Poprzednim razem pokazałem prolog i rozdział pierwszy, teraz pokazuję rozdziały drugi i trzeci.
Uwaga - tekst zawiera wulgaryzmy.
=================================================================================
- II -
XXXXPomieszczenie, do którego wkroczył major Richard Matson, nie różniło się niemal niczym od innych klubów oficerskich, jakie w życiu widział. Pod jedną ze ścian znajdował się rozciągnięty niemal na całą jej długość bar, za którym krzątało się przeważnie dwóch, trzech stewardów – szeregowych żołnierzy, pełniących funkcję barmanów. Na całej wolnej przestrzeni usytuowane były zwykłe stoliki, po cztery krzesła przy każdym. Te w głębi posiadały dodatkowo wbudowane wyświetlacze holograficzne i komputery, umożliwiające rozgrywanie gier towarzyskich. Standardowo urządzony lokal, służący wygodzie oficerów, którzy mogli weń spędzać wolny czas, a nawet spożywać napoje wyskokowe.
XXXXKlub był o tej porze niemal całkiem pusty – dopiero wieczorem, po skończeniu służby, starsi rangą żołnierze schodzili się doń. Matson nie napotkał więc nikogo poza członkami swojego oddziału – operatorzy Sekcji Gamma byli w tutejszej bazie gośćmi i nie mieli przydzielonych rutynowych zadań. Oprócz garstki poruczników, znajdowali się tu także podlegli Richardowi kapitanowie – Jaworski, Scott i Perrin – skupieni przy jednym stole. Pierwszy z nich miał typową dla niego, ponurą minę, która zdawała się doskonale oddawać jego cokolwiek pesymistyczną osobowość. Było to i tak lepsze od Scotta, który w ocenie Matsona, jak i pozostałych członków oddziału, był przeważnie gburem, skłonnym do mało uprzejmych zachowań. Na tym tle wyróżniał się Perrin, najstarszy wiekiem oficer, który na co dzień wydawał się być lekkoduchem i wesołkiem. Tylko nieliczni zdawali sobie sprawę z tego, co mu tak naprawdę w duszy gra.
XXXXKiedy na miejscu pojawił się major, skupiły się na nim oczy wszystkich w klubie. Pierwszy odezwał się Jaworski.
XXXX- No i co? – zapytał, nieco natarczywym tonem – Czego chciał pułkownik, panie majorze?
XXXX- O ile wcześniej się już tego nie domyśliliście – powiedział Matson, przysiadając się do kapitanów – To teraz już wiecie, że ci z góry chcą nam przydzielić pierwsze zadanie.
XXXX- I co wy na to, chłopaki? – rzucił Perrin z uśmiechem – Dostaliśmy misję!
XXXX- To co tym razem każą nam zrobić? – mruknął Scott ponuro – Urządzić zasadzkę na jakiś auveliański patrol?
XXXX- Jim, przestałbyś wreszcie biadolić – fuknął Matson, jednocześnie jednak mimowolnie się uśmiechając; Scott, będąc doświadczonym żołnierzem, już od dawna irytował się faktem, że on i jego oddział zmuszeni są odbywać jałowe, jego zdaniem, starcia ćwiczebne – Mamy zadanie prosto z góry i naprawdę wiele od tego zależy.
XXXX- Serio? – Scott wyraźnie się ożywił – Czyli co mamy robić?
XXXX- To była dobra wiadomość – osadził go major – Zła wiadomość to to, że nie będziemy sami.
XXXX- Mają nas niańczyć Marines? – spróbował zgadnąć Jaworski
XXXX- Ja z początku pomyślałem o tym samym – odrzekł Matson, znów się uśmiechając – Tak, ale nie tylko oni. Gorzej. Mają nam pomagać jaszczury.
XXXXOficerowie zastygli w bezruchu, jak gdyby nie od razu przyjęli do wiadomości znaczenie słów dowódcy. Także porucznicy przy osobnym stole zamilkli, skupiwszy teraz swoją uwagę na starszych rangą kolegach.
XXXX- Sorevianie? – Scott, który miał najbardziej niezadowoloną minę, przerwał długotrwałe milczenie – Te gadziny? Co im do tego?
XXXX- Czego się, kurna, dziwisz? – rzekł Perrin – Jesteśmy sojusznikami, i tak dalej.
XXXX- Sojusznikami, ku*wa, akurat – burknął Scott – Jeszcze ze trzydzieści lat temu…
XXXX- Jim, daj sobie na wstrzymanie – przerwał Jaworski – Skoro mamy z nimi pracować, to nie bądź dzieckiem i nie wybrzydzaj.
XXXX- Może on akurat nie będzie musiał – stwierdził Matson.
XXXX- Panie majorze? – rzekł Jaworski ze zdziwieniem.
XXXX- To tajna operacja – wyjaśnił dowódca – Na dodatek sił połączonych. Nie będziemy działali całą jednostką, tylko wybierzemy operatorów. A jeśli chodzi o naszego kolegę Jamesa – Matson spojrzał znacząco na Scotta – To nie ufam mu, jeżeli mówimy o współpracy z tymi jaszczurami.
XXXX- Sam ich pan nie lubi, majorze – zauważył Scott, jak gdyby z lekką urazą.
XXXX- Ale tylko nie lubię – odparł Matson – Ja się nie urodziłem na Calibanie IV.
XXXX- Tylko błagam, Jim – odezwał się Jaworski tonem skargi – Daruj sobie te swoje cholerne zwierzenia.
XXXX- Wcale nie zamierzałem się zwierzać – mruknął Scott – Kiedy o tym mówię, i tak mi się zawsze rewanżujesz tym, co widziałeś tutaj, na Aratronie…
XXXX- Dobra, dzieciaki, uspokójcie się – rzekł major stanowczo – Krótko mówiąc, mamy uczestniczyć w ważnej operacji, i to operacji za liniami wroga. Spędzimy tam pewnie kilka dni, zdani tylko na siebie.
XXXX- Co jeszcze, panie majorze? – zagadnął Jaworski.
XXXX- Nie tutaj – zaoponował Matson – Musimy najpierw dogadać się z Marines, no i z tymi jaszczurami, co do naszego pierwszego spotkania w cztery oczy.
XXXX- Nawet w więcej, niż cztery – wtrącił Perrin.
XXXX- Zamknij się, Jean – uciszył go major – Wiem, że dowódcą tych Marines jest kapitan McReady, więc spróbuję się z nim skontaktować i omówić…
XXXXMatson przerwał, gdy nagle jego uwagę zwróciły stłumione okrzyki poruczników, z których kilku wskazało drzwi wejściowe. Major i trzej kapitanowie odwrócili się w tamtą stronę jak na komendę.
XXXXTym razem Matson zdołał powściągnąć uczucie lekkiej niechęci, przez co sprawiał teraz z pewnością o wiele lepsze wrażenie, niż wcześniej w gabinecie Yarona. Szczególnie na tle Scotta, na twarzy którego pojawił się jawny wyraz wstrętu. Trudno było się temu dziwić, gdyż do klubu oficerskiego wkroczył właśnie obiekt jego nienawiści, w postaci dwójki Sorevian. Matson natychmiast rozpoznał w nich uczestników odprawy u pułkownika – majora Akodego oraz Zhacka.
XXXXOba jaszczury skinęły łbami oficerom Sekcji Gamma, udając się w stronę baru. Wydawały się w ogóle nie przejmować faktem, że wszyscy ludzie gapią się na nie, jak na osobliwe zjawisko. Ze spokojem zamówiły w barze napoje alkoholowe – Zhack pozostał ze swoim przy ladzie, popijając go powoli, podczas gdy Akode podszedł do stolika zajętego przez Matsona i kapitanów.
XXXX- Przepraszam za śmiałość – rzekł, dostawiając sobie krzesło i przysiadając się – Ale nie zajmę dużo czasu.
XXXXJaszczur przez krótką chwilę wymieniał spojrzenie ze Scottem i na kilka sekund zwęził oczy, nim kontynuował.
XXXX- Powinniśmy jak najszybciej wszcząć opracowywanie planu – oznajmił rzeczowo – Rozmawiałem już z kapitanem McReady’m i mam nadzieję, że pan również nie będzie miał nic przeciwko, aby pierwsze spotkanie odbyć w mojej kwaterze, w cztery hadelity i osiem alitów po… – Akode urwał, kręcąc głową – Przepraszam, punktualnie w południe lokalnego czasu.
XXXX- Będę tam – oświadczył Matson beznamiętnie.
XXXX- Świetnie – odrzekł Akode.
XXXXSorevianin jednym haustem wychylił całą porcję whiskey, przytykając naczynie do czubka pyska tak, by trunek spływał do gardła przez całą długość szczęki.
XXXX- A zatem… – zagaił major – To pan będzie dowodził operacją.
XXXXAkode uśmiechnął się lekko. Nie był to uśmiech satysfakcji – raczej przepraszający, jak gdyby jaszczur informował Matsona, że nie chce mu robić przykrości.
XXXX- Teoretycznie, tak – odparł – Mimo wszystko, liczę na współpracę z panem, a nie na stosunek jak przełożonego z podwładnym.
XXXX- Również mam taką nadzieję – rzekł major, nieco przyjaźniej – Yaron mówił, że jest pan najstarszy stażem… ile czasu pan służy w waszej armii?
XXXX- To już pięćdziesiąty trzeci rok – wyznał Akode, wciąż nie sprawiając wrażenia zadowolonego z siebie.
XXXX- Jest pan jeszcze w OSA? – Matson uniósł brwi – Myślałem, że po tylu latach wstępujecie już do Sarukeri albo Genisivare.
XXXXMajor usilnie starał się przebić przez maskę dobrych manier jaszczura, ale ten pozostawał skromny, co budziło niechętne uznanie człowieka.
XXXX- Może kiedyś – odparł Akode – Myślę, że nie jestem jeszcze gotowy. I proszę, niech pan mi mówi po imieniu, skoro mamy ze sobą współpracować. Jestem Akode.
XXXX- Richard – odrzekł Matson, wskazując następnie na swoich oficerów – A to są kapitanowie Jaworski, Perrin i Scott.
XXXXSpojrzenie Sorevianina po raz kolejny zatrzymało się na Jamesie, który nawet nie próbował ukrywać swojej skrajnej niechęci do jaszczura.
XXXX- Proszę wybaczyć – dodał Richard po dłuższej chwili – Kapitan Scott pochodzi z planety Caliban IV.
XXXXW oczach Akodego pojawiło się zrozumienie. O ile jaszczury były na ogół łagodnymi okupantami terrańskich kolonii, o tyle na tej jednej zaprowadziły trwające kilka lat rządy terroru. To właśnie tam wybuchła pierwsza zakończona sukcesem rebelia na globalną skalę, a nastroje lokalnej ludności do dziś były szczególnie antysoreviańskie.
XXXX- Przykro mi – rzekł krótko suvore.
XXXXSłowa te wywarły skutek odwrotny zapewne do zamierzonego – szczęki Scotta drgnęły, a palce wpiły się mocniej w blat. Major jaszczurów uznał to prawdopodobnie za sygnał, aby się wycofać – odsunął krzesło i stanął na nogi.
XXXX- Do zobaczenia na spotkaniu – rzekł, przybierając ten sam beznamiętny ton, którym jeszcze przed chwilą przemawiał Matson.
XXXXOpuściwszy Terran, Akode – odprowadzany wzrokiem przez większość obecnych w klubie ludzi – podszedł do swojego pobratymcy, wciąż pijącego alkohol przy barze. Położył dłoń na jego ramieniu i powiedział coś w obcym języku, na co Zhack pokręcił jedynie głową. Skierował się następnie w stronę wyjścia i po chwili zniknął wszystkim z oczu.
XXXX- Właśnie dlatego – rzekł dobitnie Richard, kiedy Akode już odszedł – nie sądzę, żebyś mógł z nami polecieć, Jim.
XXXXScott zrozumiał, że chodzi o jego napad złości w chwili, kiedy jaszczur wyrażał swoje kondolencje.
XXXX- Przecież nic mu nie zrobiłem – odparł z irytacją.
XXXX- Podczas akcji umiesz nad sobą lepiej panować – pouczył go Matson – Nie jesteś chyba piep**onym żółtodziobem?
XXXXScott milczał przez dłuższą chwilę, nim odpowiedział, siląc się na rzeczowy ton głosu.
XXXX- Nie, panie majorze – rzekł oficjalnie.
XXXXMatson uśmiechnął się nieznacznie.
XXXX- Nic nie jest jeszcze postanowione – oznajmił – Więc tak czy inaczej powinieneś się zjawić na tym spotkaniu o dwunastej.
XXXX- Tak jest, majorze – odparł James, trochę mniej sztywno.
XXXX- I walnij sobie jeszcze setę – dodał Richard swobodnie – Może to ci poprawi humor.
XXXX- Chętnie.
XXXX- Za pozwoleniem, majorze – wtrącił Perrin z dużo szerszym niż u Jamesa uśmiechem – Czy mógłby pan w takim razie postawić kolejkę?
XXXXMatson uniósł brwi.
XXXX- Widzi pan, może pan oszczędzić Jimowi kłopotu – wyjaśnił Jean – Tamten gad wciąż jest przy barze, więc lepiej, żeby się on tam nie zbliżał…
XXXX- Stul dziób – uciął gniewnie Scott – Sam możesz…
XXXX- Czemu nie? – rzekł Richard z uśmiechem, łagodząc sytuację – Ale tylko jedną. Czym się trujecie?
XXXX- Wódką, panie majorze – odezwał się Jaworski.
XXXX- Whiskey z lodem – rzekł Perrin.
XXXX- Dla mnie też whiskey, panie majorze – powiedział Scott.
XXXX- To ja chyba też wezmę whiskey – oznajmił Matson, wstając – Jean, chodź i pomóż mi z tym, skoro już miałeś taki pomysł.
XXXXKiedy major skierował się w stronę baru, zdał sobie sprawę, że jaszczur-zabójca, który siedział przy ladzie, cały czas ich obserwował, przysłuchując się rozmowie. Głowę miał obróconą w prawo, dzięki czemu spoglądał swoim ozdobionym blizną okiem na zbliżającego się Matsona. Kiedy Richard był już przy samym barze, Zhack ponownie skupił się na swoim drinku, pociągając szczodry łyk. Major przestał zwracać nań uwagę, przystępując do zamawiania trunków u barmana.
XXXX- Caliban IV, tak? – niespodziewanie odezwał się jaszczur – A pan, majorze? Co pana tak trapi? Spotkało pana również coś złego?
XXXXMatson nie od razu odpowiedział, zaskoczony bezpośrednim pytaniem.
XXXX- Czy zrobiliście coś złego mnie? – odrzekł chłodno – Nie, ale byliśmy przecież nie tak dawno wrogami. Zabijaliście naszych.
XXXX- Tylko wtedy, gdy oni zabijali nas – zauważył Zhack – Chyba nie muszę panu przypominać, kto z nas zaczął tamtą wojnę?
XXXX- Nie – wycedził ponuro Matson – Ale wiem też, kto ją skończył.
XXXXSorevianin wzruszył ramionami.
XXXX- To nie musiało się tak skończyć – stwierdził, jakby ze smutkiem, po czym pokręcił głową – Chyba nie ma sensu tego roztrząsać. Chciałem po prostu zwrócić uwagę, że oskarża pan swojego podwładnego o brak opanowania… tymczasem pan sam nam nie ufa.
XXXX- Nie wątpię w wasze umiejętności – mruknął Matson – I wiem, że nie sabotowalibyście takiej operacji.
XXXX- Dobrze pan wie, że nie o to chodzi – rzekł jaszczur ironicznie.
XXXX- Panie majorze – odezwał się cicho Perrin.
XXXXRichard zauważył, że barman postawił już wszystkie zamówione trunki na tacy, zaś Jean stoi obok, najwyraźniej czekając na dowódcę.
XXXX- Idź z tym do nich – Matson machnął ręką – Zaraz z wami będę.
XXXXPerrin oddalił się po chwili wahania, oglądając się na majora i Sorevianina.
XXXX- Jeśli się pan martwi… – zaczął Richard.
XXXX- Mów mi Zhack – wtrącił zabójca.
XXXX- Jeśli się martwisz o to, jak się nam będzie współpracowało w tej operacji – podjął ponownie – To nie zapominaj, że my też jesteśmy profesjonalistami. A ja i tak nie znoszę Auvelian o wiele bardziej, niż was.
XXXXMatson wygłosił ostatnie zdanie z sardonicznym uśmiechem, jednocześnie obserwując Zhacka. Sorevianin wydawał się nie reagować, jak gdyby był wyprany z emocji. Jedynym uczuciem, jakie człowiek mógł odczytać z jego twarzy, była melancholia. To go dziwiło – nie było to coś, czego spodziewałby się po zawodowym zabójcy.
XXXX- Rozumiem – powiedział jaszczur krótko.
XXXXW chwilę później uwagę majora przykuła dwójka nowych przybyszy – ci również byli Sorevianami i podobnie jak Zhack, należeli do Genisivare. Jeden z obcych wydawał się należeć do płci żeńskiej – w porównaniu do pozostałych, był bardziej wysmukły. Matson nabrał co do tego jeszcze większych podejrzeń, gdy obcy, zbliżywszy się do Khesariana przy barze, odezwał się do niego wysokim, dźwięcznym głosem – całkiem innym niż ten, jakim przemawiali Zhack czy Akode.
XXXXSorevianka – wyróżniająca się plamą ciemnych łusek wokół lewego oka, nadającej jej taki wygląd, jak gdyby nosiła na nim opaskę – zamieniła z Khesarianem zaledwie kilka słów, po czym zwróciła się do barmana w esperanto.
XXXX- Pewnie nie macie tutaj ivarenu? – zapytała.
XXXX- Nie mamy – odrzekł barman, sprawiając wrażenie lekko zaniepokojonego – Tylko to, co produkujemy my.
XXXX- Szkoda – odrzekła jaszczurzyca – No to daj mi whiskey z lodem.
XXXXMatson jeszcze przez dłuższą chwilę stał w miejscu, obserwując Soreviankę i jej milczącego towarzysza. Wciąż nie był w stanie się wyzbyć niechęci do obcych. W pewnym momencie zabójczyni Genisivare odwzajemniła jego spojrzenie i – ku jego zaskoczeniu – wyszczerzyła kły w złośliwym uśmiechu. Wydawało się, że dostrzega, iż wzbudza u niego negatywne uczucia i że bardzo ją to bawi.
XXXXMajor stłumił prychnięcie i odwrócił się od baru, mając zamiar dołączyć wreszcie do niższych rangą oficerów ze swojej jednostki. Rzucił tylko przelotne spojrzenie drugiemu ze świeżo przybyłych Sorevian, który wciąż nic nie mówił i stojąc przy barze, spoglądał w kierunku stołu, zajmowanego przez kapitanów z Sekcji Gamma. Kiedy już Matson miał zająć swoje miejsce przy owym stole, jaszczur niespodziewanie się odezwał.
XXXX- Jean Perrin? – powiedział, bardzo wyraźnie, choć ze zdumieniem w głosie.
XXXXWszyscy odwrócili się jak na komendę, w tym sam zainteresowany. Z początku na jego twarzy był jedynie wyraz ogromnego zaskoczenia, który szybko jednak ustąpił miejsca szerokiemu, serdecznemu uśmiechowi.
XXXX- Kilai? – rzekł pytająco, równie zdumiony, jak Sorevianin.
XXXXKapitan zerwał się od stołu w tym samym momencie, w którym uśmiechnięty zabójca Genisivare odstąpił od baru, wychodząc mu naprzeciw. Wszyscy zastygli w osłupieniu, gdy człowiek i jaszczur uściskali się jak bracia. Bracia, z których jeden wyglądał na starszego od drugiego – Sorevianie przewyższali ludzi tak pod kątem wzrostu, jak i ogólnych rozmiarów.
XXXX- Cholernie dobrze cię widzieć! – powiedział Perrin uniesionym głosem, zadzierając lekko głowę, by móc spojrzeć obcemu w twarz – Nie sądziłem, że się jeszcze zobaczymy!
XXXX- Przyznam, że ja też – odrzekł Sorevianin, uwalniając z objęć kapitana.
XXXX- Minęło sporo czasu – stwierdził Jean, przyglądając się mundurowi gada – Należysz teraz do tych cholernych zabójców?
XXXX- Należę – potwierdził obcy, nie bez satysfakcji – A ty? Widzę, że to ciebie wzięli to tej waszej nowej jednostki. Sekcja Gamma, nowa elita?
XXXX- Jean? – odezwał się niepewnie Matson.
XXXXPerrin spojrzał na przełożonego, nie przestając się uśmiechać.
XXXX- Panie majorze, to jest Kilai Indene – wyjaśnił, wskazując na jaszczura, który skinął łbem – Poznaliśmy się lata temu, na Bethorze III.
XXXX- Nie wiedziałem, że znasz jakichś Sorevian – rzekł Richard, nie kryjąc zdumienia.
XXXX- Przecież panu mówiłem, że należałem kiedyś do tych oddziałów samoobrony, które założyli – przypomniał Perrin.
XXXX- Ale nic nie wspominałeś o tym, że miałeś wtedy jakichś przyjaciół wśród tych jaszczurów.
XXXX- Bo nigdy mnie o to nie pytaliście – Jean wzruszył ramionami – Kiedy poznaliśmy się z Kilaiem, był jeszcze kapitanem Strażników. A teraz jest… zabójcą…
XXXX- … drugiej klasy – dokończył Sorevianin – Gildia Gromu.
XXXX- Pan wybaczy, majorze – rzucił Perrin przepraszającym tonem, po czym ponownie skupił swoją uwagę na starym przyjacielu – Chodź no, napijmy się i pogadajmy. Tyle ci mam do powiedzenia…
XXXX- Założę się, że tak – skomentował Kilai, otaczając go ramieniem i idąc wraz z nim w stronę baru – Wciąż jeszcze opowiadasz dowcipy, z których nikt się nie śmieje?
XXXXAni człowiek, ani jaszczur nie zwracali najmniejszej uwagi na fakt, że wszyscy gapią się na nich, jak na coś nadprzyrodzonego. Chociaż Terranie i Sorevianie byli sojusznikami, błędem byłoby stwierdzić, że są przyjaciółmi. Toteż takie relacje, jak te łączące Jeana i Kilaia, nie należały do często spotykanych.
XXXXPierwsze obserwację tego zjawiska przerwały dwa pozostałe jaszczury oraz Jaworski – ten jako jedyny spośród ludzi nie wyglądał na szczególnie zdumionego całą sytuacją.
XXXX- Wiedziałeś? – Matson zwrócił się do niego z pytaniem, zasiadając na swoim miejscu.
XXXX- Nie – odrzekł kapitan – Po prostu wiem, komu zawdzięczam to, że wciąż żyję. To nie jest dla mnie takie nieprawdopodobne.
XXXX- Dobrze powiedziane! – zawołała dobitnie Sorevianka, która najwyraźniej słuchała ich rozmowy – Wiem, że większość z was czeka, aż przyjdziemy z przeprosinami za to, że nie daliśmy się po prostu pozabijać.
XXXXMówiąc to, zabójczyni patrzyła nie na Jaworskiego, lecz na Matsona. Wciąż miała na twarzy drapieżny uśmiech, tak pełen złośliwości, że major poczuł się nieswojo. Sprawę tylko pogarszał obnażony przez jaszczurzycę komplet ostrych zębów.
XXXX- A ty kim jesteś? – zapytał, nie dbając o uprzejmość; w tej chwili niemal wszyscy obecni w klubie Terranie spoglądali na nią nieprzychylnym wzrokiem, ale zachowywali rozsądne milczenie.
XXXX- Przepraszam – rzekła Sorevianka, całkiem nieźle udając przepraszający ton – Zera Idrack, zabójczyni Genisivare pierwszej klasy.
XXXX- Czy ty i twój kolega na pewno jesteście oficerami? – rzucił Richard – Bo to przecież klub oficerski.
XXXX- My nie należymy do regularnych sił zbrojnych – odezwał się Zhack – W tego typu lokalach mamy więc status gości. Poza tym, my oboje byliśmy oficerami, zanim wstąpiliśmy do Genisivare. Nadal mamy patenty.
XXXXMatson przypuszczał, że Khesarian wystąpił na równi w obronie podwładnej, jak i z próbą zapobiegnięcia ewentualnej kłótni.
XXXX- A jeśliby żandarmi mieli was wyprosić? – zasugerował major.
XXXXJaszczurzyca wybuchła pogardliwym śmiechem. Przypominało to Matsonowi rytmiczne powarkiwanie.
XXXX- Chciałabym zobaczyć, jak próbują to zrobić – oznajmiła.
XXXX- Zera, przestań – powiedział Zhack stanowczo.
XXXXZabójczyni w odpowiedzi machnęła niezobowiązująco ręką, jednak nic więcej już nie powiedziała. Matson pokręcił głową, po czym zwrócił się do Scotta.
XXXX- Wygląda na to – stwierdził ponuro – że nie my jedni mamy w swoich szeregach trudne charaktery.
XXXX- To mnie miało pocieszyć? – rzekł James ironicznie – Że niby nie jestem jedyny?
XXXX- A żebyś, ku*wa, wiedział, Jim – odparł Matson ze skąpym uśmiechem.
- III -
XXXXKwatera główna kapłana Isal’umavena była w opinii Aer’imuela pomnikiem próżności Avn’khor – mimo że stanowiła obiekt wojskowy, wykonano ją z przepychem, przez co bardziej przypominała niewielki pałac. Widać to było szczególnie w zdobionych wnętrzach, zalanych chłodnym, błękitnym oświetleniem. Aer’imuel przemierzał je z lekkim niesmakiem, podążając wespół z Tai’kovesem do prywatnej kwatery naczelnego dowódcy. Zastępca armeliena, wyjątkowo jak na siebie, zachowywał powściągliwość, toteż komendant nie był w stanie stwierdzić, czy podziela jego uczucia.
XXXXWejścia do komnat Isal’umavena strzegło dwóch strażników – zwykłych żołnierzy, klonów z szeregowych oddziałów, określanych terminem Shilai’rev.
XXXX- Stać – powiedział jeden z nich beznamiętnie – Proszę podać tożsamość i cel wizyty.
XXXX- Armelien Aer’imuel – odrzekł komendant – Isal’umaven wzywał mnie do siebie.
XXXX- Ależ oczywiście – strażnik skinął głową, nie zmieniając tonu głosu – Wielki Kapłan pana oczekuje.
XXXX- Zaczekaj tu na mnie – powiedział Aer’imuel, zwracając się do Tai’kovesa.
XXXXZastępca bez słowa usunął się w bok, przyjmując wyczekującą postawę, z założonymi z tyłu rękami. Nie oglądając się już na niego, armelien wkroczył do kwatery naczelnego dowódcy. Przestąpiwszy przedsionek, znalazł się w centralnej komnacie, z usytuowanym weń prostym, długim stołem. Odchodziły od niej, w trzech kierunkach, szerokie przejścia – te wiodły, po krótkich schodkach, do kolejnych komnat. Aer’imuel mógł dostrzec od wejścia, iż przeciwległa jest pomieszczeniem medytacyjnym, dwie pozostałe mieściły najpewniej kwatery mieszkalne.
XXXXWielki Kapłan Isal’umaven z początku nie zwrócił uwagi na pojawienie się przybysza. Stał przy długim stole w centralnej komnacie, studiując kryształ danych, który lewitował telekinetycznie między dłońmi. Jego twarz była niewidoczna – jak większość Auvelian, nosił nakrycie głowy, w skład którego wchodziła maska. Nie pełniło ono wyłącznie roli estetycznej i było w istocie urządzeniem tłumiącym zdolności psioniczne. Aer’imuel wyczuwał, jak jego przełożony wnika telepatycznie w kryształ, zapoznając się z zawartymi weń informacjami.
XXXXPo dłuższej chwili Wielki Kapłan niespiesznie skierował spojrzenie na swojego gościa, odsyłając następnie kryształ na blat stołu.
XXXX- Cieszę się, że wreszcie pan przyszedł – oznajmił, powoli odwracając się w kierunku Aer’imuela.
XXXX- Ekscelencjo – rzekł armelien, kłaniając się.
XXXXZachowywał swobodę podczas marszu w towarzystwie Tai’kovesa, lecz teraz oczyścił umysł, nie ujawniając emocji przed kapłanem. Nie okazał także zniecierpliwienia, gdy jego dowódca przez kilka długich chwil milczał, mierząc go jedynie wzrokiem oraz dotykając esencji jego umysłu.
XXXX- Odczytywałem właśnie raporty z tego, co wydarzyło się w bazie – rzekł wreszcie Isal’umaven, pozwalając, aby do Aer’imuela dotarło ledwo wyczuwalne uznanie – Wygląda na to, że niewiele mógł pan zrobić, aby ją utrzymać. Przynajmniej o to nie powinienem mieć do pana pretensji.
XXXX- Dziękuję za zrozumienie, ekscelencjo – Armelien ponownie się skłonił.
XXXX- W gruncie rzeczy – ciągnął kapłan – jestem pod wrażeniem tego, jak długo się pan bronił i jakie zadał pan straty atakującym, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę użyte przez nich środki. Raporty wskazują, że Terranie rzucili przeciwko panu nawet szturmowców UOS.
XXXX- Zrobiłem, co w mojej mocy, ekscelencjo.
XXXXIsal’umaven znów zamilkł na kilka chwil.
XXXX- Zapoznawałem się z danymi na pański temat – podjął, wyraźnie krążąc wokół sedna sprawy, jak gdyby chciał poddać cierpliwość podwładnego próbie – Miał pan dobre wyniki jako dowódca. Pańskie sukcesy w walkach z Xizarianami umożliwiły panu awans społeczny.
XXXX- Dokładnie tak było, ekscelencjo – Aer’imuel pozostawał beznamiętny.
XXXX- Z praktycznego punktu widzenia, to było słuszne – stwierdził Isal’umaven – Daleko by pan nie zaszedł jako En’emua, a biorąc pod uwagę pańskie talenty, marnowałby się pan w niższej szarży.
XXXXAer’imuel nie odpowiedział, zachowując również czysty umysł i nie reagując na owe oczywiste pochlebstwa. Nie zamierzał ujawniać emocji przed kapłanem, nawet jeśli ten był mu chwilowo przychylny.
XXXX- Porażka, jakiej pan dzisiaj doznał – kontynuował Isal’umaven po kolejnej pauzie – To w gruncie rzeczy pierwsze pańskie poważne niepowodzenie. A tak się składa, że już wkrótce będzie miał pan szansę zmazać swoją winę.
XXXXArmelien ucieszył się odrobinę na tę myśl, nie pozwalając jednak, aby to uczucie zostało wychwycone przez przełożonego – podobnie jak barwiące je powątpiewanie. Tak jak podczas wcześniejszej rozmowy, nie zamierzał dawać punktów kapłanowi Avn’khor. Stał więc i milczał, oczekując, aż Isal’umaven przejdzie do rzeczy i wyjawi, z jakiego powodu wezwał go do siebie.
XXXX- Mam nadzieję, że wcześniejszy defetyzm, jaki u pana wyczułem – podjął ponownie dowódca – był tylko nastrojem chwili. Zamierzam bowiem w niedalekiej przyszłości powierzyć panu zadanie. Z pańskich dotychczasowych osiągnięć wnioskuję, że będzie je pan w stanie wykonać wzorowo.
XXXX- Jakie to zadanie?
XXXX- Cóż, jako że Terranie z pewnością planują zakrojoną na szeroką skalę kontrofensywę, musimy się na to przygotować. Wiele jednak zależy od tego, abyśmy opóźnili działania sił wroga w niektórych regionach. Wtedy będziemy mieli czas, aby się przegrupować i uderzyć z adekwatną siłą.
XXXX- Te regiony, o których pan mówi… to nasze zakłady klonerskie? – domyślił się Aer’imuel.
XXXX- Kiedy Terranie rozpoczęli swój generalny atak – ciągnął kapłan – linia frontu zaczęła się przesuwać, w szybkim tempie, niebezpiecznie blisko tych zakładów. Na każdą próbę zdobycia znajdujących się tam, naszych wysuniętych placówek, musimy zareagować zdecydowanie.
XXXX- A zatem?
XXXX- Zdecydowałem, że powinniśmy użyć jednostek Arm’imdel.
XXXXAer’imuel z trudem zamaskował zaskoczenie, usłyszawszy nazwę tych elitarnych oddziałów – psionicznych wojowników, jedynych czystej krwi Auvelian, służących w armii w pierwszej linii.
XXXX- Na tym etapie? – zapytał mimowolnie.
XXXX- Tak, armelien – potwierdził gładko Isal’umaven – Musimy wprawdzie pozostawić ich dostatecznie dużą część w odwodzie, ale mamy ich wystarczająco wielu, aby przeprowadzić słusznej skali kontr-posunięcia.
XXXX- Zamierza pan włączyć ich do najważniejszych garnizonów obronnych?
XXXX- Nie, zamierzam utworzyć kilka grup szybkiego reagowania, aby mogły uderzyć tam, gdzie będą akurat potrzebni, w jak najkrótszym czasie. Aby im to umożliwić, postanowiłem oddać im do dyspozycji jednostki desantowe z floty. Każdej grupie powinien towarzyszyć przynajmniej jeden z Kervaesów, takich jak pański „Arnael 178”.
XXXX- Czyżby zamierzał pan również… – zaczął Aer’imuel, pojmując natychmiast aluzję i dając to wyczuć przełożonemu
XXXX- Tak, armelien – Isal’umaven lekko skinął głową – Jest pan jednym z oficerów, którym planuję powierzyć dowództwo nad jedną z takich grup. Będzie pan operował w regionie thoraliańskim.
XXXX- Jestem zaszczycony – powiedział Aer’imuel, ponownie się kłaniając – Czy wolno mi zapytać, kiedy to się stanie?
XXXX- Za kilka dni – odrzekł dowódca zdawkowo – W najbliższym czasie ponownie pana wezwę i wprowadzę w szczegóły. Tymczasem odbieram panu dowództwo nad niedobitkami pańskiego garnizonu, wyjąwszy załogę „Arnaela 178”. Zresztą, i tak nie miałby pan tak naprawdę kim dowodzić. Nakazuję, aby pozostał pan tutaj do czasu, aż zostanie pan wezwany. Może pan przy okazji nawiązać kontakty z oficerami Arm’imdel, którzy znajdą się pod pańską komendą. Przypuszczam, że jeśli pan to zrobi, lepiej będzie się układała wasza współpraca na polu bitwy.
XXXX- Kim będą ci oficerowie?
XXXX- Najstarszy stażem jest imolien Khae’avilen. Niech się pan z nim skontaktuje, a on powinien zapoznać pana z innymi starszymi rangą oficerami.
XXXX- Gdzie go znajdę?
XXXX- Przebywa tutaj, wszystkiego dowie się pan od strażników. To już chyba wszystko, armelien, może pan odejść. Niech pan robi ze swoim czasem to, co uzna pan za stosowne, dopóki nie zostanie pan do mnie ponownie wezwany.
XXXXAer’imuel skłonił się po raz czwarty i wycofał z komnaty. Minął dwóch strażników, powracając na korytarz, gdzie cierpliwie oczekiwał go Tai’koves. Nie musiał nic mówić – armelien wyczuł jego pytanie.
XXXX- Chodźmy – rzucił beznamiętnie, udając się w głąb korytarza.
XXXXTai’koves dołączył do niego.
XXXXMinęło kilka dłuższych chwil, a dwaj Auvelianie całkiem oddalili się od kwatery Isal’umavena, nim Aer’imuel się odezwał, zatrzymawszy w korytarzu.
XXXX- Wygląda na to, że nasz dowódca zamierza dać mi drugą szansę – rzekł z przekąsem, nie dbając już o powściąganie uczuć.
XXXX- Otrzymasz pod komendę nową jednostkę, Aer? – zapytał swobodnie Tai’koves.
XXXX- I to nie pierwszą lepszą – mruknął armelien – Chce mi powierzyć dowództwo nad legionami Arm’imdel.
XXXX- Nie wyglądasz na uszczęśliwionego.
XXXX- A powinienem być? – Aer’imuel pozwolił, aby jego ponury nastrój dotarł do zastępcy w całej krasie – Jeszcze kilka dni temu może ucieszyłbym się z takiego przydziału, ale teraz… teraz żałuję, że w ogóle biorę udział w tej kampanii.
XXXX- Możesz mi wytłumaczyć, w czym rzecz? – Tai’koves był zdumiony.
XXXX- W tym, że karta się odwróciła – odrzekł armelien – Skoro Terranie rozpoczęli już swój kontratak, straciliśmy jedyną realną szansę przełamania linii obronnych GTF. Myślę, że skończy się to katastrofą, a ja niestety wezmę w tym udział. Nie muszę ci chyba mówić, jak wpłynie na moją reputację to, że poniosłem porażkę, mając do dyspozycji elitę naszej armii.
XXXX- Może też stanie się inaczej – zaoponował Tai’koves, a Aer’imuel wyczuł, że jego postawa nie jest w pełni poważna – Może ty jako jeden z niewielu będziesz odnosił sukcesy. Lepiej wypadniesz na tle reszty. Wyjdziesz z tej katastrofy z twarzą.
XXXX- Mój drogi Tai, czy ty zawsze musisz być takim optymistą?
XXXX- Cóż, gdyby było inaczej, nie mógłbym być twym przyjacielem – Aer’imuel wyczuł mentalny uśmiech swojego zastępcy – Czyż przeciwności się nie przyciągają?
XXXX- Możliwe. Możliwe również, że ze swoim nastawieniem wydajesz mi się kompletnie niepodobny do tych arogantów z Avn’khor. To twoja wielka zaleta.
XXXX- Jestem przecież En’emua. To, czy tacy jak ja przestrzegają etykiety, jest mniej istotne niż przy personach twojego formatu. Przynajmniej teoretycznie.
XXXX- Przestań, bo zacznę żałować, że sam nie jestem już En’emua – Aer’imuel również mentalnie się uśmiechnął – Wolałbym być teraz na twoim miejscu, jeśli chodzi o naszą sytuację na froncie.
XXXX- Moim zdaniem, powinieneś uważać z takimi myślami, nawet kiedy po prostu ze sobą rozmawiamy – ostrzegł go Tai’koves – Isal’umaven mógłby oskarżyć cię o defetyzm. Wtedy nie musiałbyś nawet brać udziału w katastrofie, jaka może tutaj nastąpić, żeby pogrzebać swoją reputację.
XXXX- Oskarżył mnie o defetyzm już podczas naszej rozmowy, kiedy byliśmy jeszcze na pokładzie „Arnaela 178” – odparł armelien – Ale on wysnuwa bardzo pochopne wnioski, jak na kogoś, kto piastuje stanowisko wyższego hierarchy Avn’khor – ton głosu Aer’imuela stał się cyniczny – Nie jestem defetystą. Nigdy nie odmawiałem walki, nie mam też w planach uciekać ani działać poniżej swoich możliwości. Ty sam chyba wiesz, że zawsze daję z siebie wszystko.
XXXX- Przyjmuję, że to było pytanie retoryczne – Tai’koves raz jeszcze pozwolił swojemu dowódcy wychwycić mentalny uśmiech.
XXXX- Nie jestem defetystą – powtórzył Aer’imuel – Jestem po prostu realistą.
XXXX- Bywało gorzej, kiedy jeszcze walczyłeś z Xizarianami – zauważył zastępca.
XXXX- Xizarianie to Xizarianie – stwierdził armelien, z lekką pogardą – Ci Sivt zazwyczaj myślą, że sama przewaga liczebna pozwoli im zwyciężyć. Nie ma wśród nich wielu naprawdę zdolnych strategów. My sami mamy do dyspozycji praktycznie niewyczerpane rezerwy, więc nawet na tym polu ich przewaga nie była tak znaczna, jak mogłoby się zdawać. Terranie są dużo bardziej niebezpieczni. Wystarczy tylko spojrzeć na ich siłę ognia, a jeśli dodać do tego jeszcze ich wyrafinowaną taktykę…
XXXX- Czy ty aby ich nie przeceniasz? To tylko młodsza rasa.
XXXX- Od dziesięcioleci zmagamy się z młodszymi rasami, i jak dotąd żadnej z nich nie wzięliśmy pod swoje skrzydła – odparował Aer’imuel – Samą arogancją nie wygramy wojny.
XXXX- Masz słuszność – zgodził się Tai’koves – Ale ten pat nie może trwać wiecznie.
XXXX- Cóż, wiem, że w tej wojnie go nie przerwiemy.
XXXX- Zatem pociesz się myślą, że wyjdziesz cało z tej katastrofy po to, by móc później wziąć udział w wielkim zwycięstwie – zażartował zastępca.
XXXX- Twój optymizm jest chwilami wręcz niepoprawny – stwierdził Aer’imuel z lekkim rozbawieniem – Chociaż w istocie… mój pesymizm również.
XXXX- Otóż to – zgodził się Tai’koves – Spróbuj być dobrej myśli.
XXXX- Mam zatem nadzieję, że twoje przewidywania co do naszego nowego towarzysza są równie dobre, co do mojej przyszłości.
XXXX- Towarzysza? – zdumiał się zastępca.
XXXX- Isal’umaven na razie niewiele mi powiedział na temat czekającego mnie zadania – rzekł Aer’imuel tytułem wyjaśnienia – Ale zdradził mi imię tego, kto ma się oddać pod moją komendę.
XXXX- To jeden z tych Arm’imdel?
XXXX- Zgadza się. Imolien Khae’avilen. Isal’umaven nawet nie uznał za stosowne, aby mnie skierować wprost do niego. Odesłał mnie do strażników. Chcę to załatwić jak najszybciej, więc ufam, że będziesz mi towarzyszył w drodze do stanowiska oficera dyżurnego.
XXXX- Naturalnie – odparł Tai’koves – Jeśli pozwolisz, odwiedzę nawet wespół z tobą owego imolien. Nigdy dotąd nie spotkałem nikogo z Arm’imdel.
XXXX- Czy poprawnie zgaduję – rzekł Aer’imuel, uśmiechając się mentalnie – że na twój entuzjazm wpływa także fakt, iż Khae’avilen również jest En’emua?
XXXX- Może po części – przyznał Tai’koves.
XXXXOficer podążył w ślad za dowódcą, kiedy ten ruszył w dalszą drogę korytarzem.
XXXX- I nie żałuj, Aer – dodał po kilku chwilach, wyraźnie odnosząc się do momentu, w którym armelien wyraził swoją tęsknotę za dniami, kiedy stał niżej w hierarchii społecznej – Moje zachowanie nie ma nic wspólnego z przynależnością klasową. Po prostu opinia tych z Avn’khor na mój temat obchodzi mnie jeszcze mniej, niż ciebie. Zaś w armii, na froncie, moim zdaniem nie ma większego sensu dbać o etykietę.
XXXX- Wiem – odparł Aer’imuel – Doskonale o tym wiem.
To be continued...