Jeśli żywisz uczucia religijne lub naukowe, które można urazić czytasz na własne ryzyko. Pamiętaj - korzystam z licencja poetica. Cytaty pochodzą z Biblii Tysiąclecia. Autor.
Ballada o kreacji
To był Sam. Patrzył i podziwiał Całość z wyżyn swojej krainy - Utop Sam Absolut. A wśród Bogów był On najmłodszy i nudziło się mu. Bowiem będąc najmłodszym był porywczego rozumu. Co pomyślał to robiło się. Zbyt szybko i dlatego Bogowie się na niego gniewali. Gdy jest się jednym z Odwiecznych powinno się bardzo długo i wolno myśleć. Trzeba kontemplować każdą ideę. Czasami trzeba się zatrzymać w medytacjach i wówczas warto dorzucić nową myśl do poprzednich. Te chwile mierzy się eonami eonów. I to było dobre.
Do pewnej chwili - zwanej Czasem czasu, której to sami Odwieczni nie mogli pojąć. Gdy każdą myśl doprowadza się do końca, czyli gdy przestaje się o niej rozważać - wymyka się spod kontroli i żyje własnym życiem – materializuje się. Fakt, że Odwieczni powstali przez nieuwagę jednego z Nich, każe im nie mnożyć bytów bez potrzeby. Długowieczność szybko by straciła na urokach. Brakowałoby Bogom swobody do przestrzeni i ciszy do kontemplacji.
W takich okolicznościach Sam pomyślał, a była to myśl, przed którą drżeli nawet najpotężniejsi Bogowie chroniący przed nią swe siedliska.
- Ja chcę.... – i w tym czasie jego wzrok padł na poniewierające się tu i ówdzie kupki materii. I stało się. Sam powołał nowy byt – Wszechświat zwany inaczej Kosmosem.
To było aż za proste, dziewięćdziesiąt dziewięć procent niczego, osiemdziesiątych procent materii i tylko dwie dziesiąte procent siebie. Nowy byt - Kosmos był z tego powodu niedoskonały, bo cóż można powiedzieć o nim, jeśli w myśli stwarzającego więcej było wodolejstwa niż treści! Nie powinno nikogo dziwić, że w takim świecie można Go szukać i nie znaleźć.
Świat długo rodził się w bólu i kaskadach wodoru – efekcie ubocznym wodolejstwa. Całość błyszczała feerią barw i strumieni zderzających się cząstek materii.
W miarę rozrastania się młodego Świata przerażeni Bogowie musieli opuścić swe siedziby zaszywając się w ostatnią wolną otchłań Całości. I Odwieczni tak stłoczeni na małej przestrzeni musieli uznać swoją obecność. A z braku czasu i przestrzeni dochodziło między nimi do kłótni. Każdy na własną rękę szukał winnego. Zasadnicze pytanie - kto pierwszy zaczął myśleć, miało kolosalne znaczenie w ustaleniu ojcostwa. Kto jest Ojcem Ojców i kto jest winny powołania do istnienia Sama? Wzajemne pretensje i żale doprowadziły do politeizmu, czyli do konieczności uznania na równi z własną potęgą władzy innych Bogów. Odwieczni mieli do siebie wiele żalu. Tak utworzone myśli, doprowadziły równocześnie wraz narodzinami młodego Świata do powstania Panteonu.
Tylko Sam wyszedł z tych perypetii zwycięsko. I to w dwójnasób. Nie mieszając się do spraw pozostałych Bogów pozostał jedyny. Tak naprawdę przez ostracyzm bogów. Przerażony chciał z nimi uciec przed swym dziełem! Dlatego ma głęboki sens jego wypowiedź, że jest Jedyny. Nie Jednym, acz Jedynym. Owszem, w swoim rodzaju.
Sam długo podziwiał błyski i fajerwerki w Kosmosie. Tak się zachwycał jego pięknem, że bardzo długo nie ingerował w jego wewnętrzną strukturę. Wodór i jego pochodne związki powoli ostygły i porządkowały się na upatrzonych orbitach. Z czasem materia wiele straciła ze swej pierwotnej dzikiej piękności i to był czas miniony. I szkoda go było Samowi. A to było już niedobre.
Z czasem przestało go interesować formowanie się materii w obiekty urągające jakiejś uniwersalności Kosmosu. Już go nie podniecały kwazary, czarne dziury i inne obiekty. Dostrzegł inne ciekawostki w swoim świecie. Po pewnym czasie wstrzymał wzrok i z gwiazd ruszył na planety. I dopiero tam zauważył rzeczy godne Boga.
Materia zgodnie ze swoją dziwną regułą próbowała tworzyć coraz wyższe formy organizacji. Wydawała organizmy, których stopień komplikacji mógł zadziwić nawet wyrafinowany boski umysł.
– Chyba dąży do wyabstrahowania części mnie – pomyślał sobie patrząc na materię, w której coraz więcej było subtelności.
Wzrok Sama wędrował przez miliony planet. Materia na nich różnie radziła sobie w rozwoju. Gdy na niektórych planetach wytworzyła w różnych kombinacjach seksualnych - pełzające, fruwające, ryjące, chodzące, wspinające się obiekty, to na innych planetach zachowywała się topornie i nic nie wschodziło. Jeżeli już, to w męce i bólach trylionów organizmów.
I gdzieś na krańcach Kosmosu była planeta pełna pustkowia i chaosu. Ciemność nad ciemnościami pogrążała planetę w otchłani nad otchłaniami. A Sam miewając kaprysy i będąc w gruncie rzeczy bogiem sprawiedliwym leciutko dmuchnął na powierzchnię tej biednej zapomnianej planety. A jego duch aż za długo unosił się nad powierzchnią wód i wszystko stało się zbyt skomplikowane. Po wymieszaniu się gazów oceanicznych z atmosferycznymi i wyziewami z wnętrza planety, wpadło jeszcze do głębin wód kilka wzbogaconych w minerały obiektów kosmicznych. Tak z boską pomocą zaczęła się na niej historia.
Gdy inne formy materii nabywały świadomości i zaczynały eksplorację Kosmosu, na tej wodnej planecie nazwanej ironicznie – Ziemią, życie dopiero wypełzało na lądy.
Ale jak na ironię Bogów planeta ta była ułomna. Nawet boska ingerencja nie zapobiegła żmudnej i pełnej katastrof ewolucji. Kilka razy ewolucja była tuż, tuż, tworząc swą koronę stworzenia, lecz jakby wszystkie złe żywioły kosmosu sprzymierzyły się nad nią. Sam sądził, iż to pozostali Bogowie złośliwie ingerują. I by w przyszłości usunąć wszelkie podejrzenia wydał werdykt:
– Jestem bogiem jednym i zazdrosnym - jakby nie wiedział, że żaden z Odwiecznych nie może zniszczyć bytu stworzonego nawet przez najmniejszego z Bogów. Takiej władzy nie miał nikt, bowiem Pierwszy z Bogów byłby nadal pierwszy i ostatni.
Im bardziej Sam widział trud tej planety w zdobywaniu wyżyn ewolucji tym bardziej ją miłował. Tylko on widział jej skomplikowane dzieje i wiedział, że jest jej potrzebny. Gdy poczuł odór gnijących ciał po kolejnym kataklizmie kosmicznym, który zniszczył prawie wszystkie gatunki, rzekł do żyjących stworzeń:
- Od tej pory tylko ja mogę podnieść na was rękę.
I stało się tak. Z błogosławieństwa Sama powstała rodzina naczelnych. W przyszłości korona stworzenia tego gatunku, którego imię będzie – Homo Sapiens Sapiens, nie mogła dokonać samozniszczenia. Woda, ogień, lód, trzęsienia ziemi i atmosfera daremnie starały się pozbyć owych ssaków.
A oto byli spadkobiercy wczesnych ssaków. Pierwsi naczelni wyrośli z łożyskowców tworzących wielką rodzinę – Plesiadapoidea, żyjącą około sześćdziesięciu milionów lat temu. Około pięćdziesięciu milionów lat temu wytworzyły się z nich dwie grupy naczelnych – Tarsiidae i Adapiae. Tarsiidae wymarli bezpotomnie. Kontynuatorami Adapiae były dwie grupy małp – szerokonose i wąskonose. I wśród nieokreślonych oligoceńskich naczelnych należy doszukiwać się przodków człowieka. A najstarsi ich oligoceńscy przedstawiciele to Oligopithecus sprzed trzydziestu dwóch milionów lat i Aegyptopithecus urodzony około dwudziestu ośmiu milionów lat temu. W tym czasie po ziemi biegali ich kuzyni Parapithecus i Apidium, a bracia kuzynów to Aeolopithecus i Propliopithecus. Dwadzieścia dwa miliony lat temu Aegyptopithecus urodził Dryopiteka.. Dryopithecus żyjący w Europie spłodził Proconsula, który około dwudziestu milionów lat temu przebywał w Afryce. A Proconsul miał synów, giganta – Proconsul Maior, średniego syna - Proconsul nyanzae i karła Proconsul africanus. Synowie Proconsula założyli rodziny - Ponginae i Hominidae. Ponginae żyli w tak doskonałej znajomości z Samem, że wszelki słuch po nich zaginął. A Hominidae żyjący cztery miliony lat temu spłodził Australopiteka afarensis. Australopitek był pierwszym, który stworzył kulturę. Jego synami byli: Australopitek africanus i bardziej uczłowieczony Homo habilis. Obaj żyli około dwóch milionów lat temu. Australopitek africanus wydał na świat jednego acz tęgiego Australopitecusa robustusa, który zmarł bezpotomnie. A Homo Habilis urodził Homo Erectus i było to około miliona lat temu. I pojawiła się wśród naczelnych ciekawa gałąź – smukłych, subtelnych, szybkich w myśleniu. Było to interesujące i piękne, Homo Erectus wydał na świat Homo Sapiens. A Homo Sapiens urodził Homo Sapiens Neanderthalensis i Homo Sapiens Sapiens. A wśród braci Homo Sapiens panowała niezgoda, w której wygrał przebiegły Homo Sapiens Sapiens. W efekcie Homo Sapiens Neanderthalensis żył tylko sześćdziesiąt pięć tysięcy lat, a Homo Sapiens Sapiens żyje aż do dziś. Ale całej tej familii żyjącej z krwi własnej nadal brakowało iskry bożej.
Sam wziął się po raz kolejny do pracy. Najpierw pomyślał o budulcu, który miałby przypominać ludziom o ich pochodzeniu. Materiał musiał być uniwersalny, trwały, łatwo dostępny, pokazujący ułomność człowieka i potęgę Sama. I tak powstał obły gliniany człowiek, który w istocie był piękny.
Gdy Sam w znoju i trudzie tworzył człowieka z gliny to ze wszystkich rodzajów zwierząt wąż najbardziej znienawidził rodzaj ludzki. On jeden nie mógł szybko ominąć tumanów glinianego kurzu jak inne zwierzęta.
A że Sam znał wszystko co jest najlepsze, i by obdarzyć swego wybrańca obiektem godnym głębokich wzruszeń, musiał go uśpić. Było to proste, gdyż w okolicy walało się wiele sfermentowanych owoców. A wąż, który wiecznie krztusił się prochem ziemi zamiast jadłem, pamiętał pierwsze upokorzenia jakich doznał od Sama, gdy ten tworzył protoplastę rodu ludzkiego.
I tak Sam stworzył człowieka; mężczyznę i jedną kobietę, by mężczyzna nie miał problemów z wyborem i sercem. A na jej widok mężczyzna rzekł w zachwycie:
- Ta dopiero jest kością moich kości i resztą ciała z mego ciała! A prawowity mąż powinien ją osłaniać niczym tarcza chroniąca ramię wojownika..
W takich oto warunkach patriarcha ludzi żył sobie sielsko i anielsko. Od chwili przebudzenia mężczyzna długo nie mógł się nacieszyć swoim szczęściem z posiadania niewiasty. Aż do chwili, gdy kobieta podała mu bezwolnie do skosztowania owocu podniesionego niby z ziemi przez uczynnego węża. W rzeczywistości owoc ów był z drzewa i nie sfermentowany. Wtedy mężczyzna ocknął się i poznał co to dobro i zło. Wówczas zrozumiał sens słów Sama:
- Z tego drzewa spożywaj owoc leżący tylko na ziemi.
I zawstydził się przed kobietą swej nagości oraz braku dorobku jakie już miały zwierzęta. Gdy przechadzający Bóg zobaczył to, przeklął go i dar dla niego;
- Będziesz teraz w trudzie i bólu wydzierał z ziemi pożywienie dla niej i potomstwa swego, ku któremu będą ciążyć twoje myśli i uczynki. Będziesz deptał węże po głowach orząc suchą ziemię, a one będą Cię wiecznie gryźć w stopy.
Tak już zostało na wieki. A taka była prawdziwa historia. Z czasem Ewa powiła Adamowi syna – Abla. A Abel miał brata Kaina. Bracia razem składali ofiary temu samemu bogu. Pewnego razu Kain nie mając czasu poprosił brata, by wybrał za niego zgodnie ze zwyczajem jakieś dorodne zwierzę. Kain miał przyjść już na samą ceremonię by osobiście ofiarować Panu zwierzę. I stało się tak. A Abel nie w ciemię bity zrozumiał, że natrafia się okazja by Pan wejrzał na jego ofiarę. Gdy Kain podążał na ceremonię ofiarowania zobaczył jak Abel nie czekając na niego podkłada ogień pod ofiarę. Gdy Kain podszedł bliżej przejrzał niecny plan brata. Ów wybrawszy z trzody Kaina najsłabsze i najbrzydsze zwierzę wziął swe najlepsze plony ziemi. Gdy Pan wejrzał na ofiarę Abla, Kain przejrzał serce brata. I rzucił się na niego. A kainowe ostrze służące do oprawiania i zabijania zwierząt weszło w ciało brata. I krew Abla głośno krzyknęła do nieba, gdyż zawsze czuł się pokrzywdzony. Sam zagłuszony krzykiem winnej krwi Abla nie wejrzał bezstronnie w krzywdę – miła woń z ogniska przestała bić ku niebu. I wydał werdykt na Kaina:
- Na pamiątkę tego zdarzenia daję Ci brodę i wąs. Odtąd ostrze swe będziesz kierował codziennie z rana ku sobie. Będziesz pamiętał i widział do czego nie należy używać ostrza i nie zrobisz tego – Ty będziesz za słaby, a ono za tępe.
I człowiek ył przez długie wieki w zgodzie z Bogiem i swą niedoskonałością. Ludzie czerpali z życia garściami, a Sam cieszył się z tej szczerości. Tak upływało życie pełne treści, i to było dobre.
A reszta Bogów obserwowała Sama, który nie potrafił już bardziej udoskonalić tego świata. I słowa magiczne - Odwieczni nie wykorzystali ani jednego a On roztrwonił już wszystkie. Wiedział, iż nie uchroni siebie przed nieoczekiwanym.
A Odwieczni zrozumieli swoja szansę i zaczęli walczyć między sobą. Echa ich walk dochodziły aż do maleńkiej Ziemi. Bitwa na słowa była ciężka, jedno słowo magiczne – kolejny Bóg się degradował. Każdy tak walczył by zachować jak najmocniejsze słowa na ostateczną rozgrywkę z Samem. A Czterech Bogów wyróżniało się w walce, sprzymierzeńcy czy przeciwnicy warci siebie - oto pytanie! Sam bojąc się ich też siedział cicho. Nie mając już nic do zaoferowania i widząc swój koniec postanowił dać ludziom siebie samego. I odkrył moc nieznaną innym Odwiecznym. Dużo mówił o dziwnych rzeczach i wystrzegał się ludzkich czynów. Nikt Go nie rozumiał, nawet jego wybrańcy. Poruszał ważne sprawy, nawet kapłani z nim polemizowali. Ale niejeden człowiek zachodził w głowę, po co on to mówi jak sam twierdzi, że to już zostało wcześniej wszystko wyłożone.
Ale ludzie oczekiwali od Sama tylko chleba i igrzysk. I był dla nich dobry póki rozdawał chleb i o dziwo jeszcze mnożył ryby i wino. A z czasem miejscowi pozazdrościli Rzymianom, że potrafią się tak dobrze bawić kosztem innych i postanowili ich naśladować. A że Bar Kochba stawał okoniem wybrano tego spokojnego i pokornego człowieka – skoro mówił o pokorze… . Rzymianie byli gwarantami, że zabawa będzie przebiegać zgodnie z uznawanymi międzynarodowymi regułami gry. Ale to co się działo z Nim gorszyło nawet rzymskich namiestników i nikt nie chciał być winny jego krwi. Ale wielka polityka zwyciężyła.
A ludzie mając dość wielowiekowego hałasu wytwarzanego przez walki Bogów między sobą, myśleli;
- zazdrość wśród Bogów jest wieczna jak oni sami.
I coraz częściej ludzie zwracali się w swych modłach do Sama. A Sam obserwując Olimp też był zatrwożony. Widział to co przed ludźmi było zakryte. Z czasem coraz większa ilość wiernych zanoszących modły ku Samowi przestało słyszeć odgłosy walk wśród Bogów. Ludzie myśleli, że wymodlili spokój a to przypadkowo w tym samym czasie z walk Bogów pozostało czterech tryumfatorów. I w ciszy Czterech Odwiecznych mierzyło swe możliwości pokonania siebie nawzajem.
A najważniejsze w ludzkiej historii były cztery ostatnie wieki. Wówczas powstało wiele wspaniałych wynalazków. Ale nie tylko. Woń ofiar osiemnastego, dziewiętnastego a zwłaszcza dwudziestego wieku nie była miła Samowi. Wznoszące się kominy fabryk i obozów były jak pięść wygrażająca jemu, gdyż przypominały zniszczony Babel. Wówczas pomieszał ludziom języki by ambicja ludzka nie dorównywała boskiej. A teraz w smrodzie dymu słyszał lament w tych stworzonych przez siebie językach, i to było złe.
Człowiek nie powstawał jak dotychczas przeciw człowiekowi, lecz przeciwko Bogu i Bogom. Wszystko się zmieniło. Na sztandarach nie wypisywano imienia boskiego, lecz ludzkie idee – Wolność, Równość, Braterstwo. Lecz to one potrafiły zniszczyć każdą religię. Nie potrafiły one stworzyć systemu, który nie obróciłby się przeciw nim samym. A tymi systemami były kapitalizm, komunizm i faszyzm. I nie było w nich Wolności, Równości i Braterstwa. Trzy nowożytne bożki systemowe szybko wzięły się za łby. Fatalnie padł faszyzm, komicznie padł komunizm, kapitalnie wygrał kapitalizm. I nadeszły czasy relatywizmu.
Wówczas nad ziemią zapanowała demokracja - czas mędrców i proroków. Jeśli pracownik powiedział szefowi, że z próżnego i Salomon nie naleje to pracodawca mu to udowodnił. Nie było darmowego chleba, ryb, wina – wszystko służyło zyskowi. Przewidywano wszystko; gonitwy, kursy pieniądza, zachowanie polityków, pogodę. I jeśli powstałby prawdziwy prorok to uznano by go za dziwaka. Ludzie strajkowali, robili pikiety i narzekali. A mimo to wszystko nadal się kręciło - i tak sprzedawano co się dało, jak najtaniej, jak najszybciej i jak najwięcej. Wówczas komercja zataczała coraz radośniej swe koła w obłędnym pochodzie przez świat.
Aż nadciągnęły złe czasy i Czterej Odwieczni zapragnęli zemsty na Samie. Zrozumieli, że Sam mimo iż bezbronny to jeszcze może ich zaskoczyć i jeszcze bardziej się sprzymierzyli.
A Sam spacerując wśród ludzi mówił już dawno temu;
- nadejdzie potężniejszy ode mnie... .
I z czasem zrozumiał, że nie udał się plan ratowania ludzi przez swoich proroków i przestrzegał przed walką z Czterema Odwiecznymi. A Prorocy nawoływali:
- Niech ludzie nie walczą, a będą żyli.
Pewnego dnia, najmniej oczekiwanego, Czterej Odwieczni zwarli szeregi i spadli z czterech stron świata by szybko znaleźć Sama i by nie umykał im po kątach. Ale ludzie nie wyparli się Go. Walczyli dzielnie. I cała Ziemia spłynęła krwią. Sam widząc wysiłki ludzi i ich ofiarę wybaczył im wszelkie niegodziwości. A że kochał ich ponad wszystko i by przerwać ich cierpienia sam oddał się Odwiecznym. Tego było już za wiele – niewątpliwie był Bogiem nad Bogami. Na taką ofiarę żadnego z Odwiecznych nie było stać.
A Odwieczni bezsilni wobec ogromu jego miłości do ludzi pełni zła rzekli:
- wyśpiewaj to jeszcze raz Sam,....
...... matka bogów ojciec mądrości strażnik skarbów.... Czas ...... ¬– wyrzekł Sam tracąc swą tożsamość i rozpływając się wśród Odwiecznych znowu nie stawiając przecinka.
....a tym razem zrobimy z tobą porządek.
To było ponad siły nawet Czterech Odwiecznych. Złość z nich uleciała i pochylili czoło nad jego ofiarą. Zawstydzeni swą bezwzględnością wybaczyli Samowi. Postanowili złożyć swą ofiarę. Zakrzątnęli się i użyczyli temu światu mocy czterech Bogów. I wszystko stało się prostsze, znośniejsze, a ludziom żyło się szczęśliwiej i ciekawiej.
A ostatnie słowo Pisma stało się ciałem:
– ... i przyjdzie po mnie potężniejszy, któremu nie jestem godzien rozwiązać rzemyka u sandała.
Ballada o kreacji, fantasy, całość.
1
Ostatnio zmieniony ndz 07 wrz 2014, 22:00 przez Magis, łącznie zmieniany 1 raz.