[W] [W] Konkurs barowy [całe opowiadanie, gat: groteska]

1
Dwóch miejscowych żuli, jak zwykle w niedzielę, zmierzało do jedynego baru w okolicy. Droga prowadziła przez łąkę i pole, a na końcu drogi stał kościół. Stary, drewniany, a tego dnia jakby oblany poświatą księżycowego światła.
- Przeca widzisz to Janek, czy mnie oczy wysiadły?
- Widza, chłopie, takie światło świetliste, jak bym miał aparata normalnie, to bym zrobił pięknego zdjęcia.
- Idę do kościoła. – Powiedział starszy żul, w czerwonej kurtce i wełnianej czapce z pomponem. - Chodź ze mną.
Młody chciał zaprzeczyć, ale ta łuna faktycznie była podejrzana.
- W tym kościele pewno weźmiesz ślub – powiedział do starego – ino, że ciebie przeca to żadna nie zechce.
- A zechce, Janka mnie zechce, co pracuje przy oborze kole mojej chałupy.
- Ale jak to przy oborze? – dopytał Janek.
- Bo ona wiosnę zaklina - powiedział stary.
- Pierdzielisz normalnie.
Powiedział Janek spokojnie, gdy już stali pośrodku ołtarza, okupowanego z przodu przez kilka staruszek. Usiadł w ławce i zaczął przypatrywać się postaci Jezusa wyrytej w masywnej belce zaraz przy bocznej ścianie ołtarza. Kościół bardzo kolorowy, niektórzy twierdzili, że wręcz kaspraty. Na podłodze płytki w różnych odcieniach szarości, ułożone na kształt kwiatów. Na suficie widniało malowidło o przejrzystych barwach zieleni, błękitu, czerwieni i złota. Malowidło przedstawiało apostołów siedzących przy bogato zastawionym stole. Wszędzie przepych. Obrazy drogi krzyżowej mieniły się złotem, srebrem i mnogością szczegółów. Zielone, potężne ramy otaczające każdy obraz, kontrastowały z purpurowymi filarami i czerwonymi ścianami na których były umieszczone. Tylko ławki w tym kościele były po prostu brązowe. Takie zwykłe, niczym niewyróżniające się od setek innych stojących w kościołach.
- Siedzimy, czy idziemy, normalnie? – spytał Janek.
- Idziemy, bo dzisiaj w barze mamy konkurs – szepnął starszy żul do ucha młodszemu – czekaj, ino się przeżegnam.
- Patrzcie jaki mądry normalnie, o wygraną się chciał modlić.
- Chciałem, a co!
- To jest nieuczciwe, bo przeca, tak się nie da, normalnie - zaparzył się Janek.
- Jak się nie da, jak się da – bąknął stary.
Wyszli z kościoła i ruszyli w drogę, którą przebyli w lekkim półśnie. Księżyc nadal świecił intensywnie, gdy wchodzili do baru. Siedli przy stoliku i zamówili po browarze. Oprócz nich siedziało jeszcze trzech gości, z których jeden był urżnięty w trupa, drugi w półtrupa, a trzeci całkiem trzeźwy. Panowie co jakiś czas śpiewali pieśni wojenne, a jeden z nich wspominał czasy swej młodości. Dotykali też pupy przechodzącej koło nich kelnerki, ku jej wielkiemu zadowoleniu, co wydało się żulom, i jednemu i drugiemu, godne nagany i wychłostania po tejże pupie. Ta sama kelnerka przyniosła im piwa i obwieściła, że konkurs odwołany, bo była bijatyka przed barem.
- I myśmy tego normalnie nie obczaili – powiedział Janek z miną cierpiętnika.
- Zaraz się przysiądziemy do tych trzech gości, myślę, że jeden z nich cię chętnie wydyma.
- Jak to wydyma, normalnie? - Janek zrobił wielkie oczy.
- No, ogra w konkursie – powiedział stary żul.
- Przeca odwołany – zaparzył się Janek.
- Sami se konkursa zrobimy, jak nie ma – zasugerował stary.
- Ale jak to sami? – dopytał Janek.
- A tak.
Stary żul wstał i przysiadł się do stolika gości.
- Macie panowie ochotę na konkursa? - zapytał.
- Wczoraj złowiłem wielkiego suma - powiedział ten wpół zalany w trupa.
- Mało tu nowych - powiedział ten trzeźwy.
- Kurs na lewo, kurwa - powiedział ten zalany w trupa, a z jego ust gęsto wyciekła ślina.
- Gramy panie – powiedział ten trzeźwy – A jaki to konkurs? W karty bym w sumie wolał – dodał nieśmiało.
- To zagramy w karty, jak pan wygrasz – powiedział stary żul.
- Zgoda.
Uścisnęli sobie dłonie.
- A jaki to konkurs?
- Właśnie myślę. Janek, jaki to konkurs będzie?- spytał stary żul, młodego, który się właśnie dosiadał.
- A jaki miał być, ten, co go nie było, normalnie?
- Na wiersz wiosenny – powiedziała kelnerka – z recytacją.
- Wiersze mnie kurka nie wychodzą. To, może na zagadki pogramy. Pan pytasz mnie, a ja pana – powiedział stary żul.
- Dobra, to dawaj pan.
- Pan pierwszy - zasugerował żul.
- Nie mam pomysłu… może. „Czym się różni teściowa od coca - coli?” – spytał ten trzeźwy.
- Nie wiem, kurka, nie mam teściowej, co powiesz Janek?
- Normalnie, no…
- „Niczym. Jedno i drugie, dobre jak zimne” - powiedział trzeźwy mężczyzna, a kelnerka przyniosła mu piwo bezalkoholowe i głową pokiwała z niesmakiem.
- Zagrajcie panowie na poziomie. Na przykład, zadając takie pytanie, ile jest na świecie blondynów.
- Co pani, hehe, normalnie, to jest przeca nie do policzenia – zaśmiał się Janek.
- Oczywiście, że się da, tylko trzeba najlepszą metodologię wymyśleć – powiedziała.
- Ile razy w roku na farmie pieje kogut?– spytał stary żul.
- Panie, ale to jest proste. Codziennie, i pomnóż pan to przez liczbę dni w roku – zauważył ten trzeźwy.
- A jak dwa razy zapieje – dodała kelnerka.
- Panie, to i tak jest za proste. A może to, ile muszą się ptaki naćwierkać, żeby przyszła wiosna.
- Ile się trzeba zaćwierkać, żeby przyszła wiosna – powiedział Janek i zaczął się śmiać.
- Milion razy – powiedział stary żul.
-A co liczysz panie? Jakie gatunki? Bo to przeca muszą być statystyki panie – spytał ten trzeźwy.
-Wróble niech będą.
-Widziałeś pan wróbla w zimie? Ja ino te masarne gołębie widzę. Srają wszędzie, to panie jakaś paranoja.
-Nie lubisz pan gołębi normalnie? – spytał Janek.
-Nie cierpię. Los mnie za to pokarał. Ja wam powiem, że wczoraj stałem w kolejce w sklepie za taką jedną paniusią. Autobus by mi uciekł, bo sobie paniusia bułkę chciała kupić dla gołębia. Karmić będzie kurwa, a ja myślałem, że mnie szlag trafi. Stoję za nią, ona kasy szuka po kieszeniach, bo kartą nie można zapłacić, za mała kwota. I ona szuka kasy i szuka i ni h.... Już widziałem przez szybę, że się ludziska na przystanku ożywili. Panie, jak dobrze, że ten market zaraz koło przystanku. Stoję za tą paniusią i żem nie wytrzymał i jej użyczam za tę bułkę. Poczerwieniała, ale wzięła. W końcu kupuję panie to ciężko wystane śniadanie i lecę z wywalonym jęzorem do busa. A tam kobuch.
- To pan biletów nie kasujesz? – spytał stary żul.
- Kasuję, ale mnie paniusia w taki pośpiech wprawiła, żem se zapomniał. I stówa nie moja, ale się cholerny gołąb nawpierniczał.
- Gołąb tu jest normalnie Bogu Ducha winien – zdenerwował się Janek.
- Dobra panie, to niech będą gołębie. Ja mam net w komórce, to sprawdzimy statystyki. Dawaj pan, najpierw jedziemy z ilością. Ile pan stawiasz, że tych gównianych ptoków jest?
- W Polsce, czy na świecie? – spytał stary żul.
- Lokalnie panie.
- A znajdziemy takie statystyki?
- Normalnie, jazda jest, normalnie - rozochocił się Janek, wlewając w gardziel browara.
Ten trzeźwy chciał odpowiedzieć, gdy mężczyzna zlany w trupa, wstał, zatoczył się w kierunku wielkiego okna zdobionego zasłonami z ciężkiego, zielonego materiału, które jakimś cudem otworzył. Rozpostarł niewidzialne skrzydła i wyskoczył.
Do ich uszu doszedł bełkot.
- Cip cip kureczka, cip cip.

Konkurs barowy [całe opowiadanie, gat: groteska]

5
Przepraszam, ale ten tekst jest zbudowany na tylu podręcznikowych wręcz błędach, że nie mogę ocenić go pozytywnie. Nie sądzę, aby próba tłumaczenia tego "groteską" była wystarczającym usprawiedliwieniem. Czytało mi się toto po prostu źle, a przedzieranie się przez co bardziej udane fragmenty było wręcz mordęgą.

Najpierw omówię poszczególne kwiatki w miarę, jak się pojawiają w tekście. Na koniec omówię ten jeden, najgorszy, który - powiedziałbym - przekreśla właściwie cały ten utwór. Ale po kolei.
Anna Nazabi pisze: Dwóch miejscowych żuli, jak zwykle w niedzielę, zmierzało do jedynego baru w okolicy.
Ktoś mi kiedyś powiedział, że jest w stanie ocenić całą książkę po pierwszym przeczytanym zdaniu. Są tacy czytelnicy, którzy mogą kupić powieść zupełnie nieznanego im pisarza, jeżeli pierwsze zdanie im się spodoba. To jakby wizytówka utworu i autora - jeżeli pierwsze zdanie jest świetne, istnieje spore prawdopodobieństwo, że reszta tekstu też taka będzie. Jeżeli jest kiepskie, to cała książka zapewne także jest napisana słabo. Zdania przeciętne nie pozwalają prorokować.
Powyższe zdanie nastroiło mnie nader negatywnie. Nie brzmi bowiem wcale jak otwarcie konkretnego opowiadania, ale raczej jak wstęp do kiepskiego dowcipu, o dwóch facetach, co to wchodzą do baru. Nie sprawia to wrażenia, jakby autor pisał tekst literacki, a raczej jakby poszedł na przysłowiowy żywioł, nie wkładając wcale serca w to, co robi. I tak zapewne było, patrząc na resztę twojego utworu.
Anna Nazabi pisze:
- Przeca widzisz to Janek, czy mnie oczy wysiadły?
- Widza, chłopie, takie światło świetliste, jak bym miał aparata normalnie, to bym zrobił pięknego zdjęcia.
- Idę do kościoła. – Powiedział starszy żul, w czerwonej kurtce i wełnianej czapce z pomponem. - Chodź ze mną.
Na początku tej cokolwiek prymitywnej konwersacji nie dbasz o jakiekolwiek rozróżnienie tych dwóch postaci i dopiero pośrodku dialogu nagle wspominasz, że jeden z tych "żuli" (już nie będę nawet wspominał, że używanie tego typu określeń w narracji nie najlepiej świadczy tak o narratorze, jak i autorze) nosi czerwoną kurtkę i wełnianą czapkę z pomponem. W normalnej sytuacji, należy najpierw przybliżyć, kim poszczególne postaci są i jak z grubsza chociaż wyglądają, a dopiero potem skreślić sam dialog, ewentualnie jeżeli w trakcie dialogu (ale nie wcześniej) dana osoba robi coś wartego odnotowania (na przykład zapala papierosa), wtedy się o tym ad hoc wspomina. A ty wrzucasz taki opis całkowicie losowo, bez jakiegokolwiek przemyślenia.
Już nie wspomnę o poziomie dialogu samego w sobie, który jest - mówiąc oględnie - nader niski. Nie chodzi tu o sam fakt, że postaci kaleczą polską mowę - to jeszcze można zrozumieć, przez wzgląd na to, kim są (chociaż nie rozumiem, jaki cel przyświeca autorowi, który takie osoby czyni protagonistami opowiadania) - ale o ogólną redakcję, brak jakiejś nadrzędnej struktury tekstu, ciągu stylistycznego, a nawet logicznego związku pomiędzy poszczególnymi wypowiedziami.
Anna Nazabi pisze: - W tym kościele pewno weźmiesz ślub – powiedział do starego – ino, że ciebie przeca to żadna nie zechce.
- A zechce, Janka mnie zechce, co pracuje przy oborze kole mojej chałupy.
- Ale jak to przy oborze? – dopytał Janek.
- Bo ona wiosnę zaklina - powiedział stary.
- Pierdzielisz normalnie.
Mało tego - jak dalej toto czytam, odnoszę wrażenie, że poziom dialogów wręcz się pogarsza. To, co tutaj zacytowałem, jest po prostu... losowe. Nikt w rzeczywistym świecie nie prowadzi w ten sposób konwersacji. Nikt nie wyskakuje nagle z jakimiś przypadkowymi konstatacjami, pozbawionymi związku z bieżącą kwestią. Wreszcie, nikt nie przechodzi spontanicznie z kiepskiej imitacji wiejskiej gwary do normalnej mowy. Zdecyduj się wreszcie, w jakim stylu mają się wypowiadać ci "żule".
Anna Nazabi pisze: Powiedział Janek spokojnie, gdy już stali pośrodku ołtarza, okupowanego z przodu przez kilka staruszek. Usiadł w ławce i zaczął przypatrywać się postaci Jezusa wyrytej w masywnej belce zaraz przy bocznej ścianie ołtarza. Kościół bardzo kolorowy, niektórzy twierdzili, że wręcz kaspraty. Na podłodze płytki w różnych odcieniach szarości, ułożone na kształt kwiatów. Na suficie widniało malowidło o przejrzystych barwach zieleni, błękitu, czerwieni i złota. Malowidło przedstawiało apostołów siedzących przy bogato zastawionym stole. Wszędzie przepych. Obrazy drogi krzyżowej mieniły się złotem, srebrem i mnogością szczegółów. Zielone, potężne ramy otaczające każdy obraz, kontrastowały z purpurowymi filarami i czerwonymi ścianami na których były umieszczone. Tylko ławki w tym kościele były po prostu brązowe. Takie zwykłe, niczym niewyróżniające się od setek innych stojących w kościołach.
Lektura powyższego fragmentu była dla mnie po prostu bolesna. Wiesz, dlaczego? Po prostu rzadko się zdarza, żeby autor używał tak wielu słów, a przekazywał czytelnikowi tak niewiele treści. Nie ma żadnego powodu, aby ze szczegółami opisywać każdy element wewnątrz tego kościoła - to nie podsuwa wyobraźni żadnego sugestywnego obrazu, tylko po prostu irytuje i nudzi. Zwłaszcza jeśli mieć na względzie, że ów opis w obecnej formie jest tak naprawdę całkowicie zbędny, bo nie ma żadnego znaczenia dla fabuły. Bohaterowie spędzają w nim zaledwie chwilę i zaraz wychodzą, a sam kościół (ani jego przepych) nie jest później w żaden sposób wspomniany. Więc po co ten niepotrzebnie rozwlekły opis znalazł się w tekście?
Anna Nazabi pisze: - To jest nieuczciwe, bo przeca, tak się nie da, normalnie - zaparzył się Janek.
Raczej zaperzył się.
To, że nie zacytowałem tutaj dialogu w całości nie oznacza, że nie mam do niego zastrzeżeń - po prostu musiałbym kolejny raz napisać to samo...
Anna Nazabi pisze: Wyszli z kościoła i ruszyli w drogę, którą przebyli w lekkim półśnie. Księżyc nadal świecił intensywnie, gdy wchodzili do baru. Siedli przy stoliku i zamówili po browarze. Oprócz nich siedziało jeszcze trzech gości, z których jeden był urżnięty w trupa, drugi w półtrupa, a trzeci całkiem trzeźwy. Panowie co jakiś czas śpiewali pieśni wojenne, a jeden z nich wspominał czasy swej młodości. Dotykali też pupy przechodzącej koło nich kelnerki, ku jej wielkiemu zadowoleniu, co wydało się żulom, i jednemu i drugiemu, godne nagany i wychłostania po tejże pupie. Ta sama kelnerka przyniosła im piwa i obwieściła, że konkurs odwołany, bo była bijatyka przed barem.
Kiedy nasi bohaterowie trafili do kościoła, w którym spędzili raptem parę chwil, autor sprezentował nam niepotrzebnie szczegółowy i niepotrzebnie rozwlekły jego opis. Natomiast kiedy trafili do baru, gdzie faktycznie dzieje się coś ważnego dla fabuły (czy może raczej - tego, co zastępuje w tym tekście konkretną fabułę), w ogóle nie opisał, jak ten lokal wygląda, skreślając raptem dwa zdania o trzech facetach, co to w nim siedzieli. I jeszcze o kelnerce, którą klepali w cztery litery (co w zamierzeniu autora miało być zapewne śmieszne, a jest żenujące). Z góry mówię, że nie uważam, aby szczegółowy opis baru był niezbędny - taki przybytek można sobie z łatwością samemu wyobrazić - ale po tym opisie kościoła trudno przeoczyć kontrast. Tam, gdzie opisywanie miejsca wydarzeń jest całkowicie zbędne i nie pełni żadnej funkcji w tekście - robisz rozwlekły elaborat. Tam, gdzie opis miejsca akcji by się przydał - nie robisz go w ogóle. Wszystko źle, wszystko na opak. Jak gdyby ten utwór nie był tak naprawdę groteską, ale ćwiczeniem na zrobienie jak największej ilości elementarnych błędów w stylistyce, prowadzeniu dialogów tudzież narracji.
Anna Nazabi pisze: - A jaki to konkurs?
- Właśnie myślę. Janek, jaki to konkurs będzie?- spytał stary żul, młodego, który się właśnie dosiadał.
- A jaki miał być, ten, co go nie było, normalnie?
- Na wiersz wiosenny – powiedziała kelnerka – z recytacją.
- Wiersze mnie kurka nie wychodzą. To, może na zagadki pogramy. Pan pytasz mnie, a ja pana – powiedział stary żul.
To mi zaczyna nieodparcie przypominać dialogi z filmu "Garbage Pail Kids" - nie widać, żeby w ogóle istniał tu jakiś scenariusz. Raczej, że zbieranina cokolwiek antypatycznych postaci ustawiła się w kółko i zaczęła gadać totalnie bez sensu i bez jakiegokolwiek kontekstu, co tylko im ślina na język przyniesie. Postacie nie potrafią się skupić na niczym konkretnym, zmieniają tematykę swoich wypowiedzi jak w kalejdoskopie i to bez żadnego logicznego związku pomiędzy jednym, a drugim. Nie widać, żeby to do czegokolwiek prowadziło, nie widać, żeby sam autor miał jakikolwiek zamysł, do czego ma zmierzać cała ta scena i ogólnie opowiadanie - ale do tego to sobie dojdziemy już za chwilę.
Anna Nazabi pisze: Ten trzeźwy chciał odpowiedzieć, gdy mężczyzna zlany w trupa, wstał, zatoczył się w kierunku wielkiego okna zdobionego zasłonami z ciężkiego, zielonego materiału, które jakimś cudem otworzył. Rozpostarł niewidzialne skrzydła i wyskoczył.
Do ich uszu doszedł bełkot.
- Cip cip kureczka, cip cip.
Przepraszam, że nie skomentuję tej cokolwiek konfundującej puenty. Jeżeli miała ona mieć jakiekolwiek głębsze znaczenie, to zaginęło ono całkowicie pod nawałą fatalnie napisanych dialogów oraz ogólnego braku sensu, z jakim musiałem się borykać w trakcie lektury całego tekstu.

No i właśnie - może teraz ja dojdę w końcu do puenty. Tym najgorszym, niewybaczalnym błędem, który każe właściwie z miejsca postawić krzyżyk na tym tekście, jest właśnie brak sensu. Nie widać w tym tekście jakiejkolwiek problematyki, nie widać, aby sam autor wiedział, o czym właściwie chce pisać. Fabuła tak naprawdę nie istnieje - dwóch typów, do których właściwie od samego początku czułem wyłącznie pogardę, odbywa kilka bezsensownych dialogów, idzie do baru, tam odbywa kolejne parę chaotycznych dialogów i tekst nagle się urywa. Całość ewidentnie powstała bez powodu, bez celu i tak naprawdę bez serca. Sam tytuł - "Konkurs barowy" - każe mi podejrzewać, że autor po prostu nie miał pomysłu na opowiadanie i poszedł na przysłowiowy żywioł.

Krótko - tak się nie pisze tekstów literackich. Utwór powinien mieć nakreśloną konkretną problematykę, rozłożenie akcji na wstęp, kulminację, zakończenie, ogólnie musi istnieć jakiś powód, dla którego cała historia się wydarzyła. Gdybym miał to brutalnie uprościć - utwór musi mieć jakiś morał, jakąś puentę. Tu nie ma nic. Bohaterowie odbywają jakieś oderwane od kontekstu rozmowy, z których nic kompletnie nie wynika, a potem idą sobie do baru na ten konkurs, co w ostatecznym rozrachunku też absolutnie do niczego nie prowadzi. Używałem tutaj słowa "utwór" na określenie tego, co tutaj przeczytałem, choć w gruncie rzeczy mam wątpliwości, czy toto zasługuje na takie miano. To nie jest w żadnej mierze tekst literacki - to po prostu pojedyncza, pozbawiona kontekstu scenka, którą w dodatku trudno uznać za ciekawą czy też zabawną. Irytacja, zniesmaczenie, zażenowanie - to są uczucia, które mi towarzyszyły podczas lektury.

Wynika to zresztą jeszcze z czego innego - wspomnianej już przeze mnie mimochodem, kuriozalnej koncepcji, aby w roli protagonistów osadzić grupkę ludzi z marginesu społecznego. Nie, żebym nie spotykał się z czymś takim w twórczości rodzimych pisarzy - wystarczy wspomnieć niejakiego Jakuba Wędrowycza od pana Pilipiuka. Tyle że taki, a nie inny obraz postaci w utworach Pilipiuka był mimo wszystko czymś podyktowany i ewidentnie czemuś służył - był jedynie pretekstem, sposobem na obśmianie narodowych wad czy też problemów współczesnego nam świata. A u ciebie? Czemu to służy? Nie widać w tym absolutnie żadnego sensu, bohaterowie (jak i cały utwór) po prostu epatują prostactwem dla samego prostactwa.
Nie będę już nawet wspominał o tym, że Jakub Wędrowycz jest przy tym postacią ciekawszą, stworzoną z nieporównywalnie większym polotem, o wiele bardziej zakręconą, niż ci twoi bezimienni "żule". Stać go też na powiedzenie od czasu do czasu czegoś mądrego, no i wykonuje pożyteczną robotę jako egzorcysta. Nie wymagam od razu, aby dorównywać jednemu z naszych najbardziej znanych pisarzy z dziedziny fantastyki, ale mimo wszystko warto się chociaż starać. U ciebie nie widać ani śladu starania się - odnoszę wrażenie, że w twoim mniemaniu sam fakt, iż bohaterowie są "żulami", czyni ich zabawnymi. Może i są tacy, których to śmieszy, ale u mnie budzi wyłącznie odrazę.

Krótko mówiąc - polecam na początek zapoznać się z podstawami na temat tworzenia tekstów literackich, zanim zdecydujesz się cokolwiek napisać (i jeszcze - o, zgrozo - pokazać to ludziom). Polecam zastanowić się nad tym, czy masz tak naprawdę jakiś pomysł na to, o czym utwór ma traktować. Polecam wreszcie przeczytać tekst samemu przed pokazywaniem go komukolwiek. Tyle potrafi każdy - z talentem, czy bez.

Zatwierdzam jako weryfikację. Rubia

Konkurs barowy [całe opowiadanie, gat: groteska]

6
No warsztat leży ( ostatnio szaleję po tuwrzuciu, co raczej nie wywołuje uśmiech szczęścia na twarzach zainteresowanych :P). Toporne zdania, problem na poziomie przekazu, nieudolna, ni to knajacka, ni to wsiowa stylizacja. Może spróbuj pokazać jakiś tekst innego typu? Obyczaj, fantastykę, sensację?
Panie, ten kto chce zarabiać na chleb pisząc książki, musi być pewny siebie jak książę, przebiegły jak dworzanin i odważny jak włamywacz."
dr Samuel Johnson

Konkurs barowy [całe opowiadanie, gat: groteska]

7
Dziekuję za komentarze.
Niektóre uwagi cenne, jak np. ta, że brakuje mi czasem wyjaśnienia, co, kto mówi. Ja mam z tym problem i jestem tego świadoma. Co do absurdu tekstu. Miał być taki. Dialogi również, wbrew pozorom mam piątą klepkę, sama wiem, że są totalnie od czapy.
Mało tego - jak dalej toto czytam, odnoszę wrażenie, że poziom dialogów wręcz się pogarsza. To, co tutaj zacytowałem, jest po prostu... losowe. Nikt w rzeczywistym świecie nie prowadzi w ten sposób konwersacji
Prowadzi. Słyszałam już sporo gorsze twory, wypowiadane, wbrew pozorom przez Homo Sapiens. Takie było moje zamierzenie, by były, jakie są.

Co do toporności teksu. Opinie są zawsze podzielone, jedni piszą topornie, inni, że lekko, bądź tu człowieku mądry. [ Płacze w skrytości]. Nie da się wszystkich zadowolić. Niestety nie zmienię stylu, bo jak próbuję wyjść poza ramy groteski, wychodzi mi koślastwo jakich mało. Lubię za to kryminały, ale niestety moja wyobraźnia i tak zawsze zrobi z tego groteskę, czy też absurd. Ale uwagi przyswoję i będę się starała nad sobą pracować, na tyle, na ile potrafię, wiadomo, że pewnych ograniczeń, moich własnych, nie przeskoczę.
Tym najgorszym, niewybaczalnym błędem, który każe właściwie z miejsca postawić krzyżyk na tym tekście, jest właśnie brak sensu. Nie widać w tym tekście jakiejkolwiek problematyki, nie widać, aby sam autor wiedział, o czym właściwie chce pisać.
Co do problematyka tekstu - jest taka, że ludzie są różni, i wśród ludzi, którzy we wszystkim muszą widzieć sens i logikę, są i tacy, którzy żyją bez przemyślenia, bez celu, bez jakiejkolwiek roli do spełnienia, bez zasad, tak po prostu. Są Tacy! I ot, o nich ta scenka rodzajowa. I wbrew pozorom, wiedziałam o czym chcę pisać. Fakt, tekst powstał na konkursik i miał się dopasować do haseł, ale zwyczajowo trzymam się jednak zaplanowanej charakterystyki postaci i fabuły. Może trudno w to uwierzyć, ale te postaci miały być tak infantylne.

Co innego wytknięty
problem na poziomie przekazu
Tak być nie miało :(
Moja wielka bolączka. I tutaj czuję się, jakby mi ktoś w policzek tak zdrowo … bo jak poległam na krótkim tekście to zbyt optymistyczne nie jest.

Dzięki wielkie!

Konkurs barowy [całe opowiadanie, gat: groteska]

8
Anna Nazabi pisze:Niestety nie zmienię stylu, bo jak próbuję wyjść poza ramy groteski, wychodzi mi koślastwo jakich mało.
Zrozum, że groteska to wyższa szkoła jazdy. Warsztat musi być doszlifowany. A Twój nie jest. Literatura jest o tyle specyficzna dziedziną, że ( czort wie dlaczego) niemal każdy poczatkujący autor chce od razu pisać na nie wiadomo jakim poziomie. A tak się nie da ( chyba, że ktoś jest geniuszem). To tak jakby w muzyce ktoś spróbował w ramach pierwszej wprawki zamiast zagrać "Wlazł kotek na płotek", skomponować super-hiper symfonię na smyczki, orkiestrę dętą, harfę i chór eunuchów z Konstantynopola. Głupie, prawda? Tak się nie da. Jeśli nie potrafisz napisać porządnego tekstu nie groteskowego, to co każe Ci wierzyć, że groteska wychodzi Ci lepiej? A niby na jakiej zasadzie? I tu i tu, dialog jest dialogiem, opis, opisem, a charakterystyka postaci wymaga podobnych umiejętności. Tylko, że groteskę napisać dużo trudniej. Mam wrażenie, że pisanie groteski jest dla Ciebie parawanem za którym skrywasz wszystko co szwankuje. Bo to przecież nie "normalny" tekst, tylko groteska...

Konkludując, masz dwa wyjścia: możesz pójść w zaparte i stwierdzić, że czytelnicy są głupi i nie czują prawdziwej groteski, której Ty jesteś ( zapoznaną) arcykapłanką, albo spojrzeć na siebie krytycznie i zacząć się uczyć. Tak czy owak, życzę powodzenia :)
Panie, ten kto chce zarabiać na chleb pisząc książki, musi być pewny siebie jak książę, przebiegły jak dworzanin i odważny jak włamywacz."
dr Samuel Johnson

Konkurs barowy [całe opowiadanie, gat: groteska]

9
W tym opowiadaniu kłopoty zaczynają się już na poziomie słownictwa. Jak tu:
Anna Nazabi pisze: - Przeca widzisz to Janek, czy mnie oczy wysiadły?
Jeśli by facetowi oczy "wysiadły", to niczego by nie widział, gdyż takie jest znaczenie idiomu "wysiąść" + rzeczownik (aparat, telefon, itp.). Skoro wysiadły, to nie działają. A tymczasem chodzi o to, że facet widzi coś niezwykłego.
Anna Nazabi pisze: - Idę do kościoła. – Powiedział starszy żul, w czerwonej kurtce i wełnianej czapce z pomponem. - Chodź ze mną.
Młody chciał zaprzeczyć, ale ta łuna faktycznie była podejrzana.
Czemu młody chciał zaprzeczyć? Temu, że starszy idzie do kościoła? Chyba raczej chciał zaprotestować, bo nie miał ochoty pójść.
Zaprzeczyć i zaprotestować to nie są synonimy!
Do tego, błędny zapis dialogu. Powinno być: Idę do kościoła - powiedział starszy żul.
Anna Nazabi pisze: Powiedział Janek spokojnie, gdy już stali pośrodku ołtarza, okupowanego z przodu przez kilka staruszek.
Zlituj się nad czytelnikiem... W katolickim kościele w Polsce można "stać pośrodku ołtarza"? Może na mensie ołtarzowej? Toż wiernym nie wolno nawet wejść do prezbiterium!
Anna Nazabi pisze: zaczął przypatrywać się postaci Jezusa wyrytej w masywnej belce zaraz przy bocznej ścianie ołtarza.
Kompletnie nie mogę sobie tego wyobrazić. W masywnej belce można co najwyżej wyryć jakiś ornament, ale taka belka nie będzie stała przy ołtarzu. Czy chodziło Tobie o figurę Jezusa wyrzeźbioną z drewna i ustawioną obok ołtarza?
Anna Nazabi pisze: - To jest nieuczciwe, bo przeca, tak się nie da, normalnie - zaparzył się Janek.
Janek się chyba jednak zaperzył.

Dalej jest lepiej, pomijając tę dziwaczną stylizację dialogów na mowę potoczną osób ze sfer całkiem niewysokich i niewykształconych. No i uwierzyć nie mogę, że facet o kobiecie, przez którą musiał zapłacić stówkę mandatu, mówi cały czas per "paniusia". Tutaj pasowałoby co najmniej "babsko" bądź parę innych określeń, kompletnie pozbawionych elegancji. "Paniusia" to nie te sfery i nie ta epoka.

Z kwestii pozajęzykowych: a co z tą łuną wokół kościoła? Twoi bohaterowie weszli do niego, wyszli i - nic. Jeden z nich mówi, że chciał się pomodlić o wygraną w konkursie. Fajnie, ale to mógł zrobić i bez owej łuny, która obu tam ściągnęła. Opowiadanie jest krótkie, czytelnik nie zdążył zapomnieć, że motorem, który wprawił obu żuli w ruch, było to dziwne zjawisko optyczne, a tymczasem w dalszej części porzucasz ten motyw i przechodzisz do zupełnie innych spraw i motywacji. To jest wada konstrukcyjna opowiadania, powinnaś chociaż wspomnieć, że Janek i jego kumpel kompletnie zapomnieli, co ich sprowadziło do kościoła, jednak lepiej byłoby ten motyw jakoś rozegrać. Skoro to miała być groteska, takie niezwykłe zjawisko doskonale pasowałoby do konwencji.
Bo tak, to mamy dwie sytuacje, które właściwie w ogóle się ze sobą nie łączą. Twoi bohaterowie poszli do kościoła, poszli do baru - i tyle. Druga część ma jeszcze jakieś anegdotyczne zakończenie, ale właściwie mogłaby być samodzielnym tekstem, bez części pierwszej. A to oznacza, że coś szwankuje w samym pomyśle. Niezależnie od tego, do jakiego gatunku chciałabyś zaliczyć swoje opowiadanie.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

[W] [W] Konkurs barowy [całe opowiadanie, gat: groteska]

10
Do tego, błędny zapis dialogu. Powinno być: Idę do kościoła - powiedział starszy żul
Kurczę, ale czytałam w zasadach zapisu dialogów, że jak po kościele postawię kropkę, to mogę zacząć "Powiedział" z dużej litery. Ale muszę taki zapis potem konsekwentnie do zakończenia zdania kontynuować. Ponoć są dwa warianty zapisu dialogów...muszę tego poszukać i sprawdzić, może zaś coś pomyliłam. :(
Co do słownictwa żuli. Chciałam, żeby było specyficzne. Nie miało być poprawne :)
Dzięki za komantarz. Gdybym mogła poprawić tekst we wskazanych przez Ciebie miejscach, to bym to zrobiła:-)

[W] [W] Konkurs barowy [całe opowiadanie, gat: groteska]

11
Poprawić zawsze możesz i nawet wrzucić poprawiony tekst na Wery.
Co do zapisu dialogów: owszem, są różne warianty. Generalnie jednak, jeśli bezpośrednio po kwestii dialogowej występuje czasownik, który ją uzupełnia (powiedział, odparł, skomentował, podsumował, itp.), wtedy dajemy myślnik, a nie kropkę, czasownik zaś piszemy małą literą, gdyż jest to dalszy ciąg tego samego zdania. Kropka automatycznie je zamyka. Przenoszenie: powiedział Janek, odparł Kazik na początek następnego zdania nie ma wielkiego sensu, skoro jest to końcówka jakiejś kwestii.
Co do słownictwa żuli: tu nie chodzi o poprawność w sensie zgodności z gramatyką. Dlatego nie protestuję, kiedy czytam: jakbym miał aparata... Ludzie nie tylko takie błędy robią :D Chodzi mi raczej o wewnętrzną spójność takiego języka. W Twoich dialogach coś mi właśnie szwankuje na tym poziomie. Żeby uzyskać taką spójność, potrzebny jest specyficzny "słuch" literacki. No i kontakt z grupą, która mówi w ten sposób...
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”