

śnij maleńki. śnij. Spróbuj odnaleźć spokój. Pokonać ból, wznieść się ponad nienawiść. Ukoić smutek, okiełznać lęk. Tylko wtedy udowodnisz, że jesteś ananRta. że odrzuciłeś to, co ci oferowano. Jeśli się postarasz, wszystko może toczyć się normalnie, jeśli nie – sam zobaczysz. Zobaczysz i zrozumiesz. Jeśli teraz przegrasz, nie będziesz miał mi za złe. O nic nie będziesz mnie posądzał. Masz tylko jedną szansę, dlatego walcz, mały Tedinie, śnij i walcz. Tylko to ci pozostało…
Wstępując do okazałego mieszkania nie zrobił najmniejszego hałasu. Jego wzrok nawet na chwilę nie zatrzymał się na antycznych obrazach, bogato zdobionych karafkach, czy biżuterii ze szlachetnych kamieni. Bez trudu wymijał złocone meble, ustawione nieco chaotycznie, trochę na kształt labiryntu. Na jego ciemnej, podłużnej twarzy widać było skupienie, oczy natomiast świeciły zimnym blaskiem. Ciemność była jego sprzymierzeńcem.
Stary kredens z dębowego drewna wyróżniał się spośród innych mebli. Jako jedyny wyglądał tak – jakby znajdował się we właściwym miejscu. Mężczyźnie wystarczyło jedno spojrzenie, by wiedzieć, że tego właśnie szukał. Delikatnym, płynnym ruchem wyciągnął jedną szufladę i odłożył ją na bok. Potem drugą. Nie tracąc ani chwili, wyciągnął niewielki, płaski nożyk i włożył ręce w otwory po szafkach. Podważył jedną z prowadnic i wyciągnął niewielką kartkę zwiniętą w ciasny rulonik. Przez chwile na jego ustach pojawił się cień uśmiechu, nie objął on jednak oczu. Niewiele czasu zajęło mu doprowadzenie wszystkiego do porządku. Nie chciał ryzykować. Odwróciwszy się od kredensu, rozpoczął drogę powrotną pomiędzy najróżniejszymi meblami i pudłami. Nawet najmniejszy szmer nie zdradził jego obecności. A jednak, ktoś go widział...
Nigdy nie jest tak źle, aby nie mogło być gorzej, od dziecka czuł, że musi to wykorzystywać. że tylko wtedy będzie w zgodzie ze sobą. Wychowywany przez Strażników Pokoju, nigdy nie pogodził się z podstawowymi założeniami mnichów. Był jednak zdolny, umiał pokazać szacunek ich postawie, na swój sposób lubił nawet ich towarzystwo, przez chwile. Zawsze jednak czuł, że tak naprawdę jest inaczej. że wdzięczność nie ma sensu. Pokora nie daje szczęścia. Wiedział, że pozostając z nimi nic nie osiągnie – a przecież nie urodził się, by być zwykłym zjadaczem chleba. W głębi serca był tego pewny. Dlatego odszedł. Po cóż miał męczyć siebie i ich? „Odszedłeś nie tylko dlatego...” cichy, natrętny głos w jego głowie sprawił, że młody mężczyzna przystanął. „…czy już nie pamiętasz? Tak łatwo było zapomnieć?”. Zdał sobie sprawę, że stoi na środku oświetlonej ulicy, długo po godzinie policyjnej – nie było to najlepsze miejsce na pytania natury egzystencjalnej.
Ruszył znowu, kierując się w stronę opuszczonego magazynku, który tymczasowo zastępował mu dom. Przemykanie przez nieoświetloną dzielnice biedoty nie było trudne, omijanie strażników także, dlatego szybko doszedł na miejsce. Stary pijaczyna leżał przy wejściu. Poderżnął mu gardło, dla przykładu. Reszta będzie trzymać się z daleka. Odciągnął go kawałek i zostawił jeszcze charczącego na ulicy. Dopiero po obejściu całego magazynu zapalił niewielką świecę i powoli wyjął zwinięty świstek papieru. Delikatnie rozwinął go, starając się nic nie uszkodzić. Notka nie wykonana było jednak ze zwykłego papieru, wystarczyła chwila aby to odkrył. Niezwykle cienki, prawie przeźroczysty materiał pozyskiwany był z rolu. Nigdy nie widział tej rośliny, jednak jej nazwa i obraz natychmiast pojawiły się w jego głowie – niczym wyraźne wspomnienie. Nie zdziwiło go to. Już dawno zauważył, że posiada wiele informacji, o których nic nie wie.
W dzieciństwie, gdy po raz pierwszy to zauważył, zwierzył się opiekunowi, ojcowi Sao. Spokojna, dobrotliwa twarz kapłana zmieniła się wtedy w jednej chwili. I nagle chłopiec zrozumiał, czemu inni omijają Sao. On miał moc. Vinnane – siłę umysłu, o jakiej inni mogli tylko marzyć. Kapłan zaciągnął małego chłopca do niewielkiej kaplicy i posadził w kręgu z kamieni. Sam pozostał na zewnątrz. Zamknął oczy, a chłopiec poczuł jak Sao wdziera mu się do umysłu. To bolało… to był najgorszy koszmar jego życia. Dopiero po tygodniu opat wszedł do kaplicy i wyciągnął z niej umęczonego chłopca i wyczerpanego kapłana. Pamiętał złudny spokój, jaki odczuwał po tym zabiegu. Przez parę lat nie nawiedzały go żadne wizje, nie męczyły dziwne wspomnienia. A potem... potem wszystko wróciło ze zdwojoną siłą, przynosząc ze sobą zwątpienie w idee Strażników Pokoju. Zwątpienie w pomoc Sao. Nie zaufał mu. Chciał dowiedzieć się, co ukrywa przed nim stary kapłan. Odkryć prawdę, otwierając się na przyzywającą go wiedzę. Z chwilą gdy to zrozumiał, odzyskał spokój i zamordował tego, który próbował coś przed nim ukryć. Zamordował Sao i opuścił mnichów. Przez następne lata błąkał się po świecie, wykonując to, co zostało mu przeznaczone. Dokańczając to, co ktoś inny rozpoczął przed wiekami.
Droga, na którą wtedy wkroczył, doprowadziła go aż tutaj. Teraz miał w ręku klucz do całej zagadki. Przynajmniej tak mu się wydawało. Opanowało go dziwne, szaleńcze wręcz podniecenie. Tyle lat na to czekał...
- Ni-ma-ga-dir-kas – szepnął, wpatrując się w niewyraźnie postawione litery. Coś w jego umyśle szarpnęło się i tysiące obrazów przeleciało przez jego głowę, z taką jednak prędkością, że nic nie dojrzał. żeby choć miał Vinnane… mógł ją mieć, ale zabił jedynego człowieka, który chciał go uczyć. Dlaczego? Zabijał każdego na swej drodze, nie zastanawiając się nad tym ani chwili, ponieważ czuł, jak jego wiedza wzrasta z każdą zbrodnią. Kolejne komnaty pełne pradawnej wiedzy otwierały się przed nim. Powoli odzyskiwał wspomnienia i moc.
- Ni-ma-ga-dir-kas – powtórzył ponownie, czując dziwny ucisk w okolicach skroni. Głosy…
- Coś jest nie tak. Nie tak, jak wtedy…
- Kiedy!?
- Wcześniej, jak za pierwszym razem!
Pierwszy raz widział i słyszał to słowo, było w nim jednak coś tak znajomego. Coś tak nęcącego, jak obietnica upojnej nocy. Jakby wieczne szczęście. Zamknął oczy, lecz wtedy ujrzał wspomnienia, o istnienie których nawet się nie podejrzewał. Jakiś czarny cień zbliżał się do niego.
- Ni-ma-ga-dir-kas – raz za razem wyraz ten pojawiało się w jego głowie. Zwykle znaczenie słów pojawiało się samo, teraz musiał szukać. Zachłannie, niczym dziecko jakim był kiedyś, przeszukiwał wszystkie zakamarki umysłu, aby to odnaleźć. łamał wszystkie blokady postawione przez Zakonników.
- Ni-ma-ga-dir-kas! – wykrzyczał tym razem, a ponowny przypływ siły pchnął go prosto w objęcia czekającej nań postaci. Uniósł głowę, by spojrzeć jej w twarz. Spojrzenie czarnych, lodowatych oczu zetknęło się z jego własnym obliczem. Niespodziewanie pękła ostatnia blokada, naznaczona obecnością Sao. I Tedin pojął kim jest i przeraził się.
- Nimagadirkas… - szepnął jego sobowtór, ponownie zamieniając się w czarny cień. Anagram!
- Sakri-dagamin, Raz Powracający – odpowiedział, łącząc się z nim. Pozwalając, by wrócił na miejsce, z którego wygnali go Strażnicy Pokoju. Pierwszy raz czuł się naprawdę sobą. Czuł, że jest jednością. Powrócił, by siać śmierć.
Dokonałeś wyboru... obudziłeś się. Wiesz, że przegrałeś. Nie jesteś ananRta. Nie jesteś czysty. Oddałeś kontrolę, chcąc dociec prawdy. Dlatego nie może być inaczej, normalnie. Nie mogę ci na to pozwolić. Widzę w twoich oczach, że to rozumiesz. Jeszcze nie ma nad tobą władzy, ale będzie ją miał. Nic co zrobię tego nie zmieni. Sam mnie powstrzymasz.
Mały, ceremonialny sztylet nie zadrżał w jego ręku. Niewielka kapliczka pogrążona była w mroku. Mimo to, kapłan dostrzegał niewyraźny cień człowieka o pociągłej twarzy i tylko jego lodowate, czarne oczy w których widniał smutek, smutek i strach, błyszczały w ciemności.
- żegnaj Tedinie – ostrze przecięło powietrze, wbijając się w serce niemowlaka leżącego w kręgu. Cios był doskonały i życie szybko zgasło w czarnych, maleńkich oczkach. Jednocześnie odszedł czarny cień, stojący w mroku. Nikomu jeszcze nie udało się wygrać z Sakri-dagamin. Każdy ulegał jego mocy, dlatego musiał zginąć, nim to nastąpi.