"Wilcze stado"

1
No, dobrze... minął już miesiąc, odkąd tu jestem, przez ten czas sam napisałem kilka komentarzy do cudzych tekstów, więc mogę chyba teraz pokazać coś swojego. Czynię to, przyznaję, z lekką trwogą - ale liczę na odzew.

"Wilcze stado" to kolejny z kilku utworów, osadzonych w moim autorskim uniwersum - planowany jako opowiadanie, w praktyce rozrósł się do rozmiarów małej powieści. Jest niby najnowszy, ale... o ile poprzednie teksty osadzone w moim uni pisałem względnie szybko, o tyle ten powstaje w bólach już od prawie czterech lat i do tej pory nie został ukończony. Kryzys twórczy.

Jak już powiedziałem, "Wilcze stado" rozgrywa się w ramach mojego uniwersum, które buduje się od lat i ma swoją historię, lore oraz bieg wydarzeń - ale mam nadzieję, że opisana tu historia będzie zrozumiała także dla tych, którzy z moim światem nie mieli styczności. Na razie publikuję prolog i rozdział pierwszy - jeżeli toto się przyjmie, może pokażę ciąg dalszy (i z góry mówię, że wolałbym to robić w tym samym temacie - tekst jest cokolwiek długi i szybko zaśmieciłbym forum, publikując w osobnych wątkach poszczególne fragmenty).

Uwaga - utwór zawiera wulgaryzmy.


=======================================================================================



PROLOG


XXXXPocisk artyleryjski eksplodował blisko, wprawiając cały budynek we wstrząs. Światła i wyświetlacze komputerów zgasły, pogrążając wszystkich w całkowitej ciemności. W chwilę później, gdy aktywowano już zasilanie awaryjne, oczom Aer’imuela ponownie ukazało się centrum dowodzenia, z technikami tkwiącymi wciąż na swoich stanowiskach. Ich konsolety układały się w dwa równoległe półkola, rozciągnięte przed dowódcą. Każda z nich emitowała przestrzenny obraz, przypominający z wyglądu akwarium. Pod przeciwległą ścianą usytuowany był główny wyświetlacz, w tej chwili prezentujący dwuwymiarową, jak gdyby zawieszoną w powietrzu mapę strategiczną.
XXXX- Armelien – powiedział jeden z techników wypranym z emocji głosem – Terranie wdarli się do wnętrza bazy. Jakie są rozkazy?
XXXXAer’imuel, z oczami wlepionymi w główny ekran holo, powolnym krokiem zbliżył się do innego technika, odpowiedzialnego za komunikację.
XXXX- Nadaj sygnał do ewakuacji – nakazał – Wszystkie ocalałe jednostki mają się wycofać, jak najszybciej.
XXXX- Tak jest, armelien – odrzekł technik.
XXXXWciąż obserwujący wyświetlacz holograficzny, Aer’imuel czuł bardziej rezygnację, niż strach. Skalowana mapa taktyczna ukazywała mu beznadziejną sytuację. Ludzcy żołnierze byli wszędzie. Ich piechota znalazła się już wewnątrz perymetru bazy i dokonywała rzezi bezradnych Auvelian, których niedobitki były zbyt zdezorganizowane i rozproszone, aby móc stawić skuteczny opór. Obrońcy ginęli tam, gdzie stali.
XXXXJako komendant garnizonu, armelien Aer’imuel nie widział innego wyjścia, jak wydać rozkaz odwrotu, by móc ocalić chociaż część swoich żołnierzy. Nie dlatego, że szczególnie żałował ich losu – byli jedynie klonami. Obawiał się jednak, że jeśli Terranie mogli zaatakować i zniszczyć jego wysuniętą bazę, każdy wojownik może się wkrótce okazać bardzo potrzebny. Nie zawsze możliwe było zastąpienie ich na czas nowymi.
XXXX- Armelien! – krzyknął ktoś zza pleców Aer’imuela – Musimy stąd uciekać!
XXXXDowódca odwrócił się w stronę windy grawitacyjnej, gdzie ujrzał oczekującego Tai’kovesa, swojego zastępcę. Oficer ów dzierżyłby zapewne także rangę jego bliskiego przyjaciela i powiernika, gdyby można było nadać mu oficjalnie taki tytuł. Noszona przezeń, ascetycznie zdobiona szata oraz osłaniająca twarz maska starannie ukrywały jego fizjonomię, lecz emanujące od niego zdenerwowanie oraz napięcie były wyraźnie wyczuwalne.
XXXX- Czy nasze siły odebrały już sygnał? – zapytał Aer’imuel, ponownie zwracając się do podoficera komunikacji.
XXXX- Tak, armelien – odrzekł technik – Wszyscy wycofują się do hangarów. Część naszych stanowisk obrony przeciwlotniczej jest nadal aktywna, więc terrańskie myśliwce nie powinny w najbliższym czasie zaatakować.
XXXX- To oznacza, że pośpiech byłby wskazany – stwierdził Tai’koves z naciskiem – Jeśli mamy się stąd ewakuować, to w tej chwili.
XXXX- Masz słuszność – rzekł Aer’imuel, również kierując się w stronę windy.
XXXXKiedy komendant i jego zastępca znaleźli się już w środku, pojechali w dół, na jeden z podziemnych poziomów. Znajdował się tam bunkier z korytarzem prowadzącym do ukrytego lądowiska. Środek transportu już tam na nich czekał – w windzie Tai’koves kontaktował się przez konwencjonalny komunikator z załogą hangaru, nakazując jej przygotowanie okrętu dowodzenia do lotu.
XXXXZnalazłszy się na dole, armelien i jego zastępca wsiedli do antygrawitacyjnej kolejki, która w szybkim tempie zawiozła ich na miejsce. Przez cały ten czas Aer’imuel pozostawał stoicko spokojny, pomimo wstrząsów, w jakie wprawiały ziemię eksplozje – jego mentalna samokontrola była lepiej wykształcona, niż u Tai’kovesa, który wyglądał na wyjątkowo zdenerwowanego, zwłaszcza jak na Auvelianina.
XXXXOkręt czekał na lądowisku, gotowy do odlotu. Był to „Arnael 178” – jeden z Kervaesów, powietrznych jednostek dowodzenia. Symetrię jego wysmukłej, zwężającej się ku dziobowi sylwetki psuły jedynie stanowiska lekkiej artylerii, jakimi był najeżony, a także dwa główne silniki o zmiennym układzie napędowym.
XXXX- Szybciej! – ponaglił dowódcę Tai’koves – Zanim zniszczą ten hangar!
XXXXMimo że wciąż zachowywał spokój, Aer’imuel nie mógł i tym razem nie dostrzec słuszności w słowach swojego zastępcy, toteż pospiesznym krokiem podążył tylną rampą wejściową do wnętrza statku. Tai’koves wydał poprzez komunikator rozkaz odlotu, zanim jeszcze on i armelien przeszli do sterowni.
XXXX„Arnael 178” wzleciał pionowo w górę, przez ogromne wrota w sklepieniu lądowiska. Gdyby nie zaimplementowane systemy sztucznej grawitacji, Aer’imuel musiałby kilkakrotnie chwytać się ścian lub sprzętów dla ochrony przed upadkiem w drodze na mostek. Okręt manewrował już gwałtownie, wykonując zwrot, a następnie zwiększając ciąg w silnikach i ruszając naprzód nagłym zrywem.
XXXXKiedy dowódca wkroczył wreszcie do sterowni, okręt zdążył już oddalić się od bazy. Odprężony Aer’imuel niespiesznie zasiadł na swoim miejscu, w fotelu w centrum. Tai’koves usadowił się z przodu, pomiędzy technikami.
XXXX- Jak wygląda sytuacja? – zapytał armelien, zerkając jednocześnie w jeden z bocznych ekranów holo, transmitujący obraz z kamery skierowanej wstecz, na niszczoną przez Terran bazę.
XXXX- Nie doznaliśmy żadnych uszkodzeń przy starcie, armelien – odrzekł Tai’koves – Poza nami, kilka desantowców z niedobitkami naszych żołnierzy zdołało opuścić bazę. Są już dość daleko z przodu.
XXXXObraz, jaki rejestrowała kamera, był przygnębiający. Terrańscy żołnierze wyraźnie otrzymali rozkaz zrównania całej auveliańskiej bazy z ziemią, jako że wprowadziwszy swoje pojazdy opancerzone do jej wnętrza, niszczyli budynki metodycznie, jeden po drugim. Cała placówka płonęła.
XXXX- Nowe odczyty – dodał z niepokojem Tai’koves – Eskadra myśliwców w pościgu, namiar jeden-dziewięć-trzy.
XXXX- Zwiększyć ciąg głównych silników – nakazał Aer’imuel – Nadać sygnał wezwania pomocy, może przechwycą ich nasze myśliwce patrolowe.
XXXX- Prędkość maksymalna, armelien – oznajmił jeden z techników – Terranie jednak wciąż są od nas szybsi.
XXXX- Utrzymywać bieżący kurs.
XXXXAer’imuel walczył z rosnącym uczuciem zaniepokojenia, które wkrótce mogło zmienić się w strach. Najbliższa auveliańska baza wojskowa była stosunkowo niedaleko, ale Terranie mogli ich dopaść i zestrzelić, zanim tam dotrą. Jedyną nadzieję pokładał w tym, że wylecą im naprzeciw ich własne myśliwce. Pozostawało jeszcze uzbrojenie własne „Arnaela 178”, na które składało się kilka wieżyczek z lekkimi działkami laserowymi i fotonowymi. Armelien wiedział jednak, że samo to nie powstrzyma Terran – być może zestrzelą kilku z nich, lecz sami również zostaną zniszczeni.
XXXX- Armelien – powiedział nagle Tai’koves – Odbieramy transmisję od 312. Szwadronu. Opuszczają swój rejon patrolowy i lecą do nas z odsieczą. Namiar trzy-cztery-sześć.
XXXX- Przewidywany czas spotkania?
XXXX- Dwa loany, armelien – Tai’koves wciąż nie był w stanie ukryć niepokoju – lecz ludzie przechwycą nas około pół loanu wcześniej.
XXXX- Przygotować broń pokładową „Arnaela 178”. Gotowość do zestrzelenia terrańskich myśliwców, kiedy tylko znajdą się w zasięgu.
XXXX- Już się tym zajęliśmy, armelien.
XXXXAer’imuel wyciszył się, obserwując obraz taktyczny na głównym ekranie holo. Było nań wyraźnie widoczne, że Terranie przewyższają ich prędkością i podchodzą coraz bliżej. W końcu tylne działka pokładowe „Arnaela 178”, sterowane poprzez komputer, otworzyły ogień do ścigających. Dowódca oczekiwał komunikatu o trafieniu wrogich maszyn, lecz zamiast tego, odezwał się sygnał alarmowy.
XXXX- Zostaliśmy namierzeni, armelien – niepokój w głosie Tai’kovesa powoli przeradzał się w strach – Odpalili sześć subatomowych rakiet neutronowych, typ FNR-198 Sagitario.
XXXX- Zestrzelić – nakazał Aer’imuel beznamiętnie.
XXXXJednocześnie dowódca spoglądał na wskazania sensorów, obserwując zbliżające się w szybkim tempie głowice. Choć w dalszym ciągu zachowywał mentalną samokontrolę, teraz stało się to bardzo trudne.
XXXXTerrańskie rakiety były chronione przed namierzaniem i myszkowały nieustannie w drodze do celu, by tym bardziej utrudnić ich trafienie. Pomimo tego, tylne działka laserowe „Arnaela 178”, porzuciwszy chwilowo nieprzyjacielskie myśliwce, prowadziły ogień, kolejno zestrzeliwując pociski. Armelien obserwował na ekranie, jak ich sygnatury kolejno znikają z odczytów sensorów. Po kilku chwilach pozostały już tylko dwie, ale zbliżały się szybko i już dosięgały celu. Aer’imuel panował nad emocjami z coraz większym trudem. Czekał na trafienie.
XXXXOkręt przeszły krótkie, lecz gwałtowne wibracje. Dowódca usłyszał dwie następujące zaraz po sobie eksplozje, w ledwo wyczuwalnym odstępie. Spojrzał z niepokojem na ekrany holo, ale komputer nie stwierdził żadnych uszkodzeń.
XXXX- Raport – rzucił, zachowując opanowany ton głosu – Co się stało?
XXXX- Zestrzeliliśmy jedną – rzekł Tai’koves – w ostatniej chwili. Druga trafiła, nie mamy już tarczy. Jeszcze jedno trafienie… – Zastępca Aer’imuela urwał, gdy ponownie odezwał się sygnał ostrzegawczy – Znów nas namierzają – mentalny zew Tai’kovesa był już podniesiony, zbliżał się do krzyku – Wystrzelą następne pociski!
XXXX- Armelien – powiedział nagle jeden z techników – Nasze myśliwce są już w zasięgu.
XXXXZaledwie skończył mówić, a alarm urwał się nagle, jak ucięty nożem. Aer’imuel był tym lekko zaskoczony.
XXXX- Co się dzieje? – zapytał, odzyskując wreszcie całkowitą samokontrolę.
XXXX- Terranie chyba się wycofują, armelien – stwierdził Tai’koves, który momentalnie się odprężył – Zawracają.
XXXXAer’imuel odetchnął cicho z ulgą, pozwalając sobie na danie upustu emocjom. Na ogół starał się tego nie robić, jako że brak mentalnej samokontroli był źle widziany wśród Auvelian, zwłaszcza wysoko sytuowanych. Teraz jednak uważał, że ma ku temu prawo, biorąc pod uwagę sytuację. Ponadto, zdołał zachować zimną krew w sytuacji zagrożenia, co liczyło się najbardziej.
XXXX- Armelien – odezwał się technik odpowiedzialny za komunikację – Wielki Kapłan Isal’umaven chce się z panem skontaktować.
XXXXAer’imuel powściągnął niechęć. Żyjąc w ramach podzielonego na klasy, auveliańskiego społeczeństwa, nigdy nie przepadał za stojącymi na szczycie kapłanami Avn’khor. Uważał ich za arogantów, traktujących wszystkich innych Auvelian z góry – włącznie z nim samym. Co prawda Aer’imuel był Aon’emua, przedstawicielem klasy stojącej niewiele poniżej kapłanów – na którą to pozycję zasłużył sobie z trudem, walcząc na polach bitew i ostatecznie dzięki sukcesom w wojskowej karierze awansując z niższej klasy En’emua – lecz dla większości kapłanów różnica była niewielka. Isal’umaven nie był tu wyjątkiem – chociaż jako naczelny dowódca wojsk inwazyjnych był kompetentny, to jednak w kontaktach trudny do zniesienia.
XXXXNiedawny komendant garnizonu niechętnie zaakceptował telepatyczne połączenie i natychmiast poczuł silną obecność Isal’umavena, jak gdyby stał tuż obok niego. Starał się nie okazywać emocji – obdarzeni zdolnościami telepatycznym i psionicznymi Auvelianie wyczuwali je. Mógł więc nie tylko dać kapłanowi powód do uznania go za prostaka, niezdolnego do samokontroli, ale też łatwo zdradzić przed dowódcą własną niechęć do niego.
XXXX- Armelien – rzekł Wielki Kapłan – Dostałem meldunek o utracie łączności, zarówno konwencjonalnej, jak i telepatycznej, z pańską placówką. Chcę usłyszeć wstępny raport. Czy jest tak, jak myślę?
XXXX- Jak się pan zapewne domyśla, ekscelencjo, straciliśmy tę bazę – odrzekł Aer’imuel – Niemal cały garnizon został zniszczony. Nie jestem jeszcze w stanie powiedzieć, ilu żołnierzy ocalało.
XXXX- Dlaczego nie utrzymał pan pozycji? – Mimo że mentalna samokontrola kapłana była niemal doskonała, armelien był w stanie z łatwością wyobrazić sobie, jak w jego psionicznym głosie pobrzmiewa pretensja
XXXX- Wróg dysponował znaczną przewagą liczebną. Podejrzewam, że Terranie przeszli do ogólnej ofensywy na tym odcinku frontu.
XXXX- To możliwe, armelien – zew Isal’umavena stał się nieco łagodniejszy – Tego dnia urwał się kontakt już z kilkoma zewnętrznymi placówkami. Możliwe, że spróbują wyprzeć nas z tego świata.
XXXXKomendant pokręcił głową. Inwazja na ową planetę – przez ludzi określaną mianem Aratron IV – była kolejną z wielu, jakie podejmowali na terrańskie planety. Niemal żadna z nich się nie powiodła, chociaż Auvelianie za każdym razem byli pewni zwycięstwa – dopóki nie następował punkt zwrotny. Ludziom zawsze udawało się w końcu przeprowadzić generalne uderzenie, którym zmuszali siły inwazyjne do ewakuacji z planety. Aer’imuel zaczął się teraz obawiać, że atak, jakiemu uległ jego garnizon, jest częścią takiej właśnie operacji.
XXXXZaniepokojony tą myślą, zatracił na chwilę mentalną samokontrolę, przez co dowódca zdołał przechwycić kilka przebłysków z jego rozmyślań.
XXXX- Niech pan nie rozsiewa defetyzmu, nawet we własnych myślach – rzekł, pozwalając, aby do Aer’imuela dotarło uczucie lekkiej pogardy – Nawet jeśli Terranie przygotowują się do czegoś większego, my powinniśmy być już niebawem gotowi do kontrataku. Jeżeli zaś chodzi o pana, to chcę, aby stawił się pan w mojej kwaterze. Jak najszybciej. Oczekuję, że dowiem się wszystkiego na temat okoliczności pańskiej klęski.
XXXX- Jak pan sobie życzy, ekscelencjo – odrzekł Aer’imuel ze skrywaną rezygnacją.
XXXX- Doskonale. Będę czekał z niecierpliwością.
XXXXPołączenie telepatyczne z kapłanem Avn’khor zanikło.
XXXX- Obrać kurs na bazę operacyjną Isal’umavena – nakazał Aer’imuel, po czym zwrócił się do Tai’kovesa, zmieniając ton głosu na zdecydowanie mniej oficjalny – Tai?
XXXX- Aer? – odpowiedział zastępca.
XXXX- Następnym razem powściągnij emocje – rzucił armelien niedbale – Jak widzisz, nie tylko nie było to potrzebne, ale w dodatku skazałeś się na negatywne uczucia i nic na tym nie zyskałeś.
XXXXTai’koves skinął głową. Aer’imuel zauważył, że uzewnętrznił się, pozwalając swojemu przełożonemu odebrać uczucie lekkiego rozbawienia.

- I -
XXXXBlask bijący z otwartego okna nieomal oślepiał, jako że promienie porannego słońca wpadały wprost do pomieszczenia. Ściany gabinetu pułkownika Yarona, w którego ascetycznym wystroju przeważała biel, nabrały przez to złotawej barwy. Oprócz prostego biurka, przy którym właśnie zasiadał oficer, było tutaj niewiele mebli – dwa wciśnięte w narożniki regały, ze slotami na nośniki danych, a także cztery ustawione bezpośrednio przed biurkiem krzesła, z których dwa wyróżniały się nietypowymi oparciami, przypominającymi odwróconą literę L. Obecność wyraźnie przygotowanych siedzisk, podobnie jak wyczekująca postawa oficera, wskazywały, iż spodziewa się gości. Na blacie biurka spoczywało, w równym rzędzie, kilka kieszonkowych komputerów z dwuwymiarowymi, reagującymi na dotyk wyświetlaczami holo – zwanych krótko e-padami.
XXXXZmęczony uciążliwym blaskiem, Yaron w końcu wstał z fotela i podszedł do holograficznego panelu dotykowego przy oknie. Przesunął po nim palcem i z uczuciem lekkiej ulgi obserwował przez chwilę, jak szyba ciemnieje, natychmiast czyniąc słoneczny blask mniej uciążliwym.
XXXXZaledwie tak się stało, a rozległ się sygnał przy drzwiach – ktoś stał po drugiej stronie.
XXXX- Wejść – rzucił pułkownik.
XXXXDrzwi otworzyły się, przesuwając w bok, i do gabinetu Yarona wkroczył niższy rangą oficer – ciemnowłosy, około czterdziestoletni. Przybysz postąpił kilka kroków i stanął na baczność, salutując.
XXXX- Major Matson melduje się, panie pułkowniku – oznajmił oficjalnym tonem.
XXXX- Spocznijcie, majorze – odrzekł Yaron, gestem polecając gościowi się odprężyć.
XXXX- Chciał się pan ze mną widzieć?
XXXX- Oczywiście. Przyjdzie tutaj jeszcze kilka osób, ale widzę, że pan stawił się jako pierwszy – Pułkownik wskazał na cztery ustawione naprzeciw biurka krzesła – Proszę, niech pan usiądzie.
XXXXMatson niespiesznie zajął jedno z krzeseł. Yaron zasiadł naprzeciwko niego, lustrując go uważnie wzrokiem. Poszukiwał jakichkolwiek oznak odstępstwa od normy – czegoś, co sygnalizowałoby zmiany, jakie przeszedł jego gość. Nie znalazł jednak żadnych, mimo że tacy, jak major, byli udoskonalani genetycznie.
XXXX- Powiedziałbym, że to dla mnie zaszczyt – rzekł pułkownik – Spotkać kogoś z waszej jednostki.
XXXX- Pan przesadza – mruknął Matson
XXXX- A jednak, z tego, co mi wiadomo, pańskie akta są nienaganne – Yaron wskazał jeden z leżących na blacie e-padów, którego zawartość jeszcze niedawno przeglądał – Widzę, że rekruci w Sekcji Gamma są rzeczywiście starannie selekcjonowani. O ile się nie mylę, uczestniczył pan już w walkach na Neolaconii i Bethorze?
XXXX- Tak jest, panie pułkowniku.
XXXX- Był pan też na Darvenii w ramach operacji specjalnej „Obsydianowa wieża”, jeszcze jako Marine, zgadza się?
XXXXMajor wzruszył ramionami.
XXXX- Nic nie wiem o takiej operacji – odparł rzeczowym głosem – A nawet gdybym o niej wiedział, nie wolno byłoby mi o niej mówić, panie pułkowniku.
XXXXYaron uśmiechnął się wyrozumiale.
XXXX- Bardzo rozsądnie – powiedział z uznaniem – W każdym razie, mam nadzieję, że w innej sytuacji odpowiedziałby pan twierdząco. Wasza jednostka jest eksperymentalna, ale pan ma przynajmniej doświadczenie. To się panu już wkrótce przyda.
XXXXChociaż Matson pozostawał bardzo powściągliwy, pułkownik dostrzegł w jego oczach zaskoczenie.
XXXX- Czyżby wzywał mnie pan tutaj z ramienia kogoś z góry? – zapytał major
XXXX- Tego nie wolno mi mówić – Yaron rozłożył ręce – Ale mogę panu powiedzieć, że pański oddział będzie miał szansę się wykazać, jako jeden z pierwszych.
XXXXMatson pokręcił głową.
XXXX- Powinienem był się tego domyślić – mruknął – Skoro oddelegowali mnie tutaj nagle, z naszego obozu treningowego, razem z całą jednostką…
XXXX- Dokładnie, ale musi pan wiedzieć coś jeszcze – Pułkownik wychylił się do przodu w swoim fotelu i oparł łokcie na blacie biurka, zaplatając palce – Operacja ma być jak najbardziej poważna, w związku z czym dowództwo uznało za stosowne, aby… cóż, dać wam w charakterze asysty doświadczonych żołnierzy. Pewnie wyda się to panu obraźliwe, ale nie do końca ufają waszym umiejętnościom.
XXXX- Trudno się dziwić – major ponownie wzruszył ramionami – Jak pan zauważył, Sekcja Gamma to jednostka eksperymentalna.
XXXX- Zgadza się. Dlatego właśnie kazano mi posłać jeszcze po kilka osób. Powinny tutaj niebawem być.
XXXX- Więc kto ma nas niańczyć, panie pułkowniku? – zapytał Matson, już swobodniej – Marines?
XXXXPułkownik pokręcił głową.
XXXX- Niezupełnie – powiedział, nagle przybierając poważny ton głosu – Zaangażowano także ich do tej operacji, ale dowództwo chciało, aby waszym działaniom przypatrywali się żołnierze na waszym poziomie. A wy, że się tak wyrażę, pozostawiacie w tyle nasze pozostałe formacje, przynajmniej według założeń. Te wasze implanty, grzebanie w genach… nawiasem mówiąc, jak się pan po tym czuje?
XXXX- Na co dzień? Zupełnie normalnie, panie pułkowniku. Dopiero na poligonie widzę różnice. I nie mogę narzekać.
XXXX- Zapewne – Yaron ponownie się uśmiechnął – Tak czy inaczej, ci z góry uznali, że nie mamy chwilowo jednostek specjalnych, które zdatne byłyby właściwie was ocenić. Więc szukali czegoś na waszym poziomie poza siłami zbrojnymi Globalnej Terrańskiej Federacji. Dodam też, że nasi sojusznicy również są zainteresowani kwestią Sekcji Gamma.
XXXXMaska powściągliwości Matsona opadła ostatecznie wraz z pojawieniem się wyrazu całkowitego zaskoczenia, teraz już bardzo widocznego.
XXXX- Zaraz – powiedział powoli, najwidoczniej olśniony – Chce pan powiedzieć, że…
XXXXMajor urwał, usłyszawszy dźwięk sygnalizujący obecność gości pod drzwiami.
XXXX- Proszę wejść! – zawołał Yaron.
XXXXPrzytłumione promienie słońca oświetliły wysoką postać w granatowym mundurze, która powolnym krokiem weszła do gabinetu pułkownika. Nie był to jednak człowiek. Yaron zauważył, że wciąż zaskoczony Matson odwraca się w stronę drzwi, obserwując przybysza. Brązowa i łuskowata skóra, gadzi pysk oraz długi ogon zdradzały jego przynależność do obcej rasy Sorevian – humanoidalnych jaszczurów.
XXXXObok zaskoczenia, na twarzy majora pojawiła się teraz lekka niechęć, kiedy obserwował wkraczającego do pomieszczenia obcego. Sorevianin miał ręce założone z tyłu, dzięki czemu ukrywał ostre pazury, w jakie uzbrojone były jego dłonie. Szponiaste stopy były natomiast odsłonięte – jaszczury z reguły nie nosiły bowiem butów. Był to jednak jedyny brakujący element garderoby, gdyż Sorevianin miał na sobie kompletny uniform, z dystynkcjami wskazującymi na szlify oficerskie.
XXXXZaraz po pierwszym gadzie do pomieszczenia wszedł drugi. Ten był nieco niższy – lecz wciąż wyraźnie wyższy od przeciętnego człowieka – i nosił czarny mundur. Kolor jego łuski był ciemnozielony, chociaż na pysku widniało kilka pionowych, pomarańczowych pręg, przypominających tygrysie. Był zwrócony do pułkownika lewym okiem, o bardzo ponurym – wręcz gorzkim – spojrzeniu.
XXXX- Panie pułkowniku – powiedział jaszczur w granatowym mundurze, kłaniając się lekko; drugi nie rzekł nic, skinął jedynie głową
XXXX- Cieszę się, że panowie dotarli – Yaron uśmiechnął się przyjaźnie – Proszę usiąść.
XXXXSorevianie zajęli wolne krzesła, podawszy wcześniej ręce Matsonowi. Dopiero kiedy już usiedli, major mógł wyraźnie dostrzec, że prawe oko jaszczura ubranego na czarno przecina głęboka blizna, ewidentnie efekt cięcia nożem lub innym ostrym narzędziem. Zdawała się być przedłużeniem czarnej, pionowej źrenicy gada. Obecność takiej blizny sama w sobie była czymś osobliwym – nowoczesna medycyna pozwalała na leczenie ran w taki sposób, żeby nie pozostawał po nich żaden ślad.
XXXX- Jesteśmy już prawie w komplecie, zaczekamy tylko na ostatniego członka zespołu – oznajmił pogodnie Yaron, po czym spojrzał na majora – Co pana tak dziwi? Wie pan chyba, że Sorevianie przysłali na Aratron IV posiłki.
XXXX- Wiem – odparł Matson – Ale nie spodziewałem się, że postanowią połączyć swoje siły specjalne z naszymi w ramach tej operacji.
XXXX- Współpracujemy z wami na różne sposoby – rzekł jaszczur w granatowym uniformie; jego esperanto było nienaganne – A nasze służby wywiadowcze prowadzą już od dawna wymianę informacji.
XXXXMajor wciąż wydawał się odnosić z lekką niechęcią do obcych. Pułkownik niespecjalnie mu się dziwił – jeszcze do bardzo niedawna, Sorevianie byli ich wrogami. Wojna z nimi rozpoczęła się blisko dwa stulecia temu i z początku to Terranie stanowili agresorów, jako że dokonali inwazji macierzystej planety jaszczurów, w czasach, kiedy był to także jedyny zaludniony przez nich świat. Podczas swojej niechlubnej, agresywnej ekspansji, ludzie podbili i całkowicie wyniszczyli kilka innych cywilizacji, lecz Sorevianie jako pierwsi odparli ich inwazję. Wojna została później wznowiona i ostatecznie to jaszczury okazały się zwycięzcami – pokonały Terran na samej Ziemi, rzucając ich tym samym na kolana. Przez blisko wiek od tamtego czasu, upadłe ludzkie imperium znajdowało się pod swego rodzaju zaborem Sorevian. Dopiero dwadzieścia lat temu – w roku 3259 – Terranie zostali od owego zaboru uwolnieni.
XXXXTeraz jednak ludzie i jaszczury byli sojusznikami – walczyli wspólnie przeciwko przymierzu auveliańsko-ildańskiemu. Wszelkie animozje były więc zdaniem Yarona nie na miejscu – szczególnie że Terranie dopuszczali się podczas wojny o wiele większych okrucieństw, niż Sorevianie, którzy mimo tego faktu nie żywili wobec ludzi głębokiej urazy.
XXXX- Mogliby się panowie przedstawić – zasugerował pułkownik – Ja kontaktowałem się już z wami, poznaliśmy się. Ale pan major nie zna waszych imion.
XXXX- Proszę wybaczyć – powiedział odziany na granatowo gad przepraszającym tonem, po czym skinął Matsonowi głową – Jestem suvore Akode Sivume – Uśmiechnął się, obnażając przy tym budzący grozę garnitur ostrych zębów – Suvore, czyli według waszej hierarchii również byłbym majorem.
XXXXTeraz skinął łbem drugi z jaszczurów, nie zmieniając przy tym wyrazu twarzy.
XXXX- Jestem z Genisivare, Egzekutor Gildii Gromu – rzekł basowym, głębokim głosem, przemawiając niemal idealnym esperanto – Nazywam się Zhack Khesarian.
XXXX- Major Richard Matson – przedstawił się major, po czym dodał – Genisivare? Czyli że jest pan z tej organizacji…
XXXX- Organizacji zabójców? – dokończył jaszczur – Tak, jestem.
XXXXTym razem Matson był pod wrażeniem. Genisivare było jedną z najbardziej elitarnych jednostek wojskowych Sorevian, przyjmującą tylko nieliczne, starannie dobierane jaszczury. Ci wojownicy byli teoretycznie cichymi zabójcami, w praktyce jednak uczynili z zabijania dziedzinę sztuki. Potrafili wykonać każde zadanie, a żaden przeciwnik nie dawał im rady w bezpośrednim starciu.
XXXX- A pan, suvore? – zapytał Yaron Akodego, najwyraźniej zachęcając go do zwierzeń – Skąd pan jest?
XXXX- Z komandosów OSA – odrzekł jaszczur – 2. Dywizja Ikaveri.
XXXXMatson znów był pod wrażeniem, choć mniejszym. Domyślał się od początku, że Akode należy do soreviańskich oddziałów specjalnych, jednak wyglądało na to, że pochodzi ponadto z jednej z najbardziej elitarnych jednostek w ramach OSA. Nawet major wiedział, że Ikaveri są specjalistami w dziedzinie infiltracji, przyjmującymi w swoje szeregi żołnierzy po ostrej selekcji.
XXXXWtedy uwagę obecnych po raz kolejny przykuł sygnał dźwiękowy, dochodzący od drzwi, a pułkownik ponownie nakazał przybyszowi wejść. Tym razem gościem był oficer o blond włosach, odziany w ciemnoniebieski mundur Marines.
XXXX- Kapitan McReady melduje się, panie pułkowniku – powiedział, prężąc się w salucie.
XXXX- Spocznijcie, kapitanie i dołączcie do nas – nakazał Yaron, wskazując mu krzesło.
XXXXKiedy Marine zajął już ostatnie wolne siedzisko, wymieniwszy uprzejmości z innymi oficerami, pułkownik wychylił się do przodu w fotelu i zaplótł palce dłoni w wyczekującym geście, opierając łokcie o blat biurka.
XXXX- Skoro jesteśmy już w komplecie, panowie, myślę że możemy przejść do interesów – oznajmił z powagą – Jak już powiedziałem majorowi – Yaron wskazał skinieniem głowy na Matsona – działam z ramienia wyższych szarż i mam pełnić rolę waszego przełożonego na czas operacji.
XXXX- Operacji? – powtórzył McReady.
XXXX- Od teraz, panowie – ciągnął pułkownik – stanowimy ścisły sztab operacji specjalnej o kryptonimie „Wilcze stado”. Naczelne Dowództwo Armii… podobnie zresztą jak Najwyższa Rada Wojskowa SVS – Yaron spojrzał znacząco na Sorevian – daje nam wolną rękę w kwestii jej organizacji. Zostanie nam dostarczony także sprzęt, jakiego wedle naszego uznania będziemy potrzebowali. Jesteśmy ograniczeni jedynie czasem, miejscem i celem. Czas to przełom lutego i marca czasu alfa. Miejsce to region thoraliański. Cel to zniszczenie zakładów klonerskich wroga, ośrodku zaopatrzenia Auvelian oraz zlikwidowanie kilku wysokich rangą auveliańskich oficerów.
XXXX- Operacja za liniami wroga? – powiedział Matson – Thoralia to tereny opanowane przez Auvelian.
XXXX- Dokładnie – potwierdził pułkownik – Na szczęście, służby wywiadowcze lokalnego Protektoratu oraz psychotronicy Zakonu wykonali kawał dobrej roboty. Dokonywali udanych infiltracji systemu komputerowego wroga, a także przechwytów auveliańskich komunikatów telepatycznych. Dzięki temu wiemy naprawdę sporo o naszych celach i o sytuacji Auvelian. Wygląda na to, że szykują się do kontrataku w odpowiedzi na naszą generalną ofensywę, a jeśli chodzi o ten rejon, bardzo liczą na nową partię żołnierzy-klonów, którzy mają się już wkrótce uaktywnić. Są tam również gotowe klony, które przechodzą jeszcze warunkowanie psychiczne, ale również będą niebawem gotowe do walki. Jeśli zniszczymy ich, że się tak wyrażę, zasoby ludzkie, poważnie osłabi to ich siły w nadchodzącym starciu. Będzie to więc nadrzędny cel waszej misji.
XXXXPułkownik przerwał na chwilę, skupiając swoje spojrzenie na Matsonie.
XXXX- Cała operacja ma istotne znaczenie z jeszcze jednego względu – podjął, wskazując na majora – Jest tu z nami oficer pochodzący z Sekcji Gamma, naszej nowej jednostki oddziałów specjalnych, która dopiero się formuje. Jest to tylko jedna z operacji, którą powierzono ostatnio nowicjuszom z tej grupy. Dowództwo chce ich poddać próbie i ewentualnie zaakceptować Sekcję Gamma jako część naszych sił zbrojnych. Dlatego właśnie większość z was będzie również odgrywała rolę obserwatorów – Yaron spojrzał teraz na Sorevian – Tak jak Marines są elitą naszej armii, wy reprezentujecie elitę waszej. Na czas operacji powierzono mi funkcję waszego zwierzchnika, ale bezpośrednie dowództwo nad oddziałem podczas operacji będzie pełnił major Akode, ze względu na starszeństwo.
XXXX- Jest nas tutaj łącznie ponad setka – stwierdził Akode – To duża grupa, a to trochę… niekorzystne w przypadku takiej operacji.
XXXX- Zgadza się, majorze – Pułkownik skinął głową – Dlatego musimy ograniczyć liczbę operatorów. Wybierzecie ochotników ze swoich jednostek, proponuję oddziały po dziesięciu, dwudziestu żołnierzy.
XXXX- Jak mamy się dostać na teren operacji? – zapytał McReady.
XXXX- To już zależy od nas – Yaron wzruszył ramionami – Ze swojej strony proponuję, aby użyć kilku desantowców, aby podrzuciły was tak blisko celu, jak to tylko możliwe. Dalej będziecie musieli poruszać się pieszo, ale jako że tamten region jest gęsto zalesiony, nie powinniście mieć problemów z pozostawaniem w ukryciu.
XXXX- Przedostaniemy się w ten sposób przez linię frontu? – rzekł Akode z powątpiewaniem – Co z auveliańskimi patrolami?
XXXX- Myślę, że Auvelianie będą mieli wtedy poważniejsze zmartwienia – stwierdził Yaron – Nasza operacja ma się zbiec w czasie z kolejną fazą ofensywy głównych sił. Możemy to wykorzystać, by prześlizgnąć się przez ich linie obronne, zanim na nowo opanują sytuację.
XXXX- Przepraszam bardzo – odezwał się Zhack – Czy zostaną nam udostępnione informacje, którymi już dysponujecie? Na temat naszego celu oraz misji?
XXXX- Słusznie – odrzekł pułkownik, sięgając teraz po usytuowane na stole e-pady i podając je oficerom – Zadbałem o to, aby w pamięci tych urządzeń znalazły się wszystkie niezbędne wam dane. Jest tu wszystko, do czego doszedł Protektorat. w tym nazwiska osób, które mamy zlikwidować.
XXXXOficerowie sięgnęli po e-pady, zamierzając przystąpić do studiowania zawartych w nich informacji, ale Yaron ich powstrzymał.
XXXX- Polecam panom zapoznać się z tymi danymi po naszym spotkaniu – oznajmił – Oraz przekazać je niższym rangą oficerom. W najbliższym czasie spotkamy się ponownie, po tym, jak ustalicie ostateczny plan operacji.
XXXX- Ile dokładnie mamy czasu? – zapytał Matson.
XXXX- Następna partia klonów ma być aktywna za miesiąc – odrzekł pułkownik – Ale nasza ofensywa na tamtym odcinku ma się rozpocząć tydzień wcześniej. Powinniśmy rozpocząć operację mniej więcej w tym czasie.
XXXX- To niewiele – stwierdził Akode – Przygotowanie planu nie będzie problemem, ale na jego przećwiczenie na poligonie może nam zabraknąć czasu.
XXXX- Niestety, dopiero niedawno wpłynęły do nas najistotniejsze dane od wywiadu – rzekł Yaron przepraszającym tonem – W tym skany wykonane przez nasze sondy szpiegowskie.
XXXX- Czy sondy zostały wykryte? – zapytał nagle Zhack, ożywiony.
XXXXPułkownik uniósł brwi.
XXXX- Auveliańskie myśliwce patrolowe odkryły jedną z nich i zestrzeliły – powiedział po dłuższej chwili milczenia – Ale dokonały tego dopiero wtedy, gdy wycofywała się już z wrogiej strefy.
XXXX- To o niczym nie przesądza – zaprotestował jaszczur – Oni mogą wiedzieć o tym, że planujemy tam jakąś operację.
XXXX- Liczymy się z taką możliwością, Egzekutorze – odparł Yaron – Ale ta operacja jest zbyt istotna, żebyśmy z niej rezygnowali tylko z tego powodu. Poza tym, wysłaliśmy wiele takich sond, w różne regiony planety. Odkrycie jednej z nich nie musi oznaczać, że chcemy wykorzystać zdobyte przez nią informacje do operacji specjalnej.
XXXXSorevianin nic więcej już nie powiedział, więc pułkownik wznowił odprawę.
XXXX- Opracowanie szczegółowego planu pozostawiam panom – oznajmił – Proponuję, aby w ciągu najdalej dwóch tygodni wybrali panowie operatorów i przedstawili mi gotowy plan. W danych, jakie wam przekazałem, znajdziecie wszystkie potrzebne informacje. Aha, jeszcze jedno – ton głosu Yarona stał się niższy, bardziej ponury – Wszyscy należycie do elitarnych oddziałów, mam więc nadzieję, że wykażecie się profesjonalizmem również we współpracy.
XXXX- Panie pułkowniku? – Akode uniósł bezwłose brwi.
XXXX- Należycie do różnych jednostek z różnych ras – stwierdził Yaron z powagą – Ufam, że to nie zrodzi między wami konfliktów.
XXXXKiedy pułkownik to mówił, spoglądał przede wszystkim na Matsona. Nie był w stanie odczytać żadnych negatywnych emocji z twarzy któregokolwiek z jaszczurów, również kapitan McReady był całkiem spokojny. Natomiast major z Sekcji Gamma wciąż wydawał się okazywać skrywaną niechęć wobec Sorevian.
XXXX- Jeśli nie mają panowie żadnych dodatkowych pytań, chyba możemy zakończyć to spotkanie – rzekł Yaron – Zobaczymy się ponownie, gdy przedstawią mi panowie gotowy plan.



To be continued...

2
Przesunął po nim palcem i z uczuciem lekkiej ulgi obserwował przez chwilę, jak szyba ciemnieje, natychmiast czyniąc słoneczny blask mniej uciążliwym.
Nie wydaje ci się, że to "natychmiast" jest zbędne? Wiadomo przecież, o co chodzi i skoro szyba ciemnieje, to blask w tej samej chwili traci na intensywności :P.
-Spocznijcie, majorze – odrzekł Yaron, gestem polecając gościowi się odprężyć.
Nie potrafię sobie jakoś wyobrazić "gestu polecającego odprężenie". :)
Yaron wskazał jeden z leżących na blacie e-padów, którego zawartość jeszcze niedawno przeglądał
- Bardzo rozsądnie – powiedział z uznaniem
- Niezupełnie – powiedział, nagle przybierając poważny ton głosu –
Kropki uciekają :).
Ale mogę panu powiedzieć, że pański oddział będzie miał szansę się wykazać, jako jeden z pierwszych.
Nie jestem ekspertem od przecinków, ale ten przed "jako" chyba zbędny. Zdanie coś dziwnie brzmi :P.
Dopiero kiedy już usiedli, major mógł wyraźnie dostrzec, że
"Już" wydaje mi się zbędne.
A nasze służby wywiadowcze prowadzą już od dawna wymianę informacji.
Nie sądzisz, że szyk zdania trochę kuleje? Takie to trochę niezbyt płynne. Może: A nasze służby wywiadowcze od dawna prowadzą wymianę informacji.

Ufff... Mózg mi paruje :). Zawarłeś w tym tekście dużo informacji i nazw związanych z uniwersum i bardzo wolno szło mi czytanie. Nie twierdzę oczywiście, że to problem, po prostu musiałam się skupić. Szczerze mówiąc na sf niezupełnie się znam, nie czytam, za dużo tam dla mnie naukowego gadania, skomplikowanej techniki i tak dalej. Zbyt wiele akcji w tym fragmencie nie ma, ale rozumiem, że to maleńka kropla w morzu, więc... :)
Nie czytało się lekko - jak już wspomniałam - ale za to z niejakim zaciekawieniem. Nie rzucają się w oczy rażące błędy, choć w dialogach notorycznie gubisz kropki, ale to w zasadzie nic bardzo zdrożnego. Ciekawią mnie te jaszczury - luuuubię jaszczury ^^. Twój styl mi się podoba, jest konkretny i nierozwleczony.
Ciężko mi powiedzieć coś więcej... Może będzie okazja, kiedy wstawisz obiecany dalszy ciąg :P.
Pozdrawiam.

3
Pocisk artyleryjski eksplodował blisko, wprawiając cały budynek we wstrząs
To zdanie, nie wiem czemu, brzmi źle. Może to przez ten "we wstrząs".
Skalowana mapa taktyczna ukazywała mu beznadziejną sytuację.
Za dużo słów. Już było, że to mapa taktyczna, a że jest w skali, to oczywiste, do tego, jak elektroniczna, to i skalowalna. Chyba że chodzi o coś innego? Gdyby tego zdania nie było, nic by się nie stało.
- Armelien! – krzyknął ktoś zza pleców Aer’imuela – Musimy stąd uciekać!
Powtórzenie imienia/tytułu bohatera, które można wyeliminować (brzmią podobnie), do tego po drugim kropka, skoro kwestia dialogowa leci od nowego zdania.
Noszona przezeń, ascetycznie zdobiona szata oraz osłaniająca twarz maska starannie ukrywały jego fizjonomię, lecz emanujące od niego zdenerwowanie oraz napięcie były wyraźnie wyczuwalne.
Przekombinowane zdanie. Zbyt bogate w różne treści. Lepiej przenieść je gdzieś indziej, rozbić itp.
„Arnael 178” wzleciał pionowo w górę, przez ogromne wrota w sklepieniu lądowiska. Gdyby nie zaimplementowane systemy sztucznej grawitacji, Aer’imuel musiałby kilkakrotnie chwytać się ścian lub sprzętów dla ochrony przed upadkiem w drodze na mostek. Okręt manewrował już gwałtownie, wykonując zwrot, a następnie zwiększając ciąg w silnikach i ruszając naprzód nagłym zrywem.
Nie wiem, jaką zastosowali technologię, ale system sztucznej grawitacji ma za zadanie tworzyć grawitację tam, gdzie jej nie ma. Dlaczego więc używają go jeszcze na planecie? Z opisu wynika, że to raczej system redukujący przeciążenie/przyśpieszenie odczuwane przez załogę. Pytanie tylko, po co coś takiego, skoro niedogodności te są naprawdę chwilowe?
XXXX- Prędkość maksymalna, armelien – oznajmił jeden z techników – Terranie jednak wciąż są od nas szybsi.
Na pewno prędkość? A nie ciąg silników? Jeżeli to statek kosmiczny, to rozpędzanie może chwilę trwać. To by też tłumaczyło, dlaczego doganiają ich myśliwce (które były już wcześniej w powietrzu).
kilka wieżyczek z lekkimi działkami laserowymi i fotonowymi.
To oczywiście twoje uniwersum, ale możesz mi wytłumaczyć, czym się różni działko laserowe od fotonowego?
Odbieramy transmisję od 312. Szwadronu. Opuszczają swój rejon patrolowy i lecą do nas z odsieczą. Namiar trzy-cztery-sześć.
Dziwna konstrukcja wypowiedzi. Nie lepiej: Odbieram sygnał od Szwadronu 312. Lecą z odsieczą. Namiar...
Przesadzasz z ilością słów, które zaburzają odbiór informacji. Pozwól czytelnikom użyć wyobraźni. Przez te przegadane zdania, wypowiedzi i opisy nie czuć napięcia, o którym mówią.
Jednocześnie dowódca spoglądał na wskazania sensorów, obserwując zbliżające się w szybkim tempie głowice.
Na pewno strzelali do nich głowicami? Głowica to tylko mała część rakiety. Bardziej pasuje pocisk ewentualnie torpeda (choć przydałoby się ją dookreślić jako np. powietrzna).
Aer’imuel odetchnął cicho z ulgą
To czynność z natury cicha, więc tego nie trzeba podkreślać.
Na ogół starał się tego nie robić, jako że brak mentalnej samokontroli był źle widziany wśród Auvelian, zwłaszcza wysoko sytuowanych. Teraz jednak uważał, że ma ku temu prawo, biorąc pod uwagę sytuację. Ponadto, zdołał zachować zimną krew w sytuacji zagrożenia, co liczyło się najbardziej.
Usytuowanie sytuacji w tej sytuacji jest zbyt usytuowane.
obdarzeni zdolnościami telepatycznym i psionicznymi Auvelianie wyczuwali je.
To "je" na końcu tego zdania nie wygląda za dobrze. Może: z łatwością je wyczuwali. Zbyt często zaburzasz rytm i co jakiś czas są zgrzytnięcia.
Komendant pokręcił głową. Inwazja na ową planetę – przez ludzi określaną mianem Aratron IV – była kolejną z wielu, jakie podejmowali na terrańskie planety. Niemal żadna z nich się nie powiodła, chociaż Auvelianie za każdym razem byli pewni zwycięstwa – dopóki nie następował punkt zwrotny. Ludziom zawsze udawało się w końcu przeprowadzić generalne uderzenie, którym zmuszali siły inwazyjne do ewakuacji z planety.
Planet się tutaj nazbierało. Wiem, że do prostych rzeczowników ciężko o synonimy, ale czasem trzeba jakieś pokątnie wstawić, żeby tekst zyskał na wartości.
Na blacie biurka spoczywało, w równym rzędzie, kilka kieszonkowych komputerów z dwuwymiarowymi, reagującymi na dotyk wyświetlaczami holo – zwanych krótko e-padami.
Niepotrzebne słowo i znów nadmiar informacji w skondensowanym tekście. Czy to całe wyposażenie tego biura jest naprawdę tak ważne?
Przybysz postąpił kilka kroków i stanął na baczność, salutując.
Stanął na baczność, salutując? A może stanął na baczność i zasalutował? No chyba że salutując stanął na baczność. Już sam nie wiem.
- Spocznijcie, majorze – odrzekł Yaron, gestem polecając gościowi się odprężyć.
Eh, nie tym gestem to mu pokaże, żeby siadał, bo z tym odprężaniem się to źle brzmi.
Pułkownik wskazał na cztery ustawione naprzeciw biurka krzesła – Proszę, niech pan usiądzie.
O tych krzesłach była już informacja kilka linijek wcześniej, nie trzeba jej tak dokładnie powtarzać.

Potem akcja toczy się już płynniej, choć wciąż z małymi zgrzytami. Widać spokojne dialogi idą ci zdecydowanie lepiej. Czasem zapomnisz kropki przed myślnikami ale to nic wielkiego. Pewnie błąd bardziej nieświadomy, bo w większości przypadków jest na miejscu.
- Panie pułkowniku? – Akode uniósł bezwłose brwi.
Pyta czy się oburza? Nie do końca wiadomo.

Początek był ciężki, ale rozmowa żołnierzy już normalna. Radzisz sobie, kiedy akcja brnie powoli do przodu, ale początek wykazał, że masz problemy kiedy wydarzenia zaczynają przyśpieszać. Poza tym większych błędów już nie znalazłem (przecinkami to się zbyt nie interesuję, bo zawsze jakiegoś brakuje albo jest za dużo).
Uśmiechając się do deszczu mniej się moknie

4
Przez moment się zamartwiałem, że może nie być na toto odzewu, ale widać, że niepotrzebnie. Dzięki za poświęcenie czasu na przeczytanie i skomentowanie.

@ SaraMK
SaraMK pisze: Nie wydaje ci się, że to "natychmiast" jest zbędne? Wiadomo przecież, o co chodzi i skoro szyba ciemnieje, to blask w tej samej chwili traci na intensywności.
No, cóż... nie bez powodu przezywano mnie "Captain Obvious" :).
SaraMK pisze: Nie potrafię sobie jakoś wyobrazić "gestu polecającego odprężenie".
Miałem na myśli taki gest, że facet wyciąga otwartą dłoń, ustawia ją wierzchem do góry i kilkakrotnie "kiwa" nią w dół.
SaraMK pisze: Kropki uciekają :).
Powiedzmy, że pisząc dialogi z rozmysłem ignorowałem zasady dotyczące stawiania kropek (dopiero pisząc "Odkrycie" przyjąłem wreszcie w pełni poprawną interpunkcję), toteż wytykanie mi tego mija się z celem... Wiem, że kropek brakuje tam, gdzie powinny być, nie trzeba mi tego mówić.
SaraMK pisze: Zawarłeś w tym tekście dużo informacji i nazw związanych z uniwersum i bardzo wolno szło mi czytanie. Nie twierdzę oczywiście, że to problem, po prostu musiałam się skupić.
Ciekawe, że już wcześniej mi mówiono, że niepotrzebnie bombarduję czytelnika terminologią ze swojego uniwersum i że to może zdezorientować... Z drugiej strony, staram się tej terminologii używać tak, żeby znaczenie danego słowa było z grubsza wiadome z kontekstu oraz żeby nie było potrzebne jego dogłębne zrozumienie - tylko ogólne pojęcie, o co chodzi. Na przykład, że "loan" to jakaś tam jednostka czasu. Albo że "armelien" oraz "suvore" to jakieś rangi wojskowe (zresztą szybko się wyjaśnia, że odpowiednikiem suvore jest major). Albo że OSA to nazwa jakiejś formacji wojskowej. Chyba nie stanowi zbytniej przeszkody to, że znajomość tych słów nie jest dokładnie znana.
SaraMK pisze: Zbyt wiele akcji w tym fragmencie nie ma, ale rozumiem, że to maleńka kropla w morzu, więc...
Opowiadanie generalnie rzecz biorąc koncentruje się nie tyle na akcji, co na relacjach pomiędzy postaciami, przyjmowanych przez nie postawach oraz wydarzeniach z przeszłości, które zaważyły na tych drugich.
SaraMK pisze: Twój styl mi się podoba, jest konkretny i nierozwleczony.
A, dziękować, dziękować.

Również pozdrawiam.



@ Namrasit
Namrasit pisze: To zdanie, nie wiem czemu, brzmi źle. Może to przez ten "we wstrząs".
Nie rozumiem, czemu według ciebie to brzmi źle - szczególnie że "we wstrząs" to sformułowanie najzupełniej poprawne językowo i gramatycznie.
Namrasit pisze: Za dużo słów. Już było, że to mapa taktyczna, a że jest w skali, to oczywiste, do tego, jak elektroniczna, to i skalowalna. Chyba że chodzi o coś innego? Gdyby tego zdania nie było, nic by się nie stało.
Na podstawie tego, co tutaj napisałeś, odnoszę wrażenie, że jedynym zbędnym słowem jest tutaj tak naprawdę "skalowana"...
Namrasit pisze: Przekombinowane zdanie. Zbyt bogate w różne treści. Lepiej przenieść je gdzieś indziej, rozbić itp.
Chyba nigdy nie zrozumiem, skąd u ludzi taka awersja do zdań złożonych... Nie jesteś w każdym razie pierwszym, który mi mówi, że takie czy inne zdanie jest, jak to ująłeś, "zbyt bogate w treści". Czy wstawienie kropki naprawdę aż tak wiele zmienia? Ciąg logiczny pozostaje przecież zachowany. A to konkretnie zdanie jest i tak niezbyt długie, jak na mnie.
Namrasit pisze: Nie wiem, jaką zastosowali technologię, ale system sztucznej grawitacji ma za zadanie tworzyć grawitację tam, gdzie jej nie ma. Dlaczego więc używają go jeszcze na planecie? Z opisu wynika, że to raczej system redukujący przeciążenie/przyśpieszenie odczuwane przez załogę. Pytanie tylko, po co coś takiego, skoro niedogodności te są naprawdę chwilowe?
Ponieważ w moim uni wszystkie myśliwce, desantowce czy inne mniejsze jednostki są przystosowane do operowania zarówno w atmosferze, jak i w przestrzeni kosmicznej, toteż systemy sztucznej grawitacji tak czy inaczej są nieodzowne. Przyjmując zaś, iż system ów generuje imitującą grawitację siłę, "ciągnącą" załogę w jednym kierunku (ku podłodze), przyjąłem, że jeśli rozciągnąć taki system na trzy wymiary (ergo, zainstalować jego peryferia także w ścianach czy suficie), może on z powodzeniem posłużyć także do niwelowania efektów powodowanych przez inne siły działające na statek i załogę, takich jak właśnie przeciążenie. Możność normalnego chodzenia korytarzem podczas manewrów to akurat mały pikuś - o wiele ważniejszy jest fakt, iż dzięki temu systemowi piloci myśliwców w moim uni nigdy nie doznają blackoutu i cały czas zachowują pełną kontrolę nad sytuacją. Nie wspomnę już o niwelowaniu efektów poważniejszych przeciążeń - nawet krótkotrwałe przyspieszenie rzędu, dajmy na to, dziesięciu g może być opłakane w skutkach dla człowieka, tymczasem w moim uni nie czyni to pilotom krzywdy.
Namrasit pisze: Na pewno prędkość? A nie ciąg silników? Jeżeli to statek kosmiczny, to rozpędzanie może chwilę trwać. To by też tłumaczyło, dlaczego doganiają ich myśliwce (które były już wcześniej w powietrzu).
Mogę to zmienić, ale naprawdę - to już detal. Nawet jego funkcja jako wytłumaczenia, że myśliwce ich doganiają, jest zbędna - myśliwce przecież zawsze będą szybsze od dużego, krowiastego statku. Nawet, jeśli ten rozwinie maksymalną prędkość.
Na dokładkę ludzie w moim uni posiadają najbardziej zaawansowaną technologię ze wszystkich znanych ras, toteż ich maszyny mają wydajniejsze silniki od auveliańskich.
Namrasit pisze: To oczywiście twoje uniwersum, ale możesz mi wytłumaczyć, czym się różni działko laserowe od fotonowego?
Najprościej rzecz ujmując, broń fotonowa to odmiana broni laserowej, podrasowana ciemną energią (która stoi za psioniką w moim uniwersum).
Zresztą, z bronią fotonową jest jeszcze ten dynks, że ten termin najprawdopodobniej ulegnie w przyszłości zmianie. Mój znajomy, który czyta moje wypociny właściwie od samego początku, już od jakiegoś czasu zarzuca mi, że Auvelianie za bardzo przypominają Protossów ze StarCrafta, między innymi właśnie ze względu na fakt, że używają broni fotonowej (którą akurat faktycznie zapożyczyłem od Protossów - ale zrobiłem to pod wpływem przeświadczenia, że taka broń występuje też w innych settingach, podobnie jak np. broń jonowa). Więc zapewne dla świętego spokoju porzucę tę nazwę, kiedy tylko znajdę odpowiednie zastępstwo.
Namrasit pisze: Dziwna konstrukcja wypowiedzi. Nie lepiej: Odbieram sygnał od Szwadronu 312. Lecą z odsieczą. Namiar...
Przesadzasz z ilością słów, które zaburzają odbiór informacji. Pozwól czytelnikom użyć wyobraźni. Przez te przegadane zdania, wypowiedzi i opisy nie czuć napięcia, o którym mówią.
Chyba nie rozumiem zarzutu... To w sumie normalny, przepisowy meldunek od podwładnego do przełożonego - dlaczego niby go skracać? Tu nie chodzi nawet o użycie wyobraźni, chodzi o to, że aż tak lakoniczny sposób wypowiedzi po prostu nie pasuje do wojskowego żargonu. Który owszem, jest lakoniczny... ale nie aż tak, żeby składać meldunki poprzez zdania składające się z dwóch, trzech słów.
Namrasit pisze: Na pewno strzelali do nich głowicami? Głowica to tylko mała część rakiety. Bardziej pasuje pocisk ewentualnie torpeda (choć przydałoby się ją dookreślić jako np. powietrzna).
Skrót myślowy, z którym spotykałem się wielokrotnie - a który pozwala uniknąć zbędnych powtórzeń (używanie na przemian słów "rakiety" i "pociski" też może się w końcu przejeść).
Namrasit pisze: To czynność z natury cicha, więc tego nie trzeba podkreślać.
Chciałem jeno podkreślić, że Aer'imuel zrobił to cicho nawet jak na odetchnienie. Dźwięk ów jest cichy, ale mimo wszystko słyszalny - zaś bohater nie chciał, aby w tej sytuacji zostało usłyszane, że oddycha z ulgą. Bo to też zdradza, że odczuwał emocje.
Namrasit pisze: Usytuowanie sytuacji w tej sytuacji jest zbyt usytuowane.
Ech... powtórzenia to w mojej pisaninie osobna kwestia, wielce cierpiętnicza. :(
Namrasit pisze: Planet się tutaj nazbierało. Wiem, że do prostych rzeczowników ciężko o synonimy, ale czasem trzeba jakieś pokątnie wstawić, żeby tekst zyskał na wartości.
Tutaj akurat wystarczy używać zamiennie "światów". Po prostu w tej sytuacji też nie dostrzegłem powtórzenia.
Namrasit pisze: Niepotrzebne słowo i znów nadmiar informacji w skondensowanym tekście. Czy to całe wyposażenie tego biura jest naprawdę tak ważne?
Ech... i spróbuj tu, człowieku, wszystkim dogodzić. A tak się składa, że poszerzyłem odrobinę opis tego gabinetu właśnie po tym, jak zajrzałem na Weryfikatorium i przeczytałem komentarze do opowiadania Knight Martiusa (z którym znam się już od jakiegoś czasu), gdzie zarzucono mu z kolei nadmierną lakoniczność opisów. Poza tym, jeszcze wcześniej ktoś mi zarzucał, że coś brakuje w tym moim tekście opisów miejsc, gdzie toczy się akcja. Więc nieco poszerzyłem te w swoim własnym tekście - aczkolwiek i tak się nie rozwodziłem, a opisy miejsc akcji wciąż zawierają się w zaledwie kilku linijkach tekstu. I co słyszę? "Nadmiar informacji". Ech... :|
Odpowiadając na twoje pytanie - owszem, to jest ważne, a w każdym razie jest ważna informacja o tych e-padach. Po pierwsze to termin wymyślony przeze mnie, który będzie jeszcze później padał wielokrotnie - a zatem warto chociaż w kilku słowach wyjaśnić, co to takiego, ten e-pad. Samo napisanie "na biurku leżało kilka e-padów" nic nie mówi czytelnikowi nieobeznanemu z moim uni. Po drugie, te konkretne e-pady pojawiają się tu nie bez powodu, bo - co się wkrótce okazuje - zawierają ważne informacje i zostają później wręczone bohaterom. We wcześniejszej wersji opowiadania wspomniałem o nich zresztą z marszu, w trakcie dialogu, a to w gruncie rzeczy nie wygląda dobrze - bo sprawia wrażenie, że autor nie miał tak naprawdę zaplanowanego przebiegu akcji oraz wyobrażenia przestrzennego sceny, a zamiast tego wyciągał jak z rękawa kolejne bzdety, kiedy mu akurat przyjdzie na myśl ich użyć.
Namrasit pisze: Stanął na baczność, salutując? A może stanął na baczność i zasalutował? No chyba że salutując stanął na baczność. Już sam nie wiem.
Przecież to oczywiste - stanął na baczność i jednocześnie zasalutował.
Namrasit pisze: Eh, nie tym gestem to mu pokaże, żeby siadał, bo z tym odprężaniem się to źle brzmi.
Bo ja wiem? Ja wielokrotnie stykałem się z sytuacjami, kiedy ów gest (bo zakładam, że mówimy o tym samym) był używany właśnie w sensie "spokojnie", a nie "siadaj".
Namrasit pisze: Potem akcja toczy się już płynniej, choć wciąż z małymi zgrzytami. Widać spokojne dialogi idą ci zdecydowanie lepiej. Czasem zapomnisz kropki przed myślnikami ale to nic wielkiego. Pewnie błąd bardziej nieświadomy, bo w większości przypadków jest na miejscu.
Tak naprawdę te kropki to błąd w pełni świadomy i zamierzony bo... zwyczajnie mi się nie podoba taki zapis dialogów. Te kropki psują mi symetrię, że tak powiem. Aczkolwiek jakiś czas temu (pisząc opowiadanie "Odkrycie", które pierwotnie planowałem wysłać do NF) zacząłem stosować w tej materii poprawną interpunkcję.
Namrasit pisze: Pyta czy się oburza? Nie do końca wiadomo.
Po prostu nie jest pewien, o co chodziło Yaronowi, toteż lekko się dziwi. Dlatego w odpowiedzi na te słowa i uniesienie brwi pułkownik dokładniej tłumaczy, co miał na myśli.
Namrasit pisze: Początek był ciężki, ale rozmowa żołnierzy już normalna. Radzisz sobie, kiedy akcja brnie powoli do przodu, ale początek wykazał, że masz problemy kiedy wydarzenia zaczynają przyśpieszać. Poza tym większych błędów już nie znalazłem (przecinkami to się zbyt nie interesuję, bo zawsze jakiegoś brakuje albo jest za dużo).
Prawdę mówiąc, wydaje mi się, że na twoje wrażenia z lektury mógł mieć wpływ fakt, iż podczas pisania prologu świadomie zastosowałem bardziej kwiecisty styl (także w dialogach), mając na względzie specyfikę auveliańskiej rasy. Ci kolesie mentalnie różnią się od ludzi, które to wrażenie usiłuję stworzyć między innymi właśnie poprzez zastosowanie wyszukanego słownictwa i lekko patetycznego stylu.



Za obie opinie dziękuję i jednocześnie chciałbym rzec, iż po ich przeczytaniu... no, po prostu nachodzi mnie nieodparcie ta wyrażona po drodze myśl - jeszcze się taki nie narodził, co by wszystkim dogodził. Jedna osoba mówi, że piszę w sposób konkretny i nierozwlekły, druga wręcz przeciwnie - zarzuca mi nadmiar informacji i niepotrzebne rozpisywanie się... Przy czym ten nadmiar informacji i rozpisywanie się pojawiły się w niniejszym utworze między innymi w reakcji na komentarze pod adresem innego opowiadania, przeczytane tutaj, na Weryfikatorium. Jak to powiedział Mirmił - dajcie mi łuk, ja się zastrzelę...
Generalnie rozumiem ewentualne zarzucanie mi tego, co Anglosasi nazywają "overwriting", ale Namrasit, naprawdę... przecież ty z tego tytułu czepiasz się nawet pojedynczych słów w zdaniu. Czy to nie lekka przesada?

Jeśli idzie o ewentualną kontynuację, to sam mam nadzieję, że wlepię ciąg dalszy... pytanie tylko, ile tego tutaj ostatecznie wlepię. Całości chyba nie - nie wiem zresztą, czy mi wolno - bo toto jest cokolwiek długie (na chwilę obecną jest gotowych osiemnaście rozdziałów i sto dwadzieścia kilka stron). Ale zależałoby mi chociaż na wlepienie paru rozdziałów, szczególnie takich, z których jestem raczej zadowolony i którymi wręcz chciałbym się pochwalić.

5
Na razie publikuję prolog i rozdział pierwszy - jeżeli toto się przyjmie, może pokażę ciąg dalszy (i z góry mówię, że wolałbym to robić w tym samym temacie - tekst jest cokolwiek długi i szybko zaśmieciłbym forum, publikując w osobnych wątkach poszczególne fragmenty).
Wstawiaj jednak jako nowy temat, (po upływie siedmiu dni) raz, że taka jest przyjęta tutaj zasada, a dwa, że część osób będzie myślała, iż to wciąż ten sam fragment (nie wszyscy czytają komentarze i odpowiedzi autora) i pominą kolejne części.

6
Der_SpeeDer pisze:
Namrasit pisze: To zdanie, nie wiem czemu, brzmi źle. Może to przez ten "we wstrząs".
Nie rozumiem, czemu według ciebie to brzmi źle - szczególnie że "we wstrząs" to sformułowanie najzupełniej poprawne językowo i gramatycznie.
Tak, poprawne, ale brzmi nienaturalnie. Wcześniej nigdy nie słyszałem, by ktoś tak mówił: "eksplozja wprawiła budynek we wstrząs." Pewnie gdyby to było gdzieś dalej, w tekście, to nie rzuciłoby się mi w oczy.
Der_SpeeDer pisze:
Namrasit pisze: Przekombinowane zdanie. Zbyt bogate w różne treści. Lepiej przenieść je gdzieś indziej, rozbić itp.
Chyba nigdy nie zrozumiem, skąd u ludzi taka awersja do zdań złożonych... Nie jesteś w każdym razie pierwszym, który mi mówi, że takie czy inne zdanie jest, jak to ująłeś, "zbyt bogate w treści". Czy wstawienie kropki naprawdę aż tak wiele zmienia? Ciąg logiczny pozostaje przecież zachowany. A to konkretnie zdanie jest i tak niezbyt długie, jak na mnie.
Chodzi o to, że zawarłeś w nim dużo informacji w jednym miejscu. Opisujesz ubranie, ogólny wygląd postaci, a zaraz jej uczucia oraz to, jaką aurą emanuje. Ok, można i tak, acz akurat taka ilość informacji mogłaby zostać podana przystępniej (nawet jako dwa, trzy tak rozbudowane zdania).
Der_SpeeDer pisze: Ponieważ w moim uni wszystkie myśliwce, desantowce czy inne mniejsze jednostki są przystosowane do operowania zarówno w atmosferze, jak i w przestrzeni kosmicznej, toteż systemy sztucznej grawitacji tak czy inaczej są nieodzowne. Przyjmując zaś, iż system ów generuje imitującą grawitację siłę, "ciągnącą" załogę w jednym kierunku (ku podłodze), przyjąłem, że jeśli rozciągnąć taki system na trzy wymiary (ergo, zainstalować jego peryferia także w ścianach czy suficie), może on z powodzeniem posłużyć także do niwelowania efektów powodowanych przez inne siły działające na statek i załogę, takich jak właśnie przeciążenie. Możność normalnego chodzenia korytarzem podczas manewrów to akurat mały pikuś - o wiele ważniejszy jest fakt, iż dzięki temu systemowi piloci myśliwców w moim uni nigdy nie doznają blackoutu i cały czas zachowują pełną kontrolę nad sytuacją. Nie wspomnę już o niwelowaniu efektów poważniejszych przeciążeń - nawet krótkotrwałe przyspieszenie rzędu, dajmy na to, dziesięciu g może być opłakane w skutkach dla człowieka, tymczasem w moim uni nie czyni to pilotom krzywdy.
Ok, ale to wyjaśnienie powinno znaleźć się w historii. Ogólnie systemy sztucznej grawitacji mają już swoją historię i każdy ma pojęcie, jak to działa (seriale, filmy s-f). Twój system wykracza poza standardową funkcjonalność, więc przydałoby się to zaznaczyć w tekście, albo prościej, nadać mu nową nazwę. Np. rozdzielić na dwa: system anty/przeciw-przeciążeniowy oraz ten od sztucznej grawitacji.
Der_SpeeDer pisze: Najprościej rzecz ujmując, broń fotonowa to odmiana broni laserowej, podrasowana ciemną energią (która stoi za psioniką w moim uniwersum).
No tej informacji brakowało. Choć jak dla mnie łączenie fotonów z ciemną energią nie jest najlepszym pomysłem. Jest przecież taki wybór innych ciekawych zjawisk i cząsteczek, po co się ograniczać do banałów.
Der_SpeeDer pisze:
Namrasit pisze: Dziwna konstrukcja wypowiedzi. Nie lepiej: Odbieram sygnał od Szwadronu 312. Lecą z odsieczą. Namiar...
Przesadzasz z ilością słów, które zaburzają odbiór informacji. Pozwól czytelnikom użyć wyobraźni. Przez te przegadane zdania, wypowiedzi i opisy nie czuć napięcia, o którym mówią.
Chyba nie rozumiem zarzutu... To w sumie normalny, przepisowy meldunek od podwładnego do przełożonego - dlaczego niby go skracać? Tu nie chodzi nawet o użycie wyobraźni, chodzi o to, że aż tak lakoniczny sposób wypowiedzi po prostu nie pasuje do wojskowego żargonu. Który owszem, jest lakoniczny... ale nie aż tak, żeby składać meldunki poprzez zdania składające się z dwóch, trzech słów.
Tak, to przepisowy meldunek, ale zauważ, że sytuacja nie jest normalna. To nie ciepłe, bezpieczne biuro jakiegoś dowódcy, gdzie żołnierze mogą rozwodzić się jak chcą w swej wypowiedzi. Tutaj zaraz mogą ich zestrzelić, każda sekunda jest na wagę złota, więc informację powinny być jak najbardziej jasne i czytelne, bez zbędnych słów.
Der_SpeeDer pisze: Ech... i spróbuj tu, człowieku, wszystkim dogodzić. A tak się składa, że poszerzyłem odrobinę opis tego gabinetu właśnie po tym, jak zajrzałem na Weryfikatorium i przeczytałem komentarze do opowiadania Knight Martiusa (z którym znam się już od jakiegoś czasu), gdzie zarzucono mu z kolei nadmierną lakoniczność opisów. Poza tym, jeszcze wcześniej ktoś mi zarzucał, że coś brakuje w tym moim tekście opisów miejsc, gdzie toczy się akcja. Więc nieco poszerzyłem te w swoim własnym tekście - aczkolwiek i tak się nie rozwodziłem, a opisy miejsc akcji wciąż zawierają się w zaledwie kilku linijkach tekstu. I co słyszę? "Nadmiar informacji". Ech... :|
Odpowiadając na twoje pytanie - owszem, to jest ważne, a w każdym razie jest ważna informacja o tych e-padach. Po pierwsze to termin wymyślony przeze mnie, który będzie jeszcze później padał wielokrotnie - a zatem warto chociaż w kilku słowach wyjaśnić, co to takiego, ten e-pad. Samo napisanie "na biurku leżało kilka e-padów" nic nie mówi czytelnikowi nieobeznanemu z moim uni. Po drugie, te konkretne e-pady pojawiają się tu nie bez powodu, bo - co się wkrótce okazuje - zawierają ważne informacje i zostają później wręczone bohaterom. We wcześniejszej wersji opowiadania wspomniałem o nich zresztą z marszu, w trakcie dialogu, a to w gruncie rzeczy nie wygląda dobrze - bo sprawia wrażenie, że autor nie miał tak naprawdę zaplanowanego przebiegu akcji oraz wyobrażenia przestrzennego sceny, a zamiast tego wyciągał jak z rękawa kolejne bzdety, kiedy mu akurat przyjdzie na myśl ich użyć.
Ok, rozumiem. Dokładnie chodziło mi o te zdania:
Blask bijący z otwartego okna nieomal oślepiał, jako że promienie porannego słońca wpadały wprost do pomieszczenia. Ściany gabinetu pułkownika Yarona, w którego ascetycznym wystroju przeważała biel, nabrały przez to złotawej barwy. Oprócz prostego biurka, przy którym właśnie zasiadał oficer, było tutaj niewiele mebli – dwa wciśnięte w narożniki regały, ze slotami na nośniki danych, a także cztery ustawione bezpośrednio przed biurkiem krzesła, z których dwa wyróżniały się nietypowymi oparciami, przypominającymi odwróconą literę L. Obecność wyraźnie przygotowanych siedzisk, podobnie jak wyczekująca postawa oficera, wskazywały, iż spodziewa się gości. Na blacie biurka spoczywało, w równym rzędzie, kilka kieszonkowych komputerów z dwuwymiarowymi, reagującymi na dotyk wyświetlaczami holo – zwanych krótko e-padami.
Te informację są według mnie zbyteczne. Zaraz się przecież okazuje, że pułkownik czekał na gości.
Der_SpeeDer pisze:Prawdę mówiąc, wydaje mi się, że na twoje wrażenia z lektury mógł mieć wpływ fakt, iż podczas pisania prologu świadomie zastosowałem bardziej kwiecisty styl (także w dialogach), mając na względzie specyfikę auveliańskiej rasy. Ci kolesie mentalnie różnią się od ludzi, które to wrażenie usiłuję stworzyć między innymi właśnie poprzez zastosowanie wyszukanego słownictwa i lekko patetycznego stylu.
Trochę nieszczęśliwie postanowiłeś to pokazać w sytuacji zagrożenia, co nie wyszło najlepiej. Czytelnik nie znał wcześniej tej rasy, nie było informacji, że kurczowo trzymają się wyrafinowanych wypowiedzi, nawet kiedy sytuacja jest nerwowa.
Der_SpeeDer pisze: Generalnie rozumiem ewentualne zarzucanie mi tego, co Anglosasi nazywają "overwriting", ale Namrasit, naprawdę... przecież ty z tego tytułu czepiasz się nawet pojedynczych słów w zdaniu. Czy to nie lekka przesada?
Może i tak, ale lekka :P. To pewnie przez to, że początek wprawił mnie we wstrząsy ;).
Uśmiechając się do deszczu mniej się moknie

7
Der_SpeeDer pisze:A tak się składa, że poszerzyłem odrobinę opis tego gabinetu właśnie po tym, jak zajrzałem na Weryfikatorium i przeczytałem komentarze do opowiadania Knight Martiusa (z którym znam się już od jakiegoś czasu), gdzie zarzucono mu z kolei nadmierną lakoniczność opisów.
Nie wiem, czy mam czuć się wywołany do tablicy. ;)

Ze mną ogólnie jest tak, że kiedyś przy okazji jednego opowiadania wypunktowano mi epatowanie tzw. "purpurową prozą", tj. opisami, które w danej sytuacji wcale nie są potrzebne, bo albo powtarzają się w nich informacje, o których można było wyczytać już wcześniej, albo czytelnik domyśli się pewnych spraw z kontekstu, o ile delikatnie się go poprowadzi. Tyczy się to też wszelkiej waty słownej, tzn. słów zbędnych dla narracji. Zacząłem usuwać niepotrzebne fragmenty, aż w pewnym momencie tę uwagę zacząłem interpretować - błędnie - w ten sposób, że powinienem dążyć do absolutnego minimalizmu. Różne porady, w których mowa, że współczesna proza to proza oszczędna, tylko utwierdziły mnie w tym przekonaniu. Zapomniałem tylko - albo nie wiedziałem, nie chcę skłamać - że opisy powinny przynajmniej budować klimat. ;] Nie wspominając o tym, że purpurowa proza to też jest zabieg narracyjny (np. gdy trzeba dokładnie opisać odczucia postaci, kiedy są one ważne dla fabuły), tylko trzeba obchodzić się z nią ostrożnie.

Dlatego nadal hołduję zasadzie: im mniej słów, tym lepiej. Ale nie za wszelką cenę. Bo co innego szanować czas czytelnika, a co innego szanować jego poczucie estetyki.

A w ogóle to należy przede wszystkim pisać tak, jak samemu się czuje. O.

Przepraszam, już nie śmiecę.
Eskapizm stosowany - blog, w którym chwalę się swoją twórczością. Zapraszam!

8
@ Gorgiasz

Oczywiście mogę wlepiać kolejne fragmenty "Wilczego stada" w osobnych tematach, ale jak już mówiłem - to chyba zaśmieci forum, bo tekst jest dość długi, a rozdziałów niemało. Planowałem wcześniej, żeby osobny temat poświęcić ewentualnie na wersję z zasugerowanymi przez czytelników poprawkami.



@ Namrasit
Namrasit pisze: Tak, poprawne, ale brzmi nienaturalnie. Wcześniej nigdy nie słyszałem, by ktoś tak mówił: "eksplozja wprawiła budynek we wstrząs." Pewnie gdyby to było gdzieś dalej, w tekście, to nie rzuciłoby się mi w oczy.
W dalszym ciągu nie rozumiem zarzutu ani też nie wiem, co w tym nienaturalnego. "Wprawić" to ogólnie czasownik służący między innymi do nazwania czynności powodującej taki czy inny ruch danego obiektu. Równie dobrze mógłbym napisać "wprawiła budynek w wibracje", na jedno wychodzi - przy czym słowo "wstrząs" ma tutaj mocniejszy wydźwięk. Chyba że po prostu kojarzysz tutaj słowo "wstrząs" ze wstrząsem psychicznym, a nie z wibracją. Ale nie o to chodziło.
Namrasit pisze: Ok, ale to wyjaśnienie powinno znaleźć się w historii. Ogólnie systemy sztucznej grawitacji mają już swoją historię i każdy ma pojęcie, jak to działa (seriale, filmy s-f). Twój system wykracza poza standardową funkcjonalność, więc przydałoby się to zaznaczyć w tekście, albo prościej, nadać mu nową nazwę. Np. rozdzielić na dwa: system anty/przeciw-przeciążeniowy oraz ten od sztucznej grawitacji.
(...)
No tej informacji brakowało. Choć jak dla mnie łączenie fotonów z ciemną energią nie jest najlepszym pomysłem. Jest przecież taki wybór innych ciekawych zjawisk i cząsteczek, po co się ograniczać do banałów.
Odniosę się tutaj do obu punktów.
Oczywiście mogę w tekście wyjaśniać z osobna każdy termin czy też każdą fikcyjną technologię, jaka jest akurat stosowana, ale to spowalnia narrację i redukuje napięcie w znacznie większym stopniu, niż tak wytykane przez ciebie opisy. Zresztą, mój "czołowy krytyk", gość, który moje wypociny czyta od samego początku (ten sam, który mówił, że Auvelianie przypominają Protossów) krytykował mnie wcześniej wielokrotnie za niepotrzebne ekspozycje w środku akcji. I ekspozycje w ogóle.
Tak jak mówiłem w odpowiedzi na komentarz SaryMK, z jednej strony troszkę bombarduję czytelnika całą tą fikcyjną terminologią i realiami uniwersum, a z drugiej strony staram się to robić tak, ażeby precyzyjna znajomość całego tego "lore" nie była niezbędna do zrozumienia tekstu. Czyli na przykład "broń fotonowa" to po prostu jakaś futurystyczna odmiana broni, nie trzeba koniecznie znać ad hoc jej zasady działania. A ekspozycja podczas sceny akcji jest naprawdę niepożądana, chyba że nie ma po prostu innego wyjścia.
A ten komentarz odnośnie łączenia lasera z ciemną energią... to niesie jakieś implikacje z dziedziny fizyki, czy chodzi tylko i wyłącznie o banał?
Namrasit pisze: Tak, to przepisowy meldunek, ale zauważ, że sytuacja nie jest normalna. To nie ciepłe, bezpieczne biuro jakiegoś dowódcy, gdzie żołnierze mogą rozwodzić się jak chcą w swej wypowiedzi. Tutaj zaraz mogą ich zestrzelić, każda sekunda jest na wagę złota, więc informację powinny być jak najbardziej jasne i czytelne, bez zbędnych słów.
Tylko że to znów raptem parę słów, a nie cały wywód. Poza tym, to służy też zbudowaniu realizmu - i to nie tylko w tym sensie, żeby meldunek był złożony zgodnie z regulaminem, ale też w sensie, żeby te myśliwce nie wzięły się znikąd. W rzeczywistym świecie, nie można tak po prostu pstryknąć palcami i bach - myśliwce lecą z odsieczą. Nawet jeśli w pobliżu jest jakaś baza, gdzie takie maszyny stacjonują, nie mogą wystartować w parę sekund - trzeba ściągnąć ich pilotów, przygotować je do lotu, zebrać formację, et cetera. Więc tutaj jest po prostu tak, że te myśliwce nie wzięły się znikąd, tylko już tam były, bo patrolowały auveliańską przestrzeń powietrzną.
Namrasit pisze: Te informację są według mnie zbyteczne. Zaraz się przecież okazuje, że pułkownik czekał na gości.
Możliwe, ale jak już mówiłem - chciałem uniknąć stworzenia wrażenia, że autor wyciąga kolejne elementy świata przedstawionego jak z rękawa, kiedy są mu akurat potrzebne. Chciałem już na wstępie stworzyć jakiś koherentny obraz, chciałem, żeby wszystko to układało się od początku do końca w logiczną całość. Czyli skoro ma przyjść czterech oficerów, no to już na początku opisuję, że przed biurkiem są cztery przygotowane krzesła, zamiast w trakcie dialogu wspominać nagle, że Matson usiadł na jednym z krzeseł, których jeszcze przed chwilą tutaj nie było. Ta informacja o nietypowych oparciach to taki detal dla dociekliwych... i jednocześnie wskazówka dla tych, którzy mieli wcześniej styczność z moim uni. Hint, hint - Sorevianie to jaszczury, mają ogony, a zatem... nie odpowiadają im "nasze" oparcia krzeseł czy foteli. Ten ogonek im po prostu przeszkadza. Ale zrobić takie oparcie w kształcie odwróconej litery L i już mogą normalnie usiąść.
Namrasit pisze: Trochę nieszczęśliwie postanowiłeś to pokazać w sytuacji zagrożenia, co nie wyszło najlepiej. Czytelnik nie znał wcześniej tej rasy, nie było informacji, że kurczowo trzymają się wyrafinowanych wypowiedzi, nawet kiedy sytuacja jest nerwowa.
Może, ale to też jest element tej specyfiki. Dość powiedzieć, że (co będzie zasugerowane w trakcie utworu) Aer'imuel i inne towarzyszące mu postacie są dziwni według auveliańskich standardów. Auvelianie są dość "jałowi" uczuciowo i w większości po prostu nie odczuwają emocji - a nawet jeśli odczuwają, to pozostawiają je w ryzach. Natomiast postaci, na których skupia się fabuła, bardziej przypominają pod tym kątem ludzi, niż przedstawicieli własnej rasy.



@ Knight Martius

No... wow. Nie sądziłem, że zdecydujesz się tutaj przemówić. Przecież już wcześniej wypowiadałeś się na temat mojej pisaniny, tyle że na innym sajcie.
Knight Martius pisze: Nie wiem, czy mam czuć się wywołany do tablicy.
Nieee, dlaczego? Przecież to cudze wypowiedzi wpłynęły na moje postępowanie, a nie twoje. ;>

9
Der_SpeeDer pisze: Odniosę się tutaj do obu punktów.
Oczywiście mogę w tekście wyjaśniać z osobna każdy termin czy też każdą fikcyjną technologię, jaka jest akurat stosowana, ale to spowalnia narrację i redukuje napięcie w znacznie większym stopniu, niż tak wytykane przez ciebie opisy.
Więc nie wyjaśniaj tego podczas akcji, tylko w momentach, kiedy jest na to czas. Zresztą, czasem wystarczy odpowiednio dobrana nazwa i wiadomo o co chodzi.
Der_SpeeDer pisze: Czyli na przykład "broń fotonowa" to po prostu jakaś futurystyczna odmiana broni, nie trzeba koniecznie znać ad hoc jej zasady działania.
Fotonowa to laserowa, przynajmniej z punktu widzenia fizyki i inżynierii. Ot, skupia wiązkę fotonów i takim promieniem razi cel. Czy twoja broń fotonowa jest widzialna?
Der_SpeeDer pisze: A ten komentarz odnośnie łączenia lasera z ciemną energią... to niesie jakieś implikacje z dziedziny fizyki, czy chodzi tylko i wyłącznie o banał?
Fotony to nośniki światła, więc można powiedzieć normalnej energii. Ta ciemna to wciąż nie wiadomo co to, ale myślę, że nie jest dobrze mieszać obie rzeczy.
Der_SpeeDer pisze: Tylko że to znów raptem parę słów, a nie cały wywód. Poza tym, to służy też zbudowaniu realizmu - i to nie tylko w tym sensie, żeby meldunek był złożony zgodnie z regulaminem, ale też w sensie, żeby te myśliwce nie wzięły się znikąd. W rzeczywistym świecie, nie można tak po prostu pstryknąć palcami i bach - myśliwce lecą z odsieczą. Nawet jeśli w pobliżu jest jakaś baza, gdzie takie maszyny stacjonują, nie mogą wystartować w parę sekund - trzeba ściągnąć ich pilotów, przygotować je do lotu, zebrać formację, et cetera.
Dzisiaj może i tak trzeba, ale twoja opowieść dzieje się w dalekiej przyszłości. Nie ma tam czasem automatycznych, inteligentnych maszyn bezzałogowych? Poza tym myśliwce są ok, mogą nadlecieć nawet bez nadawania komunikatów.
Der_SpeeDer pisze: Możliwe, ale jak już mówiłem - chciałem uniknąć stworzenia wrażenia, że autor wyciąga kolejne elementy świata przedstawionego jak z rękawa, kiedy są mu akurat potrzebne. Chciałem już na wstępie stworzyć jakiś koherentny obraz, chciałem, żeby wszystko to układało się od początku do końca w logiczną całość. Czyli skoro ma przyjść czterech oficerów, no to już na początku opisuję, że przed biurkiem są cztery przygotowane krzesła
Przecież jakby było pięć, czy sześć to też by w niczym nie przeszkadzało.
Der_SpeeDer pisze: zamiast w trakcie dialogu wspominać nagle, że Matson usiadł na jednym z krzeseł, których jeszcze przed chwilą tutaj nie było.
Siadać można nie tylko na krzesłach. Zresztą, wspominałeś o nich kilka razy wcześniej.
Der_SpeeDer pisze: Ta informacja o nietypowych oparciach to taki detal dla dociekliwych... i jednocześnie wskazówka dla tych, którzy mieli wcześniej styczność z moim uni. Hint, hint - Sorevianie to jaszczury, mają ogony, a zatem... nie odpowiadają im "nasze" oparcia krzeseł czy foteli.
Ten ogonek im po prostu przeszkadza. Ale zrobić takie oparcie w kształcie odwróconej litery L i już mogą normalnie usiąść.
A czy takie "normalne" siedzenie po ludzku to dla nich wygodne? Ogólnie siedzenie na krzesełkach to domena zachodu, w innych częściach świata niekoniecznie popularna. Dlaczego cała ta drużyna nie mogła zasiąść na jakimś dywanie, macie. Zresztą, zamiast bawić się w jakieś oparcia dla istot z mocnym ogonem, można im podstawić taborety. I po problemie. Czy kultura jaszczurów jest taka jak ludzi? Mają te same zwyczaje, czy nie? Możesz wymienić kilka z ciekawszych?
Der_SpeeDer pisze: Natomiast postaci, na których skupia się fabuła, bardziej przypominają pod tym kątem ludzi, niż przedstawicieli własnej rasy.
A szkoda. Przez to nie jest możliwe poznanie prawdziwych przedstawicieli poszczególnych ras. Ogólnie, są tylko trzy? Czy więcej?
Uśmiechając się do deszczu mniej się moknie

Re:

10
Namrasit pisze: Fotonowa to laserowa, przynajmniej z punktu widzenia fizyki i inżynierii. Ot, skupia wiązkę fotonów i takim promieniem razi cel. Czy twoja broń fotonowa jest widzialna?
Jest widzialna na podobnych zasadach, jak lasery.
Namrasit pisze: Fotony to nośniki światła, więc można powiedzieć normalnej energii. Ta ciemna to wciąż nie wiadomo co to, ale myślę, że nie jest dobrze mieszać obie rzeczy.
Owszem, nie wiadomo - więc w fantastyce naukowej w praktyce robiono z nią różne rzeczy. Pomysł podrasowania przy jej pomocy lasera nie jest wcale najdziwniejszy. Do tego, co już powiedziałem, ciemna energia jest w moim uni tym, co stoi za zdolnościami psionicznymi niektórych ras. Auvelianie są najstarszą z istniejących, posiadają wrodzone moce psioniczne i specjalizują się w dziedzinach technologii wykorzystujących ciemną energię.
Namrasit pisze: Dzisiaj może i tak trzeba, ale twoja opowieść dzieje się w dalekiej przyszłości. Nie ma tam czasem automatycznych, inteligentnych maszyn bezzałogowych? Poza tym myśliwce są ok, mogą nadlecieć nawet bez nadawania komunikatów.
Sztuczna inteligencja odgrywa w moim uni marginalną rolę. Pojawiają się jakieś jej formy, ale nie pełnią jakiejś naprawdę ważnej funkcji w fabule. Natomiast myśliwce są akurat maszynami sterowanymi przez normalnych pilotów. Maszyny bezzałogowe to przede wszystkim te służące do zadań zwiadowczych i wywiadowczych, jak również do naprowadzania pocisków (artyleria dalekiego zasięgu wykorzystuje drony do kierowania rakiet na wyznaczone cele).
Namrasit pisze: Przecież jakby było pięć, czy sześć to też by w niczym nie przeszkadzało.
Przecież tu nie chodzi o liczbę krzeseł, tylko w ogóle ich obecność.
Namrasit pisze: Siadać można nie tylko na krzesłach. Zresztą, wspominałeś o nich kilka razy wcześniej.
Ale ty przecież postulujesz, żebym o nich wcześniej nie wspominał... Że to nadmiar informacji.
Namrasit pisze: A czy takie "normalne" siedzenie po ludzku to dla nich wygodne? Ogólnie siedzenie na krzesełkach to domena zachodu, w innych częściach świata niekoniecznie popularna. Dlaczego cała ta drużyna nie mogła zasiąść na jakimś dywanie, macie. Zresztą, zamiast bawić się w jakieś oparcia dla istot z mocnym ogonem, można im podstawić taborety. I po problemie.
Na taborecie nie oprzesz się wygodnie, poza tym trudno o taborety w takich maszynach, jak myśliwce, czołgi czy nawet cywilne hovery.
Namrasit pisze: Czy kultura jaszczurów jest taka jak ludzi? Mają te same zwyczaje, czy nie? Możesz wymienić kilka z ciekawszych?
Ogólnie rzecz biorąc, ze wszystkich obcych ras Sorevianie są najbardziej "ludzką" - co służy zbudowaniu kontrastu z ich cokolwiek nieludzką powierzchownością (u Auvelian zależność jest jakby odwrotna - fizycznie przypominają ludzi, ale psychicznie nie). Co nie oznacza, że ich kultura jest całkiem identyczna z naszą.

Nie jestem pewien, jakie fakty dotyczące tej rasy uznasz za ciekawe, ale mogę podać kilka istotniejszych, z wierzchu głowy.
- Są rasą bardzo zasadniczą i praworządną; żyją według zasad kodeksu, który reguluje właściwie wszystkie dziedziny ich życia, wliczając w to na przykład etos wojownika i sposób prowadzenia wojen. Z tego względu, przywiązują większą wagę, niż ludzie, do kwestii uczciwości czy honoru. Niewiele jest dla Sorevianina gorszych obelg, niż przykładowo sugestia, że mógłby złamać dane słowo. W ich armii wciąż praktykuje się toczenie honorowych pojedynków i wojownik może wyzwać na takowy kogoś, kto obraził jego honor.
- Ich etos wiąże się częściowo z wierzeniami religijnymi. Choć są generalnie istotami racjonalnymi i korzystają ze zdobyczy nauki oraz zaawansowanej techniki, wyznają trzech bogów-smoków, określanych mianem sivaronów. Przy tym każdy jaszczur oddaje szczególną cześć jednemu z nich, którego domena jest związana z przyjętą przezeń ścieżką życiową (czyli np. żołnierze obdarzają czcią w pierwszej kolejności Feomara, ichniego boga wojny). Wierzą, że po śmierci zostaną rozliczeni ze swoich czynów i - jeżeli będą na to zasługiwali - staną się sivafarami, smoczymi sługami sivaronów. Oczywiście, jak każda szanująca się religia, ichnia też ma swoje uosobienie zła (spaczonego sivarona o imieniu Kagar), a także wizję końca świata.
- Mają zupełnie inne pojęcie rodziny, niż ludzie. Nie zawierają żadnych związków małżeńskich, a ich instynkty macierzyńskie są dość słabe, w związku z czym rodzice nie zajmują się opieką nad własnymi dziećmi. W zamian przejawiają dużo silniejsze od ludzkich więzi braterstwa oraz przyjaźni. Są wychowywani przez państwo i pozostają w grupach złożonych z braci i sióstr z jednego wylęgu - to właśnie uczucie do brata lub siostry jest najsilniejszą formą miłości, znaną Sorevianom. Jeżeli ktoś jest wyjątkowo bliskim sercu Sorevianina przyjacielem, ten również może go pokochać jak brata (różnice rasowe nie stanowią tutaj przeszkody).
- Generalnie znajdują przyjemność w podobnych formach rozrywki, co ludzie (czyli też lubią czytać książki, słuchać muzyki, oglądać filmy, grać w gry wideo/wirtualne, uprawiać dla rekreacji rozmaite dyscypliny sportowe, a nawet uczestniczyć w imprezach zakrapianych alkoholem... bo i napoje wyskokowe są im znane), ale tą jedną jedyną, której nie uznają, jest uprawianie stosunków z osobnikami przeciwnej płci w innym celu, niż prokreacja.
- Są mięsożerni, ale to nie przeszkadza im w spożywaniu pokarmów pochodzenia roślinnego - owoców czy też wypieków. Nie przysparzają im żadnych składników odżywczych (z pewnymi wyjątkami), jedzą je po prostu dla przyjemności. Niemniej, podstawowym składnikiem ich diety pozostaje mięso.
Namrasit pisze: A szkoda. Przez to nie jest możliwe poznanie prawdziwych przedstawicieli poszczególnych ras.
To, że protagonistami u Auvelian są osobniki mniej lub bardziej odstępujące od standardów tej rasy, nie oznacza, że nie poznasz po drodze typowych jej przedstawicieli. Przy tym, nawet ci względnie "ludzcy" Auvelianie są mimo wszystko inni, niż ludzie. Wszystko to bierze się z założenia, że nie można zbudować konkretnej, żyjącej postaci, jeśli jednym z odgórnych założeń jest to, iż nie przejawia emocji.
Namrasit pisze: Ogólnie, są tylko trzy? Czy więcej?
Przegapiłeś wzmiankę o czwartej - Ildanach, sprzymierzonych z Auvelianami. Piąta i szósta to Fervianie oraz Xizarianie (czytaj: Szizarianie). Wciąż zastanawiam się jeszcze nad wprowadzeniem jednej lub kilku pomniejszych ras, które znajdowałyby się pod "protektoratem" Auvelian.

Re: "Wilcze stado"

11
"Ale ty przecież postulujesz, żebym o nich wcześniej nie wspominał... Że to nadmiar informacji."

Raz by wystarczyło :).

Ogólnie teraz już jaśniej, choć szkoda, że nie dowiedziałem się tego z tekstu (acz rozumiem, że przy takim kawałeczku, to niemożliwe). Czyli jaszczury, to tacy gadzi samurajowie (choć ugrzecznieni)? Liczyłem, że ich gadzia natura sprawi, że będą mieli bardziej barbarzyńskie zwyczaje, ale to twój pomysł. Pewnie dzikusami będzie kto inny.

Pozdrawiam.
Uśmiechając się do deszczu mniej się moknie

Re: "Wilcze stado"

12
Chyba przeoczyłeś w tekście wzmiankę o tym, że "Terranie dopuszczali się podczas wojny o wiele większych okrucieństw, niż Sorevianie, którzy mimo tego faktu nie żywili wobec ludzi głębokiej urazy". To ludzie byli "tymi złymi" podczas wojny, nie jaszczury. I to jest już istotną wskazówką co do tego, czy te ostatnie są barbarzyńcami, czy też nie.
Namrasit pisze: Czyli jaszczury, to tacy gadzi samurajowie (choć ugrzecznieni)?
W sumie celnie - obmyślając Sorevian, czerpałem (choć niezbyt głęboko) głównie z kultury Japonii i ogólnie Azjatów. Nawet ich alfabet (bo jest takowy) ma właściwości podobne do japońskiej kany, skutkiem czego wiele soreviańskich nazw czy imion brzmi dość "japońsko".
Namrasit pisze: Liczyłem, że ich gadzia natura sprawi, że będą mieli bardziej barbarzyńskie zwyczaje, ale to twój pomysł. Pewnie dzikusami będzie kto inny.
Właśnie takie przedstawianie jaszczurów przed długie lata doprowadzało mnie stopniowo do szewskiej pasji. Lubię jaszczury - ale jestem już zmęczony tym, że ciągle pokazuje się je albo jako "tych złych", albo jako dzikusów, albo jako jedno i drugie. Do tego zwykle odgrywają w danym uniwersum marginalną rolę i służą przede wszystkim jako chłopcy do bicia dla dzielnych ludzkich bohaterów tudzież ogólnie stoją w cieniu homo sapiens. Więc zamiast wciąż szukać takiego ich przedstawienia, które by mnie w pełni zadowalało, po prostu machnąłem ręką i stworzyłem swój własny setting. Gdzie jaszczury nie są barbarzyńcami, zaś w ramach uniwersum stanowią jedną z dominujących ras. Do tego ze starcia z ludźmi wyszły zwycięsko.

Z drugiej strony, nie mogłem sobie odmówić obdarzenia ich swego rodzaju "ciemną stroną", toteż Sorevianie są w gruncie rzeczy podatni na pierwotne instynkty i żądzę krwi w większym stopniu, niż ludzie. Na ogół starają się trzymać swoją "wewnętrzną bestię" w ryzach i postrzegają jako barbarzyńskie takie zachowania, jak walka przy pomocy własnych kłów i pazurów, czy też - uchowajcie, sivaroni - konsumpcja pokonanych wrogów. Są jednak tacy Sorevianie, którzy ignorują te zasady i dobrowolnie oddają się swoim pierwotnym instynktom. Mają nawet w zwyczaju pokrzepiać się krwią zabitych przeciwników - piją ją jak alkohol. Z ludzkiego punktu widzenia, można by takich osobników określić mianem wesołych psychopatów. Takie postępowanie jest wśród jaszczurów bardzo źle widziane, ale nie zabronione. W soreviańskiej armii istnieją nawet cieszące się złą sławą jednostki, które zrzeszają podobne indywidua. Przykładem takiej jednostki jest jeden z zakonów Genisivare - Gildia Skrwawionej Dłoni.
Mogę tylko nadmienić, że jeden z takich "wesołych psychopatów" - a raczej psychopatek, bo to jest ona - pojawia się właśnie w "Wilczym stadzie". Po raz pierwszy spotkasz ją już w drugim rozdziale. Skoro już przy tym jesteśmy, dymorfizm płciowy jest u Sorevian mniejszy, niż u ludzi, a samice dorównują samcom pod kątem siły i sprawności fizycznej, są też równie wojownicze. Dlatego jaszczurzyce występują w ich armii tak samo powszechnie, jak jaszczury - i to na wszystkich możliwych szczeblach dowodzenia, jak i we wszystkich formacjach zbrojnych (w tym najbardziej elitarnych, które stosują szczególnie ostrą selekcję).

No dobra... starczy tego pitolenia, możemy je ewentualnie kontynuować w osobnym temacie, kiedy już pokażę ciąg dalszy (najwcześniej we wtorek).

"Wilcze stado"

13
Ponieważ otrzymałeś już bardzo solidną i konkretną analizę od dwóch osób, nic mądrzejszego nie wymyślę, ograniczę się więc do pewnych uwag i wrażeń ogólnych z punktu widzenia czytelnika.

Przykro mi, ale Twój tekst mi nie odpowiada. Co prawda napisany jest w miarę sprawnie i dopracowany w szczegółach, za co należy się uznanie. Ale: w moim pojęciu (subiektywnym, podkreślam), fantastyka (mam na myśli klasyczną; na bieżąco nie jestem) dzieli się na dwa zasadnicze nurty. Z jednej strony (w wielkim uproszczeniu) są to na przykład Dick, Lem, Snerg – Wiśniewski czy Oramus, a z drugiej Harrison ze swoim cyklem o Stalowym Szczurze (jako przykład). Pierwszy, gdzie pod płaszczykiem fikcji ukryta jest głęboka filozofia, najnowsze czy nie do końca akceptowane nurty nauki, a także akcenty społeczne i polityczne oraz drugi – przygoda, akcja i to z domieszkę humoru. Z pierwszym nie masz nic wspólnego. Pozostaje drugi, tylko, że akcja jest tutaj (w moim pojęciu) skrajnie nieciekawa, nie wnosząca niczego nowego ani godnego uwagi, a przede wszystkim pozbawiona treści. Ktoś strzela, kogoś atakują, kogoś zabijają, rozmowa – to było nieskończoną ilość razy. Im więcej ofiar, im więcej walk, im więcej wojen, tym mniej się dzieje w opowieści fantastycznej! Bo to było „x” razy w rzeczywistości. Bo to było „n” razy opisane i tylko słowa były nieco inne, a treść, bądź jej atrapa, identyczna. To jest kalka realu, ze zmienionymi nazwami, natomiast pojęcia (postacie, wydarzenia, scenografia, atrybuty – wszelkie dekoracje) pozostają te same, ubrane w nowe szaty, w nowe nazwy (skomplikowane na dokładkę) stają się groteskowe, niezrozumiałe i nudne (albo trzeba je przedstawić tak, jak robił to na przykład Lem). Owszem, one mogą stanowić tło, mogą też porywać akcją (mistrzowsko u Harrisona), ale tutaj oprócz tła niczego nie dostrzegam, a akcja nie porywa. A to jest Prolog i Pierwszy Rozdział, które mają zachęcić i wciągnąć odbiorcę. Nie udało się. Następnym razem będzie lepiej.

Rozmowa Matsona z Yaronem – mogłaby być znacznie krótsza i konkretna, rozumiem, nakreśla sytuację, stanowi (jak podejrzewam) preludium do przyszłych wydarzeń, ale brnę przez nią z najwyższym trudem; nie jest w stanie wzbudzić zainteresowania. Może w dalszych fragmentach pojawi się sens tej opowieści; póki co, nic tu nie ma. Zapewne, są odbiorcy i takiej literatury, dlatego z góry zaznaczyłem, że jest to moja subiektywna opinia.

Trochę irytują skomplikowane (szczególnie te z apostrofami) imiona, w których trudno dopatrzyć się znaczenia, genezy czy paraleli kulturowych. Oczywiście, to jest fantastyka i formalnie wszystko jest w porządku, ale mnie rażą, zakłócając płynność lektury. Jest ich tak dużo, że można się zgubić i stracić orientację „who is who”. Dużo jest też precyzyjnych określeń technicznych (na przykład: sześć subatomowych rakiet neutronowych, typ FNR-198 Sagitario.), które z jednej strony mają teoretycznie rację bytu w tego typu twórczości, a z drugiej – mechanicznie wymieniane, jako całkowita fikcja za którą niczego nie dostrzegam, nie mogą wzbudzić zainteresowania.

SaraMK zwróciła Ci uwagę, że „Kropki uciekają” - odnosząc się do zapisu dialogów. A Ty na to: „Powiedzmy, że pisząc dialogi z rozmysłem ignorowałem zasady dotyczące stawiania kropek (dopiero pisząc "Odkrycie" przyjąłem wreszcie w pełni poprawną interpunkcję), toteż wytykanie mi tego mija się z celem... Wiem, że kropek brakuje tam, gdzie powinny być, nie trzeba mi tego mówić.” I konsekwentnie, z „uporem godnym lepszej sprawy” kontynuujesz ten błąd (widziałem w trzeciej części). Wytykanie go, nie mija się więc z celem. Należałoby powtórzyć. A skoro uważasz za stosowne dalej pisać tak, jak Ty uważasz, wbrew zasadom, to po co Ci weryfikacja? Nie zdajesz sobie sprawy, że wpływa to negatywnie na ocenę tekstu? I każdy, kto ma pojęcie o tych sprawach, przypisze to tylko i wyłącznie Twojemu braku wiedzy w tym zakresie?

"Wilcze stado"

14
Aj.

Jak wspomniałem w innym temacie, po przeczytaniu tego typu opinii, muszę poświęcić dłuższą chwilę, żeby ochłonąć - trochę na podobieństwo Knight Martiusa, biorę pewne rzeczy do siebie.
Gorgiasz pisze: w moim pojęciu (subiektywnym, podkreślam), fantastyka (mam na myśli klasyczną; na bieżąco nie jestem) dzieli się na dwa zasadnicze nurty. Z jednej strony (w wielkim uproszczeniu) są to na przykład Dick, Lem, Snerg – Wiśniewski czy Oramus, a z drugiej Harrison ze swoim cyklem o Stalowym Szczurze (jako przykład). Pierwszy, gdzie pod płaszczykiem fikcji ukryta jest głęboka filozofia, najnowsze czy nie do końca akceptowane nurty nauki, a także akcenty społeczne i polityczne oraz drugi – przygoda, akcja i to z domieszkę humoru. Z pierwszym nie masz nic wspólnego.
No cóż, ja z kolei wciąż nie nadrobiłem jeszcze zaległości w klasycznej fantastyce. O ile z Dickiem i Lemem miałem już styczność, o tyle od Harrisona na przykład nie przeczytałem jeszcze niczego.
Czy zaś z tymi dwoma pierwszymi nie mam nic wspólnego... oczywiście nie śmiałbym stawiać siebie w jednym szeregu z nimi, ale to wcale nie tak, że nie robię absolutnie nic w tym kierunku. Od jakiegoś czasu staram się do swoich utworów przemycić rozważania na taki czy inny temat, aby nie było właśnie strzelania dla samego strzelania. Pisząc ostatnią dużą powieść - "Niebo i piekło" - usiłowałem wpleść w jej fabułę przemyślenia na temat tego, czym tak naprawdę jest człowieczeństwo, jak również na temat tego, że na wojnie tak naprawdę nie ma "dobrych" i że przeważnie giną na niej głównie ci, którzy najmniej na to zasługują - w szczególności ci, którzy nie chcą mieć z nią nic wspólnego (ludność cywilna).
Jeśli chodzi o "Wilcze stado", tutaj główną rolę odgrywa wpływ różnic kulturowych i etnicznych, jak również wspólnej historii, na relacje międzyludzkie (lub w tym wypadku: ludzko-jaszczurze). Smuci mnie w związku z tym twoja konstatacja, że w rozdziale pierwszym nie dopatrzyłeś się absolutnie żadnego sensu - co prawda traktuje on w większości o odprawie przed misją, jaka zostaje powierzona bohaterom, ale przy tym kładzie podwaliny pod zasadniczy problem w utworze. I nie jest nim strzelanie, ale to, jakie relacje panują pomiędzy żołnierzami biorącymi udział w całym przedsięwzięciu oraz przeszłe wydarzenia, które niejednokrotnie kładą się cieniem na tych relacjach. Zostaje wyraźnie powiedziane, że ludzie i jaszczury byli kiedyś wrogami, a Yaron pod koniec rozdziału w sposób jednoznaczny wyraża nadzieję - kto wie, czy nie złudną - iż nie wpłynie to negatywnie na ich współpracę. Całość napisałem zaś jako ćwiczenie na kreację postaci (z którą zawsze miałem problemy) i zarazem swego rodzaju studium psychologiczne - różne postaci przejawiają różne postawy względem zadania oraz tych, z którymi zmuszeni są współpracować. Niektórzy z nich miewali nawet w przeszłości rozmaite, mniej lub bardziej tragiczne przeżycia, które w różny sposób przekładają się na ich obecną postawę. Jedni są nastawieni do przedstawicieli drugiej rasy jawnie wrogo (Matson, Scott, Bakure), inni przyjaźnie (Jaworski, Perrin, Kilai), a jeszcze inni traktują rzecz obojętnie, jako kolejne zadanie do wykonania (McReady). Jedni nawet nie próbują ukrywać swoich uczuć (Scott czy Bakure), inni przybierają maskę, która skrywa ich prawdziwe uczucia (Akode, Perrin). Jedni są powodowani tragicznymi wydarzeniami z przeszłości (Scott, Jaworski czy Akode), innymi kierują po prostu uprzedzenia (Matson, Bakure). Wszystko to są rzeczy, które mają swoje źródło w historii łączącej obydwie nacje i w różnicach pomiędzy nimi - a zatem czymś, co zdarza się w rzeczywistym świecie i wywiera, podobnie jak w tym opowiadaniu, różny skutek na ludzką postawę czy też nastawienie względem innych osób.
Toteż kolejne rozdziały "Wilczego stada" opisują kolejne etapy przygotowywanej operacji specjalnej (albowiem - co już mówiłem Namrasitowi - w rzeczywistym świecie żołnierze sił specjalnych poświęcają zdecydowaną większość czasu na przygotowania do takich operacji, a zaledwie ułamek na ich wykonywanie), ale służy to zarazem jako nośnik dla innych scen, przybliżających z osobna poszczególne postaci, przedstawiające ich historię (jeżeli w ich życiu wydarzyło się coś ważnego z punktu widzenia fabuły opowiadania) oraz przejawiane przez nie postawy.
Nie oczekuję, że dostrzeżesz to wszystko po przeczytaniu zaledwie prologu i pierwszego rozdziału, ale... no, przecież nawet Lem zaczął przykładowo swojego "Niezwyciężonego" od spokojnych i niekoniecznie ciekawych scen lądowania tytułowego okrętu, rutynowych operacji załogi temu towarzyszących... a dopiero potem zaczynała się właściwa, dużo ważniejsza część opowieści.
Gorgiasz pisze: Pozostaje drugi, tylko, że akcja jest tutaj (w moim pojęciu) skrajnie nieciekawa, nie wnosząca niczego nowego ani godnego uwagi, a przede wszystkim pozbawiona treści. Ktoś strzela, kogoś atakują, kogoś zabijają, rozmowa – to było nieskończoną ilość razy.
Czytając podobne opinie, odnoszę coraz silniejsze wrażenie, że zbyt długo zwlekam z opisywaniem takich scen, które wykładałyby "esencję" całego utworu, jak choćby rozmaite postulowane przez Namrasita rzeczy, które w późniejszych rozdziałach "Wilczego stada" się pojawiają, ale na razie ich nie uświadczył. Podobnie było ze wspomnianym "Niebem i piekłem", którego druga połowa wyszła mi lepiej, niż pierwsza, zapewne głównie z tego względu, że to w drugiej połowie skoncentrowałem się na rozmaitych dwuznacznych scenach, dotykających kwestii istoty człowieczeństwa czy też burzących mit, że na wojnie są "ci źli" i "ci dobrzy". Ale z drugiej strony... jak mam to wcisnąć, tak od razu, już na pierwszych stronicach utworu - nie mając jeszcze ustalonego żadnego koherentnego status quo? Nie wiadomo jeszcze, co to za setting, co to za postacie, co to za koniunktura polityczna i realia świata... Tak jak mówiłem - Lem we wspomnianym "Niezwyciężonym" też musiał najpierw opisać, jak ten kosmiczny krążownik ląduje i przedstawić na spokojnie dramatis personae biorące udział w całej awanturze. Co, do diabła, robię źle?
Gorgiasz pisze: Rozmowa Matsona z Yaronem – mogłaby być znacznie krótsza i konkretna, rozumiem, nakreśla sytuację, stanowi (jak podejrzewam) preludium do przyszłych wydarzeń, ale brnę przez nią z najwyższym trudem; nie jest w stanie wzbudzić zainteresowania. Może w dalszych fragmentach pojawi się sens tej opowieści; póki co, nic tu nie ma.
Jak już mówiłem, to ostatnie zdanie mnie smuci. "Sensy" z tego rozdziału wypływają z założenia dwa - pierwszy to ta operacja specjalna, którą mają przeprowadzić (w końcu to militarne science fiction). Drugi, w sumie istotniejszy, to omówiona przeze mnie powyżej kwestia wspólnej historii, różnic etnicznych oraz tego, jak to się przekłada na postawy postaci oraz relacje pomiędzy nimi.
Gorgiasz pisze: Dużo jest też precyzyjnych określeń technicznych (na przykład: sześć subatomowych rakiet neutronowych, typ FNR-198 Sagitario.), które z jednej strony mają teoretycznie rację bytu w tego typu twórczości, a z drugiej – mechanicznie wymieniane, jako całkowita fikcja za którą niczego nie dostrzegam, nie mogą wzbudzić zainteresowania.
Z tymi określeniami technicznymi to wiąże się kolejna kwestia, która jest dla mnie niezrozumiała. Przywykłem do tego, że jeśli dany autor pisze w określonej tematyce, jest to z reguły tematyka, na której się zna i w związku z tym operuje w opowiadaniu fachową terminologią z danej dziedziny. Czytałem na przykład, nie tak dawno, czyjeś amatorskie opowiadanie na DA, które traktowało z grubsza o wyścigu maszyn parowych. Pisząc je, autor sięgał wielokrotnie po określenia techniczne, których w dużej części w ogóle nie znałem, ale to wcale mnie nie odstręczało od lektury, a czyniło ją wręcz jeszcze bardziej fascynującą. Łatwiej mi było uwierzyć, że "łyżka nie istnieje", bo widziałem, że sam autor wiedział, o czym pisze. Za to kiedy ja sięgam po terminologię z dziedziny wojskowości (nie mówię tu już nawet o określeniach fikcyjnych, takich jak te nazwy futurystycznych odmian broni), słyszę od czasu do czasu, że szafowanie taką terminologią może zniechęcić zwykłych ludzi do lektury. Znów - co, do cholery, robię źle?
Swoją drogą, pod tym enigmatycznym akronimem FNR kryją się pospolite słowa z języka esperanto - "facila" ("lekki"), "neutrona" ("neutronowy") oraz "raketo" ("rakieta"). "Sagitario" to... hm, w sumie powinno być "sago", czyli "strzała", ale słownik, z którego korzystałem podczas wymyślania nazwy kodowej dla tej broni, wprowadził mnie w błąd i podsunął wyraz "sagitario", który oznacza gwiazdozbiór Strzelca.
Gorgiasz pisze: SaraMK zwróciła Ci uwagę, że „Kropki uciekają” - odnosząc się do zapisu dialogów. A Ty na to: „Powiedzmy, że pisząc dialogi z rozmysłem ignorowałem zasady dotyczące stawiania kropek (dopiero pisząc "Odkrycie" przyjąłem wreszcie w pełni poprawną interpunkcję), toteż wytykanie mi tego mija się z celem... Wiem, że kropek brakuje tam, gdzie powinny być, nie trzeba mi tego mówić.” I konsekwentnie, z „uporem godnym lepszej sprawy” kontynuujesz ten błąd (widziałem w trzeciej części). Wytykanie go, nie mija się więc z celem. Należałoby powtórzyć. A skoro uważasz za stosowne dalej pisać tak, jak Ty uważasz, wbrew zasadom, to po co Ci weryfikacja? Nie zdajesz sobie sprawy, że wpływa to negatywnie na ocenę tekstu? I każdy, kto ma pojęcie o tych sprawach, przypisze to tylko i wyłącznie Twojemu braku wiedzy w tym zakresie?
Ale ja nie... Ech, to nie tak. Ja nie pisałem tamtych rozdziałów na bieżąco, z rozmyślną olewką tego, co napisała SaraMK. One powstały już dawno - ja na razie wlepiam gotowy materiał i w ogóle nie dobrnąłem jeszcze do takiego punktu, w którym dany rozdział byłby świeży (ostatni przeze mnie napisany to osiemnasty). Po otwarciu "Wilczego stada" wszcząłem pisanie opowiadania "Odkrycie", które pierwotnie chciałem podesłać do "Nowej Fantastyki", toteż w tym opowiadaniu zacząłem wreszcie respektować zasady interpunkcji w dialogach. Natomiast nie respektuję ich nadal w "Wilczym stadzie", bo... no, bo skoro już w takiej (nazwijmy to) konwencji zacząłem rzecz pisać, to machnąłem ręką i uznałem, że tak już dokończę. Taki już jestem dziwny.
Poza tym, czy kropki w dialogach naprawdę mają aż takie znaczenie, żeby od razu mówić o pisaniu "wbrew zasadom"? Publikując ten tekst, miałem raczej nadzieję na opinie dotyczące kwestii czysto merytorycznych, a nie wskazywania mi, gdzie powinny być kropki.

Na zakończenie mogę jeszcze tylko zadać pytanie - czujesz się na siłach, żeby zweryfikować jeszcze (w swoim czasie) dwa pozostałe fragmenty? Czy wolisz, abym dał ci święty anielski i zwrócił się z tym do kogoś innego?

"Wilcze stado"

15
Der_SpeeDer, Z zaciekawieniem czytam komentarze pod wrzuconym przez ciebie tekstem. Są bardzo ciekawe, dużo ciekawsze niż sam tekst. Oczywiście go nie przeczytałem, więc odniosę się tylko do komentarzy i może dostanę za to bana albo przynajmniej upomnienie czy coś takiego. Ale w końcu pytasz co robisz źle, więc już wyjaśniam:
Nudzisz straszliwie. Usprawiedliwiasz się tym, że układasz drwa, z których w następnych rozdziałach buchną ogniska, ale to nieprawda, bo to się nie wydarzy. Jestem pewien, że kiedy już dojdziemy do tego co nazywasz "kwestiami dotykającymi istoty człowieczeństwa", czy do burzenia mitów (których wcale nie trzeba burzyć, bo w mit, że na wojnie są źli i dobrzy wierzą tylko ludzie, którzy i tak nie czytają książek), więc kiedy do tego dojdziemy będzie jeszcze gorzej, bo oprócz nudzenia zasypiesz nas trywialnymi bzdurami, które tylko imitują jakąś głębię i na które nikt nie czeka.
Gdybym miał Ci coś poradzić to obejrzenie tego:

a później tego:
Der_SpeeDer pisze: Jeśli chodzi o "Wilcze stado", tutaj główną rolę odgrywa wpływ różnic kulturowych i etnicznych, jak również wspólnej historii, na relacje międzyludzkie
To brzmi jak opis materiału na kolokwium. Jeśli koniecznie chciałbyś opowiadać o czymś takim, to czy nie mógłbyś zmieścić się w jednym opowiadaniu na 40 tys. zzs, zamiast pisać powieść, której i tak nie przeczyta nikt, kto ceni swój czas? Ja piszę średnio 30-35 tys zzs na miesiąc, czasem mniej, a czasem w ogóle nic. Tak naprawdę człowiek nie ma wiele do powiedzenia. Jeśli nie ma się nic do powiedzenia, to po co próbować? A jeśli ma się coś do powiedzenia, to po co nudzić przez kolejne rozdziały, kiedy można to powiedzieć zwięźle?
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron