Rozdział I
W życiu prawie każdego niziołka, przychodzi taka pora, że ten wyrusza w świat w poszukiwaniu przygód, skarbów, czegokolwiek. Różne są tego przyczyny. Jedni wyruszają w poszukiwaniu bogactw, inni sławy, a niektórzy niczego nie szukają, po prostu wędrują dla przygód. Dla mnie dniem, w którym wyruszam w podróż jest piąty dzień, czwartego tygodnia jesieni, trzytysięcznego pięćset osiemdziesiątego czwartego roku, licząc od zabicia Prasmoka. Co sprawiło, że wyruszam? Sen. Taki, jakiego nigdy jeszcze nie miałem.
Był bardzo dziwny. Jedenaście psów rzucało się sobie do gardeł. Każdy był inny i miał w sobie coś wyjątkowego. Największy miał błękitną sierść. Próbował ugryźć drugiego, wielkiego czerwonego psa, bez futra, ale za każdym razem ranił sam siebie. Natomiast czerwony pies rzucał się na niego z ogromną siłą. W innym miejscu wielki kundel, który wyglądał jak tygrys, był ciężko ranny, a mimo to na zmianę atakował pięknego psa, przyozdobionego złotem i drogimi klejnotami, oraz innego, który jasno świecił wieloma barwami. Dalej, brązowy pies rzucał się na wszystkie dookoła, nie zauważając jednego z rybimi łuskami. Ten rzucił mu się na plecy i wgryzł bardzo mocno, a tamten wciąż nie zwracał na niego uwagi. Pomiędzy nimi skradał się niewielki psiak z fioletowym futrem. Nikt go nie dostrzegał, a gryzł bardzo mocno. Były jeszcze trzy psy, które nie brały udziału w walce, chociaż jeden po dłuższej chwili zaatakował z impetem czerwonego psa. Pozostałe dwa stały obok siebie i dość śmiesznie wyglądały. Jeden był wielki, potężny i dumny, ale bardzo chory i ledwo trzymał się na nogach. Drugi był bardzo malutkim szczeniakiem, całym mokrym. Siedział obok wielkiego psa i cicho szczekał. I wtedy nastąpił najlepszy moment. Znikąd pojawił się nagle zielonooki szczeniak. Stanął na wielkim kamieniu i donośnie zawył. Wtedy na chwilę wszystkie psy zaprzestały walk i odwróciły się w jego stronę. Gapiły się na niego tępo, nie zauważając, że wkracza pomiędzy nie jeszcze jedno zwierzę. Czarna koza z powykręcanymi rogami. Uśmiechnęła się paskudnie i… sen się skończył.
Oczywiście, że nic z niego nie zrozumiałem, ale uznałem to jako znak. Nadeszła właśnie ta chwila, abym wyruszył w długo planowaną podróż, po koronę.
Julwik od stuleci nie miał króla, a właściwie to nigdy go nie miał, chyba że liczyć Królów-Goblinów, ale oni nie są królami niziołków, a takim właśnie pragnę zostać. Pierwszym władcą Julwik, Miko Pierwszy, Złośliwy Szczeniak! Tylko najpierw muszę zdobyć koronę…
Jedyną koroną w całym Julwik jest ta, którą posiada Król-Goblin. Mianował się ostatnio jedynym władcą Julwik i nakazał niziołkom posłuszeństwo. Wielu porwał do swoich jaskiń, zmuszając ich do niewolniczej pracy. W Pąkowie, miasteczku, często stawiamy opór goblinom. Mamy dużą palisadę i wielu silnych wojowników. Nazywamy ich Kretami, to przez ich czarne zbroje. Czasami ćwiczę z nimi. Każdy niziołek powinien wiedzieć, jak się bronić przed dużymi ludźmi. To, że nie jesteśmy wysocy, nie oznacza, że można nami gardzić.
Moja przygoda zaczyna się jak większość przygód. W domu. Wczesnym rankiem zeskakuję z łóżka i już wiem, że to ten dzień! Szybko się ubieram i wybiegam do salonu.
-Cześć mamo! To już ten dzień! – krzyczę, ale nikt nie odpowiada.
-Mamo? Tato? Gdzie jesteście? – biegam po całym domu, ale nigdzie ich nie ma. Ani w skrzyni, ani pod łóżkiem. W szafie też się nie schowali. Zostawili mnie samego? Czy to oznacza, że pójdę po koronę, a oni nawet nie będą wiedzieć?
Smutny siadam na krześle, przeżuwając kawałek chleba. Chwila. Przecież rodzice wyjechali do Myfry z okazji ich szesnastej rocznicy ślubu. Tydzień temu. A już zacząłem się o nich martwić. Ale to oznacza, że będę musiał sam sobie przygotować jedzenie na drogę! Trudno, może dam sobie radę.
Jestem już prawie gotów, gdy nagle z pięterka słyszę głos.
-Miko! – to Ija, moja młodsza, szesnastoletnia siostra.
Jest młodsza o pięć lat. To z jej powodu, rodzice postanowili wziąć ślub. Wygląda na dużo młodszą niż jest. To chyba najbardziej rozpieszczony dzieciak w całym Julwik. Tak jak ja ma długie, blond włosy oraz szmaragdowe oczy. Wszyscy mówią, że wyglądam tak samo, ale wielce się mylą! Może i mamy taki sam spiczasty nos. Może mamy wychudzone policzki, tak samo wąskie brwi i usta, mały podbródek, ale ja jestem od niej dużo wyższy! Nie każdy Niziołek może się pochwalić tym, że potrafi złapać za nos wielkiego człowieka, bez stawania na palcach!
Prawie zapomniałem się z nią pożegnać! Jestem tak bardzo podekscytowany, że ciągle o czymś zapominam.
-Tak siostrzyczko? – wbiegam do jej pokoju.
-Zrób mi kanapkę! – krzyczy nie wstając z łóżka.
-Przykro mi, ale nie mam czasu. Dla mnie to już ten dzień! Wyruszam w podróż! Wkrótce będę królem całego Julwik!
-Ty królem? Przecież nie masz nawet korony!
-Właśnie po nią idę.
-To znaczy, że zostanę sama?
-Raczej tak.
-Super! – krzyczy zrywając się. – Zaproszę wszystkie moje przyjaciółki! – Ija zaczyna skakać i biegać po łóżku. – Przefarbujemy sobie włosy, a potem pomalujemy cały dom na różowo! Będziemy również…
Opuszczam jej pokój zażenowany. Niech robi co chce, bylebym tego nie widział. Chyba zapomniała o kanapkach. I dobrze. Pakuje ostatnie rzeczy, już mam wychodzić z domu, gdy nagle uświadamiam sobie, że nie mogę iść bez broni. Cofam się do pokoju mojego dziadka. Nikt tu dawno nie sprzątał. Broni jest tu pełno. Na ścianach wiszą wielkie miecze, krzywe szable, ogromne topory. Pamiątki z jego przygód. Zaglądam do szuflad. Dużo tam sztyletów wszelkiego rodzaju. Złote, srebrne, z krzywymi ostrzami. Jeden, gdy dotykam jego rękojeści, zapala się fioletowym płomieniem. Odkładam go i otwieram szafę. Tam znajduję to czego szukam. Skórzaną kurtkę dziadka z szafirowymi guzikami. Ukradł ją jakiemuś chłopcu w Kreonii. W szafie jest jeszcze jego Szczęśliwy Kij z Kamieniem Północy, zwisającym na sznurku. Dziadek opowiadał, że gdy zakręci się nim wokół kija, to wskaże północ, ale jest już zużyty i trzeba go czasem poprawiać. Biorę to co trzeba i wychodzę z domu.
Dwór na Zielonym Pagórku zostawiam za sobą. Ija się nim zaopiekuje. Pewnie widzę go takiego po raz ostatni. Piętrowy dom z pokaźnym ogródkiem. Jest prawie największym dworem w Pąkowie. Większy jest tylko dom burmistrza, oraz Siedziba Golenów. Jest jeszcze Chałupa Rośników, Nora Fikkuch, Dwór na Jeziorem Delbertów i jeszcze kilka innych mieszkanek, ale nie licząc ich, Dwór na Zielonym Pagórku jest największy.
Wieje silny wiatr, a na niebie nie ma ani jednej chmurki. Idealna pogoda na wyruszenie w podróż. Jednak wcześniej powinienem załatwić jeszcze parę spraw. Po pierwsze spotkać się z burmistrzem, aby upomnieć się o należny mi tron, później pójść do Algora Pszczelarza po dobrą radę, oraz na końcu zebrać drużynę, która będzie mi towarzyszyć w trudnych chwilach. No i jeszcze trzeba będzie iść do kartografa.
Najpierw idę do burmistrza. Otwieram z hukiem potężne drzwi i wchodzę do środka. Burmistrz ma największy dom w całym Pąkowie i chyba największy autorytet w całym Julwik, tylko nie wiem czemu. Podobno nie przeżył nigdy żadnej przygody, a patrząc na to jak zarósł brzuchem można stwierdzić, że jego czas już minął.
Gdy szukam jego komnaty, wpadam przez przypadek na jego córkę. Rudowłosą Fiję. Jest to najładniejsza dziewczyna w całym Pąkowie i najbardziej wredna. Ma śliczną twarzyczkę i zgrabne ciałko. Najpiękniejsze są jej czarne oczy. Lecz charakter ma paskudny.
-Miko! Co tutaj robisz?! – krzyczy. Ma śliczną minę gdy się złości.
-Przyszedłem się spotkać z burmistrzem – odpowiadam spokojnie.
-Włamałeś się! Masz natychmiast stąd wyjść! Co jeśli byłabym w bieliźnie?!
-Dziwna jesteś. Jesteś nieuprzejma dla swoich gości, a w sumie nie swoich, tylko twojego ojca.
-Ty nie jesteś gościem tylko włamywaczem! Mój tatko powiedziałby to samo! I masz natychmiast oddać wszystko co zdążyłeś już zabrać! – strasznie jest krzykliwa.
-Po prostu uznałem, że nie potrzebujecie tych rzeczy, a mi się mogą przydać w mojej podróży – oddaję jej złoty kielich, popielniczkę, drewniane pudełko, struganego kotka, dzwonek i jeszcze kilka innych rzeczy.
-Udajesz się w podróż? – pyta już całkiem spokojnie.
-Po koronę! Wkrótce będę królem Julwik! – odpowiadam z entuzjazmem.
-Ty królem? Już prędzej uczyniłabym królem barana! Byłby lepszym od ciebie. Poza tym nie wystarczy tylko korona, żeby zostać królem!
-Jak to? – dziwię się. - Od wieków każdy król miał koronę! Jeśli nie będę miał korony to nim nie będę!
-Trzeba mieć również poparcie wśród ludu. Kto poprze kogoś takiego jak ty? Włamywacza i złodzieja. Nawet twoja rodzina nie jest wybitnie ustatkowana.
-Gadaj sobie co chcesz! Ja i tak pójdę po swoją koronę!
-I gdzie ją zdobędziesz?
-Zdejmę ją z głowy Króla-Goblina.
Fija wybucha śmiechem. Jest naprawdę bezczelna! Domyślam się, że dalsza rozmowa nie ma sensu. Mijam ją i idę do pokoju burmistrza. Pukam dwa razy, za trzecim razem wchodzę.
-Dzień dobry! – krzyczę.
-Co do… Jak ty… Zjeżdżaj stąd, ale już! – burmistrz jeszcze nie wstał z łóżka. Chyba go obudziłem.
-Przyszedłem tylko powiedzieć, że wyruszam w podróż po koronę i… - burmistrz łapie mnie za kołnierz i ciągnie w stronę wyjścia.
-Mam zamiar zostać królem – kontynuuję. – Pierwszym w całym Julwik. I mam prośbę, żeby zanim wrócę rozeszła się wieść o mojej przyszłej koronacji.
Burmistrz się nie odzywa tylko idzie korytarzem, dalej mnie ciągnąc. Mijamy Fiję, która wciąż się śmieje.
-Powodzenia Miko! – krzyczy za mną. – Tylko nie zgub się po drodze!
Burmistrz wyrzuca mnie przed dom i trzaska drzwiami. Dobra, jedna sprawa załatwiona!
Teraz powinienem iść do Algora Pszczelarza. Może on będzie wyjątkowo miły. Jest to śmieszna osoba. Należy do dużych ludzi z brodami. Podobno jest czarodziejem, ale moim zdaniem to zwykły miłośnik owadów. Ma domek przy samej palisadzie. Niewielką chatkę otoczoną ulami. To dziwne, że duży człowiek, mieszka w tak małym, drewnianym domku. Pukam dwa razy do drzwi, za trzecim razem wchodzę.
-Dzień dobry!
-Co tu robisz? – słyszę wysoki głos, tuż obok mojego ucha.
-Eee… Dzień dobry motylku. Jest Algor w domu? – może to trochę dziwnie wyglądać.
-Spytałem co tu robisz?! – krzyczy motyl.
-Ja… No… - ciężko jest się tłumaczyć przed motylem.
-Daj mu spokój – słyszę miły głos Algora. Wchodzi tylnymi drzwiami. Pewnie był w ogrodzie. Jest bardzo wysoki, na szczęście nie na tyle, abym nie mógł go złapać za nos. Ma długą, złotą brodę. Czasem wylatuje z niej jakaś pszczoła. W błękitnych oczach widać mądrość. Mimo to dalej uważam, że nie jest czarodziejem. Nie przekonuje mnie nawet jego kij stojący w kącie z diamentową pszczołą na końcu. Możliwe, że jest magiczny, ale stary Algor pewnie nie potrafi się nim posługiwać.
-Witaj Miko – zwraca się do mnie. – Napijesz się czegoś?
-Chętnie, ale niedługo muszę wyruszać.
-I przyszedłeś się pożegnać, ze starym Elgorem?
-W sumie to chciałem z tobą porozmawiać.
-O czym? – Elgor wyciąga butelkę wina, ale szybko ją chowa. Wie, że my niziołki mamy bardzo słabą głowę do alkoholu. Niewielka ilość może wywołać zawroty głowy, lub omdlenia. Legendarny Fordo, potrafił sam wypić cały dzban piwa, po czym przez tydzień nie wychodził z domu.
-Idę do królestwa goblinów, po koronę! Mam zamiar zostać królem Julwik! – Algor prostuje się zaskoczony. Wstawia wodę na herbatę i siada w bujanym fotelu oraz pokazuje mi miejsce gdzie mogę usiąść.
-Królem? Julwik nigdy nie było królestwem.
-Wiem, ale chyba nadeszła pora, aby to zmienić. Jako pierwszy król, utworzę zorganizowaną armię! Zbuduje pierwsze w Julwik zamki! Będę prowadził negocjacje z innymi państwami, oraz pokażę, że niziołki też mogą wiele!
-Skąd ten nagły pomysł? – Algor wstaje, aby zalać herbatę.
-Zawsze chciałem zostać królem, a teraz wydaje mi się, że to najwyższa pora!
-Miko bycie królem to…
-Wiem, wiem! Ważny obowiązek. Nie każdy może nim zostać, ale dziadek wiele mi opowiadał o innych królach! Głownie o tych dobrych. Sam chciałbym być takim! Myślę, że uda mi się to zrobić. Uważam, że uda mi się przekonać do siebie wielu niziołków!
-I co zrobisz gdy już zostaniesz królem? – Algor podaje mi filiżankę z herbatą. Biorę duży łyk. Auć! Gorąca!
-Najpierw zaproszę tutaj wszystkich władców Artji, aby uznali mnie za równego im. A potem…
-Potem co?
-Będę się już tym martwił jak zostanę królem!
-Nie sądzisz, że to trochę nieodpowiedzialne? Król powinien być odpowiedzialny.
-Dlatego gdy nim zostanę, mianuję cię swoim doradcą!
-Ja doradcą? Nie żebym się przechwalał, ale mimo iż jestem pszczelarzem, to jestem dość mądry i… - Algor zaczyna dziwnie się zachowywać. - Byłbym królewskim doradcą? I mógłbym być współrządzącym? Ha! Żaden czarodziej w bractwie, nigdy nie był królewskim doradcą! Ale będą zazdrośni!
-Przecież ty nie jesteś czarodziejem – mówię.
-Cicho! Idźże już po tą koronę! Jest jeszcze wiele do zrobienia! – Algor zrywa się, bierze z kąta swój kij i zakłada na głowę zielony kapelusz.
-I jeszcze jedno – zwraca się do mnie. – Ten miód w twojej torbie. Możesz go sobie zachować.
Jaki miód? Zaglądam do torby. Chyba przez przypadek go tu włożyłem. Opuszczam chatkę Algora. Teraz muszę jeszcze odwiedzić dwie osoby i załatwić sobie mapę.
Za towarzyszy wybrałem sobie moich dwóch najlepszych przyjaciół. Perta i Holfajtina. Najpierw idę do Perta. Przebywa zapewne na placu treningowym. Jest najlepszym Kretem w całym Pąkowie. Żaden Niziołek nie potrafi walczyć jak on.
Gdy docieram do Kopca, czyli inaczej placu treningowego od razu go zauważam. Ćwiczy z pięcioma Kretami. Walczy ze związanymi rękami, mając jedynie sztylet. Sprawnie przekłada go w dłoniach i blokuje ciosy. Często daje popisy akrobatyczne. Jest silnie zbudowany. Włosy ma ciemne i krótkie. Lekko kwadratową szczękę i orli nos. Oczy niewielkie i ciemne.
Widać, że jest już zmęczony walką. Udaje mu się obezwładnić trzech przeciwników, ale dostaje cios w nogę i upada. Kolejny w brzuch. Trzeciego udaje mu się uniknąć. Przewraca jednego z przeciwników i udaje mu się wstać, ale znów upada. Walka jest skończona. Przeciwnicy Perta wstają i odchodzą. Wtedy ja do niego podchodzę i pomagam mu wstać. Jest cały poobijany. Chyba to już któraś z kolei jego taka walka.
-Wciąż nie mogę wygrać – stęka cicho. – Wciąż jestem za słaby.
-Daj spokój. Teraz mamy ważniejsze rzeczy do zrobienia! – krzyczę na niego. Mimo iż jest dużo szerszy, to jestem od niego trochę wyższy.
-Co niby takiego? – pyta wycierając krew spod nosa.
-Percie, chciałbym abyś mi towarzyszył w mojej przygodzie! – oznajmiam uroczyście.
-To już przyszedł na ciebie czas?! – dziwi się. - Chcesz abym ci towarzyszył? Ale ja nie jestem jeszcze gotów!
-To nieistotne! Będziesz mi potrzebny! Nie znam lepszego wojownika od ciebie, więc chcę żebyś ze mną poszedł!
Pert zastanawia się przez chwilę. Spogląda w stronę innych Kretów, którzy mając przerwę, sięgnęli po wino. Piją z kieliszków i szybko je popijają.
-Jaki jest nasz cel? – pyta.
-Głowa Króla-Goblina i jego korona. Pragnę ją zdobyć i zostać królem Julwik!
-W porządku. Pomogę ci.
-Gdy już zostanę królem, mianuję cię moim osobistym gwardzistą! – krzyczę tak, że słyszą mnie wszystkie Krety.
-Kiedy wyruszamy? – pyta.
-Jeszcze dzisiaj wieczorem odbędzie się ceremonia zawiązania! Potem z samego rana ruszamy!
-Ktoś jeszcze idzie?
-Holfajtin i… w takim razie chyba jeszcze Gond Syn Rolnika.
-Tak jak za starych dobrych czasów?
-Jak za starych dobrych czasów.
Załatwione. Czas odwiedzić Holfajtina. Jest to miejscowy mag. Magowie wśród niziołków są rzadkością, a jeśli się trafiają to o bardzo małej mocy. Jednak Holfajtin, od małego interesował się magią i bardzo szybko się jej uczył. Nie sądzę, aby było ciężko go przekonać, mimo tego, iż w ostatnim czasie oszalał na punkcie pieniędzy. W sumie to zawsze był skąpy i dość leniwy. Jego dom znajduję się niedaleko jeziora. Otacza go spory ogród. Sam dom jest pokaźnej wielkości.
Pukam powoli dwa razy i czekam, aż mi otworzy. Robi to Gond Syn Rolnika. Ktoś kiedyś powiedział, że jest on synem trolla i niziołka. Ktoś inny, że olbrzyma i niziołka. Jednak wiadomo tylko, że jego ojcem jest niziołek. Rolnik, rzecz jasna. Gond jest ogromny. Przewyższa wzrostem nawet dużych ludzi. Jest szeroki i bardzo potężny. Jego wygląd jest trochę dziwny. Nogi ma krótkie i szerokie, duży tułów oraz długie, silne ręce sięgające mu aż do ziemi. Gębę ma paskudną. Jego nos wygląda jak grzyb. Oczka ma małe i wąskie. Usta zaś wielkie oraz pełne. Wystaje mu z nich jeden długi ząb. Obecnie jest asystentem Holfajtina.
-Czy już czasy, można iść? – pyta swoim niskim głosem. Umie mówić, ale to nie oznacza, że z sensem.
-Dzień dobry. Jest w domu Holfajtin? – ciekawe czy mnie usłyszał? Czy mnie w ogóle zobaczył?
-Będą czasy, pójdziem siać! – odpowiada i cofa się do środka. Chyba oznaczało to, że mogę wejść.
W środku strasznie śmierdzi siarką i jest straszny bałagan. Gond chyba właśnie jest w trakcie sprzątania. W jednym z pokoi nagle coś wybucha i do salonu wpadają połamane deski. Chyba tam jest Holfajtin. Pewnie przeprowadza jakiś magiczny eksperyment.
-Do dom, wpadło, tak! – krzyczy Gond. O co mu chodzi?
-Nie musisz tak krzyczeć! – słyszę piskliwy głos Holfajtina, który dochodzi od strony schodów. Wychodzi on jednak z kuchni, która jest naprzeciwko pokoju w którym coś wybuchło.
Wygląda tak jak zawsze, czyli komicznie. Długa fioletowa szata ciągnie się za nim. Jej rękawy sięgają prawie do ziemi, zaś wielka spiczasta czapka, bez przerwy opada mu na oczy. Holfajtin Jest młodym niziołkiem, niższym ode mnie o głowę. Twarz ma wychudzoną, ale jak to mówią kobiety pociągającą. Uważa się go za najprzystojniejszego niziołka w Pąkowie, co oczywiście jest bzdurą. Miko, Złośliwy Szczeniak wygląda o wiele lepiej. Nos ma krótki, a jego spojrzenie wyraża spryt i w tej chwili chyba złość. Czarne, nieuczesane włosy wystają spod ogromnej czapki. Holfajtin zaczesuje je ręką.
-Witaj przyjacielu – mówię gdy go widzę. Ściskam go mocno, a on zaczyna się wyrywać.
-Daruj sobie te czułości, Miko! Po co tu przyszedłeś?!
-Coś nie w humorze – zauważam.
-To przez ten cholerny bałagan! Jak myślisz kto go narobił?! – Hjofaltin sięga po coś do jednej z kieszeni w rękawie. Ma tam składniki swoich zaklęć. Kiedyś mi próbował tłumaczyć na czym polega jego magia, ale nic z tego nie rozumiałem. Mówił coś o zmienianiu istoty składników w energię magiczną.
-To nie ty? – pytam.
-Skądże to te cholerne szledrimy! Cały czas tylko… Czekaj – nastaje chwila ciszy i nagle Holfajtin wyrzuca z rękawa garść kamieni, które zamieniają się w ogień i eksplodują, tworząc w ścianie ogromną dziurę.
-Ha! Trafiłem go! Nic z niego nie zostało! – krzyczy zadowolony, do czasu gdy nogi zaplątują mu się w szatę i upada.
-Mam dla ciebie propozycję – mówię pomagając mu wstać. – Chciałbym, abyś wyruszył ze mną w podróż!
-Nic z tego! – odkrzykuje Holfajtin. – Podróże to nic innego, jak strata czasu i pieniędzy. Rozumiem, że zależy ci tylko na moim bogactwie? Nie! Nie będę twoim sponsorem!
-No cóż. Skoro tak uważasz. Pomyślałem tylko, że zainteresowałaby cię nagroda za uczynienie mnie królem.
-Nagroda? – dostrzegam błysk w oczach Holfajtina. - Chwila. Chcesz zostać królem? Jak ty chcesz niby to zrobić? Zresztą nieważne! Gond! Masz mnie natychmiast spakować!
-Będą plony, dobry czas! – burczy Gond.
-I najważniejsze! Gdy już zostaniesz tym królem sprawisz, że zostanę twoim nadwornym magiem! Zrozumiałeś?!
-Oczywiście! Widzimy się dziś wieczorem przed Bramą Przygód! – krzyczę i Holfajtin rzuca kolejny czar, który rozsadza stół.
-Kolejny bydlak załatwiony!
Zostało mi jeszcze pójść do kartografa po jakąś mapę. Ma on sklep w zachodniej części Pąkowa. Pukam dwa razy, za trzecim razem wchodzę do środka.
-Dzień dobry! – krzyczę.
-Ech, dzień dobry… Nie ma potrzeby pukać gdy się wchodzi do sklepu – mówi Kartograf.
-Mniejsza z tym. Po co ja tu przyszedłem? A już nieważne.
Wychodzę ze sklepu. Zapomniałem, że mapę mam w torbie.
-Miko! – słyszę krzyk kartografa. – Wracaj tu Złośliwy Szczeniaku!
-Coś się stało? – wracam zaskoczony. Trzymam Szczęśliwy Kij dziadka w gotowości.
-Myślisz, że możesz sobie brać moje mapy tak za darmo?!
-Proszę mi wybaczyć – uśmiecham się i wręczam mu garść monet, które jakimś cudem znalazły się w mojej torbie.
Mam już wszystko co jest potrzebne. Wieczór już się zbliża. Trzeba jeszcze przygotować ceremonię zawiązania. Od wieków każdy niziołek w Pąkowie, który wyruszał w podróż z przyjaciółmi przeprowadzał ceremonię zawiązania, pod Bramą Przygód. Symbolizuje ona porzucenie swojego domu i złączenie się losu niziołka z przygodami, które go od tej pory będą spotykać. Ponadto zawiązuje się przymierze pomiędzy jego towarzyszami, że od teraz, na zawsze będą się wspierać w każdej trudnej chwili. Jest to ostatnia okazja, aby się porządnie nażreć. Wszystko jednak muszę ja przygotować, jako przewodnik podróży.
Gdy zapada wieczór, wszystko jest gotowe. Ognisko ładnie się pali, kiełbaski są upieczone. Udało mi się nawet zdobyć prosiaka oraz dość sporo soku z jagód. Pierwszy przychodzi Pert. Jest ubrany w czarną kolczugę. Ma rękawice płytowe oraz szerokie naramienniki, świadczące o jego elitarnej randze. Zabrał ze sobą pełno broni. Na plecach ma długi miecz, oraz dwa krótkie, u boku jeden półtora-ręczny, oraz jednosieczne ostrze. Na ramieniu ma przypięty długi sztylet, drugi ma w bucie, jeszcze cztery przy pasie. Pewnie ich więcej, lepiej schowanych.
-Witaj Miko. Czy Holfajtin przybędzie?
-Wyglądał na pełnego entuzjazmu – odpowiadam.
-Duże zbiory, wielki muł! – słyszymy głos Gonda, co oznacza, że Holfajtin przybywa. Siedzi wygodnie na plecach Syna Rolnika, gdy ten chodzi używając wszystkich czterech kończyn.
-Przybyłem dziewczęta! – krzyczy. – Co dla mnie macie?
-Pora zawiązać przymierze! – wstaję.
-Czy wy, Percie, Holfajtinie, Gondzie – zaczynam. - jesteście gotowi ruszyć pod moim przewodnictwem, choćby na koniec świata, po największe skarby lub straszliwe przeżycia?
-Ja Pert, odpowiadam na twoje wezwanie! – odpowiada Pert i spluwa na rękę.
-Hjolsfin również idzie! – krzyczy i delikatnie pluje.
-Zbiory wielkie, trzeba siać! – burczy Gond i siarczyście strzela śliną na wielką łapę.
-W takim razie tworzymy drużynę! Cieszę się, że mogę na was liczyć – pluję na dłoń.
Teraz nadchodzi moment zawiązania przymierza. Każdy musi uścisnąć obślinioną rękę swoich towarzyszy, a później nie myjąc jej usiąść wraz z drużyną i zjeść z nimi wieczerzę, używając tylko tej dłoni. Dzięki temu wiadomo, że są gotowi zrobić wszystko dla swoich towarzyszy.
Do północy jemy, pijemy, opowiadamy historie i śmiejemy się, śpiewając. Później każdy z nas pada zmęczony. Nietrudno jest zasnąć. Zawsze myślałem, że spanie pod gołym niebem jest lepsze od spania w domu. Chyba rzeczywiście tak jest.
Wstajemy wraz ze wschodem słońca. Jemy szybko śniadanie i zbieramy się do ruszenia w drogę. Pogoda jest śliczna, jak na jesień. Idealna, rzekłbym nawet. To już ta chwila. Jestem niezwykle podekscytowany. Ściskam mocno Szczęśliwy Kij i patrzę na wschód, tam gdzie czeka na mnie moja korona.
-Czarna Góro, nadchodzę!
-Będą czasy, pójdziem siać!
Korona dla króla
1
Ostatnio zmieniony sob 09 sie 2014, 11:35 przez tygrrrysek, łącznie zmieniany 1 raz.