Witam, wrzucam swoje pierwsze opowiadanie.
Miłego czytania.
Nie zawsze
I
Siedzieli we trzech, przy niewielkim stoliku przy ścianie w głównej izbie, w zajeździe Pod Barakudą. W nadmorskiej wiosce, która nawet jeśli miała nazwę, to i tak nikt nie chciał jej zapamiętać. Na pierwszy rzut oka wyglądali jak zwykli ludzie. Wędrowni poszukiwacze przygód, maruderzy, jakich niemało na traktach. Ubrani na modłę dzikich plemion północy, w skórzane spodnie, wysokie buty i futra przerzucone przez plecy. Skórzane kaftany pod futrami były impregnowane i wzmocnione metalowymi blaszkami. Gdyby ktoś im się przyjrzał dokładniej i dłużej, zobaczyłby ostre rysy niedogolonych twarzy oraz dzikość skrytą w oczach.
Nikt jednak nie patrzył się na nich ani długo, ani dokładnie. Powszechnie wiadomo, że zbyt nachalne przyglądanie się osobom noszącym oręż niesie ze sobą poważne zagrożenie. W najlepszym wypadku dostania w pysk, jeżeli osobnik, któremu poświęcono nadmierną uwagę jest akurat w dobrym nastroju. Dlatego nikt tego nie robił.
Oberża nie różniła się zbytnio od niezliczonej liczby innych znajdujących się na traktach. Z jednej strony od wejścia znajdował się szynkwas, za którym stał gruby oberżysta i leniwo polerował kufle do piwa szmatą, która chyba nigdy nie widziała wody. Po przeciwległej było palenisko. Tam też skupiała się większość stołów. Ogień, który się palił, wraz ze świecami na podwieszonym pod sufitem kołem od wozu dawały półmrok, który w połączeniu z dymem pochodzącym z fajek stwarzał niezbyt przyjemny klimat. Był wczesny wieczór. Oberża zaczynała się dopiero wypełniać ludźmi.
Pierwszy odezwał się najwyższy z towarzyszy, krępy mężczyzna w baranicy luźno przerzuconej na plecy, pod którą chowała się obcisła skórzana kamizela, utwardzana w wosku i wzmocniona żelaznymi ćwiekami. Rękę cały czas trzymał na mieczu opartym o stół . Szerokim, półtoraręcznym, podobnym do tych, które noszą wojownicy z mroźnych krain północy. Twarz miał pociągłą, niedogoloną i krótko ostrzyżone włosy. Ogólnym wrażeniem raczej nie zachęcał obcych do zawierania bliższych znajomości.
- Ale żeś miejsce wybrał, nie ma co! - powiedział z udanym oburzeniem Mired.
- O co ci chodzi, przecież jest dobrze, zadymiona knajpa w zapyziałej dziurze. Smród dymu z ognia i fajek. Tylko wypatrywać krasnoludów przychodzących tu na “romantyncze” spotkania. - Rzucił rozbawiomy Tornil.
- Dobra, lepiej mów jak łowy? - spytał Osters, krótko ostrzyżony, postawny wojownik o twarzy, którą nie można było zaliczyć do najpiękniejszych. Nosił dobrze dopasowaną, skórzaną zbroje przeszywaną wzmocnieniami w bardziej wrażliwych miejscach. Po bokach zwisały mu dwa krótkie miecze, zawieszone na szerokim pasie.
- Nie najgorzej. Mam trop, dlatego też was wezwałem. Jest tu co najmniej jeden klątwiak do upolowania.
Tornil był niewysoki. Skórzana kurtka zapinana na klamry okrywała dobrze zbudowane ciało. Krótki miecz, który zwykł nosić na plecach teraz trzymał swobodnie na kolanach.
- Już się dał we znaki lokalnym. Nie na tyle jednak, żeby sami chcieli na niego polować. Na szczęście.- pociągnął swoją wypowiedź.
- Na szczęście. Wieśniaki zawsze tylko plączą się pod nogami i niepotrzebnie paskudzą całą sprawę.- wtrącił Osters, trzeci z rozmówców.
- Nie za bardzo chce mi się nad tym wszystkim rozprawiać. Myślę, że poczekamy jeszcze chwile, a znajdzie się ktoś kto nam zrelacjonuje. Potem dopowiem resztę istotnych szczegółów - powiedział Tornil z drwiącym uśmieszkiem. - Gdzie pozostali?
- Znasz ich. Nie cierpią ludzkich siedzib i smrodu jaki tu panuje. Pamiątka po wychowaniu się w lesie - odrzekł Osters z ironią w głosie. - Na szczęście nie musimy działać w mieście, bo dopiero byśmy się nasłuchali marudzenia o tym, jak to nie lubią ludzi.
Siedzieli przez jakiś czas dalej w milczeniu, popijając piwo z kufli i zagryzając pieczenią, a raczej czymś, co w zamyśle karczmarza miało nią być. Obserwowali gromadzący się w karczmie tłumek i przysłuchiwali się miejscowym plotkom.
Nie czekali długo. Znalazł się w końcu wystarczająco pijany chłop, który zaczął opowiadać wszystkim którzy chcieli go słuchać, a nawet i tym którzy nie chcieli.
- Mówię wam sama prawda to! Bestia pojawiła się wczoraj w nocy i zeżarła moje owce. MOJE OWCE !!! Niech go piorun spali. Ryczał strasznie, niczym smok. Wyjrzałem przez okiennice i widziałem. Mówię wam! Widziałem! Łeb jak smok. Cielsko jak niedźwiedź.
- I co wy na to - powiedział Tornil ściszonym głosem. - Trochę zabarwione ale brzmi znajomo, prawda?
- Chodź tu człowieku i opowiedz nam dokładnie co się stało - zawołał Osters.
Chłop się zawahał, ale po chwili podszedł i usiadł na wolnym miejscu.
- Ano panowie mówię wam, widziałem go jako żywo! Potwora znaczy się. Wielki ze trzy metry będzie. Chodził jak niedźwiedź, raz na dwóch raz na czterech łapach. No i wielki był. Szpony miał takie że ho ho. Ogromne i ostre niczym brzytwa.
- Skąd przylazł? - spytał Tornil.
- Z lasu panie.
- Jakiego lasu?
- Zzz eee no, ze wschodu bodajże.
- Nie jesteś pewien?
- Noooo niee, panie - powiedział lekko zbity z tropu wieśniak. Widać było, że zaczął się lekko denerwować - ale na pewno tam pobiegł jak się nażarł. - dokończył o wiele pewniej, jakby był dumny ze swojej odpowiedzi.
- Nie stresuj go tak Tornil, bo nam padnie na zawał, to nie przesłuchanie - wtrącił Osters. - Wypytujesz go jakby on sam zżarł te swoje owce.
Wtedy na moment uwagę wszystkich zwrócił na siebie chuderlawy syn karczmarza. Chciał zanieść komuś do stolika więcej dzbanów piwa, niż był na to gotowy fizycznie. Nie zauważył czyjejś nogi, która wystawała spod stołu, z majestatycznym piruetem wyrżnął o podłogę. Huk tłuczonych, glinianych dzbanów przedarł się przez hałas. Siedzący najbliżej goście zaczęli się śmiać i bić brawo.
- Ktoś chyba dostanie po dupie dzisiaj - rzucił rozbawiony Mired.
Po chwili gwar znów się podniósł i wszystko wróciło do ogólnie pojętej normy.
- Wspominałeś, że ryczał. - kontynuował po chwili Tornil, starał się przybrać lekko przyjaźniejszy ton - Powiedz coś więcej.
- Ryczał przeokropnie. Biegał za trzodą i ryczał.
- Na pewno ryczał? Jak niedźwiedź ?
- No wył tak bardziej w sumie.
- Jeden tylko wył, czy wyło coś jeszcze? Gdzieś indziej czy mu coś odpowiadało wyciem? Widziałeś jednego czy więcej?
- Tooornil. Znowu go przesłuchujesz. - przerwał Osters.
Wieśniak spojrzał na niego. W jego oczach widoczny był wyraz ulgi.
- Nie panie, jeden tylko wył. - podjął rozmowę, zwracając się do Tornila. - Nie wiedziałem, żeby miało być tam więcej takowych.
- Dobra. Dzięki za opowieść. - Tomil sprawnie uciął potok słów chłopa po czym, widząc jego zawiedzioną minę krzyknął w stronę karczmarza:
- Gospodarzu, piwo dla jegomościa!
- A wy panowie co tak wypytujecie o potworę? Bić ją chcecie hę? Łowcy wy! Oooo tak, widać po was, że nie od parady te kosały nosicie!
- Nie wasza to rzecz to po pierwsze, a po drugie idź bo ci się piwo zagrzeje- powiedział Mired tracąc powoli cierpliwość.
Chłop szybkim krokiem udał się do karczmarza po kufel, zanim ten się rozmyśli. Wypił szybko kilka łyków, po czym znowu podjął opowieść zamęczając najbliższą osobę.
- Ty weź tak ludzi nie zamęczaj tymi pytaniami, bo ci kiedyś ktoś zemrze. - rzekł ciszej Osters, lekko zażenowany.
- Dobra, już dobra. Od kiedy to ty się zrobiłeś taki obrońca uciśnionych i w ogóle, co? - spytał Tornil.
- Od wtedy, jak każesz nam wysłuchiwać jakiś chłopków, zamiast samemu powiedzieć w skrócie. A on przez ciebie jeszcze zaczął się gubić w tym co chciał przekazać.
Tornil nic już nie odpowiedział. Wziął bardzo głęboki łyk piwa.
- Tak więc widzicie. - podjął po krótkiej pauzie - Coś biega, wyje, wyżera trzodę i do tego nie wygląda zbyt uroczo. Dowiedziałem się wcześniej, że kilka lat temu był tu taki jeden szlachcic, co lubił jak mu się wróżyło. Niedaleko w lesie mieszkała wiedźma. Szlachcic dzięki wskazówkom wieśniaków w końcu do niej trafił, ale nie spodobało mu się to co mu wywróżyła. Nie wiadomo co dokładnie, ale nic miłego. Pewnie, że jak się nie uspokoi to czeka go lichy koniec. Albo chciał od niej dostać jakąś nadzwyczajną moc. Nieistotne. W każdym bądź razie nie skończyło się to przyjemnie dla niej. Wiadomo, zirytowany szlachcic... To musiało skończyć się podpaleniem. Wiedźma w ostatnim tchnieniu przeklęła szlachcica. Nie jest znany dokładnie tekst klątwy. Dlatego też mamy tu rozbieżność. Nie wiem kto miał się przemienić, szlachcic czy jego pierworodny, może wszyscy synowie, czy też cały ród. Nie jestem więc pewien co do dokładnej liczby przeklętych. Na pewno jest więcej niż jeden. Ataki jednej nocy bywają w dwóch, a nawet trzech miejscach jednocześnie. Miejsca te nie były też na tyle blisko siebie, żeby mógł to zrobić jeden nadgorliwy klątwiak. Sytuacja powtarza się już od dłuższego czasu. W okolicy pełni ludzie widują jakieś stwory, które porywają trzodę, a czasem nawet ludzi, elfy, krasnoludy.
- Będziemy, nie daj bogowie, próbować zdejmować klątwę?- spytał Mired. - Zawsze twierdziłem, że najprostszym sposobem zdjęcia klątwy jest zdjęcie głowy z ramion.
- Poczekamy i zobaczymy co stwierdzi Santril. Jakiś plan macie jak narazie? Bo jeśli nie to słuchajcie …
I tak siedzieli do późnej nocy. Karczma najpierw zapełniała się ludźmi, gwarem i dymem. Potem pustoszała coraz bardziej i bardziej. Niedobitki kładły się spać, gdzie popadnie, byle bliżej komina i ciepła jakie on daje.
II
Wczesnym rankiem, gdy niebo dopiero zaczynało szarzeć Tornil szedł przez ciemny, gęsty las. Sam. Obok niego dreptały dwa sporej wielkości wilki o ciemnym umaszczeniu sierści. Szły i węszyły.
- Tropcie uważnie, żebyście zwietrzyli i zapamiętali jego zapach. Był tu wczoraj. To niedaleko zagrody tego chłopa co nam wczoraj poopowiadał. Pełnia będzie oddziałowywać jeszcze tylko 2 dni. Nie mamy więc za dużo czasu.
Szli dalej. Tornil szukał śladów w zaroślach. Co rusz pochylał się, rozgrzebywał sztyletem poszycie i wypatrywał. Szedł pochylony, wpatrzony w ślady, które nie umykały jego wyczulonym zmysłom.
- Tropy idą w jednym kierunku. Nie są zbyt wyraźne, ale na pewno jest ich więcej niż jeden. Wygląda na to, że chodzą parami.
Z biegiem czasu odciski stóp robiły się coraz wyraźniejsze. Kogokolwiek śledzili, robił się coraz bardziej pewny siebie, śmielszy. Od pewnego czasu nie starał się nawet kryć.
Las się przerzedził. Wyszli na skraj małej polany. Z drugiej strony, w oddali, było wejście do groty. Nie dojrzeli jednak jaka jest w środku. Panowała tam nieprzenikniona ciemność. Nawet ktoś z tak wyostrzonymi zmysłami jak Tornil nie mógł dojrzeć co znajduje się w jej wnętrzu. Doskonale za to widoczne było to, co leżało przed wejściem do groty. Kości, sterty kości piętrzących się w stosy. Było też kilka ludzkich głów zatkniętych na włóczniach. Ewidentnie w celu odstraszenia potencjalnych intruzów i zmuszenia ich do zastanowienia się, czy iście dalej jest aby na pewno dobrym pomysłem. Tornil zatrzymał się, przyczajony za krzewami, niewidoczny dla nikogo. Oba wilki podeszły do niego cicho i niezauważalnie. Stanęli w bezruchu. Tornil usłyszał nagle lekki, przytłumiony chrzęst przesuwających się stawów i kości, rozkurczanie się i zmianę mięśni. W chwili, która nie mogła trwać dłużej niż uderzenie serca, wilki przemieniły się i obok Tornila stanęli Mired i Osters.
- Naliczyłem conajmniej czterech. Rzekł szeptem Osters.
- Ja też. Odpowiedział Mired
- Mnie się wydaje że jest ich raczej pięciu. Czuje lekko zauważalną woń z jaskini. Nie było jej tam w lesie. Tutaj za to jestem prawie pewien, że czuje piąty zapach. Daj znać pozostałym gdzie jesteśmy - zwrócił się do Mireda. - My tutaj się zaczaimy i poczekamy na was. Wieczorem zaczniemy polowanie. Pośpiesz się, musimy się przygotować.
Znowu słychać było chrzęst zmienianego się ciała. W miarę jak Mired zmieniał się z powrotem w wilka ubranie stapiało się ze skórą. W końcu stanął przed nimi wilk, który oddalił się szybkim, lecz cichym i czujnym krokiem. Tornil powoli wspiął się na najbliższe drzewo. Gdy był już przy czubku przytulił się do konara, wyszeptał coś, co brzmiało jak prośba. Stopił się z drzewem stając się ledwie widocznym. Osters również zamienił się w wilka. Zakradł się pod krzak, wczołgał delikatnie pod niego i przysiadł. Obserwowali.
Dopiero około południa z jaskini wyszły dwie postacie. Pierwszą był krasnoludzki mężczyzna o owalnej twarzy i mocno zbudowanych szczękach. Nosił na sobie ubranie, które kiedyś może było eleganckie. Teraz wyglądało jednak na znoszone i podarte w niektórych miejscach. Drugą postacią był elf. Wysoki, o smukłej sylwetce i pociągłej twarzy. Spiczaste uszy lekko zarysowywały się spod rozpuszczonych włosów. Ubrany był w podobny sposób co pierwszy.
W zawiniątku na plecach wynieśli kości zwierząt i wysypali je na stos. Stanęli przed wejściem i rozejrzeli się. Nie znaleźli nic, co mogłoby ich zaniepokoić lub przykuć ich uwagę. Zaczęli cicho rozmawiać. Do Tornila i Ostersa dolatywały tylko strzępki z ich rozmowy.
- … tak powiedział szef … wieczorem, jak już zapadnie zmierzch …
- … chciałbym … może my … ta zostanie …
- … ić zapasów … zostało tylko dzisiaj i jutro … pewnie na zmiany …
- … …. …
- … ostatnio szliśmy w dół na południe … wschód …... północ …
My przyszliśmy z południa to pewnie oni porwali i zjedli owce tego chłopa z tawerny - pomyślał Tornil.- Trzeba się upewnić, w którą stronę pójdą i tam zastawić nasze sidła.
Uśmiechnął się, ale nie był to ładny uśmiech. Przywodził raczej na myśl drapieżnika szczerzącego się przed ofiarą, na którą właśnie czyhał.
- Trzeba szybko sprawdzić teren i wybrać dobre miejsce. Gówno tu słychać, nie ma co czekać. – zastanawiał się Tornil. Drzewo wypuściło go ze swych objęć. Gałęzie cofnęły się i wróciły do pierwotnego kształtu uwalniając mężczyznę. Bezszelestnie, powoli zszedł na dół. Odnalazł wzrokiem Ostersa i podszedł do niego wczołgując się obok pod krzak.
- Słyszałeś? - wyszeptał. - Będą wieczorem iść na polowanie. To znaczy, że się rozdzielą. To z kolei oznacza, że będzie to idealny czas żeby łowca stał się zwierzyną. My zapolujemy na nich. Pójdę i rozejrzę się w okolicy. Gdy ja będę badał teren ty z kolei pilnuj ich i poczekaj na resztę. Wrócę przed wieczorem i wtedy ruszymy.
Wyczołgał się i szybkim krokiem obszedł jaskinie dookoła. Upewnił się co do kierunku. Ruszył najpierw na wschód.
- Mam około czterech godzin - pomyślał.- Muszę zdążyć nim księżyc wzejdzie wystarczająco, aby oni mogli się przemienić. Dopiero wtedy wyruszą, a do tego czasu musimy być gotowi. No Tornil. Dawaj, dawaj - ponaglił się w myślach.
Przemknął niczym cień naokoło polany. Przystanął za większym dębem. Rozejrzał się i dopiero gdy nabrał pewności, że nikt go nie zauważył potruchtał dalej. Wszedł głębiej w las. Okoliczne osady nie było w aż tak wielkiej odległości od siebie. Las więc zaczął się przerzedzać szybciej, niż by sobie tego życzył. Maszerował niecałą godzinę. Zauważył wąską ścieżkę wydeptaną przez zwierzęta. Prowadziła na północny wschód. Widać było na niej nie tylko tropy zwierząt ale też i humanoidów. Wskazywały one na to, że tędy przechodzili ci z jaskini. Tornil kontynuował poszukiwania.
Zanim wrócił minęło sporo ponad dwie godziny. Gdy był już blisko zobaczył, że wszyscy już na niego czekają. Obok niego stał Mired. Niedbale drapał się po zmierzwionych włosach, z ewidentnie znudzonym wyrazem twarzy rozglądał się naokoło. Miecz miał teraz zawieszony na lewym boku. Santril, najstarszy z nich wszystkich, od jakiegoś czasu już śledził oczami za Tornilem. Opierał się na włóczni wykonanej z grubego drzewca, zatkniętej o ziemię. Na grocie widniały runy, podobne do krasnoludzkich. Dla kogoś kto znał się na runach mogły kojarzyć się bardziej z druidyczną magią. Mało kto się jednak znał. Z tyłu za Santrilem stał Ellras. Jako jedyny nie miał na sobie zbroi, tylko luźną szatę sięgającą kolan. Pod szatą widniały na pasku sakiewki i woreczki pełne ziół, proszków i innych składników oraz komponentów. Nie nosił też żadnej widocznej broni. Kathie, ostatnia z watahy siedziała pod drzewem. Małym piórkiem rysowała coś w notesie. Nosiła skórzany krótki płaszcz, docieplany od wewnętrznej strony. Rudawe, lekko kręcone włosy sięgały jej za ramiona. Jej mała kusza leżała zaraz obok. Jeden sztylet wystawał jej z cholewy, drugi zaś zza paska wiążącego karwasz.
- Co tam bazgrasz ? - rzucił wesoło Tornil.
- Portret Mireda, spójrz- odpowiedziała rozbawiona Kathie, zwracając notes w jego stronę.
- … przecież to fiut…- rzekł zaskoczony Tornil
- Nieeee, to głowa Mireda, a przynajmniej ta którą częściej myśli - odezwała się Kathie, z trudem powstrzymując śmiech.
Cała drużyna zarechotała. Wszyscy oprócz Mireda, na którego twarzy malował się wyraz głębokiego zamyślenia.
- Pierdol się ! – rzekł w końcu Mired.
- Jestem niesamowicie dumny z twoich ripost - wtrącił rozweselony Osters.
- Nie zebraliśmy się tu, żeby podziwiać dzieła Kathie, ani zgrywać się z Mireda. - urwał śmiechy Santril - Tornil, co dla nas masz?
- Wybrałem miejsce w którym najprawdopodobniej skręcą do jednej lub drugiej osady. - zameldował Tornil - Na północny wschód od jaskini jest dukt wydeptany przez zwierzęta. Widziałem że i oni z niego korzystają. Potem rozwidla się w stronę osad. To dobre miejsce na zasadzkę. Zaznaczyłem wam kierunek już na ścieżce. Tam jest zagłębienie zarośnięte krzakami. Idealne na kryjówkę. Trzeba będzie się rozdzielić. Proponuje żeby część została tu, a reszta poszła w tamto miejsce. Ja się zaczaję i ruszę za nimi jak już wyjdą. W razie jakby zmienili trasę postaram się jakoś was zaalarmować, lub pójdę zobaczyć dokąd idą i pobiegnę po was. Aaa i ciekawostka jaka może się przydać. W tym lesie są wilki, widziałem ich ślady. Powinno nam to pomóc się skryć przed klątwiakami w razie czego.
- Jak nas zaalarmujesz? Przecież jest noc! - Wtrącił Osters.
- Nie wiem jeszcze, może zaryczę jak bungalski tygrys.
- Jak co?
- No właśnie, jak usłyszysz coś dziwnego co nijak ci nie pasuje, to pewnie będę ja.
...
- Nieźle, naprawdę nieźle - powiedział Santril przerywają im - zróbmy tak jak mówisz. Ellras i Kathie zostaniecie tutaj ze mną, Osters i Mired wy pójdziecie. Jak tylko pozbędziecie się tych co wyjdą wróćcie tutaj. Wtedy zaatakujemy resztę.
- A nie możemy po prostu wejść i ich zabić? - wtrącił się zniecierpliwiony Mired - Klasycznie wpaść i wyrżnąć ich w pień, a nie bawić się w jakieś podchody.
Santril spojrzał na niego z zażenowaniem. Wziął głęboki oddech, żeby oddalić irytację.
- Nie. - odezwał się po chwili Santril. - Zrobimy tak jak proponuje Tornil.
- A może zrobimy pułapkę przed wejściem jak już tamci wyjdą. - wypalił niespodziewanie Ellras - No bo zobaczcie, zastawimy sidła w wejsciu do groty, a jak ktoś je zauważy to będzie chciał przeskoczyć. Wtedy wpadnie w wykopany i schowany dół, tak a w dole zakopiemy kolce. To jest świetne. Można też po przygotowaniu pułapek rozpalić ognisko i skierować dym do środka, żeby się podusili. A ci co będą chcieli uciec wpadną w pułapki. Albo …
- Albo możesz się zamknąć i nie utrudniać - przerwała mu Kathie - Plan Tornila jest dobry, bo jest prosty. A ty jak zwykle przekombinowałeś. Pamiętasz jak prawie spaliłeś wieś w Lokchmerii, bo się uparłeś że wyślesz nam ognisty sygnał ? I przywiązałeś podpaloną szmatę do gołębią! Gołębie wracają do domu, czyli akurat do tego w którym byłeś matołku.
- Ile razy będziesz mi to jeszcze wypominać. - bąknął lekko zakłopotany.
- Jak chcesz przypomnę ci coś innego. - powiedziała z robawieniem w głosie.
- Dość tego do cholery, z wami gorzej jak z dziećmi. Ruszać już bo sam was zaraz wrzucę do tej jaskini. - wybuchł w końcu Santril.
Osters i Mired zmienili się w wilki. Pobiegli na około w miejsce, gdzie wskazywał wcześniej Tornil. On sam też się oddalił. Ruszył w drugą stronę lekkim łukiem, aż obszedł wejście do jaskini, wtedy wdrapał się na górę. Znalazł mały wyłom skalny i skrył się. Wyszeptał prośbę w języku, którego już prawie nikt nie zna. Tak starym, że może nawet pierwszym jaki powstał. Skały odpowiedziały. Nie tyle dźwiękiem, co raczej odczuciem, dzięki któremu wiedział, że duchy skał zgodziły się go ugościć.
Czas mijał. Zaczynało już zmierzchać. Ostatnie promienie słońca lizały ziemię. Tornil dalej czekał. W wejściu w końcu zamajaczyły dwie sylwetki. Tak jak przypuszczał krasnolud i elf, których widział wcześniej wyszli z jaskini. Nie wyglądali na uzbrojonych ani zanadto czujnych. Rozmawiali, ale o niczym szczególnym. Ostatnie łupy i tym podobne. Tornilowi przemknęło przez myśl, że może coś wiedzą o czekającej zasadzce, ale to przecież niemożliwe. Jego wataha jest dobra w tym co robi, wiedział o tym. Odrzucił więc nieuzasadnione podejrzenia. Tak jak przewidział wcześniej, poszli w stronę ścieżki. Powoli i ostrożnie, żeby nie strącić choćby najmniejszego kamyczka ruszył w dół. Narazie wszystko szło dobrze. Nic nie zdradzało, żeby ich zwierzyna miała coś podejrzewać. Gdy już zszedł, zmienił się, ale nie w zwykłego wilka. Ten w którego Tornił się przemienił, wyglądał jak wilk z koszmarów. Był prawie dwukrotnie większy od zwykłego wilka. Pazury wyrastające z łap, spokojnie mogłyby rozszarpać człowieka w strzępy w mgnieniu oka. Szczęki były masywniejsze i szersze. Kły jakie z nich wystawały też były o wiele ostrzejsze niż zwykłe wilcze. Udał się za nimi.
Szli tak przez jakiś czas. Tornil wypatrywał śladów swoich towarzyszy i miejsca , w którym się skryli. W końcu znalazł i zawył cicho i krótko. W tym wyciu dało się słyszeć rozkaz. Tamci dwaj jednakże byli przygotowani. Błyskawicznie przemienili się w monstrualne hybrydy. Połączenie człowieka i wilka. Długie łapy zakończone haczykowatymi szponami sięgały kolan. Przygarbione sylwetki, wilczy ogon, ale lekko wyliniały, głowy ze sterczącymi uszami i wilczym pyskiem. Nie był to ładny widok, zwłaszcza dla kogoś, kto był przyzwyczajony do prawdziwych wilkołaków, nieskalanych, których moc nie była związana z klątwą. Ubrania, jakie nosili, podarły się na rosnących ciałach.
Tornil również się przemienił. Przybrał postać humanoidalną. Był prawie o dwie głowy wyższy, o wiele bardziej umięśniony i dzikszy, jakby jego postać nabrała wilczych cech . Uszy wydłużyły się, paznokcie zmieniły w krótkie szpony. Całe ciało pokryło się krótką sierścią. Z sykiem wyciągnął swój krótki, szeroki miecz. Skoncentrował się. Wysłał impuls mocy, która od razu wypełniła klingę. Runy znajdujące się na głowni zalśniły delikatnie srebrną poświatą.
- Chodźcie psie syny ! - krzyknął.
Rzucili się na niego jednocześnie, próbując ciąć szponami przez klatkę piersiową i głowę. Byli jednak zbyt wolni. Od razu obliczył trajektorię ich ciosów. Przykucnął i ominął ich szybkim piruetem na lekkim przysiadzie. Ciął od głowy na odlew. Trafił pierwszego. Przejechał mu klingą po plecach przez całą długość. Zraniony zawył rozpaczliwie. Drugi już się gotował do kolejnego ataku, ale w tym momencie wleciał w niego rozpędzony Osters, który z całej siły kopnął w klatkę piersiową. Krasnolud odleciał na kilka metrów w tył. Impet spowodowany uderzeniem o drzewo sprawił, że z płuc uszło z mu całe powietrze. Zamroczył się na moment. Nie dane było mu jednak odzyskać przytomności. Ten ułamek chwili wystarczył, żeby Mired wbił swój miecz w drzewo na wysokości szyi krasnoluda. Jego głowa potoczyła się po ziemi. Elf zaniepokojony o los towarzysza zdekoncentrował się na chwilę. Próbował odruchowo odwrócić się do tyłu, żeby zobaczyć co się dzieje z kompanem. Tornil od razu wykorzystał okazję. Wiedział, że niewykorzystane mają zwyczaj się mścić, dlatego wykonał szybki wyskok i kończąc wypadem wbił sztych w samo serce elfa, aż po sam jelec. Hybryda zmieniła się z powrotem w elfa, który zmarł zanim dotknął ziemi. Tornil, Osters i Mired podeszli do siebie. Otarli klingi z krwi.
- Wracajmy do reszty - rzekł Osters. Zamienili się w wilki i ruszyli biegiem.
III
Otoczyli wejście do jaskini.
- Trzeba to rozstrzygnąć szybko i sprawnie - powiedział Santril do pozostałej piątki.
- Dzięki za drogocenną uwagę, a akurat miałem zamiar być niezdarny - odpowiedział z uśmiechem Tornil.
Santril rzucił mu wymowne spojrzenie. Weszli do jaskini. Przez długi czas nie napotkali nikogo. Szli wąskimi krętymi korytarzami, potem natrafili na większą grotę. Przyczaili się w mroku i przyjrzeli. Grota została zaadaptowana i wyglądała jak sala w zamku. Naprzeciw wejścia, pośrodku ściany stał fotel obity skórą, przypominający wyglądem tron. Wokół stało lub siedziało na oko dziesięć osób.
- A jednak wam się udało dotrzeć - powiedział mężczyzna siedzący na tronie.
Był ubrany bardzo elegancko. Takiej jakości ubrań nie powstydziłby się niejeden szlachcic. Przystrojony w biżuterię, której też można było pozazdrościć.
- Jest was trochę więcej niż przypuszczałem. Moje dzieci - wskazując szeroko ręką po okręgu wskazał wszystkich znajdujących się wokół niego - i tak sobie z wami poradzą.
- Nie bądź taki pewien kmiotku. - oznajmił Osters z pogardą - lepszych klątwiaków już rozgniatałem pod butem.
- Klątwiak, hmmmm... ciekawe określenie. Powiedz mi skąd się wzięło? Domyślam się, że pochodzi od słowa klątwa ale przecież, czyż nie wszystkie wilkołaki pochodzą od niej? Po cóż więc wprowadzać rozróżnienie?
- A stąd, że my też jesteśmy wilkołakami. Jednak w przeciwieństwie do takiego śmiecia jak Ty, My urodziliśmy się tacy jakimi jesteśmy. Nasza moc jest naszym dziedzictwem. Błogosławieństwem zesłanym na naszych przodków przez bogini księżyca, Lunę, - oznajmił Osters, akcentując jak tylko mógł różnicę pomiędzy nimi - a nie w wyniku eksperymentów czy parszywej klątwy. TFU! - Kończąc zdanie splunął sowicie na ziemię.
- Trzeba przyznać, że twoja moc jest silna. Nie każdy z was potrafi się zmieniać kiedy zechce, a do tego nie tracić jeszcze nad sobą kontroli. Jeszcze mniej potrafi przekazać takie umiejętności następnym. - wtrącił chłodno Santril.
Szlachcic spojrzał na nich i spytał.
- Skoro wy też jesteście wilkołakami, to czemu chcecie zabić mnie i mój mały klan? Czemu nie wolicie mi pomóc.
- Bo wykorzystujesz tą moc do własnych celów. Okradasz i zabijasz niewinnych ludzi. Nie zrozum mnie źle. Nie chodzi tu o górnolotne hasła: ratujemy biednych z opresji. Chodzi o coś bardziej prozaicznego. To co robisz tutaj ściąga niepotrzebną uwagę na ogół wilkołaków i zagraża nam.
- A gdybym obiecał, że przestanę?
- A kto ci uwierzy co? - spytał z ironicznym uśmiechem Tornil.
- Niech wam będzie. Zobaczmy więc tę waszą moc, którą się tak przechwalacie.
Pstryknął palcami. Wszyscy, którzy stali naokoło niego momentalnie przemienili się w monstra. Ich ciała zaczęły się przekształcać i rosnąć. Ich ubrania pod wpływem rosnących mięśni poddały się i podarły. Rzucili się do przodu ku wyjściu z pomieszczenia, chcąc zablokować przejście tym, którzy przyszli po ich głowy. Szlachcic jako jedyny nie przemienił się. Wraz z tym, który stał najbliżej niego wycofali się i zniknęli z oczu łowcom. Santril krótkim warknięciem wydał rozkaz do ataku. Cała drużyna w mgnieniu oka zmieniła postacie na humanoidalne, ale bardziej przystosowane do walki. Nabrali więcej mięśni, urośli i nabrali dzikich, wilczych cech. Sięgnęli po broń. Runy na ostrzach zalśniły i zaświeciły mleczno-srebrnym światłem. Byli gotowi. Pierwsi uderzyli Osters i Tornil. Tornil z rozbiegu wyskoczył w bok i odbijając się od ściany wykonał salto. Uderzył w pierwszego klątwiaka i ściął mu głowę. Osters wziął rozbieg i wskoczył pomiędzy dwóch. Zanim zdążyli zareagować, zrobił pełny obrót i pełnym piruetem zadał kilka cięć. Tamci osunęli się na kolana i padli. Mired był mniej finezyjny. Odparł atak klątwiąka, po czym podniósł miecz nad głowę i uderzył prostym cięciem, przerąbując tamtego na pół. Santril wykorzystał przewagą jaką daje mu długość włóczni. Wykonał proste pchnięcie w szyję. Trafił. klątwiak zacharczał i upadł, zanim zdążył domyślić się, co go trafiło. Kathie i Ellras trzymali się z tyłu. Ellras wyszeptał formułę w niezrozumiałym języku. Wyprostował ręce. Z palców wystrzeliło kilka piorunów, trafiając klątwiaków prosto w klatki piersiowe. Zaśmierdziało palonym futrem i smażonym mięsem. Przeciwnicy umarli zanim zdążyli paść na ziemię. Pozostali dwaj, widząc, jak szybko łowcy poradzili sobie z ich kompanami, wzięli się do ucieczki. Santril precyzyjnym rzutem przebił jednego włócznią tak, iż ostrze przebiło ciało na wylot. Drugi dostał celnym strzałem z małej kuszy Kathie. Bełt wbił mu się w potylicę i utknął.
- Gdzie jest ten cholerny pseudo szlachcic ? - krzyknął Santril.
Rozejrzeli się. Żaden klątwiak już nie żył. Tego, którego szukali nigdzie jednak nie było widać. Oprócz drużyny, w sali nikogo nie było. Tornil i Osters zmienili się w wilki. Zaczęli węszyć. Trop kończył się na ścianie bezpośrednio za tronem, na którym wcześniej siedział szlachcic. Tornil zmienił się w postać człowieka
- Tu musi być ukryte przejście. Szukajcie wszystkiego co mogłoby je aktywować.
Czas upływał nieubłaganie. Nigdzie nie mogli znaleźć żadnego przełącznika, dźwigni, wajchy - NIC. W końcu zdenerwowany Mired kopnął z całej siły w krzesło - tron. Ku jego zdziwieniu nie przewróciło się. Złapał za oparcie. Lekko drgnęło, gdy nim potrząsnął ale widać było, że jest przytwierdzone do ziemi. Usiadł na nim i dokładnie mu się przyjrzał. Obszukał z każdej strony. Nic nie znalazł. Wstał. Chciał je podnieść łapiąc od przodu. Lekko odgięło się w tył na zawiasie. Usłyszał ciche kliknięcie. Ściana przed nim otworzyła się.
- Mam ! - krzyknął z dumą.
Tornil, który był najbliżej ostrożnie zajrzał do środka.
- Czysto, możemy wejść - wszedł pierwszy. Ruszył od razu pędem, pozostawiając pozostałych w tyle. Za nim dopiero wkroczyli Osters, Mired i reszta. Przejście było wąskie, jakby szczelina wydrążona w skale przez wodę. Miejsca było tylko na jedną osobę. Nie było mowy o tym, żeby iść w grupie. Pierwszy szedł Tornil. Trzymał swój miecz przed sobą, oparty tępą stroną o przedramię. Starał się iść najszybciej jak mógł, jednocześnie nie wpadając w żadną pułapkę. Nagle usłyszał coś, jak nerwowe przestąpienie z nogi na nogę tuż za następnym zakrętem. Przygotował się. Szedł dalej na lekko przykurczonych nogach. Wszedł w zakręt. Błysk ostrza. Przyjął płaskie cięcie topora na swój miecz. Półkolistym ruchem łokcia odbił go do góry ponad swoją głowę. Wyprowadził pchniecie. Trafił tamtego w bok tuż pod linia żeber, ale niezbyt głęboko. Zaklął cicho. Klątwiak chwycił topór oburącz nad głową i ciął z całej siły w dół. Tornil zdołał się uchylić. Ostrze chybiło go o włos. Pęd powietrza musnął go po twarzy. Wyskoczył do przodu tnąc od ramienia, trafiając tamtego w prawy bark. Klątwiak puścił topór tą ręką. Machnął na odlew lewą, wciąż trzymającą topór. Tornil zdążył sparować cięcie.
- Czy wy nie wiecie kiedy zdechnąć ? - wysyczał przez zaciśnięte zęby.
- A wy nie wiecie kiedy dać sobie spokój ? - wydyszał klątwiak - Mojego pana i tak już nie dogonicie. Daliście mu wystarczająco dużo czasu na ucieczkę. Ma inne kryjówki i wie jak się chować.
- Znalazłem go raz, znajdę i drugi. A teraz zdychaj !
- Ty ze mną!
Tornil zauważył pęknięcie w stropie, na które przed chwilą zerkał klątwiak. Od razu się domyślił co ten kombinuje. Przyciągnął lewą rękę do biodra zaciskając ją na czymś niewidocznym. Wypowiedział szeptem kilka słów. Wyrzucił dłoń do przodu w momencie gdy klątwiak miał już uderzyć toporem w strop. Z ręki Tornila wystrzeliła roziskrzona kula mocy. Huknęło, zaśmierdziało spalonym mięsem. Klątwiak wyleciał do tyłu upadając ciężko na plecy. Nie miał twarzy. Nie żył. Tornil przysiadł na kolano dysząc ciężko.
Reszta dogoniła go.
- Co jest ? - spytał Mired.
- Załatwiłem ostatniego. Teraz tylko szlachcic. Ma dużą przewagę, musimy się śpieszyć.
Pobiegli. Zaczęło robić się jaśniej. Wyszli przez wąską szczelinę na zewnątrz. Znaleźli się w lesie. obok nich przepływał leniwie strumień. Tornil, Osters i Mired zmienili się wilki i zaczęli węszyć. Santrlil wypatrywał śladów. Żaden z nich nie mógł nic znaleźć. Ellras usiadł, rozpalił małe ognisko, do którego wrzucał rozmaite zioła mrucząc formuły.
- Nie ma żadnego śladu. Jakby się rozwiał. Musi mieć jakiś mocny artefakt skoro jest w stanie się skryć przed moimi zakleciami namierzającymi. - powiedział Ellras.
Tornil zmienił postać na ludzką.
- Ja też nic nie wyczuwam. Totalnie nic. Pewnie pobiegł wzdłuż strumienia. Dno jest kamieniste więc nie ma śladów. Woda też rozmywa zapach. Ciężko cokolwiek tutaj wyczuć.
Szukali jeszcze przez jakiś czas. W końcu Santril zawołał wszystkich i powierział:
- Nie zawsze można wygrywać - powiedział zrezygnowanym tonem Santril. - prędzej czy później ktoś go dopadnie. Tak to już jest że czasem się przegrywa.
Nie zawsze
1
Ostatnio zmieniony wt 18 lis 2014, 09:49 przez Pabitan, łącznie zmieniany 1 raz.
God's in his heaven, all's right with the world.