

Pozdrawiam.
XXXXTak bardzo chciała sobie powiedzieć: spokojnie, to tylko wiatr. Tylko że to nie był wiatr.
XXXXStukot. Zupełnie jak w szpitalu, gdy po korytarzach przechadza się z wolna personel w chodakach. Piski. Mysie, przeciągające się w nieskończoność piski. Szuranie przesuwanych mebli. Ale najgorsze były nienaturalne, skrzypiące odgłosy. Koszmar dla uszu. Jakby ktoś rysował paznokciem po szkolnej tablicy. Tak banalne, a jednak kompletnie wysysające zdrowy rozsądek i zmieniające człowieka w rozdygotany, przepełniony strachem worek mięsa.
XXXXElżbieta nie wytrzymała. Odrzuciła puchową kołdrę, wygramoliła się z szerokiego łóżka i założyła kapcie. Miała na sobie tylko długą do kostek koszulę nocną, więc gdy uzbrojona w latarkę wyszła na korytarz, zadrżała z zimna. Co prawda obiecała nie opuszczać tej nocy pokoju, ale co złego mogło się stać? W końcu do tej pory duchy nie były agresywne. Stukały, pukały i wyły, ale nigdy nikogo nie zaatakowały. Więc niby dlaczego pani domu miałaby się bać? Chciała na własne oczy zobaczyć, co się będzie działo. Jakoś niezupełnie wierzyła w czary…
XXXXCoś huknęło. Porządnie huknęło. Elżbieta odwróciła się gwałtownie, latarka oświetliła ścianę po lewej. Ziała w niej dziura wielkości ludzkiej pięści. Strach rozprzestrzeniał się po ciele majętnej wdowy z oszałamiającą prędkością. Czyżby duchy zrobiły się tak wściekłe, ponieważ zaprosiła JĄ?
XXXXPowoli zaczęła się wycofywać. Z jej ust wydobywały się delikatne obłoczki pary, poprzetykane siwizną włosy na karku stanęły dęba. Duchy – albo duch, ONA nigdy nie stwierdziła jednoznacznie, czy Elżbietę nawiedza jeden, czy też więcej upiorów – nie zamierzały tak po prostu odpuścić. Znów uderzyły w ścianę. Dziura była jeszcze większa, posypał się tynk. I znów. I jeszcze raz. Wreszcie ściany korytarza wyglądały jak ser szwajcarski, ale Elżbieta była już daleko.
XXXXBiegła korytarzami rezydencji zadziwiająco szybko jak na swój wiek. Za dwa miesiące kończyła siedemdziesiąt osiem lat i preferowała fotel przy kominku, a nie męczące spacery. Nie podejrzewała się o tak dobrą kondycję, ale jak to mówią: strach dodaje skrzydeł. Miękkie czerwone dywany, które kupiła kilka lat temu za horrendalne pieniądze tłumiły jej kroki, więc tym lepiej słyszała ścigające ją odgłosy walenia o ścianę. Kiedy to wszystko się skończy, nieźle się wykosztuje na remont. A oprócz tego musiała jeszcze przecież zapłacić tej szarlatance… O ile uda jej się rozwiązać problem.
XXXXElżbieta rzuciła się w kierunku krętych schodów i niewiele brakowało, a potknęłaby się i zwaliła jak długa na sam dół. Gdyby to był film grozy, jakiś rozwalony w fotelu cwaniak obżerający się popcornem zapytałby: dlaczego ta idiotka nie włączy światła? Ale to nie był film grozy, a Elżbieta bynajmniej nie była idiotką. Nie było prądu. ONA – wdowa nie potrafiła się zdobyć na nazwanie JEJ zgodnie z uprawianą profesją (jeszcze nie do końca wierzyła w to, co ją spotkało) – przestrzegła wcześniej Elżbietę, że nastąpią zakłócenia elektryczności.
XXXXLatarka zgasła.
XXXXI nie chciała się włączyć…
XXXXRezydencja rozbrzmiała stekiem przekleństw, wywrzeszczanym słabiutkim na pozór głosem staruszki. Strome schody jawiły jej się teraz jako przeszkoda nie do pokonania. W hallu, rozciągającym się u stóp schodów, coś błysnęło, rozbudzając nadzieję Elżbiety, ale niemal natychmiast zgasło. Zanim kobieta na dobre wpadła w panikę, błysnęło znowu i tym razem najwyraźniej zamierzało świecić! Nie marnując ani chwili, Elżbieta z godną podziwu prędkością puściła się w długą i zatrzymała dopiero na ostatnim stopniu.
XXXXZatrzymała się jednak z konkretnego powodu.
XXXXDziwne błyski oplatały okutaną w długi, czarny płaszcz postać, stojącą dokładnie na środku obszernego hallu. Łańcuszki błyskawic tańczyły na jej dłoniach, ramionach i plecach, wykręcając się i owijając wokół. Przypominały magiczny kokon, z którego za kilka chwil wyłoni się motyl.
XXXXTeraz Elżbieta nie bała się nazwać rzeczy po imieniu.
XXXXStała przed nią prawdziwa Wiedźma. Drobna, na pozór krucha i całkiem ładna dziewczyna o czarnych włosach i oczach, z którą rozmawiała rano, zmieniła się prawie nie do poznania. Wdowa złapała się na tym, że bardziej obawia się tej emanującej potęgą kobiety o głębokim, przewiercającym na wylot spojrzeniu, niż duchów, które – sądząc po donośnych odgłosach – były coraz bliżej.
XXXX- Miała pani zostać u siebie – odezwała się Wiedźma dudniącym, jakby zwielokrotnionym głosem. – Teraz to już nieważne… Proszę się odsunąć, jeśli łaska.
XXXXElżbieta czmychnęła za plecy Wiedźmy. O dziwo, strach ulotnił się, zniknął - jakby sam był tchórzem - i nawet nie pomachał na pożegnanie. Wibrująca w powietrzu moc, którą wyczuwał nawet taki laik jak przyczajona za Wiedźmą kobieta, wprawiała serce w dziki galop pełen nie przerażenia, a adrenaliny. Wdowa nie wpatrywała się teraz w tonące w mroku schody z obawą, a wyczekiwaniem, wprawiającym w ruch rozbiegane spojrzenie, drżące palce i chude jak patyki kolana.
XXXXŁup! Łup! Łup!
XXXXMiarowe dudnienie stawało się coraz głośniejsze, aż niespodziewanie ustało. Wiedźma wymruczała parę zupełnie niezrozumiałych dla Elżbiety słów, krzyknęła i wykonała urywany gest ręką, a wyładowania elektryczne w odpowiedzi pomknęły we wszystkich kierunkach, tworząc zwarty krąg wokół obu kobiet. Wdowa pisnęła, gdy przypominające łańcuchy błyskawice oplotły wyraźnie widoczną, choć przezroczystą postać. Pisnęła jednak nie, jak mogłoby się wydawać, z przerażenia, a zaskoczenia, ponieważ bardzo dobrze znała uprzykrzającego jej życie ducha. Ba! To był jej mąż!
XXXX- Henryk! – wrzasnęła na wąsatego staruszka z potężnym mięśniem piwnym w miejscu brzucha. – Ty?! Czyś ty do reszty rozum postradał po śmierci?! Mnie straszyć? Mnie?!
XXXXDuch parsknął i ostentacyjnie splunął na marmurową posadzkę. Plwocina przeniknęła przez kamień.
XXXX- A ty co taka zdziwiona? Dwa lata, Elżbieto! Tyle minęło od czasu jak mnie pochowali, a ty co? Sprowadziłaś sobie jakiegoś prostaka! Doprawiasz mi rogi i w ogóle się z tym nie kryjesz. Mało tego! Ty tego dzieciaka utrzymujesz! UTRZYMUJESZ. ZA MOJE PIENIĄDZE – wycedził i szarpnął się w okowach. – Wstyd mi przynosisz. Honor i pamięć plamisz!
XXXXWiedźma, wyglądająca już prawie normalnie bez świecącej otoczki, spojrzała na Elżbietę spod wysoko uniesionych brwi.
XXXX- Czyli kochanek – stwierdziła, jakby nagle wszystko stało się oczywiste.
XXXX- A co to ma do rzeczy? – warknęła czerwona jak cegła wdowa. – To są sprawy osobiste!
XXXX- Proszę sobie wyobrazić, że duchy zwykle działają właśnie z powodów osobistych. A utrzymanek… No, powiem pani, że dla człowieka takiego jak pani mąż to cios poniżej pasa.
XXXX- Właśnie! – wtrącił ochoczo Henryk. – Honor i pamięć!
XXXX- Ale przecież on nie żyje, do cholery!
XXXX- A czy to znaczy, że nie mam uczuć? – chlipnął duch, usta mu się zatrzęsły. Wiedźma podeszła do niego i ze współczuciem poklepała po plecach. – Możesz mnie dotknąć? – zawył jeszcze żałośniej.
XXXXWiedźma wymownie wskazała błyskawice.
XXXX- Magia, panie Henryku. No już, już… Niech się pan tak nie rozkleja. Będzie pan płakał z powodu niewiernej żony? Ma pan całe zaświaty na wyciągnięcie ręki!
XXXX- I co mi z zaświatów, kiedy wiem, że ludzie się ze mnie śmieją. Ze mnie!
XXXXElżbieta przyglądała się całej scenie szeroko otwartymi oczyma.
XXXX- Tak, to rzeczywiście kłopotliwe – przyznała Wiedźma, siadając po turecku na ziemi. Pogmerała w kieszeni płaszcza, wyjęła papierosy i odpaliła jednego zapałkami. – Reputacja to ważna sprawa… W zasadzie pana rozumiem. Na pana miejscu pewnie też wyrzekłabym się tych wszystkich wspaniałości, żeby bronić honoru.
XXXX- Jakich wspaniałości? – zainteresował się duch.
XXXXWiedźma wzruszyła ramionami.
XXXX- Takie tam… Co kto woli. Można wieczność grać na harfie na przykład.
XXXX- Nieee tam… Za nudne.
XXXX- Co kto woli, jak mówiłam. Inni całymi dniami nie wstają od pokera, albo spędzają czas z pięknymi kobietami.
XXXX- Co za przyjemność z gry, w której nic się nie wygrywa? – prychnął Henryk. – Przecież nawet jeśli grają tam na pieniądze, to co z nimi robią? Nie lubię hazardu. A babę w życiu miałem jedną i wystarczy. Sama zobacz, jaka niewdzięczna! Na co mi kolejne?
XXXX- Nie mogę się nie zgodzić. – Wiedźma nic sobie nie robiła ze stojącej obok oburzonej Elżbiety. - Są też tacy, którym nie udało się skończyć żadnej szkoły i cały czas poświęcają nauce.
XXXXDuch pogardliwie wydął usta.
XXXX- Studiowałem na Uniwersytecie Jagiellońskim. Ekonomię – dodał z dumą. – Byłem najlepszy. Później w ciągu dwóch lat dziesięciokrotnie zwielokrotniłem swój majątek.
XXXX- Całkiem nieźle…
XXXXHenryk zmarszczył brwi. Elżbieta znała ten wyraz twarzy. Jej świętej pamięci mąż był szczerze zdumiony brakiem uznania w głosie Wiedźmy.
XXXX- Co masz na myśli, mówiąc: nieźle? – wycedził przez widmowe zęby.
XXXX- Ekonomiści w zaświatach osiągnęli mistrzostwo, panie Henryku – wyjaśniła Wiedźma. – Powiem panu w tajemnicy, że raz prosiłam ich o radę w imieniu przyjaciółki i dzięki ich zaleceniom jej firma w ciągu roku pomnożyła początkowy kapitał stukrotnie.
XXXX- Roku?! W ciągu roku?!
XXXX- Niech się pan nie przejmuje… Pan zaczynał przecież w innych czasach. Z drugiej strony, ci w zaświatach mieli całe wieki na doskonalenie umiejętności…
XXXXElżbieta z niebotycznym zdumieniem przyglądała się zadumanemu Henrykowi, wędrującemu zaciętym spojrzeniem to na nią, to na gaszącą właśnie papierosa o posadzkę Wiedźmę. Wdowie zajęło to trochę czasu, ale wreszcie przejrzała zamiary swojego gościa. Uśmiechnęła się lekko.
XXXX- Dobra – bąknął wreszcie duch. – Jak się tam dostać?
XXXX- To znaczy, co? Nie chce pan dłużej karać żony? Należy jej się przecież. Co z pana honorem?
XXXX- Pieprzyć honor. Jak się puszcza, to się puszcza, nic nie poradzę. Tego fircyka przegoniłem i jeśli jest mądry to długo się tu nie pojawi. Ja mam ważniejsze sprawy na głowie. Proszę mnie tam wysłać!
XXXXSzarpnął się w oplatających jego ramiona łańcuchach. Wiedźma z głośnym westchnieniem podniosła się z podłogi i otrzepała ręce.
XXXX- No dobrze. Niech pan idzie w stronę światła.
XXXXZnów wymamrotała parę słów w dziwnym, chrapliwym języku. Więżące ducha okowy puściły. Ten nawet nie spojrzał na Elżbietę. Z rozanielonym wyrazem twarzy wpatrywał się gdzieś przed siebie. Wyciągnął dłoń, jakby po coś sięgał, uśmiechnął się i zrobił krok do przodu. Zawahał się, odwrócił w stronę żony i surowym głosem powiedział:
XXXX- A ty – wycelował w Elżbietę palcem – masz się tego gówniarza pozbyć raz na zawsze! Bo wrócę! A jak nie wrócę, to będę tam na ciebie czekał i lepiej, żebyś zapisała wszystko dzieciom, głupia babo.
XXXXZniknął.
XXXX- I co? Już? – spytała Elżbieta.
XXXX- A no już. – Wiedźma znów wyglądała zwyczajnie. Drobna kobieta jeszcze przed trzydziestką. – Jutro z samego rana czekam na przelew.
XXXX- Oczywiście – zapewniła pospiesznie. Wiedźma ruszyła ku drzwiom wejściowym. Elżbieta podreptała za nią, przyciskając latarkę do piersi.
XXXX- Aha – zatrzymała się z dłonią na klamce – pani Elżbieto… Nie lubię się wtrącać w osobiste sprawy klientów, ale radziłabym tego utrzymanka jednak nie utrzymywać. Istnieje ryzyko, że Henryk znudzi się tą ekonomią i przedrze się z powrotem, a wtedy może się nie skończyć na dziurach w ścianie… Nadchodzą niespokojne czasy i teraz będzie mu łatwiej wrócić. - Elżbieta pokiwała głową. Wiedźma uśmiechnęła się lekko i podała jej wizytówkę. – W razie gdybym była jeszcze potrzebna.
XXXXDrzwi zamknęły się za niezwykłym gościem, a Elżbieta przyjrzała się wizytówce. Był na niej numer telefonu i tylko trzy słowa:
XXXX- Natalia Rawska – Wiedźma.