Drakonit - prolog

1
Prolog debiutanckiego dzieła, niemalże skończonego. Całość ma ponad 650 stron. Zapewne znajdują się tu jeszcze błędy, których nie zdołałem wyłapać.

Spotkałem się ze stwierdzeniem, że ów tekst jest zbyt długi jak na prolog. Czy to prawda?

Miłego czytania.


… powiadają, że człowiek nie dowie się jaki jest naprawdę, dopóki nie odbierze się mu wolności…


WWWW D'hamar nauczają, że to ludzka natura zapoczątkowała zapalenie iskry życia w potworach, których teraz tak bardzo się boimy. Natura przepełniona niegodziwością, podłością, pychą... i władzą.

WWWJedni z pierwszych, którzy przemierzali lodowe bezdroża północy popadli w obłęd. Obłęd, który doprowadził ich niemal do unicestwienia... pomimo, że ten lud był jeszcze tak młody.

WWWWtedy Wanrad, syn Hordmora obalił swego ojca i wyrzekł się zła. Poprzysiągł nigdy więcej nie ulegać jego mocy. A wraz z nim wszyscy ludzie. Uwięzili swoją złą naturę w kamieniu. Kamieniu tak czystym, aby nigdy więcej zło nie mogło kroczyć po tej świętej ziemi.

WWWAle Maldazar, mroczny bóg w końcu odnalazł oszpecone dzikie zwierzę. Przemawiając, ta stał a się jego sługą. Wlał w nią część tej mocy, rozbudzając w niej mrok . A zło po raz kolejny wędrowało po świecie.

WWWI tak powstała Bestia na ludzkie podobieństwo i srogi był jej gniew.


WWWautor nieznany


D r a k o n i t

Człowiek, który został niewolnikiem.

Prolog.
Coś się kończy, coś zaczyna.
WWWCiemność, ciągle ta ciemność. Nie potrafię dokładnie powiedzieć ile czasu zdążyło już minąć od kiedy po raz ostatni widziałem promień słońca. Dzień, może dwa. A nawet wtedy moje oczy nie zdążyły się nacieszyć tą chwilą, ponieważ przez większą jej część jedynie mnie oślepiało. A teraz po raz kolejny jestem zdany na moją jedyną przyjaciółkę, która towarzyszy mi już od dłuższego czasu. Dotrzymywała mi towarzystwa w dłużącym się nieubłaganie czasie. Mam nawet wrażenie, że przez ostatni okres mogłem liczyć tylko na nią. Ach... moja Samotności, kolejny raz tylko ty i ja. A może jednak nie. Tym razem jest z nami ten przeklęty worek na mojej głowie, a także sznur u moich dłoni i stóp. W ten oto sposób przepada nasza romantyczna chwila. Uspokaja mnie teraz jedynie ten kojący szum morza, który dochodzi z zewnątrz statku. Niemal słyszę co do mnie mówi, choć nie jestem zadowolony z treści, którą próbuje mi przekazać. Krzyczy "uciekaj, ratuj się, tutaj nic cię już nie czeka". Zabawne, ale zdaje sobie sprawę, że to nie ma najmniejszego sensu. Siedzę związany i skrępowany na samym końcu jakiegoś obskurnego okrętu, któremu przydałoby się załatać kilka dziur przez które dostaje się woda pomiędzy to, co w tej chwili mam najcenniejsze. W jaki niby sposób miałbym w ogóle uciec i dokąd? Czy nie lepiej poddać się i zaczekać co przyniesie los? Może okaże się litościwy, choć sam już w to nawet nie wierze. Poza tym nie chce mi się stąd ruszać, mimo iż jest zimno i mokro to szum morza daje mi złudne poczucie bezpieczeństwa. Ale z jakiego powodu miałbym się całkowicie poddać? Pamiętam, że nigdy nie było to w moim typie, wręcz przeciwnie. Zawsze dawałem z siebie więcej niż było to konieczne. Ach, te dawne dzieje... I po raz kolejny nie potrafię ustalić ile to minęło. Czas, jego kapryśny humor już od tak dawna mnie prześladuje, ale wkrótce przestanie, mam tylko nadzieję, że nie wraz z biciem mego serca.

WWWMoja najdroższa; czy w ogóle zdajesz sobie sprawę co się w tej chwili dzieje? Statek płynie w jedyne miejsce swego celu, a zarazem jedyne, którego wolałbym nie oglądać. W miejsce o którym nocami półszeptem opowiada się legendy. Niestworzone historie starych ludzi, którzy spędzają resztki swojego czasu jaki im pozostał na wymyślaniu bredni, by później zainteresować nimi swych wnuków przy palenisku. Żadne z tych osób nigdy nawet nie widziało na oczy tego miejsca, a jednak tak chętnie o nim koloryzują. Wszyscy znają ubogie fakty. Nikt nie wie ani więcej, ani mniej. Każdy po tyle samo. A ja nie widzę powodu dla którego są wymyślane te bajki.

WWWNareszcie słyszę jakiś hałas. Nie sądziłem, że będę tak bardzo cieszył się na jego dźwięk. Coś skrzypnęło. Zostały otwarte gdzieś drzwi lub klapa, a zaraz po tym dochodzi do mnie rumor szybko przebieranych stóp schodzących po schodach. Kroki zwalniają. Najwyraźniej komuś przestało się już spieszyć. Teraz słyszę jedynie ciężki oddech zbliżający się w moim kierunku. Ktoś przekręca zamek i podchodzi do mnie. To znaczy, że jestem jeszcze w osobnym pomieszczeniu. Szarpnięcie. Worek, który mam na głowie zostaje ściągnięty. Ów człowiek jest łysy, no może nie licząc tych kilkunastu długich i niechlujnych farfocli z tyłu głowy, które sięgają mu aż do ramion. Po jakie licho on je trzyma? I choćbym miał cale życie na zgadywanie to i tak nieudało by mi się znaleźć odpowiedzi na to pytanie. Lecz akurat to nie to jest w nim najbardziej charakterystyczne . A blizna, która rozciąga się od lewego policzka, poprzez szyje i znika dopiero pod napierśnikiem. To musi być strażnik. Niemal wyrywa mi się stwierdzenie, że paskudniejszej mordy już dawno nie widziałem. Chociaż po raz trzeci w ciągu ostatnich chwil nie potrafię jednoznacznie stwierdzić, kiedy spoglądałem poprzednio na ludzką twarz. Nawet własną. Więc gdyby wszedł tu młodzieniec z gładkim licem to i to zdanie nie ubliżyłoby prawdzie. Z trudem, ale jednak powstrzymuję się. Generalnie też dlatego, że jestem nieco... eh... skrępowany, a wolałbym nie narażać się na przypadkową różnice poglądów wobec szanownego szlachcica. Więc zostawię w spokoju ocenę jego pyska komuś innemu. Z takimi ludźmi trzeba subtelniej.

WWW- Ładna masz ozdobę na twarzy. Kochanka? - pytam.

WWW- Nie, twój ojciec przyłapał mnie z twoją matką i zostawił mi pamiątkę abym nigdy o niej nie zapomniał… - odgrywa się, a do mych uszy dochodzi jego gruby głos.

WWW- … gdybym nie wiedział jaki los będzie cię czekał, to pozwoliłbym ci dołączyć do mojego fanklubu poszarpanych twarzy - dodaje, patrząc na mnie nieprzyjacielsko, kładąc dłoń na rękojeści noża przy pasie.

WWWSwój chłop, lecz niestety raczej nie będzie nam dane poznać się lepiej i odjechać ku zachodzącemu słońcu na popielatych rumakach w śnieżnobiałe, dzikie, górskie odstępy bezdroży północy. Pochyla się nade mną i uwalnia mi jedną rękę z więzów. Drugą zaś przykłada do belki o którą się opieram i przywiązuje mocno. Chyba sądzi, że jedną ręką nie dam rady go udusić. Cóż... ma racje. Przysuwa mi bliżej brudną, drewnianą tace na której znajduje się misa z kawałkami chleba zamoczonymi w wyraźnie rozwodnionej zupo-podobnej brei. Dodatkowo pływają tu grube kawały warzyw i insze, bliżej nieokreślone obiekty o których naturę wolę nawet nie dociekać. Jest także i kubek wody… tak to chyba jest woda, a przynajmniej barwa na to wskazuje. Chociaż patrząc na zupę to tracę pewność. Strażnik wstaje i rusza w stronę wyjścia. Nie przechodzi kilku kroków, poczym zatrzymuje się.

WWW- Nie chciałbym psuć ci apetytu, ale to specjalność naszego kucharza, lecz niosąc to miałem wrażenie, że to jednak gnój z jakiejś obory ugotowany z warzywami.

WWWTrudno jest się z nim nie zgodzić. Tym bardziej, że po zapachu rzeczywiście z oborą może mieć sporo wspólnego. Niemniej jednak żołądek podchodzi mi już do gardła, więc muszę zaryzykować.

WWWNa szczęście smakuje to lepiej niż wygląda. Nie będę ukrywał, że z tego wszystkiego woda podchodzi mi najbardziej. Ostatecznie pierwszy głód mam zaspokojony. Teraz jedynie co mogę zrobić to oczekiwać na deser. Rozglądam się wokół siebie. Wcześniej byłem zbyt zapracowany, aby to uczynić.

WWWSiedzę w tylniej części celi. Ta jest odgrodzona kratami. Jestem przywiązany jedną ręką do słupa, a nogi są wyłożone w stronę lewego rogu i dotkają słomy, która wypełnia część mojej ciupy. Tylko dlaczego akurat nie tą, którą mam pod tyłkiem? Dupsko wciąż mi moknie pod strumieniem wody, która wdziera się z niewielkich szpar w statku. Ściany wraz z sufitem są niemal całkowicie pokryte ciemnym grzybem, a gdzieniegdzie rośnie złocisty Mech morski z błękitnymi zarodnikami, który po pęknięciu rozrośnie się jeszcze bardziej. Przypominam sobie, że opowiadano mi swego czasu o nieszczęśnikach, którzy nieświadomie wciągnęli embrion tej rośliny, a po czasie umierali, gdyż płuca zaczęły im zarastać puchem. W większości przypadków nikt ich nie żałował, bo byli to niewolnicy i złoczyńcy.

WWWZa kratą, przy stropie chwieje się na prawo i lewo lampa z płomieniem. Całe szczęście, że nie ma słomy wokół mnie…. co ja bym bez niej zrobił. Zaraz przy mojej przylegają do siebie bliźniacze cele. Takiej samej wielkości, chociaż nie mam długościomierza w oku i mogą różnić się kilkoma stopami. Budowniczowie owych więzień na pewno nie byli idealni i nie zwracali uwagi na dokładność czy symetryczność. A może zwracali, tylko zdążyli sobie coś chlapnąć przed zabraniem się do pracy. Podobnie jak w przypadku kawy - nawet jedno ziarenko potrafi zepsuć smak idealnie zaparzonej małej czarnej. Nie wiem dlaczego w ogóle o tym pomyślałem? Przypuszczam, że mój mózg łapie teraz każdą okazje do działania, dlatego, że posiadam spory zapas wolnego czasu na rozmyślenia, a nie mam do kogo gęby otworzyć. Wybacz mi moja najdroższa Samotności, ale nie będę z tobą rozmawiał na głos. Bo jak to się mówi: schizofrenia zaczyna się wtedy, gdy jesteś sam w pomieszczeniu i zastanawiasz się kto puścił bąka.

WWWNie wiem ile czasu minęło odkąd rozpocząłem rozmyślać nad filozoficzno-mistycznym znaczeniu mojego pobytu tutaj. Zaczynam już nawet dochodzić do wniosków, że jestem częścią większej konspiracji w którą są zamieszane Skrzaty z pobliża portowego miasta Arden, a także szare Gremliny napadające na kupców, którzy chcą przekroczyć południową przełęcz. A teraz pozbywają się mnie, by przejąć władze nad światem, poprzez zakładanie gildii kupieckich i przekupując możniejszych i bardziej wpływowych obywateli w zamian za przywileje i zaszczyty.

WWWCałe szczęście, że moje dalsze przemyślenia na ten temat zostają przerwane przez dochodzący z korytarza hałas, lecz tym razem towarzyszą mu stęknięcia i jazgot. Strażnik prowadzi postać z ciemnym workiem na głowę. Mijają moją cele i wchodzą do kolejnej - tej po lewej stronie. To musi być kolejny więzień taki jak ja. Ale po co od początku trzymali nas w osobnych częściach statku? I dlaczego teraz on trafia tutaj? Cały czas jesteśmy na morzu. Nie przybijaliśmy do brzegu. Musiał być od tego samego momentu na okręcie co ja. Strażnik przywiązuje obie ręce ów więźnia do belki i krępuje mu stopy. Zdejmuje mu worek i sprawnym krokiem rusza do wyjścia.

WWW- Ile czasu jesteśmy na morzu? - pytam jeszcze gwardzistę.

WWW- Niemal całą dobę. Za kilka godzin wzejdzie słońce. To będzie znak, że będziemy już bardzo blisko.

WWWPo tych słowach znika skąd przyszedł.

WWWMoje poczucie czasu natychmiast odżywa. Zastanawiam się teraz z jakiego powodu nie zdołałem zauważyć, że przez większość część był dzień, a dopiero od niedawna nastała noc. Czyżby dlatego, że miałem ciemny wór na czerepie? Zapewne tak. Zakładałem, że możemy być na morzu nawet dwa dni. Może to już po prostu wyczerpanie psychiczne, a może te krótkotrwałe sny i głód zdołały zmylić moja czujność. Niemalże zapominam o towarzyszu, który siedzi przywiązany w celi obok i gapił się na mnie.

WWW- Podałbym ci rękę, aby się przywitać. Ale wiesz jak jest. - nieznajomy daje znać jako pierwszy.

WWW- A ja bym ją uściskał, abyś nie miał mnie za chama. Ale wiesz jak jest. - odpowiadam z niekłamanym uśmiechem.

WWWCzłowiek ten nie jest chudy, lecz wychudzony. Widać po nim, że dawniej był lepiej zbudowany, ale stracił sporo na wadze na tym wyżywieniu. Ma na sobie podartą, jasną koszulę i bure, równie poszarpane spodnie. Nie mam pojęcia w jaki sposób rozdarł sobie ubranie siedząc w pomieszczeniu odciętym od ostrych przedmiotów… właściwie to wszelkich przedmiotów. Gdyby ktoś chciał popełnić samobójstwo to najszybciej musiałby udławić się drewnianym kubkiem lub przegryźć sobie nadgarstki. Moja szara koszulka nie ma żadnego zatarcia, a spodnie w kolorze, którego nie potrafię nazwać, ale określam go jako bagienny łoś, cierpią jedynie z przemoczenia. Nie mam ochoty wysłuchiwać historii jego podartych ciuchów, więc nie pytam. Z twarzy właściwie niczym się nie wyróżnia. Jest bez blizn, tatuażów oraz innych znaków szczególnych. Włosy blond, nie są bardzo krótkie, ale też nie bardzo długie. Dochodzą mu do połowy długości szyi, a grzywka nachodzi delikatnie na oczy. Trudno mi ocenić jego wiek z powodu większego zarostu na twarzy. Jest z pewnością starszy ode mnie, ale nie na tyle by być moim ojcem.

WWW- Ile czasu odsiedziałeś, zanim trafiłeś tutaj? - pyta nieznajomy.

WWW- Nie wiem. Straciłem przez ten okres poczucie czasu. W każdym razie wydaje mi się, że minęła epoka.

WWW- Kilka dni temu strażnicy opijali rocznice koronacji.

WWW- A więc... - zaczynam liczyć i jestem zdumiony, że minęło więcej czasu, niż przypuszczałem.

WWW- ... pięć miesięcy, minęło pięć miesięcy. - kończę.

WWW- Ja tylko niewiele ponad dwa. Każdego ranka ryłem paznokciami wgłębienie na ścianie. Stąd wiem, ile czasu minęło. - szepcze, próbując kierować wzrok na swe dłonie.

WWWNie dostrzegam jego ran. Jego złe ustawienia nie pozwala mi na to. Poza tym, nie jestem pewien czy chciałbym to oglądać.

WWWTrudno jest się człowiekowi pogodzić, gdy przez tak długi okres żyje w zakłamaniu myśląc, że jego urojenia są prawdą. Zbyt długo nieświadomie wmawiałem sobie, że minęło tak niewiele, gdy jednak minęło tak wiele. I w końcu w życiu przychodzi taki moment gdy prawda zwycięża, a człowiek musi przyjąć ciężar jej woli i zrobić coś niemalże niemożliwego - pogodzić się z tym. Trochę zazdroszczę memu towarzyszowi, że nie przeżywał tortów ze strony czasu, które tak długo mnie gnębiły. A teraz nie musi godzić się z okrutną prawdą, tak jak ja.

WWWTyle minęło… Jak wielu ludzi zdążyło zapomnieć o moim istnieniu? Pewnie przestali już nawet myśleć o młodym, którego niegdyś widywali niemal codziennie. Niektórzy tylko mnie mijali i uśmiechali się, by udać miłych, choć z pewnością woleliby nie zadawać się z kimś takim. Z kolei innym to nie przeszkadzało. Byliśmy bardziej podobni do siebie. Spędzali ze mną nieco więcej czasu, choć w pewnym sensie nie mieli zbytnio wyboru. I w końcu ostatni. Ci, którzy widywali mnie nie dlatego, że musieli, lecz dlatego, że chcieli. Te kilka dusz, a ściślej rzecz ujmując to głównie ta jedna, która przychodziła i bez słowa obserwowała moje codzienne zajęcia. Nie mieliśmy zbyt wielu okazji do rozmowy, ale mimo wszystko sama jej obecność sprawiała, że czułem się szczęśliwszy. Że jest ktoś, kto nie unikał mnie każdego dnia. Nie był zbyt zajęty, by przepchnąć mnie i ruszyć w swoją dalszą drogę - ku następnym zajęciom i obowiązkom. Ci wszyscy ludzie… czy myślą o mnie? Czy może łatwiej jest im pogodzić się i uznać mnie za martwego? Bo daleko od rzeczywistości ta perspektywa nie odbiega. Tak czy owak marna jest moja szansa na spotkanie jeszcze ich twarzy.

WWW- Słyszałeś kiedykolwiek historię o Julii zwanej "rozpieszczoną Pigi" - pyta mnie kolega, podzielający mój los.

WWW- W życiu słyszałem bardzo niewiele opowieści. Wiem co się działo wokoło miejsca w którym mieszkałem. Mało orientuję się na temat dziejów wielkiego świata. Byłem, podobnie jak tamtejsza społeczność od tego odcięty. Kto był ważny ten miał czas interesować się co słychać za pagórkiem czy jakie wieści niesie wiatr zza lasu.

WWW- A więc... dawno, temu...

WWW… była szlachetna rodzina. Miała bogactwa i przywileje. Duży dom, a w nim służbę, lokajów, ogrodników, osoby odpowiedzialne za układanie wiśni na torcie oraz masę innych niepotrzebnych zwykłym ludziom sług.

WWWUrodziła im się córka - rodzice byli wniebowzięci. Rozpieszczali ją jak tylko mogli. Nietrudno się domyśleć, że została zbyt rozpuszczona, a przez to arogancka. Na imię miała Julia. Podobna była do swych rodziców nie tylko z wyglądu, ale także z charakteru. Od najmłodszych lat uczoną ją wydawania rozkazów. Pragnęła nową sukienkę, kupowano jej. Chciała mieć psa , dostawała go. Na dziesiąte urodziny miała kaprys zostać najpotężniejszą czarodziejką jaką tylko znał świat. A rodzice nie mogli jej tego odmówić. W końcu to ich ukochana córka więc musiała mieć wszystko o czym inne dzieci mogły tylko marzyć.

WWWOddano więc ją pod opiekę miejscowego druida. Ów druid zamiast uczyć ją magii i opanowania poświęcał czas na wypełnianie jej zachcianek i rozrywek. Scalanie ryby z żabą, ujarzmianie i powiększanie motyli i inne jej kaprysy. Przyszedł w końcu taki dzień, że powiedział "basta". Wypowiedział zaklęcie i zamienił dziewczynkę w świnie. Następnie oddał ją w prezencie najbardziej niechlujnemu farmerowi jaki miał gospodarstwo na obrzeżach miasteczka, a sam odszedł i nikt go nigdy więcej nie widział.

WWWPo dziś dzień Julia tkwi na farmie zamieniona w świnie, za swe złe wychowanie. Historia ta często jest opowiadana przez rodziców rozpuszczonym dzieciom, jako przestrogę jak mogą skończyć się ich… zachcianki.



WWWJestem już dość zmęczony, a oczy same zamykają mi się. Muszę się wyspać. W końcu jutro nasz wielki dzień. Widzę jak kolega również układał się do snu. Też zapewne przeczuwa, że nazajutrz siły mogą się bardzo przydać. Jeśli w ogóle dopłyniemy.

WWWIdę długim, ciemnym, wąskim tunelem. Obijam się co jakiś czas ramionami o krawędzie wystających skał. W oddali widzę koniec drogi, a tam lśniące, białe światło. Jest daleko, zbyt daleko. Przyspieszam nieco kroku. Zbliżam się do niego szybciej, ale ramiona łomoczą mi coraz częściej. Czuję, że strasznie mnie już uwierają, ale nic nie mogę z tym zrobić. Bo w jaki sposób miałbym się pozbyć ramion? Sposób jest, ale odczułbym tylko jeszcze większy ból. Z dwojga złego to już lepiej być poobijanym. Mam wrażenie, że za każdym razem jak tylko się zbliżam do światła, to ono znika mi na chwile z oczu, a potem pojawia się dalej, coraz dalej. Zaczynam biec. Szalony sprint spragnionej wolności. Biegnę coraz szybciej, a ból staję się coraz częstszy i coraz większy. Nieodparta chęć oswobodzenia się nie pozwala mi przestać. Bo czymże jest cierpienie do nagrody, która czeka na końcu? Czuję ogromne zmęczenie, ale ani przez chwile nie przeszywa mnie myśl aby zatrzymać się i odpocząć. To koniec. Upadek. Światło wolności jest coraz dalej, a ja leże i nie mogę zebrać w sobie odwagi by wstać i ruszyć ku niemu. Rezygnacja. Czuję, że zawiodłem. Nie tylko siebie, ale też innych którzy we mnie wierzyli. Kim oni mogli być? Przecież jestem sam, zdany tylko na siebie. Jednak to uczucie towarzyszy mi przez pewien moment. Jeśli jeszcze kiedyś będzie mi dane, to nigdy więcej się nie poddam. Nie zawiodę osób, które będą na mnie liczyć. Niezależnie od konsekwencji jakie będę musiał ponieść. Tu i teraz składam tą przysięgę.

WWWBrzdęk zamka w którym właśnie przekręcono klucz. Otwieram nerwowo oczy. Jestem zapocony na twarzy i w okolicy szyi. Pot spływa mi po plecach i wyraźnie czuję jego zimny dotyk. Stałoby się to dość przyjemne, gdyby nie chłodna noc. Nie była ona zimna, w końcu trwa jeszcze lato, ale nie są one już tak ciepłe jak dawniej. Przewiduje się, że powoli zbliża się zima. Nie wiadomo kiedy dokładnie się rozpocznie, ale przypuszcza się, że nadejdzie z zaskoczenia i będzie trwała dłużej niż zwykle. Porankom zawsze towarzyszy ziąb, niezależnie jaka pora trwa. Podobnie zresztą jak nocy, która jest najciemniejsza tuż przed świtem.

WWWDo środka wchodzi strażnik. Ten sam który odwiedził mnie poprzednio. I ten sam który, przyprowadził więźnia do sąsiedniej celi. Znów przynosi mi równie brudną, drewnianą tace. I po raz kolejny znajduje się na nim misa i kubek. Tym razem obok leży dodatkowa ćwiartka chleba. Zupo-podobna maź wyglądała dziś o niebo lepiej. Nie jest tak rozwodniona jak poprzednio, a dodatkowo można się w niej dopatrzeć wyraźnych i pokrojonych kawałków ciemniejszego mięsa. Nie chcę uchodzić za znawcę, ale to chyba dzik. W każdym razie nic ze zwierząt hodowlanych. Oczywiście nie mogę pominąć wody, która w połowie wypełnia kubek. Pozostała część najpewniej się rozlała, bądź została wypita przez osoby trzecie; bliżej nieokreślone. Tym razem nie musi odwiązywać mi ręki, ponieważ nie przywiązał jej z powrotem ostatnio. Bierze wcześniejszą tace i idzie do celi obok. Mój towarzysz więziennej przygody jeszcze śpi. Nie słyszę, aby chrapał. Dostaje w pysk otwartą dłonią. Ani nie za silno, ani nie za lekko. Tak w sam raz. Gdyby strażnik był jego znajomym, to powiedziałbym, że przylał mu po przyjacielsku w twarz. Ale nim nie jest. Skazaniec natychmiast się budzi. Jednakże nie zaczyna się naburmuszać. Chyba tylko dlatego, że od razu przed oczami ma posiłek. Gwardzista odwiązuje mu ręce i poprawił nieco węzeł, który się zaguzował. Chwyta jego ramię, ale on wyraźnie nie chce dać go dobrowolnie i siłuje się z min przez małą chwilę.

WWW- Jeśli nie chcesz mieć wykręconej ręki zanim trafisz na ląd to lepiej będzie, abyś nie zadzierał ze mną. Zwłaszcza, że siedzisz głodny w celi i jesteś skrępowany.

WWWBrzmi to dosyć groźnie. Nie wiem czy ów strażnik ma zły poranek czy może jedynie chce pokazać nam kto tu rządzi, zanim przybijemy do brzegu. W każdym razie z pewnością daje to sąsiadowi do myślenia, gdyż ulega mu bez szemrania. Na koniec stróż wkłada palucha do nosa, poczym macza go w zupie. Ohyda. Nie bierze tacy z jego celi, bo jej tam nie ma. Więzień musiał trafić do sąsiedniego pierdla po uprzednim skonsumowaniu swego posiłku. Gwardzista zatrzymuje się obok mojej kraty i spogląda na mnie, a później kieruje wzrok na drugiego.

WWW- Lepiej jedzcie, bo być może jest to wasz ostatni posiłek. Na horyzoncie widać już ląd. - oznajmia, dodatkowo w okrutny sposób życząc sąsiadowi smacznego.

WWWTroski to nikt nie może mu zarzucić. Te słowa wzbudzają niepokój nie tylko we mnie. Mój towarzysz też na chwile nieruchomieje i zamyśla się. Brzmiało to bardziej jak okrutny wyrok, a nie kara, która ma nas czekać. Przez krótką chwile zapominam o tym co się dzieje wokół mnie i zaczynam myśleć o tym co będzie później. Być może nieubłaganie zbliżaliśmy się do kresu naszej wędrówki z której nie ma powrotu. Tylko jedna rzecz może nas z stamtąd wyswobodzić. Śmierć. Niemniej chyba jednak lepiej, aby myśleć pozytywnie, bo nie mamy w tej chwili zbytniego wpływu na to co nas czeka. Nie tutaj miejsce na przywoływanie złych przeczuć. One nam nie pomogą.

WWWSpoglądam na szczelinę, przez którą wlewała się uprzednio woda. Teraz już tego nie robi. Morze musiało się uspokoić. Przez szparę dostają się liche promienie słońca zamiast ciekłej soli. Ten obraz wywołuje w moim umyśle dobre przeczucia. Uznaję to znak, że nawet do najciemniejszych miejsc dochodzi czasem światło.

WWW- Dlaczego właściwie przeniesiono cię tutaj? - pytam sąsiada.

WWW Nie interesuje mnie powód, lecz chyba bardziej chcę przerwać ciszę, która, z jednej strony jest nie do wytrzymania, a z drugiej przeraża mnie, bo wkrótce może mnie pochłonąć.

WWW- Szczury. Przeniesiono mnie, bo na wyższym poziomie grasuje ich pokaźna grupa. A głupio byłoby zostać zżartym przez te gryzonie, skoro czeka mnie sporo większy wachlarz innego rodzaju śmierci. - mówi z pełną gębą chleba.

WWWTak. Śmierć. Jak już umierać to najlepiej zrobić to po swojemu.

WWWSiedzę już pewną chwilę bez słowa. Obok mnie leży pusta misa i kubek. Mój towarzysz najwyraźniej również nie ma ochoty na żarty i ploty. Nie patrzymy na siebie. Umysł mam pusty, nie myślę o niczym, tylko gapię się bez celu i sensu w pokład. Wszystko zostało już powiedziane w mojej głowie.

WWWCzuję energiczne szarpnięcie. Zsuwam się po drewnianej podłodze. Rękę, którą mam przywiązaną do filara okręca się nieco bardzie, niż jest to możliwe w normalny sposób. Zaciskam zęby, aby nie wydobyć z siebie oznak bólu. To nic przyjemnego. Ciało mojego kompana reaguje podobnie, ale dłoń, którą on ma przywiązaną jedynie się wyciąga w bok. Musieliśmy zawadzić o mieliznę. A więc jesteśmy. Przez szczelinę widzę kołyszące się morze. Fale odbijają się od okrętu, a za każdym razem ich niewielka ilość dostaje się do środka. Czuję, że płyniemy już bardzo wolno. Nie mija kilka chwil, a statek przechyla się jeszcze lekko na prawą stronę, a następnie jego tył zostaje zarzucony w lewo. Musieli zrzucić kotwicę. Teraz stoimy w miejscu.

WWWNiepewność przeplatana z odrobiną strachu odziera moją duszę z resztek dobrych przeczuć, aż do momentu w którym nie zostają żadne. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyłem. Jak gdyby całe szczęście opuściło ten świat, a groza wzięła nad nią górę.

WWWSłyszę otwieranie drzwi. Wydaje mi się, że ten dźwięk dorównuje głośnością grzmotowi. Zmysły muszę mieć już wyostrzone. A gdyby nie ten paraliżujący strach to i moja koncentracja i czujność miały by się o wiele lepiej. Schodzenie po schodach. Na pewno więcej niż jednego człowieka. Jest powolne, słoniowate. Idą długo, pewnie tylko po to, aby jak najdłużej trzymać nas w niepewności. Oplątując nasze serca, a gdy nie zostanie żadna wolna przestrzeń zacisną się i wycisną wszystkie soki by później porzucić tę resztkę bezkształtnej kupki w mrok, który ją pochłonie.

WWWNajpierw pojawia się zarys ich cieni. Zeszli ze schodów. Teraz widzę ich wyraźniej. To dwoje mężczyzn, lecz tym razem są uzbrojeni. Po lewej stronie, przy pasie mają przymocowane miecze z klingami schowanymi w pochwie. Wystają im tylko żelazne rękojeści. Ten z tyłu ma na plecach zarzuconą kusze. Jednym z tych strażników jest nasz "troskliwy", który otwiera moją kratę i wchodzi do środka. Drugi podchodzi do mojego towarzysza. Stróż trzyma w ręku kajdany. Nie zauważyłem czy miał je cały czas w dłoniach czy wyciągnął skądś dopiero przed chwilą. Przymocowuje mi je do obu stóp. Następnie przecina sznur, który wcześniej je krępował i linę w przywiązanej ręce.

WWW- Dasz rade sam wstać? Najwyższa pora, abyś rozprostował kości. - powiada z kamienną twarzą.

WWWNic nie odpowiadam. Zapieram się o pokład i podnoszę tyłek. Z niewielkim trudem udaje mi się wyprostować o własnych siłach. Wyginam ręce wraz z plecami do tyłu i odczuwam przyjemne strzelanie kości. Nareszcie. Nie muszę już dłużej siedzieć w jednej pozycji. Już dawno nie czułem się tak dobrze. Niemal zapomniałem o...

WWWStrażnik szturcha mnie lekko w stronę wyjścia.

WWW- Tylko bez żadnych sztuczek. - oznajmia.

WWWMój kolega ze swą obstawą właśnie mijają moją cele i wchodzi na górę. Robię pierwsze kroki. Kajdany u stóp nie pozwalają mi na stawianie ich zbytnio długich. Udaję mi się wydostać z okratowanego pomieszczenia i dojść do schodów. One są za to zbyt wysokie i nie mogę sprawnie podnieść nóg. Stopni jest kilkanaście, a ja przesuwam się wolno, aczkolwiek systematycznie. Strażnik który idzie za mną zachowuje cierpliwość i nie popędzał mnie. Trzyma dłoń na rękojeści, by w razie potrzeby szybko wyciągnąć ostrze. Nie są mi teraz w głowie głupie i ryzykowanie manewry, zwłaszcza, że moja pozycja… negocjacyjna nie jest zbytnio uprzywilejowana.

WWWUdaje mi się wleźć wreszcie na górę. Czeka tu na nas ten drugi strażnik z moim "przyjacielem". Kiwa tylko głową, jakby chciał powiedzieć "co tak długo"? Nadal jesteśmy jeszcze pod pokładem, ale widzę już światło wpadające na to piętro. Tym razem z pochyłych, płaskich schodów na które jakiś człowiek wtacza beczkę. Drugi gwardzista klepie kolegę po ranieniu na znak, a ten ruszył w stronę wyjścia. A ja za nim.

WWWPromienie słońca napływają najpierw na mą twarz, a zaraz potem już na całe ciało. Nic nie widzę. Rażące światło drażni nieubłaganie moje oczy. Zasłaniam się ręką. Zdecydowanie zbyt długo siedziałem w ciemnicy. Potrzebuję kilku chwil by wzrok przyzwyczaił się do nowej sytuacji. Na statku jest więcej ludzi. Są ubrani i uzbrojeni podobnie do tych, którzy nas prowadzili. Doliczyłem się siedmiu. Ale sądzę, że może być ich więcej, tylko akurat nie wraz z nami. Wśród nich jeden, który wyróżnia się ekwipunkiem, a i jego twarz też posiada inny charakter. Poważna, opanowana, nie wyraża żadnych emocji. Inni są raczej niewzruszeni całą sytuacją. Niektórzy kpią i śmieją się. Kolejni po prostu bez szemrania wykonują swoje zadania. Lecz nie on. Ten ma na sobie czarne, skórzane odzienie ze złotymi wykończeniami. Jest to jakiś rodzaj płaszcza, lecz bez żadnych rękawów. Dochodzi mu do łydek, ale z przodu ma wycięcie co powoduje, że z tej strony jest krótszy. Wygląda masywniej niż można to dostrzec na pierwszy rzut oka. U szyi przywiązana bura chusta, złożona w trójkąt i na pół. Ciężkie buty - czarne, skórzane, sięgające prawie do kolan. Mroczne rękawice dochodzą do połowy długości przedramienia z trzema żelaznymi kolcami za palcami. Stoi nieco wyżej na podwyższeniu od strony dzioba. To musi być kapitan. Jeśli w ogóle mają tu kogoś takiego. A jeśli nie to z całą pewnością jest ich dowódca.

WWWOd razu widać, że nie robi tego pierwszy raz. Nie jest żółtodziobem jak pozostali. Powaga pozwala mu zachować koncentracje i przygotować się na niespodziewane wydarzenia. Ale jakie niby niespodziewane wydarzenia miałyby się przytrafić? Jesteśmy tylko dwoma, skutymi kajdanami więźniami. Nawet widelca nie mieliśmy okazji zdobyć, aby kogokolwiek zaatakować.

WWWZ innego wyjścia, lecz także spod pokładu wychodzi jeszcze jeden strażnik. Podobny do pozostałych. Trzyma kuszę w ręku, a na ramieniu ma pokaźnych rozmiarów linę zaplataną w okręgi. Przystaje przed zejściem ze statku. Kapitan daje rozkaz i oboje zostajemy popchnięci. Mój towarzysz zdenerwuje się. Ja również odczuwam niepokój. W głowie kotłują mi się mroczne myśli. Ale on to jest już całkowicie rozbity. Wrak telepiącego się człowieka. Ręce chodzą mu w górę i w dół. Nie wie czy ma trzymać ramiona sztywno przy sobie czy mieć je w zgięciu lekko wyciągnięte. Co chwile zmienia pozycję. Macha, łapie się za głowę. Coś go gnębi. Jest niezdecydowany. A to źle wróży. Gdyby mógł, zawróciłby na pięcie i powrócił do celi w której z pewnością czuł się bezpieczniej, niż na wolności. O ironio.

WWWJeden ze strażników rusza przed nami, a dwaj zdejmują z pleców swoje kusze. Trzymają je mocno. Pewnie. Trochę przypomina to obstawę egzekucyjną. A może mam racje i to jest obstawa egzekucyjna. Wchodzimy na drewniany pomost, która łączy pokład z lądem. Z jednej strony przymocowana na zawiasach, a z drugiej wbite są w ziemię długie, cienkie i liczne kliny. Delikatnie to wszystko zmienia pozycję. W końcu jesteśmy na morzu. Fale lekko bujają łajbą.

WWWIdę po prawej.

WWWW tym momencie mój towarzysz robi najgłupszą rzecz jaką tylko może. Wskakuje do wody. Przez chwile znajduje się pod powierzchnią, ale za moment fala odbiła go od skał. Nic mu nie jest. Macha rękoma próbując płynąć, ale morze nie ułatwia mu tego i co chwile znosi go po raz kolejny w stronę klifu. Przez przypięte stopy nie daję rady zbyt długo utrzymać się na powierzchni i znowu ląduję pod wodą. Desperacko udaję mu się wypłynąć, ale w końcu i tak trafia tam z powrotem. Pozostała część załogi podbiega do burty. Niektórzy gwiżdżą, inni zachęcają go do mocniejszego wiosłowania. Nie bardzo mu to pomaga. Strażnik, który stoi za mną umieszczał właśnie bełt w kuszy. Nie trwa to zbyt długo. I już po momencie celuje w jego stronę. Pozostali dwaj nic nie robią. Nieszczęśnik przepłyną już dobre osiemdziesiąt stóp. Strzał. Głuchawy odgłos puszczającej cięciwy. Stęknięcie. I już sam nie wiem czy słyszę je naprawdę czy tylko w mojej głowie. Nie potrafię dokładnie stwierdzić gdzie dostał. Wydaje mi się jednak, że w lewą łopatkę. Krew błyskawicznie rozprzestrzenia się na większy obszar. Nie ma już machania rękoma. Nie tonie. Jego ciało bezwładnie unosi się na powierzchni wody odbijając się od skał. Strzelec jest wyraźnie zadowolony ze swojej celności. Strażnicy na statku biją brawa i wykrzykują, że ma u nich kolejkę.

WWW- I tak ginie Fercin, posądzony za oszustwa i łapówki. - oznajmia gwardzista, który stoi przede mną.

WWWŻaden z nich tego szczególnie nie przeżywa, a i nie sądzę, aby kiedykolwiek też rozpamiętywali to zdarzenie. Najwyraźniej śmierć nie jest dla nich obca. Nie wiem czy zabijali już wcześniej czy może wystarczająco się na nią napatrzeli. Dla mnie to nowość... chociaż nie, nie jest. Nie czuję teraz żadnych emocji. W końcu to nie mój znajomy, lecz znajoma twarz, która towarzyszyła mi przez niedługi okres. Nie zdążyłem go poznać lepiej. Może miał rodzinę. Może gdybym wiedział co planuje, to chciałby abym coś jej przekazał; gdybym jednak jakimś cudem ich spotkał. Jakieś ostatnie słowa, ostatnią wole czy gest. Nigdy już się tego nie dowiem.

WWW- Ruszaj, nie ma czego opłakiwać. Sam wybrał swój los. - odrzeka zabójca Fercina.

WWWMoje stopy dotkają ziemi po raz pierwszy od dwóch dni. Nie mam jednak ochoty całować jej z tego powodu. Jeszcze oskarżyliby mnie o prawienie zakazanych modłów i dostałbym od razu bełt pod żebra. Więc daruje sobie takie rytuały na inne, lepsze czasy.

WWWCel mojej wyprawy dobiega końca. Verdin - oddalony, niewielki, ląd w porównaniu z ogromem kontynentu z którego przypłynęliśmy. Opowiadany tylko w legendach. Miejsce z którego nikt jeszcze nie powrócił. Lecz znany jest wszystkim spod innej nazwy…

WWW… Wyspy skazańców.

WWWOd lat przywożeni są tutaj przestępcy, jakich tylko się złapie i udowodni ich winę. Mordercy, złodzieje, przemytnicy, krzywoprzysięzcy. Wszyscy trafiają tutaj. I są zostawiani samym sobie. Aż umrą. Wyspa jest naturalnym więzieniem. Z każdej strony otoczona wysokimi górami. Prowadzi przez nie tylko jedna, wąska ścieżka zakończona urwiskiem i gładką, pionową ścianą pod którą są zostawieni skazańcy. Najbliższy ląd znajduję się wiele set mil morskich stąd. Wokoło wyspy krąży bez ustanku kilka okrętów, które mają tylko jeden cel. Powstrzymać każdego, komu w jakiś sposób uda się wydostać. Dokładna ich liczba jest jednak zatajona ze względów bezpieczeństwa. A jeśli i to nie pomoże, morskie stworzenia chętnie napełnią swe brzuchy. Każdy ze statków przez kilka tygodni krąży wokoło wyspy, po czym cumuje w swoim porcie w Krwawym grodzie, by uzupełnić zapasy i przewieść kolejną partie żywego towaru.

WWWPrzed nami jest ścieżka w górę. Kamienista, otoczona skałami. Sporymi, masywnymi, rozciągającymi się w nieskończoność, gdzie tylko mój wzrok sięga. Droga nie zbyt stroma, ale bardzo zawiła. Prawie nie występują tutaj rośliny, poza pojedynczymi kępkami trawy. Po pewnym momencie nad wzniesieniem dopiero zaczynają pojawiać się szczyty iglastych drzew. Nie jest ich aż tak wiele. Po chwili wędrówki coraz częściej mogę spotkać uschłe, niewielkie krzaczki czy badyle. Zieleń też nie próżnuje. Wyrasta z wnętrz skał, dążąc do słońca z popękanych tuneli. Do łąk jednak sporo jej jeszcze brakuje. Poza naszą czwórką nie ma żywej duszy, ale strażnicy mimo to wyglądają na czujnych. Wolą nie dać się zaskoczyć.

WWWW końcu docieramy na najwyższy punkt na jaki prowadzi ścieżka. Jest to niewielki, płaski teren. Pełno tu szarego piachu. Podchodzę ostrożnie bliżej krawędzi i moim oczom u dołu ukazuje się dolina. Nie taką jaką sobie wyobrażałem. Jest ona o wiele zieleńsza niż się spodziewałem. Jasna trawa przeplata się z ziemią, roślinnością i kamieniami. Widzę drzewa. Liściaste, iglaste, krzewy i inne zielska. To swego rodzaju krater, z którego prowadzi delikatnie pod górę brązowata, słabo udeptana ścieżka, by później podążyć w dół w dalszą część wyspy.

WWWJeden ze strażników ściąga linę z ramienia. Podchodzi i obwiązuje mnie dokładnie wokół pasa. Gdy kończy, drugi zbliża się i uwalnia me stopy z kajdan. Już dawno nie czułem zupełnie wolnych nóg. Zginam się i dotykam swych obtartych kostek. Te są jeszcze trochę spuchnięte po zacisku w którym spędziłem ponad cały dzień pod pokładem. Krążenie do nich jeszcze nie zdążyło wrócić do normy. Dopiero po uwolnieniu ich czuję, że nie stoję pewnie. Nie chwieję się, ani nie wywracam. Mam je jedynie trochę osłabione. Musiały przyzwyczaić się już do niewoli. Trzech strażników łapie przywiązaną do mnie linę. Naciągają ją i każą mi usiąść na urwisku. Nie mam większego wyboru, a tylko nadzieję, że nie robią tego po raz pierwszy. Teraz podsuwam się stopniowo, aby za chwilę całkowicie zeskoczyć. Gwardziści wyglądają na dosyć silnych chłopów, a ja nie jestem specjalnie gruby, aby nie mogli mnie utrzymać. W końcu odrywam się. Nerwowe szarpnięcie. Towarzyszy mi groza niepewności, ale przemija tak szybko jak się pojawiła. Stopniowo popuszczają mnie na dół. Upadek z tej wysokości raczej byłby śmiertelny. W najlepszym razie moje ciało zostałoby zdruzgotane. Odwracam głowę i spoglądam w górę. Żaden z nich nie patrzy w moją stronę. Są zbyt skoncentrowani by nie popełnić jakiegoś błędu. Choć w ogóle nie zależy im na moim życiu.

WWWObie nogi dotykają trawy. Jak ja dawno nie czułem jej dotyku, przyjemnego łaskotania. Chwilę zajmuje mi odplątanie węzła wokół mego pasa. Strażnicy rychło wciągają go do góry.

WWWWolność, jaka to kapryśna matka. Czy można czuć się wolny w więzieniu? Zdecydowanie tak. I znowu odzywa się tu ironia. Nigdy nie sądziłem, że "klatka" w jakiej będę zamknięty, sprawi mi tyle radości. Nie potrafię opisać uczuć jakie mi teraz towarzyszą. W każdym razie są to dobre uczucia. Z jednej strony przegnałem złe myśli jakie chodziły mi po głowie przez ostatni okres. A z drugiej, rozum podświadomie sugeruje mi niepewność, która czeka tu na mnie. Bo na pewno kończy się jakiś etap mojej podróży, ale natychmiast zaczyna się nowy.


Łukasz Mrozik
Ostatnio zmieniony ndz 31 sie 2014, 21:56 przez Lucki, łącznie zmieniany 1 raz.
Lucki

2
przykładowo:
Lucki pisze:Człowiek ten nie jest chudy, lecz wychudzony. Widać po nim, że dawniej był lepiej zbudowany, ale stracił sporo na wadze na tym wyżywieniu.
myślę, że gdyby tekst odchudzić ze zdań zbędnych, to z 650, zostałoby z 300.
po co info, że nie jest chudy? wystarczy wychudzony, a słowo "wychudzony" pozwala sądzić, że dawniej był lepiej zbudowany, ale stracił sporo na wadze na tym wyżywieniu - słowem; straszna łopatologia Ci wyszła

tylniej

Lucki pisze:Idę długim, ciemnym, wąskim tunelem. Obijam się co jakiś czas ramionami o krawędzie wystających skał.
trzy przymiotniki w pięciowyrazowym zdaniu; może od razu wypisz wszystko "od myślników" :D przecież następne zdanie pozwala sądzić, że jest wąsko, skoro obija się co jakiś czas ramionami o krawędzie wystających skał

kto jest targetem tego tekstu?
Lucki pisze:Od lat przywożeni są tutaj przestępcy, jakich tylko się złapie i udowodni ich winę.
straszne drewno; wystarczy użyć słowa "skazańcy" :twisted:

ech tyle wystarczy, dużo pracy jeszcze przed Tobą :)

3
Jestem śmierdzącym leniem, więc przeczytałem tylko połowę tekstu ;)
Fabularnie jest tak sobie, coś może z tego będzie fajnego, ale ta połowa mnie nie zachwyciła.

Smoke już wspomniał o niepotrzebnych zdaniach - jest ich naprawdę cała masa.

Do tego kilka błędów, które nagminne powtarzasz:
- brak ogonków przy czasownikach w pierwszej osobie czasu teraźniejszego l.p. - np. "czuje" zamiast "czuję"
- brak przecinków przed "w którym", "o którym" itp.
- powtórzenia, szczególnie właśnie słowo "który" stosujesz zbyt często w różnych formach, niekiedy po kilka razy w jednym zdaniu.
- zapis większości dialogów jest do poprawki (niepotrzebne kropki - np. Na horyzoncie widać już ląd. - oznajmia)
- zapomnij o wielokropkach - nożna je zastąpić na kilka różnych sposobów. Wielokropek sprawia wrażenie, że nie wiedziałeś jak zakończyć zdanie ;)
-- Paweł K.

To nie zabawa / Stara wiara / Niewdzięczność historii / Artysta

4
Smoke pisze:myślę, że gdyby tekst odchudzić ze zdań zbędnych, to z 650, zostałoby z 300.
po co info, że nie jest chudy? wystarczy wychudzony, a słowo "wychudzony" pozwala sądzić, że dawniej był lepiej zbudowany, ale stracił sporo na wadze na tym wyżywieniu - słowem; straszna łopatologia Ci wyszła
Książka jak zauważyłeś jest z perspektywy pierwszoosobowej, więc starałem się pisać jak najbardziej realistycznie z jego punktu widzenia i myśli - nawet tych bzdurnych. To postać, która w rozpaczy chwyta się każdej szansy na dialog, przemyślenia i obserwacje, gdyż ma świadomość, że niewiele okazji już pozostało.

Wiele niepotrzebnych zdań i tak wyrzuciłem w poprawkach.
Smoke pisze: trzy przymiotniki w pięciowyrazowym zdaniu; może od razu wypisz wszystko "od myślników" :D przecież następne zdanie pozwala sądzić, że jest wąsko, skoro obija się co jakiś czas ramionami o krawędzie wystających skał
To wynika z mojego stylu i nic na to nie poradzę. Zwyczajnie lubię takie zestawiania, a już kompletnie ubóstwiam równoważniki zdań - nawet kilka pod rząd.
Smoke pisze:kto jest targetem tego tekstu?
Raczej osoby, które stawiają mroczniejszą fabułę wraz z barwnym światem, który ma przeróżne miejsca odsypane legendami i przepowiedniami, a to wszystko w prostym języku, niż tekst naszpikowany metaforami o "ludzkiej egzystencji", miłości i sensie życia.
Anakolut pisze:Do tego kilka błędów, które nagminne powtarzasz:
Wiem, wiem. Moja gramatyka nieco kuleje, ale robię co mogę.
Anakolut pisze:Fabularnie jest tak sobie, coś może z tego będzie fajnego, ale ta połowa mnie nie zachwyciła.
Przyznaję, prolog nie jest specjalnie ekscytujący. Ale musicie uwierzyć mi na słowo, że potem się rozkręca.
Lucki

5
Przyznaję, prolog nie jest specjalnie ekscytujący. Ale musicie uwierzyć mi na słowo, że potem się rozkręca
Skoro prolog nie jest po to by złapać czytelnika jak rybkę na haczyk, to po co?
Chcesz aby wydawnictwo napisało na książce "z początku nie pociąga, ale dalej..." Bo ja tego jakoś nie widzę :evil:
I sam sobie w ten sposób strzelasz do potencjalnych czytelników, zamiast o nich walczyć...

Ech, skoro już tu jestem, może napiszę w swej amatorskiej formie coś więcej.
I choćbym miał cale życie na zgadywanie to i tak nieudało by mi się znaleźć odpowiedzi na to pytanie.
nie udało
Nie przechodzi kilku kroków, poczym zatrzymuje się.
po czym
Siedzę w tylniej części celi.
tylnej
Jestem przywiązany jedną ręką do słupa, a nogi są wyłożone w stronę lewego rogu i dotkają słomy, która wypełnia część mojej ciupy.
dotykają
Ani nie za silno, ani nie za lekko.
sprawdziłem, Silno to taka wioska i raczej nie o nią chodziło.
Gwardzista odwiązuje mu ręce i poprawił nieco węzeł, który się zaguzował.
:?:
Na koniec stróż wkłada palucha do nosa, poczym macza go w zupie.
po czym
Moje stopy dotkają ziemi po raz pierwszy od dwóch dni.
dotykają
To swego rodzaju krater, z którego prowadzi delikatnie pod górę brązowata, słabo udeptana ścieżka, by później podążyć w dół w dalszą część wyspy.
brązowata ścieżka to określenie jakie po prostu powaliło mnie z nóg i wyczyściło ze słów.

Kiedyś chyba powiedziałem, że wielokropki są jak żony. U ciebie to cały harem :) Po co?
Skoro jest to fragment jakiegoś tekstu, a wielokropki nie wskazują urwanych fragmentów, to dla mnie tak jak wstawienie emoikonki w rozmowie.
Człowiek, który został niewolnikiem.
To jest cześć tytułu owej książki? Jeśli nie to raczej pod napisem Prolog.
Nie potrafię dokładnie powiedzieć ile czasu zdążyło już minąć od kiedy po raz ostatni widziałem promień słońca.
bolało go to tak bardzo, że pomyślał to jednym tchem

Do kogo on mówi/myśli? Gdy zwraca się do samotności, w porządku. Ale wcześniej? Bo to w żaden sposób nie brzmi jak mówienie do siebie. A osobiście, takie mówienie bohatera w próżnie czy do czytelnika, by dać mu informację, to jak egzaminator przy prawku: Ooo, to jest samochód! Ach, a to te kierunkowskazy. A wiesz, włącza się je przesuwając maleńką dźwignię za kierownicą.
A nawet wtedy moje oczy nie zdążyły się nacieszyć tą chwilą, ponieważ przez większą jej część jedynie mnie oślepiało. A teraz po raz kolejny jestem zdany na moją jedyną przyjaciółkę, która towarzyszy mi już od dłuższego czasu. Dotrzymywała mi towarzystwa w dłużącym się nieubłaganie czasie.
Dwa zdania zaczęte od A, w ten sposób dźgać mogą w oczy niczym włócznia. Te zdanie z czasem w kontekście z poprzednim brzmi jakby wepchnięte na siłę.
Siedzę związany i skrępowany na samym końcu jakiegoś obskurnego okrętu
Koniec okrętu. Czy każdy okręt, niczym kij ma dwa końce? I czy te słowo pasuje?
któremu przydałoby się załatać kilka dziur przez które dostaje się woda pomiędzy to, co w tej chwili mam najcenniejsze
któremu i które, czyż muszą być tak blisko? i jak dla mnie jeszcze jeden przecinek.
Zawsze dawałem z siebie więcej niż było to konieczne.
Myśli na pewno. Mnie jako czytelnika byś zamęczył maksymalnie do trzeciego akapitu. I książka ląduje na półkę. Widać nie jestem w targecie.
I po raz kolejny nie potrafię ustalić ile to minęło.
jak dla mnie przecinek przed ile
Czas, jego kapryśny humor już od tak dawna mnie prześladuje,
w jaki sposób, przecież bohater nawet nie wie jak mija?
czy w ogóle zdajesz sobie sprawę co się w tej chwili dzieje?
jak dla mnie przecinek przed co
Statek płynie w jedyne miejsce swego celu,
Hmm, a teraz pytanie na pomysłowość, kiedy cel statku ma więcej miejsc?
a jednak tak chętnie o nim koloryzują
Można coś koloryzować, ale żeby o czymś koloryzować? Spotkałeś się kiedyś z takim określeniem?
A ja nie widzę powodu dla którego są wymyślane te bajki
przecinek

Cieszył się na dźwięk hałasu. czemu nie np: (...) tak bardzo mnie ucieszy. ?
Heh. Cicho widmo płynie i ożyje, gdy do celu dopłynie.
dochodzi do mnie rumor szybko przebieranych stóp schodzących po schodach.
w co zostały przebrane, i dlaczego w ruchu :twisted:
można pędzić, przebierając nogami, a więc przebierających stóp. I tak źle brzmi

Cichość tego statku mnie zadziwia, skoro nawet oddech słychać.
Z trudem, ale jednak powstrzymuję się.
ale jednak brzmi mi jako wtrącenie, wiec tedy były przecinek z obu stron.

Wybacz, mam dość. Zresztą, nie jestem weryfikatorem, tylko marnym amatorem, robiącym dziesiątki błędów, więc ostrożnie z moimi uwagami.

Ogólnie. Bohater? Zerknąłem trochę dalej i jest średni. Niezbyt bystry z ciętym języczkiem. Taki standard jak mi się wydaje. Za to strasznie się rozwodzi bez potrzeby i jakby bez celu. Mnie to wykończyło. Jak dla mnie zbyt brakuje ci lekkości mówienia (co nie dziwne).
A piszesz w sposób średni, z typowymi elementami startowania, jak np: te wielokropki. Fabuły nie ocenie, bo i nie mam jak. Z tego co przeczytałem, to na razie tylko sobie siedzi i dostał jeść. Ale to przecież tylko marne pięć tysięcy znaków.
Jak początek, dla mnie bardzo słaby.
Spotkałem się ze stwierdzeniem, że ów tekst jest zbyt długi jak na prolog. Czy to prawda?
Zgadzam się z tym twierdzeniem

No nic, na razie i powodzenia. :piwo:
-Może jak będę dużym chłopcem, ludzie będą mnie prosić o pomoc.
-Albo żebyś się przesunął.

6
Spotkałem się ze stwierdzeniem, że ów tekst jest zbyt długi jak na prolog. Czy to prawda?

Prawda.
Ale Maldazar, mroczny bóg w końcu odnalazł oszpecone dzikie zwierzę. Przemawiając, ta stał a się jego sługą.
Zwierzę, to rodzaj nijaki. Więc stało się jego sługą. Ale pomijając rodzaj, co miało do końca znaczyć "Przemawiając, ta stał a się jego sługą", to nie wiem.
Wlał w nią część tej mocy, rozbudzając w niej mrok . A zło po raz kolejny wędrowało po świecie.
Jeśli miał tu zajść związek przyczynowo – skutkowy, to znaczy, że zło zaczęło wędrować w wyniku wlania części mocy – to nie zaszedł. Oba wydarzenia działy się równolegle w przeszłości. Można było napisać na przykład: „A zło po raz kolejny rozpoczęło wędrówkę po świecie.”
Nie potrafię dokładnie powiedzieć ile czasu zdążyło już minąć od kiedy po raz ostatni widziałem promień słońca.
Nie komplikuj bez potrzeby:
„Nie potrafię dokładnie powiedzieć ile czasu minęło, od kiedy po raz ostatni widziałem promień słońca.”
Dzień, może dwa.
Sugerując się poprzednim zdaniem, czytelnik oczekuje, że będą to co najmniej miesiące, jeśli nie lata. A tu nagle wyskakują dwa dni! To niepoważne; poprzednia fraza jawi się jako zbędny i niczym nieuzasadniony patos i wręcz wprowadzenie w błąd.
Tym razem jest z nami ten przeklęty worek na mojej głowie, a także sznur u moich dłoni i stóp.
Po pierwsze: „mojej' - „moich”: powtórzenie
Po drugie. Oba zaimki niepotrzebne, wiadomo o kogo chodzi, podkreślasz, że nikogo innego tam nie ma.
Po trzecie: nie „u” lecz „na”. Jak by leżały u stóp czy dłoni, to co by mu to przeszkadzało? Mógłby się nimi pobawić przy użyciu wyżej wspomnianych kończyn.
Niemal słyszę co do mnie mówi, choć nie jestem zadowolony z treści, którą próbuje mi przekazać. Krzyczy "uciekaj, ratuj się, tutaj nic cię już nie czeka".
No to mówi czy krzyczy?
któremu przydałoby się załatać kilka dziur przez które dostaje się woda pomiędzy to, co w tej chwili mam najcenniejsze.
Tylko w tej chwili? I jeśli to jest to, co podpowiada mi logika i znajomość anatomii człowieka - to nie jest dobra metafora.
Poza tym nie chce mi się stąd ruszać, mimo iż jest zimno i mokro to szum morza daje mi złudne poczucie bezpieczeństwa.
Dlaczego więc narzekasz? Nie jest tak źle, skoro ci się nie chce ruszać.
Ale z jakiego powodu miałbym się całkowicie poddać? Pamiętam, że nigdy nie było to w moim typie, wręcz przeciwnie.
Określenie „nigdy nie było to w moim typie” tutaj nie pasuje.
I po raz kolejny nie potrafię ustalić ile to minęło.
„ile to minęło” - ?
Statek płynie w jedyne miejsce swego celu,
To stwierdzenie jest sprzeczne zarówno z logiką, jak i ze składnią zdań w języku polskim.
a jednak tak chętnie o nim koloryzują.
To nie jest dobre określenie.
Każdy po tyle samo.
Każdy tyle samo. I połączyłbym to zdanie z poprzednim.
Nareszcie słyszę jakiś hałas. Nie sądziłem, że będę tak bardzo cieszył się na jego dźwięk.
Niezgrabnie i niepotrzebnie skomplikowane. Może lepiej tak:
Nareszcie słyszę jakiś hałas, nie sądziłem, że tak bardzo mnie to ucieszy.
Najwyraźniej komuś przestało się już spieszyć.
Jeśli dochodził do drzwi, które musi otworzyć kluczem – to musiał zwolnić.
Teraz słyszę jedynie ciężki oddech zbliżający się w moim kierunku.
Słyszę jedynie zbliżający się, ciężki oddech.
Ów człowiek jest łysy, no może nie licząc tych kilkunastu długich i niechlujnych farfocli z tyłu głowy, które sięgają mu aż do ramion.
Z opisu na wstępie domniemywam, że jest na dnie drewnianego okrętu (metalowe kadłuby tak nie przeciekały, a jeśli, statek szybko szedł na dno). A w takich pomieszczeniach (poniżej linii wodnej; w metalowych zresztą również) nie było okien – to oczywiste. Skąd więc światło, aby mógł obejrzeć i opisać przybysza?
Zauważyłem, że później opisałeś lampę. Ale tutaj to pytanie powstaje. należałoby przenieść ten opis. Co nie zmienia faktu, że w takich pomieszczeniach więziennych lamp nigdy nie było.
to i tak nieudało by mi się znaleźć odpowiedzi na to pytanie.
„nie udało”

A blizna, która rozciąga się od lewego policzka, poprzez szyje i znika dopiero pod napierśnikiem.
Konstrukcja tego zdania jest nieprawidłowa.
Więc gdyby wszedł tu młodzieniec z gładkim licem to i to zdanie nie ubliżyłoby prawdzie.
O jakie zdanie chodzi?
dodaje, patrząc na mnie nieprzyjacielsko, kładąc dłoń na rękojeści noża przy pasie.
„nieprzyjacielsko” - jeśli nawet istnieje takie słowo, to w żadnym razie nie powinno być tu użyte.
Swój chłop, lecz niestety raczej nie będzie nam dane poznać się lepiej i odjechać ku zachodzącemu słońcu na popielatych rumakach w śnieżnobiałe, dzikie, górskie odstępy bezdroży północy.
Nawet poetycko, ale kompletnie tu nie pasuje. Wyrwane z innego tekstu.
Pochyla się nade mną i uwalnia mi jedną rękę z więzów.
„mi” – do usunięcia
Dodatkowo pływają tu grube kawały warzyw i insze, bliżej nieokreślone obiekty o których naturę wolę nawet nie dociekać.
„insze” – razi. Lepiej „inne”.
tak to chyba jest woda, a przynajmniej barwa na to wskazuje.
Woda jest bezbarwna.
Nie przechodzi kilku kroków, poczym zatrzymuje się.
Skoro nie przechodzi, to się nie rusza, a jak się nie rusza, to nie może się zatrzymać.
Powinno być „Przechodzi kilka kroków...”
„po czym”
- Nie chciałbym psuć ci apetytu, ale to specjalność naszego kucharza, lecz niosąc to miałem wrażenie, że to jednak gnój z jakiejś obory ugotowany z warzywami.
Tak można przemawiać w Parlamencie Europejskim. Nie wyobrażam sobie, aby w ten sposób odzywał się strażnik do więźnia.
Nie będę ukrywał, że z tego wszystkiego woda podchodzi mi najbardziej.
Woda podchodzi? Ma nóżki?
Siedzę w tylniej części celi.
„tylnej”
a nogi są wyłożone w stronę lewego rogu
wyłożone - ?
Tylko dlaczego akurat nie tą
„tę”
Dupsko wciąż mi moknie pod strumieniem wody, która wdziera się z niewielkich szpar w statku.
Woda płynie strumieniem? I ten statek jeszcze nie zatonął, utopiwszy przedtem bohatera w tym pomieszczeniu?
Za kratą, przy stropie chwieje się na prawo i lewo lampa z płomieniem.
„na prawo i lewo” - do usunięcia
Całe szczęście, że nie ma słomy wokół mnie…. co ja bym bez niej zrobił.
Nielogiczne.
Zaraz przy mojej przylegają do siebie bliźniacze cele.
Niefortunne zdanie.
długościomierza
Hm.
Budowniczowie owych więzień na pewno nie byli idealni
Określenie „idealni” - tutaj nie pasuje.
Podobnie jak w przypadku kawy - nawet jedno ziarenko potrafi zepsuć smak idealnie zaparzonej małej czarnej.
Ziarenko kawy zepsuje smak kawy?
i wchodzą do kolejnej - tej po lewej stronie. To musi być kolejny więzień taki jak ja.
„kolejnej” - „kolejny”: powtórzenie
Strażnik przywiązuje obie ręce ów więźnia do belki i krępuje mu stopy.
Chyba miało być „owego”.
że przez większość część był dzień,
???
Czyżby dlatego, że miałem ciemny wór na czerepie?
Jednak „głowa” byłaby lepsza.
Ale wiesz jak jest. - nieznajomy daje znać jako pierwszy.
Jeśli kropka po „jest”, to „nieznajomy” dużą literą. A jeśli małą, to bez kropki. Poniżej analogicznie.
ale stracił sporo na wadze na tym wyżywieniu. Ma na sobie podartą,
Trzy razy „na”.
Ma na sobie podartą, jasną koszulę i bure, równie poszarpane spodnie.

„równie” - ?
Nie mam pojęcia w jaki sposób rozdarł sobie ubranie siedząc w pomieszczeniu odciętym od ostrych przedmiotów… właściwie to wszelkich przedmiotów.
A skąd możesz wiedzieć, gdzie on je rozdarł?
Jest bez blizn, tatuażów oraz innych znaków szczególnych.
„tatuaży”
Dochodzą mu do połowy długości szyi,
„długości” - do usunięcia
Jego złe ustawienia nie pozwala mi na to.
Błędne określenie.
że nie przeżywał tortów ze strony czasu,
„tortów” - ?

No cóż, pierwszy raz nie dokończę weryfki. Przykro mi. Zostałem pokonany przez ponadnormatywną liczbę błędów. Zwróć uwagę, że nie ruszałem tych, o których wspominał Anakolut oraz zwykłych literówek i zapewne wiele przepuściłem przy pierwszym czytaniu. Gdyby próbować wskazać je wszystkie, osiągnęłoby to monstrualne rozmiary. Rzadko można spotkać tak źle napisany tekst.

Przeczytałem, że masz sześćset pięćdziesiąt stron. Podejrzewam, iż pisząc je odczuwałeś radość i satysfakcję. To bardzo ważne, być może najważniejsze. I z tego punktu widzenia, ta praca miała sens. Ale jeśli chcesz się zaprezentować szerszemu odbiorcy, to należało zacząć od krótszych form, gdyż daje to większą swobodę manewru, łatwiej skorygować nieuchronne błędy. Nie wiem, czy znajdziesz dość cierpliwości i siły, aby poprawić tak obszerny tekst i kto pomoże Ci je wskazać, bo niestety nie zdajesz sobie sprawy z ich zakresu i liczby.

Czy są jednak jakieś plusy? Tak. Szczegółowe, wnikliwe (choć czasem chybione) i rozbudowane opisy, które w ramach prologu są nie na miejscu, ale dalej już jak najbardziej pożądane, wnikanie w odczucia, myśli i psychikę bohatera, niespójność i różnorodność zapisu, która w ramach danego tekstu jest oczywiście poważną wadą, ale świadczy o czynionych poszukiwaniach i drzemiących, choć nierozwiniętych jeszcze możliwościach autora. Jeśli potraktujemy ten fragment jedynie jako ćwiczenie, to można powiedzieć, że spełnia swoje zadanie. Pokazuje i uzmysławia szeroki wachlarz owych błędów, wskazując możliwość, potrzebę i czasem sposób ich uniknięcia. Wiadomo przecież, że „nie od razu Kraków zbudowano”, a jeśli (jak rozumiem) jest to pierwsza twoja praca, to rokowania są niezłe. Na przyszłość. Raczej odległą. Bo teraz trzeba usiąść i poprawiać, poprawiać, poprawiać. Tyle tylko, że do tego celu znacznie lepiej służą krótkie opowiadania; nawet zamieszczony tu fragment jest o wiele za długi, bo wiele z tych błędów będzie się powtarzać, i co gorsza – utrwalać przez tak wiele stron, o których mówiłeś. Można mieć wspaniała wizję, temat, pomysł, ale jeśli nie będzie on ujęty w określone ramy, reguły i zasady wynikające i składające się na to, co nazywamy tekstem literackim, to na pewno nie będzie on dobrze przyjęty i zaakceptowany przez odbiorców.

7
Na razie mogę tylko podziękować za wskazanie niedociągnięć. Spodziewałem się ich i jak wcześniej pisałem, nie ukrywam, że jestem nogą w tej dziedzinie - w końcu to debiut. Z pewnością poprawię wskazane niedociągnięcia.

Problem w tym, że w pisaniu mam własne priorytety, które są dla mnie nawet ważniejsze niż gramatyka i ogólnie poprawność, lecz wynika to z niedoświadczenia. Konkretnie jest to wiarygodny świat, postacie i historia, choć w prologu próżno tego szukać.
Thug pisze:Człowiek, który został niewolnikiem.

To jest cześć tytułu owej książki? Jeśli nie to raczej pod napisem Prolog.
To całość wraz z tytułem " Drakonit - człowiek, który został niewolnikiem". To jak " Władca pierścieni - powrót króla"
Thug pisze:Skoro prolog nie jest po to by złapać czytelnika jak rybkę na haczyk, to po co?
Chcesz aby wydawnictwo napisało na książce "z początku nie pociąga, ale dalej..." Bo ja tego jakoś nie widzę :evil:
I sam sobie w ten sposób strzelasz do potencjalnych czytelników, zamiast o nich walczyć...
Z założenia Prolog ma być bardziej tajemniczy, aniżeli pełen akcji. Dlatego jest tyle niedopowiedzeń, choćby kim był bohater wcześniej i z jakiego powodu jest tam gdzie jest.

Uznałem, że po przeczytaniu Prologu czytelnik będzie chciał dowiedzieć się tego i tej całej "otoczki" świata w jakim wylądował i to zachęci go do czytania dalszych rozdziałów.
Thug pisze:Ogólnie. Bohater? Zerknąłem trochę dalej i jest średni. Niezbyt bystry z ciętym języczkiem. Taki standard jak mi się wydaje.
I tu jest cały pomysł na niego. To zwykły człowiek, a nie superbohater lecący ratować świat. Woli zaszyć się i aby o nim zapomniano, aniżeli pakować się w konflikty i przygody. Niemniej, jak łatwo się domyśleć nie będzie mu to dane.
Lucki
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”