

Krwawy Sztandar
Brzdęk mieczy i sapanie walczących dudniło między murami starego zamku rodu Foribusów. To na placu ćwiczebnym walczyło dwóch synów lorda Bertranda. Cyryl wraz z Herbertem trenowali przed pokazową walką młodszego z nich. Do twierdzy usadzonej na szczycie wzniesienia otoczonego wsiami, miała przyjechać setka gości z Wodnego Oka, a drugie tyle nadciągało od strony Viburnum.
Pojedynku doglądał sam lord Foribus oraz dowódca straży. Mężczyźni w milczeniu oglądali walczących chłopców. Starszy Cyryl mierzył niemal dwa metry wzrostu i przeżył już dwadzieścia lat – Herbert dziesięcioletni osesek, niższy o brata o dwie głowy, atakował zaciekle jednak bez skutecznie.
- Panie, twój młodszy syn doskonale sobie radzi – zauważył, Borys.
- Powinien być o wiele lepszy – prychnął lord.
Młodszy chłopak rzucił się do przodu, wykonał piruet po czym ciął prosto po nogach sparing partnera, ten szybko odskoczył do tyłu wystawiając miecz. Ostrza uderzyły o siebie. Wibracje przebiegły przez stal, aż do ramion młodzika. Herbert poczuł nieprzyjemne drgania, wykrzywił twarz i wypuścił miecz, gdy chciał szybko go podnieść zachwiał się nieco, Cyryl wykorzystał to podcinając mu nogi płaską stroną głowni. Podlotek upadł.
- Świetny piruet braciszku! – Cyryl, zaklaskał. Miecz zwisał na rzemieniu okręconym dookoła jego nadgarstka. – Wstań. – Podał mu dłoń. Herbert mocno ścisnął jego palce i skoczył ku górze.
- Dziękuję – odpowiedział uśmiechnięty.
Jednak radość szybko znikłą z jego twarzy, jedno przelotne spojrzenie ojca wystarczyło, aby mu ją odebrać.
- Walczcie dalej – rzucił, Bertrand. – Herbert ma wygrać starcie z synem Glaciemów.
- Ojcze, pojedynkujemy się już dwie godziny. Mój brat jest zmęczony, tak samo jak ja zresztą. – Cyryl, schował miecz do pochwy, z braku szarfy przełożył ją przez pas. Popatrzył na brata, chłopiec podnosił swą broń z ziemi. Lord spojrzał na niego zimnymi oczyma, następca stanął przed nim wyprostowany, nieco spięty.
Nienawidził tego spojrzenia, nie czół w nim niczego poza gniewem.
- Macie walczyć dalej – powiedział mrużąc oczy. – Ja, wasz ojciec tak rozkazuje!
- Panie, to nierozsądne – wtrącił, Borys.
- Póki jesteśmy na mojej ziemi! Między murami mojego pałacu! Ja decyduję, co jest rozsądne, a co nie. – cedził przez zaciśnięte zęby. – Nie chcesz walczyć? To odejdź! Niech Wiktoria nie czeka dłużej. – Wskazał okno, z którego nagle znikła młoda kobieta.
Cyryl zacisnął wargi, posłał lekki ukłon ojcu po chwili odszedł do swej ukochanej. Czuł jak emocje buzują pod jego skórą, nikt nie potrafił popsuć mu humoru tak jak rodziciel. Martwił go dalszy los młodszego brata. „ Oby go tylko nie zranił – pomyślał.”
Wszedł do środka, stanął na posadzce pierwszej komnaty obstawionej żelaznymi paleniskami, portrety jego przodków ozdabiały zimne ściany. Foribusowie władali wschodnimi ziemiami Betulii od wieków. Po schodach zbiegła do niego żona, oplotła jego ciało rękoma.
- Znów traktował cie ozięble – powiedziała drżącym głosem. Niepewnymi oczyma spojrzała na twarz męża.
- Spokojnie, nic mi nie będzie, lecz Herbert tam został – westchnął. Jego szerokie ramiona bezwładnie opadły, oparł głowę o czoło ukochanej.
- Poradzi sobie – wyszeptała. – Ruszmy do komnaty, musisz odpocząć. – Zaczęli wspinaczkę po schodach z dziedzińca dochodziły ich krzyki ojca.
Bertrand atakował syna, gęsto uderzał od dołu, do góry. Młodzik ledwie dawał radę unikać ataków, o parowaniu niebyło mowy. Kapitan straży ruszył na spoczynek, zostawiając obu za plecami, oglądanie tej walki wolał ominąć.
Żołnierze chodzący po murach przystanęli, aby obejrzeć walczących. Każdy wiedział jak lord traktował swego młodszego syna. Żołdacy w kolczugach okrytych tunikami, często obstawiali pieniądze podczas potyczek Herberta oraz Bertranda. Nie zakładali się o wynik, tylko o długość pojedynku, dzieciak wytrzymywał najdłużej dwie minuty.
- Długo jakoś na nogach stoi – zauważył, wsparty o glewię.
- Walczy najlepiej jak potrafi… biedny chłopaczyna – dodał drugi. – Lord surowym człekiem jest.
- Ano… lepiej żeby jego tak katował niż nas – prychnął. – Napijmy się gorzały a nie będziemy tu stać. – Obaj ruszyli przez szeroki mur.
Herbert wyprowadził pchnięcie, ojciec odbił jego atak. Posłał kopniaka wprost pod żebra chłopca, ten padł na ziemię, nie mogąc opanować płaczu. Nie wypuścił rękojeści miecza z dłoni. Pamiętał słowa swego ojca: „Jeśli upuścisz broń. Już nie żyjesz”. Lord nadepnął na jego rękę. Mały zawył. Bertrand ściągnął brwi.
- Nie płacz! Nie okazuj słabości! – Siwy mężczyzna rozciął rękaw koszuli swego syna, raniąc przy tym jego ramię. – Nie przestanę zadawać ci bólu dopóki nie przestaniesz płakać! Masz być mężczyzną, wielkim rycerzem! Tak jak ja za młodu… - syczał, stoją nad synem. Zdjął obcas z dłoni dziecka. Chłopiec poczuł ulgę, legł na plecach głęboko wdychając powietrze. Jego nierówny oddech wprawiał lorda w jeszcze większą wściekłość.
-Wstawaj! Walczymy dalej… - Zraniony młokos poczuł ścisk żołądka, pobladł nieco przerażony faktem dalszej walki. Podnosząc się z ziemi wypuścił głośno powietrze. Ścisnął rękojeść obiema dłońmi. Ból przeszył jego ciało, powodując kolejny skurcz mięśni.
- Przestań! – Anastazja wbiegła na plac. – Nie katuj go już. – Podbiegła do syna, klęknęła tuż obok niego i przytuliła. Herbert poczuł bicie jej serca, zamknął oczy, nie chciał dłużej myśleć o ojcu, nie chciał go widzieć, ani słyszeć. Kobieta otarła jego twarz z łez.
- Nie katuje go – warknął. – Nic nieodporni go lepiej niż przemoc! Jeśli pozna ból teraz, już nigdy nie będzie się go bał…
- Nie pozwolę, abyś krzywdził naszego syna! – krzyknęła. – Dobrze wiesz, że Herbert chce zostać medykiem – dodała po chwili.
- Zabierz mi go z oczu. Porozmawiamy o tym zajściu w naszej komnacie. – Kobieta zrobiła krok w tył. Gołowąs spojrzał na jej twarz, dojrzał tam cień przerażenia
- Chodź synu. – Złapała chłopaka za rękę i ruszyła do zamku. Siwy mężczyzna gromił parę wzrokiem, błękitne oczy wraz z upływem czasu nabrały siwawej barwy brudnego lodu. „Zrobi z niego pizdę, a nie mężczyznę – pomyślał. – Nie pozwolę na to.”