Los [sci-fi, komediodramat]

1
– Raport. W tej chwili.
Szef oparł się o pulpit. Czeka go dużo pracy.
– Tam na dole jest środa. Godzina szesnasta trzydzieści dwie, sekund czterdzieści sześć. Niebo prawie bezchmurne; dwadzieścia dwa stopnie Celsjusza; Wilgotność powietrza...
– Dosyć, wystarczy.
Dwójka zawsze była zbyt nadgorliwa, choć czasem się to przydawało. Trójka wiedziała, że przyszła na nią kolej.
– Praca serca odrobinę przyspieszona, wymiana gazowa w normie, ślady adrenaliny wkrwiobiegu; rozszerzone źrenice. Jest podekscytowany, Szefie.
Naturalnie. Każdy człowiek na jego miejscu byłby podekscytowany. Szef zapalił papierosa.
– Czwórka?
– Czwórka jest na urlopie, Szefie. Jestem na zastępstwie – odparła Dwunastka.
– W porządku. Daj obraz.
Przed Szefem i jego zespołem ukazał się spory ekran, na którym znajdował się człowiek wpatrujący się w lustro. Kończył właśnie szczotkować zęby. Zaczął wypróbowywać różne uśmiechy. Szef znał już je wszystkie: nonszalancki pół-uśmiech, entuzjastyczny rogal, nieśmiały uśmieszek. Postać w lustrze zaczęła bezgłośnie poruszać ustami.
– Piątka – co dzieje się z dźwiękiem?!
– Pracuję nad tym, Szefie!
Numer Pięć szturchnął palcem kilka przełączników i po chwili wszyscy usłyszeli:
– ...radę. Dasz radę. Masz dużo do zaoferowania. Jesteś spoko gościem. Dasz radę, stary.
Szef uśmiechnął się do siebie. W namyśle obserwował mapę miasta, którą numer Dwadzieścia Jeden podrzucił mu przed chwilą.
– Ósemka, co z autobusem?
– Czeka w pogotowiu.
– Modulator pogody?
– Sprawny! - odparła Trzynastka - Przeprowadzić próbę?
Szef pokręcił przecząco głową. Nie było takiej potrzeby – ten model nigdy ich jeszcze nie zawiódł. Gdy przeglądał rozkład ruchu drogowego w najbliższych kilku przecznic, z zamyślenia wyrwało go pytanie Czterdziestki.
– Proszę pana, on ma zamiar użyć tej nowej wody toaletowej – co robić?
– Natychmiast opróżnić butelkę!

Jack właśnie skończył szczotkować zęby. Przejrzał się w lustrze jeszcze raz. Sięgnął do szafki po nową wodę toaletową. Spodobał mu się ten zapach i miał głęboką nadzieję, że Jej również się spodoba... Chwycił flakon, gdy ten nagle wyślizgnął mu się z dłoni i spadł na podłogę, roztrzaskując się na kawałki. Teraz przynajmniej dywanik będzie ładnie pachnieć. Jack, z żalem w sercu i kawałkiem potrzaskanego flakonu w stopie, sięgnął więc po używany przez niego od lat zapach. Chwycił go dla pewności obiema dłoniami, przez co wyglądał teraz jak małe dziecko, któremu udało się schwytać konika polnego.
Dobrze, że nikt mnie teraz nie widzi – powiedział do siebie na głos.

Szef uśmiechnął się lekko pod nosem, a salę obiegł szelest stłumionych chichotów.

Po chwili, Jack ruszył w kierunku szafy. Przed chwilą zaplanował, co ubierze. Ale teraz stał na środku przedpokoju i próbował zapanować nad pustką, która w mgnieniu oka opanowała jego umysł. Zapomniał gdzie i po co właśnie szedł. Wzruszył ramionami i poszedł wyczyścić buty.

– Dobra robota, Czterdziestko!
Szef rzadko chwalił swoich podwładnych. Nigdy jednak nie rzucał słów na wiatr – Czterdziestka świetnie opanowała sytuację, stosując błyskawiczne wymazanie pamięci krótkotrwałej. Dosyć radykalny krok, ale skuteczny. Szef skrzyżował ręce na piersi. Wiedział, że gdyby Obiekt 325 ubrał tę czarną koszulę, sprawy bardzo by się skomplikowały.
Wrócił do przeglądania map. Wiedział, że może polegać na swoim zespole – wszystko pracowało, jak dobrze naoliwiona maszyna składająca się z idealnie dopasowanych części.
– Szefie, on już wychodzi – oznajmiła Dwójka.
Szybko uporał się z wyładowaną baterią w zegarku. W porządku. Byliśmy na to przygotowani.
– Sprowadzić deszcz? – spytała Trzynastka.
– A czy on wziął ze sobą parasol?
– Tak.
– W takim razie nie. Ale trzymaj modulator pogody w pogotowiu.
– Zrozumiano.

Jack wyszedł z mieszkania. Upewnił się, że je zamknął. Dwa razy. A potem, kiedy był już na parterze, postanowił wrócić się i sprawdzić jeszcze raz. Tak dla pewności.
Wyszedł nieco później niż planował, ale i tak powinien zdążyć. Słońce wyszło właśnie zza chmur, więc wyglądał nieco śmiesznie z czarnym parasolem w prawej ręce, szczególnie, że wokół niego spod ziemi wyrósł nagle cały ogrom ludzi ubranych na „plażowo”, a więc właściwie bardziej rozebranych niż ubranych. Mimo tego, Jack postanowił, że nie wróci się przebrać. Wtedy już faktycznie mógłby nie zdążyć.

– Szefie, wygląda na to, że nie wróci się przebrać.
– W porządku. Ósemko – status autobusu, w tej chwili.
– Sprawny.
– Jak szybko możemy to zmienić?

Jack wyłonił się szybko zza rogu, o mało nie wpadając na idącego z naprzeciwka starego kataryniarza, w nieodłącznym towarzystwie starej katarynki. Popędził dalej, nie mając nawet czasu, aby zastanowić się, skąd w tym mieście, do ciężkiej cholery, wziął się kataryniarz. Mógłby biec szybciej, gdyby zdecydował się na wykupienie karnetu na siłownię miesiąc temu. Teraz płacił za to cenę w postaci niepowstrzymanej ochoty wyplucia płuc. Ale był już blisko. Był także bardzo spóźniony. Kolor koszuli uwydatnił plamy potu.
– Świetnie... – burknął pod nosem Jack.

– Świetnie! – przyklasnął w dłonie Szef.

– Przepraszam Cię najmocniej za spóźnienie! Nie uwierzysz, co mi się przytrafiło!
Zrobiła tę jej zaskoczoną minę, ale po chwili uśmiechnęła się lekko, co zrzuciło Jackowi z serca głaz wielkości sporej ciężarówki. Jakkolwiek wydaje się to nieprawdopodobne i z fizycznego punktu widzenia niemożliwe – Jack naprawdę poczuł, jak ogromny ciężar opuszcza jego serce i odbijając się gdzieś od przepony, trąca żołądek. Stąd to śmieszne uczucie, jakby jego brzuchu zaczęły właśnie fruwać motyle. A przynajmniej tak tłumaczył sobie to Jack.
Opowiedział jej o zepsutym autobusie, wszystkich wypożyczonych rowerach wmiejscu, które reklamuje się tym, że nigdy nie brakuje w nim rowerów do wypożyczenia iouszkodzonym transporcie skórek po bananach, które wysypały się na ulicę, powodując zatrważająco duże stężenie ślizgających się ludzi na metr kwadratowy. Historie ofortepianie spadającym z drugiego piętra na samochód stojący dwa metry od niego oraz o kataryniarzu postanowił przemilczeć, gdyż w to już na pewno by mu nie uwierzyła.
Po krótkim spacerze usiedli na ławce nieopodal rzeki. Zapadła cisza.

– Dwudziestka, pomóż Czterdziestce!
Usuwanie z ludzkich umysłów błyskotliwych myśli potrafi być sporym wyzwaniem nawet dla kogoś tak doświadczonego jak Dwudziestka.
– Mamy jeden „Strzał w kolano”! – spokojnie, lecz z napięciem w głosie rzekła Czterdziestka.
– Świetnie. Strzelać.

– Wiesz – usłyszał Jack i po chwili zorientował się, że dźwięk dochodzi z jego własnych ust – do tego oparcia przylepiona jest chyba guma do żucia.

W pokoju kontrolnym rozległy się brawa.
– Pocisk osiągnął cel i wywołał oczekiwany efekt, Szefie!
Szło świetnie. Ale wszyscy pracujący tutaj byli profesjonalistami i wiedzieli, że nie mogą sobie pozwolić na rozluźnienie w takim momencie.
– Uwaga – wtrąciła Dziesiątka. – Patrzy na nią. Chyba ma zamiar powiedzieć komplement.

– Wyglądasz dziś uroczo.
Uśmiechnęła się, więc Jack postanowił podążać raczej tym tropem, niż kontynuować wątek gumy do żucia przylepionej do oparcia.
– Myślę, że głównie za sprawą twojego uśmiechu – jest bardzo...

– Macie coś?
– Chyba tak. Strzelać?
– Poczekajcie jeszcze chwilę – odparł Szef. – Ale upewnijcie się, że nie powie nic do tego czasu.
– Zrozumiano!

Jest bardzo...
Sekundy upływały, zegar tykał. Naprawdę – Jack naprawdę był w stanie przysiąc, że słyszy tykający zegarek
– ...Tak? – spytała zaintrygowana Ona.
– Przypomina mi Słońce. Bo tak... razi. Nie... nie! Nie to miałem na myśli!
Jedyne, czego Jack w tym momencie potrzebował to łopata, żeby zakopać się z jej pomocą pod ziemię. Lub przywalić sobie nią w łeb, a dopiero potem zakopać się pod ziemię.
– W sensie, że mogłabyś zasilać swoim uśmiechem całkiem sporo paneli słonecznych, bo on... jest taki... promienny.

Kolejne numery zaczęły ściągać powoli słuchawki z głów i gratulować sobie wzajemnie. To byłoby tyle na dziś. Nawet Szef zaciągnął się powoli papierosem w geście tryumfu.

Jack zamilkł. Był wściekły na samego siebie. Dzisiejsze spotkanie, to jakaś porażka. A jednak... A jednak Ona się uśmiechała.
– Masz czasem wrażenie, że cały świat zwraca się przeciwko tobie? – Spytała niespodziewanie Ona. Zaskoczyła go tym pytaniem, ale odpowiedział niemal bez namysłu:
– Nawet nie wiesz! Potłukłem dziś nowy flakon Bardzo Ładnie Pachnącej Wody Toaletowej...
– Tak, los zdaje się Ciebie bardzo nie lubić! – Nie przestawała się uśmiechać. – A to niepowetowana strata – w niczym nie jest mężczyźnie tak dobrze, jak w obłoku Bardzo Ładnie Pachnącej Wody Toaletowej!
– A to jeszcze nie koniec! Choćby dziś... – opowiedział jej o fortepianie, dalej zatrzymując dla siebie epizod z kataryniarzem. Są pewne granice.

– Mamy problem!
– O co chodzi?
– Tracimy kontrolę!
– O czym rozmawiają?
– O nas... wygląda na to, że o nas, Szefie!
Chwila szybkiego namysłu. Czas użyć dotychczas niezawodnego modulatora pogody.
– Szybko, sprowadzić deszcz!
– Mocny?
– Bez przesady, bo to może wzbudzić podejrzenia. Pospiesz się!

Kiedy szli deptakiem i żywo dyskutowali o nagłych przypadkach utracenia wątku wśrodku wypowiedzi, Ona zniknęła nagle Jackowi z pola widzenia. Spowodowane mogło to być hektolitrami wody, które zaczęły lać się z nieba. Jack mógł sobie dać uciąć prawą rękę, że na nieboskłonie jeszcze parę minut temu było ani jednej chmury. Teraz był już zupełnie mokry, lecz miał jednak obie ręce, co napełniło go entuzjazmem.
W tej właśnie chwili, Jack przypomniał sobie o parasolu, który przecież wszędzie ze sobą dotychczas targał. Już chciał go otworzyć. Już – jak mógłby ująć to pewien poeta –witał się z gąską, kiedy to zdał sobie sprawę, że ten uniwersalny ochraniacz przed lecącym z nieba skroplonym smutkiem został przy ławeczce, daleko za nimi.
Ona spojrzała na niego. On spojrzał na nią. Zrozumieli się bez słowa. Oboje podnieśli wzrok ku górze. Zaczęli się śmiać najszczerszym śmiechem, jaki tylko można sobie wyobrazić.
– Z tobą chyba nie można się nudzić!
Ruszyli wolnym krokiem po deptaku wśród ogólnie panującego popłochu inajwyraźniej drugiego wielkiego potopu w historii ludzkości.
– Chyba nie... – Jack zamilkł na chwilę. – A czy wspominałem Ci może o pewnym kataryniarzu?
Ostatnio zmieniony ndz 12 kwie 2015, 17:43 przez Qba, łącznie zmieniany 1 raz.

2
Na wstępie napiszę, że po prostu podobało mi się :) Na poranek, przy kawie, zwyczajnie fajne.
Co do błędów technicznych, tych nie będę wytykał, nie jestem specem, więc się nie podejmuję. Natomiast jest coś, co bym zmienił, a może inaczej - dodał. Otóż, o ile same wątki bezpośrednio z Jackiem są w porządku, o tyle dodałbym jakieś 2-3 zdania do opisów sytuacji po tej drugiej stronie. Jeśli mogę sobie pozwolić...
Już na początku dopisałbym:
>>Szef wszedł do pokoju kontrolnego bez pośpiechu, jego spokój zawsze wpływał kojąco na nerwy pracowników. Podszedł do swojego miejsca, usiadł na skórzanym fotelu, oparł łokcie o pulpit i wydał pierwsze polecenia.<<
Albo dalej
– Piątka – co dzieje się z dźwiękiem?!
– Pracuję nad tym, Szefie!
Zrobiłbym tak:
- Piątka! - Szef kątem oka spojrzał w stronę dźwiękowca. - Co się dzieje z fonią?!
- Ja... Są problemy, ale... - W pokoju zapadła cisza, przerywana jedynie nerwowym stukotem palców o klawiaturę. Seria klepnięć zdawała się ciągnąć w nieskończoność, aż w końcu Piątka uderzyła po raz ostatni w zielony klawisz i z tryumfem uniosła ręce. - Wszystko pod kontrolą! - Zerknęła z nerwowym uśmiechem na Szefa, a kiedy ten bez słowa komentarza wrócił do obserwacji obiektu, uznała to za gest uznania. Reszta załogi odetchnęła z ulgą.

Coś w tym klimacie. Wiadomo, każdy ma swój pomysł na opowiadanie, ja bym to poprowadził tak, Ty inaczej. Natomiast wątki z Jackiem wydają mi się pełne - opisy związane z ofiarą fajnie uzupełniają się z komentarzami Szefa i numerów.

Uogólniając, pomysł bardzo mi się spodobał, zabawnie poprowadzona akcja, dobre tempo. Takie, hm, lekkie, zwiewne i powiewne.
Tyle ode mnie. Przynajmniej na razie ;)
"Ludzie się pożenili albo się pożenią i pozamężnią, pooświadczali się... a ja na razie jestem na etapie robienia sobie kawy...jakkolwiek można to odnieść do życia" - Hipolit

3
dwadzieścia dwa stopnie Celsjusza; Wilgotność powietrza...
„wilgotność”
Dwójka zawsze była zbyt nadgorliwa,
„zbyt” - zbędne
ślady adrenaliny wkrwiobiegu;
„w krwiobiegu”
– Praca serca odrobinę przyspieszona, wymiana gazowa w normie, ślady adrenaliny wkrwiobiegu; rozszerzone źrenice.
Ta wymiana gazowa trochę nienaturalnie brzmi i nie pasuje do reszty; chodzi o oddech?

Stanowczo zbyt często powtarza się „Szef” - w całym tym fragmencie.
Przed Szefem i jego zespołem ukazał się spory ekran, na którym znajdował się człowiek wpatrujący się w lustro.
Lepiej by zabrzmiało: Przed Szefem i jego zespołem ukazał się spory ekran, a na nim człowiek wpatrzony w lustro. /”na którym znajdował się człowiek” - niezręcznie; i powtórzone „się”/
Gdy przeglądał rozkład ruchu drogowego w najbliższych kilku przecznic, z zamyślenia wyrwało go pytanie Czterdziestki.
„z najbliższych...” . Ale może: „na najbliższych kilku przecznicach”
– Proszę pana, on ma zamiar użyć tej nowej wody toaletowej – co robić?
„Proszę pana” - tak do Szefa? Nienaturalnie trochę na tle poprzednich wypowiedzi,
Jack, z żalem w sercu i kawałkiem potrzaskanego flakonu w stopie, sięgnął więc po używany przez niego od lat zapach.
Jack, z żalem w sercu i kawałkiem potrzaskanego flakonu w stopie, sięgnął po zapach używany od lat. /wiadomo, że przez niego, a zaimków zawsze za dużo/
Chwycił go dla pewności obiema dłoniami,
„dłońmi”
Chwycił go dla pewności obiema dłoniami, przez co wyglądał teraz jak małe dziecko, któremu udało się schwytać konika polnego.

„Chwycił – schwytał” - powtórzenie.
Dobrze, że nikt mnie teraz nie widzi – powiedział do siebie na głos.
- Dobrze, że nikt mnie teraz nie widzi – powiedział do siebie na głos.
Przed chwilą zaplanował, co ubierze.
Przed chwilą zaplanował, w co się ubierze/co włoży na siebie.
Zapomniał gdzie i po co właśnie szedł. Wzruszył ramionami i poszedł wyczyścić buty.
„szedł – poszedł”: powtórzenie
Wiedział, że gdyby Obiekt 325 ubrał tę czarną koszulę, sprawy bardzo by się skomplikowały.
Wrócił do przeglądania map. Wiedział, że może polegać na swoim zespole – wszystko pracowało, jak dobrze naoliwiona maszyna składająca się z idealnie dopasowanych części.
Powtórzone „wiedział”. Można zastąpić „był pewien/był przekonany/nie miał wątpliwości”
Wiedział, że gdyby Obiekt 325 ubrał tę czarną koszulę,
„nałożył” tę czarną koszulę,
postanowił wrócić się i sprawdzić jeszcze raz.
postanowił wrócić i sprawdzić jeszcze raz.
Stąd to śmieszne uczucie, jakby jego brzuchu zaczęły właśnie fruwać motyle.
Stąd to śmieszne uczucie, jakby w brzuchu zaczęły właśnie fruwać motyle.
wszystkich wypożyczonych rowerach wmiejscu,
„w miejscu”
że nigdy nie brakuje w nim rowerów do wypożyczenia iouszkodzonym transporcie skórek po bananach,
„i o uszkodzonym”
Historie ofortepianie spadającym z drugiego piętra na samochód stojący dwa metry od niego oraz o kataryniarzu postanowił przemilczeć,
„o fortepianie”

Brakuje opisów kilku wymienionych dziwnych sytuacji. A szkoda. Gdyż odnośny fragment był zbyt krótki.
Naprawdę – Jack naprawdę był w stanie przysiąc, że słyszy tykający zegarek
Brakuje kropki na końcu.
– Masz czasem wrażenie, że cały świat zwraca się przeciwko tobie? – Spytała niespodziewanie Ona.
„spytała”
Napisałbym: - zapytała niespodziewanie.
Kiedy szli deptakiem i żywo dyskutowali o nagłych przypadkach utracenia wątku wśrodku wypowiedzi,
„w środku”
że na nieboskłonie jeszcze parę minut temu było ani jednej chmury.
„nie było”
Ruszyli wolnym krokiem po deptaku wśród ogólnie panującego popłochu inajwyraźniej drugiego wielkiego potopu w historii ludzkości.
„i najwyraźniej”
A czy wspominałem Ci może o pewnym kataryniarzu?
W takim kontekście „ci” mała literą.

Ciekawy, choć nieodkrywczy pomysł, niezłe dialogi, dobrze ukazana przeplatająca się akcja, zgrabna kompozycja. Szkoda, że tak wiele niepotrzebnych potknięć, literówek, których nie powinno być. Niestety świadczą o pewnych – przepraszam – niechlujstwie. Trafiają się też niedopowiedzenia, na przykład ze strzałem i gumą do żucia. Nie rozumiem o co tutaj chodziło. Strzał, w wyniku którego guma znalazła się na oparciu ławki, padł już po tym, jak on na niej siedział. Co sugeruje, że albo z poziomu Szefa bohaterzy w tym świecie byli niematerialni, albo jakieś machlojki z czasem. Dobrze by było uporządkować tę kwestię. Nieco więcej opisów scenerii by się też przydało. Brakuje również jakiejś puenty, konkluzji. Dlaczego akurat w tym właśnie momencie zaczęli ściągać słuchawki z uszu?
Ale ogólnie czytało się nieźle i jest „na plus”.

No i nie wiadomo, czy nie ma w tym więcej realizmu, niż nam się wydaje...
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”