Pierwszy rozdział powieści fantasy. Wszelkie komentarze mile widziane. UWAGA - TEKST ZAWIERA WULGARYZMY
Drogi G.
Umowę spisaliśmy na 200 złotych Brakeatów, i ani szeląga więcej. Przeto wpłaty rychłej w tej kwocie dokonałem na indeks Twój, co procenta przynosi i całość pomnaża. Cierpliwie czekam, aż druh mój w mizerię popadnie. Żeby biedy zaznał i hańby, nocnych mar duszących, sam jak palec się ostał. Na koniec śmiercią bolesną, w męczarniach okrutnych sczezł. Że wynająłem Ciebie? Niech wie. Prezent w liście poprzednim wspomniany, życie me osłodzi. Ucho się nada, nosem też nie wzgardzę.
Oddany A.
Zabrzeże - 4-ego Zmroźnego
● Rozdział 1
Podróżny pluł krwią.
{groszowej powieści o dziejach wojny, całości część, na prawdzie oparta}
Zastali ją nagą, w łóżku leżącą, nuciła piosenkę brzuch gładząc.
- Nie chcę! - wrzasnęła, krzyk ścierką zdławili i bili aż strasznie się zlękła. O życie się bała, nie swoje lecz inne, o losy Robdanu nie tylko. Torturowali, pytając o wszystko, i ciągle głową przeczyła. Zemdlała nad ranem, straciła Wigor, straciła wszelką nadzieję.
I tak przywiązaną, huk wielki obudził, drzwi silny wyważył wybawca. Ból w ciele swym czuła, a stopy krwawiły, kleiły się do podłogi. A w usta, knebel się wpijał.
Z dziąsła ząb wypadł, przegrzyła językiem, siekacz barwy perłowej. Szmata kuchenna spłonęła cała, pokój okopcił się dymem.
- Zabij skurwieli!
Chciała i pomóc, sznur trzymał mocno, złamała oparcie z drewna. Kciukiem zdrętwiałym dotknęła supła, zszedł z palca paznokieć różowy. Zabrzestrzył na więzach, a bąble pękały, na wargach czerwonych od szminki.
- Zabij!
Cios pałką na ramię mu zmierzał. Podróżny sparował, orężem zakręcił, ciął z góry, z szybkością szermierza. Zasłony nie było, uderzył on w szyję, głowa odcięta odpadła. Wiedźma się śmiała, śmiała się głośno, śmiała się przeraźliwie. Drugiego z jej katów, w brzuch pchnięciem spróbował, przebił i kurtkę, i płuco. Guzy z metalu, wnet krew ozdobiła, tworząc kwiecistą plamę. Martwe już ciała, kopnął pod ścianę, w walce mu przeszkadzały. Ostatni z bandytów, wykonał swój wypad, ostrza się zwarły ze szczękiem. Pałasz oprycha, niechybnie Czarnik, gwizdał przy każdym zamachu.
Golizną swoją, czar pozwyzszając, z krzesła zerwała się wolna. Obite kolana do piersi przylgnęły, plecy wygięła w pałąk. Otarły się kości, kręgosłup był sztywny, trzypło w uszach zbirowi! Chwyciła stołek, poleciał do przodu, roztrzaskał czaszkę oprawcy. Podróżny doskoczył, grdykę mu przebił, przekręcił, posoka chlusnęła. A oddech jej ciężki, rzężenie głuszyło, świsnęła broń po raz ostatni.
Pięści ściskając na łożu usiadła, pościel z kocem zrzucając. Trzech serc bicie czuła, dwa będzie miłować, a jedno straci na lata. Zlizała krew z kolan, już zęby urosły, to leczką goiły się rany. Kochanek się zbliżył, miecz schował do pochwy, płaszcz z lewej ręki odwinął. I podał:
- Okryj się tym, kochana, wiesz że to jak znak.
- Wiem. Miłości. Nie powiedziałam im nic – dar zarzuciła, ramiona skrywając i ciesząc się bardzo mocno. Wigor!
Nastała ta chwila, przywarli do siebie, całując się długo, namiętnie. Czołem oboje przywarli do siebie, razem się uśmiechając.
- Na pohybel
- Na pohybel – wysyczała Marzanna.
{Z pamiętnika mego - G. W.}
Świtało nad oberżą. Niestety, drzemał przy konturze gospodarz, luby mój, rwetesu na piętrze nic, a nic, nie słysząc. Klepał się po wydatnym brzuchu, czesał rzedniejące włosy. Spał, a sen marą był dla niego i dla mnie. „Początkiem wszystko układać się może. Ale później już grosza górę trza usypać i sprzątać samemu. Co świt, co noc, co południe, namów na dziecko i żeniaczkę z uszu wytrząsać. Świeczki gra niewarta, ogarka jeno.”
W dół schodów szły postaci z opowieści jedynie mi znane. Odmienione zgoła.
Podróżny i Marzanna.
{Zmreziła – wymazałem wcześniejsze banialuki najważniejsze wpisując - dop. Hugo Korona} Wilhelma, dostał skórki gęsiej.
- Gerda! - krzyknął zrywając się z raptem, a mnie polecenie wydając – Piecyk rozpalaj! Grzej czajniki i garnki! Rzuć tę szmatę, biegiem! Balia z parą gorącą, mydło i ręcznik!
Pomogłam i w tym, służącą będąc. Ale do obiadu tylko.
- Wyliczankę zaczął oberżysta, co przysięgę małżeńską złoży, a mnie szczęśliwą za rok uczyni.
- Wykidajło? Leśny? Najemny?
- Odgadnąć nie sposób - odrzekł baby kompan czarownej.
- Przyjechali wczoraj z wieczora, komnatę im dałem, nie szczędziłem jadła. A taką zapłatę za wdzięczność moją wystawili. Nie dosypałem trutki do piwa. Stary się robię – wylewał żale Wuht, co rodziny tej nazwą imię me ozdobi.
- Udało się ledwo – Podróżny kciukiem poddasze wskazując, wcześniej by pomocy szukać, obudzić karczmarza miał zamiar – w progu cię wołałem.
- Przeprosiny Nolan, sen głęboki morzył. Jak nie urok to sraczka – były to skruchy słowa i obawy pewnie. Bo swym palcem w mężczyzny pierś godząc, wiedźmy czary jakoweś rzucają. Rzecz to oczywista. Po raz kolejny urok zapewne czyniąc, biegunkę na męża przyszłego sprowadzić jędza chciała. I wycedziła zaraz:
- Nic im nie rzekłam – Uśmiechnęła smutno, płaszcz przydeptany brudząc, a do mego królestwa {Może i królową jest pani, a widelec z łyżką, to paź i księżniczka, kuchnię kuchnią zwać jednak trzeba – dop. Karol Praska} podchodząc. Rękę na zgodę narzucić mi chciała, pragnienia bezwstydnie głosząca:
- Gerdzie pomogę, ty zajazd zamknij. Kąpieli zażyję w głównej sali, przestronna jest. Tego potrzebuję.
Na taborecie usiadł i rękawiczki zdjął w końcu. Podróżnym zwany.
- Sprzątaniem bałaganu zajmę się ja – zwrócił się Wilhelm do niego, a że na krwi widok cierpnę, rada byłam. Jednakże niewiedzą mą było, że tu idzie o rzecz inną. Rzecz, co białej głowie stracha napędzić może i w nocy się przyśnić. Nie było to zwykłe pokoju sprzątanie. Przywykłam i dawno do tego - sam konia oporządzę. Odpoczywaj.
- Dasz sobie radę? Jeden z nich to osiłek, bydlę duże, wywijał Czarnikiem - dywagacje te jeno na potrzeby wiedzy o broni przez alchemię wykutej się zdały.
- Szablę zabieram. Nad kominkiem powieszę. Ciała spalę i popiół rozdepczę – o milczeniu na sprawy takie jam pouczona, a zajmujące głowę czarownicy interesem moim nie były - zajmij się Marzanną, frasunku u niej dużo. Ty jej potrzebą jesteś.
- Przebrać się muszę i pomóc. Przepchniemy balię do izby – dzieje obecne opisując, wiedźmy kochanek uczynnością się szczycił - trudne czasy nastały, podziękowania za wszystko.
{Z pamięci mojej W. W.}
Przyjaciel mój rękawiczkę gubiąc, ladę opuścił. Klamrę pasa odpinając, buty zzuł, rozwinął onuce. Kaftan na ławę rzucił. Przez próg przestępując z gospody wyszedł, ulgi i wytchnienia zaznać. Cmoknął w stronę swojej klaczy czarnej, co później napoić i nakarmić ją miałem. Dał z kieszeni cukru, kostkę sam jedną zjadając. Kałużę zmarzniętą ominął i do studni podszedł. Jak mawiał po latach w uchu ból wciąż czuł, huk, świst i gwizd. Żurawia skrzypiącego użył, wody do wiadra nabierając. Mimo śniegu na stopach, chłodu nie czuł pewnie, gorącą głową zwany. I Podróżnym, rzecz jasna. Przemył twarz i kark, fryzurę zmierzwił. Na ziemi usiadł. Rozglądał po placu mnie zupełnie nie widząc. A karczma stała, nim szlag ją trafił, przy zagajniku samym, Białej Polany blisko. Na płocie siedział kogut i nie padało, nie mżyło nawet. Mróz za to mnie ziębił i szumiał Las, choć wiatru nie było. {Bardzo ważną wskazówkę daliście, panie W. - dop. - Hugo Korona}
Nadjeżdżał wóz kołysząc się na boki, parskała kobyła z bujną grzywą. Słychać było klekotanie i stukot. Za woźnicą zwisały sznurki, dyndały dzwonki.
Drabinę spod pachy wyjąłem, o krawędź dachu opierając. Wspiąłem się, w ręku trzymając złożony w kostkę materiał. Suknem czarnym przykryłem szyld co na łańcuchach zwisał, a na płachcie przeze mnie rozwieszonej, litery wyblakłą czerwienią oznajmiały: „Zajazd zamknięty”.
Koła bryczki stanęły. Przyjezdny, którego zamiary niedawno dopiero poznałem, bat odłożył. Zeskoczył z kozła. Był niskiego dość wzrostu, z brodą i przy tuszy, a ubrany w brązową jopulę. Spojrzał w górę na mnie wołając:
- Otto jestem! Sklepikarz.
- Dzisiaj nie wpuszczamy. Nie rozstawiaj kramu, nikogo nie gościmy – coby na pysk nie spaść, ostrożność przy schodzeniu na szczeblach powziąłem – w stajni też miejsca nie ma.
- Cóż, dalej wędrować mi przyszło. Nie gościcie może trzech mężczyzn? Langoci to, i podróżują wspólnie.
- Nie – warknąłem prawie, ma krew gotować się chciała – taka dola, ale nie.
- Zatem komu w drogę, temu czas – zdradził tajemnicę przybysz, odkrycie niedawno jej przyszło – jeno jeszcze jedna rzecz. I głów nie zawracam.
Na tył furmanki zaszedł i skoble odpiął. Opadła klapa. Lekkie schodki z Arundy w kącie znalazł i z uśmiechem na twarzy na błocie postawił. Wgramolił się na górę i na palcach stojąc, żeby belki dosięgnąć, zdjął z haczyka przedmiot na sznurku wiszący. Straganowi przyjrzałem się z bliska.
Był to sklep sprzedaży obwoźnej, zwykły dębowy stół. Przybite dwa słupy drewniane, do zwykłej, szerokiej deski. Na blacie leżały klekotki i bicze. Pod nim pojemniki z farbą, szpule i nici. Oko przyciągały kamienie półszlachetne i błyskotki zwykłe, zestaw srebrnych sztućców. Luneta ze złota. {Złota Luneta – dop. Bargasz Kraweczek} W kącie leżały zwinięte bele tkanin i słoiki z farbą. Czuć było perfumy.
Otto wisiorek ciągle trzymając, do studni podszedł. Zagaił gdy Podróżny wstawał.
- Łapienny to drugie miano, zapamiętaj. To dla ciebie – handlarza tego, dane mi poznać jeszcze będzie.
- Horst, mojego pamiętać nie musisz. Czarnik?
- Nie, hojnością nie grzeszę. Czarny opal – roześmiał się kłamiąc jak najęty, słuszność co do jednej tylko sprawy mając - noszony przy sercu tobie jeno pomoże.
„Zwykły kamień” - zapewne myślał Nolan na prezent patrząc - „Szlif cudny, nic ponad. Fałszywy, nie wart niczego”. W kieszeń kamień włożył.
- A jak przenosisz ten cały raban? Jak w festyn i targ się rozstawiasz? - spytałem odpowiedzi ciekaw.
- Z wozu sprzedaję. Grosiwo rzucają, ja towar odrzucam.
- Sprytnie. Bylebyś nie roztrząsał nas z góry – żartem odburknąłem.
Na kozioł wróciwszy strzelił z bicza, wodzy nie posiadając. {Piszcie cobyśmy wiedzieli na przyszłość jak konia prowadził – dop. Sekretarz Karolina Horzenna} Ruszyły obręcze koła, śniegiem oblepione.
- Żegnajcie! – rzucił przez ramię.
- Wojna wiosną być może! Powóz cię czeka! - krzyknąłem za nim.
- Zaśpiewam wam na odchodne! Jeszcze raz bywajcie!
Rozległy się słowa piosenki, na weselach po stokroć śpiewanej:
Bladolica panno, czarnooka pani
Tyś mym całym światem, żoną moją będziesz,
Głowę mi zaprzątasz, zmysły moje mamisz
Po dni wszelkich koniec, serce me zagrzejesz!
Podróżny pluł krwią.
Czuć było zapachy obiadu szykowanego. W głównej sali kąpała się czarownica, baleja była wypełniona ledwie w jednej trzeciej. Nie czekała, ta sprośna jednak niewiasta, na kolejne dolewki. Bom widział jak Nolan łapczywie i z atencją krągłości Marzanny oglądał. Czynił tak ponoć zawsze gdy tylko wierzchnie odzienie zdjęła. Lubieżny widocznie był. Jak i ja. Myła się szarym mydłem wiedźma, a robiła to bardzo powoli. Cieczy gorącej ni kropla nie spadła, podłogi izby nie mocząc.
- Plecy mi umyj Horst! – nakazała tonem szorstkim.
Zdejmując koszulę świeżą, Podróżny podszedł do wiedźmy. Chwycił włosy jej czarne, do góry podwinął i w dłoni ścisnął. Powąchał kosmyk przeciągle, chuć swoją mi znów okazując. Miękką sedżanśką firboną szyję babie swej wymasował, łopatki delikatnie wypieścił. Powoli ramiona spłukał.
- Kręgosłup masz ciekawy. Jak kostny grzbiet jaszczurki – pierwszy raz zjawisko to widząc, w bujaku siadłem.
- Tak wszystkie mamy – odrzekła, wywód poniższy czyniąc – To czyni nas mocnymi. Czarownymi. Rzucać czary, klątwy i uroki możemy. Spoiwo to ciała i czucia. Opisem naszych uczynków jest, przed złem powstrzymuje. Zadanym i zadawanym. Im pośladków i lędźwi bliżej, wpływ większy na przeznaczone mamy. Ludziom jest dane by płodzili i kochali. Dzięki temu prym w świecie wiedziemy. I my i wy. To rzecz przewidziana i wywróżona, tą drogą zmierzamy. Im bliżej do pleców i ramion, tym bliżej do głowy i mózgu. Tam wprzód wolna wola, kształt myśli i losu, odpowiedź na niego. Stąd nauka, zdolności zielne i alchemia.
- Tajemnic czy aby nie zdradzasz? - pojęcie spraw tych dawno porzuciłem, tylko w mojej niewiedzy się utwierdzając – Wnioski jedyne z gadaniny twojej, że rusałki, chowańce i dyeble7, potomków nigdy nie mają. Bez płodów własnych żyć muszą.
- Zdradziłam już dawno. Z Podróżnym się zadając.
Lulkę zapaliłem.
Umyte włosy Marzanny ułożyły się falą na ramionach, {zabrzerwiły – Nie piszcie jak Wasza żona, tylko zacznijcie się sprawami czarownymi interesować – dop. Hugo Korona} na odcień rudego. Ciało wypiękniało. Zniknęły oparzenia i strupy. Sutki stwardniały, blizny i ślady {zgleiły - wyleczyć to świnie można z obżarstwa panie W.. Nie piszcie też więcej o cielesnych afektach, te nas nie interesują – dop. Hugo Korona} Horst skręta wziął ode mnie i na fotel wrócił.
- Podaj mi ręcznik! – rozkazała znowu.
Papieros wylądował w kubku z kawą. Miękki materiał przykrył nagie ciało, dumna to i wyniosła kobieta. {Wigor! - dop. Hugo Korona}
- Brachu, jak baby te durne pokonać? - spytałem z ciekawością.
- W pole trza wyprowadzić i spalić. Ze wstydu rzecz jasna. Pokonać słowem. Na zakusy odpornym być, przynajmniej po części. Alchemia pomaga.
Głową kiwając, i z westchnieniem głośnym, odrzekłem – Głodni pewnie jesteście. Idę Gerdę pospieszyć.
Wstałem z fotela bujanego, drzwi do kuchni za sobą zamykając. Na klucz. Marzanna i Podróżny z miłością swą sami zostali. Na ławie pojawiły się spodnie.
Siedliśmy w czwórkę przy stole. Spojrzałem przez okno, dym z ciał biały był, woni nie dało się poczuć, bo bez szkoły choć jestem, w sposobach alchemii uczony. Żona ma przyszła, podała przystawki, to jest małże, i z cytryny sok. Morza te dary, niesmaczne były, „Langoci nie wiedzą co jedzą”. Służącą jeszcze przez godzinę tylko, pierwsza skorupę lizała, rękawem usta wycierając. Wstąpiły z widoku tego siły nieczyste we mnie, a ochota okrutna mnie wzięła: „Przespać z tą cudną dziewką w końcu mi przyjdzie, wnet mikstur zażyję, płodności i wigoru. Dziecko zrobię. Ślub wezmę. Dziwkom z Zabrzeża już płacić nie będę, nauczę wszystkiego. Laboratoria słomą wyścielę, krzyki wytłumi. Przyrządy odkurzę. Na Święto Płomienia Ludę zaprosimy, byle afektu więcej nie poczuć.” Już postanowione. {Wżdy wielkie pierdoły piszecie i o łóżkowych sprawunkach znowu, panie W. Tego spisywać nie trzeba – dop. Karol Praska}
Gerda! Upraszam gulaszu i zupy. Rzęsy podmaluj, kredki do ust użyj. Od Marzanny suknię i kolię wziąć możesz. Słuchaj i nie pytaj o nic – polecenia wartko wydałem.
Wybranka moja, wielce się zdumiała, nerwy skrywając uśmiechem. Zalotnie w oczy me wodziła swymi, jak lazur głęboki pięknymi.
Po prawdzie i dania podać wnet zdołano, lecz pewnie na opak rozumując, pokój wiedźmy ma śliczna odwiedzić poszła. Stygły więc. Wieki całe te przebieranki trwały, na przyszłe męki czekania przygotować zapewne mnie chciała. I cud piękny na schodach ujrzałem, skrzący brokat i szpilki bez nosa. Już oberży pani, po dywanie szła, szyję diamentem ozdobiwszy. Na sukniach nie znałem się wcale, jeno w nogi patrzyłem, rozcięcie do ud podziwiając.
- Nie wzięłam najładniejszej – zdumiała mnie wielce, zagadka zadana, kobieta kobiecie wilczycą.
Wrócono do obiadu, otwartą już mową zaczynać mogliśmy:
- Torturą Marzannę męczyli, chcąc zapewne wydusić wiele. O co pytali? - spytałem.
- O dzieje zamierzchłe, Przedmiotu szukają. Uwięzić na drodze lub tutaj mogli. W Zabrzeżu za tłoczno.
- Co dziwne, bo Czarnik w polu by działał. Sprawdziłam go, przyzywa ptaki przy gwiździe. Sroki, sikorki i gile. Głównie jednak sroki. - Przeszkadzają w walce, mi w gusłach – opisała broń piekielnica, co Horsta omamić zdołała.
- Chuj z mieczem. Trzeci gwizdnięty a gwiżdże do tego. Nazwę go „Gwizdnik”. Działamy nadal? - dopytałem w powagę przechodząc.
- Jak najbardziej, kontaktu wypatruj w tym tygodniu jeszcze. Miej oczy otwarte, przyjacielu - Podróżny radę dobrą mi dał i ręce pełne roboty.
Oczytanej Gerdzie zapewne myśli kradła strzyga urokliwa, zapewne takie to pochwały w myślach mojej żonie przyszłej czyniła: {drynżowała? - dop. - Karol Praska} „Spryt jej wielki i uroda to natury rzecz. W sieci nowa jest, stosunki zacieśnić musi, kobieta, kobietę zrozumie. W łóżku wygodę poczyni.” {Konfabuły wasze to rzecz jedna, drugie to lubieżność okrutna. Mówię wam panie W., syfu tylko dostaniecie od tego łba zbereźności pełnego – dop. Karol Praska} Gościniec przed byłą służącą podwoje otwierał.
- Jak śniegi stopnieją Langoci ruszyć ku nam mogą, pamiętajcie o Mortuas9. Wiedźmy wtedy sprowadzić trza– najważniejsze wspomniał, i przestrzegł o sprawach z przeszłości niechlubnej.
- Nic z tego – cienkusza upiła Marzanna.
- I tak wszystkim czarownicom życia odbiorę. Przysięga, rzecz święta, Wilhelm. Palenia druida oszczędzę – przyrzeczenie opisując, do mnie Nolan się zwrócił.
Zawiniątkiem w końcu poszczyciła się niewdzięcznica, zawiniątkiem skrywanym prze ze mnie:
- Mam tylko to. Inicjał G. złotą nicią wyszyty. Ale znajdę mordercę, mam łupiny słonecznika. {Wyterpię – zmazać znowu muszę, uczcie się alchemii lepiej, panie W. - dop. – Hugo Korona}. Odwiedzimy Kosodrzewa.
- To jutro. Słuchasz, Gerda? - rady Podróżny dawał, pytając jeno w powietrze – Jesteś młoda, wszystko notuj w pamięci. Rozwijaj myśl, przydasz się Wilhelmowi.
Kiwnięciem go zbyła, okruchy krakersa z dekoltu zbierając.
- Ile trzeba powiedz. Nie więcej. Czekajcie na Ludę. Ubrania i naszyjnik w prezencie oddaję. Szpilki mi zwróci, cenne są bardzo, dla Horsta bardziej – i z tym przypomnieniem, wybrała czarownica parę jedną, druga parę tracąc. Zagadka już owa, swej mocy nie miała.
Rozmowę tę kończąc z ławy wstała, znużenie okazując. Po prawdzie to i mnie do spania rwało, bo zmierzch już nastał, krótki był dzień. Z miesiącem odwrotnie zaś, miesiąc to w roku najdłuższy był i sensu nadawał długości owej, dłużąc się ponad miarę. Rok już, jak zawsze, dni i miesięcy miał tyle co trzeba, ale w rok ten, Zmroźny nazwie swej wyjątkowo przychylny był, mróz siarczysty bowiem krew całą schładzał i kości zmrażał. Mówiąc krótko, zimno było jak cholera, gdy zimno jest, to pić trza, więc półki z trunkiem do wyboru wskazałem. I gospodarność Gerdy poznając, piwo w kuflu już piłem, a wkoło rozległy się dźwięki, odezwał przecudny głos:
Biała szadź w Sołtyńcu rzednie,
Czarna postać ścina mrok,
Zamek ucztą żyje wiecznie!
Rytgraf stracił wzrok!
Straże piją słodką wodę,
Czarna postać jest jak duch,
Góry wiecznie będą grobem!
Rytgraf stracił słuch!
Wiedźmy z puszczy mają oko,
Czarna postać wszystkich bije,
Straże leżą błogo!
Rytgraf już nie żyje!
Od pola, od placu, łomot donośny się poniósł.
- Drzwi zamknięte do jutra! Szyld przeczytaj! - zbyć chciałem przybysza.
Wejście otworzyło się. Stanęła w nich postać.
Do szynkwasu pobiegłem noża szukając.
Gerda przewróciła śpiewnik, upuściła lutnię.
Podróżny oręża dobył.
Marzanna Przedmiot zauważyła.
Podróżny - pierwszy rozdział powieśći fantasy
2Nie wiem, co przeczytałam, bo mnie inwersje i wtrącenia drażniły
Coś z tym zrób, co czytelnik Ci zwieje
Coś z tym zrób, co czytelnik Ci zwieje
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)
Podróżny - pierwszy rozdział powieśći fantasy
3Inwersje zamierzone, a wtrącenia są wyjaśnione w kolejnych rozdziałach. Dzięki za komentarz.
Podróżny - pierwszy rozdział powieśći fantasy
4Brakeaty? Raczej brakteaty, a i to nie za bardzo. Chyba, że słowo jest wymysłem autora, ale wówczas zbyt przypomina nazwę wybijanych jednostronnie monet, co skłoni wielu czytelników do wyciągnięcia wniosku, że to błąd/ literówka. Kiepska stylizacja. Tekst sypie się na poziomie komunikacji. Zdecydowany przerost formy nad treścią.
Panie, ten kto chce zarabiać na chleb pisząc książki, musi być pewny siebie jak książę, przebiegły jak dworzanin i odważny jak włamywacz."
dr Samuel Johnson
dr Samuel Johnson
Podróżny - pierwszy rozdział powieśći fantasy
5nie dasz rady - zwieje po pierwszej stronie

Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)
Podróżny - pierwszy rozdział powieśći fantasy
6Rzeczywiście literówka - i taki zamiar by użyć tej nazwy, monety, którą bito dawno w Polsce.Navajero pisze: Brakeaty? Raczej brakteaty, a i to nie za bardzo. Chyba, że słowo jest wymysłem autora, ale wówczas zbyt przypomina nazwę wybijanych jednostronnie monet, co skłoni wielu czytelników do wyciągnięcia wniosku, że to błąd/ literówka. Kiepska stylizacja. Tekst sypie się na poziomie komunikacji. Zdecydowany przerost formy nad treścią.
Podróżny - pierwszy rozdział powieśći fantasy
7To nie jest nazwa, a typ monety, stąd źle zastosowałeś ten termin. Brakteat oznacza monetę bitą jednostronnie, natomiast wytwarzano w ten sposób wiele różnych monet np. denary, fenigi itp. o różnej wartości. W Polsce takie praktyki stosowano sporadycznie, były one natomiast popularne w północnowschodnim obszarze germańskim. Aby zastosować w tekście odnośniki historyczne, trzeba wykonać poważną kwerendę.
Panie, ten kto chce zarabiać na chleb pisząc książki, musi być pewny siebie jak książę, przebiegły jak dworzanin i odważny jak włamywacz."
dr Samuel Johnson
dr Samuel Johnson
Podróżny - pierwszy rozdział powieśći fantasy
8No tak - mogłem dopisać, że robdanskie, tak jak nazywano je kiedyś w Polsce, bez konkretnego typu np. Bolesława Krzywoustego. Dzięki za wytłumaczenie co i jak.Navajero pisze: To nie jest nazwa, a typ monety, stąd źle zastosowałeś ten termin. Brakteat oznacza monetę bitą jednostronnie, natomiast wytwarzano w ten sposób wiele różnych monet np. denary, fenigi itp. o różnej wartości. W Polsce takie praktyki stosowano sporadycznie, były one natomiast popularne w północnowschodnim obszarze germańskim. Aby zastosować w tekście odnośniki historyczne, trzeba wykonać poważną kwerendę.

Podróżny - pierwszy rozdział powieśći fantasy
9Dla mnie inwersje też są problemem przy czytaniu Twojego tekstu. Orzeczenie umieszczane na końcu zdania jest charakterystyczne dla łaciny i z niej właśnie przeniknęło do literackiej polszczyzny. Tyle, że było to w XVI wieku. Jako zabieg służący świadomej archaizacji języka jest to chwyt zużyty do cna i wyświechtany niczym kubrak noszony przez kilka pokoleń właścicieli. Przychodzi mi teraz na myśl (niestety, nie pamiętam, gdzie ją czytałam) parodia stylu "Bolesława Chrobrego" A. Gołubiewa, gdzie właśnie taki szyk i wspieranie się gwarą dla oddania rzekomej mowy naszych przodków zostały bardzo zabawnie wykpione. Już kilkadziesiąt lat temu nie kupowano takiej stylizacji.
I tak się zastanawiam: właściwie, po co Tobie te łamańce? Piszesz powieść fantasy, nawet jeśli osadzoną w jakiejś rzeczywistości feudalnej, to zapewne rozgrywającą się w świecie autonomicznym. Nie bardzo widzę powód do archaizowania.
I tak się zastanawiam: właściwie, po co Tobie te łamańce? Piszesz powieść fantasy, nawet jeśli osadzoną w jakiejś rzeczywistości feudalnej, to zapewne rozgrywającą się w świecie autonomicznym. Nie bardzo widzę powód do archaizowania.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.
Podróżny - pierwszy rozdział powieśći fantasy
10Pierwsze wersje tekstu "łamańców" nie posiadały.I tak się zastanawiam: właściwie, po co Tobie te łamańce? Piszesz powieść fantasy, nawet jeśli osadzoną w jakiejś rzeczywistości feudalnej, to zapewne rozgrywającą się w świecie autonomicznym. Nie bardzo widzę powód do archaizowania.

Podróżny - pierwszy rozdział powieśći fantasy
11Ale rozumiesz, że to się nie podoba i utrudnia zrozumienie? Jak chcesz nauczyć się stylizacji na dobrym poziomie, to poczytaj Brzezińską. Nb. ona jest w realu ekspertem z zakresu mediewistyki.
Panie, ten kto chce zarabiać na chleb pisząc książki, musi być pewny siebie jak książę, przebiegły jak dworzanin i odważny jak włamywacz."
dr Samuel Johnson
dr Samuel Johnson
Podróżny - pierwszy rozdział powieśći fantasy
12Niestety nie doczytałem do końca. Według mnie w tym fragmencie forma zdecydowanie przerasta nad treścią. Gdyby uprościć trochę język (nie wiem czy to właściwe określenie), czytałoby się o wiele łatwiej, a mam wrażenie, iż sama fabuła jest raczej dobra.
Podróżny - pierwszy rozdział powieśći fantasy
13Komentujący mają rację. Doczytałem do pewnego momentu (nie dużo) i się zmęczylem. Z dość śmiesznego powodu. Tekst jest tak śpiewnie napisany, ze zacząłem go nucić zamiast czytać. Nie potrafię się wypowiedzieć na jego temat, a wygląda na dobry. No ciężko :wink:
Podróżny - pierwszy rozdział powieśći fantasy
14Popieram zdanie poprzedników. Inwersja stanowi problem, bo ciężko się to czyta. Również jak wielu nie doczytałem do końca z błahego powodu: tego nie da się czytać. Rozumiem jakby inwersja była zastosowana tylko w jednym, krótkim fragmencie (i najlepiej nie na początku, coby nie wystraszyć czytelników). Poza tym jak dla mnie: za krótkie zdania i zbyt wiele przecinków.
Trzymajcie dzieci z dala od internetu, od dzieci internet głupieje.
Podróżny - pierwszy rozdział powieśći fantasy
15Strasznie ciężko przez to przebrnąć, jak już przedmówcy zauważyli. W tym pierwszym fragmencie nawet nie zrozumiałem co się tak naprawdę stało, komu ten ząb wypadł i kto tam kogo tą pałką. Stylizacja ma raczej efekt śmieszny i groteskowy - zamiast przejmować się losem tej biednej babki (która oczywiście musiała być goła. Dlaczego zawsze musi być goła baba?) w duchu chichotałem wymyślając zdania typu "tedy kijem przez łeb paskudny adwersarzowi przylutował, a ów, za mordę obleśną i zaślinioną się oburącz chwyciwszy, ząbek perłowy (mimo że krwią unurzany) na klepisko uronił".