Wdowa

1
Wreszcie zdecydowałam się wystawić swój tekst na pożarcie :). S'il vous plaît - zapraszam do konstruktywnej i okrutnej krytyki. Tylko nie zjedzcie mnie w całości, daleko mi do wyższej grafomanii :). Poniższy tekst to zaledwie maleńki fragment całości, nad którą obecnie się głowię. Nie jest porywający, ani wiele nie mówi, ale zależy mi na ocenie moich możliwości (ewentualnie ich braku).
Pozdrawiam.


XXXXTak bardzo chciała sobie powiedzieć: spokojnie, to tylko wiatr. Tylko że to nie był wiatr.
XXXXStukot. Zupełnie jak w szpitalu, gdy po korytarzach przechadza się z wolna personel w chodakach. Piski. Mysie, przeciągające się w nieskończoność piski. Szuranie przesuwanych mebli. Ale najgorsze były nienaturalne, skrzypiące odgłosy. Koszmar dla uszu. Jakby ktoś rysował paznokciem po szkolnej tablicy. Tak banalne, a jednak kompletnie wysysające zdrowy rozsądek i zmieniające człowieka w rozdygotany, przepełniony strachem worek mięsa.
XXXXElżbieta nie wytrzymała. Odrzuciła puchową kołdrę, wygramoliła się z szerokiego łóżka i założyła kapcie. Miała na sobie tylko długą do kostek koszulę nocną, więc gdy uzbrojona w latarkę wyszła na korytarz, zadrżała z zimna. Co prawda obiecała nie opuszczać tej nocy pokoju, ale co złego mogło się stać? W końcu do tej pory duchy nie były agresywne. Stukały, pukały i wyły, ale nigdy nikogo nie zaatakowały. Więc niby dlaczego pani domu miałaby się bać? Chciała na własne oczy zobaczyć, co się będzie działo. Jakoś niezupełnie wierzyła w czary…
XXXXCoś huknęło. Porządnie huknęło. Elżbieta odwróciła się gwałtownie, latarka oświetliła ścianę po lewej. Ziała w niej dziura wielkości ludzkiej pięści. Strach rozprzestrzeniał się po ciele majętnej wdowy z oszałamiającą prędkością. Czyżby duchy zrobiły się tak wściekłe, ponieważ zaprosiła JĄ?
XXXXPowoli zaczęła się wycofywać. Z jej ust wydobywały się delikatne obłoczki pary, poprzetykane siwizną włosy na karku stanęły dęba. Duchy – albo duch, ONA nigdy nie stwierdziła jednoznacznie, czy Elżbietę nawiedza jeden, czy też więcej upiorów – nie zamierzały tak po prostu odpuścić. Znów uderzyły w ścianę. Dziura była jeszcze większa, posypał się tynk. I znów. I jeszcze raz. Wreszcie ściany korytarza wyglądały jak ser szwajcarski, ale Elżbieta była już daleko.
XXXXBiegła korytarzami rezydencji zadziwiająco szybko jak na swój wiek. Za dwa miesiące kończyła siedemdziesiąt osiem lat i preferowała fotel przy kominku, a nie męczące spacery. Nie podejrzewała się o tak dobrą kondycję, ale jak to mówią: strach dodaje skrzydeł. Miękkie czerwone dywany, które kupiła kilka lat temu za horrendalne pieniądze tłumiły jej kroki, więc tym lepiej słyszała ścigające ją odgłosy walenia o ścianę. Kiedy to wszystko się skończy, nieźle się wykosztuje na remont. A oprócz tego musiała jeszcze przecież zapłacić tej szarlatance… O ile uda jej się rozwiązać problem.
XXXXElżbieta rzuciła się w kierunku krętych schodów i niewiele brakowało, a potknęłaby się i zwaliła jak długa na sam dół. Gdyby to był film grozy, jakiś rozwalony w fotelu cwaniak obżerający się popcornem zapytałby: dlaczego ta idiotka nie włączy światła? Ale to nie był film grozy, a Elżbieta bynajmniej nie była idiotką. Nie było prądu. ONA – wdowa nie potrafiła się zdobyć na nazwanie JEJ zgodnie z uprawianą profesją (jeszcze nie do końca wierzyła w to, co ją spotkało) – przestrzegła wcześniej Elżbietę, że nastąpią zakłócenia elektryczności.
XXXXLatarka zgasła.
XXXXI nie chciała się włączyć…
XXXXRezydencja rozbrzmiała stekiem przekleństw, wywrzeszczanym słabiutkim na pozór głosem staruszki. Strome schody jawiły jej się teraz jako przeszkoda nie do pokonania. W hallu, rozciągającym się u stóp schodów, coś błysnęło, rozbudzając nadzieję Elżbiety, ale niemal natychmiast zgasło. Zanim kobieta na dobre wpadła w panikę, błysnęło znowu i tym razem najwyraźniej zamierzało świecić! Nie marnując ani chwili, Elżbieta z godną podziwu prędkością puściła się w długą i zatrzymała dopiero na ostatnim stopniu.
XXXXZatrzymała się jednak z konkretnego powodu.
XXXXDziwne błyski oplatały okutaną w długi, czarny płaszcz postać, stojącą dokładnie na środku obszernego hallu. Łańcuszki błyskawic tańczyły na jej dłoniach, ramionach i plecach, wykręcając się i owijając wokół. Przypominały magiczny kokon, z którego za kilka chwil wyłoni się motyl.
XXXXTeraz Elżbieta nie bała się nazwać rzeczy po imieniu.
XXXXStała przed nią prawdziwa Wiedźma. Drobna, na pozór krucha i całkiem ładna dziewczyna o czarnych włosach i oczach, z którą rozmawiała rano, zmieniła się prawie nie do poznania. Wdowa złapała się na tym, że bardziej obawia się tej emanującej potęgą kobiety o głębokim, przewiercającym na wylot spojrzeniu, niż duchów, które – sądząc po donośnych odgłosach – były coraz bliżej.
XXXX- Miała pani zostać u siebie – odezwała się Wiedźma dudniącym, jakby zwielokrotnionym głosem. – Teraz to już nieważne… Proszę się odsunąć, jeśli łaska.
XXXXElżbieta czmychnęła za plecy Wiedźmy. O dziwo, strach ulotnił się, zniknął - jakby sam był tchórzem - i nawet nie pomachał na pożegnanie. Wibrująca w powietrzu moc, którą wyczuwał nawet taki laik jak przyczajona za Wiedźmą kobieta, wprawiała serce w dziki galop pełen nie przerażenia, a adrenaliny. Wdowa nie wpatrywała się teraz w tonące w mroku schody z obawą, a wyczekiwaniem, wprawiającym w ruch rozbiegane spojrzenie, drżące palce i chude jak patyki kolana.
XXXXŁup! Łup! Łup!
XXXXMiarowe dudnienie stawało się coraz głośniejsze, aż niespodziewanie ustało. Wiedźma wymruczała parę zupełnie niezrozumiałych dla Elżbiety słów, krzyknęła i wykonała urywany gest ręką, a wyładowania elektryczne w odpowiedzi pomknęły we wszystkich kierunkach, tworząc zwarty krąg wokół obu kobiet. Wdowa pisnęła, gdy przypominające łańcuchy błyskawice oplotły wyraźnie widoczną, choć przezroczystą postać. Pisnęła jednak nie, jak mogłoby się wydawać, z przerażenia, a zaskoczenia, ponieważ bardzo dobrze znała uprzykrzającego jej życie ducha. Ba! To był jej mąż!
XXXX- Henryk! – wrzasnęła na wąsatego staruszka z potężnym mięśniem piwnym w miejscu brzucha. – Ty?! Czyś ty do reszty rozum postradał po śmierci?! Mnie straszyć? Mnie?!
XXXXDuch parsknął i ostentacyjnie splunął na marmurową posadzkę. Plwocina przeniknęła przez kamień.
XXXX- A ty co taka zdziwiona? Dwa lata, Elżbieto! Tyle minęło od czasu jak mnie pochowali, a ty co? Sprowadziłaś sobie jakiegoś prostaka! Doprawiasz mi rogi i w ogóle się z tym nie kryjesz. Mało tego! Ty tego dzieciaka utrzymujesz! UTRZYMUJESZ. ZA MOJE PIENIĄDZE – wycedził i szarpnął się w okowach. – Wstyd mi przynosisz. Honor i pamięć plamisz!
XXXXWiedźma, wyglądająca już prawie normalnie bez świecącej otoczki, spojrzała na Elżbietę spod wysoko uniesionych brwi.
XXXX- Czyli kochanek – stwierdziła, jakby nagle wszystko stało się oczywiste.
XXXX- A co to ma do rzeczy? – warknęła czerwona jak cegła wdowa. – To są sprawy osobiste!
XXXX- Proszę sobie wyobrazić, że duchy zwykle działają właśnie z powodów osobistych. A utrzymanek… No, powiem pani, że dla człowieka takiego jak pani mąż to cios poniżej pasa.
XXXX- Właśnie! – wtrącił ochoczo Henryk. – Honor i pamięć!
XXXX- Ale przecież on nie żyje, do cholery!
XXXX- A czy to znaczy, że nie mam uczuć? – chlipnął duch, usta mu się zatrzęsły. Wiedźma podeszła do niego i ze współczuciem poklepała po plecach. – Możesz mnie dotknąć? – zawył jeszcze żałośniej.
XXXXWiedźma wymownie wskazała błyskawice.
XXXX- Magia, panie Henryku. No już, już… Niech się pan tak nie rozkleja. Będzie pan płakał z powodu niewiernej żony? Ma pan całe zaświaty na wyciągnięcie ręki!
XXXX- I co mi z zaświatów, kiedy wiem, że ludzie się ze mnie śmieją. Ze mnie!
XXXXElżbieta przyglądała się całej scenie szeroko otwartymi oczyma.
XXXX- Tak, to rzeczywiście kłopotliwe – przyznała Wiedźma, siadając po turecku na ziemi. Pogmerała w kieszeni płaszcza, wyjęła papierosy i odpaliła jednego zapałkami. – Reputacja to ważna sprawa… W zasadzie pana rozumiem. Na pana miejscu pewnie też wyrzekłabym się tych wszystkich wspaniałości, żeby bronić honoru.
XXXX- Jakich wspaniałości? – zainteresował się duch.
XXXXWiedźma wzruszyła ramionami.
XXXX- Takie tam… Co kto woli. Można wieczność grać na harfie na przykład.
XXXX- Nieee tam… Za nudne.
XXXX- Co kto woli, jak mówiłam. Inni całymi dniami nie wstają od pokera, albo spędzają czas z pięknymi kobietami.
XXXX- Co za przyjemność z gry, w której nic się nie wygrywa? – prychnął Henryk. – Przecież nawet jeśli grają tam na pieniądze, to co z nimi robią? Nie lubię hazardu. A babę w życiu miałem jedną i wystarczy. Sama zobacz, jaka niewdzięczna! Na co mi kolejne?
XXXX- Nie mogę się nie zgodzić. – Wiedźma nic sobie nie robiła ze stojącej obok oburzonej Elżbiety. - Są też tacy, którym nie udało się skończyć żadnej szkoły i cały czas poświęcają nauce.
XXXXDuch pogardliwie wydął usta.
XXXX- Studiowałem na Uniwersytecie Jagiellońskim. Ekonomię – dodał z dumą. – Byłem najlepszy. Później w ciągu dwóch lat dziesięciokrotnie zwielokrotniłem swój majątek.
XXXX- Całkiem nieźle…
XXXXHenryk zmarszczył brwi. Elżbieta znała ten wyraz twarzy. Jej świętej pamięci mąż był szczerze zdumiony brakiem uznania w głosie Wiedźmy.
XXXX- Co masz na myśli, mówiąc: nieźle? – wycedził przez widmowe zęby.
XXXX- Ekonomiści w zaświatach osiągnęli mistrzostwo, panie Henryku – wyjaśniła Wiedźma. – Powiem panu w tajemnicy, że raz prosiłam ich o radę w imieniu przyjaciółki i dzięki ich zaleceniom jej firma w ciągu roku pomnożyła początkowy kapitał stukrotnie.
XXXX- Roku?! W ciągu roku?!
XXXX- Niech się pan nie przejmuje… Pan zaczynał przecież w innych czasach. Z drugiej strony, ci w zaświatach mieli całe wieki na doskonalenie umiejętności…
XXXXElżbieta z niebotycznym zdumieniem przyglądała się zadumanemu Henrykowi, wędrującemu zaciętym spojrzeniem to na nią, to na gaszącą właśnie papierosa o posadzkę Wiedźmę. Wdowie zajęło to trochę czasu, ale wreszcie przejrzała zamiary swojego gościa. Uśmiechnęła się lekko.
XXXX- Dobra – bąknął wreszcie duch. – Jak się tam dostać?
XXXX- To znaczy, co? Nie chce pan dłużej karać żony? Należy jej się przecież. Co z pana honorem?
XXXX- Pieprzyć honor. Jak się puszcza, to się puszcza, nic nie poradzę. Tego fircyka przegoniłem i jeśli jest mądry to długo się tu nie pojawi. Ja mam ważniejsze sprawy na głowie. Proszę mnie tam wysłać!
XXXXSzarpnął się w oplatających jego ramiona łańcuchach. Wiedźma z głośnym westchnieniem podniosła się z podłogi i otrzepała ręce.
XXXX- No dobrze. Niech pan idzie w stronę światła.
XXXXZnów wymamrotała parę słów w dziwnym, chrapliwym języku. Więżące ducha okowy puściły. Ten nawet nie spojrzał na Elżbietę. Z rozanielonym wyrazem twarzy wpatrywał się gdzieś przed siebie. Wyciągnął dłoń, jakby po coś sięgał, uśmiechnął się i zrobił krok do przodu. Zawahał się, odwrócił w stronę żony i surowym głosem powiedział:
XXXX- A ty – wycelował w Elżbietę palcem – masz się tego gówniarza pozbyć raz na zawsze! Bo wrócę! A jak nie wrócę, to będę tam na ciebie czekał i lepiej, żebyś zapisała wszystko dzieciom, głupia babo.
XXXXZniknął.
XXXX- I co? Już? – spytała Elżbieta.
XXXX- A no już. – Wiedźma znów wyglądała zwyczajnie. Drobna kobieta jeszcze przed trzydziestką. – Jutro z samego rana czekam na przelew.
XXXX- Oczywiście – zapewniła pospiesznie. Wiedźma ruszyła ku drzwiom wejściowym. Elżbieta podreptała za nią, przyciskając latarkę do piersi.
XXXX- Aha – zatrzymała się z dłonią na klamce – pani Elżbieto… Nie lubię się wtrącać w osobiste sprawy klientów, ale radziłabym tego utrzymanka jednak nie utrzymywać. Istnieje ryzyko, że Henryk znudzi się tą ekonomią i przedrze się z powrotem, a wtedy może się nie skończyć na dziurach w ścianie… Nadchodzą niespokojne czasy i teraz będzie mu łatwiej wrócić. - Elżbieta pokiwała głową. Wiedźma uśmiechnęła się lekko i podała jej wizytówkę. – W razie gdybym była jeszcze potrzebna.
XXXXDrzwi zamknęły się za niezwykłym gościem, a Elżbieta przyjrzała się wizytówce. Był na niej numer telefonu i tylko trzy słowa:
XXXX- Natalia Rawska – Wiedźma.
Ostatnio zmieniony śr 06 kwie 2016, 08:43 przez SaraMK, łącznie zmieniany 1 raz.

2
Zaraz tam na pożarcie. Możliwości są, większe niż u mnie. Czyta się lekko, trochę śmiesznie robi się kiedy tylu letnia babcia w nocnej koszulki do kostek puszcza się w dół schodami, po omacku rozumiem, ale to w końcu jest fantasy. Tu są znowu piszczące myszy - co Wy macie z tymi gryzoniami? - ale moim skromnym zdaniem mogą zostać. Z całego tekstu najbardziej podobało mi się " Łup, łup, łup", a to dlatego, że sam mam napisany Pamiętnik Przygłupa, gdzie stoi " a grrr....a wrrr..." i też chyba zakwalifikuję go jako fantasy.

3
Tak bardzo chciała sobie powiedzieć: spokojnie, to tylko wiatr. Tylko że to nie był wiatr.
Powtórzenie "tylko". ...spokojnie, to po prostu wiatr…
Stukot. Zupełnie jak w szpitalu, gdy po korytarzach przechadza się z wolna personel w chodakach.
Samo porównanie mi się podoba, ale ten stukot chodaków jest charakterystyczny raczej dla szybkiego chodu. Z moich doświadczeń wynika, że personel szpitalny zwykle nie przechadza się „z wolna” :)
Piski. Mysie, przeciągające się w nieskończoność piski.
"Mysie, przeciągające się w nieskończoność." Bez tego powtórzenia zdanie/równoważnik „Piski.” nadal jest dominujące.
"Szuranie przesuwanych mebli. " Zastanowiłabym się nad zamianą tego zdania na dwa odrębne. Podobnie, jak zrobiłaś z poprzednimi. Wtedy byłyby takie trzy podkreślone odgłosy. Wiesz: Stukot. […] Piski. […] np. Zgrzyt. (i jakieś uzupełnienie).
Ale najgorsze były nienaturalne, skrzypiące odgłosy. Koszmar dla uszu. Jakby ktoś rysował paznokciem po szkolnej tablicy. Tak banalne, a jednak kompletnie wysysające zdrowy rozsądek i zmieniające człowieka w rozdygotany, przepełniony strachem worek mięsa.
Nad tym fragmentem też bym się zastanowiła. Może warto przerzucić ten odgłos paznokci do poprzedniego akapitu (jako ten trzeci dźwięk). Sugeruję to, ponieważ skrzypienie nie jest odgłosem nienaturalnym; określenie „tak banalne” zupełnie rozbija napięcie (pominę już, że wcześniej piszesz o tych odgłosach, że nienaturalne, koszmarne etc., a tu nagle, że banalne); „wysysające zdrowy rozsądek” mi się podoba, bo rzeczywiście takie odgłosy nocą mogą paraliżować, „worek mięsa” znów wybił mnie z nastroju – wydaje mi się, że można użyć czegoś mniej…dosłownego. Sądzę, że masz smykałke do fajnych prównan i mogłabys wymyślić cos innego. Poza tym samo określenie – przepełniony strachem worek mięsa IMO jest na granicy nonsensu.
Elżbieta nie wytrzymała. Odrzuciła puchową kołdrę, wygramoliła się z szerokiego łóżka i założyła kapcie. Miała na sobie tylko długą do kostek koszulę nocną, więc gdy uzbrojona w latarkę wyszła na korytarz, zadrżała z zimna.
Wyrzuciłabym „długa do kostek” – poprawi się rytm zdania, a tak naprawdę długość tej koszuli nie jest istotna – istotne, że ponieważ była tylko w koszuli, zadrżała z znimna.
Co prawda obiecała nie opuszczać tej nocy pokoju, ale co złego mogło się stać? W końcu do tej pory duchy nie były agresywne. Stukały, pukały i wyły, ale nigdy nikogo nie zaatakowały. Więc niby dlaczego pani domu miałaby się bać? Chciała na własne oczy zobaczyć, co się będzie działo. Jakoś niezupełnie wierzyła w czary…
Troszkę mi tutaj logika kuleje – Elżbieta zauważa, że do tej pory duchy nie były agresywne, zatem w nie wierzy, potem piszesz, że nie wierzyła w czary ( duchy i czary to jak sądzę, odrębnę zjawiska, ale należące do jednej metafizycznej przestrzeni – jeśli wierzyła w duchy, nie mogła nie wierzyć w czary, a jeśli słowo „czary” w tym wypadku ma być synonimem pojawiania się duchów, to też chyba nie do końca trafione – nie znam się na fantastyce – ale tak podpowiada mi intuicja).
Coś huknęło. Porządnie huknęło. Elżbieta odwróciła się gwałtownie, latarka oświetliła ścianę po lewej. Ziała w niej dziura wielkości ludzkiej pięści. Strach rozprzestrzeniał się po ciele majętnej wdowy z oszałamiającą prędkością. Czyżby duchy zrobiły się tak wściekłe, ponieważ zaprosiła JĄ?
"…,latarka oświetliła ścianę, a w niej dziurę wielkości pięści." Nie musisz pisać „po lewej” bo to nie ma znaczenia, - gdybyś wcześniej dokładnie opisywała pomieszczenie, że tam stała komoda, a tu wisiało lustro, czy coś, to ok, ale tutaj czytelnik ma swobodę – bo szczegółowy wygląd mieszkania nie wpływa na akcję. I to „ziała” – nie pasuje :) Chyba, że ta dziura jakoś buchała czymś, albo jakoś oddychała :)
Może lepiej: "w ułamku sekundy strach zawładnął ciałem majętnej wdowy tak, że latarka, którą dotąd dzielnie ściskała w dłoni, wypadła na podłogę." Dalej mogłaby wycofywać się po ciemku potykając np. o meble, a obłoczki pary widzieć w świetle księżyca wpadającym przez okna. Mam problem z tym „ją” – raz że nie powinno być dużych liter; dwa, ten zaimek ma jak sądzę podkreślić tę tajemniczą kobietę i podkreślić jej znaczenie – ale jakoś mi to zdanie nie gra. Nagle pojawia się zdanie dotyczące jakiejś postaci, jakiegoś spotkania a same zaimki, jeśli nie mają zaczepienia, zaburzają odbiór tekstu. Zastanów się, czy widzisz różnicę: Duchy były wściekłe. Na pewno dlatego, że odważyła się ją zaprosić, wprowadzić do domu, pozwolić, by naruszyła ich spokój.

Na razie tyle. Postaram się dojść do końca, jeśli nie przeszkadza Ci taki sposób komentowania :) Co do całości, na szybko, powiem tylko, że nieźle Ci idzie. Nie martw się, moim skromnym zdaniem, masz możliwości :) Pozdrawiam :) C.d.n.

4
MAREL pisze:Zaraz tam na pożarcie. Możliwości są, większe niż u mnie. Czyta się lekko, trochę śmiesznie robi się kiedy tylu letnia babcia w nocnej koszulki do kostek puszcza się w dół schodami, po omacku rozumiem, ale to w końcu jest fantasy. Tu są znowu piszczące myszy - co Wy macie z tymi gryzoniami? - ale moim skromnym zdaniem mogą zostać. Z całego tekstu najbardziej podobało mi się " Łup, łup, łup", a to dlatego, że sam mam napisany Pamiętnik Przygłupa, gdzie stoi " a grrr....a wrrr..." i też chyba zakwalifikuję go jako fantasy.
Co do myszy to może faktycznie... :D Nie rozumiem komentarza o babci - znaczy wdowie we własnej osobie. W tekście jest zaznaczone, że w hallu pojawiły się błyski, coś świeciło, chociaż może rzeczywiście powinnam dorzucić coś w stylu: oświetlając schody... Nie wszystko da się podciągnąć pod fantasy, więc jeśli coś ci przeszkadza, jest nielogiczne, ewentualnie kompletnie nielogiczne, to nie wyśmiewaj gatunku, tylko napisz wprost.
Łup! Łup! Łup!
A ja uwielbiam takie głupie wtrącenia :P. Dzięki za opinię.
Cytat:
Stukot. Zupełnie jak w szpitalu, gdy po korytarzach przechadza się z wolna personel w chodakach.

Samo porównanie mi się podoba, ale ten stukot chodaków jest charakterystyczny raczej dla szybkiego chodu. Z moich doświadczeń wynika, że personel szpitalny zwykle nie przechadza się „z wolna” :)
Oj zależy jaki to szpital i personel ;). Ten był akurat leniwy i zaczerpnięty z mojej przychodni, więc może zmienię szpital właśnie na przychodnię :).
Cytat:
Ale najgorsze były nienaturalne, skrzypiące odgłosy. Koszmar dla uszu. Jakby ktoś rysował paznokciem po szkolnej tablicy. Tak banalne, a jednak kompletnie wysysające zdrowy rozsądek i zmieniające człowieka w rozdygotany, przepełniony strachem worek mięsa.

Nad tym fragmentem też bym się zastanowiła. Może warto przerzucić ten odgłos paznokci do poprzedniego akapitu (jako ten trzeci dźwięk). Sugeruję to, ponieważ skrzypienie nie jest odgłosem nienaturalnym; określenie „tak banalne” zupełnie rozbija napięcie (pominę już, że wcześniej piszesz o tych odgłosach, że nienaturalne, koszmarne etc., a tu nagle, że banalne); „wysysające zdrowy rozsądek” mi się podoba, bo rzeczywiście takie odgłosy nocą mogą paraliżować, „worek mięsa” znów wybił mnie z nastroju – wydaje mi się, że można użyć czegoś mniej…dosłownego. Sądzę, że masz smykałke do fajnych prównan i mogłabys wymyślić cos innego. Poza tym samo określenie – przepełniony strachem worek mięsa IMO jest na granicy nonsensu.
Rzeczywiście, przerzucenie odgłosy paznokci to dobry pomysł. "Tak banalne" - tutaj chyba wyskoczyłam z postaci. Zastanawiałam się, czy tak oklepane odgłosy przejdą i spełnią swoją rolę, więc wrzuciłam taki nonsens. Do zmiany. Teraz widzę, że z "workiem mięsa" również masz rację. Co do smykałki do porównań - dziękuję. Szczerze mówiąc myślałam, że z tym akurat u mnie ciężko.
Troszkę mi tutaj logika kuleje – Elżbieta zauważa, że do tej pory duchy nie były agresywne, zatem w nie wierzy, potem piszesz, że nie wierzyła w czary ( duchy i czary to jak sądzę, odrębnę zjawiska, ale należące do jednej metafizycznej przestrzeni – jeśli wierzyła w duchy, nie mogła nie wierzyć w czary, a jeśli słowo „czary” w tym wypadku ma być synonimem pojawiania się duchów, to też chyba nie do końca trafione – nie znam się na fantastyce – ale tak podpowiada mi intuicja)
Tutaj sytuacja się komplikuje. Wielu ludzi obecnie wierzy w duchy, ale w magię już nie. W końcu człowiek ma duszę, która gdzieś tam zawędrować musi. Zwykły człowiek prędzej uwierzy w upiora, niż kogoś, kto włada np. telekinezą, potrafi ot tak przywołać ogień. Wydaje mi się, że sprawa wiary Elżbiety wyjaśnia się w dalszej części tekstu, ale muszę poczekać aż tam dotrzesz. Może wtedy powiesz mi, czy rzecz jest jasna, czy nie :).
I to „ziała” – nie pasuje :) Chyba, że ta dziura jakoś buchała czymś, albo jakoś oddychała :)
Punkt dla ciebie :).
Mam problem z tym „ją” – raz że nie powinno być dużych liter; dwa, ten zaimek ma jak sądzę podkreślić tę tajemniczą kobietę i podkreślić jej znaczenie – ale jakoś mi to zdanie nie gra. Nagle pojawia się zdanie dotyczące jakiejś postaci, jakiegoś spotkania a same zaimki, jeśli nie mają zaczepienia, zaburzają odbiór tekstu. Zastanów się, czy widzisz różnicę: Duchy były wściekłe. Na pewno dlatego, że odważyła się ją zaprosić, wprowadzić do domu, pozwolić, by naruszyła ich spokój.
Właśnie nad tym najbardziej się zastanawiałam i widzę, że jednak trzeba poprawić. Dziękuję.
Na razie tyle. Postaram się dojść do końca, jeśli nie przeszkadza Ci taki sposób komentowania :) Co do całości, na szybko, powiem tylko, że nieźle Ci idzie. Nie martw się, moim skromnym zdaniem, masz możliwości :) Pozdrawiam :) C.d.n.
W żadnym razie nie przeszkadza. Każdy sposób jest dobry ;). Dziękuję za opinię - konstruktywną. Pozdrawiam :).

Re: Wdowa

5
No więc ten tego... krótkie to trochę. Będzie ciąg dalszy?
SaraMK pisze: Coś huknęło. Porządnie huknęło. Elżbieta odwróciła się gwałtownie, latarka oświetliła ścianę po lewej. Ziała w niej dziura wielkości ludzkiej pięści.
W odróżnieniu od poprzedniczki, ja wcale nie uważam, aby to ostatnie zdanie było błędne. Sformułowanie o ziejącej dziurze (lub ziejących dziurach) napotykałem wielokrotnie i jest ogólnie przyjęte jako poprawne.
SaraMK pisze: Strach rozprzestrzeniał się po ciele majętnej wdowy z oszałamiającą prędkością. Czyżby duchy zrobiły się tak wściekłe, ponieważ zaprosiła JĄ?
Tu natomiast zgadzam się z poprzedniczką - pisanie "ją" wielkimi fontami jest całkowicie zbędne. Można co najwyżej napisać słowo z wielkiej litery, albo ewentualnie wziąć w kursywę, by położyć nań nacisk. Ale to "JĄ" wygląda tak, jakby narrator wręcz wykrzyczał to słowo.
Poza tym ten "strach rozprzestrzeniający się po ciele"... Sam nie wiem, dla mnie brzmi to wymuszenie.
SaraMK pisze: Gdyby to był film grozy, jakiś rozwalony w fotelu cwaniak obżerający się popcornem zapytałby: dlaczego ta idiotka nie włączy światła?
:lol:
SaraMK pisze: Rezydencja rozbrzmiała stekiem przekleństw, wywrzeszczanym słabiutkim na pozór głosem staruszki.
Chyba "wywrzeszczanych".
SaraMK pisze: Strome schody jawiły jej się teraz jako przeszkoda nie do pokonania.
Szczerze mówiąc, w tym momencie poczułem się lekko skonfundowany. Było wcześniej powiedziane, że omal nie zleciała z tych schodów - domniemywałem, że choć nie zleciała, to jednak zaczęła nimi schodzić. Więc wyobrażałem ją sobie albo na tych spiralnych schodach, albo w ogóle już na dole, po ich przejściu. Zresztą, w kolejnym zdaniu stoi napisane, że widzi już hall na dole, więc w czym problem?
SaraMK pisze: - Miała pani zostać u siebie – odezwała się Wiedźma dudniącym, jakby zwielokrotnionym głosem.
To wprawdzie drobiazg, ale... chciałbym mimo wszystko wiedzieć, skąd ten pomysł, żeby Elżbieta została w swoim pokoju. Z perspektywy tego, co przeczytałem, nie widać bowiem, żeby stało się coś złego. Po prawdzie, wdowa wywabiła wręcz tego ducha i czarownica szybko się z nim rozprawiła. Jaki cel miało zatem pozostawanie w pokoju?
SaraMK pisze: - Studiowałem na Uniwersytecie Jagiellońskim. Ekonomię – dodał z dumą. – Byłem najlepszy. Później w ciągu dwóch lat dziesięciokrotnie zwielokrotniłem swój majątek.
Powtórzenie. "Powiększyłem" albo "pomnożyłem" brzmiałoby tutaj lepiej.
SaraMK pisze: - Ekonomiści w zaświatach osiągnęli mistrzostwo, panie Henryku – wyjaśniła Wiedźma. – Powiem panu w tajemnicy, że raz prosiłam ich o radę w imieniu przyjaciółki i dzięki ich zaleceniom jej firma w ciągu roku pomnożyła początkowy kapitał stukrotnie.
A, prawda, fantastyka...
Swoją drogą, jest dla mnie cokolwiek niezrozumiałe, że właśnie coś takiego okazuje się być kartą przetargową, która przekonuje Henryka do odejścia w zaświaty. Skoro nawet po śmierci jest tak przywiązany do dóbr doczesnych, a nawet narzeka, że hazard na tamtym świecie nie ma sensu, bo i tak nic się nie wygrywa... to dlaczego nagle go tak bardzo zainteresowała możność nauczenia się sposobu na pomnożenie majątku? Przecież on i tak nic nie będzie z tego miał.
SaraMK pisze: Szarpnął się w oplatających jego ramiona łańcuchach.
Dla wszelkiej pewności przeczytałem jeszcze raz wcześniejsze akapity i... no, dopiero teraz wspominasz, że ten duch był spętany jakimiś łańcuchami. Czy może chodzi w rzeczywistości o te magiczne błyskawice, co to go oplotły?
SaraMK pisze: - A no już. – Wiedźma znów wyglądała zwyczajnie.
"Ano" to jest jeden wyraz.
SaraMK pisze: Nadchodzą niespokojne czasy i teraz będzie mu łatwiej wrócić.
To kolejna rzecz, która mnie zastanawia - cóż to za "niespokojne czasy", co to się w jakiś sposób przekładają na zdolność duchów do powracania z zaświatów?



Na tym chyba skończę. Jak widać, nie mam zbyt wielu zastrzeżeń - te parę, które tutaj wyłuskałem, to w gruncie rzeczy drobiazgi. Tekst czytało mi się lekko, gładko i przyjemnie, parę razy podczas jego lektury wyszczerzyłem się z rozbawieniem... a o to chyba przede wszystkim chodziło, czyż nie?

W ogóle to całe to opowiadanie przypomina mi o tym, dlaczego ja sam mam trudności z rozwijaniem się jako pisarz - po prostu brak mi kreatywności. Inni wciąż mają jakieś zakręcone pomysły, a ja trzymam się raczej utartych schematów. Nie potrafię myśleć niestandardowo, że się tak wyrażę. Ty jednak najwyraźniej nie masz z tym problemów. Sam koncept opowiadania o duchach i wzywaniu speca od zjawisk paranormalnych jest wprawdzie stary jak świat, ale ty potrafisz to opowiedzieć w całkiem nowy sposób.

Kłopot w tym, że - jak już mówiłem - fragment jest na razie nazbyt krótki, bym mógł wyrokować. Powiem tyle, że zastanawia mnie, czy tytułowa wdowa rzeczywiście będzie główną bohaterką opowiadania. Uwaga wydaje się skupiać na czarownicy (osobiście uważam, że nazwanie jej "wiedźmą" ma wydźwięk nazbyt pejoratywny). Poza tym, mam też inny problem. Łatwo mi jest bowiem komentować opowiadanie, które jest w sposób oczywisty złe i dosłownie na każdym kroku natrafiam na jakieś elementarne błędy. Tutaj takich błędów się nie doszukałem - poza paroma bzdetami, które nie wpływają zbytnio na efekt końcowy - czyli wiem, że opowiadanie nie jest złe. Trudno mi natomiast ocenić, jak bardzo jest dobre. Niemniej, że wrażenia (oraz wynikająca z nich prognoza co do ciągu dalszego) są pozytywne, to nie ulega wątpliwości. Fragment jest co prawda zbyt krótki, bym mógł wysnuwać wnioski co do takich elementów składowych, jak kreacja postaci... ale styl jest ogólnie lekki i potoczysty, bez większych zgrzytów - miałem tylko sporadycznie problemy z narracją, takie jak wspomniana, zupełnie nagła wzmianka o łańcuchach pętających Henryka albo to, że umknął mojej wadze fakt, iż Natalia w pewnym momencie usiadła na podłodze (wzmianka o tym jest wciśnięta między linie dialogowe i po prostu nie zwróciłem na nią uwagi... czyli możesz w sumie uznać, że to wina czytelnika, a nie autora). Dziwiło mnie zatem, na ten przykład, że gasi papierosa o posadzkę (znaczy co, pochyliła się? Czy upuściła i zdusiła butem?). Aczkolwiek, jak już mówiłem, to drobiazgi - ogólnie rzecz biorąc, tekst jest fajny, cała sytuacja zabawna, a dialogi napisane sprawnie.

Niemniej, przydałby się jeszcze ktoś, kto umie lepiej ode mnie ocenić tekst na skali "jak dobrze?", a nie tylko "jak źle?".

Planujesz umieścić ciąg dalszy?

Zatwierdzona weryfikacja - Gorgiasz
Ostatnio zmieniony śr 06 kwie 2016, 08:43 przez Der_SpeeDer, łącznie zmieniany 1 raz.

6
Der_SpeeDer dziękuję, że wygospodarowałeś czas, żeby pochylić się nad tym fragmencikiem ;).
SaraMK napisał/a:

Coś huknęło. Porządnie huknęło. Elżbieta odwróciła się gwałtownie, latarka oświetliła ścianę po lewej. Ziała w niej dziura wielkości ludzkiej pięści.


W odróżnieniu od poprzedniczki, ja wcale nie uważam, aby to ostatnie zdanie było błędne. Sformułowanie o ziejącej dziurze (lub ziejących dziurach) napotykałem wielokrotnie i jest ogólnie przyjęte jako poprawne.
I tu jest problem, bo ja też tak uważam/uważałam, ale w słowniku stoi jak byk : «o czymś głębokim, przepastnym: być bardzo dobrze widocznym». Teraz kwestia tego, czy moja dziura była wystarczająco głęboka i przepastna :).
Szczerze mówiąc, w tym momencie poczułem się lekko skonfundowany. Było wcześniej powiedziane, że omal nie zleciała z tych schodów - domniemywałem, że choć nie zleciała, to jednak zaczęła nimi schodzić. Więc wyobrażałem ją sobie albo na tych spiralnych schodach, albo w ogóle już na dole, po ich przejściu. Zresztą, w kolejnym zdaniu stoi napisane, że widzi już hall na dole, więc w czym problem?
Prawda. Powinnam dodać, że zatrzymała się na krawędzi schodów, bo rzeczywiście następuje konflikt. Hall może widzieć i ze szczytu schodów, zresztą nie pisze, że go "widzi". Wie, że na dole jest hall, bo to jej dom, ale jest ciemno i widzi tylko błyski.
To wprawdzie drobiazg, ale... chciałbym mimo wszystko wiedzieć, skąd ten pomysł, żeby Elżbieta została w swoim pokoju. Z perspektywy tego, co przeczytałem, nie widać bowiem, żeby stało się coś złego. Po prawdzie, wdowa wywabiła wręcz tego ducha i czarownica szybko się z nim rozprawiła. Jaki cel miało zatem pozostawanie w pokoju?
Cóż, wiedźma mogła nie wiedzieć, czy duch jest łagodny czy nie. Bezpieczeństwo klienta przede wszystkim ;). Gdyby Henryk walczył, przeciwstawiał się, albo po prostu nie był biednym duchem zdradzonego męża, tylko wrednym upiorzyskiem, Elżbieta mogłaby nie domknąć nawet drzwi do sypialni, a już leżałaby trupem. Pozostaje oczywiście kwestia tego, dlaczego w samej sypialni było bezpiecznie, bo o tym faktycznie nie wspomniałam.
Kasa musi się zgadzać :P.
A, prawda, fantastyka...
Swoją drogą, jest dla mnie cokolwiek niezrozumiałe, że właśnie coś takiego okazuje się być kartą przetargową, która przekonuje Henryka do odejścia w zaświaty. Skoro nawet po śmierci jest tak przywiązany do dóbr doczesnych, a nawet narzeka, że hazard na tamtym świecie nie ma sensu, bo i tak nic się nie wygrywa... to dlaczego nagle go tak bardzo zainteresowała możność nauczenia się sposobu na pomnożenie majątku? Przecież on i tak nic nie będzie z tego miał.
Kwestia samodoskonalenia się. Henryk nie chce zarobić. On pragnie się dowiedzieć, jak inni to robią. Całe życie poświęcił zbijaniu fortuny i bardziej niż pieniądze, cieszył go sposób, w jaki to robi. Co prawda trochę to naciągane, ale... Może pomyślę nad czymś innym.
Czy może chodzi w rzeczywistości o te magiczne błyskawice, co to go oplotły?
Owszem, chodzi o błyskawice - swoją drogą użycie ich w taki sposób (siup! i go uwięziły) teraz wydaje mi się zbyt banalne :P. Fragment już wzbogaciłam o parę nieco logiczniejszych szczegółów. W dodatku Twoje wrażenie jest słuszne. Niezbyt wyraźnie widać, że chodzi o błyskawice.
To kolejna rzecz, która mnie zastanawia - cóż to za "niespokojne czasy", co to się w jakiś sposób przekładają na zdolność duchów do powracania z zaświatów?
:D Dobrze, że zastanawia, bo celowo nie wyjaśniłam. To oś całej opowieści właściwie. Te "czasy" przełożą się nie tylko na powracanie duchów, ale i na resztę paranormalnych zjawisk.
Tekst czytało mi się lekko, gładko i przyjemnie, parę razy podczas jego lektury wyszczerzyłem się z rozbawieniem... a o to chyba przede wszystkim chodziło, czyż nie?
Głównie taki był mój zamiar. :)

Przyznam szczerze, że sama wolę komentować teksty, w których widzę jakiekolwiek oczywiste błędy. Cieszę się, że u mnie takowych się nie doszukałeś :D. Niemniej wskazałeś mi kilka rzeczy, które sobie przemyślę i chwała ci za to.
Dziękuję za komentarz i uwagi, cieszę się, że w jakiś sposób się podobało. :)
Planujesz umieścić ciąg dalszy?
Mam ciąg dalszy :P. Ale czy go umieszczę - nie mam pojęcia.

Wdowa

7
Powoli zaczęła się wycofywać. Z jej ust wydobywały się delikatne obłoczki pary, a poprzetykane siwizną włosy na karku stanęły dęba. Duchy, albo duch. Wiedźma nie stwierdziła jednoznacznie, czy Elżbietę nawiedza jeden, czy też więcej upiorów
Wątpliwość laika – czy na pewno duch to to samo co upiór?. Ta część zdania po myślniku do wyrzucenia, albo jako odrębne zdanie. Z tym, że musisz się zastanowić – wiesz w końcu ile tych duchów było? Bo piszesz, że one nie wiedzą (wiedźma nie stwierdziła jednoznacznie), ale dalej używasz liczby mnogiej (nie ustąpiły, uderzyły, etc).
Znów uderzyły w ścianę. Dziura była jeszcze większa, posypał się tynk. I znów. I jeszcze raz. Wreszcie ściany korytarza wyglądały jak ser szwajcarski, ale Elżbieta była już daleko.
Znów uderzyły w ścianę. I znów. I jeszcze raz. – w ten sposób skupiasz uwagę czytelnika na tych uderzeniach, budujesz napięcie. Ten ser szwajcarski wyrzuć – kolokwializm; np. Uderzały tak długo, że stary wapienny tynk posypał się na podłogę, a tumany kurzu zasnuły pokój.
Biegła korytarzami rezydencji zadziwiająco szybko jak na swój wiek. Za dwa miesiące kończyła siedemdziesiąt osiem lat i preferowała fotel przy kominku, a nie męczące spacery. Nie podejrzewała się o tak dobrą kondycję, ale jak to mówią: strach dodaje skrzydeł. Miękkie czerwone dywany, które kupiła kilka lat temu za horrendalne pieniądze tłumiły jej kroki, więc tym lepiej słyszała ścigające ją odgłosy walenia o ścianę. Kiedy to wszystko się skończy, nieźle się wykosztuje na remont. A oprócz tego musiała jeszcze przecież zapłacić tej szarlatance… O ile uda jej się rozwiązać problem.
Skupiłabym się bardziej na tej ucieczce. Przerzucenie uwagi na kwestię jej wieku rozluźnia akcję. Generalnie ten fragment wymagałby przerobienia. Widzę tutaj trzy główne elementy: akcję i napięcie (ucieka), charakterystykę bohaterki (wiek, co lubi), opis domu (dywany). Koncepcja jest słuszna – chcesz opisać pewną scenę, akcję jednocześnie rzucając czytelnikowi dodatkowe informacje, nakreślając tło. Problem polega na tym, że te dodatkowe informacje za bardzo skupiają na sobie uwagę. Ona biegnie, czytelnik wstrzymuje oddech, a tu nagle dwa długi zdania o kondycji i kominku. Potem moja uwaga kieruje się w stronę tych miękkich dywanów, ogromnych sum, które za nie zapłaciła (zaczynam się zastanawiać, dlaczego; słowo „horrendalne” zdecydowanie wybija mnie z rytmu).
Nawet miękkie dywany nie wygłuszą całkowicie dudnienia stóp o podłogę w trakcie biegu. Odgłosy walenia o ścinę tez nie mogły jej gonić – odsuwała się przecież, a ściana została w miejscu. Potem myślę o tym remoncie, nagle o szarlatance, nagle ona dalej biegnie, znów jest akcja. Czuję się, jakby Elzbieta musiała stanąć na chwilę i poczekać, aż ja to wszystko przeczytam 
Ewentualnie coś takiego: Elzbieta wybiegła na korytarz. Strach kierował jej ciałem, zmuszał stare kości do ruchu i niezwykłej w jej wieku sprawności. W końcu miała już siedemdziesiąt osiem lat.
Ten strach dodający skrzydeł wyrzuć.
„Elżbieta rzuciła się w kierunku krętych schodów i niewiele brakowało, a potknęłaby się i stoczyła [jak długa – kolokwializm] na sam dół.”
Gdyby to był film grozy, jakiś rozwalony w fotelu cwaniak obżerający się popcornem zapytałby: dlaczego ta idiotka nie włączy światła? Ale to nie był film grozy, a Elżbieta bynajmniej nie była idiotką. Nie było prądu. ONA – wdowa nie potrafiła się zdobyć na nazwanie JEJ zgodnie z uprawianą profesją (jeszcze nie do końca wierzyła w to, co ją spotkało) – przestrzegła wcześniej Elżbietę, że nastąpią zakłócenia elektryczności.
Daj spokój z tłumaczeniem czytelnikowi, jak krowie na granicy, dlaczego tam było ciemno. Wystarczyłoby dodać jakieś zdanie w scenie, w której opisujesz, jak w koszuli wstaje z łóżka. Coś w rodzaju – chciała zaświecić światło, ale … Ten fragment zupełnie nie pasuje – wyskakuje ni z tego ni z owego - jakby ktoś złośliwie recenzował Twój tekst. O dużych literach już było.
Latarka zgasła. I nie chciała się włączyć…
Albo połącz te dwa zdania, albo zamiast drugiego dopisz coś innego typu: Latarka zgasła. Baterie były stare. Takie drobiazgi (ale drobiazgi, nie długaśne zdania) dodają realizmu.
Rezydencja rozbrzmiała stekiem przekleństw, wywrzeszczanym słabiutkim na pozór głosem staruszki.
wywrzeszczanych
Trudno wrzeszczeć słabym głosem – wrzask z definicji jest głośny.
Dlaczego nagle zaczęła kląć? Bo jej latarka zgasła? Wydaje mi się, że bardziej naturalny byłby jęk, coś w rodzaju „O Boże”.
Strome schody jawiły jej się teraz jako przeszkoda nie do pokonania.
…wydawały się teraz nie do pokonania.
Nagle latarka, którą dotąd dzielnie ściskała w dłoni, zgasła.
- O Boże… - szepnęła Elżbieta z przerażeniem, trzepiąc nią i stukając o poręcz schodów, próbując wydusić jeszcze choćby iskrę ze starych baterii. - Tylko nie to, tylko nie to…
Teraz, w zupełnej ciemności strome schody wydawały się przeszkodą nie do pokonania.

Chodzi o ciągłość: latarka gaśnie – schody zdają się nie do pokonania.

„Tymczasem w hallu, coś błysnęło.” - wiadomo, że hall jest na dole. Skoro błysnęło, to wiadomo, że zaraz zgasło. Jaką nadzieję, na co – miało to rozbudzić w Elżbiecie.
„Zanim kobieta na dobre wpadła w panikę, błysnęło znowu i tym razem najwyraźniej zamierzało świecić!” – nielogiczność – dlaczego miala wpaść w panikę, skoro czegoś się po tym błysku spodziewała, zwłaszcza, że za chwilę zbiegła na dół. Wyrzuciłabym to zdanie.
Nie marnując ani chwili, Elżbieta z godną podziwu prędkością puściła się w długą i zatrzymała dopiero na ostatnim stopniu.
„Puścić się w długą”kojarzy mi się inaczej :)
„Zatrzymała się jednak z konkretnego powodu.” Nie musisz tego pisać.
Dziwne błyski, które widziała z góry były już teraz wyraźne. Oplatały okutaną w długi, czarny płaszcz postać, stojącą dokładnie na środku obszernego hallu.
Styl tego zdania kuleje; albo oplatały okutaną […] postać, albo oplatały postać stojącą w hallu. Te dwie informacje w jednym zdaniu to za dużo.
Łańcuszki błyskawic tańczyły na jej dłoniach, ramionach i plecach, wykręcając się i owijając wokół. Przypominały magiczny kokon, z którego za kilka chwil wyłoni się motyl.

Pisząc „wokół” należałoby dodać – wokół czego, lub kogo. Ładne.
Teraz Elżbieta nie bała się nazwać rzeczy po imieniu.
Bez sensu to zdanie.
Stała przed nią prawdziwa Wiedźma.
Tutaj taka uwaga: jeżeli piszesz „prawdziwa …” odnosisz się do ogółu, np. prawdziwa kobieta, prawdziwa broń etc. I ten ogół należy pisać małą literą. Wiedźma dużą literą to z kolei konkretna nazwa jednostki; jeśli napiszesz dużą literą wiadomo, że dana postać jest charakterystyczną przedstawicielką danego ogółu, np. Kobieta. Czyli „prawdziwa wiedźma” = „Wiedźma”.
Drobna, na pozór krucha i całkiem ładna dziewczyna o czarnych włosach i oczach, z którą rozmawiała rano, zmieniła się prawie nie do poznania.
Czytając zaczęłam sobie wyobrażać, że ta wiedźma wygląda jak drobna dziewczyna, a Ty zaraz piszesz, że się zmieniła. Nie wiem w końcu, jak ona wygląda. Na końcu wracasz do tego, że była drobną kobieta przed trzydziestką. Ok. Ale tutaj brakuje odniesienia. Co znaczy, że się w tym momencie zmieniła.
Wdowa złapała się na tym, że bardziej obawia się tej emanującej potęgą kobiety o głębokim, przewiercającym na wylot spojrzeniu, niż duchów, które – sądząc po donośnych odgłosach – były coraz bliżej.
Pilnuj czasów. Piszesz w przeszłym. Pierwsza część zdania: jest ciemno – nie widać, jaki miała wzrok.
„Elżbieta czmychnęła za plecy Wiedźmy.” Lepiej „skryła się za plecami”.
O dziwo, strach ulotnił się, zniknął - jakby sam był tchórzem - i nawet nie pomachał na pożegnanie. Wibrująca w powietrzu moc, którą wyczuwał nawet taki laik jak przyczajona za Wiedźmą kobieta, wprawiała serce w dziki galop pełen nie przerażenia, a adrenaliny.
Te dwa zdania wykluczają się. Zdecyduj się – albo strach minął, albo waliło jej serce (galop adrenaliny??  serce nie może bić z adrenaliny, ewentualnie pod wpływem adrenaliny).
Poprawiając je stylistycznie – oddzielnie:
O dziwo, strach ulotnił się, zniknął - jakby sam był tchórzem.
Wibrująca w powietrzu moc wprawiła jej serce w dziki galop.
Wdowa nie wpatrywała się teraz w tonące w mroku schody z obawą, a wyczekiwaniem, wprawiającym w ruch rozbiegane spojrzenie, drżące palce i chude jak patyki kolana.
Rozbiegane spojrzenie już jest w ruchu, nie trzeba go w niego wprawiać. Podobnie drżące palce  „Chude jak patyki” to kolokwializm.
Łup! Łup! Łup!
Osobiście nie jestem fanką wyrazów dźwiękonaśladowczych w narracji.
Miarowe dudnienie stawało się coraz głośniejsze, aż niespodziewanie ustało.
Coś stawało się głośniejsze, aż… – to wyrażenie stopniujące, musi prowadzić w jedną stronę – balon stwał się coraz większy, aż pękł; gałąź uginała się coraz bardziej, aż się złamała – rozumiesz? U Ciebie jest coś w rodzaju: balon stawał się coraz większy, aż zmalał; gałąź uginała się coraz bardziej, aż przestała.
Wiedźma wymruczała parę zupełnie niezrozumiałych dla Elżbiety słów, krzyknęła i wykonała urywany gest ręką, a wyładowania elektryczne w odpowiedzi pomknęły we wszystkich kierunkach, tworząc zwarty krąg wokół obu kobiet.
Za długie i być może dlatego stylistycznie złe. „Wiedźma wymruczała kilka niezrozumiałych dla Elżbiety słów, krzyknęła coś i machnęła ręką. Wyładowania elektryczne pomknęły we wszystkich kierunkach, tworząc zwarty krąg wokół obu kobiet.”
Wdowa pisnęła, gdy przypominające łańcuchy błyskawice oplotły wyraźnie widoczną, choć przezroczystą postać. Pisnęła jednak nie, jak mogłoby się wydawać, z przerażenia, a zaskoczenia, ponieważ bardzo dobrze znała uprzykrzającego jej życie ducha. Ba! To był jej mąż!
Z logiki: wyraźnie widoczna postać nie może być przezroczysta. „…nie, jak mogłoby się wydawać, z przerażenia, a zaskoczenia…” – tutaj znów to „a”; poczytaj dokładnie, o używaniu tego spójnika. Zmień ten fragment – zaskoczenie fajne, ale zapis nie bardzo. Zaczynasz od opisu reakcji wdowy i na niej się skupiasz, a ucieka Ci najistotniejsze – samo pojawienie się ducha. Nie wiem, czy wywołała go wiedźma, zszedł z góry, czy po posotu się zjawił.
- A ty co taka zdziwiona? Dwa lata, Elżbieto! Tyle minęło od czasu jak mnie pochowali, a ty co? Sprowadziłaś sobie jakiegoś prostaka! Doprawiasz mi rogi i w ogóle się z tym nie kryjesz. Mało tego! Ty tego dzieciaka utrzymujesz! UTRZYMUJESZ. ZA MOJE PIENIĄDZE – wycedził i szarpnął się w okowach.
Duże litery. Może gacha zamiast prostaka? „Doprawiasz mi rogi! Utrzymujesz tego gówniarza za moje pieniądze!” Nie mógł „wycedzić” – w końcu krzyczał.
- A co to ma do rzeczy? – warknęła czerwona jak cegła wdowa. – To są sprawy osobiste!

„czerwona, jak cegła” – nie, nie, nie!
ano
Ogólnie: tekst wymaga redakcji. Widzę u Ciebie pewną intuicję, ale chyba brakuje Ci doświadczenia. Generalnie koncepcja mi się podoba – duchy, duchy, tu nagle mąż! Tylko ten dialog na końcu… Miałam wrażenie, że tekst się rozpadł na dwie części: pierwszą, w której strasz się opowiedzieć z napięciem straszną historię i drugą (dialog), z której robi się humorystyczna, żeby nie powiedzieć groteskowa scenka. Jeśli to był efekt zamierzony – ok, tylko do kogo wówczas skierowny jest tekst?
Czytałam ostatnio kilka Twoich komentarzy do innych tekstów – masz tak jak ja (nie ośmielę się powiedzieć, jak większość ;) ). U innych widzisz błędy, których nie wyłapujesz u siebie. Ale powiem Ci w sekrecie ;) , że pisanie komentarzy to niezła szkoła.
Pozdrawiam, życzę weny i wytrwałości :)
„Styl nie może być ozdobą. Za każdym razem, kiedy nachodzi cię ochota na pisanie jakiegoś wyjątkowo skocznego kawałka, zatrzymaj się i obejdź to miejsce szerokim łukiem. Zanim wyślesz to do druku, zamorduj wszystkie swoje kochane zwierzątka.” Arthur Quiller-Couch

FB - profil autorski

Wdowa

8
iris,

Dziękuję za poświęcony czas :). Większość błędów i nieścisłości, o których piszesz jest już poprawiona w drugiej wersji tekstu, ale przynajmniej upewniłam się, że niektóre rzeczy widzimy podobnie ;).
iris pisze: Wątpliwość laika – czy na pewno duch to to samo co upiór?.
Zależy :). Duch może stać się upiorem :P.
iris pisze: Odgłosy walenia o ścinę tez nie mogły jej gonić – odsuwała się przecież, a ściana została w miejscu.
Hmmm... Chyba można się domyślić, że odgłosy wciąż były słyszalne, "podążały za nią", bo i duch ją gonił, bez przerwy uderzając w ścianę "po długości". Czy nie? :P Biegnie korytarzem, za nią podąża walący w ścianę duch. Ściana się nie kończy tak po prostu - ciągnie się.
iris pisze: Albo połącz te dwa zdania, albo zamiast drugiego dopisz coś innego typu: Latarka zgasła. Baterie były stare. Takie drobiazgi (ale drobiazgi, nie długaśne zdania) dodają realizmu.
Latarka zgasła, bo "wyssano" z niej energię. W całym domu nie było prądu, mam więc nadzieję, że czytelnik się domyśli, że to nie baterie czy inne cholerstwo :P.
iris pisze: Dziwne błyski, które widziała z góry były już teraz wyraźne. Oplatały okutaną w długi, czarny płaszcz postać, stojącą dokładnie na środku obszernego hallu.
Styl tego zdania kuleje; albo oplatały okutaną […] postać, albo oplatały postać stojącą w hallu. Te dwie informacje w jednym zdaniu to za dużo.
Szczerze mówiąc nie rozumiem. Jak dla mnie wciąż brzmi poprawnie. Płaszcz jest ważny, to gdzie stoi, też jest ważne i... no nie rozumiem :).
iris pisze: Tutaj taka uwaga: jeżeli piszesz „prawdziwa …” odnosisz się do ogółu, np. prawdziwa kobieta, prawdziwa broń etc. I ten ogół należy pisać małą literą. Wiedźma dużą literą to z kolei konkretna nazwa jednostki; jeśli napiszesz dużą literą wiadomo, że dana postać jest charakterystyczną przedstawicielką danego ogółu, np. Kobieta. Czyli „prawdziwa wiedźma” = „Wiedźma”.
Przyznam się bez bicia, że jeszcze nie wiem, czy to ma być Wiedźma, czy wiedźma :D. Taki dylemat, ot co :P.
iris pisze: O dziwo, strach ulotnił się, zniknął - jakby sam był tchórzem - i nawet nie pomachał na pożegnanie. Wibrująca w powietrzu moc, którą wyczuwał nawet taki laik jak przyczajona za Wiedźmą kobieta, wprawiała serce w dziki galop pełen nie przerażenia, a adrenaliny.

Te dwa zdania wykluczają się. Zdecyduj się – albo strach minął, albo waliło jej serce (galop adrenaliny??  serce nie może bić z adrenaliny, ewentualnie pod wpływem adrenaliny).
Poprawiając je stylistycznie – oddzielnie:
O dziwo, strach ulotnił się, zniknął - jakby sam był tchórzem.
Wibrująca w powietrzu moc wprawiła jej serce w dziki galop.
No tak... galopująca adrenalina najwyraźniej przyćmiła mi wzrok. Prawda ;).
iris pisze: Osobiście nie jestem fanką wyrazów dźwiękonaśladowczych w narracji.
A ja właśnie je lubię :). Może to trochę dziwne, ale kiedy coś pojawi mi się we łbie, to to piszę. Choćby takie łup :). Czasem wyrażają więcej, niż tysiąc słów :D.
iris pisze: Miarowe dudnienie stawało się coraz głośniejsze, aż niespodziewanie ustało.

Coś stawało się głośniejsze, aż… – to wyrażenie stopniujące, musi prowadzić w jedną stronę – balon stwał się coraz większy, aż pękł; gałąź uginała się coraz bardziej, aż się złamała – rozumiesz? U Ciebie jest coś w rodzaju: balon stawał się coraz większy, aż zmalał; gałąź uginała się coraz bardziej, aż przestała.
A nie sądzisz, że stopniowanie można czasem właśnie w tak gwałtowny sposób przerwać? Napięcie, napięcie i puf!, nie ma. Gałąź uginała się coraz bardziej, aż zaczepiona o nią linka puściła i gałąź wystrzeliła w górę ;).
iris pisze: ano
Ogólnie: tekst wymaga redakcji. Widzę u Ciebie pewną intuicję, ale chyba brakuje Ci doświadczenia. Generalnie koncepcja mi się podoba – duchy, duchy, tu nagle mąż! Tylko ten dialog na końcu… Miałam wrażenie, że tekst się rozpadł na dwie części: pierwszą, w której strasz się opowiedzieć z napięciem straszną historię i drugą (dialog), z której robi się humorystyczna, żeby nie powiedzieć groteskowa scenka. Jeśli to był efekt zamierzony – ok, tylko do kogo wówczas skierowny jest tekst?
Czytałam ostatnio kilka Twoich komentarzy do innych tekstów – masz tak jak ja (nie ośmielę się powiedzieć, jak większość ). U innych widzisz błędy, których nie wyłapujesz u siebie. Ale powiem Ci w sekrecie , że pisanie komentarzy to niezła szkoła.
Pozdrawiam, życzę weny i wytrwałości

Moje teksty wymagają zwykle dwudziestokrotnej redakcji. Ten został wrzucony po dwukrotnej :). Oczywiście, że nie mam doświadczenia. I tak, efekt był zamierzony. Miało być trochę fantastycznie, trochę humorystycznie - zwykle piszę w ten sposób. Jakoś wolę pisać z przymrużeniem oka ;).
Ehh no tak. U innych widzę o wiele więcej, niż u siebie, ale to raczej dlatego, że ja całe opowiadanie widzę w głowie, więc... A co do kwestii warsztatu - tutaj zawsze dwadzieścia razy sprawdzam, zanim wyłapię głupotę. Kto wie, o co chodzi? :P

Jeszcze raz dziękuję za opinię i pozdrawiam :).
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”