"Przystań dusz" [fantasy]; fragment opowiadania

1
WWWBlask słońca dochodzącego do zenitu przebijał się przez nieliczne chmury, a łagodny wiatr kołysał drzewami pobliskiego lasu wprawiając je w łagodny ruch, kojarzący się z falami morskimi. Wiatr ten, rozpoczynający swą wędrówkę nad Morzem Kaenickim, miał nasilić się niebawem, przynosząc ze sobą tygodnie ulewnych deszczy. Rzecz jasna tutejsze rolnictwo oczekiwało tego już od jakiegoś czasu, czyniąc niespieszne przygotowania.

WWWMabopane było krajem mniej uzależnionym od rolnictwa, niż większość jego sąsiadów. Rozpościerające się w południowej części kraju – bliżej morza – lasy tropikalne były znacznie gorzej zamieszkałe, jeśli nie stanowiły wręcz trudnej przeszkody dla niedoświadczonych podróżników. Z tego samego powodu jednak, oferowały bogactwo zwierząt i roślin, które wzbogacały lokalną dietę, a nie trzeba było ich przecież hodować. Mimo, zbawiennej niewątpliwie, obecności tego „naturalnego spichrza”, żaden rozwinięty kraj nie mógł funkcjonować zupełnie bez udziału rolnictwa. Na polach, rozciągających się zaraz za lasem po, zdawałoby się, sam horyzont, było to wyraźnie widoczne.

WWWRzecz jasna teraz pola nie stanowiły tego malowniczego, upajającego widoku, do którego przywykła większość ludzi. Były gołe jak niemowlę i czekały na nadejście owej „łaski z nieba” – jak zwało letnie deszcze wielu tutejszych – która miała pobudzić je do życia. Grupki rodzin farmerskich, od dzieci, po osoby w bardziej zaawansowanym wieku, krzątały się po polach, siejąc nasiona i odganiając ptactwo, które chciało skorzystać z darmowej przekąski. Zwłaszcza to ostatnie zajęcie sprawiało dzieciom wyraźną zabawę, do której czasem postanawiały dołączyć psy. Tego sielankowego obrazu dopełniał stukot końskich kopyt i kół toczących się po brukowanym gościńcu. Niejedna osoba odwracała głowę, gdyż wozy o tej porze nie stanowiły częstego widoku. Zwłaszcza takie jak ten.

WWWDwójka zadbanych aż nadto koni, prowadzona przez znudzonego woźnicę ciągnęła karocę, która nie wyróżniała się wcale rozmiarem, za to aż nadto wyróżniała się wyglądem. Polakierowane na wysoki połysk dębowe drewno, jedwab przysłaniający okna, czy złota klamka, świadczyły o przybyciu kogoś wysokiego rangą. Jeszcze dobitniej przypominał o tym oddział rodzimego wojska, jadący z przodu i z tyłu pojazdu. Przybysz był zza granicy.

– Musisz przyznać, że to urokliwe miejsce – odezwał się jeden z pasażerów, obserwując przez okno okolicę.
– Niewątpliwie. Jak każde inne, które położone jest pośród pól. Wolę wstrzymać się z wrażeniami, do czasu, gdy będziemy w mieście – odparł jego towarzysz głosem, w którym wyczuwalna była nutka dystansu.
– Wątpię, byś się na nim zawiódł. Podobno tutejsze grody są zupełnie różne od wszystkich innych.
– Jak głosi plotka krążąca wśród gawiedzi. Której to plotce oczywiście warto wierzyć – dała się słyszeć cyniczna odpowiedź.
– Aleś ty zblazowany Arjen. O kraju, w którym jesteśmy pierwszy raz, gadasz równie obojętnie, co o pogodzie. A o tych miastach, jeśli cię to interesuje, wiem nie od gawiedzi, a od krewnych własnych. Nieledwie rok temu tam byli.
– Ciekawość mnie bierze, kto poza nam podobnymi, może szukać czegokolwiek w tym miejscu. Głosy, że jest na wpół zdziczałe, to może przesada, ale nie aż taka wielka. Trudno tu o coś naprawdę ciekawego, z tego, co wiem – mruknął mężczyzna nazwany Arjenem, gapiąc się w podłogę.
– Być może nie wiesz wszystkiego – towarzysz podróży wychylił się przez okno. – Ej! Woźnica! Daleko jeszcze?!
– Jakieś piętnaście mil mój panie! Nie więcej!
– Jakimś dziwnym trafem, to akurat o piętnaście mil za dużo – Arjen westchnął ciężko. – Ten upał jest naprawdę wyczerpujący.

WWWW trakcie podróży okolica zmieniała się bardzo nieznacznie, pola wciąż rozciągały się jak okiem sięgnąć. Konie kłusowały leniwie, mając nieomal tak samo dość piekącego słońca, co Arjen. Ptactwo lecące wraz z wiatrem, co jakiś czas rzucało z zaciekawieniem okiem na jadący w dole wóz. Krajobraz tymczasem nie ulegał wielkiej zmianie, aż do momentu, gdy pierwsze, wyłaniające się jakby z mgły zarysy miasta, które było ich celem, zaczęły być widoczne. Promienie górującego nad niebem słońca odbijały się od tafli okolicznego jeziora, nadając mu osobliwy połysk. Obaj podróżnicy, a nawet konie zwróciły wzrok w tamtą stronę, jeden woźnica pozostał obojętny. Jezioro bynajmniej nie musiało się wstydzić rozmiarów. Nawet mimo znacznej odległości, jaka dzieliła je od leniwie toczącej się karocy, zajmowało dużą część pola widzenia. W oczy rzucał się zwłaszcza przeciwległy brzeg, nie płaski i zarośnięty jak ten bliższy drodze, ale wyrastający ponad taflę wody nieomal pionowymi, poszarpanymi erozją klifami wapiennymi. Przywodziły na myśl jakby olbrzymie fale jeziora, które nagle zastygły w ruchu, chroniąc teraz jego brzegi. Były kompletnie ogołocone z jakiegokolwiek życia, a do głowy wdzierało się natrętne pytanie, co też znajduje się dalej, za linią ich delikatnego spadku. Nawet z tej odległości było widać, że łodzie rybackie, penetrujące głębiny wód, wolą trzymać się raczej z dala od tego skalistego, budzącego respekt brzegu. A łodzi owych, pływało po błękitnej, spokojniej powierzchni, naprawdę wielka ilość, tak, że budziły skojarzenia z kaczkami, czy innym ptactwem wodnym, które przybyło tu na toki. Tak duża ilość rybaków, mogła oznaczać, że służą oni jakiemuś większemu miastu. W istocie, cel podróży był niedaleko, o czym woźnica już wiedział.

– Mila do Taembisy panowie! – pogrążony w lekturze Arjen, usłyszał krzyk. Poruszył się, jakby go ktoś zbudził ze snu, natychmiast odłożył książkę.
– Marten, kontrola dokumentów, szykuj wszystko!
– Tak jest!
– List żelazny, list od Jego Majestatu, list od króla Babatunde, masz wszystko?
– Wszystko!
– Umowa na wizytę dyplomatyczną, kopia traktatu z roku 716, kopia siedemnastych obrad dworskich w sprawie Mabopane, nasze uprawnienia, wszystko jest?
– Jest. Wszystko w dwóch kopiach.
–Bardzo dobrze, przygotowujmy się powoli.
– A nasza osobista straż? – dociekał Marten.
– Już na miejscu, tam gdzie będziemy sypiać.

WWWZbliżanie się do celu podróży, z niewiadomych przyczyn ożywiło li tylko Arjena wraz z Martenem. To, że tutejsi żołnierze pozostawali niewzruszeni było rzeczą jasną. Ale obojętność koni, czy wreszcie samego woźnicy była bardziej zagadkowa. Tym bardziej, że oni, w przeciwieństwie do swych towarzyszy widzieli już cel. A zaprawdę, niejednemu na taki widok zapierało dech.

WWWKonie naraz wstrzymały swój chód rżąc lekko, jeszcze bardziej zwracając uwagę okolicznych ludzi. U boku gościńca czekała cierpliwie grupka ludzi, spodziewając się przybyszów, z wzajemnością zresztą. Woźnica jednym zawołaniem wyjaśnił sytuację swym pasażerom. Drzwi karocy został po chwili ceremonialnie otwarte przez niego, a dwójka przybyszów postawiła swe pierwsze kroki w Taembisie. Oczy wszystkich – włącznie z grupką oczekujących – zwróciły się ku nim.

WWWArjen wystąpił, jako pierwszy, lekkim, dystyngowanym krokiem i z wysoko zadartą głową, rozglądając się po okolicy z pobłażliwym zainteresowaniem i wyczuwalnym dystansem. Zwracał uwagę nieco wyższym wzrostem, niż u przeciętnego człowieka, oraz szczupłą, jeśli nie chudą wręcz sylwetką, widoczną nawet mimo jego obszernych szat. Te zaś emanowały przepychem atłasów i jedwabi inkrustowanych drogą i wyrafinowaną biżuterią, nadając nosicielowi wyjątkowo onieśmielającą aurę. Zachowanie Arjena dodatkowo ją wzmagało. Choć nie wymagało to od niego szczególnego wysiłku – same, wydłużone i szorstkie nieco rysy twarzy, wraz z głęboko osadzonymi oczyma legitymizowały go, jako szlachcica, w sposób wręcz natrętny. Siwe włosy widoczne spod ewidentnie nieskromnej czapki, mogły dawać fałszywe pojęcie o jego wieku, gdyż w istocie ledwo przestąpił próg czterdziestej wiosny.

WWWJego towarzysz Marten postąpił po chwili za nim i choć jego szaty były podobnego gatunku, a po twarzy znać było tę samą narodowość, stanowił odmienny od Arjena widok. Choć również zachowywał się z godnością właściwą swej randze, nie epatował tą samą pewnością siebie i poczuciem wyższości. Sprawiał wręcz wrażenie skromnego w pewien sposób, a przez każdy ruch przemawiała ostrożność. Jasne było, że jest dla Arjena nie równorzędnym towarzyszem, a jeno przybocznym, czemu dowód dawały też nieco bardziej stonowane szaty, nawet mniejszy wzrost o tym świadczył. Był paręnaście lat młodszy od Arjena i nie było wiadomo, czy przyszłość przewiduje dla niego podobną do towarzysza pozycję, czy tylko wieczne stanie w cieniu.

WWWArjen wraz z towarzyszem postąpili w kierunku grupki powitalnej, czekającej na nich na środku gościńca. Wszelcy przechodnie czy jeźdźcy zorientowali się już, w czym rzecz i postanowili nie zakłócać spotkania, ku zadowoleniu Arjena, nie zebrał się nawet tłum gapiów. Przyjrzał się czekającym na niego osobom ze skrytym zainteresowaniem, nie było mowy o gapieniu się jak wół na malowane wrota. Wszyscy oni byli – w podobieństwie do ogółu mieszkańców, a w przeciwieństwie do swych gości – czarnoskórzy, choć Arjen miał już okazję widzieć znacznie ciemniejsze karnacje. Postać, która przewodniczyła grupie wyróżniała się spośród swoich przybocznych. Przy zupełnie przeciętnym wzroście, człowieka tego cechowała znaczna tusza – widoczna też poprzez krągłą twarz ze świńskimi oczkami – która, jak Arjen wiedział, wśród części tutejszych wyższych sfer uchodziła za oznakę dobrobytu. Choć był on ubrany niewątpliwie wystawnie, to w zupełnie inny sposób niż Arjen. Drogie, jedwabne ubranie, okalał mu bardzo luźny, prosty płaszcz, wyszywany w wymyślne symbole, a niemal całość jego biżuterii – od naszyjników, przez wisiory u pasa, po kolczyki w uszach – wykonana była z kości różnorakich zwierząt, nieraz zabarwionych. Jedynie bransolety posiadał wykonane ze złota. Oczywiście musiał być łatwo rozpoznawalny wokół podległych mu ludzi, ale w tym wypadku kontrast był autentycznie uderzający. Różnica między ubiorem jego towarzyszy, a przeciętnych mieszkańców była z trudem zauważalna. Elita, która miała z tytułu swych funkcji faktyczne korzyści była w Mabopane wąska.

WWWArjen skłonił się lekko i przemówił:

– Jego Majestat, król Shaghen, Wilhelm Reynus przesyła pozdrowienia swym drogim przyjaciołom z Mabopane i wyraża nadzieję, że Jego Wysokość, król Babatunde żyje w pełni szczęścia – zauważył przy tym, że jego rozmówca przygląda się skrycie jego piersi i poprawił spoczywający na niej naszyjnik. Inkrustowany rubinami i z wygrawerowanym w złocie godłem Shaghen, był półoficjalną oznaką jego funkcji, choć przede wszystkim służył za ozdobę.
– Nasz Miłościwy Władca, król Babatunde van Hael, wita drogich nam przybyszy, wysłanników Jego Majestatu Wilhelma Reynusa w naszej skromnej ojczyźnie, wyrażając przekonanie, że pobyt przebiegnie przyjemnie i w atmosferze życzliwości. Nasz Miłościwy Władca pragnie poinformować Jego Majestat, że wszystko u niego w porządku – w odpowiedzi i manierze rozmówcy Arjen zauważył, z pewną satysfakcją, nieco mniejsze przywiązanie do konwenansów.

WWWJednocześnie wyraźnie poczuł krople potu zwilżające jego czoło. Choć miał oczywiście szaty dostosowane do lokalnego klimatu, to w przypadku oficjalnego powitania dopuszczalny był tylko jeden ubiór. Etykieta ma swoją cenę, którą trzeba pokornie znosić. W tej sytuacji, nawet otarcie czoła uchodziłoby za eksces.

– Imię me Arjen Rimhaus, ambasador Shaghen na obcych ziemiach, uniżony sługa Jego Majestatu. Marten Haan, osobisty protokolant – Arjen wskazał towarzysza nieznacznym gestem.
– Neema Kieft, pokorny przedstawiciel Naszego Miłościwego Władcy, a za mną, moja służba, których imiona nie są panom potrzebne.

WWWMarten, słysząc ton ich słów, który przecież dobrze znał, miał ochotę wznieść oczy ku niebu, ale się powstrzymał. Raz tylko pozwolił sobie na podobny nietakt, za co Arjen natychmiast zdzielił go przez głowę – bardziej dla ratowania swojego wizerunku, niż w charakterze faktycznej reprymendy.

– Jak panu wiadomo, Jego Majestat, Wilhelm Reynus, powierzył mej osobie zaufanie w pewnej delikatnej sprawie. Liczy, że bez niesnasek dojdziemy do porozumienia dobrego dla obu stron. Wiadomo panu, o jakiej sprawie mowa?
– Oczywiście wiadomo. Jutro szerzej o tym porozmawiamy. W sali gościnnej w ratuszu miejskim – słysząc te słowa, Arjen przybrał minę uprzejmego zdziwienia.
– Proszę mi wybaczyć – zaczął – ale Jego Majestat poinformował mnie, że przyjmie mnie osobiście Jego Wysokość, król Babatunde. Jeśli Jego Wysokość miał inne zdanie na ten temat, mógł wyjaśnić to królowi Wilhelmowi.
– Nasz Miłościwy Władca podjął tę decyzję parę dni temu, rozumie wynikające z niej problemy i przeprasza za kłopot. Ma jednak nadzieję, że pomoże to i panu i nam, w przebiegu późniejszych rozmów.
– Mimo mojego zaskoczenia, jestem skłonny na to przystać, by uszanować wolę Jego Wysokości – odrzekł Arjen z pewnym wahaniem. Były ono jedynie maskaradą. Tak naprawdę cieszył się z tego faktu, bo tego rodzaju wstępne rozmowy pozwalały lepiej ocenić sytuację i sposób negocjacji, zwłaszcza komuś, kto był w danym kraju po raz pierwszy. Nie mógł sobie jednak pozwolić, by uznano go za człowieka zgadzającego się na wszystko. Było niedopuszczalne, by rozmówca był w stanie go ocenić jeszcze przed początkiem negocjacji. Podjął po chwili:
– Oczywiście jeszcze ostatnia kwestia. Marten! – wziął od niego rolkę papirusu – Ten dokument wyraża zgodę obu władców na negocjacje i wyznacza ich termin. W związku z naszą drobną zmianą planów…
– Żadnych komplikacji, dokument obowiązuje normalnie – oświadczył Neema, biorąc go do ręki. – Ale nasze spotkania będą miały nieco inny charakter, niż audiencje u króla. Na razie bez żadnych ustaleń – na to przyjdzie czas w rozmowach z królem.
– A zatem żegnam pana i życzę miłego dnia.
– Życzę miłego pobytu w naszej ojczyźnie. Do jutra, w ratuszu.
Ostatnio zmieniony ndz 17 sie 2014, 19:43 przez Narmer, łącznie zmieniany 1 raz.

2
Rozpościerające się w południowej części kraju – bliżej morza – lasy tropikalne były znacznie gorzej zamieszkałe, jeśli nie stanowiły wręcz trudnej przeszkody dla niedoświadczonych podróżników.
Zdanie do przeredagowania. „znacznie gorzej zamieszkałe” - nie do przyjęcia; podobnie jak ciąg dalszy.
Z tego samego powodu jednak, oferowały bogactwo zwierząt i roślin, które wzbogacały lokalną dietę, a nie trzeba było ich przecież hodować.
Jednak z tego powodu, oferowały...
Na polach, rozciągających się zaraz za lasem po, zdawałoby się, sam horyzont, było to wyraźnie widoczne.
Kolejne nieporadne zdanie.
Może być tak: Za lasem rozciągały się pola uprawne.
Lub: Poza granicą lasu, pola uprawne rozciągały się aż po horyzont.
Nie należy nadmiernie komplikować.
Rzecz jasna teraz pola nie stanowiły tego malowniczego, upajającego widoku, do którego przywykła większość ludzi.
Zwrot „Rzecz jasna” niczym nieuzasadniony. Może: O tej porze roku, pola stanowiły...
Grupki rodzin farmerskich, od dzieci, po osoby w bardziej zaawansowanym wieku,
Lepiej by było: Rodziny farmerów, począwszy od dzieci, po osoby...
Zwłaszcza to ostatnie zajęcie sprawiało dzieciom wyraźną zabawę, do której czasem postanawiały dołączyć psy.
Powtórzone „dzieci”. Można je tu zastąpić słowem „najmłodsi”.
Zamiast „zabawy” napisałbym „radość”.
Tego sielankowego obrazu dopełniał stukot końskich kopyt i kół toczących się po brukowanym gościńcu.
Przecinek po „obrazu”.
Niejedna osoba odwracała głowę, gdyż wozy o tej porze nie stanowiły częstego widoku.
Niejeden odwracał głowę, …
która nie wyróżniała się wcale rozmiarem, za to aż nadto wyróżniała się wyglądem.
Niedobrze. Może tak: która nie wyróżniała się rozmiarem, lecz imponowała wyglądem.
– odparł jego towarzysz głosem, w którym wyczuwalna była nutka dystansu.
- z nutą dystansu odparł jego towarzysz.
– Aleś ty zblazowany Arjen. O kraju, w którym jesteśmy
Średnik zamiast kropki i mała litera.
, wiem nie od gawiedzi, a od krewnych własnych.
„własnych krewnych”. Zresztą „własnych” można sobie darować.
Ptactwo lecące wraz z wiatrem, co jakiś czas rzucało z zaciekawieniem okiem na jadący w dole wóz.
„Ptactwo lecące wraz z wiatrem, zerkało z zaciekawieniem na jadący wóz."
Krajobraz tymczasem nie ulegał wielkiej zmianie,
Powtórzenie; przed chwilą było, że „okolica zmieniała się bardzo nieznacznie”.
wyłaniające się jakby z mgły zarysy miasta,
„jakby” do usunięcia.
Promienie górującego nad niebem słońca odbijały się od tafli okolicznego jeziora,
Słońce góruje nad niebem?
I „okolicznego” do usunięcia. Może być „pobliskiego” czy „mijanego”.
Obaj podróżnicy, a nawet konie zwróciły wzrok w tamtą stronę, jeden woźnica pozostał obojętny.
Przecinek po „konie” i „jedynie” zamiast „jeden”.
Jezioro bynajmniej nie musiało się wstydzić rozmiarów.
Nie przejdzie.
nie płaski i zarośnięty jak ten bliższy drodze,
„nie” z przymiotnikami piszemy razem, ale to słowo, sztuczne trochę, trzeba zamienić innym.
a do głowy wdzierało się natrętne pytanie,
Zbyt pompatycznie.
Zbliżanie się do celu podróży, z niewiadomych przyczyn ożywiło li tylko Arjena wraz z Martenem.
„li tylko” - nie podoba mi się; zbędna stylizacja na „staropolszczyznę”. Lepiej: „jedynie”.
Konie naraz wstrzymały swój chód rżąc lekko, jeszcze bardziej zwracając uwagę okolicznych ludzi. U boku gościńca czekała cierpliwie grupka ludzi, spodziewając się przybyszów, z wzajemnością zresztą.
Powtórzone „ludzi”.
„z wzajemnością zresztą” do przeredagowania.
Woźnica jednym zawołaniem wyjaśnił sytuację swym pasażerom.
„zawołaniem”?
Drzwi karocy został po chwili ceremonialnie otwarte przez niego,
„zostały”
„przez niego' – zbędne.
Te zaś emanowały przepychem atłasów i jedwabi inkrustowanych drogą i wyrafinowaną biżuterią, nadając nosicielowi wyjątkowo onieśmielającą aurę.
Przecinek po „jedwabi” by się przydał.
a po twarzy znać było tę samą narodowość,
Lepiej: „a wyraz twarzy wskazywał na tę samą narodowość,”
Sprawiał wręcz wrażenie skromnego w pewien sposób,
Bez „w pewien sposób”.

W tych fragmentach zbyt często powtarza się „Arjen”.
Wszelcy przechodnie czy jeźdźcy zorientowali się już, w czym rzecz i postanowili nie zakłócać spotkania, ku zadowoleniu Arjena, nie zebrał się nawet tłum gapiów.
„Zarówno przechodnie jak i jeźdźcy, ...”
nie było mowy o gapieniu się jak wół na malowane wrota.
Takie porównanie nie brzmi dobrze.
Wszyscy oni byli – w podobieństwie do ogółu mieszkańców, a w przeciwieństwie do swych gości – czarnoskórzy,
„w podobieństwie do ogółu mieszkańców” – trzeba przeredagować
Choć był on ubrany niewątpliwie wystawnie,
Określenie „wystawnie” nie pasuje do opis ubioru.
od naszyjników, przez wisiory u pasa, po kolczyki w uszach
Zachowaj jakąś kolejność. Szyja – pas – uszy. Wyżej – niżej – wyżej. A miało być „od – do (po)”.
wykonana była z kości różnorakich zwierząt, nieraz zabarwionych.
Nie przejdzie.
Liczy, że bez niesnasek dojdziemy do porozumienia dobrego dla obu stron.
Raczej „korzystnego” zamiast „dobrego”.

Nie za bardzo udał Ci się ten tekst. Barokowy, zawiły sposób wysławiania, niepotrzebne powtórzenia, sporo nieporadnych zdań, dialogi trochę sztuczne i – zwłaszcza podczas spotkania w końcowej partii – nieciekawe. Ale po przeredagowaniu i poprawkach może być nieźle, gdyż jest sporo wnikliwych opisów i konstatacji, tylko forma wyrażania pozostawia wiele do życzenia, ale wiesz co chcesz powiedzieć i masz coś do powiedzenia. Momentami wpadasz też w stylizację na „dawny język”, ale jest to niekonsekwentne, wyrywkowe i często nietrafne. Lepiej pisz „normalnie”, nie siląc się na dodatkowe archaizmy i ozdobniki. Ponieważ jest to fragment i to niewiele mówiący, trudno oceniać treść.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”