Prince Polo [miniatura obyczajowa]

1
Powoli zapadał zmrok. Skwer Dobrego Maharadży rozbrzmiewał krzykami kawek, które gromadziły się, aby przekroczyć granicę światła i ciemności. Za chwilę miały zerwać się do lotu, jak zawsze przed zmierzchem i o świcie.
Na przystanku, kilka kroków od pustej ławki, stał przygarbiony staruszek. Przed chłodem chroniło go tylko skromne paletko z rzędem guzików przypominających stare monety. Czekał, wsparty o lasce, popatrując niespokojnie wokół. Wyglądał na podekscytowanego, jakby autobus miał go za chwilę zabrać na wycieczkę. W pewnym momencie sięgnął do kieszeni i wyjął orzechowe Prince Polo. Zielono-czerwone opakowanie zaświeciło blaskiem celofanu na tle filcowych szarości późnej jesieni. Starszy pan niecierpliwie szarpnął górną część kolorowej folii, po czym drżącymi palcami zaczął obierać wafel jak banana. Z niekłamanym entuzjazmem w oczach przypominał małe dziecko rozpakowujące prezent-niespodziankę. Oddzierał z pietyzmem jeden cienki pasek za drugim, wpatrując się w łakoć miłosnym wzrokiem. Kiedy Prince Polo został w trzech czwartych odwinięty, nachylił się nad nim i otworzył usta. W chwili, gdy od pierwszego kęsa dzieliły go dwa centymetry, wafelek złamał się i spadł na ziemię. Staruszek na chwilę zamarł, po czym spojrzał pod nogi takim wzrokiem, jakby patrzył w otchłań.
Stał tam, szary, zgarbiony, z zielonym strzępkiem w ręce i przeżywał utraconą chwilę szczęścia.
Tymczasem ponad jego głową przeleciał niespiesznie krzykliwy, ptasi kondukt. Starszy pan ocknął się, spojrzał w górę i zobaczył cienie, przesuwające się po ciążącym ku czerni niebie. Znał kawki jeszcze z czasów dzieciństwa, kiedy Warszawa zmieniła się w wypiętrzone na ceglanym prochu góry - z kanionami, przełęczami i zapadlinami. Te utykające ptaki o trupio białych źrenicach w ruinach znalazły swój wymarzony dom. Rozpoczęły nowe życie, gdy miasto straszyło turniami zburzonych kościołów i błądzącymi po usypiskach cieniami ludzi. Żywiły się i mnożyły jak nigdy wcześniej. Trwał złoty wiek czarnych ptaków.
A kiedy na szczątkach ich gniazd odbudowała się Stolica – musiały nauczyć się prosić.
I czekać.
Jedna z kawek przysiadła nieopodal. Przekrzywiając głowę, wpatrywała się w pokruszoną, czekoladową cegiełkę.
Stary człowiek obserwował ją bez ruchu.

Czas nie istniał.
Ostatnio zmieniony ndz 26 kwie 2015, 10:53 przez Eir, łącznie zmieniany 2 razy.

2
Miniaturkę przeczytałem z dużą przyjemnością :) Eir, zachęcam Cię do zamieszczania również innych tekstów :)
Nie będę wchodził w detale językowe, na jedną rzecz jednak zwrócę uwagę: czym miałaby być "granica światła i ciemności"?
"Właściwie było to jedno z tych miejsc, które istnieją wyłącznie po to, żeby ktoś mógł z nich pochodzić." - T. Pratchett

Double-Edged (S)words

3
Dziękuję za przeczytanie, miło mi, że z przyjemnością :cool: Tak, w najbliższym czasie prawdopodobnie wrzucę jeszcze parę miniatur z tego cyklu.
Co do granicy...chodziło mi o granicę przede wszystkim czasową, kawki zbierają się jeszcze za widoku, a po zmroku całym stadem wyruszają na ucztę na pobliskie podwórza lub dalej, do Parku. Czasem mam wrażenie, że jak w zegarku podnoszą się z drzew tuż po zachodzie słońca ;)
Pozdrawiam! :)

4
Urocze, wspaniale i subtelnie nakreślony moment i jego przestrzeń. Jak glęboka może być tak, wydawałoby się, codzienna chwila, banalny motyw. Czas nie istniał, pojawiła się wieczność i całe życie staruszka pojawiło się w zgrabnej miniaturze.

5
Praktycznie mogę powtórzyć to, co już zostało napisane przed poprzedników. Ja również przeczytałem tekst z dużą przyjemnością. Podobały mi się obrazowe fragmenty jak na przykład guziki przypominające stare monety. Przekonujący styl, chciałoby się przeczytać więcej :wink:
"-(...)I dopiero, gdy wydasz śmiertelne tchnienie, pojmiesz, że żywot twój więcej nie znaczył niźli jedna kropla w nieskończonym oceanie!
Lecz czymże jest każdy ocean, jeśli nie morzem kropel?"

6
Czytałam i szukałam klucza, jak wejść w świat kawek i staruszka. Coś jest tam dla mnie zamknięte. Czegoś na mało i za dużo. Przy: "
Eir pisze:jakby patrzył w otchłań
skrzywiłam się i wiedziałam, czego za dużo! Oto - strachu autora, że nie nie zrozumiem i nie przeżyję "jak należy" . Według mnie - wtedy całkiem zniknęła głębia, a wdarł się... patos. Nie wiem, czego za mało. Może wymiaru semantycznego? Wieloznaczności?
Kawki, Warszawa i Prince Polo ładnie zagrały - nawet świetnie - staruszek i niebo pociągnięte kiczem.
Opowieść literacko - w jakimś chaosie narracyjnym, szarpanie czuć. I wysiłek.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

7
Dziękuję za przeczytanie i opinię!
To było pomyślane jako skromna, czuła scenka rodzajowa, z lekkim powiewem poetyckim. Jakiejś szerzej zakrojonej wieloznaczności chciałam w związku z tym uniknąć, żeby była czytelna i 'ludzka' - zwłaszcza, że cała końcówka i tak zmienia obrazek w coś więcej. Patos? Przyznam, że troszkę mnie to słowo zaskoczyło, nie rozpoznaję siebie w tym ;) "Patrzenie w otchłań" - użyłam tej frazy, a właściwie metafory, z przymrużeniem oka, żeby opisać tragikomiczne przerażenie, które się malowało w jego oczach! Dokładnie tak wyglądał wtedy, z tą opuszczoną głową, jakby stał nie nad wafelkiem, tylko nad przepaścią. Nie myślałam, że ta otchłań zostanie odczytana tak bardzo dosłownie ;) Niebo, staruszek: cóż...niebo ciążące ku czerni nie wydaje mi się jakoś specjalnie kiczowate. Samego staruszka opisałam na tyle oszczędnie, na ile potrafiłam, a raczej - na ile go zapamiętałam. Jeśli otarł się o kicz, to może dlatego, że tak strasznie lubił słodycze! :) ;)

9
Karmela - dzięki :) Zapraszam do następnych, wkrótce ;)

[ Dodano: Pon 18 Sie, 2014 ]
Natasza - może to chodzi o zbyt skrupulatne unikanie powtórzeń w przypadku słowa "staruszek". W zasadzie mogłam prawie cały czas pisać o nim domyślnie. Poza tym ... "za dużo" mogło być o dwa zwroty, które dodałam w ostatniej chwili przed zamieszczeniem, zapominając, że "lepsze jest wrogiem dobrego", mianowicie: "Z niekłamanym entuzjazmem w oczach" i "z pietyzmem". To były podkreślenia, które mogły sprawić właśnie wrażenie 'przedobrzenia' i nadmierności. Czy tak? Pozdrawiam!

10
Eir, w Twojej pierwszej wypowiedzi mam tak:
Eir pisze:"Patrzenie w otchłań" - użyłam tej frazy, a właściwie metafory, z przymrużeniem oka, żeby opisać tragikomiczne przerażenie, które się malowało w jego oczach! Dokładnie tak wyglądał wtedy, z tą opuszczoną głową, jakby stał nie nad wafelkiem, tylko nad przepaścią.

ale inicjujesz:
Eir pisze:Powoli zapadał zmrok.
Eir pisze:przekroczyć granicę światła i ciemności
tu zaczyna się patos "nieba"
a potem pocisnęłaś do bandy:
Eir pisze:utykające ptaki o trupio białych źrenicach w ruinach* znalazły swój wymarzony dom.
gdzie tu tragikomiczny obrazek (jego fundament)?
Tworzysz niezrównoważoną całość pomiędzy sensem i środkami stylistycznymi, ale
obraz staje się niespójny, bo jest prze-poetyzowany i nie odsyłasz donikąd. Skupienie odbiorcze nie obejmuje sensu całości

*jak wyglądają źrenice w ruinach? ;)
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

Prince Polo [miniatura obyczajowa]

11
Powoli zapadał zmrok. Skwer Dobrego Maharadży rozbrzmiewał krzykami kawek, których całe stado miało wkrótce zerwać się do lotu.
Na przystanku, kilka kroków od pustej ławki, stał przygarbiony staruszek. Przed chłodem chroniło go tylko skromne paletko z rzędem guzików przypominających stare monety. Czekał, wsparty o lasce, lekko podekscytowany. W pewnym momencie sięgnął do kieszeni i wyjął orzechowe Prince Polo. Zielono-czerwone opakowanie zaświeciło blaskiem celofanu na tle filcowych szarości. Niecierpliwie szarpnął górną część kolorowej folii, po czym drżącymi palcami zaczął obierać wafel jak banana. Oddzierał jeden cienki pasek za drugim, wpatrując się w łakoć miłosnym wzrokiem. Kiedy Prince Polo został w trzech czwartych odwinięty, nachylił się nad nim i otworzył usta. W chwili, gdy od pierwszego kęsa dzieliły go dwa centymetry, wafelek złamał się i spadł na ziemię. Staruszek na chwilę zamarł, po czym spojrzał pod nogi takim wzrokiem, jakby patrzył w otchłań.
Stał tam, szary i zgarbiony, z zielonym strzępkiem w ręce.
Tymczasem ponad jego głową przeleciał niespiesznie krzykliwy, ptasi kondukt. Starszy pan ocknął się, spojrzał w górę i zobaczył cienie, przesuwające się po ciążącym ku czerni niebie. Znał kawki jeszcze z czasów dzieciństwa, kiedy Warszawa zmieniła się w wypiętrzone na ceglanym prochu góry - z kanionami, przełęczami i zapadlinami. Te utykające ptaki o trupio białych tęczówkach, właśnie w ruinach znalazły swój wymarzony dom. Rozpoczęły nowe życie, gdy miasto straszyło turniami zburzonych kościołów i błądzącymi po usypiskach cieniami ludzi. Żywiły się i mnożyły jak nigdy wcześniej. Trwał złoty wiek czarnych ptaków.
A kiedy na szczątkach ich gniazd odbudowała się Stolica – musiały nauczyć się prosić.
I czekać.
Jedna z kawek przysiadła nieopodal. Przekrzywiając głowę, wpatrywała się w pokruszoną, czekoladową cegiełkę.
Stary człowiek obserwował ją bez ruchu.

Czas nie istniał. "

12
Nataszo, dzięki raz jeszcze za uwagi. Zainspirowana nimi, poprawiłam tekst tu i ówdzie, a przed wszystkim wróciłam do wersji pierwszej, gdzie było kilka zwrotów mniej. Zdaje się, że akurat były to te frazy, które mogły sprawiać wrażenie przesytu. Źrenice...przy okazji poprawiłam na tęczówki ;)) Niestety nie można, jak widzę, edytować tekstu...więc zostanie tak jak jest, czyli z tymi z kilkoma (dopisanymi dzisiaj) słowami być może za dużo. Tragikomizm był w jego spojrzeniu, na żywo. Metafora "patrzenie w otchłań", miała ten tragikomizm przywołać przed oczy czytelnika ;)

[ Dodano: Pon 18 Sie, 2014 ]
Wstawiłam też tę wersję oryginalną tekstu, biorąc pod uwagę słowa Nataszy. Dzięki!

13
Łapaka stylistyczna:
Eir pisze:Skwer Dobrego Maharadży rozbrzmiewał krzykami kawek, których całe stado miało wkrótce zerwać się do lotu.
spis podmiotów:
kto, co? skwer rozbrzmiewał ---> krzykami kawek
kto, co? stado miało ----> stado (domyślnie kawek)
tu następuje zmiana dość karkołomna - + przydawka kawek, jest podstawą stworzenia zdania podrzędnego - logiczno-semantycznie opartego na kawek
Na polski: nie wiadomo - stado się krzyków zerwie czy kawek.
Oprócz podmiotu wynikającego z gramatyki, mamy też "wykonawcę czynności " - i to tu jest zaburzone logicznie
propozycja:
Skwer Dobrego Maharadży rozbrzmiewał krzykami kawek, które zbierały się w stado, by na noc odlecieć na noc do gniazd.
Eir pisze:]skromne paletko z rzędem guzików przypominających stare monety
IMO
określenie skromne jakoś wyklucza późniejszy "nieskromny" ;) opis (IMO)
Eir pisze:Czekał, wsparty o lasce, lekko podekscytowany.
a co robiła laska? ;) (znaczy - laska tu zawadza stylistycznie)
Eir pisze:W pewnym momencie sięgnął do kieszeni i wyjął orzechowe Prince Polo.
moim zdaniem wybrałaś niedobry okolicznik. To pewny moment przekreśla sens lekko podekscytowany (albo lekko podekscytowanydotyczy... czekania, a do tego jest wejściem narracji w "staruszka", a pewny moment jest naglych oddaleniem w wszechwiedzącego)

cdn.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

14
@Natasza - dzięki ponownie.
Racja z tymi krzykami, zmieniłam ten fragment na " Skwer Dobrego Maharadży rozbrzmiewał krzykami kawek. Ogromne stado miało wkrótce zerwać się do lotu. " Raczej wolę tak.
Co do skromnego paletka i guzików (jeśli Ciebie dobrze zrozumiałam) - to też jest w tym troszkę racji, aczkolwiek one tylko przypominały te monety niby, to trochę łagodzi sprawę.
Z laską już chyba nic nie zrobię ;)
no i chyba nie wrzucę już trzeciej wersji z poprawionym drugim/trzecim zdaniem ;)
Pozdrawiam.

15
Przeczytałam pierwszą wersje i drugą. Powiem tak, podczas gdy pierwsza urzekała nutą poezji - nie dopieszczonej, zrywnej, ale urokliwej= druga wersja cały ten urok zabiła. Ot jedno z wielu zapisów jakiegoś wydarzenia.
Jak najbardziej należy się wsłuchiwac w krytykę, ale nie bezmyślnie za nia podązac. Trzeba mieć instynkt samozachowawczy i to co skrytykowano poprawiac, ale z wyczuciem i umiarem = to twój zamysł, twoje spojrzenie - i tego się trzymajmy. A Gorgiasz zrobi zapewne łapankę błedów - i mam nadzieję części pierwszej - mimo wszystko tej lepszej = wtedy nauczysz się poprawiać tekst. ;D

[ Dodano: Pon 18 Sie, 2014 ]
Moja powyższa wypowiedź wyszła zbyt lapidarnie, by można ją było w pełni zrozumieć. Dlatego dodam jeszcze kilka słów wyjaśnienia.
Otóż pierwszą czesc zaczełaś z rozmachem ulotnych wrażeń od rzau wprowadzając czytelnika w klimat nieuchwytnego uroku przez pryzmat którego należy odczytać następne słowa. W poprawionej częsci tego wstępu zabrakło - i przez to błędne zapisy zdań dalszej czesci zostały uwypuklone. Cała teresć straciła swój urok.
Sama prawie zawsze czytanie tekstu/książki zaczynam od początku. I on właśnie decyduje czy będę czytała dalej czy nie. Nie zastanawiałam się dlaczego. Dopiero twój wstęp a potem jego brak uzmysłowił mi dlaczego tak się dzieje.
Otóż pierwsze zdania albo złowią mnie jako czytelnika, albo nie. Taki jest urok początku.
Co do tekstu - jest miły, czyta się go z zaciekawieniem, co nie oznacza jeszcze, że jest gładki bez potknięc. I na te potknięcia zwrócą ci uwagę weryfikatorzy. Tylko o jednym musisz pamietac - co chciałaś w tekście przekazać i czy poprawki nie popsują klimatu twego opka.
To chyba tyle.
Jak wydam, to rzecz będzie dobra . H. Sienkiewicz
ODPOWIEDZ

Wróć do „Miniatura literacka”

cron