Krótka opowieść o Trudnej Miłości

1
Ponownie zerknąłem z niepokojem na jej twarz, naznaczoną setkami nieprzespanych nocy i hektolitrami wylanych łez. Wpatrywała się we mnie swoimi wielkimi oczami zupełnie tak, jakby bała się, że lada moment się odwrócę i odejdę, uznawszy ją za skończoną wariatkę. Nigdy bym jej tego nie zrobił. Przenigdy. Jej oczka iskrzyły się w blasku zapalonego światła w pokoju, usta drgały jak szalone, natomiast samo ciało podskakiwało ze zmieszanego ze strachem zimna.
- Przepraszam - szepnęła po dłuższej chwili zapadniętego milczenia, odwracając ode mnie zażenowany wzrok i próbując cofnąć to, co pokazała mi kilkanaście momentów wcześniej. W ostatniej sekundzie udało mi się złapać końcówki jej palców.
Spojrzała na mnie zmieszana.
- Czemu to robisz? - spytałem z nutą żalu w głowie, spoglądając z bólem na jej liczne rany cięte widniejące na lewej ręce. Serce zakuło mnie do tego stopnia, że gdy nasze spojrzenia znów się zetknęły, zobaczyłem w jej oczach odbicie innego siebie.
Widziałem swoje łzy, ściekające po policzkach.
Widziałem swoje oczy, pogrążone w smutku.
Widziałem swoją twarz, wykrzywioną w rozpaczy.
Przejechałem ostrożnie dłonią po jej delikatnej skórze, naznaczonej setkami blizn, czując, że każda z nich ma swoją oddzielną historię. Bałem się o to zapytać, ale podświadomość mówiła mi, że owe historie zawsze zaczynały i kończyły się tak samo - szybkie cięcie, westchnienie ulgi, krew owijająca się niczym pętka wisielca wokół dłoni i łzy, bliskie łzom straceńca.
- Nie płacz, proszę - mruknęła, unikając jednak na siłę mego wzroku, i z uporem spoglądając gdzieś w dal, za mnie. - Nie radzę sobie sama ze sobą, to wszystko. Nie martw się, błagam. To nic poważnego. Hej, to tylko ja...
Z większą czułością niż sam siebie o to podejrzewałem, zacząłem gładzić jej rękę, zupełnie tak, jakbym chciał aby blizny w magiczny sposób zniknęły same z siebie natychmiast. Chcąc ukryć skrępowanie, spuściła tylko niżej głowę.
- Posłuchaj mnie - westchnąłem, drugą dłonią delikatnie muskając ją po policzku. Czekałem, aż uniesie głowę do góry, a gdy w końcu to zrobiła, jej wzrok rozdarł mi serce do reszty. Przez ułamek sekundy widziałem w nich wszystko. Potem znów się ukryła ze swoimi emocjami. - Nie wyjawię tego nikomu - obiecałem, szeptając przez ściekające po całej powierzchni twarzy łzy. - Nie mogę jednak patrzeć na to, co ze sobą robisz.
- Nie musisz na to patrzeć.
- Owszem, muszę.
Znów zerknęła na mnie uważniej, ciekawskimi oczkami próbując wejrzeć głębiej, w moją duszę. Na próżno, bo ja sam nie umiałem dokładnie jej zbadać.
- Jak to?
Uśmiechnąłem się ponuro.
- Każda twoja rana na ciele - wskazałem po kolei na blizny, zaczynające się u nasady nadgarstka, kończące się aż na zgięciu łokcia - boli mnie tak samo jak ciebie, ale utwierdza też w przekonaniu, że mnie potrzebujesz. Nie pozwolę, abyś raniła samą siebie. Nie pozwolę, aby działa ci się krzywda. Nie pozwolę, abyś była smutna. NIE POZWOLĘ CI NA KOLEJNĄ BLIZNĘ!
Rzuciła mi tęskne spojrzenie.
Iskierki w jej oczach na moment zapaliły się niesamowicie jasno, rozjaśniając wszystko wokół i sprawiając, że przez chwilę widziało się ziemskiego anioła. Niestety, ogniki poblakły tak samo szybko, jak się zapaliły.
Przejechałem dłonią po jej idealnym nosku, policzku i łuku skroniowym, napawając się niesamowitym uczuciem dotyku jej skóry, aż w końcu musiałem odgarnąć opadające na jej zapłakaną twarz włosy.
- Nie możesz tego zrobić - odezwała się w końcu. - Wiem, że to złe, ale z każdym kolejnym cięciem boli coraz mniej, a ja czuję się coraz lepiej i lepiej. Zapominam o tym, co mnie trawi wewnątrz. Daję upust złości, emocjom. Boję się, że w pewnej chwili wszystkie uczucia mnie przerosną. A wtedy nie chcę, abyś na to patrzał.
Zamurowało mnie.
Nie mogłem uwierzyć w to, co powiedziała.
Doskonale odczytałem aluzję w jej słowach.
Byłem zszokowany tym wyznaniem.
Spojrzałem na nią spod przymrużonych brwi, z uśmiechem na sercu rejestrując fakt, że ona także uniosła oczy, odrobinę zniesmaczona tym, że posunęła się do tak dalekich wyznań.
Jesteś zagadką, wyzwaniem.
Jesteś inna, niesamowita.
Jesteś mroczna, tajemnicza.
Jesteś skomplikowana.
I mega czarująca.
Więc aby ci pomóc, muszę być taki jak ty, a potem spróbować jeszcze cię wyprzedzić. Przełknąłem tylko głucho ślinę, uśmiechając się ponuro i powolnym ruchem sięgając po żyletkę, leżącą na najbliższej półce z gratami. Powiodła zaniepokojonym wzrokiem za moją dłonią, jednak nie odważyła się niczego skomentować.
Ująłem chłodny metal w dłonie, czując, że od samego patrzenia na te narzędzie destrukcji i zagłady milionów nastolatków na całym świecie, robi mi się aż niedobrze. Czułem, że nie podołam. Nie uda mi się, nie mam szans. Byłem za bardzo słaby w te klocki.
I realnie się bałem.
I wtedy nasze spojrzenia znów się skrzyżowały.
Jej zbolały wzrok dodał mi tylko pewności.
Wiedziałem, że robię to dla niej.
A potem zacząłem liczyć.
Po kolei, każdą jej bliznę.
Spojrzała na mnie zdziwiona.
- Powiedziałaś, że każda kolejna rana boli coraz mniej - przypomniałem jej słowa, łapiąc głęboki haust powietrza w płuca i strzepując z siebie resztki strachu. - Chcę się o tym przekonać na własnej skórze, a zacznę od przejechania żyletką po ręku tyle samo razy, ile blizn widnieje na twoim ciele.
- Nie... nie pozwalam ci! - krzyknęła, wyrywając w tej samej chwili dłoń i patrząc się na mnie w taki sposób, jakbym to ja miał tutaj poważny problem ze swoją osobowością, nie ona.
Zerknąłem na nią uważnie.
- Ja tylko nie chcę, abyś była w tym sama.
- Ale czemu mi to robisz? Nie tnij się dla mnie!
Prychnąłem zdawkowo.
- I co? Myślisz, że tym mnie przekonasz? Wydaje ci się, że nic a nic mnie to nie ruszyło? - przejechałem chłodnym kawałkiem metalu po swojej dłoni, z pewnym zdziwieniem widząc malującą się zgrozę w jej oczach, powoli rosnącą z każdą kolejną chwilą mojej zwłoki. Była zirytowana. Zła. I pobladła ze strachu... Z ogromnym dystansem obserwowała ruchy żyletki w moich dłoniach, zupełnie niczym przyczajony drapieżnik nie spuszczający z oczu swojej ofiary. - Ilekroć będziesz to robiła, będę się rozpadał. Będę płakał. Będę umierał. Będę przeżywał. Będę się o ciebie bał. Martwił, i nie wiedział co zrobić. Też nie umiem sobie z tym poradzić.
Zdumienie w zamian za zawziętość.
Szloch w zamian za łzy.
Smutek w zamian za strach.
Jej wzrok w zamian za moje spojrzenie.
Pozwoliłem sobie na delikatny uśmiech w kącikach ust, który długo jednak tam nie zabawił. Skrzywiłem się przeciągle, gdy metal wbił się dosadniej w skórę. Czerwone kropelki krwi błyskawicznie obiegły kółeczkiem rękę wokół całej jej szerokości. Sapnąłem głośniej, a gdy chciałem pociągnąć żyletkę dalej, ktoś nagle magicznie wybił mi ją z rąk.
- Przestań! - krzyknęła przez łzy, spoglądając na mnie wzrokiem zabójcy.
- Ja mam przestać?
Rzuciła mi nienawistne spojrzenie po którym i tak się rozkleiła na nowo. Serce znów ścisnęło mi się na amen, jeszcze mocniej i uciążliwiej niż poprzednio przypominając o moich uczuciach do niej. Większość ludzi na moim miejscu nie wytrzymałoby presji sytuacji. Byliby skołowani, nie umieliby niczego zrobić. Odeszliby. Roześmiali się. Zapomnieli. Wiedziałem, że nie mogę zrobić żadnego z powyższych, mając na uwadze to, jak wiele dla mnie znaczy.
- Chodz do mnie - szepnąłem, przyciągając ją powoli do siebie i obejmując całym ramieniem. Zrozumiałem, że uczucie jakie do niej żywię to coś więcej niż zwykłe pragnienie bycia z nią. Oparłem jej rękę o moje ramię, pozwalając by jej rany znalazły się na wysokości moich oczu, a potem zacząłem powolnymi ruchami wodzić ustami od jednej blizny do drugiej. Chciałem tylko, aby poczuła się wyjątkowa. Aby zrozumiała, ile dla mnie znaczy. - Kocham cię, ale boję się, że mnie zranisz, raniąc siebie.
Nie wiedziałem kiedy, ani jak.
Usta ześlizgnęły mi się z jej ręki, a gdy nasze spojrzenia znów się spotkały, muskała z zaskoczeniem swoje wargi, zdziwiona tak samo jak ja tym, co miało przed chwilą miejsce. W jej gestach dało się jednak wyczuć pewną nutę uwielbienia.
Uczucie dumy eksplodowało.
Jej oczy się śmiały - śmiały się do mnie. To moja zasługa. Tylko moja.
- Nie zrobię tego więcej - obiecała w końcu.
- Nie zrobisz tego więcej - powtórzyłem jak w sennym amoku.
Westchnęła przeciągle, opierając głowę o mój bark.
- Chciałbym powiedzieć całemu światu co do ciebie czuję.
- To ci się raczej nie uda - próbowała zgasić moje zapalczywe intencje.
- Mhm. Kocham cię.
- Jejku, ja...
- Nie zrozumiałaś.
Uniosła wyżej wzrok, a ja uśmiechnąłem się szeroko, delektując się jej uporczywie dociekliwym spojrzeniem.
- Bo widzisz... właśnie powiedziałem dla całego świata co do ciebie czuję. Powiedziałem to tobie, bo to ty jesteś całym moim światem.
Rozpłakała się.
Hej, zrobiłem coś złego?
Ostatnio zmieniony wt 02 lut 2016, 12:10 przez ViziXX, łącznie zmieniany 2 razy.

2
Tak jak sam początek mi się podoba, tak później mam wrażenie, że im dalej tym gorzej. Na końcu robi się już przesadnie ckliwie, a ostatnie zdania są trochę przereklamowane.
ViziXX pisze:Chciałbym powiedzieć całemu światu co do ciebie czuję
Już wtedy wiadomo jaki tekst będzie na końcu.
ViziXX pisze:- Nie zrobię tego więcej - obiecała w końcu.
Nie wydaje mi się, aby osoba, która nie radzi sobie sama ze sobą i się okalecza, nagle, ot tak, potrafiła przestać. (Poprawcie mnie, jeśli się mylę.)
"- Dlaczego dobrzy ludzie umierają?
- Jeżeli jesteś w ogrodzie, to jakie kwiaty zbierasz?
- Te najpiękniejsze.
- Właśnie."

3
Wpatrywała się we mnie swoimi wielkimi oczami zupełnie tak, jakby bała się, że lada moment się odwrócę i odejdę, uznawszy ją za skończoną wariatkę.
Trzy razy „się” w jednym zdaniu.
Nigdy bym jej tego nie zrobił. Przenigdy. Jej oczka iskrzyły się
Powtórzone „jej”. Z pierwszego należy zrezygnować.
- Przepraszam - szepnęła po dłuższej chwili zapadniętego milczenia,
„zapadniętego” nie brzmi dobrze. Usunąłbym to słowo. Wystarczy: - Przepraszam - szepnęła po dłuższej chwili milczenia,
Spojrzała na mnie zmieszana.
- Czemu to robisz? - spytałem z nutą żalu w głowie, spoglądając z bólem na jej liczne rany cięte widniejące na lewej ręce. Serce zakuło mnie do tego stopnia, że gdy nasze spojrzenia znów się zetknęły, zobaczyłem w jej oczach odbicie innego siebie.
Lepiej będzie użyć formę „zapytała” (forma zdecydowanie dokonana). „sp” mamy po sąsiedzku: „spojrzała”, „spoglądając”. Lepiej unikać takich sytuacji. A „Spojrzała” i „spojrzenia” stanowią powtórzenie – są zbyt blisko siebie.
- Nie wyjawię tego nikomu - obiecałem, szeptając przez ściekające po całej powierzchni twarzy łzy.
Lepiej „szepcząc”.
Znów zerknęła na mnie uważniej, ciekawskimi oczkami próbując wejrzeć głębiej, w moją duszę.
„mnie” - niepotrzebne. Zaimków zawsze za dużo. A tutaj o kogo chodzi, to wiadomo, poza tym jest jeszcze w tym zdaniu „moją”.
- Każda twoja rana na ciele - wskazałem po kolei na blizny, zaczynające się u nasady nadgarstka, kończące się aż na zgięciu łokcia - boli mnie tak samo jak ciebie,
- Każda twoja rana na ciele - wskazałem po kolei na blizny, które zaczynały się u nasady nadgarstka, a kończyły aż na zgięciu łokcia - boli mnie tak samo jak ciebie, (unikam powtórzenia „się”)
NIE POZWOLĘ CI NA KOLEJNĄ BLIZNĘ!
Napisałbym normalnie.
Iskierki w jej oczach na moment zapaliły się niesamowicie jasno, rozjaśniając wszystko wokół i sprawiając, że przez chwilę widziało się ziemskiego anioła. Niestety, ogniki poblakły tak samo szybko, jak się zapaliły.
Za dużo „się”.
„jasno” i „rozjaśniając” - to powtórzenie.
I z tym „widziało się ziemskiego anioła' – trochę nie tak. Może:
Na krótką chwilę jej oczy zapłonęły niezwykłym blaskiem, rozjaśniając wszystko wokół, a cała postać przeistoczyła się w świetlistego anioła.
Przejechałem dłonią po jej idealnym nosku, policzku i łuku skroniowym, napawając się niesamowitym uczuciem dotyku jej skóry, aż w końcu musiałem odgarnąć opadające na jej zapłakaną twarz włosy.
Trzy razy „jej”. Z drugiego i trzeciego można zrezygnować. I „Przejechałem” - nie brzmi najlepiej. Może: Przesunąłem dłoń...
I powtórzone „niesamowitym”; było przed chwilą. Tutaj spokojnie można z ten przymiotnik opuścić.
Dlaczego musiałeś odgarnąć włosy? Będzie naturalniej jeśli napiszesz: ...aż w końcu odgarnąłem opadające na zapłakana twarz włosy.
Zamurowało mnie.
Nie mogłem uwierzyć w to, co powiedziała.
Doskonale odczytałem aluzję w jej słowach.
Byłem zszokowany tym wyznaniem.
Zwróć uwagę, że „Zamurowało mnie.” oraz „Byłem zszokowany tym wyznaniem.” mają to samo znaczenie. Uwzględniając kontekst, usunąłbym „Zamurowało mnie”.
Spojrzałem na nią spod przymrużonych brwi,
Rozumiem „licentia poetica”, ale brwi się raczej nie mruży.
z uśmiechem na sercu rejestrując fakt,
Przyjęte jest raczej mówić „w sercu”.
odrobinę zniesmaczona tym, że posunęła się do tak dalekich wyznań.
Napisałbym „zawstydzona”.
I mega czarująca.
„mega” to kolokwializm. I nie pasuje do klimatu, który – jak się wydaje – starasz stworzyć. Stanowczo do usunięcia.
Więc aby ci pomóc, muszę być taki jak ty, a potem spróbować jeszcze cię wyprzedzić.
„ci” - niepotrzebne.
Ująłem chłodny metal w dłonie, czując, że od samego patrzenia na te narzędzie destrukcji i zagłady milionów nastolatków na całym świecie, robi mi się aż niedobrze. Czułem, że nie podołam. Nie uda mi się, nie mam szans. Byłem za bardzo słaby w te klocki.
Z tymi milionami na cały świecie, to chyba trochę przesadziłeś, brzmi zresztą demagogicznie; ta cała fraza jest zbędna.
„aż” niepotrzebne.
„za bardzo słaby” - niepoprawnie. Napisz „zbyt słaby”, z tym, że „klocki” to kolejny kolokwializm, więc całość należałoby przeredagować.
Po kolei, każdą jej bliznę.
„jej” niepotrzebne; było przed chwilą.
- Nie... nie pozwalam ci! - krzyknęła, wyrywając w tej samej chwili dłoń i patrząc się na mnie w taki sposób,
„się” użyte niepoprawnie, do usunięcia.
Z ogromnym dystansem obserwowała ruchy żyletki w moich dłoniach, zupełnie niczym przyczajony drapieżnik nie spuszczający z oczu swojej ofiary.
„w moich dłoniach” – niepotrzebne. Wiadomo w czyich, a taka dosłowność i precyzja jest pożądana w matematyce.
Będę płakał. Będę umierał. Będę przeżywał. Będę się o ciebie bał.
Dobrze by było zachować jakaś gradację. Bo tutaj jest przypadkowa kolejność, chaos. Umiera się na końcu. Może tak: Będę się o ciebie bał. Będę przeżywał. Będę płakał. Będę umierał.
A to martwienie bym usunął.
Zdumienie w zamian za zawziętość.
O zawziętości, to jakoś nie było mowy.
Szloch w zamian za łzy.
Jeśli się szlocha, to są i łzy. To nie są pojęcia zbyt odmienne.
Skrzywiłem się przeciągle, gdy metal wbił się dosadniej w skórę.
Żyletka raczej się nie wbija, to nie gwóźdź. I „dosadniej” nie jest pasującym określeniem. Ewentualnie „głębiej”.
Czerwone kropelki krwi błyskawicznie obiegły kółeczkiem rękę wokół całej jej szerokości.
Przekombinowane zdanie.
Sapnąłem głośniej, a gdy chciałem pociągnąć żyletkę dalej, ktoś nagle magicznie wybił mi ją z rąk.
Ktoś? Nie wiadomo kto?
Rzuciła mi nienawistne spojrzenie po którym i tak się rozkleiła na nowo.
„mi” niepotrzebne.
Serce znów ścisnęło mi się na amen, jeszcze mocniej i uciążliwiej niż poprzednio przypominając o moich uczuciach do niej.
Napisałbym: Serce ścisnęło się mocniej, przypominając o moich uczuciach.
Większość ludzi na moim miejscu nie wytrzymałoby presji sytuacji.
Może lepiej: Nie wszyscy wytrzymaliby taką presję.
Wiedziałem, że nie mogę zrobić żadnego z powyższych, mając na uwadze to, jak wiele dla mnie znaczy.
Wiedziałem, że nie mogę tak postąpić, mając na uwadze, jak wiele dla mnie znaczy. (Z tym, że „mnie” będzie w następnym zdaniu, więc należy coś tu zmienić)
Oparłem jej rękę o moje ramię, pozwalając by jej rany znalazły się na wysokości moich oczu,
Powtórzone „jej”.
Usta ześlizgnęły mi się z jej ręki, a gdy nasze spojrzenia znów się spotkały, muskała z zaskoczeniem swoje wargi, zdziwiona tak samo jak ja tym, co miało przed chwilą miejsce. W jej gestach dało się jednak wyczuć pewną nutę uwielbienia.
Powtórzone „jej”. Z obu można zrezygnować.
Hej, zrobiłem coś złego?
Zbędne zdanie.

Podjąłeś dość trudny temat. I mocno wyeksploatowany. Ale wyszedłeś z tego w miarę obronną ręką, potrafiłeś przedstawić go dość nietypowo, z dużą dozą subtelności i do pewnego stopnia stwarzając nastrój, który dobrze charakteryzuje sytuację. Czyta się dość lekko, choć mamy sporo potknięć i różnych błędów, ale ogólnie odniosłem pozytywne wrażenie. Całość jest trochę pompatyczna, trochę egzaltowana, trochę przegadana, brakuje też opisów otoczenia, w której rozgrywa się ta scena, za dużo zaimków (szczególnie „jej”), czasem powtarzane „się” - ale to wszystko uleczalne schorzenia i z czasem na pewno będzie lepiej.

4
Mi się ta scena bardzo podoba. Postępowanie chłopaka - bardzo sugestywne, fajne działanie, zwane fachowo "interwencją paradoksalną", zrobione intuicyjnie, ale tak się właśnie często działa. Kto wie, może przy zachowaniu innych warunków ta scena mogła być w ich życiu przełomowa? Taki początek czegoś dobrego.
Natomiast co do pytania o cięcie się. Organizm ludzki działa tak, że przy zranieniach następuje wyrzut endorfin. Ma to zredukować stres, poniekąd zrelaksować, obniżyć napięcie. Jednostki, które z różnych przyczyn mają stale obniżony nastrój, przebywają w permanentnym stresie, nie umieją regulować emocji inaczej tną się po to, by właśnie uwolnić te endorfiny. To je uspokaja i pozwala radzić sobie z tym, co je spotyka w życiu. To działa częściowo jak nawyk, częściowo jak uzależnienie od "zastrzyku" hormonów. Warunkiem koniecznym - ale nie zawsze wystarczającym - do zerwania z samookaleczaniem jest chęć.
"ty tak zawsze masz - wylejesz zawartośc mózgu i musisz poczekac az ci sie zbierze, jak rezerwuar nad kiblem" by ravva

"Between the devil and the deep blue sea".

5
Ponownie zerknąłem z niepokojem na jej twarz, naznaczoną setkami nieprzespanych nocy i hektolitrami wylanych łez. Wpatrywała się we mnie swoimi wielkimi oczami zupełnie tak, jakby bała się, że lada moment się odwrócę i odejdę, uznawszy ją za skończoną wariatkę. Nigdy bym jej tego nie zrobił. Przenigdy. Jej oczka iskrzyły się w blasku zapalonego światła w pokoju, usta drgały jak szalone, natomiast samo ciało podskakiwało ze zmieszanego ze strachem zimna.
- Przepraszam - szepnęła po dłuższej chwili zapadniętego milczenia, odwracając ode mnie zażenowany wzrok i próbując cofnąć to, co pokazała mi kilkanaście momentów wcześniej. W ostatniej sekundzie udało mi się złapać końcówki jej palców.
tak jak napisał Gorgiasz.
To nic poważnego. Hej, to tylko ja...
przy każdej wypowiedzi dodajesz jakiś atrybut: mruknęła, szepnąłem, z nutką żalu, itd. Lecz, gdy jest nagła zmiana w sposobie wypowiedzi, milczysz... (w sensie, ty, narratorze!). A tutaj widzę zmianę nastroju (albo chcę to widzieć) i myślę, że "Hej" wprowadza coś o bohaterce, coś co narrator mógłby rozwinąć chociażby jakimś dopiskiem, uzupełnieniem może, w stylu tych używanych wcześniej.
Rzuciła mi tęskne spojrzenie.
Ale..., skąd ta tęsknota? Z tekstu nie wynika, aby w tej konkretnej chwili, przy całym orszaku narracji o emocjach, jakie właśnie targają bohaterami, pojawiła się tęsknota. Nie rozumiem narratora.
Jesteś zagadką, wyzwaniem.
Jesteś inna, niesamowita.
Jesteś mroczna, tajemnicza.
Jesteś skomplikowana.
I mega czarująca.
Taka elokwencja, potok peanów, a na koniec "mega"? A może: wielce?

Ciężka sprawa - to znaczy, wziąłeś na warsztat emocje, których pokłady tkwią w historii dwojga ludzi. I tej historii, choć ułamka (nie liczę blizn...) tutaj brakuje. Są emocje wypowiadane przez bohatera, są też te przez niego wychwytywane, ale wszystko to takie poetyckie, górnolotnie ujęte, że miast skupić się na sytuacji, widzę pewną sztuczność wynikającą z dialogów i myśli bohatera. Nie jest to złe jakoś, ale męczy, a pod koniec jeszcze bardziej. Zakończenie ładnie ujmuje, spina klamrą, całość (dopowiedzenie niepotrzebne - ostatnie zdanie) i widać, do czego dążyłeś, ale droga obrana, czyli styl bazujący na przymiotnikach zastępujących tło tej sytuacji wcale mnie nie porwał. Na plus i pocieszenie - temat znoszony jak stare buty obieżyświata, ale doczytałem do końca, ciekawy co zostanie ukazane po tej krótkiej, acz rozwleczonej scenie. Wrażenia mieszane.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron