„Woda z kranu”
Trzasnął drzwiami samochodu i biegł w nocnych strugach deszczu w kierunku bloku. Schody na klatce schodowej pokonywał w szaleńczym pędzie, choć mógł jechać windą na dziewiąte piętro. Nerwowo zaczął przeszukiwać kieszenie w spodniach, później w kurtce. Przeklął soczyście pod nosem. Klucz zgrzytał w zamku, który miał naprawić miesiąc temu. Oddychał głęboko. W końcu udało się uporać z tym wielkim problemem. Wskoczył do mieszkania i pchnął za sobą drzwi. Trzask mógł obudzić sąsiadów – porządnych obywateli, którzy wiodą monotonne życie „8-16”. Zatrzymał się obok drzwi łazienki, lecz przypomniał sobie o butach. Spojrzał na dywan, ubrudzony od błota i buty, w których czuł przylegające do stóp skarpety. Jednak nie to było w tym momencie jego największym zmartwieniem. Zrzucił z siebie kurtkę niczym szmatę, która ubabrana była krwią. Podobnie rzecz się miała z jasną koszulą, gdzie krople wody mieszały się z kroplami krwi, tworząc ogniste pejzaże. Ubranie wylądowało w przedpokoju, który stał się świadkiem czegoś, czego do tej pory nie widział.
Ruszył do okna. Upewnił się, że samochód jest tam, gdzie dziesięć minut wcześniej. Szybkie spojrzenie na lewo, na prawo. Zawiesił wzrok na świetle, pochodzącym z latarni, ukazującym ścianę wody, która była w tym momencie niczym mury obronne bloku. Zasłonił obie rolety, szybkim pociągnięciem sznurków. Zrobił dwa wielkie skoki, zmierzając do łazienki, znajdującej się na wprost drzwi wejściowych. Spojrzał mimowolnie w lustro i stanął. Na części twarzy, szyi i klatce piersiowej zobaczył pamiątki wydarzenia sprzed godziny. Na lewym policzku majaczył piekielny „tatuaż” ręki, ledwie widoczny w słabym świetle lampki. Wśród Indian taki znak na twarzy był uznawany za część stroju. Ten rubinowy szal kończący się na mostku z pewnością nie był wymarzoną częścią garderoby. Sesja przed lustrem zdawała się trwać kilka godzin. Gdy kłębiące się myśli nieco ustały, przyszedł czas na racjonalne działanie.
Łazienka. Prysznic. Zimna woda zdawała się mieć moc oczyszczenia w przenośni i dosłownie. Po ciele, po nogach spływały stróżki wody, zamienionej w cudowny sposób niczym za sprawą Jezusa w Kanie. Na jego twarzy pojawił się grymas uśmiechu. Uśmiech ten był efektem wyobrażenia sobie, że stoi na czerwonym dywanie. Brakowało tylko blasku fleszy, ale tego typu sławy z pewnością wolał uniknąć. Powoli uspokajał się. Ruchy dłoni były już bardziej skoordynowane. Sięgnął po ręcznik. Wytarł się dokładnie. Ku jego zdumieniu na kawałku materiału nie było widocznych śladów swojego postępku. Nie ma śladów = nie ma winy. Wtedy przypomniał sobie o zostawionych na podłodze w korytarzu ubraniach. Wziął koszulę do ręki. Chwila refleksji wystarczyła, żeby obmyślić plan raczej doskonały. Postanowił, że rano zajmie się tą błahostką. Wsadzi „ranne” ubranie do worka na śmieci i rano spali je w jakimś zacisznym miejscu obok rzeki. Widział taki scenariusz w wielu amerykańskich filmach, co dodało mu pewności siebie. Z jego ust cichutko wybrzmiewały słowa pewnej znanej piosenki z popularnej stacji radiowej. Pierwszy raz od powrotu przełknął ślinę. Aby pozbyć się uczucia suchości w gardle, udał się do kuchni. Logiczne. Włączył światło, czego wcześniej starał się unikać. Wyciągnął szklankę, odkręcił kurek i z kranu popłynęła przezroczysta woda. Nalał do pełna raz, drugi raz i był w tym momencie spełniony. Podświadomie przypomniał sobie o kwiatkach, stojących na parapecie w salonie. Wyciągnął spod stołu pustą butelkę po oranżadzie i przystawił do kranu. Pilnował, aby żadna kropelka wody nie została zmarnowana i trafiła do wnętrza nietypowej „konewki”. Udał się do swoich roślinek. Zrobiło mu się smutno, ponieważ zauważył, że listki zwiędły, a ziemia wygląda jak ta w Erytrei. Skojarzenie to przyszło mu do głowy, bo oglądał wczoraj przyrodniczy film dokumentalny w czasie obiadu. Z gracją godną najlepszych ogrodników wlał wodę do każdej doniczki. Czuł się wtedy jak dawca nowego życia. Nowego rozdania.
Jego głowę wciąż zaprzątała piosenka. Usiłował przypomnieć sobie słowa drugiej zwrotki. Postanowił włączyć laptopa i odszukać dręczący go tytuł. Nie miał z tym najmniejszego problemu. Wtedy to wpadł na kolejny pomysł. Zapragnął gorącej kąpieli przy akompaniamencie owej, ulubionej tej nocy piosenki. Wziął ze sobą do łazienki laptopa i ustawił go na pralce. Z kranu popłynęła piekielna woda, wypełniająca w szybkim tempie wannę. W ustawieniach internetowego serwisu muzycznego starał się odszukać funkcję zapętlenia, aby nie musiał co trzy minuty i dwadzieścia dwie sekundy, włączać piosenkę od nowa. Udało się. Woda wciąż wydostawała się z boskiego kranu, zagłuszając dźwięki gitary w refrenie.
W międzyczasie postanowił pójść i otworzyć okna w pokoju. Chłodne, świeże powietrze zawsze sprawiało, że szybciej zasypiał. Nie ubrał szlafroka i wolnym krokiem udał się do sypialni. Chwilę mocował się oknami, które z zupełnie niewytłumaczalnego powodu zacięły się. Zaplanował, że jutro przyjrzy się dokładniej klamkom i zawiasom. Krople deszczu dudniły harmonijnie o parapet. Kiedy opuścił pokój i już miał otwierać drzwi do łazienki, coś zmroziło jego serce. Poczuł niepokój. Powoli zaczął się odwracać. Wszystko działo się tak, jak w zwolnionym tempie. Jego oczy wodziły po dywanie w kierunku drzwi do mieszkania. Zobaczył cztery, stojące obok siebie buty i już wiedział. Nawet nie próbował krzyczeć, bo zdawał sobie sprawę z tego, że jego los jest już przypieczętowany. Z tymi, z którymi wszedł w konflikt tej nocy, nie wybaczają. Zbyt długo znał ten biznes, aby mieć jakiekolwiek nadzieje. Zanim podniósł głowę był już skrępowany. Wystarczyły dwa kopnięcia, aby stał się bezbronny. Wepchnęli go do łazienki. Nie widział ich twarzy. Nic nie mówili. Zawodowcy. Jeden z nich zakręcił kurek, przerywając swobodny wypływ wody. W tym momencie kolejny raz przypomniał mu się typowy scenariusz z amerykańskiego kina akcji klasy B. Nawet nie zdążył nabrać powietrza w płuca, a jego głowa znalazła się pod wodą. Zaczął wierzgać, ale tylko przez chwilę. Ręce oprawców zdawały się ważyć tonę lub dwie. Nie miał sił. Zupełnie nie.
Nieznajomi upewniwszy się, że poprawnie wykonali swoje zadanie, ponownie odkręcili kurek i opuścili mieszkanie. Woda z kranu toczyła się w szaleńczym tempie 17 litrów na minutę. Wciąż rozbrzmiewała muzyka, będąca niczym patetyczna melodia, grana przez orkiestrę w ostatniej ziemskiej drodze denata. Za oknem powoli robiło się jasno. To ,co ukryte ciemną, deszczową nocą, teraz stawało się jawne. Na firankach, na ścianach, na podłodze widoczne były świadectwa mrocznej przygody. Przygody, która musiała tak się skończyć. Hollywood.
W mieszkaniu rozległ się dźwięk głośnego, nerwowego pukania do drzwi…
2
Witam. Przeczytałem i postanowiłem napisać, co według mnie nie pasowało.
"Nie ma śladów = nie ma winy."
Chyba czegoś takiego nie powinno być, bez znaku "równa się". Można by napisać: "Brak śladów, więc nie ma winy."
"Postanowił, że rano zajmie się tą błahostką. Wsadzi „ranne” ubranie do worka na śmieci i rano spali je w jakimś zacisznym miejscu obok rzeki."
Drugie "rano" jest niepotrzebne.
"Nalał do pełna raz, drugi raz i był w tym momencie spełniony."
Poczuł się spełniony- lepiej pasuje.
" Nie miał sił. Zupełnie nie."
Lepiej by było bez tego "Zupełnie nie."
Ogólnie opowiadanie dość dobre, szybko się je czyta, chociaż nie zrozumiałem za bardzo o co chodziło na samym końcu.
"Nie ma śladów = nie ma winy."
Chyba czegoś takiego nie powinno być, bez znaku "równa się". Można by napisać: "Brak śladów, więc nie ma winy."
"Postanowił, że rano zajmie się tą błahostką. Wsadzi „ranne” ubranie do worka na śmieci i rano spali je w jakimś zacisznym miejscu obok rzeki."
Drugie "rano" jest niepotrzebne.
"Nalał do pełna raz, drugi raz i był w tym momencie spełniony."
Poczuł się spełniony- lepiej pasuje.
" Nie miał sił. Zupełnie nie."
Lepiej by było bez tego "Zupełnie nie."
Ogólnie opowiadanie dość dobre, szybko się je czyta, chociaż nie zrozumiałem za bardzo o co chodziło na samym końcu.