"Nie bój się deszczu"[horror z el. gore]

1
Nie bój się deszczu

(wulgaryzmy, brutalność )

Wąski strumień płynu o miedzianej barwie, napełniał szklany kieliszek chwiejąc się nieznacznie. Sturmbannfuhrer Hans wysilając swoją otępiałą przez alkoholowy czar wolę starał się, by nie zdradzić przed Lagerfuhrerem Jurgenem braku opanowania. Przyjęcie powitalne nowego kierownika bloku śmierci ( którego obowiązki wraz z nadejściem szóstej rano przejąć miał Hans) trwało dopiero drugą godzinę – lecz Hans miał wrażenie, iż surowe wejrzenie Lagerfuhrera które wydawało się być niezmienne jak grymas antycznej rzeźby złagodniało trochę. Hans pokusił się w myślach o stwierdzenie, że z potężnego mordercy zmienił się z przyjaznego, spoconego drwala o twarzy nieskażonej myślą.

- Tak właściwie, herr… - zapomniał nazwiska. Nie pierwszy raz mu się to trafiło, niestety kapryśny los pragnął, by zdarzało mu się akurat w kluczowych momentach jego wojskowej kariery. – Lagerfuhrer?
- O co chodzi? – dryblas, idąc za ciosem, w dość toporny sposób próbował obsłużyć się benzynową zapalniczką. Alkohol nie opóźnił wyuczonych odruchów Hansa – natychmiast usłużył dozorcy swoją. Ogień zajął grubego papierosa, po czym wzrok mężczyzny zasłoniła chmura gęstego dymu.
- Tak właściwie, to mogę wiedzieć, co stało się z moim poprzednikiem? Z tego co mi mówiono, został uznany za niezdolnego do pełnienia funkcji, to oczywiste, ale…
- Dokładnie tak jak panu napisali na świstku, – osoba z dwoma połamanymi nogami i wstrząsem mózgu nie jest w stanie pełnić tego stanowiska. – zaśmiał się basowym rykiem, którego nie powstydziłby się żaden niedźwiedź. Nagle, ciężka jak dębowa gałąź ręka spadła Hansowi na bark. Huk wypełnił całe pomieszczenie, na szczęście alkohol spowolnił wybuch piekącego mrowienia.
- Spokojnie, Sturmbannfuhrer – po prostu spadł z wieżyczki strażniczej. Deszcz, ślisko, wiesz pan jak to jest.
- Tak jest – powiedział, uśmiechając się kącikiem ust. Uznał, że zbyt otwarta reakcja na kiepski żart (będący najpewniej prowokacją) zniweczy jego postęp, w grze, która skończy się niedługo wraz z drugą butelką.

Gdy Hans wylądował w swoim, cuchnącym szpitalem łóżku, wciąż rozmyślał, czy uspokajające klepnięcie w ramię oznaczało, iż Jurgen dostrzegł nerwowe mrugnięcie okiem?

***

Wybuch. Strzał. Wybuch. Wrzask. Trzask zawalającego się kompleksu budowli, ryk strzelających dział, huk wypluwających śmierć granatników.

Cudowna kompozycja musiała tak niesamowicie zainteresować Hansa, że podjął tytaniczny wysiłek uniesienia ciężkiej głowy. Niestety, zamiast kalejdoskopu ognia, krwi i kurzawy, zauważył iż porannym kompozytorem stał się deszcz, uparcie trzaskający w grubą szybę, wprawioną w obskurną ścianę jego kwatery.

Pierwszy dzień pracy w Obozie miał przebiec pod stałym nadzorem Lagerfuhrera – miał zostać poświęcony wprowadzeniu w obozowe realia, zapoznaniu się z codzienną rutyną eliminowania podludzi i tym podobnym przyjemnościom. Z ową rutyną, (jak wynikało z przeszpiegów Hansa) wiązało się niesamowite upodobanie Jurgena do osobistej kontroli nad przebiegiem każdego wyładunku.

Zalał twarz zimną wodą z pordzewiałego kranu (na Boga, jeśli jakiś jest, dlaczego tak traktują tutaj kadry?) i ogolił się, zacinając w dwóch miejscach.

Kurwa.

Pozostało mu mieć tylko nadzieje na to, iż skacowany Lagerfuhrer tego nie dostrzeże.
Słońce, zwyciężywszy codzienną batalie, wstało i z tryumfem oświetlało kwadratowe baraki obozu. Mokre dachy lśniły, mokre od deszczówki. Hans wziął głęboki oddech i od razu pożałował – woń wilgotnego powietrza wymieszała się z odorem stęchlizny, zgnilizny i gówna. Ciężka mieszanka chwyciła Hansa za żołądek, zbliżyła się do niego wraz z brzęczeniem tysięcy opasłych, tłustych much, jakby chciała oznajmić – "przywykniesz".
Poprawił czapkę, otarł pot i ruszył w kierunku rampy. Zatrzymał się, gdy zza rogu, ciężko tupiąc oficerkami, wyłonił się Lagerfuhrer a zaraz za nim kilku esesmanów.

- Guten tag, Hans – Jurgen wyciągnął wielkie łapsko w jego kierunku. Hans niemal podskoczył z radości, widząc ile łaski udało się zaskarbić u nowego przełożonego. Wysilił delikatny uśmiech, gdy miał wrażenie że każdy palec pęka jak sucha gałązka.

- Ile do wyładunku? – zapytał, chcąc sprawić wrażenie oczekiwania na konkret.
- Jeszcze chwilka, powoli będziemy się szykować. Moi panowie przyszykowali Sonderkomanndo, które już powoli zaczyna zbierać się wokół rampy. O, tam widzi pan?
Przeszli kawałek. Świeżo wypastowane buty natychmiast oblepiły się mazią zalewającą drewniany chodnik. Gdy doszli w pobliże platformy, wspomniane komando już było gotowe na rozpoczęcie procedury.

Zgarbione postacie, niektóre ubrane w brudne koszule, inne z odsłoniętymi, chudymi torsami. Powyginane i wykrzywiane kręgosłupy, przebijające brudną skórę kości, cofnięte czoła, bezzębne usta – to wszystko sprawiałoby, że Hans mógłby uznać ich jako realny efekt męczarni, jakie przeżywano tutaj, w tych murach. Mógłby po prostu ubolewać przez chwilę nad losem tych biedaków.

Zbliżający się pociąg ogłosił swoje przybycie przeciągłym gwizdem. Dźwięk , niczym komenda, wprawiła w ruch komando – kościste palce pozaciskały się na rękojeściach nahajek, pejczy i linek.

W oczach zapłonęła żądza. Ten błysk rozwiał wszelkie wątpliwości Hansa.
Dziwił się sobie nawet, że jeszcze się do tego nie przyzwyczaił.

Pociąg zahamował z piskiem.

Któryś z brudasów z nahajką w ręce wskoczył i chwycił się poręczy przymocowanej do drzwi wagonu. Szarpnął kilka razy, aż podwoje ustąpiły, a wagon dosłownie zwymiotował ludźmi. Naraz rozległ się krzyk – ci którzy przez całą drogę stali bliżej drzwi, teraz byli przygniatani przez swoich towarzyszy – legli jako żyjący dywan na błocie, którym pokryta była rampa. Przeraźliwy wrzask małego dziecka nagle urwał się, gdy spadł na nie solidnej budowy mężczyzna. Mokry trzask młodych kości znikł w harmidrze.

Wyładunek zdawał się nie mieć końca. Co rusz organiczny dywan zdawał się powiększać, mieszając z krwią i błotem. Jakiś młody mężczyzna próbował wyciągnąć żyjącą jeszcze dziewczynę, bezradnie próbującą zepchnąć siebie dogorywającego starca. Ostatecznie, udało jej się. Kręcone, ciemne włosy miała rozczochrane, zaś poła skromnej koszuli była roztargana, pokazując okazałą pierś. Młodzieniec zdjął swoją wymemłaną marynarkę i okrył kobietę, jednocześnie odciągając ją dalej.

- Jedna trzecia. – Odezwał się, pewny siebie esesman, stojący wraz z trójką kolegów opodal Hansa.
- Gdzie tam, połowę bym obstawił – powiedział drugi.
- Przesadzacie obydwaj, jak dla mnie to jedna czwarta – trzeci, z nalaną twarzą.
Hans obrócił się w kierunku Jurgena, patrząc pytająco. Wydatny uśmiech zagościł na równie wydatnej szczęce.
- Obstawiają, ilu wykonało robotę za nas.
- Nie rozumiem, herr Lagerfuhrer.
- Ilu nie przeżyło transportu – wyjaśnił.

Tymczasem, pejcze, pręty i nahaje poszły w ruch. Nowy dozorca dopiero teraz zauważył, że Jurgen już dawno podwinął rękawy, i zaczął zbliżać się do posuwającej się w ich kierunku tłuszczy. Podobnie postąpiła grupa esesmanów.

Chłopak tulący kobietę z rozdartą koszulą wrzasnął, gdy cios członka sonderkomando, przypominającego brakujące ogniwo ewolucji pomalował jego plecy szkarłatną wstęgą. Ewidentnie zainteresowani tym, co młodzian usiłował chronić, podeszli kolejni, śliniąc się jak zwierzęta. Mężczyzna nie wytrzymał długo, po paru ciosach wylądował z twarzą w błocie, drgając. Dziewczyna oporowała ostatkiem sił, wywrócona, z zadartą spódnicą. Kopała, wrzeszczała odsłaniając białe zęby. Oblepiona brudem ręka trzasnęła ją w twarz. Zakrztusiła się krwią.Oszołomiona, na moment osłabła. To wystarczyło, by jeden legł na niej, z opuszczonymi gaciami. Wrzasnęła, tym razem słabiej, krzyk załamał się i przeszedł w żałosny szloch, duszony napływającą do gardła juchą. Zgraja, chciwie zdarła z niej resztki ubrań i tarmosiła piersi, ciągnęła za włosy. Gdy jeden z nich skończył, dorywał się kolejny. W końcu, rozrzucone nogi bezwiednie opadły i rozluźniły się, a paznokcie przestały wbijać się w ziemię – opuściła ją nadzieja, poddała się? A może odpłynęła?

Nawet, gdyby zdechła, pomyślał Hans, nie zrobiło by to im różnicy. Rżnęli by ją dalej.
Z megafonu rozległ się głos, mówiący o przestaniu stawiania oporu, oraz o konieczności oddania ubrań w szatni. Do baraku było całkiem niedaleko, lecz oprawcy bawili się w najlepsze, tresując przerażoną tłuszczę.

Nagle, któryś z Sonderkomando (który nie leżał na biednej kobiecie) przewrócił się, trzymany od tyłu przez niskiego, ale dobrze zbudowanego wąsacza. Pobrudzone rany nie przeszkadzały mu, by niedźwiedzim uściskiem zmiażdżyć gardło cofniętemu barbarzyńcy. Nagle, w jego ślady poszło kilku innych mężczyzn. Część padła pod ciosami, lecz inni zdążyli dopaść i wyrwać oprawcom bicze i kije. Trójka esesmanów postanowiła wkroczyć do akcji – jeden, wyższy machnął pięścią, niecelnie, zaraz otrzymując repetę w postaci solidnego ciosu z kijem w skroń. Czapka spadła, zadeptana przez stopy walczących. Kolejny esesman, nie zdążył nic zrobić, gdy pejcz rozdarł mu skórę na szyi, nie szczędząc także munduru – mężczyzna chwycił się za gardło i skulił.
Hans zbliżył się ku nim, trzymając odpowiedni dystans. Między walczącymi, a zdezorientowanymi więźniami, stał jeden, chuderlawy, w drucianych okularkach, trzymający w rękach kajet.

Hans dostrzegł go, mimo, że w zamieszaniu powinien być całkowicie niewidoczny. Ba, stojąc w miejscu najprawdopodobniej zostałby stratowany, albo powalony ciosem lagi w czaszkę.
On stał niewzruszony.
I modlił się.

Jurgen wpadł jak burza w sam środek zadymy obalając przeciwników jak rozpędzony czołg. Garnitur krzywych zębów zdobił jego pełną radości twarz, gdy rozdawał razy na lewo i prawo.Za nim, poszli kolejni esesmani, szybko tłumiąc bunt.
Tymczasem, okularnik zniknął w tłumie.

Odnalazł go Hans, podczas gdy opanowana wreszcie tłuszcza dobiła do szatni. Tutaj, znowu, kilku mężczyzn rzuciło się na esesmanów, lecz zryw został stłumiony jeszcze szybciej. Hans uśmiechnął się krzywo, i dopadł do chudzielca. Twardy czub oficerki wbił się w żebra, a impet kopnięcia zmiótł go jak pyłek. Okulary wylądowały na ziemi. Szybko, jakby zależało od tego jego życie, mężczyzna chwycił je i wsunął znowu na nos, nie zważając na to, iż trzecie kopnięcie rozlało gorącą plamę bólu na jego lędźwiach. Hans schylił się spróbował wyrwać mu kajet. Okularnik zacisnął wargi i przytulił zeszyt do siebie. Pięść nazisty rozwaliła mu nos, a uchwyt poluzował się.

- Ludzi przed nieuniknionym chcesz ratować? Rewolucji, ci się zachciewa, szczurku?
Nie usłyszał odpowiedzi. Zeszyt na żółtych kartkach zawierał mnóstwo pomazanych, niezrozumiałych dla Hansa znaków, różnej wielkości. Niektóre miały rozmiar sugerujący użycie ich jako pisma, zaś inne zajmowały po dwie strony.

- Co ty możesz – uśmiech poszerzył się – co ty kurwa możesz? – Podkuta podeszwa wyruszyła na spotkanie klatki piersiowej usiłującego się podnieść mężczyzny.
Zeszyt poleciał na ziemię.
Hans zauważył, że Jurgen, dysząc i ocierając pot z czoła, przygląda się im z uwagą.
- Leć pod prysznic, gnido. Miałem ochotę jeszcze trochę ci obić, ale szkoda mi butów. No czego się gapisz? Wstawaj i spierdalaj!

Hans nie mógł wytrzymać, i zaczął śmiać się w głos z Lagerfuhrerem, gdy widzieli, jak chudzielec kuśtyka do szatni, mijając siedzące na stołkach brutalnie pozbawiane włosów kobiety i dziewczynki.

Najtrudniejszy etap procesu, miał dopiero nadejść.

Esesmani i Sonderkommando otoczyli ciasnym półkolem zbliżających się do budynku z komorą. Gdy drzwi się otwarły, Hans zaczynał mieć wątpliwości, czy ktokolwiek z ofiar wierzy jeszcze, że to co się dzieje jest efektem nadzwyczajnej dbałości o higienę.
Krzyk podniósł się znowu, a półkole uzbrojonych mężczyzn okładało i napierało na zgraję ludzi. Odgłos podobny do trzasku suchej gałęzi rozerwał powietrze gdy kij trzymany w ręce przez Lagerfuhrera pogruchotał ramię kogoś, kto resztką sił złapał się za furtynę i próbował wyrwać ze ściśniętej zgrai przerażonych i drżących ciał.
- Zamykać! – wrzasnął Jurgen, gdy większość cielistej, ruszającej się galarety byłą wewnątrz komory. Potężne podwoje leciały ku sobie, by ze szczękiem się zamknąć, tłumiąc beznadziejne, słabnące już krzyki.

***

Lagerfuhrer otarł spocone, czoło i uśmiechnął się do Hansa.
-Także… tak to mniej więcej wygląda. Generalnie, ludzie nie są aż tak bojowo nastawieni – dostaliśmy wyjątkowo odważną partię…
- Owszem, nie da się ukryć Herr Lagerfuhrer. A co z ciałami?
- Krematorium. Za chwilę się przejdziemy – czas zabiegu potrwa do paru minut, a spalarnia jest tam – wskazał paluchem nieco większy budynek z kilkoma strzelistymi kominami.

Gdy dotarli, pierwszy wóz zaczynał napełniać się rzucanymi jak worki ziemi ciałami. Ekipa zajmująca się krematorium stanęła i wyprostowała się.
- Dobry, chłopaki, spocznij.
Hans skupił się na murowanym kominie. Na tynku pomazany był napis po niemiecku.

Żydzi górą.

Hans wybuchł śmiechem, opierając dłonie o kolana.
Jurgen uśmiechnął się.
- Wiedziałem, że wam się tu spodoba.

***

Gdy Hans i Jurgen poszli na klina, omawiając inne niuanse pracy w obozie, dwoje dyżurnych w krematorium rozpoczęli proces pozbywania się ciał. Drzwiczki skrzypiały raz po raz, a ogień powoli trawił ciała.

-Dawaj, ta jeszcze się do przedostatniego zmieści.
Denatka była chyba najbrudniejsza z nich wszystkich – uda zalane zbrązowiałą mieszanką krwi i ekskrementów, poranione krocze, liczne cięcia na piersiach i brzuchu, powybijane zęby. W oczach przysłoniętych mgłą nieświadomości zastygło bezradne niedowierzanie. I brak akceptacji przegranej.

-Wygląda, jakby się do magla dostała – pracownik zacisnął zęby.
- No nie gap się tak, tylko ładuj. Zaraz nam się dyżur kończy, ledwo się na nogach trzymam.
Zapełniła przedostatni piec.

Pod nią, na końcu znajdował się okularnik.
-Nieźle, najchudszego wrzucili na sam spód. Patrz, okularów nie oddał w szatni.
Istotnie, okulary pozostawały na nosie, a raczej, wbite w chrząstkę. Policzki wydawały się dziwnie wzdęte, jakby denat trzymał coś w ustach.

-Szkła potrzaskane, kurwa… a wziąłbym se…
-Zamknij się, i trzymaj go za nogi.
Denat ruszył się, wierzgnął dziko nogami. Jeden z trzymających odskoczył i rąbnął w ścianę w którą wbudowane były piece.

- Kurwa! – wrzasnął.
Drugi, zaczął się śmiać.
-Uspokój się. Niektórzy tak mają, nie wie…

Ręka okularnika wystrzeliła ku szyi dyżurnego i brudne palce zacisnęły się na grdyce. Ze zmiażdżonego gardła wydobył się żałosny skrzek. Niezwykła siła ściągnęła go do dołu.
Leżące stylisko od łopaty, którym zwykli posiłkować się dyżurujący podczas oszczędzania miejsca w komorze natychmiast znalazło się w rękach przestraszonego drugiego. Zamachnął się, i uderzył. Okularnik uniknął ciosu, i niezdarnie stoczył się z wozu. Drugi cios poleciał od góry, co łatwo było przewidzieć. Kawał drewna wylądował w dłoniach okularnika, i zatrzeszczał.

Pierwszy cios wylądował na brzegu wozu, łamiąc kij na pół. Drugi, był już celniejszy – drewno wbiło się z mokrym chrzęstem w dyżurującego. Wrzasnął krótko, i patrzył na badyl wystający z jego brzucha i cieknącą z niego czarną juchę.

Okularnik patrzył się na rzygajacego krwią, próbującego desperacko wyjąć pokaźnych rozmiarów ciało obce z brzucha. Z rozdziawionych ust wyzierały zgniecione w kulkę kartki.
Schylił się, i zamoczył palec w gęstej, rosnącej kałuży. Sięgnął ku napisowi „Żydzi górą.”
„Wrócimy z deszczem.” - pomazał, kończąc frazę skomplikowanym, nieczytelnym symbolem.

Ciągle ciepłe jeszcze krople ze znaku pod koślawym napisem płynęły po szarej ścianie.
Gdy Sonderkommando wparowało do krematorium, powitał ich tylko twardy trzask drzwiczek pieca. I dwa dogorywające trupy kumpli.

***

Deszcz znowu zaczął trzaskać o szyby, gdy Jurgen rozlewał whisky.
- Kurwa. – czknął. – Znowu, ziemia rozmoknie, i kurwa oficerek nie da rady doczyścić. I mundur znowu do prania.

Hans trawił powoli słowa przełożonego, z którym stosunki wydawały mu się niesamowicie już zażyłe. Zrezygnował z niewygodnych formuł grzecznościowych.
Nagle, kropla deszczu z pluskiem wpadła do szklanki. Po chwili, zawartość wylała się na rękę, parząc. Naczynie wylądowało na podłodze.

Hans zawarczał, czując jak buzująca mieszanka wyżera mu skórę. Pobiegł do łazienki, ledwo wyrabiając na zakręcie. Woda przyniosła chwilową ulgę, potem tylko gasnący pod wpływem zimna, pulsujący ból. Rana przypominała te, które Hans widział na zajęciach z pierwszej pomocy – wyglądała jak poorany kraterami powierzchnia Księżyca. Gdzieniegdzie bielały przebijające kości. Nazista jęknął.

Wrzask Lagerfuhera rozdarł ciszę. Hans chwycił się futryny by nie wyrżnąć o podłogę, i wychylił głowę.

Dach zaczął przeciekać na całego – krople deszczu poczęły spływać po ścianach, dymiąc i zostawiając po sobie ciemne smugi, gdzieniegdzie zbiegając się i spływając wodospadem na podłogę. Lagerfuhrer przyciskał ręce do twarzy, z której płatami zaczęła odłazić skóra.
Nagle, szyba pękła i rozpadła się na kawałki.

Deszcz wzmógł na sile – krople uderzały z rozpędu niczym kule z broni maszynowej. Jurgen starał się oddalić, lecz potknął się o taboret i upadł w powstałą głęboką kałużę.
Hans nie mógł się ruszyć.
Patrzył, jak wielki niedźwiedź leżał powalony przez lejącą się z nieba wodę.
Wodę?
Próbował się czołgać, rozchlapując kałużę wokoło. Kilka kropel spadło na buty esesmana, sycząc. Lagerfuhrer wsparł się na łokciach, i podniósł twarz.
Hans zwymiotował.

Ciało szkliste zmieniło swoją konsystencje i spływało galaretowatym potokiem wśród wypalonej do żywej kości twarzy. Kawałek mięsa odpadł od wydatnej szczęki ukazując ją w całej okazałości i wpadł do wody, skwiercząc jak mięso wrzucone na patelnię. Przeżarte czubki palców z odsłoniętymi paliczkami drapały w podłogę w desperackim, spazmatycznym geście woli przetrwania.

Potężny facet. Pokonany przez ciecz.

Nagle, kawał sufitu z trzaskiem oderwał się, spadając na przeżarte, rzucające się w agonalnym stanie ciało. Rozrzucone wokół drzazgi i fragmenty tynku spływały w potokach płynnej śmierci, zbliżającej się ku Sturmbahnfuhrerowi.

Odzyskał panowanie nad swoim sparaliżowanym strachem ciałem gdy kilka kropel rozlało mu się na ramię, parząc i przeżerając mundur. Rzucił się ku drzwiom, niemal wyrywając je z zawiasów i zbiegł po schodach.

Deszczówka była wszędzie, znaczyła wszystkie możliwe zakamarki, topiąc je, i pożerając. Stopień pękł pod naporem zbiegającego po nim esesmana. Nim udało mu się wydostać, pękł kolejny, poszerzając dziurę.

Cudem uniknął potoku morderczej cieczy, gdy ta długą strugą wylała się z wyrwy w dachu. Chwycił się mocno, próbował wydostać. Schodek trzasnął.

Hans grzmotnął piętro niżej – zgraja kolorowych muszek zasnuła mu oczy, żołądek znowu podszedł do gardła. Wydawało mu się, że ktoś chwycił sypialnie kadr jak pudełko od zapałek, i gorliwie obracał w rękach.

Deszczówka po raz kolejny przywróciła go do świadomości ostrą, skondensowaną dawką bólu, wylewając się na jego brzuch. Wrzasnął i podniósł się. Mieszanka przerażenia, cierpienia i szoku po raz kolejny wypłynęła z trzewi – tym razem z samą żółcią.
Przeturlał się, uważając na rosnące, parujące kałuże.

Gdy zbiegał na dół, do piwnicy, ściśle trzymając się poręczy zdrową ręką, zastanowił się, co stało się z resztą podkomendnych, gdy nagle kopnął coś.
Zachlupotało, zatrzeszczało – jak kupa błota pod podeszwą.
Gdy zobaczył przypalone strzępki munduru, wmieszane w galaretowatą, pulsującą papkę, poczuł potężną siłę ciągnącą go w dół.
Zemdlał, i stoczył się z hukiem po schodach.

***

Obudził się, gdy kałuża pożerała jego kolana. Nie miał siły krzyczeć. Podniósł lekko głowę, by wziąć wdech powietrza sponad oparów deszczówki. Ten drobny ruch wystarczył, by policzek, jak płaziniec ześlizgnął się z kości i wpadł do wody. Przerażająca kąpiel poczęła trawić stawy kolanowe, rozpuszczając w pierwszych sekundach torebki stawowe i sycąc się mazią, po czym zaczęły muskać powierzchnie gładkich owali.

Ból wybuchł w nim, wyzierając przez spuchnięte od duszących wyziewów jako przeciągły pomruk. Oczy, jedyne organy które zachowały jakimś cudem cząstkę życia w jego ciele wraz z sterującym nim mózgiem, powiodły po otoczeniu.

Nagle, miazmaty poczęły formować się w kształt. Młody, chudy mężczyzna w okularach, z kajetem w ręce i wypełnionymi kulką papieru ustami. Stąpał po kałuży, rozchlapując ją bosymi stopami.

Przechylił głowę i wyciągnął papier. Odwinął, przedstawiając ją umierającemu esesmanowi. Opisany inskrypcjami, duży, nic nie mówiący znak. W jednej chwili, literki niczym małe robaki ustawiły się, tworząc inne, bardziej znajome kształty rzymskich liter.
Histeryczny śmiech żyda rozległ się niczym huk wybuchającego granatu.
Nie bój się deszczu, głosił napis.

Deszczu, z którym wrócimy.
Ostatnio zmieniony pt 25 lip 2014, 22:22 przez reaper456, łącznie zmieniany 1 raz.

2
Wąski strumień płynu o miedzianej barwie, napełniał szklany kieliszek chwiejąc się nieznacznie.
Po pierwsze, to przecinek przed „chwiejąc”. A po drugie to chwianie odnosi się do strumienia płynu – tak wynika z konstrukcji zdania. Mam wrażenie, że nie o to Ci chodziło, zwłaszcza, iż określenie takie nie pasuje do strumienia płynu.
Sturmbannfuhrer Hans wysilając swoją otępiałą przez alkoholowy czar wolę starał się,
Przecinek przed „starał się. A po – już niekoniecznie. Lepiej go zlikwidować łącznie z następującym po nim „by”.
I określenie „alkoholowy czar” absolutnie tu nie pasuje. Po prosty: alkohol.
iż surowe wejrzenie Lagerfuhrera które wydawało się być niezmienne jak grymas antycznej rzeźby złagodniało trochę.
Przecinek przed „które”.
że z potężnego mordercy zmienił się z przyjaznego, spoconego drwala o twarzy nieskażonej myślą.
Powtórzone „z”. Aczkolwiek to drugie, to chyba powinno być „w”.

„Hans” powtarza się trzykrotnie.
Cały ten fragment jest fatalny i wyjątkowo niechlujnie napisany. A to początek, wizytówka. Jestem przekonany, że większość czytelników zakończy tu lekturę.
akurat w kluczowych momentach jego wojskowej kariery.
Formalnie rzecz biorąc, Hans nie był w wojsku. Sturmbannfuhrer to stopień oficerski w SS, a SS to nie wojsko. W praktyce było zapewne tak traktowane, ale dziś, po dziesięcioleciach to może razić.
- O co chodzi? – dryblas, idąc za ciosem,
Za jakim ciosem?
Ogień zajął grubego papierosa, po czym wzrok mężczyzny zasłoniła chmura gęstego dymu.
Teoretycznie powinno być „gruby papieros”. Czwarty przypadek (kogo? co?). Ale wiem, że to nie brzmi. Trzeba więc przeredagować to zdanie.
- Dokładnie tak jak panu napisali na świstku, – osoba z dwoma połamanymi
Bez przecinka.
pełnić tego stanowiska. – zaśmiał się basowym rykiem
Albo kropka i duże „Z”, albo bez kropki i małe „z”.
Nagle, ciężka jak dębowa gałąź ręka spadła Hansowi na bark. Huk wypełnił całe pomieszczenie,
Bez przesady z tym hukiem. Tak można określić wybuch granatu, a nie uderzenie ręką w ciało drugiego człowieka.
zniweczy jego postęp, w grze, która skończy się niedługo wraz z drugą butelką.
„podstęp”
I pierwszy przecinek raczej niepotrzebny.
Kurwa.
No i tutaj jest dość poważny problem. Znajdujemy się w niemieckim, hitlerowskim obozie zagłady. A to jest jednoznacznie charakterystyczne polskie przekleństwo; jednoznacznie wskazujące na Polaka. Stopnie określający pełnione funkcje (np. Lagerfuhrer) określasz w oryginalnym, niemieckojęzycznym brzmieniu. I tak samo należało postąpić z przekleństwem. Jeśli chce się wprowadzać elementy historyczne, zwłaszcza o tak poważnej wymowie, to należy zwracać uwagę na takie niuanse (choć może niuanse to nie są). Bo w tym wypadku można odnieść wrażenie, że strurmbannfuhrer Hans jest Polakiem.
Słońce, zwyciężywszy codzienną batalie, wstało i z tryumfem oświetlało kwadratowe baraki obozu.
„batalię”
A dlaczego „z tryumfem” - to nie rozumiem. W każdym razie do panującej atmosfery to nie pasuje.
Mokre dachy lśniły, mokre od deszczówki.
Powtórzenie: „mokre” A w ogóle, całe to zdanie jest kuriozalne.
Hans wziął głęboki oddech i od razu pożałował – woń wilgotnego powietrza wymieszała się z odorem stęchlizny, zgnilizny i gówna. Ciężka mieszanka chwyciła Hansa za żołądek,
Powtórzone „Hans”.
Zatrzymał się, gdy zza rogu, ciężko tupiąc oficerkami, wyłonił się Lagerfuhrer a zaraz za nim kilku esesmanów.
Powtórzone „się” i brak przecinku przed „a”.
Dziwił się sobie nawet, że jeszcze się do tego nie przyzwyczaił.
Jak miał się przyzwyczaić, skoro poprzedniego dnia przybył do obozu?
Któryś z brudasów z nahajką w ręce wskoczył i chwycił się poręczy przymocowanej do drzwi wagonu.
Któryś z brudasów trzymając nahajkę, chwycił poręcz przymocowaną do drzwi wagonu.
Szarpnął kilka razy, aż podwoje ustąpiły,
„aż” niepotrzebne.
bezradnie próbującą zepchnąć siebie dogorywającego starca.
Chyba „z siebie”.
Ostatecznie, udało jej się. Kręcone, ciemne włosy miała rozczochrane, zaś poła skromnej koszuli była roztargana
Biorąc pod uwagę poprzednie zdanie, nie „jej” a „jemu”. I trzeba wprowadzić podmiot (dziewczynę) w następnym.
Dziewczyna oporowała ostatkiem sił, wywrócona,
Oporowała? Sprawdź w słowniku jęz. pol. co znaczy to słowo.
Z megafonu rozległ się głos, mówiący o przestaniu stawiania oporu, oraz o konieczności oddania ubrań w szatni.
Z megafonu rozległ się głos, nawołujący do zaprzestania oporu oraz konieczności oddania ubrań w szatni.
zaraz otrzymując repetę w postaci solidnego ciosu z kijem w skroń.
Chyba błąd: „z kijem”.
Trójka esesmanów postanowiła wkroczyć do akcji – jeden, wyższy machnął pięścią, niecelnie, zaraz otrzymując repetę w postaci solidnego ciosu z kijem w skroń. Czapka spadła, zadeptana przez stopy walczących. Kolejny esesman, nie zdążył nic zrobić, gdy pejcz rozdarł mu skórę na szyi, nie szczędząc także munduru – mężczyzna chwycił się za gardło i skulił.
Kompletny absurd. Esesmani nigdy by do tego nie dopuścili. Poza tym byli uzbrojeni w karabiny, pistolety (nie wspominając o budkach strażniczych z karabinami maszynowymi – najczęściej były takie) i natychmiast otworzyliby ogień.
w drucianych okularkach, trzymający w rękach kajet.
„trzymając”
Tutaj, znowu, kilku mężczyzn rzuciło się na esesmanów, lecz zryw został stłumiony jeszcze szybciej.
Wyjątkowo nieporadne zdanie.
Hans uśmiechnął się krzywo, i dopadł do chudzielca.
Bez przecinka.
Hans schylił się spróbował wyrwać mu kajet.
Przecinek po „się”.
Miałem ochotę jeszcze trochę ci obić,
Błędnie skonstruowane zdanie.
Hans nie mógł wytrzymać, i zaczął śmiać się w głos
Bez przecinka.
Najtrudniejszy etap procesu, miał dopiero nadejść.
Bez przecinka.
suchej gałęzi rozerwał powietrze gdy kij trzymany w ręce przez
Przecinek po „powietrze”.
Zamachnął się, i uderzył. Okularnik uniknął ciosu, i niezdarnie stoczył się z wozu.
Przecinki przed „i” niepotrzebne.
Kawał drewna wylądował w dłoniach okularnika, i zatrzeszczał
Przecinek przed „i” niepotrzebny.
Okularnik uniknął ciosu, i niezdarnie stoczył się z wozu.
Nie było powiedziane, że znalazł się na jakimś wozie.
Wrzasnął krótko, i patrzył na badyl wystający z jego brzucha i cieknącą z niego czarną juchę.
Okularnik patrzył się na rzygajacego krwią, próbującego desperacko wyjąć pokaźnych rozmiarów ciało obce z brzucha.
Powtórzone „patrzył”. A „patrzył się” - to nie jest język literacki.
„rzygającego”
Ciągle ciepłe jeszcze krople ze znaku pod koślawym napisem płynęły po szarej ścianie.
Zdanie do przeredagowania.
Deszcz znowu zaczął trzaskać o szyby, gdy Jurgen rozlewał whisky.
Whisky??? Skąd obsługa obozów zagłady miała ten szlachetny, angielski trunek?
- Kurwa. – czknął.
Bez kropki.
ziemia rozmoknie, i kurwa oficerek nie da rady doczyścić.
Bez przecinka.
z którym stosunki wydawały mu się niesamowicie już zażyłe.
„niesamowicie” nie jest tutaj właściwym określeniem.
wyglądała jak poorany kraterami powierzchnia Księżyca.
„poorana”
Hans chwycił się futryny by nie wyrżnąć o podłogę, i wychylił głowę.
Hans chwycił za futrynę, by nie wyrżnąć o podłogę i wychylił głowę.
Deszcz wzmógł na sile – krople uderzały z rozpędu niczym kule z broni maszynowej.
„krople uderzały z rozpędu” - ?
Jurgen starał się oddalić, lecz potknął się o taboret i upadł w powstałą głęboką kałużę.
Hans nie mógł się ruszyć.
Patrzył, jak wielki niedźwiedź leżał powalony przez lejącą się z nieba wodę.
Powtarzane „się”. Również w następnych partiach tekstu.
Przeżarte czubki palców z odsłoniętymi paliczkami drapały w podłogę w desperackim,
Powtórzone „w”.
Odzyskał panowanie nad swoim sparaliżowanym strachem ciałem
Przecinek.
topiąc je, i pożerając.
Przecinek do usunięcia.
Wydawało mu się, że ktoś chwycił sypialnie kadr jak pudełko od zapałek, i gorliwie obracał w rękach.
Na pewno bez „mu” i przecinka przed „i”, ale o co chodzi w tym zdaniu – nie mam pojęcia.
Przerażająca kąpiel poczęła trawić stawy kolanowe, rozpuszczając w pierwszych sekundach torebki stawowe i sycąc się mazią, po czym zaczęły muskać powierzchnie gładkich owali.
„zaczęła”; odnosi się do „przerażającej kąpieli” - liczba pojedyncza.
Ból wybuchł w nim, wyzierając przez spuchnięte od duszących wyziewów jako przeciągły pomruk.
Czegoś brakuje w tym zdaniu.
powiodły po otoczeniu.
Kogo/co powiodły?
Histeryczny śmiech żyda
Żyda – dużą literą.
Nie bój się deszczu, głosił napis.

Deszczu, z którym wrócimy.
Błędny zapis. Może być na przykład tak:
Napis głosił:
„Nie bój się deszczu,
deszczu, z którym wrócimy.”

Tekst jest napisany wyjątkowo niechlujnie, bardzo dużo błędów, część z nich wynika z braku podstawowej korekty tego, co zostało napisane. Ale nie to jest zasadniczym problemem.

Piszesz o czymś, o czym nie masz pojęcia. Nie przeżyłeś obozu śmierci, ani nie słyszałeś o tym od bezpośredniego świadka. Co gorsza, nie zapoznałeś się nawet z materiałami historycznymi (ogólnodostępnymi książkami choćby) na ten temat w wystarczającym zakresie. A jest ich sporo i niektórzy je czytali. I nawet ta wiedza – jakże ułomna, fragmentaryczna i ukształtowana tylko na podstawie lektury wizja takich obozów, lektury, która oddaje tylko cień tego, co tam się wydarzyło – mówi, jak sztuczne, uproszczone i fałszywe jest to, co usiłowałeś opisać. Pierwsza część opowiadania jest tragiczna i żenująca. Sceny „wyładunku” (używam Twojego języka) więźniów, gwałtu na dziewczynie, wpychania więźniów do komory przy jednoczesnym braku opisów „łaźni' i krematorium oraz tego co z tym związane, nonsensownej bójki - którymi usiłowałeś stworzyć czy odtworzyć realia tamtych wypadków i zbudować nastrój - to wszystko tchnie czymś nierzeczywistym, sztucznym, groteskowym i całkowicie bezsensownym. Bo inaczej być nie może. I po części z tego wynikają te sztuczne, absurdalne dialogi czy wymiany zdań, wyrywkowe opisy sytuacji, płaskie dwuwymiarowe figury strażników obozowych - które przedstawiają tylko Twoją wyobraźnię. I nic więcej.

Kiedy zaczynają się magiczne czy fantastyczne akcenty, jest trochę lepiej, opisy są wprawdzie niepoukładane, niekonsekwentne, chaotyczne trochę, ale ma to jakiś sens i nawet błędów w tej części jest jakby mniej. Sam pomysł zemsty i jej formy żydowskiego więźnia – ciekawy. Natomiast do momentu rozpoczęcia jego działań, należałoby całość przerobić, podchodząc do niej od innej strony, może w formie krótszego, bardziej zwartego opisu, pomijając konkretne sceny i dialogi, aby było to bardziej ogólne, bardziej zbliżone do tekstu quasi historycznego. Bo odwołujesz się do historii, to nie jest fantasy.

Ale jest coś jeszcze. Coś znacznie ważniejszego. Czy w ogóle należy poruszać tę tragiczna i bolesną tematykę, wykorzystując i przerabiając ją na użytek stworzenia opowiadania – horroru, będącego niczym innym jak tylko rozrywką? Rodzajem zabawy? Relaksu? A z drugiej strony, nie jest to miła i odprężająca lektura – gdyż mamy świadomość, że odwołuje się do prawdziwych wydarzeń. Czemu więc właściwie to opowiadanie ma służyć? Jakie odczucia wzbudzić u odbiorcy? Mnie przypomniało jeden z najgorszych epizodów w historii ludzkości. Przypomniało, ale w nazbyt spaczonej i niedoskonałej formie. Niczego nie pokazało, nie nauczyło, a tym bardziej nie dostarczyło jakichkolwiek pozytywnych wrażeń. Zirytowało jedynie.
Czy pamięć zamordowanych milionów ludzi i szacunek wobec nich, nie powinny powstrzymać przed poruszaniem tej bolesnej historii i to w takiej formie? Moim zdaniem tak, ale to moje zdanie.

3
To może ja.

W mojej opinii pisać można o wszystkim, ale pewne tematy nie mogą być sprowadzone do taniej makabreski. To razi.
Pomysł (powiedzmy) ok, ale niedorzeczności pokroju (walka esesmanów na pięści) są niedopuszczalne. Zwłaszcza, że na temat obozowego życia jest multum przeróżnych książek. Nie można tego napisać na zasadzie (..a tak mi się wydaje, to tak napiszę..)
W opowiadaniu o takim "ciężarze" logika jest bardzo istotna. Nawet jeśli całość ma się zakończyć jakimś fantastycznym zwrotem akcji, to należy położyć pod ten zwrot bardzo solidne fundamenty.
Tu mam wrażenie niedbalstwa i pośpiechu.
Ze strony technicznej, cóż. Orzeł nie jestem, ale trochę zbyt dużo: mu, jego, się, niego.
:/
"Niczego się nie obawiam, bo niczego nie mam" - M. Luter.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”