Brak nazwy.

1
Pewnej części ciała nie urywa. Jednak jestem ciekaw fachowej opinii.

   - Saturn. Zgłoś się – syczał głos dobiegający z krótkofalówki. – Saturn. Tu Rubin. Zgłoś się - zapadła cisza. Mężczyzna śpiący na kawałkach tektury ułożonych na kształt łóżka, przekręcił się na lewy bok. – Saturn, kurwa pijaczyno zgłoś się!
   - Czego? – spytał przecierając przekrwione oko jedną ręką, a drugą łapiąc za denerwujące ustrojstwo.
   - Prima balerino, od pięciu minut powinnaś patrolować Młyn i San Francisco – urwał nagle. W głośniku zaczęło szumieć i trzeszczeć, każdy dźwięk przysparzał Sylwestrowi pulsującego bólu głowy. - Saturn, jesteś tam? – spytał.
   - Już wychodzę - westchnął. – Ale na Franciszka nie pójdę, Templariusze obstawili wzgórze. Na baszcie mają snajpera. Zarobię kulkę…
   - Spokojnie, Biała Śmierć nocą szturmowała zamek. Nie słyszałeś strzałów? To rzut beretem od ciebie…
   - Wybacz spałem jak kamień. I co z tym szturmem? – zapytał zakładając na nogi przetarte oficerki. Przebiegł przekrwionymi oczyma po małym pokoiku, ze ścian odpadał tynk, a przez wybite okno wpadało zimne jesienne powietrze. Jego M 16 stał oparty o przeciwległą ścianę.
   - Niewiadomo dokładnie, strzelanina ustała zaraz po trzeciej w nocy. Nasi chłopcy przeszli przez San Francisco bez żadnych problemów. Urządzili mały zakamuflowany obóz u podnóża wzgórza zamkowego. – Głośnik zaczynał charczeć coraz bardziej, niemiłosiernie denerwując Saturna. Mężczyzna miał ochotę cisnąć małym urządzeniem o podłogę.
   - Więc, po co mam patrolować tamtą ulicę? – spytał.
   - Nie chcesz chyba, żebym cie uczył roboty? Jesteś zwiadowcą, musisz pałętać się po mieście i wypatrywać Templariuszy, Białej Śmierci i wszystkich innych świrów z bronią – odpowiedział. – Bez odbioru – dodał. – Miłego spacerku Saturn.
   Sylwester wstał, wykrzywił twarz słysząc trzaskanie swoich kolan. W całym pomieszczeniu panował ziąb, powietrze przesycał zapach wilgoci i alkoholu. Opróżnione butelki zaśmiecały całą podłogę. Mężczyzna podszedł do okna, zobaczył za nim szare budynki i betonowy plac. Stancja, jeśli tak można było nazwać zniszczony pokoik, znajdowała się na piętrze niewielkiej kamienicy. Saturn splunął i ruszył w stronę klatki schodowej, po drodze złapał swoją broń stoją pod ścianą. „Czyściłem ją przed snem”? – pomyślał.
   Przystanął na chwilę wbijając wzrok w odrapany karabinek: - Chuj z tym – powiedział. – I tak nie strzelałem od kilku dni. Jeśli będziesz się miała zaciąć maleńka to najpierw krzycz, żebym się schował. – Pocałował zimną stal. Szybko zbiegł na dół, ominął niewielką minę przeciw piechotną, ukrytą pomiędzy gruzami. Na tyle silny żeby zabić człowieka, ale niemiała prawa naruszyć konstrukcji budynku. Dzięki niej Sylwester mógł spać spokojnie.
   Gdy wyszedł na dwór poczuł jesienne powietrze, pachnące mgłą i deszczem. Przebiegł smutnym wzrokiem po zabudowaniach. Niegdyś turystyczne miasto, po wojnie przybrało złowrogiego wyglądu, kolorowe budynki stały się szare i posępne, większość została zrujnowana. Ulice gęsto zaśmiecały stare wraki, zardzewiałe samochody od czasu do czasu służyły jako umocnienia w bazie Junaków.
   Posępna baszta starego biskupiego zamku górowała nad aglomeracją. Do niedawna zajmowała ją organizacja Templariuszy, jedna z, wielu jakie utworzyły się w Polsce. Sojusz ten oferowała psie pieniądze w zamian za pracowanie dla nich, dodatkowo dawali karabin i uczyli strzelać. Liczyli kilkunastu tysięcy członków rozsianych po całym województwie Mazowieckim i jego okolicach.
   Saturn należał do Jeźdźców Junaków. Liczącego trzydziestu członków oddziału stacjonującego w Giłży od lat. Dowodził nimi Rubin, stary generał Wojska Polskiego. Siwy żołnierz wyznaczył Sylwestra swoim zastępcą, jednak ten odmówił bez głębszego zastanowienia. Nie miał zamiaru komplikować sobie życia. Dobrze wiedział, że gdyby Rubin kopnął w kalendarz na jego barkach spoczęłaby opieka nad oddziałem, załatwianie amunicji, paliwa do samochodu. Wyprawy na stare bloki i proszenie inżyniera o naprawę zepsutych karabinów. Po prostu nie chciało mu się tego wszystkiego.
   Mężczyzna wszedł na ulicę mostową, wyłożoną kostką nawierzchnię pokrywała gruba warstwa żółtych liści. Na końcu drogi czekał na niego mężczyzna jeden z członków Jeźdźców, z daleka pomachał mu butelką wódki. Usta Saturna wykrzywił uśmiech: - Wytrzeźwiałeś po wczorajszym? – spytał.
   - Saturnek, tacy ludzie jak my nigdy nie trzeźwieją – usłyszał w odpowiedzi, obaj wybuchli śmiechem. – Czekam na ciebie od dwudziestu minut, aż złożyłem meldunek Rubinowi żeby cie pogonił.
   - A więc to przez ciebie dostałem opierdol od rana? – Zobaczył jak jego towarzysz szczerzy pożółkłe zęby.
   - Sam sobie na to zasłużyłeś. Wczoraj zanim poszedłeś umówiliśmy się pozwól, że zacytuję: „Pijemy jutro od rana”. Sam tak powiedziałeś. – Zaczynali powoli schodzić na zniszczony most, betonowe płyty utworzyły trójkątną jaskinię z szerokim wylotem, w której płonęło małe ognisko. Leniwy strumień przepływał pomiędzy gruzami, wydając kojące dla ucha dźwięki. Mężczyźni usiedli obok ognia, oparli swoje karabinki o betonową płytę.
   Saturn zbliżył rozłożone dłonie do płomienia, poczuł jak przyjemne ciepło zaczyna przechodzić przez jego ciało. Olimp sięgnął po plecak leżący nieopodal, gmerał w nich chwilę: - Czego tam szukasz? Wódka stoi tutaj.
   - Mam tu gdzieś śledzie – oznajmił. – Znalazłem. – Wyciągnął płaską konserwę. Otworzył ją i postawił nieopodal trzaskającego drewna. Sylwester otworzył butelkę i pociągnął kilka łyków, wytarł usta lewą dłonią, okręconą szarą szmatką służącą, jako rękawiczka. Olimp uczynił tak samo, westchnął głęboko. – Doskonała ta gorzała. Dobrze, że po wojnie jeszcze można coś takiego kupić.
   - A właśnie. Skąd ty bierzesz te wszystkie alkohole, które codziennie pijemy? – spytał, czuł jeszcze jak wysokoprocentowy trunek pali jego przełyk.
   - Codziennie przechodzę polami na Kiłatkę. Tam jest jeden rolnik, który robi to z ziemniaków hodowanych w piwnicy. – Pociągnął kolejny łyk. – Ma tam wielkie lampy, mówił mi, że całymi dniami siedzi i pielęgnuje te kartofle.
   - Z czegoś musi żyć, handel alkoholem to wspaniały interes. Ale Giłża leży jakieś pięć kilometrów od Kiłatki…
   - Cztery i pół – przerwał mu Olimp.
   - Nie chciałoby mi się tam maszerować po kilka butelek – powiedział tuż przed wychyleniem kolejnego łyku.
   - Ale chlać to lubisz. Mogę nie chodzić i będziesz pił tę wodę ze strumyka. – Mężczyzna zacharczał i wypluł do wody kulę flegmy. – Saturn w milczeniu patrzył na taflę, pamiętał, gdy płynęła tamtędy rzeka.
   - Słyszałeś o strzelanie ostatniej nocy? – spytał towarzysza.
   - Słyszałem, chłopcy podobno wzięli rano w niewolę Templariuszy – opowiedział już nieco podchmielony Olimp. Sylwester spojrzał na niego zdziwiony. – Co myślałeś, że Junaki to nie kozaki? Nawet Templariusza potrafimy dojechać – prychnął śmiechem. – Ja to bym ich po torturował. Tylko tak żeby zabić. – Saturn słuchał nie przestając pić. – Słyszałem, że gdzieś na Małopolsce mają taką maszynę do zgniatania samochodów. Jak złapią jakiegoś obcego, wsadzają go we wrak i odpalają. Wyobrażasz to sobie? – spytał. Saturn kiwnął głową.
   - Jeśli człowiek uwięziony w takim czymś zachowuje przytomność do końca, to przeżywa straszliwy ból. Najpierw pękają kruche żebra, robią w organizmie straszny rozpierdol. Przebijają płuca i serce. Zaczynasz dusić się własną krwią, broczysz nią z ust, ale najwięcej wpływa do płuc. Zalewa je… narastający nacisk zaczyna sprawiać, że nie możesz oddychać. Umierasz z przerażania albo z uduszenia. Zgniecenie tylko niszczy martwe już ciało. – Olimp słuchał z szeroko roztwartymi ustami. Zniesmaczony odstawił puszkę z rybami na bok.
   - Skąd ty wiesz takie rzeczy? – spytał.
   - Studiowałem i uczyłem biologii w pobliskim technikum – odpowiedział. – A potem wybuchła woja i tak się zaczęła moja przygoda z Junakami. Wspomniałeś o Templariuszach, ilu ich tam złapali?
   - Dokładnie nie wiem. – Pociągnął łyk. – Blisko do dna – zauważył. – Kupiłem tylko jedną… - posmutniał.
   - Co z tymi Templariuszami? – spytał zniecierpliwiony Saturn.
   - Mówiłem nie wiem dokładnie – Olimp rozłożył ręce i pokiwał głową. Nagle głośne strzały pistoletów maszynowych rozerwały ciszę. Z pobliskich drzew zerwały się kruki. Sylwester, złapał M 16 i stanął u wejścia do betonowego namiotu. Czuł jak wszystkie jego mięśnie zaczynają się napinać.    - Spokojnie – powiedział Olimp. – To nasi strzelają. Saturn spojrzał na niego i nie myśląc długo wskoczył do strumyka. – Gdzie lecisz? – Podchmielony mężczyzna wystawił za nim głowę. Zobaczył jak jego towarzysz broni wybiegł na drugi brzeg i pognał między zniszczonymi domami wprost na ulicę Świętego Franciszka.
   Brukowany trakt wił się zboczem wzgórza zamkowego, co kilka metrów biegnący Junak mijał przerdzewiałe wraki samochodów. Pędził ile sił w nogach, ciężka kamizelka kuloodporna i karabinek, trzymany lufą do dołu, utrudniały sprint. Próbował zachować miarowy oddech, pamiętał o wciąganiu powietrza zawsze, gdy lewa noga dotykała ziemi, nie dostał dzięki temu kolki. Minął kilka zakrętów i jego oczą ukazał się obóz Jeźdźców.
   Zielone worki wypełnione piaskiem pełniły funkcję murów obronnych, między nimi stały cztery namioty, kolorem przypominające nocne niebo. Nad wszystkim wisiała siatka kamuflująca poprzyczepiana do pobliskich drzew.
   Pięciu członków Junaków stało przed workami śmiejąc się, patrzyli na zawodzącą kobietę wtuloną w ciało mężczyzny. Pod jej kolanami rosła plama krwi, szkarłatna ciecz jak rzeka płynęła między rowkami oddzielającymi pojedyncze kostki. Saturn poznał w nich Templariuszy, oboje mieli białe mundury przecięte rdzawymi krzyżami.
   - Teraz czas na tą sukę – warknął jeden. Drugi, nosząc przydomek Neptun, wyszczerzył żółto-czarne zębiska. Zza paska wyciągnął nóż i ruszył w stronę przerażonej bojowniczki. Kieda ta zobaczyła, że nadchodzi zaczęła wycofywać się dotyku. Pełzła nie odrywając od niego wzroku, drogę przesłonił jej wrak starego auta. Neptun był coraz bliżej niej, nagle pocisk rozerwał bruk przed jego stopami.
   Zdziwiony spojrzał w dół ulicy. Saturn biegł w jego stronę, reszta Junaków z rozdziawionymi jadaczkami podeszła do Neptuna: - Ocipiałeś? Do swoich strzelasz durniu? – Nie czekając na nic Sylwester wskoczył między nich i znokautował nożownika prawym sierpowym.
   - Was chyba popierdoliło! Egzekucje sobie urządzacie? Rubin o tym wie? – syknął.
   - Rubin wcale nie musi wiedzieć o wszystkim – odszczeknął się jeden. Krew zaszumiała w głowie Saturna, miał ochotę rozkwasić im twarze kolbą swojego M 16.
   - Tylko psy zabijają kobiety… - powiedział zimno.
   - To nie kobieta tylko Templariusz. Odbiliśmy Basztę, więc mamy prawo zabijać jeńców wojennych. – Przerażona kobieta siedziała wtulana w zimną stal, przekrwionymi oczyma patrzyła raz na Jeźdźców raz na martwego towarzysza.
   - Wy odbiliście? Ja słyszałem, że to Biała Śmierć szturmowała zamek! Nie macie prawa do żadnych jeńców. Kierujcie się jakimś kodeksem do cholery! Kurwa, jesteście gorsi niż zwierzęta! – Nie potrafił opanować narastającego w nim gniewu. Nienawidził mężczyzn, którzy źle traktują kobiety.
   - Odezwał się miłosierny – powiedział jeden z nich. – Sam zabiłeś wielu ludzi.
   - Broniłem siebie, albo was. Idioci! Nie zamierzam z wami dyskutować – urwał, spojrzał na płacącą kobietę. – Zabieram ją do Rubina. A wy możecie spierdalać. – Splunął im pod nogi. Zabezpieczył broń i wziął ją w lewą dłoń, prawą złapał kobietę pod ramie podciągając ją do góry obiecał że wszystko będzie dobrze.
   Gdy odchodzili słyszeli kąśliwe uwagi Junaków. Saturn prowadził niewiastę pod rękę, nie miał zamiaru zadawać jej pytań. Dłuższy czas szli w milczeniu, przemierzyli całe San Francisco, aż dotarli na Młyn. Olimp siedział na jednym z dwóch młyńskich kół bitych pionowo w ziemię. Kończył właśnie butelkę bimbru, kiedy przeszli obok niego. Mężczyzna był zbyt pijany, aby spytać ich, o cokolwiek. Patrzył tylko za nimi swymi przekrwionymi oczyma.
   - Dziękuje – powiedziała krótko, gdy pomagał jej przejść przez zawalony most.
   - To nic wielkiego – odpowiedział, nie patrząc na nią. Wyciągnął z kieszeni manierkę i pociągnął z niej łyk. – Chcesz? – spytał.
   - Nie omieszkam – odpowiedziała łapiąc za mały metalowy pojemniczek. Wypiła kilka łapczywych haustów i głośno westchnęła. – Strasznie mocne. – Nie usłyszała odpowiedzi. Oboje przeszli przez ulicę Mostową. Saturn stanął przed kamienicą, w której nocował. Wpierw popatrzył na budynek a potem na kobietę.
   - Obiecaj, że nie uciekniesz. Nie mam ochoty iść do naszej kwatery, żeby porozmawiać z szefem, ale muszę patrolować miasto. Pójdziesz na piętro tej kamienicy. – Wskazał palcem na podniszczoną budowlę.
   - Obiecuje – mruknęła kiwając głową. „Niech tylko odejdzie, wtedy ucieknę stąd jak najdalej – pomyślała”. Mężczyzna odszedł, a ona znikła w otchłani budynku. Nagle Saturn stanął jak wryty. Odwrócił się i biegiem ruszył za nią. Gdy był już blisko wejścia mina przeciwpiechotna wybuchła. Z drzwi wyleciał tuman pyłu i odłamków.
   Podmuch wytrącił go z równowagi, Sylwester upadł. Przez chwilę leżał wpatrzony w zachmurzone niebo. Usiadł w końcu i westchnął głęboko: - Przynajmniej nie muszę iść już do Rubina – powiedział.
Ostatnio zmieniony wt 21 paź 2014, 13:19 przez Jarppy, łącznie zmieniany 1 raz.

2
- Czego? – spytał przecierając przekrwione oko jedną ręką, a drugą łapiąc za denerwujące ustrojstwo.
W tej sytuacji, zamiast grzecznego „spytał”, bardziej by pasowało „warknął” czy „jęknął”. Zwłaszcza, że „spytał” zaraz się powtórzy. A potem będzie jeszcze „zapytał”. Również dobrze by było dodać i tutaj trochę emocji.
 - Prima balerino, od pięciu minut powinnaś patrolować Młyn i San Francisco – urwał nagle.
Niefortunne ujęcie. „urwał nagle” sugeruje, że odnosi się to do bohatera opowiadania, a nie bezosobowego głosu w słuchawce.
To rzut beretem od ciebie…
Niby poprawnie, ale źle brzmi; wymyśliłbym tu coś innego.
Mężczyzna miał ochotę cisnąć małym urządzeniem o podłogę.
Krócej: Mężczyzna miał ochotę cisnąć nim o podłogę.
- Nie chcesz chyba, żebym cie uczył roboty?
„cię”
Jesteś zwiadowcą, musisz pałętać się po mieście i wypatrywać Templariuszy, Białej Śmierci i wszystkich innych świrów z bronią – odpowiedział. – Bez odbioru – dodał. – Miłego spacerku Saturn.
Wyrzuciłbym „odpowiedział” i „dodał”; wiadomo, kto/co to mówi.
Saturn splunął i ruszył w stronę klatki schodowej, po drodze złapał swoją broń stoją pod ścianą.
Usunąłbym „Saturn”. Wiadomo o kogo chodzi. Poza tym to pomieszanie Sylwestra z Saturnem jest trochę irytujące, lepiej go nie nadużywać.
Na tyle silny żeby zabić człowieka, ale niemiała prawa naruszyć konstrukcji budynku.
„silną”
„nie miała”
Gdy wyszedł na dwór poczuł jesienne powietrze, pachnące mgłą i deszczem. Przebiegł...
Napisałbym: Wyszedłszy na dwór... Lepiej zabrzmi, nie łączy się 'wyszedł – przebiegł'.
Niegdyś turystyczne miasto, po wojnie przybrało złowrogiego wyglądu,
...przybrało złowrogi wygląd.
Do niedawna zajmowała ją organizacja Templariuszy, jedna z, wielu jakie utworzyły się w Polsce.
Chyba przypadkiem zakradł się niepotrzebny przecinek przed „wielu”.
Sojusz ten oferowała psie pieniądze w zamian za pracowanie dla nich,
...w zamian za pracę dla nich,... To „w zamian” można zresztą sobie podarować.
Saturn należał do Jeźdźców Junaków. Liczącego trzydziestu członków oddziału stacjonującego w Giłży od lat.
Te zdania lepiej połączyć przecinkiem.
Nie miał zamiaru komplikować sobie życia. Dobrze wiedział, że gdyby Rubin kopnął w kalendarz na jego barkach spoczęłaby opieka nad oddziałem, załatwianie amunicji, paliwa do samochodu.
Przecinek po „kalendarz”.
Na końcu drogi czekał na niego mężczyzna jeden z członków Jeźdźców, z daleka pomachał mu butelką wódki.
Przecinek po „mężczyzna”.
usłyszał w odpowiedzi, obaj wybuchli śmiechem.
„wybuchnęli”
aż złożyłem meldunek Rubinowi żeby cie pogonił.
„cię”
- A więc to przez ciebie dostałem opierdol od rana? – Zobaczył jak jego towarzysz szczerzy pożółkłe zęby.
   - Sam sobie na to zasłużyłeś. Wczoraj zanim poszedłeś umówiliśmy się pozwól, że zacytuję: „Pijemy jutro od rana”.
Powtórzone „od rana”.
Mężczyźni usiedli obok ognia, oparli swoje karabinki o betonową płytę.
Powtórzona (wcześniej) „betonowa płyta”.
Otworzył ją i postawił nieopodal trzaskającego drewna. Sylwester otworzył butelkę i pociągnął kilka łyków, wytarł usta lewą dłonią, okręconą szarą szmatką służącą, jako rękawiczka.
Powtórzone „otworzył”.
Niepotrzebny przecinek po „służącą”.
Skąd ty bierzesz te wszystkie alkohole, które codziennie pijemy?
Zbyt szkolne i poprawne zdanie, biorąc pod uwagę okoliczności.
- Słyszałeś o strzelanie ostatniej nocy? – spytał towarzysza.
Chyba „o strzelaninie”?
- Słyszałem, chłopcy podobno wzięli rano w niewolę Templariuszy – opowiedział już nieco podchmielony Olimp.
„odpowiedział”
Ja to bym ich po torturował.
„potorturował” - analogicznie jak na przykład "pobił".
Saturn słuchał nie przestając pić. – Słyszałem, że gdzieś na Małopolsce mają taką maszynę do zgniatania samochodów.
'słuchał – słuchałem' – powtórzenie
w Małopolsce
Najpierw pękają kruche żebra, robią w organizmie straszny rozpierdol.
Lepiej: „robiąc”.
Sylwester, złapał M 16 i stanął u wejścia do betonowego namiotu. Czuł jak wszystkie jego mięśnie zaczynają się napinać.
Skoro zdążył wstać, złapać karabin i zająć pozycję, to musiał już je mieć napięte.
Minął kilka zakrętów i jego oczą ukazał się obóz Jeźdźców.
„oczom”

Kieda ta zobaczyła, że nadchodzi zaczęła wycofywać się dotyku.
„dotyku” - ? Jeśli chciałeś napisać „do tyłu”, to jest to tautologia – zawsze wycofujemy się do tyłu.
"Kiedy"
Zabezpieczył broń i wziął ją w lewą dłoń, prawą złapał kobietę pod ramie podciągając ją do góry obiecał że wszystko będzie dobrze.
„ramię”
...do góry, obiecując, że wszystko będzie dobrze.
Gdy odchodzili słyszeli kąśliwe uwagi Junaków.
Może lepiej: „Odchodząc,...”
Olimp siedział na jednym z dwóch młyńskich kół bitych pionowo w ziemię.
Chyba „wbitych”.
Mężczyzna był zbyt pijany, aby spytać ich, o cokolwiek.
Drugi przecinek zbędny.
Wpierw popatrzył na budynek a potem na kobietę.
„Najpierw”
Mężczyzna odszedł, a ona znikła w otchłani budynku.
Raczej „zniknęła”.
Gdy był już blisko wejścia mina przeciwpiechotna wybuchła.
Przecinek po „wejścia”
- Przynajmniej nie muszę iść już do Rubina – powiedział.
„powiedział” – zbędne.

Niezły tekst, choć trochę ponadnormatywna ilość błędów, których nie powinno być, ale to do poprawy, zresztą warto nad nim ogólnie trochę popracować. Sugerowałbym rozszerzyć opis zrujnowanego miasta - trochę pustki, grozy, tajemnicy, pogłębić nastrój – oraz zdynamizować i urealnić dialogi. Używany przez rozmówców język jest zbyt grzeczny i akademicki, w stanie ciągłego zagrożenia, walki i jeszcze przy wódzi – tak się nie rozmawia. No i trochę zbyt mało się dzieje, tempo akcji nie oszałamia. Ciekawa, zamknięta kompozycja z miną rozpoczynającą i kończąca opowiadanie i to w dość niespodziewany i nieprzewidywalny sposób.

3
Bardzo dziękuję za ocenę. Zaraz zaczynam poprawianie. Najważniejsze, że zrobiłem postępy od czasu pierwszego tekstu, jaki wstawiłem na forum. :)
Nigdy nikomu nie ufaj, Danielu, a tym bardziej ludziom, których podziwiasz. Bo nie kto inny, a właśnie oni zadadzą ci najboleśniejsze rany.

4
O tak! :)

Jarppy pisze:Niewiadomo
wiadomo - nie wiadomo
Jarppy pisze:Prima balerino
to nie jest balerina, która jest prima

Ortografia! Słownik na biurko i do roboty - wyraz po wyrazie
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”