Żałoba 2

1
W ramach eksperymentu skrobnęłam ten sam tekst w narracji pierwszoosobowej. Jeśli ktoś czytał poprzedni, prosiłabym o opinię, który sposób lepszy :)

Po pogrzebie Wojtka przyszło mi do głowy pytanie - jaki kolor powinna mieć żałoba? Moja miała różne odcienie. Najpierw była szara. Jakby cały świat stracił barwę, jakby rozpływał się we mgle. Z tej mgły wyłaniały się zapłakane postacie. Tylko Rita i moja matka były wyraźne i nie płakały. Instruowały, karmiły, podpisywały. Tylko one nie były szare.
Później pojawiła się czerwień. Ognista i gorąca. Paliła mnie w środku czerwoną wściekłością. Ale minęła.
Był i błękit. Ciemny, oceaniczny kolor oczu noworodka, mojej małej córeczki, która też płakała, chociaż był to zwykły płacz, nie taki, jakim płaczą dorośli po stracie.
W końcu przyszła i otępiająca czerń. Ale czerń i tak jest za mało czarna. Wcale nie pokazuje, jak czuje się człowiek, któremu jakaś bomba w metrze, setki kilometrów od domu rozrywa całe życie.
Może więc Japończycy mają rację, i żałoba powinna być biała. Zawierać w sobie wszystkie widma.
Tak, czy owak ów dylemat mógł istnieć tylko we mnie. Bo tak, czy owak musiałam nosić czerń. Przez rok i sześć tygodni, bo ktoś kiedyś wymyślił, że po stracie męża właśnie tyle powinno się cierpieć.
Ta czerń mi nie przeszkadzała. Przyzwyczaiłam się do niej, jak się można przyzwyczaić do noszenia zimowych kurtek. Potem wiosną zmienia się je na lekkie sweterki i od razu człowiek staje się lżejszy. Tylko raz założyłam szarą apaszkę, żeby zobaczyć, jak to będzie po tej zimie. Ale szybko ją zdjęłam. Matka uznała, że za wcześnie. Bo musi minąć rok i sześc tygodni.
I teraz właśnie mijał. Za kilka dni miałam wreszcie dostać przyzwolenie na bluzki w kwiatki i głośny śmiech w miejscach publicznych. Przeszłam okres karencji między jednym, a drugim życiem i teraz miałam mieć święte prawo do wszystkiego, bo przysięgałam miłość i wierność do śmierci. Tylko do śmierci.
A tak naprawdę żałobna fasada była mi obojętna. Roku i sześciu tygodni najbardziej potrzebowali inni – moja matka, żeby sąsiedzi wiedzieli, że jej córka jest porządną kobietą, odpowiednio cierpiącą po starcie męża; znajomi, żeby powoli mogli się przyzwyczaić do zmiany; siostra, żeby we własnej żałobie nie czuć się osamotnioną. Wiedziałam dobrze, że Karina tak łatwo żałoby nie zostawi. Przecież dopóki nosi te czarne sukienki, może liczyć na wszystkie litości świata.
W przedpokoju spojrzałam jeszcze w lustro. Tak, wyglądałam odpowiednio żałobnie. Zabrałam z komody stos sprawdzonych ćwiczeniówek i wyszłam. W samochodzie grzecznie czekała Hania. Uśmiechnięta. Byłam dumna, bo potrafiła już mówić: „mama” i „daj”. Jak co dzień, odwoziłam ją do matki. Jakimś cudem zgodziła się nią zajmować. Nie chciałam oddawać Hani do żłobka.
Mój rodzinny dom był niedaleko. Matka nie miała łatwego charakteru, ale była moją matką. Kochała nas. Chociaż czasem ta jej miłość bywała uciążliwa.
- Cześć mamo!
- Dzień dobry, kochanie! – O siódmej rano moja matka wyglądała jakby za chwilę miała iść na garden party do Windsoru. Gdy byłam jeszcze mała, myślałam, że ona w ogóle nie śpi. Budziła mnie rano do szkoły zawsze ubrana, uczesana, umalowana. Gdy podrosłam wytłumaczyła mi, że prawdziwa dama nigdy nie pokazuje się potargana i w byle jakim stroju. Nie udało mi się przejąć jej umiejętności i pewnie dlatego nikt nie uważał mnie za damę.
- Mam dzisiaj tylko dwie godziny, bo moje klasy jadą do kina, to mogę odebrać Bartka z przedszkola. Tylko pożyczyłabym twój samochód, nie chce mi się przepinać fotelika.
- Tylko proszę, zaparkuj na tym małym parkingu z tyłu. Jak ostatnio odbierałam Bartusia ta Basia Kłoczowska o mało nie zarysowała mi błotnika! Kto tym ludziom wydaje prawo jazdy to ja nie wiem... Weź kanapki... Aha, tylko odsuń przednie siedzenie, żeby Bartuś znów nie pobrudził go butami. Gdy wczoraj z nim jechałam tak je skopał, że nie mogłam później doczyścić. Jest ostatnio strasznie niegrzeczny...
- Zauważyłam - odpowiedziałam, nalewając kawę do filiżanek w kwiatki - Prosiłam Karinę, żeby poszła z nim do psychologa, ale ona nawet nie chce o tym słyszeć.
- No, co ty dziecko wygadujesz? Jaki psycholog? On tylko potrzebuje zrozumienia, wsparcia, cierpliwości...
- Nie, mamo. On potrzebuje pomocy. To już nie jest zabawa. Karina ciągle pracuje, nie ma dla niego czasu, a on robi się agresywny, nikogo nie słucha. Ostatnio chciał uderzyć Hanię, bo mu jakiś samochód zabrała.
- Taki wiek.
- Mamo, proszę cię. Stracił ojca, nie ma oparcia w matce…
- Karina jest twoją siostrą i kochającą matką, nie powinnaś jej krytykować! Czasem mam wrażenie, że nie ma w tobie za grosz empatii…
- Mamo, przypominam ci, że mój mąż też tam zginął. I nie mówię, że Karina jest złą matką, mówię, że problemy, jakie ma z Bratkiem przerastają ją.
Matka westchnęła, pogładziła Hanię po policzku i podsunęła jej kolejny kawałek kanapki.
- Sama już nie wiem – powiedziała cicho.
- Mnie Karina nie posłucha, może ty z nią porozmawiaj – drążyłam temat, skoro już udało się go poruszyć.
- Spróbuję. Tylko nie dzisiaj. Rita dzwoniła, przyjedzie wieczorem.
- Naprawdę? Sama, czy z Edziem?
- Tyle razy prosiłam, żebyś tak go nie nazywała. Przyjedzie sama, Edgar musi się przecież zająć pensjonatem.
- Hotelem chyba, bo z tego, co słyszałam, to tam jest miejsce dla pięćdziesięciu osób.
Nie byłam na otwarciu, ale Rita pokazywała mi zdjęcia.
- Czyżby siostra marnotrawna stęskniła się za domem? - zażartowałam.
- Znasz Ritę. Zadzwoniła, zakomunikowała, że przyjeżdża i tyle.
- Cieszę się, że przyjeżdża. Karina też się ucieszy.
Rity nie było od świąt, a lubiłam, gdy przyjeżdżała. Tylko z nią mogłam normalnie pogadać.
- No nie wiem. Karinka ostatnio jest jeszcze bardziej smutna i milcząca niż zwykle. Boję się, żeby to nie była depresja. Wiesz, jaką ona ma delikatną psychikę.
Miałam wielką ochotę powiedzieć coś o słabej psychice mojej młodszej siostry, ale powstrzymałam się. Matka ponownie uznałaby, że jestem nieczuła i nie rozumiem Kariny. Chociaż rozumiałam ją lepiej, niż ktokolwiek.
Było już wpół do ósmej, więc przelałam niedopitą kawę w podróżny kubek.
- Mamo, Bartkiem naprawdę trzeba się zająć – powtórzyłam, chcąc wymóc na matce działanie, które ona sama ze wszystkich sił starała się odwlec. – Ja już muszę iść.
- Kluczyki są na komodzie - przypomniała mi.
Ucałowałam Hanię i wyszłam drzwiami do garażu.
Praca w szkole nie była spełnieniem moich marzeń, ale dzięki niej czułam się względnie normalnie, nadawała mojej codzienności jakiś rytm. No i miałam sporo czasu dla Hani. Tak. Praca nadawała mojej codzienności rytm, ale Hania dawała mi cel. Dzięki niej opanowałam swoją żałobę. To dzięki niej było jakieś jutro. Bo strata człowieka, jakkolwiek straszna by nie była, nie dobija tak, jak czarna dziura, w jaką po tej stracie zamienia się przyszłość.

2
Ponieważ nie czytałem pierwszej wersji myślę, że najlepiej będzie, jeżeli będę czytał ją i komentował "na świeżo", bazując na pierwszym doświadczeniu.
Pierwsze wrażenie jest pozytywne, Narratorka zmaga się z dylematem który byłby i dla mnie ważnym gdybym znajdował się na jej miejscu (i mógł mieć realny wpływ na dobór barw). Jaki kolor wybrać dla żegnanej w żałobie osoby? Zdzwiło mnie stwierdzenie, że "Japończycy mają rację" i że żałoba powinna być biała. Mój kontakt z lekcjami karate był co prawda bardzo krótki, ale zawsze uczono mnie tam, że biały to kolor niedouczenia i naiwności i stąd bierze się zasada, że podstawowy pas ma barwę bieli. Czy aby Autorce nie pomyliły się symbole Japonii z symboliką Indii?
Informacjom znalezionym na internetach nie ufam co prawda tak mocno jak tym wyszperanym w książkach, ale tak dla porównania:
https://www.ocac.pl/kolor-bialy---wesel ... ,p583.html
iris pisze:Roku i sześciu tygodni najbardziej potrzebowali inni – moja matka, żeby sąsiedzi wiedzieli, że jej córka jest porządną kobietą, odpowiednio cierpiącą po starcie męża

Po stracie.

Zastanawia mnie gdzie dokładnie toczy się akcja tego opowiadania? Z jednej strony padają takie terminy jak "garden party do Windsoru", mamy imiona takie jak Edgar, Karina i Rita a jednocześnie pojawia się "Basia Kłoczkowska" i sformułowanie "za grosz empatii". Czy chodzi o zagraniczną Polonię czy poprostu o mocno światowy krąg "tutejszych".

Ogólne wrażenia po lekturze - pozytywne.

PS: No dobrze, Rita jakby nie było jest jednak jako tako spotykana w Polsce ale w połączeniu z Edgarem czyni na tyle "obcojęzykowstwa na raz", że myślę, że mam prawo zastanawiać się, czy chodzi np. o Polonię
Das Ewig-Weibliche zieht uns hinan.

3
Symbolika kolorów to zagadnienie złożone. Jeden kolor może mieć wiele znaczeń zależnie od kontekstu.
Polecam: http://www.wydawnictwoumk.pl/prod_73493 ... turze.html

Co do miejsca akcji - dzięki za zwrócenie uwagi. Nie pomyślałam o tym. Może dlatego, że w pewien sposób "przerabiałam" poprzedni tekst, a tam jest bardziej sprecyzowane, że mamy do czynienia z Polską. Tutaj rzeczywiście czytelnik może się pogubić :) Imiona nie są przypadkowe - Edgar jest Anglikiem; Rita, Justyna i Karina to Polki (siostry) - ich imiona nie są przypadkowe i nie wynikają z mojej potrzeby oryginalności :) Jeśli miałabym ciągnąć te historię dalej, umieściłabym opowiastkę o tym, skąd się wzięły (ot, taka rodzinna anegdota).

Dzięki za komentarz :)

Żałoba 2

4
Według mnie, wersja nr.2 jest o wiele lepsza. Ale to tylko moja opinia :wink: Jedyna uwaga - to co mi się odrobinę nie podobało - to używanie słowa "Matka". Być może słowo: "Mama" byłoby tutaj bardziej odpowiednie. Jakby nie było. Matka Justyny jest dla niej (dla Justyny) osobą bardzo bliską. Osobą, która podobnie jak Justyna cierpi z powodu zaistniałej tragedii. Ogólnie jednak, powyższa wersja jest o wiele bardziej płynnie ujęta i... I ogólnie podobało się. Czekam na więcej. Dobry fragment :D

Z poważaniem
Emigre

Żałoba 2

5
Dziękuję :) Jakie to jednak motywujące, gdy komuś spodoba się to, co napisałam :) Ten tekst, a w zasadzie motyw wdowy przetwarzam, jak widziałeś na różne sposoby. Tak z ciekawości. Bo często, gdy coś wymyślę, nie wiem, jakiej narracji użyć. Tutaj postanowiłam zrobić kilka wersji, porównać i zobaczyć, co inni powiedzą. Jeszcze raz dzięki za przeczytanie obydwu.
„Styl nie może być ozdobą. Za każdym razem, kiedy nachodzi cię ochota na pisanie jakiegoś wyjątkowo skocznego kawałka, zatrzymaj się i obejdź to miejsce szerokim łukiem. Zanim wyślesz to do druku, zamorduj wszystkie swoje kochane zwierzątka.” Arthur Quiller-Couch

FB - profil autorski
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”