La Gomera

1
Wyspa La Gomera kusiła nas od początku przyjazdu na Teneryfę. Widoczna z tarasu hotelu, tkwiła na horyzoncie, obiecując subtropikalną przygodę. Dlatego mimo wysokiej ceny, zdecydowałyśmy się ją zwiedzić i wykupiłyśmy autokarową wycieczkę.
Nasz przewodnik okazał się – według mnie - sympatycznym, a według mojej siostry – super przystojnym mężczyzną. Po godzinnej podróży promem dotarliśmy na wyspę. Autokar zaczął piąć się na zbocza wygasłych wulkanów.
Na pierwszym przystanku, gdzie turyści zazwyczaj pstrykali fotki krajobrazów, przywitała nas chmura.
- Macie państwo niepowtarzalną okazję pobyć przez chwilę w środku chmury – entuzjazmował się przewodnik, pragnąc tą rewelacją zażegnać niezadowolenie turystów, którym kilka minut wcześniej mówił o niesamowitych widokach z tego miejsca.
Zrobiłyśmy sobie z siostrą kilka fotek w mokrej szarości obłoków i wróciłyśmy zziębnięte do autokaru.
- Teraz podjedziemy do parku narodowego wyspy, utworzonego na terenie lasu, który ma ponad tysiąc lat – opowiadał przewodnik. - Kręcono tutaj sceny do filmów „Avatar” i „Jurassic Park”. Znajduje się tam też tajemnicza polana, z kręgiem kamieni. Naukowcy do dzisiaj nie potrafią wyjaśnić, dlaczego na polanie nie rośnie nic poza trawą. Gleba jest taka sama jak w innych częściach lasu. Krąg kamieni wykorzystywany był w dawnych praktykach pogańskich, niektórzy odbywają tam nadal jakieś obrzędy, dlatego ja wolę się tam nie zbliżać – postraszył turystów.
Zaciekawione, postanowiłyśmy odwiedzić „kanaryjskie Stonehenge”. W lesie powitał nas horyzontalny deszcz, typowe zjawisko na tej wyspie. Drzewa były wątłe, o zielonych, poskręcanych pniach. Skrywały w sobie posmak tajemnicy i zapowiedź przygód. Żałowałyśmy, że mamy tylko pół godziny wolnego czasu i nie możemy wybrać się na dłuższy spacer. Polana prześwitywała między drzewami. Ułożone w kręgu kamienie nie były duże, ale budziły respekt swoją funkcją kontaktu między strefami sacrum i profanum.
Właśnie robiłam Izie zdjęcie, gdy usłyszałam za plecami niski, namiętny głos.
- Powróżyć, powróżyć....
Odwróciłam się i ujrzałam swój ideał. Przystojny brunet o zielonych oczach... Ubrany niczym rockman w skórzaną kurtkę, dżinsy i T-shirt. Ze śladem czarnego zarostu na twarzy.
- Wróżę z kart. Odgaduję przyszłość, tłumaczę przeszłość.. - zachwalał swoje umiejętności.
- A teraźniejszość? - zapytałam, od razu żałując, że nie ugryzłam się w język.
- Ty weź się nie zgrywaj – włączyła się Iza. - Przyznaj się, że to na tanie wino...
- Mam pomysł – wypaliłam. - Postawię ci kawę, jeśli opowiesz o swoich sztuczkach i wymyślaniu wróżb. Dodam kilka euro za fatygę.
- Ja nie zmyślam – oburzył się mężczyzna. - Pomyśl sobie dowolne nazwisko i policz liczbę liter.
Do głowy przyszło mi nagle nazwisko pierwszej dentystki – sadystki, z którą miałam do czynienia. Najwyraźniej jej poczynania wciąż siały chaos w mojej podświadomości.
- Dziewięć liter! - krzyknął, zgadując poprawnie. Jego oczy nagle zmętniały. Już nie wyglądał jak idol nastolatek, ale ktoś, kto uciekł właśnie ze szpitala psychiatrycznego. Jego włosy, wcześniej o „potarganej” urodzie, nagle przybrały postać zmierzwionych i skołtunionych.
- Pewnie dragi przestały działać – podsumowała tę przemianę Iza.
Mimo że mężczyzna odgadł poprawnie ilość liter, nie chciałam, żeby mi wróżył. Gdyby przepowiedział mi miłość z blondynem, czekałabym latami na oznakę zainteresowania ze strony płowowłosej części mężczyzn. Gdyby wywróżył posłańca z wiadomością, wsłuchiwałabym się w najbardziej banalne teksty, wietrząc w nich podteksty i ukryte znaczenia. Gdyby opisał przyszłe bogactwa, spoczęłabym na laurach i czekała, aż pieniądze same do mnie przyjdą.
- Musimy już iść – wykręciłam się od wróżenia.
- Chciałem ci powiedzieć o kilku ważnych rzeczach. Ale już nie chcę. Sama wybrałaś gorsze życie.
- Miłego picia jaboli – odburknęła mu Iza, szarpiąc mnie za rękaw.
Przy autokarze byłyśmy spóźnione i nawet uśmiech Izy nie udobruchał przewodnika. A ja nie musiałam czekać na przepowiedzianego blondyna, ale w zamian rozmyślałam, co straciłam, rezygnując z wróżby i przez kilka kolejnych lat niepewnie podejmowałam decyzje, obawiając się tego „gorszego życia” o którym wspomniał tajemniczy mężczyzna.

4
brak puenty, brak fabuły, brak stylu wyższego niż szkolno-wypracowaniowy, brak dystansu, brak więc jakichkolwiek wartości literackich.
bardziej przypomina to stenogram z dyktafonu podstawionego na swój sposób elokwentnej osiedlowej plotkarze po jej powrocie z Tunezjoegiptu

zgodziłbym się, że to może być fragment, ale wtedy jest strasznie zachowawczo; nie jest to dno, unosi się na powierzchni, ale nie ma za co chwycić, są same brzytwy, a czytelnik potrzebuje choćby kawałka drewna, byle ciekawego. nuda to kolejny zarzut- wynikający oczywiście z nieprzemyślenia tekstu: dla kogo pisałaś? co chciałaś przekazać? jaką wartość wnosisz do biblioteki nawet średnio oczytanego czytelnika? czym zaskakujesz? co oferujesz?

potwierdzeniem tego, żę to co mówię ma sens jest to, że ciężko byłoby wziąć jakieś konkretne zdania i je poprawiać. wszystko jest źle (przez to, że jest niby dobrze), choć bez trudu można by wskazać fragmenty do cięcia. spokojnie cały tekst można ciąć o jakieś 63%

jedynym plusem tekstu (oprócz krótkości) jest swobodne operowanie interakcjami pomiędzy postaciami, robisz to dobrze i na tym powinnaś skoncentrować się, a nie grzęznąć w paździerzowe opisy jak z podręcznika do geografii

podsumowywując; miejmy nadzieję, że to wypadek przy pracy

5
To by było dobre jako zakamuflowana krytyka współczesnej mieszczanki, z całą tą jej egzaltacją, ignorancją i nędzą intelektualną; z podnietą jakimś tam deszczem horyzontalnym, o którym można będzie opowiedzieć na przerwie papierosowej w korpo. Ale jednak wątpię, że taki był zamysł autorski.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Miniatura literacka”