Opowiadanie napisane w 1965 roku,dopiero teraz je odnalazłem i chciałbym przedstawić Wam,abyście zobaczyli jak pisało się 49-lat temu.
JESIENNY DESZCZ
Zaczynał się dzień,ot zwykły normalny jakich wiele dni.Za oknem brzydka paskudna pogoda,pada deszcz,mglisto,zapewne i zimno.Stoję wpatrzona w to co dzieje się za cienką szybą mojego okna.Stoję i rozmyślam,marzę,wracam myślami do przeszłości,nie chcę patrzeć w terazniejszość,nie chcę,wolę wrócić do chwil,które pozostały za mną,które były,ale już uległy zapomnieniu.Nie powrócą.....
Ocknęłam się,jednak wracam do terażniejszości choć nie chcę,muszę....muszę...tutaj jest mój dom,mój mąż,moje dzieci i wnuki....Smutnymi oczami spojrzałam tam,gdzie powinien być on...mój mąż.Jest...siedzi w głębokim fotelu z gazetą w ręku,czy czyta? Wątpię...obok niego na dywanie dwaj wnukowie,nie zwraca na nich uwagi,bawią się same....Też pogrążony w myślach,kiedy to wszystko się skończy,kiedy zobaczę na jego ustach uśmiech,a w oczach radosny blask? Kiedy?
Deszcz bębni nieustannie w szyby,przemoczone wróbelki szukają schronienia na pobliskich drzewach,bezskutecznie,tam też pada,nie chronią ich przemoczone ściekające wodą niewielkie pożółkłe liście.Jesień zrobiła swoje,drzewa stoją nagie,z niewielką ilością zasuszonych liści,nie dają schronienia.
Ach,jak bardzo bym chciała wyjść i iść w strugach tego jesiennego deszczu,jak bardzo pragnę słuchać bębniących kropelek deszczu po brezencie mojego niebieskiego parasola....Tak,niebieskiego,nie żółtego,nie innego,ale mojego....niebieskiego.To jest mój kolor.Spojrzałam na siebie.Bogu dzięki mam na sobie swój ulubiony sweterek,też niebieski....A oczy? Jakie ja mam oczy? Zapomniałam? Nie,to niemożliwe,muszę pamiętać,muszę,więc jakie one są? Roześmiałam się na głos....oczywiście....niebieskie.....
Idę w strugach deszczu,on przy mnie,chowa się pod mój parasol,ale on nie daje mu schronienia,za mały,albo ja go żle trzymam...Moknie,moknie dla mnie,uśmiecha się ale widzę,że ściekająca woda z parasola wlewa mu się za kołnierz,tuli głowę w ramiona,wygląda śmiesznie.....Śmieje się,mnie też woda wlewa się za kołnierz,przytulam się do niego......idziemy.......
W przemoczonych butach chlupie woda,wylewa się z nich....nie zważam na to.Zresztą po co? Grypa murowana,ale wyleżę ją w łóżku z kolorową pościelą,a on będzie przy mnie,będzie mnie pielęgnował.Każdą tabletkę,każdy lek wezmę od niego,nawet ten niedobry,ten gorzki,bez smaku,ale który mnie wyleczy aby znów być przy nim,znów razem iść przez życie......Chcę kochać,chcę być kochana,chcę śpiewać,chcę aby mnie śpiewano....Czy tak wiele potrzebuję do szczęścia?
Ocknęłam się z zadumy,rozejrzałam się dookoła....znajoma kuchnia,zlew,a w nim naczynia do mycia.Gdzie jest on...tam siedzi,nadal w fotelu a wnuki przy nim.Gazeta leży na kolanach,nie czyta jej,patrzy przed siebie beznamiętnym wzrokiem....
Woda chlupie w zlewie,jeden talerz,drugi,trzeci,coraz mniej,teraz garnki,szklanki,miski...tak codziennie,nawet dwa razy dziennie,póżniej obiad,podwieczorek dla wnuków....znów gary....dokąd to wszystko będzie trwało.Godziny płyną....siódma,ósma...minuty pędzą jak oszalałe,syn z synową w swoim pokoju...baraszkują....gdzie wnuki? Gdzie one?
Spojrzał na nią.Jej smukła sylwetka pięknie prezentuje się w półmroku jaki panuje w kuchni.Patrzy przez okno,za chwilę zacznie myć naczynia,który to już raz,ile ich jeszcze będzie.Dlaczego tak patrzy w to okno,co tam widzi....przecież pada deszcz,duży deszcz,pochmurno.....cóż więc można tam zobaczyć.Przy fotelu,w którym siedzi,bawią się wnuki,nie zwraca na nich uwagi i tak sobie krzywdy nie zrobią więc po co się do nich wtrącac? Słusznie.....po co?
Zadumany milczy,ma żal do syna,do synowej...o co? Wczoraj była niedziela,piękny jesienny dzień,nie taki jak dzisiaj.Świeciło słońce,było ciepło,mnóstwo ludzi na spacerze....A on?
Zmarszczył twarz,spojrzał na żonę,stała nadal przy oknie,patrzyła.....Syn z synową z samego rana udali się do znajomych w odwiedziny,oczywiście bez dzieci....te pozostaly pod jego i żony opieką.Przez cały dzień.Oczywiście,kocha tych urwisów,ale dzisiaj...taka pogoda,wymarzona pogoda na spacer,na spacer z nią,ze swoją żoną.Dawno już obiecywał sobie,że weżmie ją na spacer,właśnie w taki dzień jak wczoraj,taki słoneczny,taki miły i radosny.Będzie ją trzymał za rękę,jak dawniej,czule i mocno,nie wypuści jej ręki,nie straci jej,znów będzie jej prawił morały jak za dawnych lat,a ona będzie słuchała.Uśmiechnieta,wesoła,z rozwianymi włosami,przytulona do niego....będzie słuchała......
Szum lecącej wody z kranu wyrwał go z zadumy,rozglądnął się po pokoju.Wnuki grzecznie bawiły się,żona zaczynała myć naczynia.Niedbale odłożona gazeta leżała na jego kolanach.
Syn z synową nie wrócili o umówionej porze,spacer....ach,lepiej nie wspominać! Wróciły jednak dawne wspomnienia....Taki sam dzień jak dzisiaj,padało,bardzo padało,ale poszedl na spotkanie z nią,przyszła z tym swoim cudownym parasolem,a do tego niebieskim,tak niebieskim,kochała ten kolor,przepadała za nim,nosiła wszystko co związane było z tym kolorem.Ale,żeby mieć niebieski parasol? No nie....a jednak miała i to duży,doszedłem do niej,ale jakoś nie mieściłem się pod nim.Może żle go trzymała? Nie mowilem nic choć woda ciurkiem lała mi się po głowie spływając za koszulę.
Śmiała się z tego,ona też była przemoczona,jej stopy pływały w butach pełnych wody,nie zważała na to,ja również.Szedłem obok niej po kostki w wodzie,ciekawiło mnie kogo położy pierwszego grypka.Bo,że położy byłem tego pewien.
Cudny jednak był ten spacer,deszcz spływał po naszych policzkach,wlewał się nam za kołnierze,śmialiśmy się z tego,przytuleni do siebie całowaliśmy się w jego strumieniach,jego smak mieszał się ze smakiem naszej miłości.....powstał nowy smak,odkryliśmy go,smakowaliśmy i cieszyliśmy się jak dzieci.Nawet taki deszczowy dzień może być wspaniały,niezapomniany.....
Spojrzał w głąb kuchni,przy zlewie nadal stała jego żona,myła ostatnie talerze,ostatnie garnki,zaraz zacznie przygotowywać obiad,zaraz przyjdą dzieci,zaraz,znów naczynia,zaraz znów,zaraz....i tak w kółko.Czy to się kiedyś skończy?
Znów spojrzał na żonę...nie to musi się skończyć...musi....ale kiedy? Dość tych garów,dość tych wnuków,chcę żyć,chcę być wolnym,chcę by ona też była wolna,żebyśmy oboje byli wolni...muszę coś zrobić,muszę.
Wreszcie rodzina w komplecie,syn z synową,wnuki,no i my.On i ja.Ja i on.Patrzymy na siebie,oczy nie kłamią,mówią co chcemy,czego pragniemy.Nie potrzeba słów ni gestów.....wiemy co chcemy powiedzieć,wiemy co mówimy.
Dzieci patrzą na nas zdziwione,zaskoczone,nie wiedzą co powiedzieć....lepiej nic...niech to pozostanie pomiędzy mną a nim,Między żoną i mężem.Rozumiemy się doskonale.
DESZCZ NADAL PADA I PADA........
Patrzę na męża,podchodzi do szafy i wyjmuje....no co? Mój parasol,niebieski parasol,skąd on go przyniósł,gdzie kupił,przecież ostatni wyrzuciłam....był zepsuty.Pamiętał.....kochany jesteś mój mężu,bardzo kochany.
DESZCZ NADAL PADA I PADA.......
Obejmuje mnie czule i przy dzieciach całuje,tak jak dawniej.....Ubieramy plaszcze,twarze stają się pogodne,uśmiechnięte,dzieci zaskoczone patrzą,nic nie rozumieją,może jeszcze nie pora,aby to wszystko trafilo do nich?........
Wychodzimy.......
DESZCZ NADAL PADA I PADA............
JESIENNY DESZCZ
1
Ostatnio zmieniony pt 15 sie 2014, 17:46 przez Tadeusz Iwan, łącznie zmieniany 1 raz.
tadeo.