł. Stracił wtedy dwie osoby, które były mu najdroższe.
XXXX- Pewnie brata i siostrę, albo inne rodzeństwo? – zapytał Jean.
XXXX- Jedynego brata – odrzekła Zera – i tę, którą kochał jak rodzoną siostrę.
XXXX- No dobrze, mogę to zrozumieć. U was takie osoby są najważniejsze. Ale samo to nie tłumaczy…
XXXX- Nic nie rozumiesz – Idrack powtórnie parsknęła – Zhack sam go zabił, własnoręcznie. Zastrzelił własnego brata.
* * *
XXXXSpoglądając na wynurzające się znad widnokręgu słońce, Matson przymknął na chwilę oczy, pomagając im przyzwyczaić się do światła. Obok niego stał Akode, który kończył właśnie konsumpcję podręcznej racji żywnościowej – tabliczki skondensowanego, suszonego mięsa z tłuszczem i owocami, nazywanej potocznie lakenem.
XXXX- Która godzina? – zapytał jaszczur, zgniatając w dłoni opakowanie – Możesz podać według waszej miary.
XXXX- Za dwie minuty piąta. Czas już prawie nadszedł. Tamci powinni się tutaj zaraz zjawić.
XXXXDwaj oficerowie znajdowali się w tej chwili na skraju lasu, w pewnej odległości od pozostałych żołnierzy. Matson trzymał w dłoni przenośne łącze i co jakiś czas spoglądał w niebo, jak gdyby mógł w ten sposób dostrzec usytuowaną wysoko w orbicie sondę szpiegowską.
XXXXW końcu jednak odwrócił się, słysząc znajomy głos – to zbliżali się McReady oraz Zhack Khesarian. Wizjer hełmu soreviańskiego zabójcy był otwarty, odsłaniając jego twarz, zastygłą w normalnym dla niego, ponurym wyrazie. Tworzyło to w tej chwili silny kontrast z jego zachowaniem sprzed nieco ponad godziny, czego świadkiem był również sam Matson. Major postanowił jednak chwilowo o tym zapomnieć – mieli ważniejsze sprawy na głowie.
XXXX- Podejdźcie tutaj – powiedział, zapraszając przybyłych gestem – Zaraz zaczynamy.
XXXXRichard aktywował łącze i po chwili wyświetlacz holo ukazał im dwuwymiarowy wizerunek głównego menu dostępu do danych z sondy. Kiedy każdy z oficerów ustawił się już obok niego, również wpatrzony w urządzenie, Matson wywołał obraz z orbity.
XXXX- Osiągnie cel za pół minuty – oznajmił, wydając maszynie komendę przeniesienia się na wskazane współrzędne – Sprawdzimy, czy Auvelianie…
XXXXNie dokończył, bowiem jego uwagę momentalnie odwrócił sygnał odbioru nowej transmisji. Zaskoczony, dopiero po dłuższej chwili zaakceptował połączenie. Obraz ze skanu orbitalnego został częściowo przesłonięty przez okno rozmowy. Kiedy tylko komputer rozkodował przekaz, na wyświetlaczu holo pojawiła się twarz pułkownika Yarona.
XXXX- Nareszcie mogę się z panami porozumieć – powiedział oficer bez żadnych wstępów – Zanim przejdę do rzeczy, chcę zapytać o status oddziału oraz operacji.
XXXX- Nie napotkaliśmy żadnych problemów, które byłyby warte zgłoszenia, panie pułkowniku – odrzekł Matson, szybko odzyskując rezon – W początkowych etapach musieliśmy ominąć wiele auveliańskich patroli, a ich częstotliwość była zdecydowanie większa, niż zakładaliśmy… jednak w przeciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin nie natknęliśmy się na żaden. Nie ponieśliśmy strat, wszyscy żołnierze są w pełni sprawni i nic nie wskazuje na to, by nieprzyjaciel zdawał sobie sprawę z naszej obecności.
XXXX- Miło mi to słyszeć – Yaron sprawiał wrażenie zatroskanego, co wcale nie spodobało się majorowi – Obawiam się jednak, że mam dla panów dwie nowe wiadomości i niestety obydwie są złe. Auvelianie mogą namierzyć ten sygnał, więc będę się streszczał.
XXXX- Słuchamy, panie pułkowniku – Matson poczuł, że jego przypuszczenia się sprawdzają.
XXXX- Po pierwsze, trzy dni temu odebraliśmy czarny kod. Chodzi o Epsilon Dwa. Nie wiemy jeszcze, jak na to zareaguje nieprzyjaciel, ani czy zainteresuje się waszym rewirem. Na razie brak ruchów z ich strony, ale to może się w każdej chwili zmienić. Tak czy inaczej, miejcie się teraz podwójnie na baczności.
XXXXMatson zbaraniał. Epsilon Dwa był kryptonimem oddziału specjalnego, o którego istnieniu dowiedzieli się w wyniku telepatycznej wiadomości od Ezekiela. Jego zadaniem było przeprowadzenie pozorowanej operacji, by odwrócić uwagę Auvelian od prawdziwego celu. Jeżeli zostali wykryci przedwcześnie, a ich misja zakończyła się fiaskiem, wróg mógł w każdej chwili skierować wzrok ku innym miejscom w rejonie thoraliańskim, stanowiącym potencjalne cele dla Terran. W tym celowi operacji „Wilcze stado”. Oczywiście, całe zajście mogło też uśpić czujność Auvelian i utwierdzić ich w przekonaniu, że udaremnili faktyczną operację za liniami wroga, lecz Matson nie był takim optymistą, by zakładać podobny scenariusz.
XXXX- Przyjęliśmy, panie pułkowniku – odrzekł za Richarda Akode, kiedy major przez dłuższą chwilę milczał, nie udzielając odpowiedzi – Jaka jest druga wiadomość?
XXXX- To już się panom naprawdę nie spodoba – ostrzegł Yaron – ale tego samego dnia, gdy poinformowano mnie o przechwyceniu grupy Epsilon Dwa, otrzymałem jeszcze nowe dane od wywiadu, które znacząco zmieniają cel waszej operacji i włączają weń nowe wytyczne.
XXXX- Czy to znaczy, że wszystko, co dotychczas wiedzieliśmy, jest teraz nieaktualne? – zapytał soreviański oficer z niedowierzaniem.
XXXX- Nie jest aż tak źle – odparł kojąco pułkownik – Wasza misja w dalszym ciągu polega na dokonaniu sabotażu oraz zlikwidowaniu wrogich oficerów. W ostatnim czasie wywiad uzyskał jednak informację, że baza, którą macie zinfiltrować, będzie wizytowana przez naczelnego dowódcę wojsk inwazyjnych na Aratronie. Wielkiego Kapłana Isal’umavena, członka auveliańskiego Konklawe.
XXXX- Rozumiem, że jego również mamy zlikwidować? To nie zmienia znacząco…
XXXX- Nie – uciął Yaron – Macie go wziąć żywcem i uprowadzić. Wytyczne przewidują, że ma się znaleźć w naszych rękach żywy. Jest zbyt cenny, żeby go zabijać.
XXXXPo tych słowach, przez długą chwilę panowało całkowite milczenie. Matsonowi i tym razem zabrakło języka w gębie, toteż odpowiedzi znów udzielił Akode.
XXXX- Nowy rozkaz przyjęty, panie pułkowniku – głos jaszczura był spokojny i opanowany, lecz dało się w nim wyczuć tłumioną frustrację – Obezwładnimy jeńca i zabierzemy go do strefy ewakuacji.
XXXX- Mam taką nadzieję – odrzekł Yaron – Nie chciałbym krakać, ale… jeżeli transport więźnia na nasze terytorium okaże się niemożliwy… na przykład, jeżeli droga ucieczki zostanie wam odcięta… będziecie upoważnieni do zlikwidowania go. Ale macie rozkaz zrobić to tylko w ostateczności. Nikt z nas nie chce się chyba później tłumaczyć tym z góry.
XXXX- Tak jest, panie pułkowniku – odparł Akode, wciąż opanowanym głosem – Zgłosimy się ponownie następnego dnia, kiedy już wykonamy zadanie.
XXXX- Przyjąłem. Powodzenia i bez odbioru.
XXXXKiedy wizerunek Yarona zniknął już z holograficznego wyświetlacza, jeszcze przez kilka długich chwil panowało nerwowe milczenie. Przerwał je Matson.
XXXX- Popierdoliło ich, czy co? – rzucił, nie kryjąc wściekłości – Przez kilka bitych tygodni przygotowywaliśmy się do tego zadania, a teraz nagle musimy zmieniać plan? W dniu akcji? Dlaczego właściwie mamy go… Nie prościej byłoby po prostu kazać tamtej Zerze poderżnąć mu gardło?
XXXX- Zera może wziąć go żywcem, jeśli dostanie taki rozkaz – oznajmił Akode, również jawnie poirytowany – Zabójcy Genisivare są wyszkoleni i wyposażeni również do takich zadań. Martwi mnie co innego… jak w ogóle mamy ukryć jego obecność przed Auvelianami? Kiedy tylko się dowiedzą, że porwaliśmy naczelnego dowódcę, wyślą za nami wszystkie patrole. I nie będą mieli większych trudności z jego namierzeniem, jeżeli tylko postanowią śledzić jego psyche!
XXXX- Mamy jeszcze inhibitory psioniczne – wtrącił McReady – Powinny zamaskować jego sygnaturę. Oni sami zresztą mają inhibitory… w tych maskach, które noszą.
XXXX- Te maski nie służą do tego, żeby czynić ich całkowicie niewykrywalnymi. Poza tym, to on będzie ją kontrolował, nie my. Czy ktoś z nas zna mechanizm jej działania na tyle dokładnie, by przeprogramować ją tak, jak chcemy?
XXXX- Tak czy inaczej – rzekł Matson – czarno widzę tę naszą ewakuację. Już wcześniej miałem wątpliwości, czy w ogóle się nam uda, ale teraz to już naprawdę mamy przejebane. Naczelny dowódca operacji… Czy ich naprawdę porąbało? Jesteśmy żołnierzami oddziałów specjalnych, a nie pieprzonymi superbohaterami.
XXXX- Musimy spróbować – oznajmił Akode – Ale chyba będziemy musieli się rozdzielić podczas ewakuacji. Auvelianom trudniej będzie nas śledzić. Nie będą wiedzieli, z którą grupą porusza się ich dowódca.
XXXX- Na razie proponuję, żebyśmy działali zgodnie z dotychczasowym planem – ponownie wtrącił McReady, który przemawiał najbardziej opanowanym głosem, choć wciąż dalekim od spokojnego – Sam powiedziałeś, że Zera może go wziąć żywcem, więc po prostu dostanie rozkaz, żeby jego jednego nie zabijać. Chyba potrafi się opanować i nie wypruć mu flaków?
XXXXAkode wypuścił powietrze z przeciągłym sykiem. Sprawiał teraz wrażenie nie tyle zirytowanego, co sfrustrowanego i zmęczonego.
XXXX- No, dobrze – powiedział wreszcie, zwracając się teraz do Matsona – Richard, masz już ten skan orbitalny bazy?
XXXX- Mam – potwierdził major, którego złość nie zdążyła jeszcze ostygnąć, a obraz holo na wyświetlaczu tylko dolał oliwy do ognia – i wygląda na to, że Yaron nie powiedział nam jeszcze o trzeciej złej wiadomości. Nie wiem, czy ktoś im dał cynk po przechwyceniu Epsilon Dwa, czy może to dodatkowe środki ostrożności w związku z tą całą wizytacją… ale wygląda na to, że podwoili straże. Widzicie?
XXXXMajor przybliżył obraz z sondy szpiegowskiej tak, aby wszyscy dokładnie widzieli, tak jak on sam, że patrole auveliańskich żołnierzy na terenie bazy są gęstsze i bardziej liczne, niż podawały to informacje wywiadu, na jakich komandosi opierali swój plan.
XXXX- Powiedziałbym, że miewałem już gorsze dni – oznajmił powoli Akode – ale chyba sobie tego nie przypominam. Feomar nas wystawia na próbę, czy może jest zajęty czymś innym?
XXXX- Niezależnie od tego, co robi wasz bóg – stwierdził kwaśno McReady – nie przyjdzie tutaj i nie powie nam, co powinniśmy teraz zrobić. Musimy improwizować.
XXXX- Tylko jeśli nie będzie innego wyjścia – odparł jaszczur – Proponuję, żebyśmy dotarli w pobliże celu jeszcze przed zmierzchem, a potem poświęcili jak najwięcej czasu na obserwację. Może dzięki temu będziemy wiedzieli, jakie zmiany wprowadzić do naszego planu, żeby pasował do nowej sytuacji.
XXXX- Oby tylko te zmiany nie wymuszały na nas czekanie przez cały dzień, zanim coś wymyślimy – rzekł Matson – Formalnie rzecz biorąc, ty jesteś dowódcą i to do ciebie należy decyzja, czy atakujemy zgodnie z planem, czy czekamy. Przypominam ci tylko, że czas spotkania z desantowcami, które mają nas ewakuować, został dokładnie wyznaczony. Spóźnimy się o jeden dzień, a nie zdążymy tam dojść i resztę drogi do domu pokonamy pieszo. Może wtedy byśmy się przekonali, czy faktycznie nie jesz byle czego.
XXXXMajor nie był ani trochę rozbawiony własnym żartem, lecz Akode musiał być najwyraźniej w lepszym nastroju od niego, gdyż jego pysk wykrzywił się w sardonicznym uśmiechu.
XXXX- Uwierz mi, że nie chcesz się o tym przekonywać – odparł, po czym oznajmił z powagą, teraz już całkiem opanowanym tonem – Zapisz te współrzędne i zatrzymaj sondę na pozycji. I prześlij dane z łącza bezpośrednio do komputerów naszych kombinezonów.
XXXX- Już się tym zajmuję – odrzekł Richard – Możesz wywołać podgląd z orbity, kiedy tylko będziesz go potrzebował. Wracajmy lepiej do oddziału, musimy zaraz ruszać.
XXXXPo wyłączeniu komputera i odłożeniu go do plecaka, Matson nie od razu jednak podążył w kierunku „obozowiska” swoich żołnierzy. Zwrócił się najpierw do Zhacka Khesariana, który przez całe spotkanie milczał i jako jedyny sprawiał wrażenie całkowicie obojętnego wobec ich nowej sytuacji.
XXXX- A teraz chciałbym zapytać… – rzekł z powagą, patrząc jaszczurowi w oczy – Co to miało być? Ten występ sprzed półtorej godziny?
XXXXZabójca prychnął z pogardą.
XXXX- Nic, co powinno cię obchodzić – odrzekł lekceważącym tonem.
XXXX- A jednak mnie obchodzi. Przykro mi z powodu twojego brata, czy czegokolwiek innego, co przeżyłeś, ale mnie zależy na bezpieczeństwie moich żołnierzy. I nie tylko moich.
XXXXZhack nie od razu udzielił odpowiedzi. Postąpił krok naprzód i zbliżył pysk tak blisko twarzy majora, że niemal dotkął jego czubkiem nosa człowieka. W jego gardle wzbierał gniewny pomruk.
XXXX- Nie masz najmniejszego pojęcia, o czym mówisz – wywarczał.
XXXXMatson nie dał się zbić z tropu.
XXXX- Więc może mi to wyjaśnisz? – zapytał z surowością w głosie.
XXXX- Słuchajcie, może byście… – zaczął Akode, lecz został zignorowany.
XXXX- Nie muszę ci niczego wyjaśniać – odparł Zhack – Zresztą, i tak byś tego nie zrozumiał. Więc, skoro mój śmiech najwyraźniej nikogo nie zabija, może przeszedłbyś po tym do porządku dziennego i nie wtrącał się w nie swoje sprawy?
XXXX- Twoje problemy są moją sprawą bardziej, niż ci się wydaje. Po pierwsze, to ja i Akode dowodzimy tą operacją, więc formalnie mi podlegasz. Po drugie, skoro bierzesz udział w tej operacji, wolałbym wiedzieć, czy ci znów nie odbije akurat wtedy, gdy…
XXXXUrwał, odruchowo sięgając prawą ręką do pasa z bronią i unosząc lewą do obrony.
XXXXWszedł w stan bitewnego skupienia niemal natychmiast, dzięki czemu mógł poruszać się i reagować nadludzko szybko, ale i tak spóźnił się dosłownie o ułamek sekundy.
XXXXZhack rzucił się na niego bez żadnego ostrzeżenia. Ruchem tak szybkim, że całkiem nieuchwytnym dla zwykłego ludzkiego oka, sięgnął po swój długi nóż i natarł na Matsona, mierząc w jego szyję. Odtrącił wyciągniętą do obrony rękę majora i pchnął go ramieniem, aż Terranin uderzył plecami w drzewo. W ułamek sekundy później klinga noża znajdowała się już przy gardle Richarda. Matson zdążył wyjąć pistolet i przytknął go do brzucha zabójcy, ale ten przewidział jego ruch – wolną rękę położył na broni, blokując ją i uniemożliwiając jej odbezpieczenie.
XXXXPrzez krótką chwilę dwaj żołnierze trwali w bezruchu, wpatrując się w siebie nawzajem z nieukrywaną złością. W tym samym czasie Akode i McReady okrzykami nawoływali ich, by się opanowali, lecz na razie nie interweniowali.
XXXX- Kim ty jesteś, żeby mnie oceniać, człowieku? – wycedził Zhack – Dla twojej informacji, minęło kilkanaście lat od dnia, kiedy to się stało. To dłużej, niż ty sam służysz w siłach specjalnych. Przez cały ten czas nie zniweczyłem żadnej akcji, nigdy nie naraziłem bez potrzeby członków swojego oddziału. Czy to dla ciebie dostatecznie pocieszające?
XXXX- Jak cholera – odwarknął Matson, który w głębi ducha zmagał się teraz z urażoną dumą; był pewien, że dzięki swoim genetycznym modyfikacjom, może stawić czoła choćby i soreviańskim zabójcom, jaszczur jednak całkiem go zaskoczył; nie spodziewał się po prostu tak gwałtownej reakcji – Odpowiadając na twoje pytanie, jestem oficerem z twojego oddziału, a to, co teraz robisz, wcale mnie nie przekonuje, że mogę ci zaufać.
XXXX- Tylko wtedy, gdy sobie wymyślisz, że możesz się wypowiadać o czymś, o czym nie masz pojęcia. Dotychczas nie miałeś zastrzeżeń do mojego zachowania… chyba że chodziło o stosunki osobiste… więc niech tak pozostanie. Jeśli zaś uważasz, że nie jestem już zdolny do wykonywania swoich zadań, po prostu podejdź i powiedz mi to.
XXXX- Natychmiast przestańcie! To jest rozkaz! – zawołał Akode, który najwyraźniej stracił już cierpliwość – Puść go, chyba że chcesz, żebym po tej akcji napisał odpowiedni raport i wysłał go do twojej gildii!
XXXXTe ostatnie słowa jaszczur skierował do swojego pobratymcy, który po dłuższej chwili odstąpił od Matsona i powoli schował nóż do pochwy.
XXXX- Przepraszam – oznajmił, lecz ton jego głosu pozostał chłodny.
XXXX- Chodzi tylko i wyłącznie o to – rzekł Matson, nie siląc się nawet na pojednawczy ton – czy mogę ci powierzyć życie moich żołnierzy.
XXXX- Życie twoich żołnierzy – odparował Zhack z nagłą goryczą – nie jest ani mniej, ani więcej warte od życia wszystkich innych, którzy przez lata walczyli u mojego boku. Jeśli chodzi o zabijanie, to nadal radzę sobie z tym doskonale. Skoro już usłyszałeś, co się stało, trzynaście lat temu, powinieneś wiedzieć przynajmniej o tym.
XXXX- Powiedziałem wam, żebyście natychmiast przestali – oznajmił surowo Akode – Chyba że naprawdę mam to później zgłosić.
XXXXObaj żołnierze zamilkli, choć wciąż spoglądali na siebie nieprzyjaźnie. Jednocześnie sam Matson był lekko zmieszany – najbardziej dziwił go specyficzny stosunek Zhacka do własnej profesji, który właśnie wyszedł na jaw. Zera zasugerowała niedawno, że los już wcześniej ciężko doświadczał jej przywódcę, lecz śmierć brata była kroplą, która przepełniła czarę goryczy. Wszystko wskazywało na to, że w wyniku tej rozmowy, Richard poruszył czułą strunę w umyśle jaszczura, tak wcześniej zrobił to najwyraźniej Perrin.
XXXXKhesarian tymczasem, przybierając na powrót swoją ponurą fizjonomię, skierował się w stronę „obozowiska”. Zamknął wizjer hełmu, przez co jego twarz była teraz niewidoczna.
XXXX- Do zobaczenia na miejscu – powiedział zniekształconym głosem, w którym wyraźnie jednak pobrzmiewał sarkazm.
Not to be continued