"Wilcze stado" [powieść; militarne sf] - część trzecia

1
No dobra... darłem trochę szaty w poprzednim temacie, ale ostatecznie zdecydowałem się pokazać jeszcze jeden kawałek. Razem to pięć rozdziałów (plus prolog) czyli takie, powiedziałbym, absolutne minimum. Choć jest wciąż parę późniejszych rozdziałów, którymi chciałbym się pochwalić.

Póki co, może wróciłbym na jakiś czas do komentowania. Odnoszę wrażenie, że po aktualizacji forum zrobiło się ogólnie puste, więc może dałbym dobry przykład, zamiast tylko oczekiwać komentarzy pod własnymi wypocinami.

Uwaga - utwór zawiera wulgaryzmy (tym razem nie gwiazdkowane)

======================================================================================


- IV -


XXXX- Pozwólcie, że podsumuję nasze wstępne ustalenia odnośnie tej operacji – oznajmił suvore Akode, wyłączając wbudowany w biurko, holograficzny wyświetlacz.
XXXXGłos oficera wyrwał Khesariana z chwilowej zadumy. Znów był myślami wewnątrz gościnnej kwatery Akodego, gdzie zebrali się dowódcy jednostek specjalnych. Pokój okazał się dostatecznie przestronny, by wszyscy uczestnicy spotkania mogli się skupić przy biurku gospodarza. Było tu łącznie osiem osób – suvore Akode z garave Dakurą u boku, major Matson z trójką swoich oficerów, kapitan McReady z Marines oraz sam Zhack.
XXXX- Ustaliliśmy, że ograniczymy liczbę operatorów do piętnastu na jednostkę, wyjąwszy oddział Genisivare, który będzie się składał z pięciu zabójców – tu Akode spojrzał na chwilę w stronę Zhacka – To niewiele, ale biorąc pod uwagę charakter naszej misji, i tak z ledwością możemy sobie pozwolić na działanie w takiej grupie. Przyjmiemy standardową dla drużyny konfigurację, to jest podział na sekcje po pięciu żołnierzy, czterech operatorów i dowódca. Z całkowitą pewnością spędzimy na wrogim terenie kilka dni, więc będziemy potrzebowali zapasów na ten czas.
XXXX- My oczywiście możemy wszystko pobrać w kwatermistrzostwie – wtrącił Matson – Czy wasi na pewno mogą wam również załatwić to, czego będziecie potrzebowali?
XXXX- Nie przybyliśmy tutaj z Sorev na piechotę, majorze – stwierdził Akode z przekąsem – Nie wiem, czemu się tak martwisz o to, skąd weźmiemy ekwipunek na misję. Nasze okręty na orbicie mają tego dość, by zaopatrzyć oddziały nieporównywalnie liczniejsze od naszego.
XXXX- W porządku, nic nie mówiłem – mruknął Terranin z lekką irytacją – Kontynuuj.
XXXX- Na miejsce przerzucą nas dwa desantowce klasy D-44 Archanioł, użyczone nam przez terrańską flotę – ciągnął Akode – Musimy się jeszcze zastanowić, czy zaryzykować użycie myśliwców C-96 Fenikso w charakterze eskorty, ale moim zdaniem, to kiepski pomysł. Polecenie tam liczniejszą grupą zwiększy naszą wykrywalność, a poza tym obecność myśliwców na nic się nie zda. Jeśli Auvelianie wykryją desant oddziału specjalnego, w niczym nam nie pomoże…
XXXX- Znamy już pańskie… twoje zdanie na ten temat – ponownie odezwał się Matson – Nie przeciągajmy dłużej tego spotkania, bo musimy jeszcze mieć sporo czasu na zapoznawanie się z materiałami od Yarona.
XXXX- Tak, tak – uciął Akode, po raz pierwszy okazując lekkie zniecierpliwienie – Wiecie już wszyscy, że do was jako dowódców oddziałów należy sporządzenie spisów inwentarza, możliwie jak najwcześniej. A skoro już o tym mowa… oraz o naszej wykrywalności… Dla pewności raz jeszcze powiem, że chciałbym, aby sprawę inhibitorów psionicznych załatwić jeszcze dziś albo jutro. O ile to faktycznie możliwe.
XXXX- Nie widzę przeszkód – stwierdził Matson – Myślę, że skoro wysyłają nas przeciwko Auvelianom, inhibitory psioniczne są jedną z tych rzeczy, które spodziewali się, że będą nam potrzebne.
XXXX- Nalegam, aby również zabójcy ich użyli – rzekł Akode, ponownie kierując spojrzenie na Zhacka – Co prawda potraficie być niewidzialni dla psioników, ale robicie to tylko na życzenie, a my musimy być niewidoczni dla Auvelian przez cały czas. Nie możecie bez przerwy pozostawać w zaem bez chwili…
XXXX- W porządku, rozumiem – przerwał Khesarian – Zakładam, że nie będzie problemu z tymczasowym zmodyfikowaniem naszych kombinezonów tak, aby wyposażyć je w wasze inhibitory?
XXXX- Gdyby to było niemożliwe, w ogóle nie występowałbym z propozycją ich użycia – zauważył Matson z ironią w głosie – Sami z nich przecież korzystacie, tyle że wasze modele są mniej doskonałe technicznie. Zastąpienie ich naszymi to nie jest skomplikowana operacja.
XXXX- Wracając do spraw poważnych – wtrącił Akode – Ja, major Matson i kapitan McReady wybierzemy operatorów w ciągu najbliższych kilku dni. Chociaż zabójcy powinni nam udzielić wsparcia snajperskiego podczas akcji, zalecam, abyście tak dobrali drużyny, by miały przynajmniej po jednym snajperze na sekcję…
XXXX- Dobrze wiem, co zrobić, majorze – rzekł chłodno Matson – Może i jestem młodszy stażem, ale nie jestem też kompletnym żółtodziobem.
XXXX- Przepraszam – odparł suvore beznamiętnie – Tak, czy inaczej, dokładny skład naszych oddziałów musimy ustalić dopiero po tym, jak już opracujemy bardziej szczegółowy plan akcji.
XXXX- Sam bym na to nie wpadł – rzucił Richard, nie kryjąc sarkazmu – Skoro załatwiliśmy już kwestie formalne na dziś, proponuję, aby każdy z nas zajął się studiowaniem materiałów wywiadowczych. Nie opracujemy żadnej strategii, nie wiedząc, co z tym zrobić.
XXXX- Tak, racja – Akode westchnął; przypominało to przeciągły syk – Jeśli to wam odpowiada, kolejne spotkanie zrobimy również tutaj, jutro, o tej samej porze.
XXXXNikt nie zgłosił obiekcji, toteż wszyscy oficerowie skierowali się do wyjścia. Zhack opuścił kwaterę Akodego jako ostatni. Zaledwie jednak przestąpił próg pokoju, a zatrzymał go jeden z terrańskich oficerów z Sekcji Gamma. Khesarian pamiętał go z klubu oficerskiego – to był kapitan Jean Perrin.
XXXX- Gdzie jest Kilai? – zapytał swobodnie – Chcę z nim pogadać.
XXXX- Jak znam Zerę, to pewnie ściągnęła wszystkich do sali treningowej – odparł Zhack – Właśnie tam idę.
XXXX- Świetnie – człowiek uśmiechnął się przyjaźnie – Pójdę więc z tobą.
XXXXKhesarian zawahał się. Nie miał ochoty na towarzystwo Terranina, który – sądząc z jego nastawienia – najprawdopodobniej będzie się starał wciągnąć go w rozmowę, na którą Zhack miał jeszcze mniejszą chęć. Po dłuższej chwili skinął głową, gestem zapraszając człowieka, aby poszedł w ślad za nim.
XXXXBudynek, w którym się znajdowali, był połączony z kwaterą sztabu i mieścił nie tylko pokoje mieszkalne stu kilkudziesięciu oficerów, ale także rozmaite pomieszczenia użytkowe, w tym sale treningowe. Zhack wprawdzie nie nabył jeszcze dobrej orientacji, ale wiedział już, gdzie może znaleźć Zerę. Jeżeli nie miała przydzielonych rutynowych zadań, a okoliczności na to pozwalały, często zajmowała się treningiem, od czasu do czasu dobierając sobie także partnerów do walk sparringowych.
XXXX- Kilai mówił trochę o tobie – wypalił Perrin, idąc korytarzem w ślad za jaszczurem.
XXXX- Mam nadzieję, że nie za dużo – odparł Zhack po dłuższej chwili milczenia.
XXXX- Mówił, że jesteś bardzo… specyficzny – powiedział Jean – I cholernie ponury, ale sam to widzę.
XXXX- Myślę, że można tak powiedzieć – rzekł Khesarian zdawkowo.
XXXX- Pewnie cholernie dużo widziałeś. Długo już jesteś jednym z tych zabójców? Kilai twierdził, że jesteś naprawdę dobry.
XXXXZhacka zdumiała bezpośredniość człowieka, odpowiedział jednak ze spokojem.
XXXX- Jak na wasze standardy, służę bardzo długo. Ale jak na standardy Genisivare, daleko mi do najstarszych zabójców.
XXXX- Czyli musiałeś dużo widzieć.
XXXX- Więcej, niż bym chciał – w głos Zhacka po raz pierwszy wkradł się chłód.
XXXX- Nie chcesz o tym gadać – domyślił się Perrin, ku uldze jaszczura – W porządku, nie chciałem się narzucać.
XXXXMilczenie Terranina trwało jednak krótko – po kilku chwilach odezwał się ponownie.
XXXX- Ale współpracowałeś już kiedyś z ludźmi?
XXXX- Operacje prowadzone przez Genisivare są tajne – odrzekł Zhack z teraz już wyraźnym chłodem – Nie mogę na ten temat mówić.
XXXXCzłowiek pojął aluzję i nie powiedział nic więcej przez resztę ich drogi do sali treningowej.
XXXXKhesarian nie był zaskoczony, gdy na miejscu dostrzegł Zerę, pojedynkującą się z Inoredem na ręce i nogi. Walce sparringowej przyglądało się kilku widzów, wśród których byli pozostali zabójcy Genisivare pod komendą Zhacka, a także garstka komandosów OSA oraz terrańskich żołnierzy z Sekcji Gamma. Jedynie wojownicy Smoczych Oczu obserwowali walkę w milczeniu, stojąc po prostu z założonymi rękami – pozostali głośno dopingowali walczących. Ci, skąpo odziani – Inored miał tylko spodnie od munduru, Zera zaś nie nosiła żadnego stroju – skupieni byli całkowicie na sobie.
XXXXZ pozoru walka była wyrównana, jednak Zhack widział, że Zera walczy na razie poniżej swoich możliwości. Wolała pobawić się swoim przeciwnikiem, zamiast od razu posyłać go na matę – co mogłaby zrobić bez trudu. Właśnie teraz pozwoliła Inoredowi wykonać morderczą kombinację ciosów, które jednak zablokowała, w pewnym momencie wyprowadzając – zdaniem Zhacka zdecydowanie wolniej, niż byłaby w stanie to zrobić – uderzenie ręką, wymierzone w splot słoneczny. Mogłoby połamać oponentowi żebra, lecz ten zatrzymał je, nim sięgnęło celu. Inored odrzucił od siebie przeciwniczkę i natychmiast wykonał obrotowe kopnięcie, przed którym jednak Zera z łatwością się uchyliła, jednocześnie próbując podciąć oponenta. Nie udało się to, podobnie jak przeskok w tył z wyciągniętymi nogami, których stopy ominęły szczękę Inoreda, nie czyniąc mu krzywdy.
XXXXWalczący zatrzymali się na chwilę – on stojący w obronnej pozycji, ona kucająca wciąż na podłodze i pozornie odsłonięta – spoglądając na siebie znacząco.
XXXX- Może zwiększymy tempo? – zasugerował Inored.
XXXXZera roześmiała się pogardliwie.
XXXX- Myślisz, że wytrzymasz? – zapytała z udawaną troską.
XXXX- Spróbujmy – Sorevianin uśmiechnął się nieznacznie.
XXXXOboje wyprostowali się i skoncentrowali, wprawnie wchodząc w zaem. Szybkość, z jaką wyprowadzili kolejne uderzenia, pozostawała poza granicami możliwości wojowników nienależących do Genisivare. Szczególnie ludzie zastygli teraz w osłupieniu, stwierdziwszy nagle, że nie są w stanie obserwować tej walki – wyprowadzane ciosy po prostu umykały ich wzrokowi. Kończyny walczących były dla nich widoczne tylko na ułamki sekundy, gdy uderzenie napotykało błyskawiczną blokadę.
XXXXZhack śledził jednak bójkę i widział, że Inored przegrywa. Na samym początku Zera znów pozwoliła mu zaatakować, jednak bez większych trudności unikała ciosów – uchylała się przed uderzeniami wymierzonymi w głowę, zbijała niskie kopnięcia i pięści. Mimo to, cały czas pozostawała w defensywie – aż nagle postanowiła przejąć inicjatywę.
XXXXKolejny cios Inoreda – cios pięścią wymierzony w szczękę – zablokowała w bardziej wyrafinowany sposób, wykorzystując siłę uderzenia, by gwałtownie obrócić przeciwnika, odsłaniając jego plecy. Zanim Sorevianin mógł zareagować, Zera wymierzyła mu silne kopnięcie w grzbiet. Będąc w zaem, Inored nie odczuł bólu z tego ciosu, ale wytrąciło go to z równowagi, zakłócając jego koncentrację. Jaszczurzyca bezlitośnie to wykorzystała – szybko doskoczyła do odrzuconego naprzód przeciwnika i zaledwie ten odwrócił się w jej stronę, kopnęła go dwukrotnie, obiema nogami po kolei, obrotowym ciosem z wyskoku. Gdy tylko jej stopy ponownie dotknęły podłogi, zadała mu kolejne kopnięcie. Wszystkie jej ciosy sięgnęły celu. Inored wyraźnie próbował przyjąć skuteczną gardę, ale nie dawał rady – Zera była dla niego zbyt szybka. Zablokował cios pięścią w głowę, ale drugą rękę zabójczyni wbiła mu w brzuch. Wstrzymał stopę Sorevianki, kiedy ta chciała go kopnąć w tors, ale wtedy Idrack wykonała salto do tyłu, kopiąc go od dołu w szczękę drugą nogą. Wszystko działo się w ułamkach sekund – jaszczurzyca cały czas nadawała tempo, wyraźnie górując nad Inoredem.
XXXXZhack wyczuł, że osłabiony wojownik zatracił kontrolę nad zaem, co ostatecznie przesądziło o wyniku walki. Zera syknęła triumfalnie, po czym opadła na podłogę i podcięła Inoredowi nogi obrotowym uderzeniem ogona, bezceremonialnie powalając go na obie łopatki. Postawiła następnie stopę na piersi pokonanego w zwycięskim geście. Pozwoliła sobie nawet na triumfalny ryk.
XXXXSpojrzała w dół, na leżącego Inoreda, po czym zdjęła zeń stopę, pozwalając mu wstać.
XXXX- Jesteś dobry, naprawdę dobry – rzekła, niemal dobrodusznie – Tyle że ja jestem po prostu najlepsza.
XXXXZadowolona z siebie, Zera postąpiła kilka kroków, mierząc wzrokiem pozostałych zabójców. Uśmiechała się złośliwie – szeroki, drapieżny uśmiech po prostu nie schodził jej z twarzy. Zdaniem Zhacka, uśmiech ów był tak naprawdę jej znakiem charakterystycznym, niemal równie rozpoznawalnym, jak jej kate – „opaska” z ciemnych łusek na lewym oku.
XXXX- Czy to już wszyscy? – zapytała, po czym spojrzała na Kilaia, który obserwował ją wciąż ze stoickim spokojem, nie ujawniając emocji – Nie, zaraz. Ty jeszcze nigdy ze mną nie walczyłeś.
XXXXKilai roześmiał się ponuro.
XXXX- A po co mam tracić czas na z góry przegraną walkę? – rzucił z sarkazmem w głosie – Możemy być świetni, ale ty przecież jesteś najlepsza. Sama tak twierdzisz.
XXXX- Zera Idrack – powiedział głośno Zhack, odzywając się wreszcie po raz pierwszy od chwili wejścia do sali treningowej.
XXXXSorevianka spojrzała na niego, jak gdyby wcześniej w ogóle nie zauważyła jego obecności.
XXXX- Egzekutorze – rzekła z uśmiechem, salutując – Cieszę się, że pan do nas dołączył.
XXXX- Znów gnębisz swoich towarzyszy broni? – zapytał Khesarian, zwężając oczy.
XXXX- Gnębię? – Zera okazała zdumienie wymieszane z lekką kpiną – W jaki sposób? Ponieść klęskę z mojej ręki to żadna hańba. Zresztą, to tylko niewinny sparring, nie rytualny, honorowy pojedynek.
XXXX- Mimo to, nie przepuścisz okazji, żeby podkreślić, że jesteś od nich lepsza?
XXXX- A co w tym złego? – Idrack parsknęła śmiechem – Mam nie korzystać z talentu, jakim obdarzył mnie Feomar, bo ktoś może się poczuć dotknięty?
XXXX- Powinnaś z niego korzystać wtedy, kiedy trzeba – oznajmił Zhack surowo – Nie na pokaz.
XXXXZera prychnęła.
XXXX- Zbyt często się to nie zdarza – mruknęła, jak gdyby zatraciwszy chwilowo swój dobry humor – Trzeba jakoś pilnować, aby nasze umiejętności pozostały równie ostre, jak nasze noże.
XXXXZmierzyła Khesariana badawczym spojrzeniem, po czym dodała:
XXXX- Pan też nigdy dotąd ze mną nie walczył, Egzekutorze – stwierdziła, a na jej twarz powrócił złośliwy uśmiech – Może teraz się pan ze mną zmierzy?
XXXX- Kiedy indziej – Zhack pokręcił głową.
XXXX- Czy to strach? – Zera zachichotała – Że pana pokonam i wiele pan straci w oczach swoich podwładnych?
XXXX- Mógłbym ci przyznać teraz rację tylko dla świętego spokoju – stwierdził Khesarian sucho, po czym, nie pozwalając jej wygłosić riposty, dodał uniesionym głosem, zwracając się teraz do wszystkich swoich podwładnych – Skoro skończyliście już zawody w kai haiken, wiedzcie, że chcę was widzieć w swojej kwaterze, za trzy enelity. Wtedy będę miał dla was gotowe kopie danych dotyczących naszej misji, które macie przestudiować.
XXXXZrobił się ruch, kiedy zabójcy Genisivare zaczęli się rozchodzić. Niektórzy, niekompletnie ubrani po ćwiczeniach, wzięli teraz porzucone stroje – w tym Zera, która podniosła swój mundur z ławki pod ścianą, na której go zostawiła. Zhack, wydawszy swoim podkomendnym polecenie, skierował się teraz do swojej kwatery, opuszczając salę treningową.
XXXXNa korytarzu dogoniła go Zera – miała już na sobie spodnie, ale górną część munduru zarzuciła sobie na ramię.
XXXX- Możesz już chyba powiedzieć, jakie dostaliśmy zadanie? – Teraz, kiedy nie było już osób postronnych, Idrack powróciła do zwyczajowego dla niej, bezpośredniego zwracania się do przełożonego – Mamy kogoś zlikwidować?
XXXX- Tak, ale to tylko część naszej misji – odparł Zhack – Po co mnie pytasz? Sama się niebawem wszystkiego dowiesz z zawartości tych dysków.
XXXX- Przy okazji – Zera ponownie uśmiechnęła się złośliwie – Mówiłam ci już, że kiedy pojawiasz się w towarzystwie osób spoza naszego grona, mógłbyś chociaż udawać, że nie jesteś taki ponury? Można popaść w depresję od samego twojego spojrzenia.
XXXX- Dzięki za uwagę – mruknął Zhack – Ale wiesz dobrze, ile mnie to obchodzi.
XXXX- Ja rozumiem – Idrack poklepała go z udawanym współczuciem – Twojego kolegi ze Strażników tutaj nie ma, chwilowo musisz radzić sobie sam…
XXXXKhesarian wiedział, że Zera mówiła o mai derian Danurem, jego bliskim przyjacielu. Był on jedyną znaną Zhackowi osobą, która okazywała mu tyle zrozumienia i wsparcia, pomimo jego trudnego charakteru. W pewnym sensie, Danure pomagał mu utrzymywać się przy zdrowych zmysłach po tragedii, jaka dotknęła go lata temu.
XXXX- Nie dziwię się – powiedział powoli Khesarian – że wyrzucili cię z Gildii Skrwawionej Dłoni.
XXXX- Och, nic jeszcze nie widziałeś – odparła Zera wyrozumiałym tonem – Bardzo się od tamtego czasu poprawiłam. Teraz nawet mi przez myśl nie przejdzie, by zakwestionować twój rozkaz na polu bitwy, niezależnie od tego, jaki będzie idiotyczny. Cholera, przecież nawet wtedy, gdy Ekiren wyznaczył mi karę porządkową, przyjęłam to z godnością.
XXXX- W to nie wątpię – stwiedził Zhack, w myślach nawiązując do tamtego wydarzenia; Ekiren, jeden ze starszych zabójców, zbyt ostro dopiekł Idrack w odpowiedzi na jej bezpośredni sposób zwracania się doń jako przełożonego; zakończyło się to pojedynkiem, który wygrała Sorevianka – Pokonując go w walce, upokorzyłaś na oczach wszystkich w świątyni. Nigdy nie widziałem cię takiej zadowolonej z siebie, jak wtedy. A Ekirena tak zdołowanego.
XXXXZera roześmiała się na tę uwagę.
XXXX- Właśnie dlatego nie naciskam z tym wyzywaniem na pojedynek ciebie, nawet jeśli mówimy o sparringu – wyznała, a ton głosu, jakim teraz mówiła, można było nawet uznać za przyjacielski – Lubię cię, Zhack. Świetnie walczysz i masz łeb na karku.
XXXX- Jeśli to miało mnie skłonić do tego, żebym też powiedział ci coś miłego – Khesarian spojrzał podwładnej w oczy – to niech ci będzie. Jesteś trudna, ale korzyści z mienia po swojej stronie tak utalentowanej wojowniczki jakoś to rekompensują.
XXXXMówił to niezbyt chętnie, lecz całkiem szczerze – Idrack istotnie była wyjątkowo uzdolniona. Mimo swojego młodego wieku, przewyższała wielu starszych zabójców umiejętnościami walki.
XXXX- Dzięki – Zera skłoniła się nieznacznie.
XXXX- Miałem cię o to zapytać już dawno, ale… – podjął Zhack – Dlaczego postanowiłaś dołączyć akurat do Gildii Gromu? Snajperzy? Po Gildii Skrwawionej Dłoni spodziewałbym się, że będzie cię bardziej ciągnęło do Krwawych Żniwiarzy albo Smoczego Pazura.
XXXXIdrack machnęła ręką.
XXXX- Po prostu pomyślałam, że jeśli będę zabijać tylko na swój ulubiony sposób, czyli z bliska i możliwie krwawo, spowszednieje mi to – odparła – U was nauczyłam się czegoś nowego, a przecież zawsze mogę od czasu do czasu wypruć komuś flaki. Za to zresztą też cię lubię. Dobrze wiesz, jak wykorzystać moje umiejętności. Pozwalasz mi poszaleć, że tak powiem.
XXXX- Nawet nie wiesz, jak głęboko mnie tym wzruszyłaś – mruknął Zhack.
XXXX- Żartujesz? – powiedziała Zera ze zdziwieniem.
XXXXPostąpiła kilka szybkich kroków, wyprzedzając go, odwracając się w jego stronę i wpatrując mu w oczy.
XXXX- Ty naprawdę zażartowałeś? – rzekła z szerokim uśmiechem – To już jakiś postęp. Nigdy przy mnie nie…
XXXX- Możesz przestać? – mruknął Zhack z naciskiem.
XXXXNawet jeśli Idrack bywała trudna do zniesienia, to jednak znała granicę – teraz uznała, że nie ma sensu dalej drażnić się z przełożonym.
XXXX- No, to co z tym zadaniem? – powiedziała już bardziej neutralnym tonem, nie porzucając jednak uśmiechu – Zapowiada się niezła akcja, skoro wciągnęli tutaj tyle różnych formacji… naszych i terrańskich.
XXXX- Spędzimy kilka dni za liniami wroga – odrzekł Zhack, zniżając głos – Pierwszorzędny cel to zniszczenie auveliańskich zakładów klonerskich, zanim wypuszczą nową partię. Cel drugorzędny to zlikwidowanie kilku wysokich rangą oficerów.
XXXX- Będę się tym mogła zająć po swojemu? – zapytała z nadzieją w głosie.
XXXXKhesariana ogarnął lekki niepokój na widok jej spojrzenia i postawy. Zera bez dwóch zdań była psychotyczną morderczynią, która służyła w armii przez wzgląd na bardzo prostą motywację – lubiła zabijać. Chwilami odnosił wrażenie, że mogłaby kiedyś stracić nad sobą panowanie i obrócić żądzę krwi przeciwko towarzyszom broni lub pierwszym lepszym ofiarom.
XXXX- Będziesz – potwierdził, z lekkim trudem – O ile zrobisz to czysto i bez alarmu.
XXXXZera zachichotała.
XXXX- To przecież ja, pamiętasz?


- V -


XXXXNiski dźwięk dzwonka do drzwi wyrwał Matsona ze skupienia, w jakim studiował dane od Yarona. Major uniósł wzrok znad biurka - i holograficznego ekranu e-padu, jaki na nim spoczywał – wołając, aby gość wszedł do środka. Przybyszem okazał się być Jaworski.
XXXX- Wciąż pan tu jest, majorze? – zapytał, z lekkim zdziwieniem.
XXXX- Jestem, a gdzie niby mam być? – odrzekł Matson, trochę znudzonym, a trochę zirytowanym głosem.
XXXX- Czekamy na pana – oznajmił Jaworski – W jadalni oficerskiej już dziesięć minut temu podano kolację.
XXXX- Że co? – Richard ożywił się – Która godzina?
XXXX- Za dwadzieścia ósma – odparł kapitan.
XXXX- Psiakrew – zaklął Matson, wyłączając e-pad i odrywając się od biurka – Sprawdzam wciąż te dane wywiadowcze. Musiałem stracić poczucie czasu.
XXXX- Tak, najwyraźniej – stwierdził Jaworski z lekką nutą ironii – Podejrzewałem, że po prostu wciąż pan pracuje. Ale wątpiłem, że aż tak pana pochłonie lektura.
XXXX- Nie pochłonęła – burknął major – Po prostu… Nieważne.
XXXXKiedy obaj oficerowie opuścili już kwaterę Matsona, Richard zablokował drzwi, po czym podążył do jadalni, śladem Jaworskiego.
XXXX- A ty? – zapytał – Czy też studiujesz te dane?
XXXX- Mam nadzieję, że to pytanie retoryczne, majorze – odparł kapitan – Tak jak pan, spędziłem przy nich cały dzień, z przerwą na obiad.
XXXX- Świetnie – mruknął Matson – I jak ci się to widzi?
XXXXJaworski wzruszył ramionami.
XXXX- Żeby wykonać zadanie, będziemy musieli wejść do całego pieprzonego kompleksu. Koszary, sztab całego korpusu… Jeden błąd i będziemy walczyć z całą armią.
XXXX- Nic, z czym się przedtem nie zetknęliśmy.
XXXX- Prawda, ale to są już szczyty. Przynajmniej nasze cele są blisko siebie, więc za jednym zamachem sprzątniemy sztabowców, magazyny i te zakłady klonerskie, ale to naprawdę mało pocieszające.
XXXX- Spokojnie. Wszystko zgramy w czasie.
XXXX- Właśnie, czas. Jeśli wierzyć tym dokumentom, jeżeli z jakiegoś powodu będziemy musieli zdjąć wartownika… i to nawet po cichu… zostanie nam go bardzo mało, skoro…
XXXXKapitan urwał i stanął w miejscu, oglądając się w bok, w głąb mijanego właśnie przez oficerów korytarza.
XXXX- Słyszał pan to? – zapytał.
XXXX- Co? – odpowiedział Matson znudzonym głosem.
XXXX- Ktoś coś wołał.
XXXXGdy Jaworski skończył mówić, Richard zdołał tym razem usłyszeć wykrzyczane przez jakiegoś człowieka zdanie. Nie zrozumiał go dokładnie, ale wyraźnie zabrzmiały w nim słowa „pieprzona gadzino”. Obelga ta mogła być skierowana tylko do Sorevianina.
XXXX- Co się tam dzie… hej! – major urwał w połowie słowa, ujrzawszy, jak Jaworski pognał w głąb korytarza, w stronę źródła krzyków.
XXXXMatson dołączył do niego. Po przebyciu dwóch zakrętów, mijając po drodze drzwi do poszczególnych kwater oficerskich, obydwaj dotarli na miejsce zbiegowiska.
XXXXByło tam pięć osób – czterech Terran i jeden Sorevianin. Jaszczur, odziany w granatowy mundur, wyglądał na jednego z podwładnych Akodego. Stojący parami ludzie blokowali mu obie drogi odwrotu, lecz on nie wyglądał na przejętego ani tym faktem, ani przewagą liczebną napastników. Nie było w tym nic dziwnego – terrańscy żołnierze nie byli uzbrojeni w nic oprócz noży, nie nosili też pancerzy wspomaganych. W walce wręcz nie mieli szans nawet z pojedynczym Sorevianinem, szczególnie należącym do elitarnej jednostki.
XXXXLudźmi byli trzej szeregowi oraz kapral – niepochodzący ani z Sekcji Gamma, ani z Marines, najpewniej zwykli żołnierze lokalnego garnizonu. Ich postawa oraz wyciągnięte noże stanowiły jednoznaczny wyraz agresji – najpewniej postanowili napaść na jaszczura, skoro wszyscy oficerowie byli teraz w jadalni na kolacji. Kiedy jednak ujrzeli wkraczających na scenę majora i kapitana, błyskawicznie stracili rezon.
XXXX- Co się tutaj dzieje? – fuknął Jaworski – Lincz?
XXXXMatson zorientował się, że terrańscy żołnierze są pijani – szeregowi, którzy wyglądali na przestraszonych nagłą interwencją oficerów, sprawiali przy tym wrażenie zaledwie podchmielonych. Kapral zdawał się być dużo mniej przejęty sytuacją.
XXXX- Stójcie na baczność, kiedy do was mówię! – ryknął kapitan, który najwyraźniej tracił panowanie nad sobą.
XXXXKapral albo był zbyt pijany, by dostrzec oficerskie insygnia na mundurach przybyszy, albo po prostu nic go to nie obchodziło. Odpowiedział bowiem agresywnie.
XXXX- Czego tu, kurwa? – zapytał, odwracając się i wyciągając przed siebie nóż.
XXXX- Zostawcie w spokoju tego żołnierza – nakazał Jaworski, skinieniem wskazując jaszczura – i natychmiast się wytłumaczcie, kapralu!
XXXX- Miłośnik gadzin, co? – burknął żołnierz, podchodząc do kapitana – Też chcesz, kurwa, wpierdol dostać?
XXXX- Stój na baczność, kapralu – warknął Jaworski – I tak zostaniesz podany do raportu, nie pogarszaj swojej sytuacji.
XXXXŻołnierz zaniósł się ochrypłym, pijackim śmiechem.
XXXX- Wiesz, kurwa, gdzie ja mam twój raport? – prychnął, podchodząc jeszcze bliżej.
XXXXW pewnej chwili kapral niespodziewanie zaatakował nożem. Ostrze wbiłoby się w oko kapitana, gdyby ten zdecydowanym ruchem nie chwycił napastnika za nadgarstek. Żołnierz mocował się przez chwilę z Jaworskim, usiłując go dźgnąć, ale oficer bez większego wysiłku odepchnął jego ramię wstecz. Następnie wykręcił mu je boleśnie – z łatwością, jak dziecku – przez co kapral wypuścił z ręki nóż, po czym skopał go, powalając na podłogę.
XXXXKlnąc siarczyście, żołnierz ponownie stanął na nogi i z okrzykiem wściekłości zamachnął się na oficera najpierw lewą, a potem prawą ręką. Jednak Jaworski zablokował jego ciosy, odpowiadając błyskawicznie uderzeniem w splot słoneczny oraz kopnięciem w goleń. Kapral stracił równowagę i upadł na kolana. Matson obserwował to wręcz ze znudzeniem – zwykły żołnierz nie miał żadnych szans w walce wręcz ze zmodyfikowanym genetycznie nadczłowiekiem, jakim był kapitan.
XXXXKolejne kopnięcie ponownie posłało kaprala na podłogę. Ujrzawszy, że ten znów wstaje, podnosząc z podłogi nóż, Jaworski postąpił krok do przodu i kopnął żołnierza z półobrotu w twarz. Cios raz jeszcze powalił napastnika, pozbawiając go przytomności.
XXXX- Widział pan to, majorze? – rzekł kapitan, spoglądając znacząco na Richarda.
XXXX- Tak, widziałem – odparł Matson rzeczowym tonem – Kapral zaatakował cię w stanie nietrzeźwym. Ty tylko się broniłeś.
XXXX- Dziękuję – rzucił Jaworski, po czym spojrzał po pozostałych żołnierzach – Co to za napaść? Czekaliście, aż zrobi się pusto, żeby go zaatakować? Czy po prostu chcieliście to zrobić z marszu?
XXXX- Panie kapitanie, my tylko… – zaczął jeden z szeregowych.
XXXX- Milczeć! – oficer był wyraźnie wściekły, a Matson wiedział, że wynika to nie tylko z nagannego zachowania żołnierzy, ale także z faktu, że chcieli zaatakować Sorevianina – Jak brzmią wasze nazwiska?
XXXXZapytani wahali się przez chwilę, po czym zaczęli kolejno odpowiadać.
XXXX- Szeregowy Hackmann, panie kapitanie.
XXXX- Starszy szeregowy Tolly, panie kapitanie.
XXXX- Szeregowy Torres, panie kapitanie.
XXXX- A ten kretyn? – rzucił Jaworski, wskazując na leżącego na podłodze kaprala, wciąż nieprzytomnego i krwawiącego z ust.
XXXX- Starszy kapral Rollins, panie kapitanie – odrzekł Tolly.
XXXX- Kto jest waszym przełożonym?
XXXX- Porucznik Antonow, panie kapitanie.
XXXX- Jeszcze dzisiaj z nim porozmawiam – Jaworski założył ręce na piersi, wciąż mierząc szeregowych srogim spojrzeniem – Więc zebraliście się tutaj i postanowiliście pociąć tego jaszczura nożami? To kapral był prowodyrem, czy wam wszystkim spodobał się taki pomysł?
XXXX- My wcale nie… – bąknął Torres – Wcale nie chcieliśmy go zaatakować.
XXXX- Mnie to wyglądało na atak – odezwał się milczący do tej pory Sorevianin, który przez cały czas obserwował bieg wydarzeń z pozbawioną wyrazu twarzą. Matson nie znosił, kiedy jaszczury tak robiły. Dopóki wykazywały mimikę twarzy – nawet jeśli następowało to pod postacią ich drapieżnego uśmiechu – przypominały w pewnym sensie o swojej inteligencji oraz przynależności do cywilizacji. Pozbawione wyrazu, ich twarze bardzo przywodziły na myśl pyski nieobliczalnych dzikich zwierząt. Budziło to instynktowny niepokój.
XXXX- To były tylko żarty – zapewniał Torres – Nie chcieliśmy zrobić mu krzywdy.
XXXX- Mogę wam postawić inne zarzuty – rzekł surowo Jaworski – Opuszczenie stanowiska w czasie służby… o ile nie macie wolnego, w co wątpię… Awanturowanie się w stanie nietrzeźwym, napaść na wyższego rangą oficera… Jest tego dość dużo, żebyście jeszcze dziś wylądowali w areszcie. A potem dostali karne prace polowe.
XXXX- Panie kapitanie, my wcale nie…
XXXX- Powiedziałem i tak będzie! – krzyknął oficer.
XXXXJaworski minął jednego ze stojących wciąż na baczność szeregowych, podchodząc do jaszczura. Ten nadal nie zdradzał żadnych emocji.
XXXX- Wszystko w porządku? – zapytał kapitan.
XXXXSorevianin prychnął.
XXXX- W najlepszym – odrzekł chłodno – Nie musieli panowie interweniować, sam bym sobie poradził.
XXXXMatson nie wątpił ani w to, ani w fakt, że jaszczur czerpałby niekłamaną przyjemność z własnoręcznego pobicia nie tylko kaprala, ale także pozostałych napastników. Jego postawa wskazywała, że tak jak obecni tu żołnierze nie cierpieli Sorevian, tak ów gad nie przepadał za ludźmi.
XXXX- Jak się pan nazywa? – zapytał Jaworski, nie dając się zbić z tropu.
XXXX- Karisu Bakure… panie kapitanie – obcy niemal wypluł te słowa – Szedłem tutaj z meldunkiem do suvore Akodego, kiedy zagrodzili mi drogę.
XXXXJaworski ponownie odwrócił się do szeregowych.
XXXX- Co wy tutaj robicie? – zapytał gniewnie – Nie macie żadnych zadań?
XXXX- Kapitanie, my… – zaczął Tolly, ale oficer nie dał mu skończyć.
XXXX- Jeśli nie macie nic do roboty, zaraz ktoś się wami zajmie! – krzyknął – Najpierw zabierzcie tego idiotę do lazaretu – nakazał, wskazując na kaprala – Potem zameldujcie się w swojej jednostce i czekajcie na powrót porucznika. Niedługo go o wszystkim zawiadomię, więc on zadecyduje, co z wami zrobić. I pamiętajcie, że jeśli postanowi okazać wam pobłażliwość, wtedy ja osobiście zadbam, żeby żandarmeria odpowiednio się wami zajęła. Jasne?
XXXX- Tak jest, panie kapitanie – odrzekli szeregowi, przystępując następnie do zbierania kaprala z podłogi.
XXXXJaworski odwrócił się do Sorevianina.
XXXX- Wprawdzie nie możemy panu wydawać żadnych rozkazów, ale miałbym do pana prośbę – powiedział spokojnym, rzeczowym głosem – Mógłby pan dopilnować, żeby ci idioci zrobili, co do nich należy, zanim pan zaniesie swój meldunek Akodemu?
XXXX- Mógłbym – odparł Bakure, uśmiechając się krzywo – Proszę tylko zawiadomić mojego przełożonego, że się trochę spóźnię.
XXXX- Zrobię to.
XXXXWkrótce uczestnicy zbiegowiska znikli oficerom z oczu. Matson, który obserwował zajście niemal bez żadnych emocji, odezwał się po długiej chwili ciszy.
XXXX- Ten gad chyba nas nie polubił – zauważył z sarkazmem w głosie.
XXXXJaworski westchnął.
XXXX- Myślę, że oni mają dużo więcej powodów, żeby za nami nie przepadać – odparł ze zmęczeniem – Takich, jak on, jestem jeszcze w stanie zrozumieć. Wkurzają mnie natomiast takie gnidy, jak tamci czterej.
XXXX- A może po prostu wciąż uważasz, że masz wobec Sorevian dług?
XXXX- Może – kapitan ponownie westchnął – Chodźmy już. Teraz czekają na nas naprawdę długo.
XXXXKiedy w niecałą minutę później przekroczyli wreszcie próg jadalni oficerskiej, widoczni u końca najbliższego ze stołów oficerowie Sekcji Gamma tylko na krótką chwilę obejrzeli się w stronę drzwi – najwyraźniej upewniając, że wreszcie dołączył do nich dowódca. Żołnierze zaangażowani w operację „Wilcze Stado” zajmowali miejsca przy tym samym stole, przy którym zasiadali również wyżsi rangą oficerowie, w tym dowódcy placówki, co stanowiło objaw uprzywilejowania.
XXXXJaworski odłączył się od Matsona i podszedł najpierw do Akodego – niewątpliwie po to, aby uprzedzić go o czekającym nań meldunku – a następnie przeszedł w głąb jadalni, z wyraźnym zamiarem odszukania porucznika Antonowa.
XXXX- Co się stało, majorze? – zapytał Yaron, kiedy Richard zajął już przeznaczone dlań, puste krzesło, obok pułkownika – Dlaczego się pan tak spóźnił?
XXXX- Najpierw po prostu zasiedziałem się przy danych odnośnie naszej misji, panie pułkowniku – wyjaśnił Matson, niemal beznamiętnie – Potem, kiedy z kapitanem szliśmy na miejsce, trafiliśmy na zbiegowisko, które zdaniem kapitana wymagało interwencji.
XXXX- Rozumiem – Yarona najwyraźniej nie interesowały szczegóły.
XXXXKolacja była już niemal zimna, więc Richard konsumował ją z brakiem apetytu – także dlatego, że w gruncie rzeczy nie był głodny. Jego zmodyfikowany organizm wymagał mniej pożywienia, niż ciało zwykłego człowieka, chyba że Matson brał akurat udział w akcji bojowej. Odnosił wrażenie, że jest najbardziej ponurą osobą w całym towarzystwie. Jedynymi wyjątkami byli Jaworski – który na ogół przybierał taką postawę – oraz Scott, który od czasu do czasu zerkał nieprzychylnym wzrokiem na Perrina, gwarzącego radośnie z siedzącym obok niego jaszczurem-zabójcą, Kilaiem.
XXXX- Panie majorze? – powiedział nagle Yaron cichym, konspiracyjnym głosem, niemal szeptem – Chcę, żeby pan wiedział o nowej sytuacji.
XXXX- To znaczy? – mruknął Matson między kęsami steku.
XXXX- Wysłaliśmy w rejon thoraliański nowe sondy szpiegowskie – wyznał pułkownik – Ich zdjęcia będą nam przesyłane na bieżąco.
XXXX- Myślałem, że mamy ich już wystarczająco dużo.
XXXX- Wykryliśmy niedawno ruchy wojsk auveliańskich w tamtym rejonie – wyjaśnił Yaron – Chcemy mieć pewność, że będziecie mieli czystą drogę, a w razie potrzeby ustalić trasy i czas przebiegu większych patroli. Wie pan, jeśli okaże się, że przedostanie się po cichu do tej bazy będzie niemożliwe, możemy anulować operację.
XXXX- Nie sądzę, aby było to konieczne – odrzekł Matson, powściągając szorstki ton – Nawet jeśli jakiś większy oddział stanie nam na drodze, będziemy mogli go po prostu ominąć. Moi ludzie zostali przeszkoleni do unikania wykrycia przez wroga.
XXXX- Nie wątpię – powiedział pułkownik – Ale to nie zależy ode mnie, jeśli wie pan, co mam na myśli.
XXXXRichard wiedział – zwierzchnicy wciąż nie do końca ufali Sekcji Gamma, jako elitarnej jednostce. Możliwe było również, że po prostu nie chcieli wcześnie tracić swojej inwestycji. Matsonowi i jego kolegom tłumaczono wielokrotnie, jak kosztowne jest stworzenie kogoś takiego, jak oni.
XXXX- Panie majorze – odezwał się Scott – Co się tam stało, zanim tutaj dotarliście? Jaworski chyba się tym przejął.
XXXXMatson stłumił westchnienie.
XXXX- Jeśli już musisz wiedzieć, to zapobiegliśmy napaści i bójce – odparł, starając się, aby jego ton zabrzmiał zdawkowo – Jacyś idioci chcieli pobić jaszczura. Zresztą, byli pijani.
XXXX- Pomyślałem o czymś takim – wyznał Scott – To dlatego Jaworski tak się wściekł.
XXXXWrogość w głosie oficera nie uszła uwadze Richarda.
XXXX- Dziwisz mu się? – Major uniósł brwi – Ty może i wychowałeś się na Calibanie IV, ale on…
XXXX- Tak, tak – uciął James – Już to słyszałem… panie majorze. Ten Polaczek już mi się z tego zwierzał setki razy.
XXXX- Nie robił tego częściej, niż ty zwierzałeś się ze swoich krzywd – zauważył Matson, z krzywym uśmiechem – Obydwaj moglibyście dać sobie na wstrzymanie. On przesadza z tym szanowaniem jaszczurów, ale ty nie powinieneś ich aż tak nienawidzić.
XXXX- To co, mam udawać, że ich lubię?
XXXX- Wiesz, że nie o to chodzi – powiedział major z naciskiem – Nie szukaj powodów do kłótni z nimi, ani tym bardziej do bójki. Dopóki z nimi współpracujemy w ramach tej operacji, masz być wobec nich w porządku, jasne? W każdym razie nie okazuj im wyraźnie, jak bardzo ich nienawidzisz. To rozkaz.
XXXX- Tak jest, majorze – odrzekł Scott oficjalnie.
* * *
XXXX- I jak wtedy wpieprzyłem się na tego virinera – rzucił Perrin, między kęsami jedzenia – Pamiętasz?
XXXX- Pamiętam – odrzekł Kilai – Zawsze miałeś… jak wy to mówicie? Nierówno pod sufitem?
XXXX- Właśnie! – potwierdził Jean, zanosząc się śmiechem – Ale przecież przeżyłem. Głupi ma zawsze szczęście!
XXXX- Przeżyłeś, i nawet zdołałeś pomścić Akorę.
XXXX- To była porządna dziewczyna – Perrin na chwilę spoważniał – Naprawdę szkoda, że musiało się to jej przytrafić. I to tak paskudnie…
XXXX- Ja też ją lubiłem – wyznał Sorevianin – Ale wiesz… śmierć nie wybiera.
XXXX- Tak czy inaczej – Perrin spojrzał jaszczurowi w oczy – Naprawdę to doceniam, że wtedy walczyliście razem z nami. Niektórzy mogą sobie pieprzyć, że tylko broniliście swoich kolonii, że nas wykorzystywaliście po prostu jako mięso armatnie… ale ja widziałem, jak broniliście naszych i sami ginęliście.
XXXX- Tak nam nakazał Feomar, kiedy wybierał nas na swoich wojowników – oznajmił Kilai z namaszczeniem – Przysięgaliśmy mu wierność, a zatem stawaliśmy w obronie słabszych… Nieważne, jakiej rasy.
XXXX- Ten wasz Feomar… to musi być naprawdę spoko facet – zaśmiał się Jean.
XXXX- Żebyś wiedział – Jaszczur także roześmiał się serdecznie – Twoi koledzy Terranie na pewno trafili do niego, na salony. Nie mógł przecież zlekceważyć ofiary takich dzielnych wojowników, jak wy.
XXXX- Przesadzasz – rzekł przeciągle Perrin.
XXXX- Nie, mówię poważnie – Kilai poklepał człowieka po ramieniu – My jesteśmy stworzeni do walki. Jesteśmy od was silniejsi, szybsi, bardziej wytrzymali, trudniej nas zabić… Więc to zrozumiałe, że jesteśmy wojownikami. Wykorzystujemy po prostu to, czym nas obdarzono. Ale wy… Niby tacy słabi, ale mimo to dajecie z siebie wszystko. W pewnym sensie, jesteście lepsi od nas.
XXXX- Dzięki – Terranin również położył dłoń na ramieniu jaszczura – Ale mimo wszystko nie mówiłbym, którzy z nas są lepsi. Skrzywdziłbym każdą stronę, niezależnie od tego, kogo bym wybrał.
XXXX- Słusznie – zgodził się Kilai – Ale w każdym razie, zawsze was szanowałem. Za to, że potrafiliście przezwyciężyć trudności… mimo swojej słabości.
XXXX- Potrafiliśmy, ale i tak nie byliśmy tacy dobrzy, jak wy.
XXXX- Dostatecznie dobrzy – rzekł jaszczur dobrodusznie – Akora na pewno byłaby pod wrażeniem tego, że ją pomściłeś.
XXXX- Albo by się sfrustrowała, że takie chuchro jak ja wygrało walkę, kiedy ona przegrała – zażartował Perrin – Cholera wie.
XXXX- Ja uważam, że byłaby pod wrażeniem – powtórzył Kilai – W końcu, ona też mówiła o was same dobre rzeczy.
XXXX- Nie ona jedna. Jak o tym pomyślę… To generalnie było między nami świetnie. Chyba wszyscy mówiliście, że dobrze jest walczyć razem z nami. Kiedy indziej, gdzie indziej… nasi zabijali się nawzajem. A my walczyliśmy razem. Tak, kurwa, powinno być od samego, pieprzonego początku.
XXXX- Wystarczy – mruknął Sorevianin – Na pewno nie mam ochotę na rozprawianie o tym, co było kiedyś. Na długo przed tym, jak się po raz pierwszy spotkaliśmy.
XXXX- Racja, racja – zgodził się Jean z powagą, po czym dodał – Tak czy inaczej… Cieszę się, naprawdę, że się teraz znowu spotkaliśmy.
XXXX- Wiem. Mówisz to już chyba dziesiąty raz – zauważył zgryźliwie Kilai – Ja też się cieszę. Ale jeśli miałbym to powtarzać tyle razy, spowszedniałoby.
XXXXJaszczur zamilkł na chwilę, by pociągnąć ze swojej szklanicy esterei – średniej mocy napój alkoholowy, produkowany przez Sorevian i sprowadzony tu specjalnie dla nich.
XXXX- Dziwne, że cię do tej pory o to nie pytałem – rzekł z namysłem – Ale właściwie to dlaczego wtedy postanowiłeś wstąpić do tych sił samoobrony?
XXXX- Akurat o to pytałeś – Perrin uśmiechnął się z rozbawieniem – Dawno temu.
XXXX- Nie pamiętam.
XXXX- Nic dziwnego – Jean zachichotał – Gdybym był taki pijany, jak ty w tamtej chwili, pewnie nie tylko nic bym z tego nie pamiętał, ale na pewno już bym nie żył.
XXXXKilai roześmiał się głośno na te słowa. Na naturalną siłę i wytrwałość Sorevian składała się między innymi ich duża odporność na wiele toksyn, w tym alkohol. Jaszczury mogły spożywać zdecydowanie większe ilości napojów wyskokowych, niż ludzie. Były też bardziej od Terran odporne na skutki ich działania. Pochłonięty alkohol w ilości, która doprowadziła Sorevianina do poważnego upojenia, dla człowieka byłby bez wątpienia śmiertelną dawką.
XXXX- Więc co wtedy powiedziałeś? – zapytał Kilai, kiedy przestał już się śmiać.
XXXX- Powiedziałem, że po prostu z wściekłości na tych cholernych Ildan – odparł Perrin – Na te ich cholerne potwory… Ragnery. Poza tym, widziałem was walce i coś mi strzeliło do głowy… Że my przecież też potrafimy o siebie zadbać, takie rzeczy.
XXXX- Ale żałujesz, że do nich wstąpiłeś? Czy nie?
XXXXCzłowiek zaśmiał się z zakłopotaniem.
XXXX- Wciąż żyję, więc nie powinienem narzekać – odrzekł wreszcie – Ale szkoda, że musiałem patrzeć, jak tylu naszych ginie… Naszych, znaczy i Terran, i Sorevian…
XXXX- Tylko do tego znowu nie wracaj – ostrzegł Kilai – Wystarczy, naprawdę.
XXXX- Wcale nie wracam – zaperzył się Perrin – Pytałeś, to ci odpowiadam.
XXXX- Ale czy któryś z nas nie pomógł ci, w jakiś szczególny sposób? Zanim jeszcze byłeś w samoobronie?
XXXX- Jeśli o to chodzi, pytaj Jaworskiego – Jean wskazał głową kolegę – On was bardzo szanuje, nie bez powodu. Ciągle powtarza, że ma wobec was dług.
XXXXObaj żołnierze kończyli już swój posiłek, a i pozostali oficerowie zrywali się od stołów, więc Perrin, zaalarmowany, spojrzał na zegarek. Dochodziła już ósma wieczorem lokalnego czasu – oznaczało to, że jadalnia niebawem całkiem opustoszeje. Większość oficerów miała zaś jeszcze obowiązki – sam Jean musiał przecież dokładnie przestudiować dane od wywiadu, jakie otrzymał.
XXXX- Chyba powinniśmy się zbierać – rzekł, wstając od stołu – Muszę wracać do tych cholernych dokumentów, ty chyba zresztą też.
XXXX- Ale spotkamy się przedtem w klubie? – zapytał Kilai z uśmiechem – Za jeden alit?
XXXX- Znaczy piętnaście minut?
XXXX- Znaczy piętnaście minut – potwierdził jaszczur – Prawda?
XXXXPerrin uśmiechnął się, szeroko i serdecznie.
XXXX- Masz to jak w banku.


To be continued...

"Wilcze stado" [powieść; militarne sf] - część trzecia

2
Der_SpeeDer pisze: Choć jest wciąż parę późniejszych rozdziałów, którymi chciałbym się pochwalić.
Mogą być ciekawe, bo im dalej, tym się człowiek bardziej wyrabia. No, chyba że w miejscu stoi, ale sądzę, że to nie dotyczy ciebie.
Der_SpeeDer pisze: To niewiele, ale biorąc pod uwagę charakter naszej misji, i tak z ledwością możemy sobie pozwolić na działanie w takiej grupie. Przyjmiemy standardową dla drużyny konfigurację, to jest podział na sekcje po pięciu żołnierzy, czterech operatorów i dowódca. Z całkowitą pewnością spędzimy na wrogim terenie kilka dni, więc będziemy potrzebowali zapasów na ten czas.
Ogólnie wypowiedź ta jest ok, ale jakoś mi nie pasuje do Akode. Miałem go za większego poliglotę, dużo lepiej władającego językiem.
Der_SpeeDer pisze: XXXX- Nie przybyliśmy tutaj z Sorev na piechotę, majorze – stwierdził Akode z przekąsem – Nie wiem, czemu się tak martwisz o to, skąd weźmiemy ekwipunek na misję. Nasze okręty na orbicie mają tego dość, by zaopatrzyć oddziały nieporównywalnie liczniejsze od naszego.
Tutaj ponownie Akode mówi, jak do dzieci. Zakładam, że przecież zebrani wiedzą, że Soveranie nie przylecieli jedynie w mundurach. Jak dla mnie ten wątek jest trochę przegadany. Późniejsze dialogi wypadają o wiele lepiej.
Der_SpeeDer pisze: Ci, skąpo odziani – Inored miał tylko spodnie od munduru, Zera zaś nie nosiła żadnego stroju – skupieni byli całkowicie na sobie.
To raczej nie skąpo odziani, a praktycznie nadzy, skoro na dwie osoby przydała jedna para spodni :D.
Der_SpeeDer pisze: Mogłoby połamać oponentowi żebra, lecz ten zatrzymał je, nim sięgnęło celu.
Można odnieść wrażenie, że zatrzymał te żebra.
Der_SpeeDer pisze: Następnie wykręcił mu je boleśnie – z łatwością, jak dziecku – przez co kapral wypuścił z ręki nóż, po czym skopał go, powalając na podłogę.
Skopał nóż, powalając na podłogę? Pewnie wiesz, o co chodzi.

Przyzwyczaiłem się już trochę to twojego stylu, ale jakoś akcja zaczyna się ciągnąć. Wciąż siedzą w tych koszarach, nawet jeszcze na dobre przygotowań do wylotu nie zaczęli i w sumie nie za wiele się dzieje - ot, zwykłe, żołnierskie życie. Masa bohaterów sprawia, że ciężko się na kimś skupić. Poprzednio więcej było o Matsonie, teraz znów bardzo go mało. Zdecydowanie przesadzasz z ilością postaci.
Uśmiechając się do deszczu mniej się moknie

"Wilcze stado" [powieść; militarne sf] - część trzecia

3
Tak szybko? Czyżbym miał kolejnego Etatowego Krytyka? 8)
Namrasit pisze: Mogą być ciekawe, bo im dalej, tym się człowiek bardziej wyrabia.
No, wiesz... wyrabiam się już od ładnych paru lat i przez kilka utworów, jakie dotąd napisałem. Nie wiem, czy na tym etapie będą widoczne jakieś wyraźne zmiany na przestrzeni raptem paru rozdziałów.
Namrasit pisze: Ogólnie wypowiedź ta jest ok, ale jakoś mi nie pasuje do Akode. Miałem go za większego poliglotę, dużo lepiej władającego językiem.
Poliglotą to jest prędzej Zhack (tyle że on jest akurat dość małomówny) - Akode to po prostu oficer, zawodowy żołnierz. Na różnice w opanowaniu przez nich obcego języka wskazuje już pierwsze z nimi spotkanie, kiedy esperanto Akodego jest opisane po prostu jako "nienaganne", natomiast kiedy do głosu dochodzi Zhack, okazuje się, że przemawia "niemal idealnym esperanto".
Zresztą Zhack (ale to nie wyjdzie na jaw w tym utworze; jak wspomniałem, Zhack był jedną z pierwszoplanowych postaci w pierwszej powieści w tym uniwersum, jaką skreśliłem - i to tam został przedstawiony jego życiorys) w odróżnieniu od Akodego nie zaczynał dorosłego życia od kariery w wojsku, tylko był uczonym. Studiował przez jakiś czas kilka dziedzin (typowo humanistycznych - jakkolwiek dziwnie by to w jego wypadku nie brzmiało), w jednej z nich zrobił nawet ichni odpowiednik doktoratu. W końcu jednak musiał odbyć obowiązkową służbę w armii i kiedy do niej trafił, uznał, że czuje się weń dobrze i już nie wrócił do cywila.
Namrasit pisze: Tutaj ponownie Akode mówi, jak do dzieci. Zakładam, że przecież zebrani wiedzą, że Soveranie nie przylecieli jedynie w mundurach. Jak dla mnie ten wątek jest trochę przegadany. Późniejsze dialogi wypadają o wiele lepiej.
A nie przeszło ci przez myśl, że protekcjonalność Akodego jest... no, zamierzona? Sivume oraz Matson są wobec siebie niby uprzejmi, ale z drugiej strony, przez cały utwór trwa pomiędzy nimi swego rodzaju cicha rywalizacja i niejednokrotnie będzie się można natknąć na drobne uszczypliwości kierowane wte i wewte. Miało to być widoczne, ale zarazem subtelne.
Tak na marginesie - czy mi się wydaje, czy ty przez cały czas czytałeś nazwę "Sorevianie" źle (zamieniałeś miejscami litery "r" oraz "v")?
Namrasit pisze: To raczej nie skąpo odziani, a praktycznie nadzy, skoro na dwie osoby przydała jedna para spodni.
Hm. Po tych nagabywaniach o zwyczaje jaszczurów (tak w ogóle, to przeczytałeś mój ostatni post w pierwszym temacie?) spodziewałem się, że i w tym wypadku zapytasz o jakieś szczegóły. Czemu Zera w ogóle pozbyła się stroju, jak te jaszczury ogólnie postrzegają kwestię nagości, et cetera :) .
Tak czy inaczej, uznałem, że wzmianka o "skąpym odzieniu" to w zasadzie najlepsze w tej sytuacji określenie.
Namrasit pisze: Przyzwyczaiłem się już trochę to twojego stylu, ale jakoś akcja zaczyna się ciągnąć. Wciąż siedzą w tych koszarach, nawet jeszcze na dobre przygotowań do wylotu nie zaczęli i w sumie nie za wiele się dzieje - ot, zwykłe, żołnierskie życie. Masa bohaterów sprawia, że ciężko się na kimś skupić. Poprzednio więcej było o Matsonie, teraz znów bardzo go mało. Zdecydowanie przesadzasz z ilością postaci.
Czegoś tu nie rozumiem. Dlaczego uważasz, że utwór musi się całkowicie skupiać na jednej postaci? Przecież zawsze powinno być ich więcej, niż jedna, bo to przecież nośnik całej historii. To, czy czytelnik zechce czytać dany utwór, zależy w dużej mierze od tego, czy przejmuje się losami postaci. Nawet jeśli istnieje jakiś główny bohater, muszą mu przecież towarzyszyć inne postacie - bez nich cały świat przedstawiony oraz otaczająca protagonistę rzeczywistość byłyby puste. Więc na czym polega właściwie ta przesada z ilością postaci?
Poza tym, powinieneś mieć już - przynajmniej według założeń - jakieś pojęcie co do charakteru poszczególnych z nich, pojawiają się też pierwsze wskazówki odnośnie ich backgroundu, który zostanie wyłożony w rozdziałach późniejszych - ot, przeszłość Scotta na Calibanie IV, dawna służba Perrina u boku jaszczurów i jego znajomość z Kilaiem, wydarzenia z młodości Jaworskiego, w wyniku których darzy Sorevian głębokim szacunkiem, czy też wzmianki o tragedii, jaką przeżył Zhack (moi starsi czytelnicy dobrze wiedzą, co to za tragedia, ale ci nowi nie mają jeszcze o tym pojęcia).
Jeśli idzie o "ciągnięcie" się akcji, to mogę cię już teraz uprzedzić, że odlot na misję następuje dopiero w jedenastym rozdziale. W siedemnastym komandosi osiągają cel i przystępują do właściwej akcji. Co jakiś czas będą też przeskoki do Aer'imuela, którego wątek jest częściowo powiązany z losami "wilków". To opowiadanie (czy raczej powieść) miało generalnie traktować o postaciach, o ich postawach, relacjach pomiędzy nimi oraz przeszłości co niektórych z nich. Nie o strzelaniu dla strzelania. Poza tym, to mimo wszystko militarne science-fiction, a ten gatunek to nie tylko walka, ale też wojskowa rutyna.

Może powinienem też przyznać, że... postacie zawsze były moją piętą Achillesową. Tych drętwych i sztucznych dialogów się z czasem pozbyłem, natomiast postacie same w sobie to wciąż kwestia, której nie potrafię rozgryźć. Na palcach jednej ręki mógłbym policzyć takie, które były naprawdę rozbudowane, z krwi i kości, których losami czytelnicy autentycznie się przejmowali (na tej liście jest nawet pewna postać, po której jedna z czytelniczek - którą znam w realu - roniła łzy... ale to tylko pojedynczy przypadek). "Wilcze stado" napisałem w sumie w dużej mierze jako ćwiczenie na kreację postaci. Toteż wypróbowuję różne ich postawy, różne typy relacji, dodaję części z nich jakiś głębszy background, et cetera.

"Wilcze stado" [powieść; militarne sf] - część trzecia

4
Der_SpeeDer pisze: Tak szybko? Czyżbym miał kolejnego Etatowego Krytyka?
E tam, szybko, można było szybciej.
Der_SpeeDer pisze: No, wiesz... wyrabiam się już od ładnych paru lat i przez kilka utworów, jakie dotąd napisałem. Nie wiem, czy na tym etapie będą widoczne jakieś wyraźne zmiany na przestrzeni raptem paru rozdziałów.
To zależy. Mi np. zawsze gorzej idzie na początku, a potem jakoś się rozpędzam i jest lepiej.
Der_SpeeDer pisze: Poliglotą to jest prędzej Zhack (tyle że on jest akurat dość małomówny) - Akode to po prostu oficer, zawodowy żołnierz. Na różnice w opanowaniu przez nich obcego języka wskazuje już pierwsze z nimi spotkanie, kiedy esperanto Akodego jest opisane po prostu jako "nienaganne", natomiast kiedy do głosu dochodzi Zhack, okazuje się, że przemawia "niemal idealnym esperanto".
No właśnie o tę małomówność chodzi. W pierwszej rozmowie widać, że Akode zręcznie prowadzi rozmowę, tutaj tej gracji brakuje. Co to protekcjonalności, to myślę, że też mogło to wyjść ciut lepiej. Może akurat tego jaszczura zbyt sobie wyidealizowałem.
Der_SpeeDer pisze: Tak na marginesie - czy mi się wydaje, czy ty przez cały czas czytałeś nazwę "Sorevianie" źle (zamieniałeś miejscami litery "r" oraz "v")?
Ha, fakt, masz mnie. Pewnie zamieniłem z automatu - byli Terranie, to są i Soveranie :D.
Der_SpeeDer pisze: Hm. Po tych nagabywaniach o zwyczaje jaszczurów (tak w ogóle, to przeczytałeś mój ostatni post w pierwszym temacie?) spodziewałem się, że i w tym wypadku zapytasz o jakieś szczegóły. Czemu Zera w ogóle pozbyła się stroju, jak te jaszczury ogólnie postrzegają kwestię nagości, et cetera :) .
Zera to ma taki charakter, że mogłaby walczyć nago nawet będąc ludzką kobietą :D. Przyjąłem po prostu, że ubrania dla jaszczurów nie są tak powszednie, jak dla ludzi. Czemu, nie wiem, może po ostatnich informacjach.
Der_SpeeDer pisze: Czegoś tu nie rozumiem. Dlaczego uważasz, że utwór musi się całkowicie skupiać na jednej postaci? Przecież zawsze powinno być ich więcej, niż jedna, bo to przecież nośnik całej historii. To, czy czytelnik zechce czytać dany utwór, zależy w dużej mierze od tego, czy przejmuje się losami postaci. Nawet jeśli istnieje jakiś główny bohater, muszą mu przecież towarzyszyć inne postacie - bez nich cały świat przedstawiony oraz otaczająca protagonistę rzeczywistość byłyby puste. Więc na czym polega właściwie ta przesada z ilością postaci?
Nie musi się skupiać na jednej postaci, ale każdy utwór potrzebuje głównego bohatera. Czy jest to postać, wydarzenie, jakiś przedmiot, którego wszyscy pożądają, to już inna kwestia. Tutaj można przyjąć, że tą rzeczą jest właśnie ta misja zniszczenia klonów, ale nieszczęśliwie, choć na początku wspominane było, że muszą to zrobić szybko i sprawnie, nagle wszystko zwalnia. Dochodzą coraz to nowe postacie które czytelnik poznaje z imion, nazwisk, pozycji, a finałowa akcja jest coraz dalej i dalej. To nuży i męczy. Brak jest napięcia, jakie powinni czuć niektórzy chociaż żołnierze przed tak ważną misją. Wygląda to raczej, jakby lecieli na jakiś piknik. Rozumiem, że chciałeś pokazać zwykłe życie żołnierzy, ale trochę w tej kwestii przesadziłeś. Myślę, że ślepo można założyć, że każdy jako takie pojęcie o tym ma, mniej bądź bardziej wypaczone (książkami, grami, filmami). Nie trzeba więc aż tak bardzo tego wątku męczyć.
Der_SpeeDer pisze: Poza tym, powinieneś mieć już - przynajmniej według założeń - jakieś pojęcie co do charakteru poszczególnych z nich, pojawiają się też pierwsze wskazówki odnośnie ich backgroundu, który zostanie wyłożony w rozdziałach późniejszych - ot, przeszłość Scotta na Calibanie IV, dawna służba Perrina u boku jaszczurów i jego znajomość z Kilaiem, wydarzenia z młodości Jaworskiego, w wyniku których darzy Sorevian głębokim szacunkiem, czy też wzmianki o tragedii, jaką przeżył Zhack (moi starsi czytelnicy dobrze wiedzą, co to za tragedia, ale ci nowi nie mają jeszcze o tym pojęcia).
Ok, nie jest to złe zamierzenie, ale chyba przesadziłeś z informacjami na raz. Wszystko się przez to miesza i pląta. Czy nie dałoby rady przestawić czytelnikowi najpierw dobrze z dwie, trzy postacie, resztę trzymając w tle, a dopiero później, jak już się czytelnik z nimi zapozna, dodawać nowe?
Der_SpeeDer pisze: Jeśli idzie o "ciągnięcie" się akcji, to mogę cię już teraz uprzedzić, że odlot na misję następuje dopiero w jedenastym rozdziale. W siedemnastym komandosi osiągają cel i przystępują do właściwej akcji. Co jakiś czas będą też przeskoki do Aer'imuela, którego wątek jest częściowo powiązany z losami "wilków". To opowiadanie (czy raczej powieść) miało generalnie traktować o postaciach, o ich postawach, relacjach pomiędzy nimi oraz przeszłości co niektórych z nich. Nie o strzelaniu dla strzelania. Poza tym, to mimo wszystko militarne science-fiction, a ten gatunek to nie tylko walka, ale też wojskowa rutyn
Ile jest pomiędzy tymi wydarzeniami wątków które wywracają akcję? Ginie ktoś? Są problemy, awarie, usterki? Co ze szpiegami, czy wrogowie wiedząc coś o misji? Kto jest zdrajcą i czy zdążą go zdemaskować, nim położy misję?
Der_SpeeDer pisze: To opowiadanie (czy raczej powieść) miało generalnie traktować o postaciach, o ich postawach, relacjach pomiędzy nimi oraz przeszłości co niektórych z nich. Nie o strzelaniu dla strzelania. Poza tym, to mimo wszystko militarne science-fiction, a ten gatunek to nie tylko walka, ale też wojskowa rutyna.
Na razie niewiele tutaj, poza sielankowym życiem w koszarach. Wszak w twoim świecie trwa wojna i myślę, że to właśnie jej przebieg interesuje czytelnika bardziej, niż to, jakie drinki na kolacji pili żołnierze. Do tego dziwnym trafem mało który z żołnierzy wykazuje zainteresowanie wojną, a przecież każdego dnia coś się dzieje, a to gdzieś jest mniejsza, bądź większa bitwa, a to jakiegoś pułkownika mogą z szeregowym nakryć, czy też zeszłoroczny mistrz ligi kosmicznej koszykówki przegra mecz o utrzymanie, itp, itd. Myślę, że takie rzeczy dodały by smaku twojemu uniwersum. Bo, nawiązując do twoich słów: czas wojny to nie tylko walki i wojskowa rutyna. Wszak żołnierze mają rodziny, przyjaciół, znajomych, własne zainteresowania itp. Oczywiście, im więcej postaci tym tego więcej i trudniej to ogarnąć.
Der_SpeeDer pisze: "Wilcze stado" napisałem w sumie w dużej mierze jako ćwiczenie na kreację postaci. Toteż wypróbowuję różne ich postawy, różne typy relacji, dodaję części z nich jakiś głębszy background, et cetera.
Tylko to wszystko razem, tak zmieszane, nie gra za dobrze. Ja osobiście oczekiwałem więcej akcji i przedstawienia jak bohaterowie radzą sobie w naprawdę trudnych sytuacjach. Czy jaszczury nie odpuszczą, jeżeli się okaże, że próba ratowania ludzkich kompanów może zagrozić sukcesowi misji? Czy ludzie którzy nie lubią gadów będą za wszelką cenę utrzymywać pozycje, by tym drugim umożliwić np ucieczkę? Widząc, jak się ślamazarnie do tej misji zbierają, obawiam się, że nigdy nie poznam odpowiedzi na te pytania.
Uśmiechając się do deszczu mniej się moknie

"Wilcze stado" [powieść; militarne sf] - część trzecia

5
Strasznie się ociągałem z tą odpowiedzią, bo i w sumie nie wiedziałem, co mam rzec na niektóre tematy... ale wypada w końcu się odezwać.
Namrasit pisze:No właśnie o tę małomówność chodzi. W pierwszej rozmowie widać, że Akode zręcznie prowadzi rozmowę, tutaj tej gracji brakuje. Co to protekcjonalności, to myślę, że też mogło to wyjść ciut lepiej. Może akurat tego jaszczura zbyt sobie wyidealizowałem.
Szczerze mówiąc, ze swojej strony nie wiem, o czym myślisz, narzekając na brak gracji (przy jej wcześniejszej obecności) w tym konkretnym fragmencie. Ot, wypowiedź jak wypowiedź - nie uważam, żeby to, o czym mówi Akode, zasługiwało na jakąś szczególną kurtuazję czy też wyrafinowanie.
Jeśli chodzi o idealizowanie Akodego, to jest to również postać mająca swoją historię... z której wynika inny stosunek do Terran, niż ten, jaki Sivume okazuje na co dzień. Wychodzi to na jaw w dziesiątym rozdziale.
Namrasit pisze:Nie musi się skupiać na jednej postaci, ale każdy utwór potrzebuje głównego bohatera. Czy jest to postać, wydarzenie, jakiś przedmiot, którego wszyscy pożądają, to już inna kwestia. Tutaj można przyjąć, że tą rzeczą jest właśnie ta misja zniszczenia klonów, ale nieszczęśliwie, choć na początku wspominane było, że muszą to zrobić szybko i sprawnie, nagle wszystko zwalnia. Dochodzą coraz to nowe postacie które czytelnik poznaje z imion, nazwisk, pozycji, a finałowa akcja jest coraz dalej i dalej. To nuży i męczy. Brak jest napięcia, jakie powinni czuć niektórzy chociaż żołnierze przed tak ważną misją. Wygląda to raczej, jakby lecieli na jakiś piknik.
Czy szybko i sprawnie... termin rozpoczęcia operacji został wyraźnie wskazany i wynosi on kilka tygodni, więc jest logiczne, że nieprędko to ujrzymy i do tego czasu żołnierze będą się po prostu przygotowywali do akcji. W rzeczywistym świecie czas poświęcony na takie operacje to też w dziewięćdziesięciu procentach (jeśli tylu) przygotowywanie, zbieranie danych, planowanie, przećwiczenie, et cetera - a tylko ułamek to właściwe działanie. Toteż w "Wilczym stadzie" na początek masz po prostu odprawę sztabu operacji, na której komandosi są informowani o powierzonym im zadaniu, a w następnym rozdziale po prostu studiują dane od wywiadu, jakie muszą znać, żeby w ogóle wiedzieć, co z tym wszystkim zrobić. W później następujących, poszczególnych rozdziałach, jest jeszcze spotkanie, na którym omawiają już gotowy plan, potem scena z ćwiczeniami bojowymi, w trakcie których realizują ów plan w praktyce, wreszcie odlot... A przy tym, staram się jednocześnie rozwinąć kolejnych komandosów jako postaci.
Namrasit pisze:Rozumiem, że chciałeś pokazać zwykłe życie żołnierzy, ale trochę w tej kwestii przesadziłeś. Myślę, że ślepo można założyć, że każdy jako takie pojęcie o tym ma, mniej bądź bardziej wypaczone (książkami, grami, filmami). Nie trzeba więc aż tak bardzo tego wątku męczyć.
Powiedzmy, że lata doświadczeń z cudzą, amatorską twórczością pisarską pozbawiły mnie złudzeń, że zwykli ludzie mają na ten temat jakiekolwiek pojęcie. Może i piszę to z pozycji faceta, który się taką tematyką fascynuje i wie więcej, niż przeciętny zjadacz chleba, ale niemniej, wielokrotnie zazgrzytałem zębami i zawyłem ze zgrozy nad rozmaitymi "pomysłami" takich czy innych amatorów. Czasami nie wiedzą nawet o najbardziej elementarnych rzeczach - używanie nieprawidłowej terminologii (w tym na najbardziej podstawowym poziomie, czyli na przykład operowanie nazwami zgrupowań taktycznych czy strategicznych niezgodne z ich znaczeniem czy przeznaczeniem, swobodne rzucanie wojskowymi rangami z totalną olewką ich pozycji w hierarchii czy też przyporządkowania do sił lądowych lub marynarki) to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Pamiętam jedno opowiadanie, którego autor wymyślił absurdalny system funkcjonowania załogi na okręcie, w myśl którego każdy załogant miałby mieć swojego zastępcę, na wypadek choroby, odniesienia rany czy też po prostu zwykłego zmęczenia. Czytelny znak, iż ów delikwent nigdy nie słyszał o czymś takim, jak wachty na okręcie. A mimo to usiłuje pisać opowiadanie... To tak, jakby ktoś nie wiedział, do czego jeszcze może służyć męskie przyrodzenie, ale i tak zdecydował się pisać opowiadanie romantyczne czy erotyczne. A to tylko pojedynczy - i wcale nie najgorszy, o jakim pamiętam - przypadek.
Namrasit pisze: Ok, nie jest to złe zamierzenie, ale chyba przesadziłeś z informacjami na raz. Wszystko się przez to miesza i pląta. Czy nie dałoby rady przestawić czytelnikowi najpierw dobrze z dwie, trzy postacie, resztę trzymając w tle, a dopiero później, jak już się czytelnik z nimi zapozna, dodawać nowe?
A nie zdążyłeś już w miarę dobrze poznać na przykład takiego Matsona? On akurat jest przy tym mało skomplikowany, bo w odróżnieniu od niektórych innych postaci nie ma za sobą żadnej szczególnej historii, która ukształtowała jego obecną postawę - ta wynika z czystych, bezinteresownych uprzedzeń, tego, że Sorevianie byli do niedawna ich wrogami, a teraz ma z nimi współpracować. Originy pozostałych postaci też będą przedstawiane stopniowo, jeden po drugim, każdy w osobnym rozdziale.
Namrasit pisze:Ile jest pomiędzy tymi wydarzeniami wątków które wywracają akcję? Ginie ktoś? Są problemy, awarie, usterki? Co ze szpiegami, czy wrogowie wiedząc coś o misji? Kto jest zdrajcą i czy zdążą go zdemaskować, nim położy misję?
Kilka. Nie wiem, czy powinienem tu spoilerować, ale... pojawią się pewne okoliczności, w wyniku których założenia misji bohaterów ulegną zmianie. Będzie też dalej prowadzony osobny wątek Aer'imuela, który wniesie coś do wątku "wilków" - powiedzmy, że w grę wchodzi próba dezinformacji, która niekoniecznie musi się udać. W pewnym momencie starałem się nawet zasiać w czytelniku przeświadczenie, iż "wilki" zdążyły już marnie skończyć i że ich misja wisi na włosku.
Ale to wszystko w późniejszych rozdziałach.
Jeśli chodzi o szpiegów i zdrajców, to w moim uniwersum nie mają oni racji bytu - przynajmniej co do zasady. Ale akurat w konflikcie terrańsko-auveliańskim nie ma co liczyć na wyjątki.
Namrasit pisze:Na razie niewiele tutaj, poza sielankowym życiem w koszarach. Wszak w twoim świecie trwa wojna i myślę, że to właśnie jej przebieg interesuje czytelnika bardziej, niż to, jakie drinki na kolacji pili żołnierze. Do tego dziwnym trafem mało który z żołnierzy wykazuje zainteresowanie wojną, a przecież każdego dnia coś się dzieje, a to gdzieś jest mniejsza, bądź większa bitwa, a to jakiegoś pułkownika mogą z szeregowym nakryć, czy też zeszłoroczny mistrz ligi kosmicznej koszykówki przegra mecz o utrzymanie, itp, itd. Myślę, że takie rzeczy dodały by smaku twojemu uniwersum. Bo, nawiązując do twoich słów: czas wojny to nie tylko walki i wojskowa rutyna. Wszak żołnierze mają rodziny, przyjaciół, znajomych, własne zainteresowania itp. Oczywiście, im więcej postaci tym tego więcej i trudniej to ogarnąć.
Mam wrażenie, że tu na dwoje babka wróżyła - z jednej strony wytykasz mi opisywanie sielankowego życia w koszarach tudzież drinków spożywanych przez żołnierzy do kolacji, a z drugiej podnosisz konieczność napisania jakichś dialogów traktujących o sprawach bardziej przyziemnych, takich jak umizgi wyższych oficerów czy też międzyplanetarne rozgrywki sportowe. Inna sprawa, że tego typu dialogi również się w późniejszych rozdziałach pojawiają ("kosmicznej koszykówki" nie ma, jest za to soreviańska liga kai haiken).
Jeśli idzie o zainteresowanie wojną, to uznałem, że z punktu widzenia bohaterów jest to mniej ważne, niż skupienie się na własnym zadaniu. Coś tam będzie źle szło - coś, co będzie miało wpływ na ich zadanie - i wtedy pojawi się wzmianka na ten temat, ale żeby o tym rozprawiać tak całkiem bez kontekstu?
Zresztą, zauważyłem, że już któryś raz informuję, iż postulowane przez ciebie kwestie zostają wyłożone w rozdziałach późniejszych. Mimo wszystko, opowiadanie ledwie się zaczęło, dopiero co zdążyliśmy zawiązać akcję, przedstawić dramatis personae oraz problemy przed nimi postawione... a tu już ma być akcja, rozprawianie o takich czy innych sprawach albo przeskoki do tych etapów operacji, które w rzeczywistym świecie następują nieprędko?
Namrasit pisze:Tylko to wszystko razem, tak zmieszane, nie gra za dobrze. Ja osobiście oczekiwałem więcej akcji i przedstawienia jak bohaterowie radzą sobie w naprawdę trudnych sytuacjach. Czy jaszczury nie odpuszczą, jeżeli się okaże, że próba ratowania ludzkich kompanów może zagrozić sukcesowi misji? Czy ludzie którzy nie lubią gadów będą za wszelką cenę utrzymywać pozycje, by tym drugim umożliwić np ucieczkę?
No i znowu - przecież wszystko w swoim czasie. Nie mogę tak po prostu zacząć opowiadania od przeskoku do właściwej akcji i przedstawienia, jak bohaterowie sobie radzą w trudnej sytuacji. Na razie jedynie sieję wątpliwości co do tego, czy ich współpraca ułoży się poprawnie, prezentując te wszystkie postawy, o których mówiłem - a w szczególności takie indywidua, jak Matson, Scott, Bakure, czy też... sam Akode (jak powiedziałem - dziesiąty rozdział rzuca trochę inne światło na ową postać).
Namrasit pisze:Widząc, jak się ślamazarnie do tej misji zbierają, obawiam się, że nigdy nie poznam odpowiedzi na te pytania.
Chętnie powołałbym się powtórnie na rzeczywisty świat, w którym komandosi nie mogą tak po prostu, ad hoc, wskoczyć w kombinezony, chwycić za broń i ruszyć na akcję na przysłowiowy żywioł.
Jeśli chodzi o to, czy poznasz odpowiedzi na te pytania... ja tak czy inaczej odczuwam niechęć na myśl o publikowaniu "Wilczego stada" na Weryfikatorium w całości (nie zauważyłem, żeby inni postępowali podobnie - a nie uważam siebie za wyjątkowego czy też zasługującego na szczególne względy), więc ewentualnie mógłbym ci podesłać link do blogu, gdzie zamieszczone są wszystkie dotychczas przeze mnie napisane rozdziały tego utworu (oraz jeszcze innego opowiadania). Mógłbym je najwyżej przygotować na twoją wizytę, przeprowadzając ogólną korektę. Na tym blogu są również miniaturowe "codexy" Sorevian, Terran i Auvelian, więc możesz się dowiedzieć więcej o "moich" jaszczurach.

"Wilcze stado" [powieść; militarne sf] - część trzecia

6
Der_SpeeDer pisze: Czy szybko i sprawnie... termin rozpoczęcia operacji został wyraźnie wskazany i wynosi on kilka tygodni, więc jest logiczne, że nieprędko to ujrzymy i do tego czasu żołnierze będą się po prostu przygotowywali do akcji. W rzeczywistym świecie czas poświęcony na takie operacje to też w dziewięćdziesięciu procentach (jeśli tylu) przygotowywanie, zbieranie danych, planowanie, przećwiczenie, et cetera - a tylko ułamek to właściwe działanie.
Rozumiem i mam tego świadomość, lecz czytelnicy pragną właśnie tych 10%. Czy gdy na stole stoi ciasto, chciałbyś, by najpierw zaczęto opowieść o tym, jak było przygotowywane, co z czym wymieszano, ile sobie rosło, gdzie, jaka wtedy była pogoda, czy wystarczyło mąki, a jeżeli nie, to kto poszedł do sklepu, czy może wolałbyś od razu spróbować? To o czym piszesz, szczegółowe, dokładne wprowadzenie czytelnika w nowy świat jest dla mnie zrozumiałe, niestety, przypomina to naukę w szkole (a kto tam lubi szkołę). Robi się naukowa, poważnie, ale traci na tym rozrywkowość opowieści. Zauważ, że w mitach czy legendach raczej nikt nie poświęca miejsca temu, jak dany heros przygotowywał się do misji (a jeżeli już, to jest to ujęte krótko np: po dziesięciu latach treningu był gotowy).
Co do wiedzy czytelnika, zapomniałeś, że ludzie tym bardziej się na czymś znają, im mniej o tym wiedzą, a próba uświadamiania ich w tym zwykle osiąga efekt przeciwny do zamierzonego. Jeżeli taka twa wola, walcz z tym, lecz nie oczekuj spektakularnych rezultatów. Czy opowieść straciłaby na jakości, gdybyś przyjął mniej liniowy przebieg zdarzeń? Retrospekcje, wspomnienia, listy itp. potrafią dodać smaku.
Der_SpeeDer pisze: Chętnie powołałbym się powtórnie na rzeczywisty świat, w którym komandosi nie mogą tak po prostu, ad hoc, wskoczyć w kombinezony, chwycić za broń i ruszyć na akcję na przysłowiowy żywioł.
Masz całkowitą rację. Ale świat twojej powieści nie ma być rzeczywisty, tylko dużo od niego ciekawszy dla czytelnika. W przeciwnym wypadku, po co poświęcać mu czas?
Der_SpeeDer pisze:Jeśli chodzi o to, czy poznasz odpowiedzi na te pytania... ja tak czy inaczej odczuwam niechęć na myśl o publikowaniu "Wilczego stada" na Weryfikatorium w całości (nie zauważyłem, żeby inni postępowali podobnie - a nie uważam siebie za wyjątkowego czy też zasługującego na szczególne względy), więc ewentualnie mógłbym ci podesłać link do blogu, gdzie zamieszczone są wszystkie dotychczas przeze mnie napisane rozdziały tego utworu (oraz jeszcze innego opowiadania). Mógłbym je najwyżej przygotować na twoją wizytę, przeprowadzając ogólną korektę. Na tym blogu są również miniaturowe "codexy" Sorevian, Terran i Auvelian, więc możesz się dowiedzieć więcej o "moich" jaszczurach.
Zarzuć, przeczytam, może coś pomogę (ewentualnie popsuję :D).
Uśmiechając się do deszczu mniej się moknie

"Wilcze stado" [powieść; militarne sf] - część trzecia

7
Namrasit pisze:Rozumiem i mam tego świadomość, lecz czytelnicy pragną właśnie tych 10%. Czy gdy na stole stoi ciasto, chciałbyś, by najpierw zaczęto opowieść o tym, jak było przygotowywane, co z czym wymieszano, ile sobie rosło, gdzie, jaka wtedy była pogoda, czy wystarczyło mąki, a jeżeli nie, to kto poszedł do sklepu, czy może wolałbyś od razu spróbować?
Przecież wiem o tym - i to właśnie z tego względu nie chciałem, aby opowiadanie ograniczało się do przygotowań do operacji, ale starałem się w tak zwanym międzyczasie wpleść jakąś kreację postaci, przyjmowane przez nich postawy... no, wszystko to, o czym dotychczas mówiłem. Miałeś już możność ujrzeć parę takich luźnych scen, niezwiązanych z przygotowaniami do misji, ale przybliżających w ten czy inny sposób postaci oraz relacje między nimi - takich jak scena z prowokatorskimi zachowaniami Zery, zajście z udziałem czterech pijanych żołnierzy, Bakurego i wkurzonego Jaworskiego czy też rozmowa Perrina z Kilaiem o dawnych czasach.
Namrasit pisze:Co do wiedzy czytelnika, zapomniałeś, że ludzie tym bardziej się na czymś znają, im mniej o tym wiedzą, a próba uświadamiania ich w tym zwykle osiąga efekt przeciwny do zamierzonego. Jeżeli taka twa wola, walcz z tym, lecz nie oczekuj spektakularnych rezultatów. Czy opowieść straciłaby na jakości, gdybyś przyjął mniej liniowy przebieg zdarzeń? Retrospekcje, wspomnienia, listy itp. potrafią dodać smaku.
No tyż mówię, że w późniejszych rozdziałach pojawiają się właśnie retrospekcje, nawiązania do wcześniejszych wydarzeń, które wpłynęły na obecne postawy i charaktery postaci, et cetera. Chodzi o to, że za późno się pojawiają? Ale ja mam wrażenie, że pospieszyłbym się, dając takie retrospekcje już do pierwszych rozdziałów, nie ustaliwszy jeszcze żadnego status quo...
Namrasit pisze:Zarzuć, przeczytam, może coś pomogę (ewentualnie popsuję :D).
Służę. Jeśli chodzi o tę korektę, to dzisiaj nie mam już na nią siły - dokonałem jej tylko częściowo, poprawiając to, o czym pamiętałem, że mnie najbardziej raziło.

Jeśli chodzi o wypowiedź Gorgiasza we wcześniejszym temacie, do niej odniosę się później. Zwykle muszę sobie dać chwilkę czasu po otrzymaniu podobnej krytyki.

"Wilcze stado" [powieść; militarne sf] - część trzecia

8
Podobnie jak dwa poprzednie rozdziały, napisane dobrze i podobnie trochę się dłuży. Rozmowy oficerów zbyt akademickie, wystudiowane, mało w nich życia. Ostatnia część – to wzajemne słodzenie sobie (Perrin/Kikai) może irytować. No i akcji dalej nie widać.
- Na miejsce przerzucą nas dwa desantowce klasy D-44 Archanioł, użyczone nam przez terrańską flotę – ciągnął Akode – Musimy się jeszcze zastanowić, czy zaryzykować użycie myśliwców C-96 Fenikso w charakterze eskorty,
Odnoszę wrażenie, że w rozmowach między sobą, zawodowcy nie używają pełnych, katalogowych nazw okrętów czy samolotów, podobnie zresztą jak i każdego innego sprzętu.
Człowiek pojął aluzję i nie powiedział nic więcej przez resztę ich drogi do sali treningowej.
Usunąłbym „ich”.
Mogłoby połamać oponentowi żebra, lecz ten zatrzymał je, nim sięgnęło celu.
Niejasne zdanie.
Kończyny walczących były dla nich widoczne tylko na ułamki sekundy, gdy uderzenie napotykało błyskawiczną blokadę.
Lepiej zabrzmi „na ułamki sekund”.
Zanim Sorevianin mógł zareagować, Zera wymierzyła mu silne kopnięcie w grzbiet. Będąc w zaem, Inored nie odczuł bólu z tego ciosu, ale wytrąciło go to z równowagi, zakłócając jego koncentrację.
„jego” niepotrzebne, wiadomo czyją.
Jaszczurzyca bezlitośnie to wykorzystała – szybko doskoczyła do odrzuconego naprzód przeciwnika i zaledwie ten odwrócił się w jej stronę, kopnęła go dwukrotnie, obiema nogami po kolei, obrotowym ciosem z wyskoku. Gdy tylko jej stopy ponownie dotknęły podłogi, zadała mu kolejne kopnięcie. Wszystkie jej ciosy sięgnęły celu.
Powtórzone „jej”. Z drugiego i trzeciego można zrezygnować.
Uśmiechała się złośliwie – szeroki, drapieżny uśmiech po prostu nie schodził jej z twarzy. Zdaniem Zhacka, uśmiech ów był tak naprawdę jej znakiem charakterystycznym, niemal równie rozpoznawalnym, jak jej kate – „opaska” z ciemnych łusek na lewym oku.
Powtórzone „jej”.
Jesteś trudna, ale korzyści z mienia po swojej stronie tak utalentowanej wojowniczki jakoś to rekompensują.
Lepiej: „z posiadania po swojej stronie...”
- Żeby wykonać zadanie, będziemy musieli wejść do całego pieprzonego kompleksu. Koszary, sztab całego korpusu… Jeden błąd i będziemy walczyć z całą armią.
Powtórzone „będziemy”.

"Wilcze stado" [powieść; militarne sf] - część trzecia

9
Gorgiasz pisze:Podobnie jak dwa poprzednie rozdziały, napisane dobrze i podobnie trochę się dłuży. Rozmowy oficerów zbyt akademickie, wystudiowane, mało w nich życia.
Usprawiedliwiałbym się jak w poprzednim wypadku - ci kolesie są mimo wszystko właśnie oficerami z elitarnych formacji, a nie pierwszymi lepszymi szeregowcami z poboru, pochodzą z różnych sił zbrojnych, część z nich należy jeszcze do rasy, która przykłada dość sporą wagę do etykiety, poza tym wciąż słabo się znają. Toteż ich pierwsze rozmowy brzmią dość uprzejmie (co jednak kontrastuje z już widocznymi oznakami wzajemnej rywalizacji - mowa tu o pierwszych uszczypliwościach Akodego do Matsona i vice versa), później jednak robią się coraz mniej formalne.

Mówiłem już, że nie będę na Weryfikatorium wlepiał ciągu dalszego "Wilczego stada", ale... mógłbym ewentualnie pokazać (w już założonych tematach) fragmenty późniejszych rozdziałów - ot, żeby pokazać, jak pojawiają się w nich elementy, których obecność postulował Namrasit i jakie zapewniałem, że się pojawiły, albo jakie zmiany zaszły w rozmowach prowadzonych przez Matsona, Akodego i McReady'ego.
Gorgiasz pisze:Ostatnia część – to wzajemne słodzenie sobie (Perrin/Kikai) może irytować.
Oj, tam, oj, tam. Chłopaki się od dawna nie widzieli, na dokładkę w tej scenie każdy z nich zdążył już wypić nieco napoju wyskokowego. Daj im się sobą nacieszyć.
Gorgiasz pisze:Odnoszę wrażenie, że w rozmowach między sobą, zawodowcy nie używają pełnych, katalogowych nazw okrętów czy samolotów, podobnie zresztą jak i każdego innego sprzętu.
Tylko że to nie jest zwykła rozmowa między sobą, a spotkanie sztabu operacji.
Gorgiasz pisze:Lepiej: „z posiadania po swojej stronie...”
Tu można mieć z kolei wątpliwości co do poprawności sformułowania "posiadać kogoś po swojej stronie".

"Wilcze stado" [powieść; militarne sf] - część trzecia

10
Der_SpeeDer pisze:Tu można mieć z kolei wątpliwości co do poprawności sformułowania "posiadać kogoś po swojej stronie".
Jedyną prawidłową formą rzeczownikową czasownika "mieć" jest właśnie "posiadanie", więc Gorgiasz dobrze pisze. Poza tym, wpisałem nawet w Google frazę "posiadanie po swojej stronie" i wyskoczyły mi fragmenty książek, w których ten zwrot wystąpił.
Eskapizm stosowany - blog, w którym chwalę się swoją twórczością. Zapraszam!
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”