Dawno mnie nie było, nawet nie pamiętam, kiedy coś tutaj publikowałem... To już z rok będzie? Od tamtej pory trochę tworzyłem, ostatnio brałem udział w konkursie organizowanym przez Insignis na opowiadanie osadzone w Uniwersum Metro 2033. Kwalifikacje przeszedłem, ale w drugiej rundzie zabrakło mi już szczęścia (i talentu), skończyłem dopiero na piątym miejscu. Patrząc z perspektywy czasu opowiadanie było całkiem niezłe - ale tylko niezłe. Uznałem więc, że wrzucę je Wam tutaj, poczytacie, może będziecie się dobrze bawić, a przy okazji coś pożytecznego z tego wyniosę... Dlatego też
Tomasz „Kawka” Krzywik
Błękit
I
WWWBłękit nieba...Tego dnia nie mogły go zakryć nawet rzadkie obłoki, niezależnie od tego jak bardzo by się starały; było ich zbyt mało, a lejący się z nieba bezlitosny żar wskazywał na to, że jeszcze przynajmniej parę kolejnych dni będzie równie upalnych i równie męczących.
W takim okresie jak ten życie zamierało nawet w Warszawie. Mieszkańcy stolicy na potęgę brali urlopy, by wyjechać nad jezioro, nad morze, od biedy na wycieczkę do graniczącego z południem miasta Lasu Kabackiego. Każdy, kto tylko mógł, szukał ucieczki od tego straszliwego połączenia, jakim był miejski zgiełk i zabójcza temperatura.
WWWMichał Kawka nie należał pod tym względem do wyjątków. Na co dzień prowadził bardzo intensywny tryb życia, był wicedyrektorem działu public relations w największej w Polsce sieci komórkowej i zawsze miał na głowie mnóstwo terminów. I choć dopiero niedawno stuknęło mu trzydzieści lat, a stanowisko zawdzięczał przede wszystkim znajomościom, to trzeba przyznać, że swoją robotę wykonywał zawsze bardzo sumiennie, wręcz pedantycznie. Wiedział, że nawet najmniejszy błąd, najkrótsza chwila dekoncentracji może go strącić ze stołka. A chętnych na jego posadę nie brakowało...
WWWTeraz jednak rozłożył się w cieniu lipy i przymknął oczy, ciesząc się zbawczym cieniem drzewa. Nie mógł sobie w ten weekend pozwolić na wyjazd nad morze czy nad jezioro, ale Las Kabacki wystarczał mu w zupełności. Do poniedziałku miał wolne, nie groziły mu tutaj ani hieny z jego pracy ani terminy...
WWWTylko słońce paliło niemiłosiernie, utwierdzając go coraz bardziej w przekonaniu, że ostatnie strzyżenie i zgolenie brody było dobrym pomysłem.
- Wujku? – do leżącego na kocu mężczyzny podbiegła dziewczynka, na oko dziesięcioletnia. – Wujku, wstawaj!
- Sylwia, daj spokój – mruknął, przewracając się na brzuch. – Miałem dużo pracy w tygodniu, muszę trochę odpocząć... Znudziła ci się już zabawa z Anią?
WWWNie, ta pozycja wcale nie była lepsza; lipcowy żar spływał przez listowie, skapywał niżej i rozlewał się po jego plecach, piekąc nieprzyjemnie w plecy.
- Nie bawiłam się z Anią!
WWWChryste, jak ciepło...
- Wujku!
WWWKawka poderwał się, jak oparzony, słysząc wołanie dziewczynki. Spojrzał na nią i krzyknął. Ubranie na Sylwii zapaliło się, jej twarz stopiła się od temperatury. Po chwili zorientował się, że nie tylko ona płonie, ale również jego koszula zajęła się ogniem. Rozejrzał się – drzewa, trawa, wykonane z drewna budki – wszystko wokół nich stało w ogniu. Sekundę później rozbłysło oślepiająco jasne światło, do lasu wdarł się huragan ognia i błękit nad nimi przestał istnieć.
II
WWWPoderwał się z krzykiem.Jeszcze przez chwilę nic nie widział. Przed oczami wciąż miał ten straszny rozbłysk światła pochłaniający świat. Ktoś położył mu rękę na ramieniu, ale strząsnął ją. Drżał.
- Wujku, wszystko w porządku?
WWWSpojrzał na dziewczynkę stojącą w wejściu do kabiny maszynisty – kabiny, którą przerobił na swoją sypialnię – i zaczął się powoli uspokajać.
WWWKoszmary nawiązujące do dnia Katastrofy nawiedzały go zawsze w noc po jego powrocie z powierzchni, a że wyprawiał się na nią przynajmniej raz w miesiącu, to wiedział już co powinien robić, aby po przebudzeniu jak najszybciej wrócić do rzeczywistości. Zdążył już wypracować na to sposób.
WWWMiał w końcu za sobą dwadzieścia lat praktyki.
Zaczął więc rozglądać się po swojej ciasnej klitce, po swoim mieszkaniu. Najpierw rzut oka na plakat, którym zakleił szybę frontową w kabinie. Widniejący na nim zespół Guns N’ Roses spełniał dwojaką rolę. Po pierwsze, przypominał mu ulubione piosenki, których słuchał jeszcze wtedy, gdy największym zagrożeniem dla niego była przedwczesna śmierć związana ze stresującym trybem życia.
WWWPo drugie, powstrzymywał przychodzących z tunelu na stację ludzi od zaglądania mu do środka. Bardzo tego nie lubił, a dopóki nie zakleił szyby plakatem, to podglądanie w pewnym momencie stało się wręcz nagminne. Warszawskie metro pełne było ciekawskich.
WWWPotem spojrzenie na powieszone na haczyku skafander ochronny i maskę przeciwgazową. „Jesteś Latarnikiem” mówiły mu „Niesiesz światło i życie swojej stacji”
WWWWreszcie karimata zastępująca mu materac i brudny śpiwór w charakterze kołdry. Jego marna namiastka łóżka...
WWWA wszystko to spowite w czerwono – zielonym świetle lampek choinkowych, których kolorowy wężyk ciągnął się pod sufitem przez cały pociąg, aż na przeciwległy koniec, do drugiej kabiny w której to znajdował się agregat.
WWW„Moje własne cztery ściany” pomyślał z goryczą, dochodząc do siebie.
- Co się stało, Kruszyno? – spytał, masując czoło – Nie możesz spać?
- Nie – odparła słabym głosem. – Zimno mi.
- Masz ci los... Coś poza tym? Podejdź, sprawdzę, czy nie masz gorączki.
WWWDrobna, blond włosa dziewczynka zbliżyła się do niego i klęknęła, pozwalając mu sprawdzić wierzchem dłoni jej czoło. Kawka westchnął, gdy zorientował się, że mała jest rozpalona.
- Byłaś u Gronka?
- Nie. Nie chciałam go...
- Budzić. Ale powinnaś była, jest jedynym lekarzem na tej stacji i wisi mi parę przysług. Poza tym, Sylwia, wiesz, że nie pogniewałby się na ciebie. Jest trochę zdziwaczały, ale to dobry gość... Sylwia?
WWWBlondynka zachwiała się i oparła o ścianę. Nie mógł tego zobaczyć przy tak słabym świetle, ale domyślił się, że dziewczynka pobladła gwałtownie na twarzy.
- Zimno mi, wujku... I tak jakoś dziwnie gardło mnie boli...
WWWWciąż jeszcze nie w pełni przebudzony, podniósł się ospale z karimaty i położył na niej jego bratanicę. Troskliwie podłożył jej pod głowę zwinięty ręcznik, jedyną poduszkę jaką miał. Mała drżała jakby w febrze.
- Skoczę po konowała, a ty leż. – mruknął, gładząc jej włosy. – Zaraz wrócę.
WWWPrzymknęła oczy i kiwnęła głową.
„Za stary na to jestem” pomyślał, wychodząc przez uchylone drzwi kabiny „Pięćdziesięcioletni dziad powinien siedzieć na stacji, a nie szwendać się po powierzchni”
III
WWWStacja Natolin była pogrążona w niemal całkowitych ciemnościach. O tej godzinie paliło się jedynie parę świetlówek, zainstalowanych tutaj przez jakiegoś majstra z Kabat. Nie stanowiły one głównego oświetlenia, pełniły tylko rolę orientacyjną. Dopiero „rano”, czyli w okolicach siódmej uruchomione zostanie oświetlenie główne, które będzie rozjaśniać mroki na stacji aż do godziny dwudziestej drugiej, stanowiącej lokalny odpowiednik początku „nocy”. Tak, miejscowi, w przeciwieństwie do reszty ocalałej linii metra, byli bardzo przywiązani do dawnego trybu życia.
WWWSama stacja zresztą poniekąd to odzwierciedlała. Kiedyś, jeszcze przed Katastrofą, Natolin była pierwszą stacją ursynowską o dwunawowej konstrukcji. Do dziś zachował się charakterystyczny podwieszany sufit i to w całkiem niezłym stanie. Środkiem peronu biegł rząd kolumn, pomiędzy które w paru miejscach wciśnięte były tablice informacyjne, teraz zalepione zdjęciami, widokówkami i plakatami z powierzchni. Na umieszczonych w kilku miejscach ławkach spali przyjezdni, czyli najczęściej osoby odwiedzające tutaj swoje rodziny bądź po prostu ci, którzy zrobili sobie przerwę „w trasie”.
WWWStali mieszkańcy, których stacja liczyła około stu osób, oczywiście mieli lepsze miejsca do spania, niż drewniane ławki. Porozrzucane po peronie prowizoryczne namioty, wykonane nieraz z bardzo lichych materiałów, zapewniały pewną namiastkę prywatności. Choć słowo to stanowiło w gruncie rzeczy eufemizm; niekiedy w jednym takim „domu” musiały się zmieścić się nawet cztery osoby. Poza tym, po jednej stronie peronu – tej, przy której kiedyś zatrzymywały się pociągi jadące na południe – stał uziemiony od dwudziestu lat skład metra warszawskiego, Alstom Metropolis. To właśnie w kabinie maszynisty tego pociągu miał swoją dziuplę Kawka. Same wnętrza wagonów przerobiono na drobne mieszkania, oddzielone od siebie prowizorycznymi ścianami z płyt pilśniowych, których cała masa przetrwała Katastrofę w pobliskim zakładzie meblarskimi.
WWWStrefa mieszkalna kończyła się na obu krańcach stacji w tym samym miejscu; przy schodach prowadzących wyżej, na poziom minus pierwszy. Granicy nie dało się nie zauważyć, bowiem na pierwszych stopniach utworzono prowizoryczne barykady, które jednak jak dotąd nie przeszły testu bojowego.
Na poziomie minus jeden, budzącym wśród mieszkańców grozę, znajdowały się antresole z dawnymi punktami usługowo handlowymi i bramkami biletowymi, które stanowiły również naturalną przeszkodę dla potencjalnych agresorów z zewnątrz.
WWWTo właśnie tutaj, na „em-jedynce”, w starym spożywczaku urządzono posterunek, gdzie stacjonowało wojsko Natolin – paru chłopaków, którzy woleli latać z karabinami niż zabrać się do uczciwej roboty. Tutaj też trzymano broń. Jednak to nie posterunku obawiali się mieszkańcy, a tego, z czym graniczył.
WWWOto bowiem z dwóch jego stron znajdowały się szczelnie zamknięte wrota przeciwatomowe. Niegdyś skrzętnie chowane za niepozornymi żółtymi drzwiami, konserwowane dwa razy w ciągu roku, teraz stanowiły barierę oddzielającą świat ludzi od tego na zewnątrz.
WWWKiedy doszło do katastrofy, ludzie mieli mniej, niż dziesięć minut, żeby dotrzeć do stacji i znaleźć na linii ursynowskiej schronienie przed atomową apokalipsą. Michał i jego brat z żoną mieli szczęście. Panujący tamtego dnia upał był świetnym pretekstem do wspólnego wyjścia na lody i na pogawędkę, a że najbliżej mieli do Galerii Ursynów, to właśnie tam się udali. Gdy zaczęły wyć syreny, do najbliższego zejścia pod ziemię mieli mniej, niż dwieście metrów. Udało im się.
WWWOsiem lat później, w mrokach metra, bratu Michała urodziła się Sylwia. Dziewczynka okazała się zaskakująco zdrowym i silnym dzieckiem, zwłaszcza w porównaniu z cherlawymi noworodkami jakie rodziły się już po apokalipsie. Jednak nie dane jej było dorastać pod czujnym okiem rodziców. Któregoś dnia zostawili ją pod opieką byłego piarowca i udali się tunelem północnym na Imielin, gdzie mieli spotkać się z cudownie odnalezionymi znajomymi z czasów studiów. Wtedy właśnie słuch o nich zaginął, a sam tunel zaczął obrósł w ponurą sławę. Kiedy zaczęło w nim znikać coraz więcej ludzi, podjęto decyzję o zamurowaniu go. Zapowiadająca się na śliczną dziewczynę Sylwia została sierotą w wieku zaledwie kilku lat. Zaopiekował się nią wtedy jedyny członek jej rodziny, jaki pozostał przy życiu – Kawka.
WWWTwardy piarowiec bardzo szybko zaczął traktować dziewczynkę jak własną córkę, mała obudziła w nim uczucia o jakie nawet by się wcześniej nie podejrzewał. Obudziła w nim ojca. Jednak nie mógł wychowywać małej w pojedynkę.
WWW Był on bowiem Latarnikiem.
Kiedy w metrze zaczęły się niedobory żywności i leków, kolejni ludzie próbowali wydostać się na powierzchnię i znaleźć coś, co pomogło by wegetować społeczności metra jeszcze przez jakiś czas, byle dłużej! Jednak ekspedycje przepadały, kolejni ginęli od promieniowania albo rozszarpani przez nowych mieszkańców powierzchni.
WWWMichał Kawka był pierwszym, który zdecydował się wyruszyć w pojedynkę.
Przyzwyczajony do stresu, opanowany, ostrożny, ale jednocześnie błyskawicznie reagujący mężczyzna zdawał się doskonale czuć w swoim towarzystwie. Nie lubił brać odpowiedzialności za innych. Uzbrojony jedynie w strzelbę-samoróbkę wyszedł przez wrota na zewnątrz i znikł na parę godzin.
WWWWrócił jak bohater – obwieszony ocalałymi żarówkami, z plecakiem pełnym konserw, z kieszeniami wypchanymi lekami. Przyniósł światło stacji Natolin, stąd zwano go właśnie Latarnikiem.
WWWOd tamtej pory – od dwudziestu lat – wyprawiał się na powierzchnię raz na jakiś czas. Wtedy mała pozostawała pod opieką miejscowego lekarza, Aleksandra Gronka. Kawka bardzo szybko polubił tego zdziwaczałego chłopaka, który musiał zakończyć swoje studia medyczne na czwartym roku. Miał ogromną wiedzę, która bardzo szybko w podziemiach zaczęła być podbudowywana praktyką.
WWWSwoją „przychodnię”, a zarazem dom ulokował w dawnym kiosku naprzeciwko posterunku. Nikt inny nie kwapił się mieszkać w bezpośrednim sąsiedztwie wrót przeciwatomowych, co mogło w jakiś sposób świadczyć o tym, co działo się w głowie miejscowego lekarza.
IV
- To angina – powiedział Gronek, drapiąc się w zamyśleniu po nosie. Ciemne oczy miał utkwione w twarzy dziewczynki, ale myślami musiał być gdzieś daleko. Martwił się.WWWKawka milczał. Wlepił spojrzenie w lusterko stojące na panelu maszynisty.
„Chryste, ta zarośnięta gęba jest moja? Angina...” pomyślał „Te włosy... Niech mnie, siwieję. Angina, no tak, że też na to nie wpadłem. Za stary na to, cholera, jestem... Angina”
- Źle – powiedział, patrząc na lekarza. Ten westchnął:
- Bardzo źle. Wiesz w ogóle co to jest?
- Byłem, kurna, pijarowcem. To ty tutaj kiblowałeś na WUM-ie, nie ja.
- No tak... Słuchaj Michale, będę konkretny. W najbardziej powszechnym rozumieniu mamy do czynienia z ostrym zapaleniem migdałków podniebiennych i błony śluzowej gardła, wywołane przez...
- Dobrze, dobrze – machnął ręką. – Będziesz w stanie jej pomóc?
- Nie bez antybiotyków.
WWWZapadła cisza. Bardzo długa i bardzo ciężka.
- Żartujesz chyba – wychrypiał Kawka. – Powiedz, kurwa, że żartujesz.
WWWLekarz pokręcił głową.
- Nie, nie żartuję. Muszą to być antybiotyki przeciwko paciorkowcom z grupy A, bodajże z grupy penicylin i...
- Gronek!
- Przepraszam.
WWWStary Latarnik westchnął.
- Nie, to ja przepraszam. Po prostu się denerwuję.
- Rozumiem. Też się o nią martwię.
- To... To czego będziemy potrzebować? – spytał, pocierając rękawem spocone nagle czoło.
WWWAleksander spojrzał na niego uważnie, jakby upewniając się, czy dobrze zrozumiał. Kiedy jednak zacięty wyraz twarzy nie ustępował z twarzy Michała, westchnął i poprosił o kartkę i długopis.
- Tutaj masz wszystko... – mówił, zapisując mu długie, skomplikowane nazwy. - ... Czego będziemy potrzebować. Kiedyś to było w pierwszej lepszej aptece, ale...
- Wiem. Nie nastawiać się.
- Dokładnie – Gronek skończył uzupełniać listę, ale ciągle myślał nad czymś intensywnie. – Kawka, wiesz...
- Hmm?
- Dopiero co wróciłeś z powierzchni. Jesteś zmęczony, osłabiony, ba, sam zakładałem ci opatrunek...
WWWMichał pomasował owinięte bandażem przedramię.
-... I nie wiem, czy to dobry pomysł, żebyś teraz sam wychodził.
- A co, lepszym pomysłem jest to, żeby mała leżała i może jej się polepszy?
- Nie – Gronek pokręcił energicznie głową. – Nie, nie, nie. Myślałem, że może ja pójdę... Wiesz, trochę się poczuwam do...
- Niepotrzebnie – Latarnik nie pozwolił przyjacielowi dokończyć zdania. – Bądźmy szczerzy, jestem z nas wszystkich najlepszy. Okej, jest jeszcze może jakiś gość na Wilanowskiej, ale...
- Ale ona ma tylko ciebie! Jeśli...
- A ja mam tylko ją! – syknął Kawka, strzelając knykciami.
- Okej, okej, spokojnie stary, znowu cię ponosi.
- Przepraszam...
- Nie ma sprawy.
WWWZnowu milczenie. Cisza.
- Poza tym jesteś naszym jedynym fachowcem... – powiedział po chwili Michał. - Nie mogę tak po prostu puścić cię na powierzchnię. Wiesz, ilu zostało nam lekarzy, a gdyby coś ci się stało...
- Jasne, rozumiem.
- No... To ja ten... Idę.
WWWPatrzyli na siebie przez chwilę. W końcu lekarz kiwnął głową
„Zajmę się nią, stary”
I on kiwnął.
„Dzięki”.
WWWPopatrzył na nią po raz ostatni; popatrzył na tę małą, skuloną teraz w śpiworze blondynkę i westchnął. Nie lubił jej zostawiać, a teraz drugi dzień pod rząd...
WWWŚciągnął maskę i skafander z haczyka. Rozejrzał się jeszcze po klitce, zatrzymał wzrok na dłużej na plakacie Guns N’ Roses. Jak to leciało?
Take me down to the paradise city
Where the grass is green
And the girls are pretty!
Where the grass is green
And the girls are pretty!
WWWUśmiechając się krzywo zaczął ubierać skafander.
V
WWWWyszedł z pociągu na peron.
W wielu namiotach zaczynał się już ruch, słychać było szepty śpiących w nich ludzi. Kimający na ławkach przyjezdni wiercili się niespokojnie, chcąc za wszelką cenę przedłużyć sobie sen. Ale godzina siódma zbliżała się nieubłaganie – widział już Lipca, czterdziestokilkuletniego strażnika wrót przeciwatomowych, rozmawiającego ze swoim zmiennikiem. Pewnie niedługo włączą światło.
- Chłopaki, potrzebuję wyjść na górę – powiedział bez ogródek Kawka, podchodząc do nich.
WWWPrzerwali dyskusję.
- Na górę? – powtórzył Lipiec, mrużąc oczy. – W sensie: na powierzchnię?
- Dokładnie. Otworzycie mi?
WWWStrażnicy popatrzyli po sobie ze zdziwieniem, ale, jak na komendę, wzruszyli ramionami. Latarnik chce, Latarnik może. Budził respekt na całej stacji już od dnia jego pamiętnego, pierwszego powrotu.
- Jasne, byle szybko – Lipiec klepnął go w ramię i wskazał na schody prowadzące na poziom minus pierwszy. – Do świtu masz już niewiele czasu. W ogóle to coś się stało? Dopiero co wróciłeś...
- Powiem jak wrócę.
- Ech, Kawka, Kawka... Będziesz może w Galerii Ursynów?
- Właśnie tam idę. Coś przyniosę na pewno, spokojnie.
WWWNie zadawali więcej pytań, w milczeniu zbliżyli się do wrót przeciwatomowych. Do tej przerażającej metalowej ściany, która przed laty zamknęły na dobre pewien rozdział w historii ludzkości.
- Nigdy tego nie polubię – mruknął, naciągając na twarz maskę przeciwgazową. Zerknął na zegarek, upewnił się, że filtr jest dobrze dokręcony. – No dobra chłopaki... Fruniemy!
WWWRozległo się przeciągłe skrzypienie.
Strażnicy, teraz już także w maskach przeciwgazowych, zaczęli powoli odsuwać skrzydła hermetycznej zapory. Zawsze uchylali je tylko w niewielkim stopniu, w końcu stacje metra w Warszawie były położone dość płytko i powszechnie obawiano się dostania się do środka zabójczego, napromieniowanego pyłu.
WWWPrzez rosnącą we wrotach szczelinę wpadł pierwszy podmuch lodowatego powietrza. Kawka obserwował to wszystko uważnie, czekając, aż przejście będzie na tyle szerokie, żeby mógł się przez nie przecisnąć.
- Dość! – krzyknął, podnosząc do góry zaciśniętą pięść. – Wychodzę!
WWWUpewnił się, że karabin jest odbezpieczony i zaczął przeciskać się przez szczelinę.
VI
WWWKiedy przeszedł przez wrota, nie od razu ruszył w kierunku schodów prowadzących już prosto na powierzchnię. Przez lata wyrobił w sobie nawyk pilnowania zapory do momentu, aż usłyszy charakterystyczny szczęk. Dopiero potem, gdy miał pewność że stacja za nim jest już bezpieczna, ruszał dalej.WWWWciągnął powietrze i ruszył korytarzem przed siebie, w kierunku jaśniejącej plamy na jego końcu. Kroki stawiał ostrożnie, wiedział z autopsji, że nigdy nie należy być pewnym miejsca, które się odwiedzało choćby i wczoraj – świat po Katastrofie lubił ulegać gwałtownym i strasznym zmianom.
WWWSpojrzał na stary i osmalony bankomat, by upewnić się, że nadal jest w takim stanie w jakim go zostawił. Tak jest, nadal był to stary i osmalony bankomat, można iść dalej. Trochę dalej leżało ogromne cielsko czegoś, co wyglądało na wyrośniętego psa. Z pyska wystawały mu paskudne kły, które zapewne jednym kłapnięciem były w stanie oderwać człowiekowi nogę.
WWWDotarł wreszcie do końca korytarza. Tutaj jedne schody prowadziły w kierunku północnym, drugie zaś w południowym, przy czym te pierwsze były zablokowane przez zardzewiały wrak autobusu. Kawka zawsze starał się nie patrzeć na szkielet maszyny. Za bardzo dołował go widok wybitej przedniej szyby i przewieszonych przez nią zwłok odzianych w coś, co kiedyś było zapewne letnią sukienką.
WWWA więc... Południowe schody.
Tutaj zniszczone przez erozję stopnie pokrywał rzadki śnieg. Wziął kolejny głęboki oddech i postawił stopę na pierwszym z nich i wyjrzał na zewnątrz...
WWW...Na te ponure niebo zasnute ciężkimi, siwymi chmurami z których sypał brudny śnieg. W niczym nie przypominał on białego puchu pojawiającego się czasem w książkach, które znosił małej Sylwii. Ten tutaj sypał rzadko, ale gwałtownie, zatrzymywał się na wizjerze maski i za nic nie chciał z niej zejść. Wiał zimny, przenikliwy wicher, wzbijający w powietrze tumany biało – brązowego brudu.
WWWLatarnik Natolin rozejrzał się.
WWWPo lewej stronie, za zniszczoną ulicą, znajdowało się alternatywne wejście do metra, z którego jednak nigdy nie korzystali. Przyczyna była prosta – zaraz za schodami rozciągały się zrujnowane bloki mieszkalne, do których z jednej strony przytulił park. Słowo „przytulił” oddawało całkiem nieźle obraz sytuacji, bowiem z roślinami w tym parku stało się coś dziwnego. Po katastrofie dochodziły do siebie parę lat, ale potem jakby... Zaadoptowały się. Zaczęły rosnąć jak szalone, na wszystkie strony, zachłannie, bez umiaru. Człowiek zniknął, ziemia znowu nasza! W końcu dawne miejsce odpoczynku i relaksu stało się jakimś złowrogim, ciemnozielonym siedliskiem czegoś, czego nikt z Natolin nie odważył się zbadać.
WWWJakby dla kontrastu z prawej strony rósł inny rodzaj parku. Niegdyś zarośnięty blokami pełnymi ludzi, teraz zamienił się w ponury labirynt opuszczonych budynków, oddzielonych od siebie wyschniętymi korytami chodników.
WWWJednak najważniejsze Kawka miał na wprost przed sobą.
Dzieliło go od niej jakieś dwieście metrów i trzeba przyznać, że nawet teraz, po takim czasie od Katastrofy, wysoka na osiemnaście pięter budowla wyglądała naprawdę imponująco. Niegdyś stanowiąca obiekt drwin okolicznych mieszkańców, teraz była istną kopalnią złota. Galeria Ursynów, którą wkomponowano w budynek mieszkalny, należała do jednego z największych źródeł zaopatrzenia mieszkańców Natolin. To właśnie tam Michał znalazł te wszystkie skarby, które zapewniły mu sławę i szacunek. Również mieszkania nad galerią kryły w sobie wiele dóbr, ale tam już należało zachować wyjątkowe środki ostrożności. Nie tylko ze względu na walące się stropy. Chodziły plotki, że rośliny rosnące na dachu budynku zmieniły się pod wpływem promieniowania w coś w rodzaju połączenia fauny i flory.
WWWW bardzo agresywne połączenie fauny i flory.
- Trzymaj się, Kruszynko – mruknął do siebie Kawka, ruszając w kierunku pokrytej śnieżną czapą galerii. Chmury na wschodzie jaśniały, opad jakby stracił na intensywności.
WWW„Gdzieś tam jest słońce” pomyślał, zatrzymując się. „Tam, daleko, za tą gęstą, szarą masą...”
WWWSpojrzał na niebo, na to samo szare niebo, które straciło kolor dwadzieścia lat temu.
WWWNa niebo, które straciło swój błękit.
WWWCzując dziwne pieczenie oczu, przyspieszył kroku.
VII
WWWOlbrzymi budynek mieszczący w swoich trzewiach Galerię Mokotów był tuż za skrzyżowaniem Alei Komisji Narodowej i Belgradzkiej. Samo przecięcie się dróg wypełniały pokryte śniegiem wraki samochodów, którymi kiedyś ich kierowcy próbowali uciec przed tym co nieuniknione. Trąbili jeden na drugiego, wyprzedzali się, aż w końcu doszło do jednego wypadku, który pociągnął za sobą serię kolejnych nieszczęść. Może pierwsi uczestnicy kolizji z nerwów opuścili auta i zaczęli uciekać dalej na własnych nogach? Może to właśnie dlatego kolejne auta nie miały jak przejechać? WWWMinął Kię Carnival, starając się nie zaglądać do środka. Nie brzydziły go dwa szkielety na przednich siedzeniach vana, w końcu dookoła znajdowało się całe ich mnóstwo. Człowiek mógł się przyzwyczaić.
WWWNie mógł się natomiast przyzwyczaić do tego małego, skręconego kształtu uwięzionego w foteliku dziecięcym.
Tak, jednak czasem cieszył się, że Sylwia urodziła się już po tej tragedii. Inaczej to jej trupek mógłby teraz ziębnąć w tym aucie.
Teraz, kiedy znowu pogrążył się w rozmyślaniach o tej tragedii, doszedł do wniosku, że wszyscy Ci ocalali w metrze mieli szczęście. Parszywe, ale zawsze.
Przecież do samego końca mało kto wierzył w to, że metro da im schronienie. Wprawdzie część mieszkańców wiedziała o tym, że południowe stacje wyposażone są we wrota przeciwatomowe. Ale o tym, że w tunelach szlakowych są masywne zapory hermetyczne? Poza pracownikami metra może tylko garstka zapaleńców. Nikt natomiast nie przypuszczał nawet, że stacje wyposażono w systemy filtracyjne powietrza. Ich budowę rozpoczęto na niedługo przed katastrofą, a trzymano ją w ścisłej tajemnicy aż do końca...
WWWA koniec nadszedł niemalże dla wszystkich.
Na Warszawę nie poszło nawet tak dużo pocisków, nie było tu de facto żadnych obiektów wojskowych. Zrzucono więc parę drobnych pączków na każdą z dzielnic i jeden specjalny tort na centrum stolicy. Fala uderzeniowa zamieniła pewnie Śródmieście w jeden wielki krater...
WWW Nie sądził, żeby ktoś przeżył na stacjach drugiej, nigdy nie ukończonej linii metra. Tamte budowano już zupełnie inną metodą, „papierową” jak to mówił Lipiec. Poskładały się pewnie jak domki z kart.
WWWByło to tym bardziej prawdopodobne, że z tragedii nie wyszła nawet jedna z tych stacji, które niegdyś przystosowano do pełnienia funkcji schronów.
WWWZadrżał.
Wierzbno. Wierzbnicki tunel cmentarny.
WWWFala uderzeniowa, która pogrzebała niemal całą linię metra, straciła impet właśnie w tamtych okolicach. Powiadano, że część surowo wykonanej stacji zawaliła się, grzebiąc pod sobą większość jej mieszkańców. Napromieniowany pył wtargnął do środka, w krótkim czasie dobijając koszmarnie oparzonych ludzi. Od tamtej pory to właśnie do tego strasznego tunelu wywożono w późniejszych latach zmarłych. W końcu trzeba było coś robić ze zwłokami... I te hieny z Wilanowskiej dobrze o tym wiedziały, bo zawsze pobierali jakieś opłaty za umożliwienie „ostatniej podróży”. Tłumaczyli to ryzykiem związanym z otwarciem zapory hermetycznej w tunelu, ale kto by im tam wierzył. Wilanowska była najbogatszą i najpiękniejszą stacją na całej ocalałej linii, a w dodatku mieli ogromne zapasy broni. Cholera, najbogatsi przed Katastrofą, najbogatsi po Katastrofie.
WWWMichał zdecydowanie wolał mieszkańców Kabat; uzbrojonych z konieczności ludzi, którzy ciągle dbali o to, żeby nic paskudnego nie weszło do metra od strony Lasu Kabackiego.
WWWWestchnął. Kiedyś mogliśmy mieć Polskę od morza do morza.
WWWA teraz mamy do Kabat do Wilanowskiej.
- Ech, życie... – mruknął, kiedy stanął przed wejściem do Galerii Ursynów. Od gmachu biła groza. Nie dało się ukryć, że w tym widmowym budynku groza opuszczonych pomieszczeń rosła w geometrycznym niemalże postępie. Widok tych wszystkich opuszczonych drogerii, aptek, sklepów z odzieżą, wszystko to napawało go bogobojnym lękiem.
WWWDobrze, że w razie czego modlitwę mógł wesprzeć ogniem ze strzelby.
Gdzieś wysoko nad nim, w koronie budynku rozległ się przeciągły skrzek. Mężczyzna zadarł głowę i spojrzał na zasnute chmurami niebo. Wydało mu się, że gdzieś tam zauważył poruszający się szybko cień.
- No to czas na zakupy – z głośnym westchnieniem wszedł do budynku.
WWWWewnątrz poczuł się znacznie lepiej.
Otaczające go ze wszystkich stron ściany w jakiś sposób dawały mu namiastkę tego specyficznego poczucia bezpieczeństwa, które czuł w metrze. Wiedział, skąd może spodziewać się ataku, mógł przylgnąć do ściany i zabezpieczyć tym samym plecy. Światło przymocowanej do maski latarki rozjaśniało egipskie ciemności, które otuliły go ciasnym kocem mroku, gdy tylko wszedł do budynku.
WWWPrawie wszystkie sklepy zostały już dawno „wyczyszczone” przez Kawkę i ochotników z Natolin. Zabrali stąd większość nadających się do użytku ubrań i mebli. Także podstawowych urządzeń domowego użytku próżno było szukać w całej Galerii.
WWWTeraz znalazł się w przestronnym holu. Parę kroków od niego, pośrodku pomieszczenia wznosiły się schody ruchome, prowadzące na drugie piętro galerii. Oczywiście były one ruchome tylko z nazwy, gdyż ta zdezaktualizowała się w dniu, kiedy świat strzelił sobie w łeb. Usypana koło nich kupa gruzu potwierdziła tylko to, co wcześnie mógł tylko przypuszczać – sufit był niepewny.
WWWOmiótł spojrzeniem powybijane szyby pasażu handlowego, a kiedy upewnił się, że jest sam, wszedł po trzeszczących schodach na górę.
WWWNajpierw zobaczył pajęczynę, znacznie większą od tych, które spotykał dotychczas. Zaczynała się za ladą dawnej kawiarni, sięgała od podłogi do sufitu i wyglądała na całkiem świeżą. Nie wiedział, co mogło ją stworzyć i chyba wolał się nie wiedzieć. Zresztą nie po to tu przyszedł, aptekę miał tuż obok. Ruszył raźno w jej kierunku.
WWWJuż, już miał pchnąć drzwi i wejść do środka, ale zamarł w połowie ruchu.
Na tabliczce „otwarte/zamknięte” wywieszonej za szybą, ktoś dopisał coś flamastrem. Kawka niemalże przykleił nos do napisu, zanim dotarło do niego, co tam jest napisane.
WWW„Wracają rano, w mroku ślepe, pozdrawiam, kol. Pihowicz”
- Pihowicz... – powiedział cicho Latarnik, zerkając na zegarek. Do świtu zostało mu już naprawdę bardzo mało czasu. – Po co żeś tu się pchał,pajacu...
WWWZnał gościa tak na dobrą sprawę tylko z widzenia, znacznie więcej o nim słyszał. Mieszkał na stacji Kabaty i często wyprawiał się na powierzchnię, znacznie częściej od Michała. Z tylko sobie znanych powodów kazał się tytułować „Kolegą”. Było to trochę dziwne, ale cóż – jakie czasy, takie tytuł. Powiadali, że trochę mu odbiło po Katastrofie, ale poza tym był piekielnie skuteczny. Zresztą na swojej robocie znał się całkiem dobrze, miał parę nawyków, które ułatwiały życie innym. Przede wszystkim te cholerne tabliczki ostrzegawcze. Podobno zgapił ten patent z jakiejś głupiej gry komputerowej, która ukazała się na niedługo przed atomową zagładą... Chociaż jeśli by policzyć, ile razy te informacje uratowały Kawce życie, to w sumie ta gra nie musiała być aż tak głupia.
WWWW środku apteka była niemal całkowicie rozgrabiona. Światło latarki rozpraszało mroki pomieszczenia, szperało po prawie już kompletnie opustoszałych półkach, wyzwalało z martwych przedmiotów cienie.
- No dobra... – mruknął, wyciągając z kieszeni listę z zapisanymi przez lekarza lekami. – To teraz tylko modlić się, że niska temperatura w miarę dobrze je zachowała...
WWW„I że termin przydatności nie skończył się za dawno” dodał w myślach.
Położył na zbutwiałej ladzie plecak. Na chwilę jeszcze tylko podszedł do wybitego okna i wyjrzał na zewnątrz. Zmarszczył czoło, widząc, że jest już niepokojąco jasno. Jeszcze trochę i będzie musiał spędzić tutaj cały dzień, żeby nie stracić wzroku.
WWWZabrał się za szukanie.
VIII
WWWWbrew jego obawom, potrzebne leki, w tym antybiotyki, znalazł bardzo szybko; część z nich walała się po kątach, dlatego pewnie wcześniej nikt ich stąd nie zabrał. Gorzej z terminem ważności, ten skończył się już jakiś czas temu. Ale niestety w tych czasach należało liczyć się z tym, że znalezienie wciąż „świeżych” rzeczy zaczynało graniczyć z cudem, dlatego też nawet przeterminowane lekarstwa były na wagę złota.
WWWZgarnął potrzebne mu rzeczy do jednej kieszeni plecaka, resztę zaś „przydasiów” wrzucił do drugiej. Klęknął na chwilę, chcąc poprawić wiązanie sznurowadła. Odłożył strzelbę z cichym stukotem na podłogę. I wtedy właśnie wpadł jak śliwka w gówno.
WWWŻe coś jest nie tak zauważył w momencie, kiedy kończył mocować się z butem.
W pogrążonej w mroku aptece pojawiła się inna obecność.
WWWZamarł w połowie ruchu, ze wzrokiem wbitym w pokrytą brudem i pyłem podłogę. Wizjer maski zaczął zachodzić mu parą. Powoli podniósł głowę, choć spodziewał się, co tam zobaczy...
WWW...W wejściu stał brzytewnik.
W świetle latarki wydawał się przeraźliwie wielki. Opierający swoje długie, segmentowe cielsko na dwunastu odnóżach zdawał się być po prostu kolosalną mieszaniną pancerza, szczęk i kolców. Łypał na Latarnika przerażająco inteligentnymi oczami.
WWW„Nie” przeleciało mu przez głowę „Muszę wrócić do Sylwii, ma...”
Potwór wystrzelił do przodu.
WWWPomimo pięćdziesiątki na karku, Kawka zdążył zareagować; padł szybko na bok, przeturlał się. Rozległ się głuchy łomot, gdy brzytewnik wpadł na blat.
WWWMężczyzna poderwał się na równe nogi, szybko ocenił sytuację. Strzelba pod potworem, nie ma co. Pobiegł w kierunku wyjścia. Za wolno. Cichy szelest, gdy stwór obrócił się i podpełzł od tyłu do Kawki. Ten uskoczył, zaraz potem rozległ się brzęk tłuczonego szkła. Szklana witryna posypała się w drobny mak. Nie zdążył się podnieść, brzytewnik opadł na niego całym swoim cielskiem. Potworny ogień bólu rozgorzał w zranionym poprzedniego dnia przedramieniu. Sekundę później kolejny ogień, tym razem z uda.
WWW„Mam tylko ją...” pomyślał, łapiąc potężne kleszcze, gdy te próbowały mu zerwać maskę z twarzy. „A... Ona... Tylko... Mnie!”
WWWOdepchnął od siebie wredny pysk i, czując jak kolejne odnóża przebijają się przez skafander, sięgnął po nóż. Wyćwiczonym ruchem wyszarpnął broń, by sekundę później wbić ją w pancerz na łbie potwora.
WWWWierzgnięcie. Świdrujący uszy, nienaturalnie głośny syk. Potwór w szale zdzielił go w maskę. Wizjer pokrył się siateczką pęknięć.
WWW„Boże, jeśli nie dla mnie, to chociaż dla...”
W ostatniej chwili udało mu się odsunąć głowę na bok. Niewiele, ale wystarczyło by uniknąć kolejnego ataku kleszczy.
WWW„ ...Chociaż dla niej...”
Gdzieś od strony wejścia rozległ się ogłuszający terkot karabinu, pociski z wizgiem przecięły powietrze.
WWWOgromne cielsko szarpnęło konwulsyjnie, chwyciło kurczowo Michała i zamarło.
WWWParę chwil później w aptece zrobiło się cicho. Słychać było jedynie wiatr, który wpadał przez pozbawione szyb okna i hulał po opuszczonych korytarzach.
WWWKtoś podszedł do Latarnika i zepchnął z niego martwego już potwora. Usłyszał stłumione przez maskę przeciwgazową przekleństwo.
- Kawka?
WWWOtworzył oczy. Cholera, powieki robiły mu się coraz cięższe... Ale on przecież nie mógł, nie teraz, nie w taki głupi sposób...
- Źle wyglądasz, chłopie – jego wybawiciel nachylił się nad nim. – Trzeba cię opatrzyć... Cholera, mam nadzieję, że możesz kuśtykać, co? Nie dam rady cię nieść do auta...
- Do... Auta? – przesłyszał się, czy jak? – Kurna, Pihowicz... To ty?
- Nie, kurna, krzesło. Pewnie, że ja! Myślisz, że kto by się szlajał po okolicy o tej porze?
- No tak...
- Wstawaj! No, już! Ooo, tak właśnie, trzymaj się teraz tylko... Dobra, to teraz zmywamy się stąd, zanim wróci to coś, co uwiło te wszystkie pajęczyny... Ech, zawsze wydawało mi się, że jesteś jednak lżejszy... Uważaj, teraz będzie ciężko... Dobrze!
WWWKawka zaczynał odpływać, oddychał z coraz większym trudem. Rozejrzał się: byli już na dole. Kiedy zdążyli zejść po schodach? I plecak... Nie miał plecaka!
- Le... Leki – wysapał, gdy wyszli na zewnątrz. Zimny wicher cisnął im tuman śniegu prosto w twarze. – Muszę wrócić... Po antybiotyk. Sylwia... W plecaku...
- Spokojnie, mam twój plecak – odparł. – Widzisz, Kolega zawsze o wszystko zadba!
WWWGdzie go prowadził? Nie szli w kierunku Natolin, musieliby minąć skrzyżowanie. Zamiast tego szli na południe w kierunku Lasu Kabackiego. W kierunku Kabat.
- Nie... Nie Natolin?
WWWJego wybawiciel pokręcił głową.
- Teraz węszy tam jakieś wielkie bydlę, za Chiny byśmy nie dali rady się przebić. Nie, przyjacielu, teraz lecimy do mnie, tam pomyślimy o transporcie przez tunel. I ktoś musi cię opatrzyć, bo wyglądasz jak baba z okresem.
- Nie dam... Nie dam rady tak długo iść. Spróbuję, ale...
WWWPrzybysz z Kabat zaśmiał się.
- Zgłupiałeś? Nikt ci nie każe dymać z buta!
- Jak to...?
- Słyszałeś plotki o mnie? Plotki o tym, że mi odbiło, że próbuję doprowadzić samochód do stanu używalności?
- Aha?
- No to patrz jaka tam piękna i błyszcząca plotka stoi!
WWWSpojrzał. I westchnął.
Wygląd w tej chwili tak naprawdę nie miał znaczenia. Można by się kłócić, czy wzmocniona chałupniczymi metodami karoseria BMW X5 w ogóle mogła być rozpatrywana w kategoriach piękna. Ale po co?
WWWLiczyło się tylko to, że kiedy już znaleźli się w aucie, kiedy Kawka rozłożył się na tylnych siedzeniach, a Pihowicz włożył kluczyki do stacyjki, samochód odpowiedział.
WWWSilnik przez chwilę warczał buntowniczo, ale zaskoczył. Auto ruszyło nieśmiało przed siebie.
- No to za jakieś dziesięć minut dojedziemy – powiedział kierowca dodając gazu. – Postaraj się nie umrzeć, co? Musisz tam opowiedzieć u siebie jakie to cudo doprowadziłem do ładu.
WWWLatarnik nic nie mówił. Leżąc, patrzył przez szyber dach na niebo, na kotłujące się na nim siwe już chmury. Śnieg przestał na chwilę prószyć.
WWWDziwnie było mu tak jechać. Znowu czuć pod sobą znajome drżenie, drżenie, którego brakowało mu przez tyle lat. Które zdążył już zapomnieć. I jeszcze patrzeć w górę. I wiedzieć, że za tą szarą masą kryje się skradziony człowiekowi błękit.
WWWI wiedzieć, że to oni sami stworzyli ten wyprany z kolorów radości świat.
- Znowu to zrobiliśmy, Kolego... – westchnął Kawka, zdejmując z twarzy maskę.
- Co? Ej, zakładaj to z powrotem!
- Pihowicz, my znowu... Znowu...
- No wykrztuś to z siebie!
- My znowu skazaliśmy się na wygnanie z raju, rozumiesz? Skosztowaliśmy zakazanego owocu... Wcisnęliśmy guzik i sam spaliliśmy... Spaliliśmy nasz Eden.
WWWKierowca spojrzał na odbicie Kawki w lusterku. Latarnik Natolin był bardzo osłabiony, stracił dużo krwi i zaczynał gadać jak nawiedzony.
- Taa – docisnął mocniej. – Słuchaj, nie zdążyłem się jeszcze ciebie spytać: co żeś robił w Galerii Ursynów? Ja to przypomniałem sobie o tym, że tabliczkę miałem ustawić, zawróciłem się w ostatniej chwili... Ale ty?
- Sylwia... Bratanica... Ma anginę...
- Poważnie? – zaklął, musiał zredukować prędkość. Kolejne skrzyżowanie również było niemalże całkowicie zablokowane.
- Poważnie... Ale wiesz co?
- Hmm?
- Szkoda mi jej... – Kawka westchnął. Jego twarz skurczyła się dziwnie. – Że... Że ona nigdy nie... No wiesz, nieba...
WWWNie dokończył. Łzy pociekły mu ciurkiem po brudnym policzku, zakrztusił się nimi i zaczął łkać. Po cichu, wstydliwie.
WWWPihowicz nie patrzył już na swojego pasażera. Przekręcił lusterko.
Nie dlatego, że chciał zapewnić słynnemu Latarnikowi z Natolin poczucie prywatności.
WWWPo prostu nie chciał zdradzić się z tym, że także i on zaczął płakać.
VIII
WWWNa stacji Kabaty przywitali go jak swego.Gdy tylko Pihowicz pomógł mu przejść przez rozchylone wrota przeciwatomowe, Kawką natychmiast zajął się miejscowy lekarz. Rany okazały się nie tyle groźne, co liczne.
Kiedy Michał wreszcie został należycie opatrzony, obiecał odwdzięczyć się w przyszłości. WWWWiedział zresztą, że i tak będzie musiał.
W Warszawskim metrze najważniejszą walutą była właśnie wdzięczność.
Następnego dnia chciał ruszać zaraz o świcie. Nie prosił o transport autem, zdawał sobie sprawę, że skąd by jego nowy przyjaciel nie miał benzyny, to na pewno jej zdobycie nie przychodziło mu z łatwością. Postanowił jednak zapytać się go o to, czy nie zechciałby mu towarzyszyć w podróży na Natolin tunelem łączącym rodzinną stację Kawki z Kabatami.
- Jasne – odparł Pihowicz z szelmowskim uśmiechem. – Wiesz, skoro już ciebie uratowałem to chyba muszę doprowadzić cię do domu, co?
- Dzięki – W głębi duszy odetchnął z ulgą. Tunele metra nieraz były jeszcze groźniejsze od powierzchni, ale w grupie zawsze mieli większe szanse.
- Ech, nie ciesz tak głupio gęby. Nie myśl, że się tanio wykpisz, chłopie!
- Hmm?
- Słyszałem – domorosły restaurator aut wyszczerzył zęby. – Że macie tam u was całkiem przedni samogon...
WWWTeraz nawet Kawka musiał się uśmiechnąć.
IX
- Powiem szczerze – powiedział Gronek, ocierając spocone czoło skrawkiem rękawa. – Nawet nie przypuszczałem, że to zadziała... Wiesz, nieco przeterminowane już leki, warunki panujące w metrze...- Wiem. Nie kończ. Nie chcę nawet o tym myśleć.
WWWCała trójka – Kawka, Aleksander i Pihowicz stali teraz w ciasnej kabinie maszynisty nad śpiącą dziewczynką. Mała główka spoczywała na zwiniętym w rulon ręczniku. Otaczające ją blond włosy wyglądały jak aureola aniołka, aureola, której blasku nie ujmowało nawet oświetlenie wykonane z lampek choinkowych. Oddychała spokojnie i równo, gorączka jeszcze w pełni nie ustąpiła, ale to była już teraz tylko kwestia czasu.
WWWDziewczynka była bezpieczna.
Stary Latarnik westchnął i usiadł przy małej.
- Podziwiam cię, wiesz? – powiedział nagle Pihowicz.
- Mnie? – Kawka zerknął na niego z ukosa. – Czemu?
- Wiesz, ja dla swoich też wychodzę na powierzchnię. Ryzykuję życiem dla benzyny, dla konserw, dla ubrań. Po leki też czasem wyskoczę. Jednak to są wszystko rzeczy niezbędne nam do przetrwania, wiesz, najistotniejsze. Tam, na górze, w życiu nie nadłożyłbym drogi dla jakiejś głupiej widokówki.
- Lipiec się wygadał, co?
- Ta.
- A jednak chciało ci się latać za częściami od auta? – zauważył Gronek. Kierowca z Kabat wbił spojrzenie w swoje stopy.
- To także robiłem dla wszystkich. Dzięki temu mogę się szybciej przemieszczać i...
- Naprawdę chodzi o szybsze przemieszczanie się? – lekarz uśmiechnął się. – Kolego, kogo ty próbujesz oszukać... Wszyscy tutaj wiemy, że im szybciej się przemieszczasz, tym większa szansa, że wjedziesz w napromieniowaną strefę albo...
- Dajcie spokój – powiedział Latarnik poprawiając Sylwii śpiwór. – Przecież nikt tutaj nikogo nie zamierza rozliczać, prawda?
- Prawda – przyznał Gronek, opierając się o ścianę.
- No więc jak już mówiłem – wznowił Pihowicz. – Naprawdę niezwykły z ciebie zwierz, Kawka. W czasach, kiedy każdy sobie rzepkę skrobie, ty jesteś w stanie w czasie wypadu pamiętać o czymś takim jak widokówka dla starego żołnierza. Ba, więcej! Gdy dowiadujesz się, że twoja bratanica zachorowała na anginę, od razu lecisz z powrotem na powierzchnię, choć dopiero co przecież z niej wróciłeś, w dodatku ranny...
- Wiesz... – przerwał mu Latarnik, patrząc z zadumą na swoją bratanicę. – To, co dla ciebie jest po prostu widokówką, dla Lipca jest sentymentalną podróżą w przeszłość, potężną dawką emocji, tęsknoty... A moja bratanica? Zrobiłbym dla niej wszystko.
WWWPodrapał się po bandażu owiniętym wokół przedramienia.
- Moja bratanica to nie tylko dziewczynka, to nie tylko córka mojego zmarłego brata... - Kawka pogładził czoło Sylwii. – Widzisz...
WWW... To także mój skradziony błękit nieba.
Kanie, 13 - 16 V 2014 r.