Żałoba

1
W zasadzie jest to wprawka - taka próba mniej zachowawczego pisania. Celowo krótka, żeby nie nużyć recenzentów ;)

W lustrze odbijała się jej żałobna sylwetka. Miesiąc wcześniej odważyła się założyć szarą apaszkę, ale rodzina ją zbeształa, że za wcześnie. Bo żałoba po mężu ma trwać rok i sześć tygodni.
W zasadzie Justynie nie przeszkadzała czerń, nie bolała jej, ani nie drażniła. Zżyła się a nią, przyzwyczaiła, jak się można przyzwyczaić do noszenia zimowych kurtek. A potem, gdy przychodzi wiosna, zamienia się je na lekki sweterek i człowiek od razu staje się jakby lżejszy. Apaszka była właśnie taką nieśmiałą próbą sprawdzenia, jak to będzie po tej zimie. Po roku i sześciu tygodniach miała wreszcie dostać przyzwolenie na bluzki w kwiatki i głośne śmianie się w miejscach publicznych. Przeszła okres karencji między jednym, a drugim życiem i teraz miała święte prawo do wszystkiego. Bo przysięgała miłość i wierność do śmierci. Tylko do śmierci.
Tego roku i sześciu tygodni najbardziej potrzebowali inni – matka, żeby sąsiedzi wiedzieli, że jej córka jest porządną kobietą, odpowiednio cierpiącą po starcie męża; znajomi, żeby powoli mogli się przyzwyczaić do zmiany; siostra, żeby we własnej żałobie nie czuć się osamotnioną.
A tak naprawdę czerń jest za mało czarna. Wcale nie pokazuje, jak się czuje człowiek, któremu życie rozrywa bomba w metrze tysiące kilometrów od domu.
Justynie przyszło do głowy, że Karina tak łatwo swojej żałoby nie zostawi. Przecież dopóki nosi te czarne sukienki, może liczyć na wszystkie litości świata.
Spojrzała jeszcze raz w lustro, zabrała z komody stos sprawdzonych ćwiczeniówek i wyszła. W samochodzie grzecznie czekała Hania. Uśmiechnięta. Potrafiła już mówić: „mama” i „daj”. Justyna dokładnie sprawdziła zapięcie fotelika, dokładniej niż robi to większość matek na świecie i ruszyła w stronę starych Komornik. Odwoziła dziecko i dopełniała codziennego rytuału picia kawy w towarzystwie kochającej i dość trudnej do kochania matki.
- Cześć mamo!
- Dzień dobry, kochanie – odpowiedziała pięćdziesięciokilkuletnia, drobna blondynka, biorąc dziecko na ręce. Ubrana w eleganckie jasne spodnie, ze sznurem pereł na szyi, umalowana i uczesana, jakby za chwilę miała wyjść na garden party do Windsoru. Jadwiga Wysocka uważała się bowiem za damę, a damy nikt nie ma prawa zobaczyć bez makijażu i z potarganymi włosami. Nikt. Nawet rodzona córka.
- Mam dzisiaj tylko dwie godziny, bo moje klasy jadą do kina, to mogę odebrać Bartka z przedszkola.
- Dobrze – przytaknęła matka, rozkładając na stole kawę i kanapki.
- Wiesz – dodała po chwili - Bartuś jest ostatnio bardzo niedobry…
- Wiem, mamo. Prosiłam Karinę, żeby poszła z nim do psychologa, ale nie chce nawet o tym słyszeć.
- No, co ty dziecko wygadujesz? Jaki psycholog? On tylko potrzebuje zrozumienia, wsparcia.
- Nie, mamo. On potrzebuje pomocy. To już nie jest zabawa. Karina ciągle pracuje, nie ma dla niego czasu, a on robi się agresywny, nikogo nie słucha. Ostatnio chciał uderzyć Hanię, bo mu jakiś samochód zabrała.
- Taki wiek.
- Mamo, proszę cię. Stracił ojca, nie ma oparcia w matce…
- Karina jest kochającą matką, nie powinnaś jej krytykować! Czasem mam wrażenie, że nie ma w tobie za grosz empatii…
- Mamo, przypominam ci, że mój mąż też tam zginął. I nie mówię, że Karina jest złą matką, mówię, że problemy, jakie ma z Bratkiem przerastają ją.
Jadwiga westchnęła, pogładziła Hanię po policzku i podsunęła jej kolejny kawałek kanapki.
- Sama już nie wiem – powiedziała cicho.
- Mnie Karina nie posłucha, może ty z nią porozmawiaj – Justyna drążyła temat, skoro już udało się go poruszyć.
- Spróbuję. – Jadwiga odsuwała od siebie myśl o kłopotach z Bartkiem. – Tylko nie dzisiaj. Rita dzwoniła. Przyjedzie wieczorem.
- Naprawdę? Sama, czy z Edziem?
- Tyle razy prosiłam, żebyś tak go nie nazywała. Przyjedzie sama, Edgar musi się przecież zająć pensjonatem.
- Hotelem chyba, bo z tego, co słyszałam, to tam jest miejsce dla pięćdziesięciu osób. – Justyna odrywała skórki z kanapek dla Hani. - Stęskniła się za domem siostra marnotrawna?
- Znasz Ritę, zadzwoniła, zakomunikowała, że przyjeżdża i tyle.
- Zobaczymy. Ale cieszę się, że przyjeżdża. Karina też się ucieszy.
- No nie wiem. Karina jest ostatnio jeszcze bardziej smutna i milcząca niż zwykle. Boję się, żeby to nie była depresja. Wiesz, jaką ona ma delikatną psychikę.
Justyna miała ochotę coś powiedzieć o słabej psychice młodszej siostry, ale powstrzymała się. Matka ponownie uznałaby, że jest nieczuła i nie rozumie Kariny. Chociaż rozumiała ją lepiej, niż ktokolwiek.
Promienie porannego słońca wpadające przez okno i przesuwające się po ścianie oświetliły zegar z kukułką. Justyna przyjechała nieco spóźniona i poranna kawa musiała zostać niedopita. Zbliżała się ósma.
- Mamo, Bartkiem naprawdę trzeba się zająć – powtórzyła z naciskiem. – Ja już muszę iść. Będę przed południem. Pa!
Ucałowała jasną główkę Hani i wyszła.
Praca w szkole nie była może spełnieniem jej marzeń, ale dawała poczucie względnej stabilizacji i względnej normalności. Miała też czas dla Hani. Dzięki córce panowała nad sobą, nie płakała całymi dniami, a po przebudzeniu uśmiechała się na widok jej drobnych rączek ściskających wytarganego misia. Dzięki niej było jakieś jutro. Bo strata człowieka, jakkolwiek straszna by nie była, nie dobija tak, jak czarna dziura, w jaką po tej stracie zamienia się przyszłość.
Ostatnio zmieniony śr 06 kwie 2016, 12:20 przez iris, łącznie zmieniany 1 raz.

Żałoba

3
Jak to przy fragmentach bywa, czytelnik posiada dosyć ograniczoną wiedzę na temat głównych bohaterów, oraz całej akcji. Tym samym też, ocena tekstu jest również nieco ograniczona. Wdług mnie, za dużo jest w tym fragmencie imion oraz postaci. Ja np. cały czas miałem wrażenie, że Karina to szwagierka Justyny. Dopiero na samym końcu zaskoczyłem, że jest to młodsza siostra i że w tragicznym okolicznościach zginęło dwuch mężczyzn, a nie jeden. (Tak przynajmniej to zrozumiałem :wink: )

Rozumiem, że jest to tylko fragment i dlatego też istnieją tutaj pewne "niedomówienia" - jeśli można to tak nazwać ;D . Niemniej jednak - moim zdaniem - tekst napisany jest bardzo sprawnie (Stronę techniczną pozostawię fachowcom :wink: ) Wyraźnie wyczuwalny jest tutaj nastrój smutku, żalu i wewnętrznej walki samym z sobą (z własną psychiką). Widać też, że każda z postaci przeżywa śmierć bliskich im osób na swój własny sposób.

Przyznam, że spodobało mi się to, jak opisałaś/przedstawiłaś tutaj swoje kluczowe postacie: Justyna, Jadwiga, Karina. Te postacie wyraźnie tutaj żyją. Tymi postaciami taragają normalne, ludzkie, emocje: żal, smutek, rozpacz, nadzieja; itd.

Szkoda, że jest to tylko fragment. Z miłą chęcią przeczytałbym trochę więcej. Sądzę, że powinnaś kontynuować tą historię/opowiadanie/powieść; itd. Ogólnie: Podobało się.


Z poważaniem
Emigre

4
Spojrzała jeszcze raz w lustro, zabrała z komody stos sprawdzonych ćwiczeniówek i wyszła. W samochodzie grzecznie czekała Hania. Uśmiechnięta. Potrafiła już mówić: „mama” i „daj”. Justyna dokładnie sprawdziła zapięcie fotelika - dziecko zaczyna mówić około roku. Trudno sobie wyobrazić, żeby takie maleństwo samo poszło, wsiadło do auta i zaległo w foteliku czekając do tego cierpliwie na mamę. Do tego wszystkiego, po przeczytaniu dialogów mam jedno wrażenie: groch z kapustą.

5
Dzięki komentarze :)
katamorion pisze:Wydaje mi się, że dialog jest za długi i postacie opowiadają sobie rzeczy, które można by przedstawić za pomocą akcji (na przykład opis zabawy dzieci, uwidaczniający kłopoty z Bartkiem). Spodobała mi się postać pani Jadwigi.
Kłopoty z Bartkiem to pewne tło dla dalszych wydarzeń. Nie ma sensu rozwlekać tekstu dodatkowymi scenami.
Emigre pisze:Rozumiem, że jest to tylko fragment i dlatego też istnieją tutaj pewne "niedomówienia"
Tak to jest z fragmentami :) Na dwóch, trzech pierwszych stronach powieści zwykle nie ma podanych wszystkich informacji. Gdyby były – po co czytać dalej :) Jeśli jednak pociągnę dalej ten tekst, z pewnością zwrócę uwagę na to, czy podane na wstępie informacje o bohaterach są klarowne. Dzięki.
MAREL pisze:dziecko zaczyna mówić około roku. Trudno sobie wyobrazić, żeby takie maleństwo samo poszło, wsiadło do auta i zaległo w foteliku czekając do tego cierpliwie na mamę. Do tego wszystkiego, po przeczytaniu dialogów mam jedno wrażenie: groch z kapustą.
Akurat z wiekiem Hani nie ma tutaj zgrzytu. Celowo wprowadziłam uwagę o tym mówieniu. Zakładając, że dzieci zaczynają mówić średnio między pierwszym a drugim rokiem życia, wskazałam wstępnie na taki własnie wiek dziecka. Sądzę, że na tym etapie to wystarczy czytelnikowi – Justyna miała małą córeczkę – w wieku około półtora roku. Tyle.
Żałoba jej się kończy - tj. rok i półtora miesiąca, a w dalszej części tekstu, w bardziej odpowiednim miejscu doprecyzuję, że gdy zmarł mąż Justyny, Hania miała dwa miesiące.
Co do grochu z kapustą, nie potrafię Ci odpowiedzieć. Wydaje mi się, że ten dialog jakiś skomplikowany nie jest i wypływają z niego trzy informacje: że Bartek, syn Kariny (w wieku przedszkolnym) po stracie ojca ma kłopoty emocjonalne; że Karina tego nie zauważa, bo sama się jeszcze nie pozbierała; że Rita – słabo jeszcze zarysowana siostra - przyjedzie tego dnia.

[ Dodano: Wto 05 Kwi, 2016 ]
Przepraszam, ale przez nieuwagę nie skończyłam myśli o wieku Hani i jej obecności w samochodzie :) Hania zatem nie mogła sama wsiąść do auta - uznałam za oczywiste, że Justyna musiała ją tam chwilę wcześniej zanieść. Gdy sama wychodzę z domu najpierw zanoszę dziecko, potem wracam po torebkę, zamykam drzwi i idę do samochodu. Przemyślę to jeszcze. Dzięki.

6
W lustrze odbijała się jej żałobna sylwetka. Miesiąc wcześniej odważyła się założyć szarą apaszkę, ale rodzina ją zbeształa, że za wcześnie.
Wiesz... Może i poprawnie, ale dobrze to nie brzmi. Powtórzone „się”. Trzy końcówki „ła”. Jak na otwarcie tekstu, czy też jego fragmentu, nie robi pozytywnego wrażenia.
Może jakoś tak: Lustro odbijało jej żałobną sylwetkę. Miesiąc wcześniej odważyła się otulić szarą apaszką, lecz rodzina ją zbeształa, że za wcześnie.
Zżyła się a nią, przyzwyczaiła, jak się można przyzwyczaić do noszenia zimowych kurtek.
„z nią” - literówka
Apaszka była właśnie taką nieśmiałą próbą sprawdzenia, jak to będzie po tej zimie. Po roku i sześciu tygodniach miała
Powtórzone „po”.
odpowiednio cierpiącą po starcie męża;
„stracie”
dokładniej niż robi to większość matek na świecie i ruszyła w stronę starych Komornik.
„Stare Komorniki” to chyba nazwa dzielnicy, więc oba słowa dużą literą.
- Dzień dobry, kochanie – odpowiedziała pięćdziesięciokilkuletnia, drobna blondynka, biorąc dziecko na ręce.
„dziecko” było przed chwilą. Może „wnuczkę”?
- Dobrze – przytaknęła matka, rozkładając na stole kawę i kanapki.
Rozkładanie kawy... Hmm. Może: - Dobrze – przytaknęła matka, stawiając na stole kawę i rozkładając kanapki.
- Mamo, proszę cię. Stracił ojca, nie ma oparcia w matce…
- Karina jest kochającą matką, nie powinnaś jej krytykować! Czasem mam wrażenie, że nie ma w tobie za grosz empatii…
- Mamo, przypominam ci, że mój mąż też tam zginął. I nie mówię, że Karina jest złą matką,
Trzy razy „matka” w odniesieniu do Kariny i jeszcze powtórzone „Mamo”. Za dużo.
- Mamo, przypominam ci, że mój mąż też tam zginął. I nie mówię, że Karina jest złą matką, mówię, że problemy, jakie ma z Bratkiem przerastają ją.
- Mamo, przypominam ci, że mój mąż też tam zginął. I nie mówię, że Karina jest złą matką, mówię, że problemy, jakie ma z Bratkiem, przerastają ją.
Mnie Karina nie posłucha, może ty z nią porozmawiaj – Justyna drążyła temat, skoro już udało się go poruszyć.
Mnie Karina nie posłucha, może ty z nią porozmawiaj. – Justyna drążyła temat, skoro już udało się go poruszyć.
- Znasz Ritę, zadzwoniła, zakomunikowała, że przyjeżdża i tyle.
Napisałbym: - Znasz Ritę. Zadzwoniła, zakomunikowała, że przyjeżdża i tyle.
Praca w szkole nie była może spełnieniem jej marzeń, ale dawała poczucie względnej stabilizacji i względnej normalności. Miała też czas dla Hani. Dzięki córce panowała nad sobą, nie płakała całymi dniami, a po przebudzeniu uśmiechała się na widok jej drobnych rączek ściskających wytarganego misia.
Powtórzone „jej”. Z drugiego bym zrezygnował. Zresztą, gdyby nie było powtórzenia, również.
Dzięki niej było jakieś jutro. Bo strata człowieka, jakkolwiek straszna by nie była, nie dobija tak, jak czarna dziura, w jaką po tej stracie zamienia się przyszłość.
„była – było”: powtórzenie.

Dobrze napisane. Nie zgodzę się z opinią, że za długie dialogi, taki charakter nosi ten fragment, choć jest faktem, że dominują i mogą sprawić wrażenie przytłoczenia. Natomiast postaci jest rzeczywiście dużo i trudno je sobie poukładać; można się pogubić, kto jest kim. Zbyt wiele konkretnych informacji w tak krótkiej części, nie utrwalą się, a będą potrzebne – uwzględniając niezbędną orientację w ciągu dalszym. Można odnieść wrażenie, że bardzo się spieszysz, albo coś ogranicza objętość tekstu.
Ale jako wprawka, to jak najbardziej sprawdza się pozytywnie.

7
Najbardziej podobają mi się rozważania na temat czarnego koloru.
Po roku i sześciu tygodniach miała wreszcie dostać przyzwolenie na bluzki w kwiatki
A po co komuś bluzki w kwiatki i kolorowe ubrania? Czarny jest uniwersalny, dobry na każdą okazję.
A tak naprawdę czerń jest za mało czarna. Wcale nie pokazuje, jak się czuje człowiek, któremu życie rozrywa bomba w metrze tysiące kilometrów od domu.
Człowiekowi, któremu bomba rozrywa życie w metrze tysiące kilometrów od domu może nie. Za to świetnie opisuje jak czuje się człowiek, którego wspomniana bomba rozerwała. Plastikowe worki również nie są barwne.
WESPRZYJ PROJEKT https://polakpotrafi.pl/projekt/mizantropia

Re: Żałoba

8
Dzięki.
Można odnieść wrażenie, że bardzo się spieszysz
Już to kiedyś słyszałam :) Może rzeczywiście.
„Styl nie może być ozdobą. Za każdym razem, kiedy nachodzi cię ochota na pisanie jakiegoś wyjątkowo skocznego kawałka, zatrzymaj się i obejdź to miejsce szerokim łukiem. Zanim wyślesz to do druku, zamorduj wszystkie swoje kochane zwierzątka.” Arthur Quiller-Couch

FB - profil autorski
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron