Etatowy zbawca świata - fragment

1
Ewolucja pomysłu z ostatniego tekstu. Z bajeczki wyklarowała mi się bohaterka, zmieniłam sposób narracji, pomysł zbliżyłam do tematów, które znam i trochę "udorośliłam" historię. Dalej nie ma smoków, elfów i krasnoludów. Nie ma też knajp. No i nie ukrywam, że pisze mi się to łatwiej niż poprzednie. Zdaję sobię sprawę, że mam tendencje do słowotoków i dygresji, więc proszę te elementy punktować bezlitośnie.

***
Pokój, który mi udostępniono, znajdował się w piwnicy. Wcześniej pełnił rolę sali przesłuchań, więc był dobrze dostosowany do moich potrzeb. Pochyła podłoga z odpływem pozwalającym szybko zmyć krew i nieczystości oraz separacja od reszty kompleksu, zdecydowanie ułatwią działanie. Poza tym cieszyła mnie perspektywa pracy w niskiej temperaturze. Jeszcze nie uporałam się ze skutkami wczorajszej libacji, więc chętnie powitałam perspektywę miłego chłodu. Z drugiej strony wilgoć mogła utrudnić jednoznaczną diagnozę. W końcu cholera wie, czego szukam. Sekcja zwłok bez jakichkolwiek poszlak to niełatwe zadanie. Ale przywykłam do takich. Jako strażniczka zostałam powołana aby, nieograniczona lokalnym prawem, pilnować porządku i równowagi świata, czymkolwiek by ona nie była. Po pewnym czasie, człowiek zaczynał mieć wątpliwości, czy ten oszalały świat może osiągnąć jakąkolwiek równowagę. Ale mojej szefowej nigdy nie obchodziło, że porywa się z motyką na słońce. Machnęła tylko swoją alabastrowo białą dłonią posyłając mnie i mi podobne do tego chlewa, abyśmy pilnowały czy świnie się nie potratują. Oczywiście do tego zadania otrzymałyśmy pewne narzędzia. Po pierwsze doświadczenie. Powołane strażniczki przestawały się starzeć. Życie, pozwalające obserwować jak powstają i upadają cywilizacje, daje dużo czasu na zgromadzenie wiedzy, jak i doskonalenie umiejętności. Po drugie, stworzyłyśmy całkiem potężną organizację, której członkinie dysponowały praktycznie nieograniczonym czasem na rozwój zarówno fizyczny, jak i intelektualny. Po trzecie, każda z nas potrafiła manipulować energią. Uzyskiwać z każdego dostępnego źródła, zmieniać jej formę oraz uwalniać zgodnie z własną wolą. Trzeba przyznać, były to całkiem potężne zabawki, ale na brak wyzwań żadna z nas nie mogła narzekać. Byłyśmy w końcu sędziami i katami, ostateczną instancją w beznadziejnych sprawach. Etatowymi zbawcami świata, psia jego mać.

No i znów wystawiono moje umiejętności na próbę. Co gorsza działałam praktycznie na ślepo. Telfin, szef tajnej policji, któremu zawdzięczam dzisiejsze, czarowne zadanie, cykał informacjami jak zepsuty zegarek. Od dawna powtarzałam, że tę jego siatkę wywiadowczą można o kant dupy potłuc.

***
Kilka godzin wcześniej:

- Mówisz mi, że dziś rano w pałacu znaleziono martwego posła i twoim ludziom nie udało się nic ustalić? Jaja se robisz?
Było trochę po dziesiątej. Poważnie skacowana i zirytowana siedziałam w elegancko urządzonej komnacie. Po pokrytej jedwabnym dywanem podłodze, w tę i spowrotem, przechadzał się mój stary przyjaciel Telfin, a raczej jego lordowska mość hrabia von Telfin. Przed chwilą zostałam brutalnie wyciągnięta z łóżka, do którego udało mi się dosłownie doczołgać ledwie kilka godzin wcześniej. W normalnej sytuacji nie uznawałam rozpoczynania dnia przed południem, więc teraz, tym bardziej nie byłam zachwycona.
- Odpierdol się z łaski swojej- odpowiedział prezentując maniery zupełnie nie pasujące do posiadanych tytułów. Nic dziwnego. W końcu otrzymał je, tytuły nie maniery, dosyć niedawno za służbę na rzecz królestwa i traktował jak coś w rodzaju wstydliwej choroby. Nic go bardziej nie irytowało, niż zwracanie się do niego vel lordzie. No może jedynie porażka na tle zawodowym. Ale, mimo nieokrzesania i porywczości, był porządnym facetem. Jak na szpiega.
- Ten pierdolony sztywniak przyjeżdża tu w tajemnicy, kurwa jego mać. Pilnujemy go, jak dziewica cnoty a on, jebany, nam pod nosem kopyta wyciąga. Wyglądamy teraz, jak dupa w lufciku. Albo idioci, albo zdrajcy. Trzeciej opcji ni chuja nie znajdziesz.
- Dobra. - Przerwałam szybko, bo zaczynał się coraz bardziej nakręcać. - Zacznij od początku. Co to w ogóle za poseł?
- Miał negocjować warunki rozejmu. Od tylu lat napierdalamy się z Parianem, że się w końcu ichniemu królowi znudziło. A że królewskiej radzie jeszcze nie bardzo, bo ze skarbca państwowego kasę, niby na działania wojenne, chapią ile wlezie, to o jawnych rozmowach mowy być nie mogło. Przysłał więc w największej tajemnicy swojego pociotka, coby wybadać, czy w ogóle da się jakiś układ zmajstrować.

Od dawna orientowałam się w politycznej sytuacji Parianu i jego wieloletnim konflikcie z Litorią. Poszło o prawo do dziedziczenia tronu, które to jednocześnie rościli sobie pradziadowie obecnych władców. Po prawdzie obaj mieli do tego takie podstawy jak, nie przymierzając, ja do zostania przeoryszą dowolnego klasztoru, ale żadnemu nie przeszkadzało to w zebraniu armi, aby za pomocą żelaza wytłumaczyć konkurentowi błędy rozumowania. W efekcie Parian zyskał nowego władcę, który nigdy nie został oficjalnie uznany przez Litorię. Nie znałam osobiście sprawców całego zamieszania, ale ich prawnukowie wydawali się całkiem rozsądnymi chłopakami. Dobrze, że próbowali dojść do porozumienia, nawet jeśli zabierali się za to od dupy strony. Osobiście zawsze wolałam podejście bezpośrednie.
- Tak więc przyjeżdża ten, pierdolony w dupę poseł i od pierwszej chwili moi chłopcy niańczą go jak rodzona matka. Praktycznie ani na chwilę nie był sam.
- To jak zginął?- przerwałam. Telfin mimo wściekłości parsknął śmiechem.
- W wychodku kurwa. Powinienem kazać go nawet tam za kuśkę trzymać.
Szybko postarałam się wyrzucić z głowy czarowny obraz pariańskiego posła, któremu ludzie Telfina pomagają w załatwianiu potrzeb. Otrząsnęłam się.
- No dobra. Z tego co mówisz nie było szans coby poseł zszedł z tego świata inaczej niż z przyczyn naturalnych. To po kiego żeś mnie o tak nieprzyzwoitej porze z łóżka wyciągał?
- Ktoś musi udowodnić, że podlec kojfnął sam z siebie. I nie może to być nikt od nas. A prędzej sobie chuja odgryzę niż pozwolę, aby te sucze syny z Parianu tu węszyły.
Pokiwałam głową. Oboje wiedzieliśmy, że kiedy sprawa dojdzie do Parianu, będzie już za późno na wyjaśnienia. Wojna, obecnie prowadzona niemrawo i bez większego zainteresowania, wybuchnie z nową siłą. Skoro mogłam temu zapobiec, musiałam działać. Zobowiązywało mnie od tego zarówno własne sumienie, reguła zakonu jak i przysięga, którą wieki temu składałam przed obliczem Gai. A przysięgi złożone bogini nigdy nie ulegają przedawnieniu. Gdybym wtedy wiedziała w co się pakuję, kazałabym jej wziąć całą tę gadkę o chronieniu ludzkości przed samą sobą i wsadzić w swoją boską dupę. Ale słowo się rzekło. Czas zapobiec kolejnej katastrofie.
- Ylva, liczę na ciebie złotko.

***

Ostrożnie zeszłam po wąskich, kamiennych schodach i ruszyłam w głąb korytarza o półokrągłym sklepieniu. Po obu stronach pochodnie, zamontowane w metalowych uchwytach, paliły się równym płomieniem zakłocanym jedynie ruchem powietrza, jaki wywoływałam przechodząc. Zgodnie z moim rozkazem cały kompleks został opuszczony, ale na wszelki wypadek sprawdziłam każdą salę po kolei. Nie spotkałam nikogo. Zamknęłam oczy, wciągnęłam do płuc lekko stęchłe powietrze i skupiłam się. Wyczułam słabą energię życiową stada szczurów, jakiegoś pajęczaka oraz mnóstwo mchu, pleśni i innego gówna zazwyczaj porastającego stare piwnice. Lekko zaniepokoiła mnie obecność szczurów. Te przyjemniaczki mogły błyskawicznie dobrać się do trupa niszcząc dowody. Jednak ich obecność nie była niczym szczególnym w takim miejscu. Na szczęście w pokoju, gdzie na drewnianym stole ułożono nieszczęsnego posła, nie kręcił się nikt żywy, bądź nieżywy. Sprawdziłam czy przygotowano wszystko, czego potrzebowałam. Na stolikach zaopatrzonych w kółka i ustawionych pod ścianą leżały różnej wielkości noże, nożyczki i piły. Był tam również zestaw szczypców, szczypczyków i rozwieraczy oraz bandaże. Nie zapomniano też o szmatach i wodzie. Dwa pełne wiadra stały tuż obok stołu sekcyjnego. Powinno wystarczyć. Kiwnęłam z aprobatą głową. Sama przyniosłam torbę zawierającą zestaw narzędzi, jakie udało mi się skompletować podczas wielu, często egzotycznych przygód. Część udało mi się nawet zmodyfikować według własnego pomysłu. Niektóre z nich obecnie mogły być uznane za magię, lub, co gorsza, herezję, choć jeszcze nie tak dawno były powszechnie stosowane. Aż trudno uwierzyć ile wiedzy z czasem przepada, lub zostaje rozmyślnie zniszczonej, bo jej autorzy akurat bili pokłony przed nieodpowiednim bożkiem. Na szczęście strażniczki nie mają uprzedzeń rasowych ani religijnych. Korzystamy ze wszystkiego, co pomaga nam w osiągnięciu celu.

Ułożyłam narzędzia zgodnie z kolejnością, w jakiej powinnam ich potrzebować. Następnie ubrałam fartuch i maskę zasłaniającą usta i nos. Na końcu włożyłam skórzane rękawiczki. Na tyle cienkie, aby nie krępowały ruchów ale uszyte i zamipregnowane tak, aby nie przepuszczały wody. Powinny stanowić wystarczającą ochronę przed większością trucizn. Przygotowałam notes i coś do pisania i przystąpiłam do dzieła.

Rutynowe oględziny ciała nie przyniosły nowych informacji. Mężczyzna był młody, dobrze odżywiony, bogato ubrany. Na ciele nie znalazłam nic, co mogłoby pomóc odpowiedzieć jak umarł. Przeszłam dalej: rozebrałam ciało uważnie pilnując aby nie pominąć żadnego śladu. I znów nic. Nawet po dokładnym umyciu, na skórze nie znalazłam choćby jednego zadrapania czy ukłucia. Żadnej podejrzanej wysypki, ugryzienia, zasinienia, słowem czegokolwiek. Zaczynałam być coraz bardziej zaintrygowana. W końcu każdy rodzaj zabójstwa musi zostawić jakiś ślad. Może to faktycznie zgon z przyczyn naturalnych?
- No nie bądź taki. Powiedz, jak umarłeś?
Odczekałam chwilę na wypadek, gdyby nieboszczyk zechciał wykazać chęć współpracy i przeszłam do kolejnego etapu sekcji. Ostrożnie wykonałam nacięcie w kształcie litery igrek biegnące od zewnętrznych krańców obojczyków, łączące się przy końcu mostka i dalej aż do miednicy. Ostrożnie rozsunęłam płaty skóry oddzielając je od warstw znajdujących się poniżej i zajrzałam do środka ignorując mdlący zapach krwi i ciała, które powoli zaczynało się trawić od środka. Nareszcie na coś trafiłam. W klatce piersiowej znajdowało się sporo krwi. Użyłam strzykawki, aby ją odessać, po czym odpiłowałam żebra razem z mostkiem. Nie mogłam uwierzyć w to co znalazłam, ale przynajmniej nie miałam wątpliwości, jak umarł poseł.

***

- Twój nieboszczyk nie miał serca.
Trochę czasu zajęło mi doprowadzenie się do porządku, ale oto znów siedziałam w tym samym fotelu co rano, naprzeciwko Telfina, który z niedowierzaniem słuchał mojego raportu.
- Znaczy, że był bezdusznym sukinsynem? To już wiemy. Był pariańskim posłem.
- Znaczy, że jego serce zniknęło z klatki piersiowej. Nie znalazłam nawet śladu.
Telfin przyjrzał mi się uważnie, jakby podejżewał, że próbuję stroić sobie z niego żarty. Widocznie wyglądałam mało figlarnie, bo natychmiast się zasępił.
- Jak, do ciężkiego chuja, serce może tak po prostu zniknąć?
Ostatnio zmieniony czw 06 lis 2014, 21:05 przez Ilharess, łącznie zmieniany 1 raz.

2
Jako strażniczka zostałam powołana aby, nieograniczona lokalnym prawem,
Jako strażniczka zostałam powołana, aby nieograniczona lokalnym prawem,
Machnęła tylko swoją alabastrowo białą dłonią posyłając mnie i mi podobne do tego chlewa, abyśmy pilnowały czy świnie się nie potratują.
Przecinek po „dłonią”.
Oczywiście do tego zadania otrzymałyśmy pewne narzędzia. Po pierwsze doświadczenie. Powołane strażniczki przestawały się starzeć. Życie, pozwalające obserwować jak powstają i upadają cywilizacje, daje dużo czasu na zgromadzenie wiedzy, jak i doskonalenie umiejętności. Po drugie, stworzyłyśmy całkiem potężną organizację, której członkinie dysponowały praktycznie nieograniczonym czasem na rozwój zarówno fizyczny, jak i intelektualny. Po trzecie, każda z nas potrafiła manipulować energią. Uzyskiwać z każdego dostępnego źródła, zmieniać jej formę oraz uwalniać zgodnie z własną wolą.
Trochę dziwnie brzmi, że wymienione zdolności czy atrybuty traktujesz jako narzędzia. Ale pomijając to, są one tylko wymienione, biorą się znikąd, takie oświadczenia, stwierdzenia faktów dokonanych, bez uzasadnienia, nie wynikające z kontekstu, fabuły – w sumie nieprzekonywujące, sztuczne i nie wzbudzające żadnego zainteresowania.
Nic go bardziej nie irytowało, niż zwracanie się do niego vel lordzie.
„per lordzie”. „vel” po łacinie znaczy „lub”, a „per” (jako „przez”) tworzy związek frazeologiczny określający formę zwracania się do kogoś.
- Ten pierdolony sztywniak przyjeżdża tu w tajemnicy, kurwa jego mać. Pilnujemy go, jak dziewica cnoty a on, jebany, nam pod nosem kopyta wyciąga. Wyglądamy teraz, jak dupa w lufciku. Albo idioci, albo zdrajcy. Trzeciej opcji ni chuja nie znajdziesz.
Nie przesadzasz z wulgaryzmami? Sądzisz, że to się dobrze czyta? Wzbudza zainteresowanie i aprobatę?
Po prawdzie obaj mieli do tego takie podstawy jak, nie przymierzając,
Po prawdzie obaj mieli do tego takie podstawy, jak nie przymierzając, /albo lepiej bez tego przecinka/
ale żadnemu nie przeszkadzało to w zebraniu armi,
„armii”
Z tego co mówisz nie było szans coby poseł zszedł z tego świata inaczej niż z przyczyn naturalnych.
Przecinek po „szans”.
ale na wszelki wypadek sprawdziłam każdą salę po kolei. Nie spotkałam nikogo. Zamknęłam oczy, wciągnęłam do płuc lekko stęchłe powietrze i skupiłam się. Wyczułam słabą energię życiową stada szczurów,
sprawdziłam – spotkałam – zamknęłam – wciągnęłam – skupiłam – wyczułam
łam - łam - łam - łam - łam - łam
i innego gówna zazwyczaj porastającego stare piwnice.
Gówno zazwyczaj nie rośnie. Nawet w starych piwnicach.
nie kręcił się nikt żywy, bądź nieżywy.
Nieżywi raczej rzadko się kręcą.
Ostrożnie rozsunęłam płaty skóry oddzielając je od warstw znajdujących się poniżej i zajrzałam do środka ignorując mdlący zapach krwi i ciała,
Przecinek przed „ignorując”.
Telfin przyjrzał mi się uważnie, jakby podejżewał, że próbuję stroić sobie z niego żarty.
"podejrzewał"

Nie znam oczywiście całości, odnieść się więc mogę tylko do przedstawionego fragmentu. Nie znajduję w nim żadnej charakterystyki postaci oprócz tego, że są pierdoleni i chuje, a to stanowczo za mało. Wychodzą płaskie, nijakie cienie, tak jakby ich nie było. Chętnie bym o nich jak najszybciej zapomniał. Dialog Telfina z Ylvą nienaturalny, bezrefleksyjny – w poważnych zdaje się sprawach – i nie na poziomie, który rozmówcy wykonujący takie zadania volens nolens powinni reprezentować. Trochę przypomina wymianę nieważnych zdań między nastolatkami, którzy za punkt honoru uważają użycie jak największej ilości brzydkich słów i szpanowanie. Opis działań w piwnicy o wiele lepiej napisany. Konkretny i precyzyjny.

Ilość oraz prymitywna i prostacka forma użytych wulgaryzmów, w moich oczach dyskwalifikuje ten tekst. Szkoda, mogło być ciekawie. Sugeruję dostosować się do poziomu opisu sekcji zwłok.

3
Dziękuję za sugestie. Po prawdzie dalej szukam formy, która pozwoliłaby mi przedstawić historię, którą mam wymyśloną. I chyba znów wychodzi, że powinnam trzymać się rzeczy, które znam najbliżej (w sumie jak każdy początkujący pisarzyna).

Pewnie faktycznie przeszarżowałam z wulgaryzmami. Ale tak widziałam Telfina: lord wyrażający się praktycznie samymi przekleństwami. Popracuję nad nim.

Ale skoro coś w tej historii siedzi jakiś potencjał, to postaram się poeksperymentować i zobaczymy. Może wyjdzie coś znośnego?

Co do szczególowych sugestii:
Nieżywi raczej rzadko się kręcą.
W tym świecie się kręcą. Przynajmniej pod postacią energii, którą bohaterka może wyczuć. Tak więc zdanie jest jak najbardziej zamierzone.

Za ortografy biję się w pierś i kajam. Piszę zazwyczaj na smartfonie w pociągach a po latach za granicą "polska język" zaczyna mi siadać i autokorekta nie zawsze wyłapie. Postaram się bardziej pilnować.

4
ą one tylko wymienione, biorą się znikąd, takie oświadczenia, stwierdzenia faktów dokonanych, bez uzasadnienia, nie wynikające z kontekstu, fabuły – w sumie nieprzekonywujące, sztuczne i nie wzbudzające żadnego zainteresowania.
Zawsze można wrzucić fragment wspomnienia, jak ona się tych umiejętności nauczyła.
Na przykład wymienia te swoje umiejętności i przypomina sobie jak je zdobywała.
Lub po prostu wymieniając uzasadnić skąd się biorą.

Brak serca mnie zaskoczył. Dobry zabieg moim zdaniem. Żadne sztampowe trucizny czy inne przewidywalne pierdoły.
God's in his heaven, all's right with the world.

6
No właśnie pic w tym, że nie jest on szlachcicem od urodzenia tylko z nadania i wcale mu się to nie podoba. Jednak po przemyśleniu faktycznie go utemperuję W końcu skoro został szefem tajnych służb to powinien mieć choć odrobinę samokontroli. No i chyba powinnam podkreślić bardziej, że z Ilvą są starymi przyjaciółmi.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”