Dawno nic nie wrzucałem, ostatni tekst wrzucałem jakiś czas temu ( http://weryfikatorium.pl/forum/viewtopic.php?t=17261 ), pora więc na kolejną publikację! Teskt jest mocno utrzymany w klimacie twórczości Lovecrafta i w zamierzeniu ma sprawdzać mojego "skilla" w pisaniu. Na koniec mam wrażenie, że fabuła mi siadła, ale to zostawiam Wam do oceny! Tymczasem,
Miłej lektury!
Tomasz Krzywik
Weles
(...)Dał mu takie małe śmieszne coś, zrobione bodaj z ołowiu, i powiedział, że to przyzywa te rybie stwory spod wody, jeśli akurat w danym miejscu mają gniazdo. Walakea mówił, że one są rozsiane po całym świecie(...)
~ H.P. Lovecraft, Widmo nad Innsmouth
I
WWWJeśli dać wiarę danym sprzed dwutysięcznego czternastego roku, Jarosławiec był swego czasu spokojną nadmorską miejscowością, położoną na północny wschód od Darłowa. Mieszkańcy wsi trudnili się rybołówstwem, stąd też przeglądając archiwalne zdjęcia nieraz można natknąć się na fotografie wyciągniętych na brzeg kutrów rybackich. Nie było ich wiele, miejscowi nie mogli sobie pozwolić na port z prawdziwego zdarzenia, niemniej zaopatrzona w dalbę wyciągową przystań wystarczała zupełności. WWWDrugim źródłem dochodów mieszkańców była turystyka: ostatnie spisy tamtejszej ludności mówią o około trzystu pięćdziesięciu mieszkańcach, podczas gdy przeglądając Internet można odnaleźć zdjęcia wskazujące na to, że w sezonie letnim liczba ta potrafiła zwiększyć się nawet kilkakrotnie. Ludzie z całego kraju zjeżdżali się do tej położonej na odludziu miejscowości, byle tylko móc na chwilę zostawić za sobą wielkie miasta. Nie chodziło tu nawet o zwiedzanie, bowiem nie licząc starej latarni morskiej nie było tutaj żadnych ściśle turystycznych atrakcji. Przyjezdni szukali tutaj ciszy, odpoczynku, możliwości odsapnięcia od ponurej rzeczywistości, dlatego też Jarosławiec rozwijał się... Do czasu.
WWWWszystko zmieniło się pewnej zimnej marcowej nocy.
Sezon dopiero się zbliżał, a co za tym idzie, wieś stała w połowie opustoszała. Morze było wtedy szczególnie niespokojne, błyskawice rozświetlały je co chwilę aż po horyzont. Wiało, kolejne potężne fale wdzierały się na plażę i rozbijały o wydmy, by zaraz później wycofać się, zostawiając za sobą pasmo wodorostów i kamieni. Rybacy obawiali się, że fala będzie tak wysoka, iż porwie spoczywające na brzegu kutry, a w najlepszym razie mocno je uszkodzi.
WWWSztorm trwał blisko trzy dni, wiatr od morza był tak potężny, że ludzie bali się wychodzić z domów. Jak się jednak później okazało, znalazł się jeden śmiałek, który postanowił sprawdzić stan plaży i łodzi: niejaki Zenon Bogacki, doświadczony rybak, a także szanowany członek jarosławskiej społeczności.
WWWMężczyzna założył sztormiak i polecił najstarszemu synowi, Bartkowi, doglądać ognia w kominku. Pani Bogacka leżała tamtego dnia w łóżku, zmorzona jakąś nieznaną miejscowym lekarzom chorobą, nie była więc w stanie zadbać o porządek w domu.
WWWKiedy Zenon nie wracał przez następne dwie godziny, chłopak zaczął się martwić. Telefony nie działały, również i prądu nie było od rana w całej wsi. Nie mógł jednak zostawić bez opieki matki, która leżała bez przytomności na łóżku. Wypatrywał więc ojca i dalej zajmował się pilnowaniem domowych spraw.
WWWWreszcie, kiedy zaczął zbliżać się zmierzch, Bartosz uznał, że do plaży jest na tyle blisko, że ostatecznie może zostawić matkę na tych dziesięć, góra piętnaście minut. Niepokój oblekł młodego Bogackiego całunem niepokoju i wyciągnął na zalewane deszczem ulice Jarosławca. Ślizgając się na błocie, ruszył w kierunku wydm.
WWWTo, co znalazł na plaży, mocno nadwerężyło jego psychikę.
Kutry zostały roztrzaskane przez siłę niewiadomego pochodzenia, ich szczątki znajdowano potem na długości kilometra. Jakby tego nie było dość, morze wyrzuciło na brzeg ryby niespotykanych dotychczas rozmiarów. Część z nich pochodziła zapewne od swoich mniejszych bałtyckich kuzynów, część zaś zdawała się tworem tak szalonym, że wręcz niepodobnym byłoby posądzać naturę o równie szkaradne i groteskowe dzieła.
WWWOdnalazł się również ojciec Bartosza: siedział na usłanej wodorostami wydmie, kołysał i bełkotał coś o powstającym morzu i obrzydliwych diabłach z morskich głębin. U jego stóp znaleziono plugawą figurkę pokrytą szlamem, a wykonaną najpewniej z ołowiu. Nikt nie znał jej pochodzenia, uznano więc, że wyrzuciła ją na brzeg jakaś fala.
WWWNiedługo potem Zenon na jakiś czas odzyskał zmysły, nie cieszył się jednak zdrowiem zbyt długo: wkrótce po opuszczeniu zakładu psychiatrycznego włożył sobie do ust lufę starego, myśliwskiego karabinu do ust i strzelił. Miał czterdzieści siedem lat.
Ta śmierć nie kończyła – jak się na początku wydawało – złowieszczego pasma wydarzeń, które wstrząsnęły Jarosławcem. Wkrótce po owej feralnej marcowej nocy przestały brać ryby, sytuacja zmusiła część mieszkańców do przeprowadzki do sąsiadujących z Jarosławcem Jezierzan i Rusinowa. Kolejne domostwa pustoszały, na ulicach pojawiało się coraz mniej ludzi. Ci, którzy zostali, z nadzieją wypatrywali nadchodzącego sezonu. Długoterminowe prognozy przewidywały wyjątkowo ciepłą wiosnę, istniała więc szansa, że turyści poprawią już i tak nieciekawą sytuację miejscowych.
WWWJednak wraz z pierwszymi roztopami, zamiast przyjezdnych, pojawiło się wojsko.
Nikt nie wiedział, czemu do Jarosławca przyjechał konwój transporterów opancerzonych i kilka wojskowych ciężarówek; żołnierze nie udzielali żadnych odpowiedzi, zamiast tego zaczęli zajmować opuszczone domostwa. Wzdłuż ulicy Bałtyckiej, przebiegającej przez środek wsi ustawiono posterunki, które oddzieliły miejscowych od morza. Spotkało się to z oczywistym niezadowoleniem i protestami, które jednak bardzo szybko się skończyły: wszak mieszkało tu teraz ledwo sto osób, co oni mogli wobec niemal równej ilości żołnierzy?
Latem, kiedy jasnym się stało, że turyści w tym sezonie nie zawitają w te okolice, kolejna część ludzi uciekła do swoich rodzin mieszkających w większych miejscowościach. Poza pozostałymi trzydziestoma osobami została tutaj bliżej nieokreślona liczba żołnierzy, a wraz z nimi ich posterunki.
WWWW jesień dwa tysiące czternastego roku Jarosławiec stał się niemalże wioską – widmem.
II
WWWDo Jarosławca przyjechałem właśnie na początku jesieni, w pierwszy weekend października. Od kilku dni po niebie snuły się posępne Nimbostratusy, zwiastujące raczej kolejne opady, jak przejaśnienia. Ostatnie kilometry drogi na ten swoisty koniec świata były dość uciążliwe, zwłaszcza że od dłuższego czasu nikt nie kwapił się do sfinansowanie remontu nawierzchni. Trasa biegła przez las, a co za tym idzie, asfalt uległ w pewnym stopniu deformacji. Dlatego też odetchnąłem z ulgą, kiedy zobaczyłem pierwsze zabudowania. WWWJak się okazało, moja ulga była przedwczesna: zaraz za pordzewiałą tabliczką z napisem Jarosławiec stał niechlujnie ustawiony szlaban, a obok niego budka pokryta jakimś zielonym nalotem.
WWWPara żołnierzy, która pojawiła się chwilę później, nie odstawała od otoczenia: nigdy wcześniej nie widziałem równie nieprzyjemnych i odpychających twarzy. Karabiny mieli niedbale przerzucone przez ramiona, a poruszali się kaczkowatym chodem za który przełożony w wojsku powinien ich solidnie obsobaczyć.
WWWTylko jeden zadawał mi pytania; drugi ze zwierzęcą fascynacją oglądał mój samochód, ale w tej sytuacji niespecjalnie mu się dziwiłem. W okolicy średnia zarobków oscylowała w granicy pensji minimalnej, więc pojawienie się nagle czarnego suv-a musiało budzić ciekawość.
WWWBardzo długo usiłowałem wytłumaczyć, że jestem dziennikarzem i przyjechałem do Jarosławca, żeby odwiedzić przyjaciela ze studiów, mieszkającego tutaj od kilku lat, a który prowadził też pensjonat. Nie interesowało mnie, że okoliczne biznesy w tym roku w większości padły, po prostu chciałem nieco odpocząć, a przy okazji zobaczyć tę całą wieś-widmo, o której tak tajemniczo mówili moi koledzy z branży.
W końcu szlaban uniósł się, a ja wreszcie mogłem wjechać do tej zapomnianej przez Boga i ludzi miejscowości.
Ta przywitała mnie szarością i obojętnością obcego miejsca. Spodziewałem się wprawdzie, że Jarosławiec nie będzie tętnić życiem, ale tutejszy krajobraz nie przypominał nic, co dotychczas widziałem. Opuszczone domy ciągnęły się wzdłuż drogi długim szeregiem, część z nich pochylała się nad drogą w jakiś groteskowy, złowieszczy sposób; na niemal każdym płocie widniał napis „sprzedam” albo „wynajmę”. Pomiędzy budynki, jak pasożyt, wcisnęły się wojskowe pojazdy, budki i szlabany, wszystkie poustawiane wzdłuż jednej ulicy. Zdałem sobie sprawę, że to jest właśnie owa „Kurtyna”, dzieląca Jarosławiec na dwie części.
WWWNad tym wszystkim górowała latarnia morska – relikt starych, dobrych czasów, kiedy jeden udany sezon mógł zapewnić mieszkańcom pieniądze na niemal cały rok.
WWWMiejscowych zresztą prawie w ogóle nie było widać na ulicach, a ci nieliczni, których miałem okazję zobaczyć, budzili we mnie niepokój. Posturę niemal wszyscy mieli pochyloną, zaś ich twarze szpeciła jakaś specyficzna biologiczna degeneracja, której źródeł nie umiałem odgadnąć. Poruszali się powoli albo wręcz stali po prostu w miejscu i gapili przed siebie tępym, cielęcym wzrokiem. Jechałem bardzo ostrożnie i przyglądałem im się. Co tu się właściwie działo? Jakieś skażenie chemiczne?
WWWSpojrzałem na rozłożoną na siedzeniu pasażera mapę turystyczną, przysłaną mi przez mojego przyjaciela, Nikodema, jeszcze parę miesięcy temu. Mając nadzieję, że nie dopadła go miejscowa choroba, zakręciłem kierownicą i wjechałem w ulicę Różaną. Wkrótce potem mym oczom ukazał się znany ze zdjęć duży drewniany dom z dachem krytym dachówką.
III
Na początku kompletnie nie poznałem tego człowieka, jakim stał się mój przyjaciel od czasu, kiedy widziałem go ostatnim razem. Z gęstą brodą, zgarbioną sylwetką i zmarszczonym czołem w niczym nie przypominał osoby z którą studiowałem dziennikarstwo dziesięć lat temu. Po skończeniu edukacji widywaliśmy się sporadycznie, po skończeniu edukacji porzucił życie w wielki mieście, wybierając cichy zakątek w zachodniopomorskim. Do stolicy, gdzie mieszkałem, przyjeżdżał bardzo rzadko. Jednak wtedy wyglądał na zdrowego i silnego mężczyznę, teraz zaś wyraźnie zmarniał. Uśmiechał się wprawdzie niemrawo, kiedy otwierał mi bramę, ale był to zaledwie cień uśmiechu jaki znałem, był zbyt… Tajemniczy?WWWZaparkowałem auto w wyznaczonym miejscu, wziąłem skromny bagaż – w końcu planowałem tutaj spędzić tylko weekend – i dałem się poprowadzić Nikodemowi do pensjonatu.
WWWWewnątrz budynek sprawiał nieco lepsze wrażenie, choć, jak zapewniał mój przyjaciel, prawdziwy remont był dopiero przed nim. Gwałtowne burze, które ostatnio zdarzają się tutaj nader często, zdążyły już uszkodzić co delikatniejsze elementy konstrukcji, ale miałem się tym nie przejmować – przyszykowany dla mnie pokój nie miał okien wychodzących na plażę, a co za tym idzie, nie był narażony w żaden sposób na wichury od tamtej strony. Zresztą, gdyby coś mi nie odpowiadało, mogłem zmienić zakwaterowanie w każdej chwili, byłem bowiem obecnie jedynym gościem tego miejsca.
WWWJak się okazało, w moim pokoju uwijała się drobna brunetka, na oko dwudziestoletnia. Mój widok musiał ją nieco speszyć, wyprostowała się bowiem jak struna i spojrzała z zakłopotaniem na Nikodema.
- Nie znacie się jeszcze – stwierdził niezbyt odkrywczo. – Choć idę o zakład, że nasza koleżanka zna ciebie z telewizji, mam rację? Danielu, poznaj Dominikę Skocką. Dominiko, Daniel Kawka… Tak, ten sam, który prowadzi wieczorne wydanie wiadomości. Nie patrz się tak, nie jest takim burakiem na jakiego wygląda, to całkiem sympatyczny facet.
WWWBiedna, zestresowana dziewczyna o zupełnie ładnej twarzy podała mi rękę i bąknęła grzecznie „miło mi”. Nie rozumiałem jej zdenerwowania, choć może wynikało to z kręgów towarzyskich w jakich ostatnio się obracałem. Większość bowiem znanych mi ładnych kobiet miała przykry zwyczaj chamskiego i pewnego siebie zachowania, zupełnie nie pasującego do ich urody.
WWWNikodem wyjaśnił mi, że dziewczyna przyjechała tutaj z sąsiedniej miejscowości, Rusinowa, żeby sobie dorobić. Nie mogła znaleźć pracy w większych ośrodkach, więc, nieco zdesperowana, podjęła się pracy w Jarosławcu. Nie mógł jej zbyt wiele zaoferować, ale obecnie tylko Nikodem zdecydował się na otwarcie pensjonatu poza sezonem.
WWWGospodarz rychło zreflektował się, że nie ma co rozmawiać w pokoju i zaprosił nas na dół do jadalni, gdzie miał już przygotowany zawczasu obiad.
Reszta dnia przebiegła w spokojnej, może nieco zbyt sennej atmosferze. Poznałem lepiej Dominikę, porozmawiałem też z Nikodemem, który powiedział mi o bezprecedensowej sytuacji w Jarosławcu.
WWWŻołnierze, mówił, wcale nie uprzykrzali życia miejscowym tak bardzo, jak można by się tego spodziewać. Byli gburowaci, nieprzyjemni w obyciu, ale często kupowali od miejscowych jakieś drobiazgi, takie jak cieplejsze ubrania, które mogli potem nosić w cywilu, czy przekąski. Nie rozmawiali jednak o sprawach codziennych z mieszkańcami Jarosławca, wręcz unikali wchodzenia w takie pogawędki. Podejrzewano powszechnie, że po prostu mieli surowy zakaz mówienia o celu swojej misji, unikano więc możliwości wpadki. Co to był za cel, Nikodem mógł się tylko domyślać. Jedyny trop stanowiła historia owej przedziwnej marcowej burzy, kiedy to stary Bogacki postradał rozum. Rzecz jasna nikt nie wierzył w jego opowieści o „morskim diable”, sądzono raczej, że biedak zobaczył jakąś prototypową maszynę wojskową, co wcale sensownie tłumaczyłoby obecność żołnierzy w okolicy.
WWWDobrze się czułem rozmawiając z moim przyjacielem, a jednak coś nie dawało mi cały dzień spokoju. Na dnie mego serca zalęgł się niepokój, który drążył mnie jak kropla skałę, który dekoncentrował. Wreszcie, kiedy wieczorem kładłem się spać i przelotnie spojrzałem na niemalże niewidoczny w ciemnościach kontur starej latarni morskiej, zrozumiałem, co mnie tak niepokoiło. Dominika.
Okolicę toczyła od dłuższego czasu jakaś dziwna choroba, najpewniej związana z ostatnimi wydarzeniami, choroba, której poddawali się w pewnym stopniu nawet żołnierze.
WWWDlatego też w końcu musiałem zauważyć, że owa drobna brunetka pozostawała całkiem zdrowa.
IV
WWWŚniłem o lądzie na środku oceanu. I choć ze wszech stron otaczała go woda, nie sposób było nazwać go wyspą; kiedy bowiem mowa o takiej, przed oczyma staje niewielki kawałek ziemi wyrwany toni, tymczasem ów straszliwy kontynent sięgał daleko i zdawał się nie mieć końca.
WWWPowierzchnia była szara i jałowa, porastały ją jakieś dziwne rośliny, przywodzące na myśli ogromne, pulsujące grzyby. Nie występowała między nimi żadna zależność, rosły, jak mi się zdawało, w całkowicie losowych odległościach, choć gdzieniegdzie pojawiały się ich większe skupiska. Jednak te osobliwe narośle nie stanowiły najdziwniejszego elementu tego onirycznego krajobrazu.
WWWDalej, jakiś kilometr ode mnie, rozciągało się miasto o architekturze tak niezwykłej, że od razu wykluczyłem jakiekolwiek jej ziemskie pochodzenie. Jakież to bowiem poruszane ludzką ręką dłuto potrafiłoby obrobić kamień w taki sposób?
WWWBudynki przypominały pochwycone w granit fale morskie, poprzeplatane strzelistymi wieżami z których każda sięgała w górę niemalże na wysokość chmur. Tyleż w owych konstrukcjach było chaosu, co zamierzonej kompozycji, w swej niezwykłości zdawały się umykać wszelkim prawom geometrii. Nie śmiałem nawet wyobrażać sobie mieszkańców owego monumentalnego miasta, bo w głębi serca czułem trwogę jakiej nie zaznałem od czasów dzieciństwa.
WWWPróbowałem iść przed siebie, ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Upadłem porażony majestatem owego potwornego Babilonu.
Nagle z oddali dobiegł mnie jednostajny dźwięk bębnów. Był dziwnie znajomy, właściwie na tle tego wszystkiego wydał mi się bardzo przyziemny, bardzo podobny do… Strzałów?
V
WWWOtworzyłem oczy.
Wciąż była noc i to wyjątkowo mroczna, z trudem dostrzegałem kontury znajdujących się w pobliżu przedmiotów. Poszukałem po omacku stojącej obok łóżka lampki, ale kiedy wreszcie znalazłem jej włącznik okazało się, że zabrakło prądu. Nie zdziwiłem się specjalnie, zdawałem sobie sprawę z sytuacji w Jarosławcu, niemniej poczułem ukłucie niepokoju. Usiadłem na łóżku i, przecierając niewyspane oczy, próbowałem znaleźć przyczynę mojej pobudki.
WWWI nagle znowu to usłyszałem, choć teraz już na jawie: strzały. Dobiegały wprawdzie z oddali, ale wyraźnie wybijały się nad wycie wiatru, nie dało się pomylić ich z niczym innym. Zamarłem w ciemnościach zlękniony, nie miałem pojęcia, czemu ktoś miałby tutaj strzelać o tej porze. Wojskowe ćwiczenia?
WWWTa myśl wydała mi się niezbyt nieprawdopodobna, niemniej nie umiałem znaleźć bardziej racjonalnego uzasadnienia. Po chwili jednak uznałem, że może lepiej będzie spytać Nikodema, w końcu mieszkał tu już jakiś czas.
WWWKiedy naciągałem na siebie koszulę zauważyłem, że podświadomie staram się zachowywać tak cicho, jak tylko to możliwe. Atmosfera stała się jakaś taka ciężka, przytłaczająca. Po chwili wahania zapaliłem latarkę w telefonie i, tak uzbrojony w światło, wyszedłem na korytarz.
WWWŻałować wstania z łóżka zacząłem zaraz po tym, jak zamknąłem za sobą drzwi.
WWWNa podłodze przed moim pokojem widniał ohydny, opalizujący ślad śluzu; gdy powiodłem za nim wzrokiem, okazało się, że ciągnie się on od klatki schodowej i kończy przy moich drzwiach. Wyglądało to tak, jakby coś z premedytacją parło akurat do zajmowanego przeze mnie pokoju, ignorując przy okazji pozostałe pomieszczenia. Było to o tyle niepokojące, że przecież w pensjonacie przebywały obecnie trzy osoby, z czego dwie na parterze. Pomyślałem, że może spróbuję wytężyć słuch i coś usłyszę, ale okazało się to bezsensowne: wichura na zewnątrz zawodziła zbyt głośno.
WWWPosuwając się więc powoli do przodu dotarłem do schodów, by potwierdzić moje najgorsze przypuszczenia – śluz pokrywał również stopnie prowadzące na parter, jego ślad ginął w mroku nocy.
WWWNie wiem, co popchnęło mnie wtedy do tego, żeby jednak zejść na dół. Już wcześniej powinienem był się domyślić, że ten budynek kryje jakąś straszną tajemnicę, a nocne wizje miasta horroru powinny mnie były uczulić na jakiekolwiek oznaki odchyleń od rzeczywistości. Pchany jednak dziennikarską ciekawością – tą samą, która przecież tyle razy wpędzała mnie w kłopoty – zszedłem na dół, by tam wystawić się na konfrontację z nieznanym.
WWWŻe coś jest nie tak, uświadomiłem sobie, kiedy zobaczyłem otwarte drzwi do pokoju Nikodema. Czując narastającą panikę, odnotowywałem w głowie kolejne przerażające fakty: poprzewracane krzesła, zbitą szklankę i wreszcie stojącą na stole figurkę, której na pewno wcześniej tutaj nie widziałem. Podszedłem do niej, żeby móc się jej lepiej przyjrzeć.
WWWByła stosunkowo niewielka, ale przede wszystkim prezentowała się nad wyraz brzydko. Wykonana z ołowiu lub podobnego materiału, wyobrażała w swej asymetrii coś, co przypominało płastugę, acz nie widziałem wcześniej równie szkaradnej ryby z tego rzędu. Ponadto ów posążek miał parę elementów nie mających oparcia w naturze, takich jak chociażby macki ośmiornicy w miejscu płetw, czy niepokojąco ludzko wyglądający pysk.
WWWPrzerwałem oględziny, słysząc nagle od strony kominka obrzydliwy odgłos s s a n i a. Z przerażeniem uświadomiłem sobie, że nie zauważyłem wcześniej leżącego zaledwie parę metrów ode mnie ciemnego kształtu. Poświeciłem w tamtym kierunku, a kiedy pojąłem co widzę, krzyknąłem.
WWWZ trudem odnajdywałem Nikodema w tym obrzydlistwie jakim się stał: czaszka uległa deformacji, która wypchnęła lewe oko na miejsce kości skroniowej; spuchło plugawie i zeszkliło na rybie podobieństwo. Na szyi miał po trzy nacięcia z każdej strony, jakby próbował sobie nożem wyciąć skrzela, zaś skóra na rękach złuszczyła się w nieprzyjemny sposób. Klatka piersiowa, choć rozdęta do granic możliwości, wyglądała jeszcze w miarę normalnie. Nie mogłem jednak znieść widoku, jaki mój przyjaciel przedstawiał poniżej pasa.
WWWDolne kończyny stopiły się w jedno pofałdowane u spodu odnóże, przypominające ślimaczą nogę; to właśnie ona wydzielała śluz.
WWWStwór podniósł się na rękach i wydał z siebie przeciągły, bolesny jęk. Opadł na podłogę z cichym plaśnięciem. Minęła chwila, zanim zrozumiałem, że to coś woła mnie po imieniu.
WWWChoć czułem najwyższe obrzydzenie nachyliłem się, zachowując jednak pewną odległość.
- Danielu – wyszeptało to, co jeszcze kilka godzin temu było człowiekiem. – Pomyliliśmy się… Tak bardzo się pomyliliśmy...
- Co tu się dzieje?! – spytałem drżącym głosem. –I, Boże, co ci się stało?
- Chciałem Ci powiedzieć, ale bałem się twojej reakcji… Byłem przy twoich drzwiach, miałem już wejść, wyjaśnić wszystko. Stchórzyłem, wróciłem na dół, a teraz już ledwo poruszam tym czymś… Nawet nie wiem jak zacząć.
- Twoje nogi?
- Zmieniają się, cały się zmieniam. To musi być jakaś klątwa, kara za to, co robiliśmy… – próbował się podnieść, ale upadł ponownie. – Niedługo pewnie nie będę w stanie mówić jak człowiek. Dlatego teraz mnie słuchaj: Nie wolno ci się poddać przerażeniu. Zaraz będziesz musiał skonfrontować się z czymś, z czym mam do czynienia od dawna, a co może budzić – słusznie zresztą – trwogę. Ale musisz pomóc tej biednej dziewczynie…
- Dominika? Gdzie ona jest? Przecież…
- Zabrali ją na brzeg, myślą, że go tak przebłagają i im pomoże.
- Nic nie rozumiem! Jacy oni, kto im ma pomóc?
- Figurka… - Nikodem przymknął zdrowe, niezmienione oko. – Figurka, którą znalazł kiedyś stary Bogacki. Jego syn, zrozpaczony po śmierci ojca, wrzucił w furii to plugastwo do morza, wtedy coś stamtąd wyszło - szkaradna istota podobna rybom, jednak posiadająca niektóre cechy ludzkie. Powiedziała chłopakowi, że wie, iż wieś umiera. Wie, dlaczego ryb jest coraz mniej w okolicy i dlaczego rybacy ciągle wyciągają podziurawione sieci.
WWWPrzychodził ów stwór od Welesa – prastarej istoty, której dawni Słowianie oddawali boską cześć, a która nagradzała ich skarbami dna morskiego i rybami.
WWWTen „Poseł” powiedziałem młodemu Bogackiemu, że Weles pomoże potomkom swoich wyznawców, jeżeli zechcą oni wrócić do swoich korzeni… Przez co rozumiał także to, że ludzie mieliby znowu zacząć składać ofiary. Nie chodziło tu o modły, czy palenie kadzidełek, stanowiące wytwór ludzkiej wyobraźni, ale o bydło. A potem także ludzi…
- Ofiary z ludzi?! Weles? Nikodem, co się z tobą dzieje! Przecież to brzmi niedorzecznie!
WWWStwór, coraz mniej przypominający mojego przyjaciela, zaśmiał się ochryple.
- Spójrz na mnie, Danielu. Czy ja jestem również niedorzeczny? Tu jest Jarosławiec, świat, który znałeś, został za Kurtyną.
- Boże!
- Nie wzywaj imienia czegoś, czego nie ma. Gdy byliśmy głodni, gdy stanęliśmy po raz pierwszy na plaży, to nie Bóg odpowiedział na nasze wołania, tylko Weles. Gigantyczna istota o trzech obliczach powstała z dna morskiego wraz z granitowym miastem i zawarła z nami pakt – w zamian za ryby i pieniądze mieliśmy składać mu z końcem miesiąca ofiarę. Rzecz jasna byli tacy, którzy woleli uciec albo trzymać się z dala od naszej nowej wiary… albo nas zdradzić, jak stary proboszcz.
- Ściągnął wojsko… - domyśliłem się, czując narastającą grozę. Jakim sposobem również odrażające praktyki mogły pozostać niezauważone przez świat? Ileż pracy wymagało utrzymanie w tajemnicy równie przerażających relacji?
- Tak, ściągnął wojsko, które utworzyło Kurtynę… Zebrali samych desperatów, a ci myśleli, że jak odetną wieś od brzegu, to wszystko po jakimś czasie wróci do normy. Biedni głupcy… Kontynuowaliśmy nasze praktyki. Widzisz, pod Jarosławcem była kiedyś sieć niewielkich tuneli, łączyła domostwa i nadal łączy.
- Tuneli? Ile ich jest? Ile domów…
- To teraz nieważne – stwór zakasłał ohydnie. – Dzisiaj w nocy znów był czas ofiary. Tym razem nie mieliśmy nawet krowy, a ostatnim razem składaliśmy ofiarę z bydła rasy holsztyńsko-fryzyjskiej. Baliśmy się. Ostatnio robiliśmy się coraz bardziej apatyczni, wiedzieliśmy, że jak te stwory się zeźlą, to rzucą na nas klątwę. Jeden z mieszkańców miał jednak przy sobie jakąś starą książkę, mówił, że była w jego rodzinie od wieków. Znalazł tam pieśń, która miała podobno uspokoić gniew starego bóstwa. Dlatego dzisiaj wyszliśmy tunelami na plażę, ustawiliśmy się w szeregu i śpiewaliśmy…
- Dominika?
- Nie było jej wtedy jeszcze z nami i może nawet lepiej… - szkaradność przede mną załkała nagle, zdjęta kosmiczną trwogą. – Potem uznali, że można złożyć w ofierze dziewczynę… Przyszli tutaj, zabrali ją, a ja na to pozwoliłem, bałem się. Ale Danielu, to nie Weles nam wtedy odpowiedział. Nie pojawił się żaden gigant o trzech twarzach, ale coś innego. Odpowiedziało nam coś innego. I to coś mnie zmieniło…
Wybuchł nagle histerycznym, a przy tym przerażającym śmiechem. Błysnął nóż, który nie wiadomo skąd pojawił się w dłoni istoty i zatopił nagle w jej własnym sercu. Poruszył się szybko, z otwartej rany buchnął smród rozkładającej się ryby.
- Tunel… W kominku…– wyjęczał stwór po czym skonał.
VI
WWWMusiało minąć dłuższa chwila, zanim wreszcie byłem w stanie się poruszyć.Przerażająca relacja stwora zepchnęła mnie na niebezpiecznie cienką granicę pomiędzy zdrowym rozsądkiem a szaleństwem. Ręce drżały mi jak w febrze, ciałem targał nieznany wcześniej dreszcz. Nie miałem jednak wyjścia – musiałem zejść do tunelu, do którego wejście faktycznie znajdowało się w kominku. Zakryte ciężką klapą prowadziło mnie w mroki nieznanego.
WWWKiedy zszedłem na dół po plecionej drabince, natychmiast wyczułem zupełnie inną atmosferę. Tunel był bez wątpienia bardzo stary i, za sprawą niskich, wąskich korytarzy, przypominał sztolnię komunikacyjną. Miejscami musiałem się niemal czołgać, gdzie indziej zaś jego szerokość nie przekraczała nawet metra; ściany pokrywały symbole, niemal całkowicie zatarte przez upływ czasu. Nie ulegało jednak wątpliwościom, że każde z owych malowideł stanowiłoby rarytas dla archeologów.
WWWNie miałem czasu na podziwianie. Trzymając telefon przed sobą, zacząłem posuwać się w górę korytarza. Nieraz musiałem omijać zwisające z sufitu korzenie drzew, czy fragmenty budynków, ale na szczęście nie natknąłem się na żadne zawały. Słyszałem wyraźnie szum morza, nasilający się teraz z każdym przebytym metrem. Wreszcie trafiłem do większej komory do której zbiegały się – jak mi się zdało – tunele z pozostałych domów. Tutaj znowu trafiłem na plecioną drabinkę, która pięła się do prowadzącej na powierzchnię pokrywy z brązu.
WWWTa ustąpiła z trudem; gwałtowny wiatr od morza przysypał ją znaczną ilością piachu i kamieni.
WWWWyjście, zgodnie z moimi przewidywaniami, znajdowało się w mało widocznym miejscu na wydmach, zaraz za starą, przewróconą sosną. Gdy wreszcie wynurzyłem się całym sobą z mroku tuneli pojąłem, że kompletnie nie mam pojęcia, gdzie iść.
WWWPostanowiłem podejść bliżej morza, wszak stwór – a nie pogodziłem się wciąż z myślą, że był nim mój dawny przyjaciel – powiedział, że dziewczynę zabrali na brzeg. Potykając się więc w ciemnościach, obrałem kierunek z którego dochodził mnie odgłos rozbijających się o plażę fal. Wystarczyło, że przeszedłem zaledwie parę metrów.
WWWWtedy bowiem usłyszałem ten zaśpiew po raz pierwszy: bluźnierczy w brzmieniu, układał się w głowie w niepojęty galimatias liter:
- Ia! Ia! Cthulhu fhtagn!
WWWZmarszczyłem czoło i przyklęknąłem w pobliskich krzakach, skąd mogłem już zobaczyć rozpalone na plaży ogniska. Choć w tamtej chwili wolałbym być ślepcem.
WWWCzęść brzegu została zalana przez morze; po tej zaś części, która pozostała suchą, biegały stworzenia tak szkaradne i tak ohydne, że litościwie pominę ich opis. Kreatury musiały natrzeć na stojącą nad wodą grupę wieśniaków, bo ludzie z przeraźliwym wrzaskiem rozbiegli się na wszystkie strony. Nie wszystkim się udało: nawet stąd widziałem pojedyncze, nieruchome kształty spoczywające w piasku.
WWWPochwyciłem w rękę leżącą w pobliżu solidną gałąź, która mogła mi z powodzeniem służyć za prowizoryczną broń. Nie czułem już lęku, być może adrenalina spowodowała, że się uspokoiłem i potrafiłem zacząć działać. Zsunąłem się po wydmie na plażę i, starając się nie ruszać zbyt gwałtownie, zacząłem rozglądać się za dziewczyną. I znów dopisał mi łut szczęścia.
WWWLeżała na prymitywnie wykonanym stole. Przywiązali ją do niego solidnie wyglądającą liną, ale miałem nadzieję, że sobie z tym poradzę. Korzystając z zamieszania, puściłem się biegiem w jej kierunku, co nie było zaraz taką prostą sprawą – piasek, choć mokry, spowalniał dość znacznie.
WWWDopadłem stołu. Szybka ocena sytuacji – nie trzeba ciąć lin, wystarczy uporać się z supłami. Już, już zacząłem rozwiązywać pierwszy, gdy coś uderzyło mnie mocno w plecy.
WWWPociemniało mi przed oczami.
WWWOsunąłem się na ziemię.
VII
WWWGdy się ocknąłem, otaczający mnie chaos nie zmalał ani na trochę, wręcz przeciwnie: do zamieszania dołączył terkot karabinów maszynowych, kładących trupem każdego stwora, którego dało się namierzyć.WWWPoderwałem się jak oparzony i doskoczyłem do stołu, jednak jak się okazało było już za późno. Jakaś zbłąkana kula musiała trafić biedną dziewczynę w głowę, bowiem jej czaszka rozleciała się, a resztki mózgu zabrudziły ubranie i stół na którym leżało ciało.
WWWZamarłem na chwilę zrozpaczony, ale bardzo szybko wyrwał mnie z tego stanu wizg latających dookoła pocisków. Uświadomiłem sobie, że stanowię dla żołnierzy bardzo łatwy cel, gdyby więc któryś pomylił mnie z tymi stworami… Klnąc w myślach odwróciłem się i rzuciłem z powrotem w kierunku tuneli.
WWWWtedy nagle wszystko ucichło.
Plugawe stwory przystanęły, żołnierze przestali strzelać, wieśniacy ucichli. Świat na jedną długą chwilę zastygł w pełnym podniosłości niedowierzaniu. Każdy patrzył na morze, tak więc i ja spojrzałem w tamtym kierunku.
WWWTrzeba by mistrza pióra, żeby oddać choć w części horror tego straszliwego lewiatana, tego Polifema, tego gwiezdnego monstrum; niepodobnym bowiem opisać majestat i grozę bijącą od tego starożytnego istnienia. Większy od jakiejkolwiek znanej mi żywej istoty, stanowił żywy dowód na istnienie podmorskich potworów. Potężne, jakby galaretowate cielsko wieńczył ohydny, mątwowaty łeb z niezliczoną ilością macek, zaś z pleców wyrastały ociekające szlamem skrzydła.
WWWOcknąłem się z porażenia jako pierwszy i być może to uratowało mi życie: lawirując między zastygłymi postaciami, biegłem w kierunku tunelu. Nikodem opisywał wcześniej Welesa, ale dodał też, że tym razem na wołania wieśniaków odpowiedziało „coś innego”. Nie śmiałem zgadywać, czy chodziło mu o owe kreatury, jakże podobne człowiekowi, czy może o kolosa jaki przed chwilą nam się objawił, zresztą to nie miało dla mnie większego znaczenia. Wpadłem między drzewa, doskoczyłem do pokrywy z brązu i odsunąłem ją na bok, odsłaniając błogosławioną czeluść, której trzewia prowadziły w głąb lądu.
WWWUsłyszałem w oddali narastający huk i nie potrzebowałem wielkiej wyobraźni, by wyobrazić sobie potężną, tytaniczną falę, jaką wywołał zapewne ów kolos z głębin. Schodząc po plecionej drabince nie mogłem jednak powstrzymać od tego, żeby choć na chwilę spojrzeć nad siebie. Spojrzałem więc i zachwyciłem się.
WWWFirmament zmienił się w jakiś przerażający, ale i niezwykły sposób. Jeśli bowiem zwykle gwiazdy nocą tworzyły na nieboskłonie płaską, dwuwymiarową mozaikę, o tyle teraz wszystko nabrało niezwykłej głębi. Niektóre z ciał niebieskich wydawały się bliskie na wyciągnięcie ręki, inne zaś równie odległe jak dalekie kraje Arabii. Gdyby tylko sięgnąć ku tej niezwykłej przestrzeni, to mógłbym się poruszać między światami tak dziecinnie prosto…
WWWW swej naiwności sięgnąłem ku znajdującym się we właściwym układzie gwiazdom. Zachwiałem się na drabince i miast w kosmos, pomknąłem w stworzone przez człowieka ciemności pode mną.
WWWNie pamiętam, jak potem dotarłem do domu mego nieszczęsnego przyjaciela. Nie pamiętam jak znalazłem kluczyki do samochodu, nie pamiętam jak wsiadłem do auta. W jednej chwili schodziłem do tunelu, a w drugiej wyjeżdżałem na pogrążone w złowieszczym mroku ulice Jarosławca. Starałem się nie patrzeć na niebo, choć ponownie spowiły je chmury. Targał mną najbardziej plastyczny strach jaki kiedykolwiek czułem, trudność sprawiało mi nawet utrzymanie spokojnie nogi na sprzęgle.
WWWŚlizgając się na wilgotnym asfalcie, wjechałem na ulicę Bałtycką. Nigdzie nie widziałem żołnierzy i podejrzewałem, że szybko ich nie zobaczę.
WWWMijałem kolejne, opustoszałe nagle posterunki. W swej naiwności łudziłem się, że opuszczę tę przeklętą miejscowość bez dalszych trudności. Przed oczyma wciąż przewijały mi się obrazy które widziałem: zdeformowany jakąś straszną klątwą Nikodem, pogańskie malowidła w nadmorskich tunelach, roztrzaskana głowa niewinnej dziewczyny. I wreszcie ów przeklęty kolos z morskich głębin…
WWWW tym wszystkim nie zauważyłem potężnej, spienionej fali brudnej wody, która, wywołana nieznaną siłą, wtargnęła na ląd. Połamała drzewa na wydmach, zniszczyła nadmorskie bary, przetoczyła się destrukcyjnie przed dzielnicę, gdzie rybacy mieli mieszkania.
WWWZdążyłem tylko spojrzeć w bok, kiedy ściana wody uderzyła w moje auto.
VIII
WWWZnaleźli mnie wkrótce potem. Leżałem bez przytomności w pogniecionym wraku swojego auta, musieli wezwać straż pożarną, żeby mnie wyciągnąć z jego wnętrza. Potem nastąpił szereg przesłuchań, zadawano mi wiele pytań: co pan tam robił, co pan widział, czy ma pan świadomość, że przeżył pan wyjątkowo silne tsunami – i to w środku Europy! – wreszcie, czy ktoś z panem był. Mówiłem im, mówiłem tym ludziom, żeby wysłać do Jarosławca wojsko. Jakie wojsko? Do jakiego Jarosławca? Nie było już żadnego Jarosławca, cała wieś została zniszczona przez falę. Pan jako jedyny przeżył, miał pan szczęście!WWWSzczęście!
Doprawdy, powiadam wam – pokój duszy człowieka, który widział równie odrażające i plugawe rzeczy, albowiem na tym świecie nie zazna już szczęścia. Ni wiosna ni motyl na łące nie wzbudzi w nim uczucia harmonii i pokoju, nie da mu radości pogodny poranek czy malowniczy zachód; przeklętym jest bowiem ten, kto widział perspektywę chaosu i apokalipsy.
WWWKończę już pisać. Miałem nadzieję, że mimo wszystko doznam ulgi, kiedy przeleję swoją historię na papier, ale me nadzieje okazały się płonne. Wciąż, kiedy zamknę oczy, widzę ohydną deformację Nikodema i ociekający grozą łeb potwora z morskich głębin. Nadal słyszę ten przerażający zaśpiew, który nieopatrznie zaintonował jeden z mieszkańców Jarosławca: Ia! Ia! Cthulhu fhtagn! Do dzisiaj nie jestem pewien, czy ów Cthulhu był Welesem, o którym mówił Nikodem, czy to może dwa inne byty. A może w ogóle widziałem jeszcze coś innego, ale mój mózg nie potrafił tego pojąć? Nie mnie to rozstrzygać, każda z tych perspektyw jest dla nas równie zgubna. Bardzo długo walczyłem sam ze sobą, ale w obecnym mym położeniu psychicznym, kiedy nie jestem już w stanie normalnie funkcjonować, pozostaje mi rozwiązanie ostateczne. Testament zostawiam na barku w kuchni. Napisałem w nim wszystkie moje postanowienia w sposób wyczerpujący.
WWWWanna jest już pełna gorącej wody, pozostaje mi mieć nadzieję, że faktycznie cięcie w niej będzie zadawało mi mniejszy ból.
Daniel Kawka 17 III 2015