ROZDZIAŁ 5. MIJAŁY DNI TYGODNIE.....
(.....) Pisałem już, że nasze kierownictwo szkoły i internatu zorganizowało nam niefortunną jak się okazało pogadankę, na temat wkraczania przez nas w dorosłe zycie. Czy wkraczaliśmy w nie? Oczywiście, jeden szybciej, drugi wolniej, ale wkraczaliśmy....dziewczęta również, może nawet szybciej niż my. Normalną rzeczą było tworzenie się par, chodzenie ze sobą, snucie planów na przyszłość, czekanie na wielką miłość, a póżniej mniejsze lub większe rozczarowanie. Ale któż z nas tego nie przeżył, chyba wszyscy.
A jednak....mieliśmy z tym wiele problemów ze strony wychowawców, w szczególności ze strony pani K. Niejedna jeszcze dziewica wzywana była przed jej srogie oblicze, gdzie otrzymywała reprymendę na temat swojego(?) zachowania. Nie wiem dokładnie co wychowawczyni mówiła, bo przestraszone dziewczęta nie chciały w ogóle rozmawiać na ten temat, a szkolna miłość niekiedy urywała się, by po kilkunastu dniach powrócić ze zdwojona siłą. Efekt pani K. był mizerny, mało skuteczny, wprowadzał tylko chaos i zamieszanie.
Były pary,były wyznania miłości, ale czy coś z tego przetrwało? Często zastanawiałem się nad tym. Czy znajomości te zostały skonsumowane? Powstały nowe związki, nowe małżeństwa? Nie wiem, wiem tylko o jednym takim związku, który przetrwał szkolną miłość, a jego ukoronowaniem byl związek małżeński. Czy było ich więcej? Wątpię!
Tak prawdę mówiąc to nie ma czego oczekiwać po takich szkolnych miłościach, a szczególnie takich, które rodzą się w strefie zamkniętej, a za strefę zamkniętą uważam życie w internacie. Takie jakie ja miałem, takie jakie mieli moi koledzy, moje koleżanki. Bo czyż my widzieliśmy coś innego prócz oblicza naszych wychowawców? Nie! Czy widzieliśmy inne towarzystwo jak tylko to, na które byliśmy zdani przez wspólne zamieszkanie, wspólną naukę? Nie! Nie! Nikogo innego nie widzieliśmy, nie obracaliśmy się w żadnym towarzystwie, nie prowadziliśmy żadnych rozmów, żadnych dyskusji, prócz byle jakich wymian zdań we własnym gronie. A uczono nas wzorowego zachowania, towarzyskiej ogłady(pan B.) po co? No właśnie po co, skoro nie mogliśmy tego wypróbować na sobie,sprawdzić się, nauczyć się tego wszystkiego co było dla nas nowe,niezrozumiale, niejasne!
Bylem i jestem zwolennikiem poglądu, ze nikt i nic nie nauczy człowieka, jak tylko własna porażka, własne błędy, które każdy popełnia i popełniać będzie.....przez całe swoje życie.
A eliminując je, automatycznie uczymy się, nie mieliśmy możliwości podglądania innych, nie mieliśmy żadnych wzorców, więc skąd mieliśmy czerpać wiadomości i przyswajać je? No skąd! Dlatego mam poważne wątpliwości czy cokolwiek wyszło z tych szkolnych miłostek. Wiem po sobie, że gdy człowiek opuścił mury szkolne, zobaczył inny świat, innych ludzi, otworzył oczy na otaczający go jakżeż piękny świat. Było na co patrzeć, było co podziwiać....i zastanowić się nad stratą jaką poniósł mieszkając w internacie.
Wszystko jednak było do nadrobienia, choć czas nie stał w miejscu, ale byliśmy młodzi i takie trudności nie przerażały nas, wręcz przeciwnie, mobilizowały do większego wysiłku, do bardziej aktywnego życia, a napotkane trudności pokonywaliśmy z łatwością i młodzieńczym zapałem, z młodzieńczą werwą!
Nawiązywałem nowe znajomości, to samo robili inni, również dziewczęta, dlatego więc nasze niby "wielkie" miłości gdzieś się zatracały, ginęły w tłumie nowych znajomości, nowych partnerów i partnerek. Szkolne sympatie odchodziły w zapomnienie, to chwilowe, bo jako tako wspominaliśmy te wspaniałe chwile spędzone razem w W. Nie wiem jak inni, ale ja wspominam je do dnia dzisiejszego. Bo czyż można zapomnieć swą pierwszą, jakżeż piękną i czystą miłość? Chyba nie, przynajmniej ja tego nie mogę zrobić i nie chcę, nie chce utracić tego co było takie piękne i wzruszające, co niestety już się nie powtórzy.
Każdy poszedł swoja drogą, każdy znalazł nowa miłość i nie wiem czy wraca jeszcze do tego co było tutaj, a może doszedł do wniosku, że nie warto? Być może....
Ja wspominam często, być może dlatego,ze staram się zrozumieć postępowanie naszych wychowawców, mimo iż staram się ich bronić, zrozumieć, to nie mogę przejść obojętnie obok tego tematu. Wyrządzili nam dużą dużą krzywdę swoim postępowaniem, swoimi metodami wychowawczymi, ale jak już pisałem na samym początku, wybaczam im to, mój organizm zniósł to bez żadnego uszczerbku, nie przyswoił sobie ich nauk ani pouczeń. Pozostał czysty, nienaruszony, a czego go nie nauczyli, nauczył się póżniej sam.Muszę przyznać,że poradził sobie znakomicie!
(Ciąg dalszy w pisaniu)
ZE SZKOLNEGO PAMIĘTNIKA - SZKOŁA -
1
Ostatnio zmieniony sob 30 sie 2014, 08:04 przez Tadeusz Iwan, łącznie zmieniany 2 razy.
tadeo.