Zugzwang

1
Początek opowiadania wysłanego kiedyś na konkurs stalkerski -- tekst się nie spodobał i przepadł w konkursie, ale ja bardzo lubię to opowiadanie i tego bohatera. Lubię tak bardzo, że poświęciłem mu ponad 650k znaków i setki godzin pracy ;) Wrzucam fragment ze standardowym pytaniem: czy taki początek zachęca do przeczytania całości?


Zugzwang

WWWNoc spędzili pod gołym niebem, zagrzebani w trawie porastającej niewielkie wzgórze. Spali i czuwali na zmianę w zupełnej ciemności bez ognia. W nikłej poświacie księżyca połyskiwały ich spocone twarze, gdy zasiedli kołem wokół plecaków, po omacku wyciągali parujące racje żywnościowe z podgrzewaczy i jedli gołymi rękoma nie patrząc sobie w oczy. Po skończonym posiłku Berezjew z odbezpieczonym kałasznikowem zszedł ze wzgórza i wchłonął go mrok zalegający w dolinie. Wrócił po godzinie, bez słowa położył się spać, a kolejny najemnik wyruszył pełnić straż w ciemnościach.
WWWOłeh nie mógł zasnąć, wciąż unosił głowę znad posłania i spoglądał na śpiących obok najemników. Leżeli stłoczeni w mokrej trawie jak ślepe psy w swoim leżu, z rozchylonymi ustami i rękoma zaciśniętymi na karabinach, podobni do martwych żołnierzy. Nasłuchiwał ich niespokojnych oddechów i patrzył na sine chmury sunące jak dym po bezgwiezdnym niebie. Budził się za każdym razem, gdy kolejny najemnik trąc zaspane oczy odchodził w ciemność i gdy wracał zadowolony, by ułożyć się do snu bez zdejmowania butów. Jako ostatni poszedł Osipowicz, z plecakiem i przytroczonym śpiworem, i już nie wrócił, a gdy Ołeh obudził się w mdłej szarówce spowijającej świat dookoła, miejsce gdzie spał zwiadowca było puste, zryte butami, których płytkie ślady biegły w dół wzniesienia.
WWWJeszcze przed świtem podnieśli się ze swoich legowisk i szczękając w ciemności oporządzeniem, zeszli ze wzgórza. Na pochyłym zboczu widać ich zgarbione sylwetki, sześciu mężczyzn w przemoczonych maskałatach, każdy z plecakiem i kałasznikowem w rękach, wszyscy jednakowo zmęczeni, ostrożnie stawiają kroki na grząskiej po deszczu ziemi. Tylko Ołeh ma odkrytą głowę, a jego jasne włosy i chłopięca twarz wyróżniają go w tym pochodzie, gdzie spod okapów hełmów patrzą oczy mężczyzn zaprawionych w boju, gotowych nieść śmierć swoim wrogom. Podobni do siebie, a jednak różni, ciemne sylwetki w rozwianych pałatkach, idą z zacięciem na brodatych twarzach, a ich zaropiałe oczy lśnią w ciemności. Mgła wydychanej pary osiada na ubraniach, połyskuje na sprzączkach i klamrach pasów, lśni na lufach karabinów.
WWWUstępująca ciemność odsłoniła ziemię porośniętą aż po horyzont zrudziałą trawą, przetkaną liniami dawnych ogrodzeń z drutu kolczastego i pasmami nielicznych zarośli. Wzdłuż dalekiej miedzy biegł rząd podobnych do krzyży przechylonych słupów elektrycznych. Na ich poprzecznych belkach wciąż powiewały zerwane kable. W głębokiej trawie rdzewiało żelastwo, wraki porzuconych maszyn rolniczych o ostrych ząbkowanych kształtach. Z ceglanych ruin domu poderwało się stado wron i odleciało nad ich głowami w ciemność.
WWWNa wschodzie rozpoczął się mozolny pochód słońca. W ospale rodzącym się blasku, który sunie w ich stronę wyostrzając cienie i wzbudzając mgłę ponad łąkami, widzą zarys wysokich masztów i kratownic radaru pozahoryzontalnego stacji Duga. Przystają onieśmieleni, wpatrzeni w osobliwe misterium odbywające się na ich oczach. Blask wschodzącego słońca wydobywa z ciemności potężną konstrukcję radaru; rzędy kratownic kładą się długimi cieniami na trawę, wysokie niemal do nieba, ciągną się przez cały horyzont i wciąż rosną, prześwietlone światłem, potężnie górując nad stepami i lasem.
WWWOłeh odwraca głowę, patrzy na twarze swoich towarzyszy. Wszystkie zacięte, ze zmrużonymi oczami i ustami zaciśniętymi z przejęcia, zupełnie białe w słońcu. Dłonie zaciśnięte na karabinach. Najemnicy stoją nieruchomo, mając za plecami swoje wydłużone cienie. Kiedy Ołeh ponownie odwraca wzrok ku światłu, widzi już całą konstrukcję radaru z jej potężnymi masztami na których połyskuje kilometrowa siatka anten i stalowych lin.
- Nieodmiennie cieszy mnie ten widok – szepcze Berezjew. Odwraca twarz w stronę Ołeha i mówi: – Już wiesz, dokąd zmierzamy.
WWWZ ociąganiem ruszają w stronę radaru zastygłego wysoko nad ziemią. Nie rozmawiają. Przed ich oczami przesuwa się martwy nieruchomy świat. W zgniłej trawie przerośniętej burzanem natykają się na strupieszałe ludzkie szczątki obciągnięte wyschniętą skórą. Z papierosami w rękach oglądają wyszczerzonego trupa, może kiedyś go znali, nie wiadomo, tylu już ludzi spotkali na szlaku, nie sposób wszystkich spamiętać.
WWWPrzed południem drogę przecięło im stado zmutowanych koników o oszalałych oczach i ohydnych, pozbawionych skóry pyskach. Minęły ich w pełnym galopie i szorując brzuchami po wysokiej trawie, z upiornym rżeniem pomknęły na wschód, a gdy ucichł już tętent ich kopyt, wyłoniły się pomiędzy odległymi wzgórzami – ciemne sylwetki o rozwianych grzywach rysujące się na tle jasnego nieba – i pędziły wzdłuż widnokręgu, aż zlały się w jedną, postrzępioną linię i zniknęły w słońcu. Najemnicy ruszyli ich śladem. Brnęli przez dzikie łąki poznaczone smugami ciemniejszej trawy w miejscach gdzie niegdyś były bruzdy orne, a rozmiękła ziemia strzykała błotem pod ich ciężkimi butami. Kiedy zatrzymali się na krótki postój w cieniu karłowatej topoli, do oddziału dołączył Osipowicz. Zwiadowca przyklęknął z lufą kałasznikowa opartą na ramieniu i powiedział:
- Kilometr od tego miejsca natknąłem się na wygasłe ognisko. Deszcz zmył ślady, ale widziałem odciski wojskowych butów. Dwóch albo trzech ludzi. Poszli na wschód, ale nie weszli na ziemię Razunowa.
- Idą za nami? – zapytał Berezjew.
- Być może. Są dość ostrożni. Myślę, że poszli wzdłuż granicy w stronę dawnej linii wysokiego napięcia.
- Idź jeszcze popatrz. Weź ze sobą Korolewa.
WWWOsipowicz nie odpowiedział. Starł dłonią pot z ogolonej głowy, spojrzał przelotnie na Berezjewa, po czym z opuszczonym karabinem i hełmem przytroczonym do paska ruszył przez trawy w stronę najbliższych zarośli. Korolew również się podniósł, zarzucił na ramię plecak i kałasznikowa, i ruszył jego śladem. Przez chwilę widzieli ich zgarbione sylwetki, gdy sprężystym krokiem przemierzali łąkę, a potem zniknęli im z oczu. Berezjew dał znak do wymarszu.
- Zbieramy się – powiedział.
WWWNajemnicy z ociąganiem wstali z ziemi, zgasili papierosy, napili się wody z manierek i z plecakami na ramionach ruszyli śladem zwiadowcy. Uszargani w mokrej trawie, oblepieni polnymi ostami i sporą zniknęli w paśmie zarośli biegnących w poprzek łąk i wyłonili się po ich drugiej stronie, a padający deszcz zaczął mżawić wprost w ich twarze. Znów byli na jałowej, otwartej przestrzeni zarośniętej burzanem i dziką kłokoczką. Ziemię w tym miejscu przecinała wąska rozpadlina, ciągnąca się przez setki metrów ku wzgórzom, a jej poszarpane krawędzie wyglądały jak otwarta rana. Stanęli w bezpiecznej odległości z papierosami skrytymi w dłoniach i patrzyli na mgłę pary sunącą ponad zapadliskiem. Berezjew powiedział, że tak oddycha czarnobylska ziemia, i że muszą ruszyć na wschód, by szerokim łukiem ominąć to miejsce. Byli już na wzgórzach, gdy zadrżała ziemia, a rozpadlina zamknęła się z głośnym sapnięciem i ponownie otworzyła w tumanie czarnego pyłu, nieznacznie zmieniając swój kształt. Ponad zapadliskiem pojawiły się kłęby gęstego dymu i zaczęła tlić się trawa. Blask ognia przesączał się przez dym, nadając mu tuż nad ziemią ochrową barwę.
WWWNa równinie znów pojawiło się stado oszalałych koników, z rozwianymi grzywami zniknęły w smudze dymu, przez długi czas widzieli ich rozmyte kształty w szaleńczym galopie sunące ponad płonącą trawą, a tętent kopyt, które zdawały się nie dotykać ziemi, niósł się dalekim echem przez łąki. Ołeh zamknął oczy, a gdy otworzył je ponownie, dym rozwiał się, a wraz z nim zniknęły sylwetki koni.
WWWW powietrzu wirowały drobinki sadzy ciskane podmuchem wiatru wprost w ich twarze, a gdy zeszli już na trawiastą równinę, wciąż czuli pod stopami konwulsyjne, niezmordowane ruchy mas ziemi.
WWWPrzez zarośniętą burzanem łąkę, na której w kałużach wody leżały pożółkłe kości nieznanych im zwierząt, dotarli do zarośli kryjących ruiny domu z czerwonej cegły. Usiedli na podłodze między krokwiami zawalonego dachu i odpoczywali w milczeniu. Po kilkunastu minutach dołączyli do nich zwiadowcy.
WWWPrzyklęknęli obok Berezjewa i przez chwilę rozmawiali szeptem.
- Jest ich trzech – powiedział Osipowicz. – Idą naszym śladem. Prowadzi ich Geworgian.
- Niemożliwe. On zginął na Korabiu.
- Jak widać, przeżył.
- Widziałem, jak Abakarow odcina mu ucho.
- Zgadza się. Brakuje mu prawego.
- Możecie ich zdjąć?
- Nie bardzo. Pilnują się i nie podchodzą blisko. Tylko nas obserwują.
- To niedobrze. Odpocznijcie. Niedługo wyruszamy.
WWWW stercie zetlałych ubrań Ołeh znalazł pogniecioną kartkę papieru, zapisaną odręcznie w języku, którego nie znał. Trzymając ją w ręce obszedł cały dom, zajrzał do wszystkich izb, lecz nie znalazł niczego interesującego i wrócił do najemników. Skrawek papieru rozpuścił się w jego mokrych dłoniach, brudząc palce tuszem.
- Po co ci to? – zapytał Berezjew.
- Nie wiem.
WWWBerezjew pokiwał głową.
- Znałem kiedyś pewną kobietę... – powiedział. – Miała na imię Ana i była bardzo mądra. Powiedziała mi, że rzeczy, które robią inni ludzie bywają dziwne tylko wtedy, gdy nie znamy ich intencji. Gdy zrozumiemy zamysł, przestajemy się dziwić.
WWWDeszcz przestał padać, a na południowej stronie nieba zza chmur wyszło słońce. Ołeh zdjął buty, wyżął i przewinął onuce, a potem siedział z rękoma na kolanach, wpatrzony w poobcierane stopy. Nienaturalna trupia biel skóry na tle ciemnej podłogi. Widział już takie stopy wielokrotnie. Zrolowany płaszcz, tak jak reszta najemników, dopiął do plecaka. Berezjew zarządził wymarsz, więc chłopiec szybko wzuł buty i z plecakiem na ramieniu powlókł się za najemnikami.
WWWNa otwartym terenie ponownie rozwinęli się w kolumnę marszową i brnęli przez trawy z zaczerwienionymi oczyma, w sztywniejących od słońca, kopcących parą mundurach. Za wzniesieniem natknęli się na zapadlisko, gdzie w kręgu spalonej trawy pulsowała anomalia grawitacyjna. W rozszalałym wirze miotały się kłęby ziemi i kamienie mielone niczym w żarnach na piasek. Berezjew obejrzał to miejsce dokładnie przez lornetkę.
- Znów musimy nadłożyć kawał drogi – powiedział. Popatrzył na słońce. – Może przed nocą dotrzemy do granicy.
WWWSkierowali się na zachód, wyminęli rozszalałą anomalię i przez zmierzwione trawy wyszli na wzniesienie, skąd dojrzeli przemykające między odległymi pagórkami stado ślepych psów. Odczekali, aż przebrzmi w ciszy ich głośny jazgot i ruszyli w dalszą drogę. Zmierzali w stronę niewielkiego wzgórza, na którego szczycie tkwiła wbita w ziemię żerdź z zatkniętą ludzką głową. Poniżej wyschniętej twarzy powiewał ogon z końskiego włosia.
WWWKiedy zaczęli wchodzić pod górę, zza wzniesienia wyłonił się samotny mężczyzna z kałasznikowem w rękach. Stanął w lekkim rozkroku z dłonią opartą o zatkniętą głowę, a rozwiane końskie włosie z szelestem muskało pałatkę, którą był okryty. Mężczyzna potrząsnął karabinem uniesionym ponad głowę.
- Witajcie na ziemi atamana Razunowa! – wykrzyknął. – Skurwysyny!
Ostatnio zmieniony śr 03 lut 2016, 08:51 przez Filip, łącznie zmieniany 2 razy.
Coś tam było? Człowiek! Może dostał? Może!

2
Hej Filipie,
Spali i czuwali na zmianę w zupełnej ciemności bez ognia. W nikłej poświacie księżyca połyskiwały ich spocone twarze(...)
Mieliśmy zupełną ciemność a teraz mamy nikłą poświatę.
Leżeli stłoczeni w mokrej trawie jak ślepe psy w swoim leżu, z rozchylonymi ustami i rękoma zaciśniętymi na karabinach, podobni do martwych żołnierzy.
Właściwie dlaczego oni się tak tłoczyli? Z powodu temperatury?
I dwa porównania w tym zdaniu to o jedno za dużo.
Budził się za każdym razem(...)
Patrzy, nasłuchuje, obserwuje a w następnym zdaniu już się budzi.
Na pochyłym zboczu widać ich zgarbione sylwetki, sześciu mężczyzn w przemoczonych maskałatach, każdy z plecakiem i kałasznikowem w rękach, wszyscy jednakowo zmęczeni, ostrożnie stawiają kroki na grząskiej po deszczu ziemi.
Infomacja jest "wizualna" i podaje mi obraz. Fajny i czytelny. Tylko informacja o zmęczeniu tu nie pasuje bo nie jest "wizualna".
Tylko Ołeh ma odkrytą głowę, a jego jasne włosy i chłopięca twarz wyróżniają go w tym pochodzie, gdzie spod okapów hełmów patrzą oczy mężczyzn zaprawionych w boju, gotowych nieść śmierć swoim wrogom. Podobni do siebie, a jednak różni, ciemne sylwetki w rozwianych pałatkach, idą z zacięciem na brodatych twarzach, a ich zaropiałe oczy lśnią w ciemności. Mgła wydychanej pary osiada na ubraniach, połyskuje na sprzączkach i klamrach pasów, lśni na lufach karabinów.
Ustępująca ciemność odsłoniła ziemię porośniętą aż po horyzont zrudziałą trawą, przetkaną liniami dawnych ogrodzeń z drutu kolczastego i pasmami nielicznych zarośli. Wzdłuż dalekiej miedzy biegł rząd podobnych do krzyży przechylonych słupów elektrycznych. Na ich poprzecznych belkach wciąż powiewały zerwane kable. W głębokiej trawie rdzewiało żelastwo, wraki porzuconych maszyn rolniczych o ostrych ząbkowanych kształtach. Z ceglanych ruin domu poderwało się stado wron i odleciało nad ich głowami w
ciemność.
Czemu zmiana akapitu powoduje zmianę czasu? Fajniej byłoby się trzymać teraźniejszego - lepsza dramaturgia :)
Deszcz zmył ślady, ale widziałem odciski wojskowych butów.
A odciski butów to nie ślady?
Starł dłonią pot z ogolonej głowy, spojrzał przelotnie na Berezjewa(...)
Już jak grałem w Stalkera to ogolone głowy, u ludzi spędzających większość czasu na szlaku, wydawały mi się mało prawdopodobne. Maszynka elektryczna to dodatkowy ciężar - lepiej wziąć magazynek, o prąd na szlaku trochę trudno, baterie - też kłopot, nożem się ładnie nie ogoli głowy (próbowałem) a jednorazówka przy kiepskim dostępie do czystej wody i kremów nie ma racji bytu. Czyli na logikę - powinni być włochaci :)
(...)po czym z opuszczonym karabinem i hełmem przytroczonym do paska ruszył przez trawy(...)
Dziwna ta liczba mnoga. Czemu nie przez trawę?
Przez chwilę widzieli ich zgarbione sylwetki, gdy sprężystym krokiem przemierzali łąkę(...)
Sprężysty sugeruje jakąś gibkość, grację, swobodę ruchu. Nie gra to z poprzednim obrazem gdzie ich krok jest ostrożny, a oni sami zmęczeni.
(...)niezmordowane ruchy mas ziemi(...)
Niezmordowanie raczej używamy do opisu czegoś żywego.
Odczekali, aż przebrzmi w ciszy ich głośny jazgot(...)
Albo cisza albo jazgot.
Kiedy zaczęli wchodzić pod górę, zza wzniesienia wyłonił się samotny mężczyzna z kałasznikowem w rękach. Stanął w lekkim rozkroku z dłonią opartą o zatkniętą głowę, a rozwiane końskie włosie z szelestem muskało pałatkę, którą był okryty. Mężczyzna potrząsnął karabinem uniesionym ponad głowę.
- Witajcie na ziemi atamana Razunowa! – wykrzyknął. – Skurwysyny!
W jakiej on jest od nich odległości? Bo wyobraziłem sobie, że znacznej (jeśli krzyczy). A jeśli w znacznej, to oni nie mają prawa słyszeć odgłosu jaki wydaje końskie włosie muskając pałatkę.

Fajny tekst ale.
Uważam, że przegiąłeś z opisami terenu. Nie byłem w stanie sobie wyobrazić tych wszystkich traw, rozpadlin, zagajników, lasów itd. w efekcie nie wiedziałem jak wygląda aktualne otoczenie najemników.
Oczywiście (o czym sam wiesz) opis wschodu słońca i radaru jest świetny, natomiast reszta według mnie przerysowana, zbyt duża ilość informacji "terenowych" przytłacza tekst, staram się sobie wyobrazić ten teren, nie idzie mi łatwo i burzy mi się przyjemność czytania.
Po drugie, bez obrazy - bo mnie się podobało - uważam, że ten tekst będzie dla kogoś kto nie zna klimatu po prostu nudny. Bo sam przyznasz, że na takiej ilości znaków niewiele się dzieje.
Po trzecie całość napisałbym w teraźniejszym, czytelnik odczułby chyba większą dynamikę a tego ten tekst imho potrzebuje.

Pozdrowienia serdeczne,

G.
"Każdy jest sumą swoich blizn" Matthew Woodring Stover

Always cheat; always win. If you walk away, it was a fair fight. The only unfair fight is the one you lose.

3
God, dziękuję za opinię ;)
Z opisami masz rację (Dziękuję!) -- wcześniej już B.A zwracał mi uwagę, że "odpływam", tzn piszę dla siebie nie bardzo troszcząc się o czytacza ;) Przebyłem długą drogę -- od króciaków opartych wyłącznie na dialogach do ścian tekstów z opisami. To uporczywe dążenie do "zapełniania" tekstu przyniosło efekt odwrotny do zamierzonego -- gdy nie ogranicza mnie ilość znaków, prawie każdy czytacz stwierdza: panie, nuda ;) Dzięki za zwrócenie uwagi, to kolejna bardzo cenna informacja, potwierdzająca moje odczucia. Od dłuższego czasu szukam równowagi, ale mam przeczucie, że tak już chyba zawsze będzie :( Epicki rozmach nie jest mi dany.

Machlojki z czasem to moja brzydka maniera -- ale nie chce tego zmieniać, tylko bardziej dopracować. Bohaterowie mają ogolone głowy bo pchły i wszy, a broda pod każdą szerokością geograficzną jest oznaką męskości -- od starożytnych wojowników po amerykańskich operatorów taktycznych grasujących w Afganistanie.
Coś tam było? Człowiek! Może dostał? Może!

4
Godhand pisze:Infomacja jest "wizualna" i podaje mi obraz. Fajny i czytelny. Tylko informacja o zmęczeniu tu nie pasuje bo nie jest "wizualna".
Hmm, jak dla mnie ta informacja pasuje. Inaczej wyobrażam sobie sześciu mężczyzn, a inaczej sześciu zmęczonych mężczyzn. Skutki zmęczenia widać też fizycznie, a poza tym, według mnie, uzupełnia to obraz i pozwala bardziej się wczuć, poznać atmosferę. Jak tak sobie czytam to zdanie bez tego zwrotu, to tak jakby już nie to samo...

5
No i co ja pacze? Fanfik, uniwersum, postapo, nic nowego, wszystko już było, samo dziadostwo niewarte uwagi. No ale jednak, dziwna sprawa, bo przy tym kawałek wyrazistego pisania, dwie głowy wystający ponad zwyczajowy poziom pierdół tego typu, pierwszy od dawna „jakiś” tekst w Tuwrzuciu, aż dziw, że choć specjalistów od tych klimatów całe mrowie, a nikt się jakoś nie wypowiada, posnęli, czy co?

A mnie się wydaje, że to ciekawy przypadek, sytuacja, kiedy nie kłują w oczy błędy oczywiste, grube, powtarzalne u publikujących tu początkujących autorów, że można urządzić laboratorium CSI i trochę przyjrzeć się mikrośladom, czyli temu, co – od pewnego poziomu – stanowi o jakości pisania.

No to pacze.

Cały tekst to w gruncie rzeczy jeden wielki opis, ale sprytny, bo formujący zawiązki tego, co (prawdopodobnie) wypączkuje w dalszym ciągu. Taka ściśnięta materia na chwilę przed Big Bangiem. Przy czym spryt polega również na tym, że wszystko odgrywa się w tempie largo, współgrającym z oddechem rozległych przestrzeni. Osobiście nie mam nic przeciwko opisom (im jestem starszy, tym bardziej nie mam i, jeśli dobrze napisane, nie przelatuję ich byle jak, co zdarzało mi się drzewiej), ale już przy wstępnej lekturze uwierały mnie dwie rzeczy, widoczne w pełni po bliższym przyjrzeniu się tekstowi.

Pierwsza – to jaja z perspektywą, podkreślone użyciem czasu teraźniejszego. Tu:
Filip pisze:Na pochyłym zboczu widać ich zgarbione sylwetki, sześciu mężczyzn w przemoczonych maskałatach, każdy z plecakiem i kałasznikowem w rękach, wszyscy jednakowo zmęczeni, ostrożnie stawiają kroki na grząskiej po deszczu ziemi.
bardzo wyraźnie
a tu:
Filip pisze:Uszargani w mokrej trawie, oblepieni polnymi ostami i sporą zniknęli w paśmie zarośli biegnących w poprzek łąk i wyłonili się po ich drugiej stronie,
delikatniej, może niechcący.

Dlaczego podobny zabieg jest be? To jakby operator powiedział – chrzanić Eastwooda i Peckinpaha, TKM! Z montażystą razem. Kamera, schowana za plecami bohaterów zostaje podwieszona pod drona i startuje gwałtownie w nieboskłon, zmieniając kompletnie – wraz z planem – sposób narracji, po czym równie gwałtownie wraca. Co dobre w MTV, niespecjalnie fajne w fabule. Innymi słowy zaburzone zostają proporcje, bo normalnie praca operatora uzupełnia narrację, dokładając się do kompletności dzieła. Być może zamysł pewnego eksperymentu broni się w dalszym ciągu utworu, tu, jak już zeznałem – przeszkadza. Mnie przeszkadza.

I druga rzecz. Dobijanie gwoździ. Tak, jakbyś uznał, Filipie, że jednorodny ciąg jest zbyt banalny, a czytelnik może niedostatecznie wyraźnie zobaczyć to, co chciałeś zaakcentować, więc dobre rzeczy trzeba mu oznaczyć neonami w kształcie strzałek w oczojebnych barwach. Zatem strukturę zapętliłeś między dwukrotnym, trzykrotnym, wielokrotnym użyciem tych samych wyrazów, określeń, zdarzeń. No i otrzymujemy fetysze: kałasznikowa, oczy, dłonie (zaciśnięte) trawę, powtórzenia: horyzont, bladość, ciemność, parę, a nawet scenograficzny metronom w postaci stada koni. To jest – w moim pojęciu bizantyjskie i przefajnowane.

Teraz trochę w kwestii mikrośladów.
Filip pisze:Spali i czuwali na zmianę w zupełnej ciemności bez ognia.

God już zwrócił uwagę na owo zdanie. Pilotem nieszczęścia jest brak przecinka po „ciemności”. Drobiazg. A przecinek zmieniłby sens, odrywając „ogień” od nocy, podkreśliłby „zewnętrzność” tego, co potencjalnie mogli stworzyć od istoty zjawiska, jakim jest noc. Ta zaś, choć z natury ciemna, w rzeczywistości pozwala oczom zaadaptowanym już do warunków przy obecności gwiazd i księżyca dostrzec całkiem sporo, zwłaszcza w najbliższym otoczeniu. Wyrzucenie „zupełnej” likwiduje bez śladu sprzeczności w tym i następnych akapitach.
Zresztą inne uwagi Goda są celne, spróbuję ich nie dublować.
Filip pisze:Leżeli stłoczeni w mokrej trawie jak ślepe psy w swoim leżu, z rozchylonymi ustami i rękoma zaciśniętymi na karabinach, podobni do martwych żołnierzy.

Uch. To są najemnicy. Żołnierze. Śpiący żołnierze są podobni do martwych żołnierzy. No coś podobnego. To nie to, że nie mogą, sen – wiadomo – jest krewnym śmierci, ale po pierwsze: porównanie jest już do cna zużyte i zbanalizowane, po drugie: jednak zdarzył Ci się fatalny kiks. Gdzie staranność?
Filip pisze:Budził się za każdym razem, gdy kolejny najemnik trąc zaspane oczy odchodził w ciemność i gdy wracał zadowolony, by ułożyć się do snu bez zdejmowania butów.
Tak, jakby sen ogólnie dzielił się na dwie kategorie: ze zdejmowaniem butów i bez niego. Mała niezręczność, a boli. „...nie zawracając sobie głowy zdejmowaniem butów”, „ … jak to w akcji, bez ściągania butów” czy jakoś tak. Albo chociaż z przecinkiem, oddzielającym wyraźnie sen od obuwia.

„Mżyć” wydaje się prawidłową formą, z „mżawić” chyba się nigdy nie spotkałem.
Coś dziwnego dzieje się z pogodą, prawie jednocześnie mamy słońce i deszcz.
„Mgła pary” (w takiej zbitce źle wygląda) to tak jakby „opar”.
Te papierosy pojawiają się raz w okolicznościach przewidzianych regulaminem marszu, innym razem dowolnie, a przecież wszystko wskazuje na to, że mamy do czynienia z grupą bardzo zdyscyplinowaną, znającą się na regułach wojaczki.
Filip pisze:Tylko Ołeh ma odkrytą głowę, a jego jasne włosy i chłopięca twarz wyróżniają go w tym pochodzie, gdzie spod okapów hełmów patrzą oczy mężczyzn zaprawionych w boju, gotowych nieść śmierć swoim wrogom.
Tu doczepiony do zdania dość jednak pompatycznego – fragment broszurki propagandowej. Że my armia niezwyciężona, wraże syny zdepczemy na miazgę :-)
Filip pisze:Podobni do siebie, a jednak różni, ciemne sylwetki w rozwianych pałatkach, idą z zacięciem na brodatych twarzach, a ich zaropiałe oczy lśnią w ciemności.
I znowu taki drobiazg. Najpierw wygrywasz nieprzystawalność Oleha do reszty, budując dychotomię On – reszta. Potwierdzasz następnie, że ta reszta jest taka sama (brody, oczy), a potem, zupełnie od czapy, nie zatrzymując się na szczegółach różnic stwierdzasz, iż jednak nie są tacy sami. Malutki mętlik się robi i wrażenie, że sztukujesz wypełniaczem, żeby było bardziej okrągło, poetycko.
Filip pisze:Przyklęknęli obok Berezjewa i przez chwilę rozmawiali szeptem.
- Jest ich trzech – powiedział Osipowicz. – Idą naszym śladem. Prowadzi ich Geworgian.
- Niemożliwe. On zginął na Korabiu.
- Jak widać, przeżył.

Przecie zwiadowca nie musi ciągle klękać, jest postój, sytuacja wkoło zbadana i ogarnięta, mógłby przykucnąć, a nawet przysiąść. No i nie bardzo sobie wyobrażam dość żwawej narady przeprowadzonej szeptem, pasowałyby mi bardziej przyciszone (ściszone – to oczywiste, mamy do czynienia z jakimś działaniem wojennym) głosy. Tym bardziej, że dialog jest w całości zacytowany, narrator jest gdzieś koło Oleha, co sugeruje, że jednak i on i reszta oddziału go słyszą.
Filip pisze:Skrawek papieru rozpuścił się w jego mokrych dłoniach, brudząc palce tuszem.

„Rozpuścił się”. No, czy ja wiem. Kiedy wyobrażam sobie tę scenę, to „rozpuszcza się” raczej tusz, a jak napisane długopisem, nie piórem, to nawet i to nie. Papier chyba się raczej „rozłazi”, może „rozmięka”.
Filip pisze:Skierowali się na zachód, wyminęli rozszalałą anomalię i przez zmierzwione trawy wyszli na wzniesienie, skąd dojrzeli przemykające między odległymi pagórkami stado ślepych psów.
Że skąd wiedzieli, iż psy są ślepe? To okropnie efekciarstwo, moim zdaniem bez uzasadnienia. Bo tak, żeby były jak biały koń u Wajdy :-P Jeśli potrzebujesz jeszcze jakiegoś uzupełnienia poza krajobrazem, to przecie może się dziać coś nie do końca określonego, coś może przemykać w zaroślach, albo popiskiwać, ptak się może zerwać (pewnie, jakiś zmutowany) albo co w ten deseń.

No dobrze, z grubsza tyle, jeśli interesowałby Cię bardziej szczegółowy zakres mojego czytelniczego niezadowolenia (choć przecie nie musi :-P ), to służę plikiem – brudnopisem.

A teraz o zadowoleniu. Duży, bardzo duży plus za kreację klimatu. Osobiście widzę to wszystko, o czym piszesz – i to widzę dobrze, słyszę i czuję, taka jest sugestywność Twojego przekazu. Na pytanie, czy czytałbym dalej, odpowiedź mam zdecydowaną: łykałbym, jak pelikan. Czepiając się oczywiście uporczywie, do upojenia różnych szczególików. Ale dopiero w drugim podejściu :-) Bardzo, ale to bardzo potwierdzasz moje ugruntowane w sumie przekonanie, że człowiek z pojęciem i talentem jest w stanie nawet z tematycznego badziewia, wyeksploatowanego doszczętnie przez innych, wyciąć coś strawnego.

Wielki szacun za transkrypcję nazwisk, tradycyjną, słowiańską, nie według anglosaskiej nowomowy.

zatwierdzona weryfikacja - Gorgiasz
Ostatnio zmieniony śr 03 lut 2016, 08:51 przez Leszek Pipka, łącznie zmieniany 1 raz.

6
Leszek Pipka pisze: aż dziw, że choć specjalistów od tych klimatów całe mrowie, a nikt się jakoś nie wypowiada, posnęli, czy co?
Bo to jest ustawka na Ciebie kotlecie schabowy, żebyś w końcu wyszedł z krzaczorów i sam zweryfikował;) Po Twojej wizycie Leszku i po robocie Goda niewiele zostaje...
Kolorowe to opowiadanie:) Nie pasują mi tylko koniki bo nie wiem czy to małe konie, czy zdrobnienie. Podniesiona sadza pomimo że jest wszędzie mokro i za czesto pojawiająca nazwa kałasznikowa gdzie w zamienniku można zastosować AK47 czy tylko karabin. To takie kosmetyczne szczególiki.
Całość na TAK.

Sam niedługo coś skrobnę stalkerskiego, na razie zbieram materiały (dzisiaj pocztą przyszła "Czrnobylska modlitwa" Swietłany Aleksijewicz) i czekam do wiosny na sprzęt i dobrą pogodę do podróży.

Pozdrawiam.

7
Dziękuję za opinię ;)
Leszek Pipka pisze:I druga rzecz. Dobijanie gwoździ. Tak, jakbyś uznał, Filipie, że jednorodny ciąg jest zbyt banalny, a czytelnik może niedostatecznie wyraźnie zobaczyć to, co chciałeś zaakcentować, więc dobre rzeczy trzeba mu oznaczyć neonami w kształcie strzałek w oczojebnych barwach. Zatem strukturę zapętliłeś między dwukrotnym, trzykrotnym, wielokrotnym użyciem tych samych wyrazów, określeń, zdarzeń. No i otrzymujemy fetysze: kałasznikowa, oczy, dłonie (zaciśnięte) trawę, powtórzenia: horyzont, bladość, ciemność, parę, a nawet scenograficzny metronom w postaci stada koni.
Leszku, z tymi fetyszami wstrzeliłeś się idealnie :D Brakuje jeszcze sinych stóp (poważnie). Przez 650k znaków pojawiają się naprzemiennie w różnych konfiguracjach, ale król może być tylko jeden, a jego imię: kałasznikow. Dlatego uparcie stosuję tylko tę jedną nazwę (o czym wspomniał pan_ruina). Żeby nie było żadnych wątpliwości, automatowi pana Kałasznikowa poświęciłem nawet jeden rozdział.
Z tym dobijaniem gwoździ oczywiście masz rację: jak teraz patrzę na ten tekst, to również widzę konieczność usunięcia części zdań podrzędnych, które niepotrzebnie "dopowiadają" rzeczy oczywiste.
To była moja pierwsza próba zmierzenia się z pisaniem powieści, dlatego mocno skupiłem się na "wypełniaczach" treści. Myślę, że otrzymane wskazówki zaprocentują w przyszłości, muszę tylko umiejętnie skorygować kurs ;)
Coś tam było? Człowiek! Może dostał? Może!

8
Przeczytałam, więc również wyrażę swoją opinię.
Wynotowałam sobie uwagi, a potem zauważyłam, że mam podobne zdanie do poprzednich komentujących.

Zauważalne jest występowanie tych samych wyrazów w sąsiedztwie.
Przykład:
Filip pisze:Wrócił po godzinie, bez słowa położył się spać, a kolejny najemnik wyruszył pełnić straż w ciemnościach.
Ołeh nie mógł zasnąć, wciąż unosił głowę znad posłania i spoglądał na śpiących obok najemników.
Filip pisze:Zmierzali w stronę niewielkiego wzgórza, na którego szczycie tkwiła wbita w ziemię żerdź z zatkniętą ludzką głową. Poniżej wyschniętej twarzy powiewał ogon z końskiego włosia.
WWWKiedy zaczęli wchodzić pod górę, zza wzniesienia wyłonił się samotny mężczyzna z kałasznikowem w rękach. Stanął w lekkim rozkroku z dłonią opartą o zatkniętą głowę, a rozwiane końskie włosie z szelestem muskało pałatkę, którą był okryty. Mężczyzna potrząsnął karabinem uniesionym ponad głowę.
Co do zmiany czasu, mnie ten zabieg nie przekonał. Znaczy się, wydaje mi się, że rozumiem, to trochę jak opisywanie kadru - zmusza czytelnika do wyobrażenia sobie konkretnej sceny, zatrzymania jej obrazu i kontemplowania go. Można i tak, ale naprawdę uwierz, Twoje opisy są wystarczająco plastyczne i naprawdę nie musisz uciekać się do "sztuczek" żeby czytelnik poruszył swoją wyobraźnię.

Przykład:
Filip pisze:Jeszcze przed świtem podnieśli się ze swoich legowisk i szczękając w ciemności oporządzeniem, zeszli ze wzgórza. Na pochyłym zboczu widać ich zgarbione sylwetki, sześciu mężczyzn w przemoczonych maskałatach, każdy z plecakiem i kałasznikowem w rękach, wszyscy jednakowo zmęczeni, ostrożnie stawiają kroki na grząskiej po deszczu ziemi.
I widzę, jak idą tacy zgarbieni, ostrożnie stawiają kroki. Ten obraz zostaje i zapętla się dla mnie jak taki GIF. Właściwie nawet nie wiem jak długo mam zostać wzrokiem w tym miejscu, czas teraźniejszy sugeruje, że właśnie się to dzieje, że ich marsz jest długi. Może powinnam zaczekać, pójść zrobić sobie herbatę i wrócić, a dopiero potem przejść do kolejnego akapitu? :mrgreen:

Z dobrych stron:
Zbudowany klimat. Czuć przestrzeń i upływ czasu. To duży plus. Umiałeś to pokazać.
Malowniczość opisów. Podoba mi się dobór słów - te wszystkie burzany, karłowate topole... Godhandowi jak zauważyłam, nie podobały się tu opisy przyrody - mnie przeciwnie. Ale być może nie warto się tu mną sugerować. Jestem wielką miłośniczką Nad Niemnem Elizy Orzeszkowej. :lol:

Podsumowując:
Ładnie napisane.

Nie jestem fanką Stalkera, nie znam tego uniwersum, nie znam się na martwych strefach, anomaliach ani karabinach. Oceniałam tylko na podstawie zaprezentowanego przez Ciebie fragmentu.

Zadałeś pytanie czy początek zachęca do przeczytania całości - tak, gdyby mi ktoś powiedział, że to przygody Ołecha i jego kumpli w bardzo niebezpiecznym i nieprzyjaznym otoczeniu. Nie, jeżeli ktoś powiedziałby mi, ze to fanfik stalkera. :shock:
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”